Forum › Fandom › Sesje RPG, PBF i inne › Sesja RPG › RPG - Kapitan Alex Joseph Moon
Popatrzyłem na nich zdziwiony. To o to im chodziło? To nie będzie, krótka wojna, Federacja przygotowuje się do obrony i kontrataku. Czeka nas długa droga, obyśmy podczas niej nie zgubili gdzieś naszego człowieczeństwa. Stojąca obok mnie Linda również wyglądała na zdziwioną. Popatrzyłem na Andorianina -Cóż jeżeli chodzi o korespondenta wojennego, chętnie takiego ugoszczę, jednakże jest to mój okręt, bezpieczeństwo mojej załogi leży mi na sercu. Dlatego proszę go uprzedzić, że o ile wolność prasy będę zachowywał, zastrzegam sobie prawo usunięcia części materiałów mogące zagrozić jego bezpieczeństwu ... chociażby jego dokładnego położenia - przerwałem na chwilę po czym kontynuowałem -Co do komórki wywiadu, nie podoba mi się to. Do tej pory wywiad za przeproszeniem, nie wtykał nosa w sprawy okrętów - kapitan chciał coś powiedzieć ale podniosłem rękę nie pozwalając mu dojść do słowa -Rozumiem jednakże sytuację i wiem, że przekazywanie informacji będzie potrzebne. Komórka wywiadu nie może być jednak autonomiczna. Na moim okrętu podlega mi jako dowódcy tego okrętu. Nie mam zamiaru wchodzić w ich pracę, ale mój okręt to moje zasady- powiedziałem patrząc na dwójkę kontrolerów.
- Proszę się nie obawiać. Pan O'Brien na pewno nie zdradzi położenia okrętu. Zna się na swojej pracy i dokładnie wie jakie ograniczeniom podlega. Jeżeli zaś chodzi o podległość komórki wywiadu. Wykonują oni rozkazy swoich przełożonych, ale jak pan zauważył to "pański" okręt i dostosują się do wymagań. W związku z tym nie widzę problemu. Informacje teraz są z resztą zbyt ważne by jakieś drobne niesnaski miały tutaj grać większą rolę. Pan Savik, który zostanie tu skierowany jest naprawdę spokojnym oficerem i nie dąży nigdy do zwady. Z resztą niedługo go pan pozna. Czy ma pan więcej zastrzeżeń? Jeżeli nie to dziękuję, i życzę nam byśmy spotkali się następny raz gdy już niebezpieczeństwo zostanie odepchnięte od naszych granic na bezpieczną odległość...
"Aż zagrożenie zostanie odepchnięte od naszych granic ..." ciekawy dobór słów. Zazwyczaj mówi się, o końcu wojny, a nie o jej kolejnym etapie. Pomyślałem jednak, że nie ma sensu roztrząsać tego. -Nie mam więcej zastrzeżeń. Jestem pewien, że zjawią się na okręcie jak najszybciej - powiedziałem -Pani Komandor Blaze odprowadzi państwa do teleportera -Linda skinęła głową i powiedziała -Proszę za mną - Oparłem się o ścianę obserwując jak oficerowie wychodzą z biura. Będę miał więcej osób do opieki, kolejne problemy, którymi będę musiał się zająć. Westchnąłem głośno. Wszystko na głowie kapitana, szkoda, że nie wziąłem tego urlopu kiedy mogłem. Teraz już na to za późno.
Nawet teraz nie miałeś czasu na wytchnienie gdyż operacyjny zameldował:
- Panie kapitanie. Mamy prośbę o wejście grupy wywiadu przez śluzę. Przyjdzie pan, czy mam się tym zająć?
-Zajmę się tym panie Saren - odpowiedziałem i rozłączyłem się. Odetchnąłem głęboko. Praca kapitana była męcząca, ale ja to kochałem. Byłem w swoim żywiole, przecież to dlatego nie miałem urlopu ... no właśnie od długiego czasu. Zresztą ja nigdy nie miałem głowy do wakacji, mi za odpoczynek starczy rejs po oceanie. Kiedy byłem z Ritą to ona wszystkim się zajmowała. Ja nawet nie wiedziałem na jaką planetę lecę, nie mówiąc o nazwie hotelu. Ruszyłem korytarzem mijając licznych załogantów. W moim życiu chyba najbardziej pomocne okazały się kobiety, najpierw Rita, która zadbała o chłopaka "ze wsi", w końcu całe Barbadoss miało około 300 tysięcy mieszkańców ... a Bridgetown około 10 tysięcy ... nawet nie cała dzielnica San Francisco. A teraz mam Lindę, gdyby nie ona ... dba o dokumentację ... moje wrodzone bałaganiarstwo daje o sobie znać. Tak to chyba, już jest z "wyspiarzami" jak kiedyś stwierdziła. Będzie dla mnie wielką stratą, kiedy w końcu Gwiezdna Flota ją doceni i przyzna jej własny okręt. W końcu doszedłem do odpowiedniej śluzy, stanąłem obserwując grupę wywiadowców. Będzie trzeba im przyznać kwatery i odpowiednie biura. Będą musiały być zabezpieczone. Zajmie się tym kwatermistrz i I'Hivve. -Zezwalam na wejście na pokład ... który z państwa to pan Savik? -
Weszli na pokład. Każdy inny, ale w zachowaniu wszyscy podobni. Wywiad floty. Grupa 100 podoficerów oficerów równym krokiem weszła przez śluzę idąc w waszym kierunku. Ubrani podobnie do was jednak z insygniami wskazującymi na właściwą przynależność. Ostrożne ruchy, wiecznie czujne spojrzenia. Pytanie tylko, czy oni ich tak dobierali celowo czy też ta praca uczyła takiego zachowania? Najwyższy z nich, Vulkanin zatrzymał się i salutując zameldował: - Komandor Savik. Dziękuję za zgodę na wejście na pokład.
