Forum › Fandom › Opowiadania › Pojedyncze opowiadania › dział tymczasowy › Wzmocnienie sił
Kilka niewyraźnych, ukrytych w mroku postaci pochylało się nad leżącym płasko monitorem. Padające z niego światło było za słabe, by dało się dostrzec szczegóły.
- Wszystko gotowe? - padło pytanie, zadane głębokim głosem.
- Tak. Możemy zaczynać.
- No to... Do dzieła. Nie możemy już dłużej czekać.
Leżący na plecach trzydziestoparoletni, ciemnowłosy mężczyzna przeciągnął się leniwie i otworzył oczy.
Zdębiał. Uniósł się na łokciu i rozejrzał. Uszczypnął się w udo.
- Auć! - syknął.
Znajdował się w przestronnym pokoju z szerokim łożem. Komfortowe krzesła stały przy niskim stoliku ze szklanym blatem. Jedną ścianę zajmowało panoramiczne okno. Widok z niego był iście imponujący - niewielu ludziom dane było widzieć planetę z orbity. Co więcej, żaden z ludzi nie widział jeszcze z tej perspektywy planety innej niż Ziemia. Tymczasem widziane za oknem owo okrągłe "coś" w niczym nie przypominało Błękitnej Planety. Inny zarys kontynentów, wielobarwne chmury i malownicze pasy złożone z kosmicznych szczątków - to wszystko było obce.
Człowiek odwrócił się i potrząsnął delikatnie za ramię śpiącą obok kobietę.
- Skarbie... Obudź się - powiedział cicho. - Kochanie...
Kobieta podniosła jedną powiekę. Zielone oko spojrzało z niechęcią spod burzy rudych, przeplatanych blond pasemkami włosów.
- Cooo? Któreś marudzi?
Nie musiała wyjaśniać. Ona i jej partner byli rodzicami dwójki małych dzieci.
- Nie... Zerknij tam - mężczyzna pokazał palcem w stronę okna. Oczy kobiety rozszerzyły się gwałtownie.
- Co to jest?!
- Nie wiem - mruknął ciemnowłosy. - Nie wiem, gdzie jesteśmy. Dzieciaków też nie ma. Mam nadzieję, że się jeszcze, cholera, nie obudziłem...
Wstał z łóżka. Na pobliskich krzesłach wisiały niedbale ubrania. Mężczyzna podszedł do bliższego. Przerzucił pospiesznie odzienie.
- No nie. Bez pierdół - warknął. - Ktoś tu sobie robi jaja!
Odwrócił się do kobiety. Trzymał w rękach czarną mundurową kurtkę ze srebrno-złotym, charakterystycznym symbolem na lewej piersi. Pod spodem widniało wąskie, ciekłokrystaliczne pole. W tej chwili było wyłączone.
- Poznajesz? - spytał.
- Nie bardzo... - kobieta była myślami zupełnie gdzie indziej. Martwiła się o dzieci. Nie było ich w pokoju - a powinny być! Czuła narastające przerażenie.
- Cholerny mundur z STO! - jej towarzysz cisnął kurtkę na krzesło. - Gdzie my jesteśmy? Gdzie maluchy? Szlag, budzimy się jak w jakimś chromolonym Resident Evilu!
- Uspokójcie się - pokój wypełnił łagodny, kobiecy głos. - Wszystko jest w porządku. Waszym dzieciom nic się nie stało. Proszę, ubierzcie się i udajcie do mesy.
- Nie wierzę! - wrzasnęła rudowłosa. - Co to wszystko ma znaczyć?!
- Zejdźcie do mesy - powtórzył łagodnie głos. - Znajduje się na pokładzie dziesiątym.
Trudno właściwie powiedzieć dlaczego, ale oboje mu uwierzyli. Może sprawiła to jego barwa, może co innego... Tak czy inaczej ? uwierzyli.
Mesa była zatłoczona. Kobieta i mężczyzna rozglądali się uważnie. Kłębiący się, wielorasowy tłum nie ułatwiał im zadania.
- Ups - barczysty Klingon wpadł na oboje. - Sorki...
- Czekaj - mężczyzna złapał go za ramię. Wbił wzrok w pole ciekłokrystalicznego wyświetlacza klingońskiego munduru. Przesuwał się po nim napis: "Coen - 2279".
- Coen? To ty?
- O, Wolf... - Klingon zerknął na wyświetlacz człowieka. - Więc tak cię zaklasyfikowali... O, Trienn! - przywitał rudowłosą.
- Co tu jest grane?
- Nie zorientowaliście się jeszcze? Jesteśmy na pederacyjnym okręcie. Jak i czemu - nie mam pojęcia.
- Szlag. Trzeba było nie pić tego piwa - powiedział z niedowierzaniem Wolf.
- Obawiam się, że i abstynencja by ci nie pomogła - zarechotał Klingon. - Czekam teraz na jakieś wyjaśnienie "kto i czemu".
- Jezu. Nie mogliśmy trafić do Forgotten Realms?
- Z czwartej edycji? To ja już wolę tutaj... - odpowiedział Coen.
- O ja jego...