-Cóż komandorze. Pan i pańscy ludzie zgłoszą się do podporucznika Trygvessena naszego kwatermistrza. Tam otrzymacie odpowiedni przydział biur i kwater. Chciał bym aby przyszedł pan do mnie do biura, kiedy już się pan rozłoży - powiedziałem spokojnie patrząc na niego -Jednakże pragnę już powiedzieć panu jedną bardzo ważną rzecz. Rozumiem, że wasza praca jest ważna, jednakże na tym okręcie proszę traktować każde moje słowo jak przykazanie- mówiłem spokojnie, starając dobierać się słowa ostrożnie -Wasza praca nie może ingerować w normalne działanie okrętu- po tych słowach nie czekając na odpowiedź ruszyłem na mostek -Proszę pamiętać o zgłoszeniu się do mojego biura komandorze - powtórzyłem. "100 wywiadowców. Strasznie ich dużo. 100 ludzi, którzy nie wiem jak się zachowają. Robimy się coraz bardziej okrętem wojennym zapominając o naszej misji odkrywczej. Drastyczne czasy wymagają drastycznych metod.
Wróciłeś na mostek. Tam znalazłeś wstępny raport od kwatermistrza gdzie zamierza przydzielić wywiad. Miejsca było pod dostatkiem i nie było problemu by coś znaleźć. Spojrzałeś na czas. Zostały 2 godziny... nie za dużo czasu. Trzeba było pomyśleć co da się jeszcze załatwić zanim ruszycie w drogę i większość listów zacznie przechodzić typowo wojenną cenzurę dotyczącą miejsc w których będziecie przebywać.
Sprzęt wojenny na okręcie był w porządku. Podobnie jak większość zapasów. Listy ... cóż napisałem do rodziny co chciałem. Życie oficera Gwiezdnej Floty nie jest łatwe, teraz większość moich przyjaciół była na okrętach. Zresztą zawsze znajdzie się sposób i czas aby napisać kilka słów. Nie było sensu, nikogo martwić na zapas. Cóż morale załogi, można je utrzymywać w różny sposób, ale musiałem również zadbać o moich starszych oficerów. Wiedziałem, że podczas misji czekają nas ... "uroczystości". Oczywiście Gwiezdna Flota zaopatrywała okręty w pewną ilość alkoholu na takie okazje, a i niektórzy załoganci trzymają pewne zapasy. Czasami potrzeba nagiąć trochę przepisy. W końcu jak na okręcie mógł by się odbyć jakiś ślub czy urodziny, bez małego prezentu. Podszedłem do komputera i wpisałem odpowiednie komendy. Był pewien handlowiec na Vulcanie, który dostarczał Romulańskie ale. Bardzo ostrożny, robił to tylko przez polecenie dobrego klienta. Ja na szczęście znałem dobrego klienta, tego człowieka. I miałem się na kogo powołać -Witam. - powiedziałem kiedy pojawiła się twarz rozmówcy -Interesuje mnie likier --Jaki likier?--Ten domowej roboty --Rozumiem, mogę zapytać kto polecił panu nasz sklep?--Kapitan James Hall - Sprzedawca schylił się na chwilę wpisując jakieś komendy. Poczekałem chwilę -Tak. Wszystko wydaje się w porządku. Mamy go na miejscu. Czy mamy go przesłać i jaką ilość--Przylecę na miejsce z gotówką i wezmę go - -Dobrze-Podniosłem się z miejsca i wszedłem na mostek.-Linda, zechcesz się ze mną przelecieć na chwilę na Vulcan? - wyglądała na zaskoczoną moim pytaniem, ale szybko odzyskała rezon.-Po co?--Przekonasz się--No dobrze- cały czas nie była pewna o co może mi chodzić. Wyjąłem fundusz reprezentacyjny, specjalnie na takie okazje. Oraz dorzuciłem trochę ze swojej prywatnej kieszeni. W końcu będę potrzebował całkiem niezłej ilości. Był dobrze zamaskowany, więc Linda nie będzie musiała o niczym wiedzieć. Usiedliśmy w promie. Uruchomiłem go i zacząłem lecieć. Chwilę później byliśmy już na lądowisku, niedaleko sklepu. Obydwoje popatrzeliśmy na planetę -Poczekasz tu chwilę, mam coś do załatwienia- powiedziałem i wszedłem do sklepu.-Dzień dobry, niedawno łączyłem się z państwem-
- A tak..... czekaliśmy na pana. Likier jest już gotowy. Mam nadzieję, że z płatnością również nie będzie problemu. W końcu Gwiezdna Flota zawsze spłaca swoje długi. - powiedział cicho drobny człowiek
I wtedy się TO stało... dziwnie wyglądający postawny mężczyzna wyglądający na Kreola, z czymś co mogło być jedynie cygarem w zębach, kapeluszu typu Hawana i w rozpiętej hawajskiej koszuli wkroczył do sklepu rzucając od razu do właściciela:
- Przyszedłem po sos....
Popatrzyłem na dziwnego mężczyznę. O co może tu chodzić? Zapytałem sam siebie, po czym jeszcze raz spojrzałem na sprzedawcę -Ile płacę? - stanąłem bokiem, aby móc obserwować obu. Ciekawe ... co się stanie.
Sprzedawca podał sumę, w sumie spodziewałeś się takiej ilości pieniędzy, ale zawsze trudno było się ich pozbyć. Gdy zająłeś się przeliczaniem sprzedawca spojrzał spode łba na dużego przybysza i powiedział:
- Spokojnie proszę pana. Musimy jeszcze poczekać gdyż transport dotrze dopiero za niecałe dwie godziny.
Na jego twarzy odmalowało się przerażenie:
- Ale, ale ja nie mogę tak.... miało być i ja muszę zdążyć z tym....
- Spokojnie, przyspieszyłem na tyle na ile się dało, zdąży pan na swój lot.
Kreol zapadł się w sobie i wyszedł ze sklepu. Dziwna dosyć sytuacja, ale widać, że interes w związku z obecnością floty i tego co jej z reguły towarzyszy się kręcił.
Sprzedawca zaczął podawać mi moje zamówienia. Faktycznie, nie wyglądało jak Romulańskie Ale. Świetnie zamaskowany. Wszystko było na wózku repulsorowym.-Proszę go zostawić na lądowisku - kiwnąłem głową i wyjechałem z nim. Linda popatrzyła na mnie zdziwiona-Co to jest?- patrzyła na skrzynki z lekkim zdziwieniemuśmiechnąłem się szeroko ładujące je do promu -Prezenty dla załogi--Jakie prezenty dla załogi?--Długi czas w kosmosie, czekają nas różne uroczystości. Muszą być odpowiednie obchodzone- odpowiedziałem jej. Kiedy wszystko było gotowe usiedliśmy w promu. -Wracamy na okręt-Startując myślałem o tej sytuacji, cóż w XX wieku w Ameryce istniał zakaz palenia kubańskich cygar. Oficerowie amerykańscy kupowali je, był to pewien znak statusu. Teraz było piwo ... zakazane, a jednakże wielu go miało. Co do jego możliwości podnoszenia morale. Załoganci czuli, że mają kolejną rzecz wspólną. Kiedyś na okrętach wydawano grog. Może nie o to chodziło. Jednakże mała szklaneczka, podczas ważnej uroczystości nikomu nie zaszkodzi.
Na okręt dotarliście sprawnie. Chociaż Linda podejrzanie spoglądała na ładunek, ale nie zapytała się. Pewnie kiedyś nie omieszka, ale teraz stłumiła swoją ciekawość. Po zadokowaniu ruszyła na mostek, czekając na Ciebie przy wyjściu z doków.
- Półtora godziny... to czekanie może wykończyć....
Ruszyłem na mostek. -Przynajmniej mamy spokój. Możemy się tym cieszyć, bo nie wiadomo kiedy znów tak będzie -Skręciłem w najbliższy korytarz i prawie wpadłem na kwatermistrza. -Kapitanie - powiedział i chciał odejść -Panie Jens ... proszę tu na chwilę. Przepraszam cię na momencik - powiedziałem do Blaze i podszedłem do Norwega -Mam do pana osobistą prośbę --Słucham ...--W promie kapitańskim, leży pewien ładunek. Proszę się nim zająć, rozładować i dobrze schować ... na ważne okazje. Jest dla załogi tego okrętu, więc niech pan go pilnuje jak oka w głowie. A jak jakaś butelka zginie to uszy pourywam ... - rzuciłem szeptem.Ogromny Norweg uśmiechnął się ze zrozumieniem-Proszę się nie martwić, będę bronił tego jak niepodległości - uśmiechnąłem się.Po chwili kontynuowałem spacer z komandor na mostek.-O co tu chodziło?--Wiesz, musiałem powiedzieć coś podporucznikowi, a wiem, że ty nie lubisz takich rzeczy słuchać--Kręcisz ... - odpowiedziała naburmuszona. Nie odezwała się znowu podczas całej drogi na mostek.