- Widzę, że jak zwykle masz dobry humor - dobiegło z tyłu. Wolf odwrócił się gwałtownie i stanął oko w oko z wysokim Romulaninem.
- No taaa. Były FO w pełnej okazałości - mruknął. Pokręcił głową. - Może ty wiesz coś na temat tego radosnego burdelu?
- Obawiam się, że nie. Mówiąc szczerze, nawet nie wiem, co to za okręt.
- USS, kurde, Wpierdzielniczek - Wolf przybrał ponurą minę.
W tym samym momencie w mesie przygasło światło.
- No nie żartujcie. Dziesiąty stopień zasilania? - dobiegło gdzieś z tłumu.
Na samym środku pomieszczenia coś błysnęło. Sekundę później w miejscu błysku zmaterializowało się kilka postaci: niewysoka, brązowoskóra kobieta o ujmującym uśmiechu , barczysty mężczyzna w sile wieku, noszący okulary oraz ciemnogranatowy uniform, łysy osobnik w mundurze Gwiezdnej Floty z roku 2364-go i odcinający się wyraźnie od reszty towarzystwa siwowłosy mężczyzna, w którego oczach tańczyły niebezpieczne iskry. Wolf mógłby przysiąc, że po białej szacie tamtego również skaczą momentami wyładowania.
- Witajcie - odezwał się łysy. - Na pewno zastanawiacie się, skąd się tu wzięliście, po co tu jesteście i oczywiście gdzie jest owo "tu". Pozwólcie, że wyjaśnimy wam to i owo.
- Jesteście w dalekiej przyszłości ludzkiego gatunku - podjęła kobieta. - Na tyle dalekiej, że nie ma sensu ustalanie daty. Ziemia, jaką znacie - nie istnieje.
- Ziemia jest już tylko legendą - dorzucił mężczyzna w ciemnogranatowym mundurze. - Jej potomkowie założyli początkowo dwanaście kolonii, by potem rozprzestrzenić się po całym znanym wszechświecie. Niestety, wyniszczały ich bratobójcze walki. Dlatego też ludzkość postanowiła się pozbyć genu agresji. Zajęliśmy wiele planet, nigdzie nie napotkaliśmy na agresywną formę życia. Wzajemne zabijanie się nie miało sensu. Tak myśleliśmy...
- I nie mieliśmy racji! - zabrał głos siwowłosy. Atmosfera zgęstniała. Wokół sylwetki mówiącego zaczęły pojawiać się niewielkie błyskawice. - W końcu trafiliśmy na godnego przeciwnika, rasę wyspecjalizowaną w wielu aspektach: walce wręcz, walce w kosmosie, przenosinach w przestrzeni za pomocą napędu nadświetlnego jak i urządzeń, zwanych wrotami... Co tylko chcecie.
- Zyskali przewagę. Są zaawansowani technologicznie i pełni agresji. Wojna zaczęła się dwa lata temu, a nasze terytorium skurczyło się o połowę. Nasi wrogowie nie negocjują, tylko spychają nas coraz dalej i dalej. Niedługo nie będziemy już mieli gdzie się cofnąć - dorzuciła smutno kobieta.
- I tutaj zaczyna się wasze zadanie - łysy ponownie zabrał głos. - Szukaliśmy długo rozwiązania... W końcu okazało się, że jest proste. My nie mamy już genu agresji, ale nasi przodkowie owszem. Udaliśmy się w przeszłość i sprowadziliśmy was tutaj. A właściwie nie was, tylko wasze wspomnienia. Wszyscy jesteście klonami. Wasze oryginały żyją sobie nadal spokojnie i o niczym nie wiedzą. Długo zastanawialiśmy się, kogo właściwie mamy ściągnąć z przeszłości. Rozważaliśmy wojskowych, wielkich strategów... Wiązało się to jednak z ryzykiem. Każdy z wielkich był jednocześnie bardzo ambitny. Tymczasem my potrzebowaliśmy osób potrafiących wykazać się mniejszą bądź większą troską o losy reszty.
- Ale to nie koniec - włączyła się znowu kobieta. - Musiały to być również osoby o dość giętkich umysłach, mogące odnaleźć się w nowych realiach. Długo nie byliśmy w stanie określić, jak to połączyć.
- Odpowiedź przyszła sama - siwowłosy strzelił palcami i na jednej ze ścian pojawiły się obrazy. Czołówka filmu.
- Znaleźliśmy to w archiwum.
- O mamo - jęknął Wolf, nie zdając sobie sprawy z tego, że doskonale go słychać. - "Galaxy Quest". Nie mogli odkopać "Star Wars"?
- Nie. Technologię jesteśmy w stanie odtworzyć, midichlorianów nie - uprzejmie objaśnił mężczyzna w okularach. - Okazało się, że scenarzyści mieli całkiem niezły pomysł. My go tylko ulepszyliśmy. Zamiast aktorów postanowiliśmy ściągnąć fanów seriali.
- Dobrze, jest to pokręcone, ale rozumiem - zabrał głos Piotr. - Kapitan Picard, admirał Adama, Teyla... Rozumiem. Ale Raiden?
- Lord Raiden - poprawił go siwowłosy. - Odpowiadałem za wyszukanie osób chętnych do walki wręcz.
Za kilka chwil podzielimy was na odpowiednie grupy. Wielu z tu obecnych kibicowało tylko jednemu serialowi - oni dostaną się na jednostki zgodne ściśle z ich zainteresowaniami - Picard ponownie zabrał głos. - Reszta jest na tyle elastyczna, że będzie potrafiła odnaleźć się w każdym wariancie.
- Wariancie? - dobiegło z tłumu.
- Oczywiście. Nie byliśmy w stanie zbudować jednostki zdolnej poradzić sobie z każdym rodzajem ataku. Musiałaby być olbrzymia - nawet w skali kosmicznej. Systemy zasilania, zapasowe, generatory osłon, pancerz, uzbrojenie energetyczne, klasyczne, napęd zwykły, napęd nadświetlny... To musiałby być gigantyczny kadłub. Do tego trudno byłoby podzielić obowiązki. Sami wiecie, że jednostki ze Star Treka są inne niż Battlestary - tak pod względem zasady działania napędów jak i taktyki walki - uśmiechnął się Adama. - Jeśli dodamy do tego ryzyko utraty jednostki wraz z wami wszystkimi na pokładzie...
- Nie zbudowalibyście kilku? - zaciekawił się Coen.
- Nie. Nie miałoby to sensu. Do obsługi jednostki potrzeba byłoby zbyt wielu rąk. Automatyka nie załatwiłaby wszystkiego, zresztą... W ogniu bitwy bywa zawodna. Okręty muszą mieć pełną obsadę. Poza tym potrzebujemy wielu mniejszych jednostek o dużej autonomiczności, by móc w kilku miejscach naraz przeprowadzić operację typu "uderz i uciekaj". Za chwilę wasze wyświetlacze zmienią kolory. Każde z was powinno udać się przez drzwi o tej samej barwie. Znajdziecie się pod opieką osób, które odprowadzą was na odpowiednie okręty.
- Co z umiejętnościami, potrzebnymi przecież na tych wszystkich stanowiskach? - spytał stojący w pobliżu Coena człowiek. Wolf przyjrzał się wyświetlaczowi tamtego. ?"Styczyński?! To ci dopiero.." - zarechotał w myśli.
- Już je macie - ciepły głos Teyli rozwiał wątpliwości. - Wprowadziliśmy do waszej pamięci odpowiednią wiedzę. Wasza fascynacja danym uniwersum pozwoli wam zastosować ją w niezbędnych sytuacjach. Czy chcecie coś jeszcze wiedzieć?
- Dlaczego tych kolonii było akurat dwanaście? - nie wytrzymał Wolf. Natłok informacji sprawił, że musiał jakoś odreagować.
- Bo tylko tyle planet nadających się do zamieszkania początkowo znaleźliśmy. A poza tym dobrze komponowały się z tradycyjnym kalendarzem - odparł Picard. - Skoro wprowadzenie mamy za sobą, proponuję przenieść się na jednostki docelowe i tam dalej dyskutować.
Skinął dłonią. Umieszczone w ścianach mesy drzwi zostały podświetlone - każde na inny kolor. Obecni w pomieszczeniu popatrzyli na swoje wyświetlacze i z wolna zaczęli się rozchodzić.
- Więc to tak? - mruknęła Trienn.
- Ano tak - przytaknął Wolf. Na piersiach obojga pulsowały zielone światełka. Ruszyli w stronę drzwi po prawej stronie mesy. Po chwili dogonili ich Coen i Piotr.
- Co, wy też? - zdziwiła się Trienn.
- Na to wygląda - Klingon kiwnął głową. - Ciekawe, jak to będzie.
- Nie wiesz? Będziemy żuli gumę i skopiemy kilka tyłków. A jak skończy nam się guma...- Wolf roześmiał się. W ciągu niecałej godziny dowiedział się, że jego dotychczasowe życie już nie istnieje, on sam jest klonem, a w ogóle wszyscy mają przechlapane, bo ściągnięto ich, by nadstawiali karku za nieudolnych potomków. Z drugiej zaś strony - przynajmniej ominie go poranne wstawanie do pracy... Poczuł jednak ukłucie tęsknoty, gdy pomyślał o dzieciach. "Może coś na to poradzą" - próbował się pocieszyć, przechodząc przez próg podświetlonych na zielono drzwi.
Ha! W końcu! Stary, dobry wilk dał głos 🙂 Tylko kurde ja się pytam, co to robi w dziale "pojedyncze opowiadanie", he? Gdzie ciąg dalszy dasz, hmmm?
Nie mogę powiedzieć - zabawne. I kurde, panowie, przyhamujcie. Druga młodość czy co? Wszyscy "starzy" wracają do pisania?
Coen - jak mi Karkand padnie, wtedy będę się martwił 😉 Zresztą masz moda w tym dziale, ładnie poproszę o pomoc...
Zarathos - czekamy na Ciebie 😉 Klub Umarłych, kurde, Prozaików 😛