Forum Fantastyka Star Trek TNG - rewatch oczami Pleiades

TNG - rewatch oczami Pleiades

Viewing 5 posts - 1 through 5 (of 5 total)
  • Author
    Posts
  • Pleiades
    Participant
    #246901

    Zapraszam serdecznie do mojego wątku, w którym będą się pojawiać wyrywkowe recenzje odcinków TNG, które piszę, robiąc po raz n-ty rewatcha najwspanialszego serialu trekowego pod słońcem <3

    Recenzje te, w większości, były już na Phoenixie, ale postanowiłam, że tutaj też powinny się pojawić, aby doszły do szerszego grona odbiorców.

    A więc zaczynamy.

    Na sam początek...

    3x21 Hollow Pursuits

    Skrócony opis odcinka:
    Epizod o świecie rzeczywistym kontra świecie fantazji oraz o tym, jak w XXIV wieku ludzie traktują osobę zaburzoną, odrzutka i odmieńca, który nie potrafi dostosować się do reszty „normalnego” społeczeństwa.

    Wydłużony opis odcinka:
    Star Trek TNG przyzwyczaja nas do tego, że można na odcinki patrzeć wielowymiarowo, poprzez różne pryzmaty. Czasami głębia ukrywa się tam, gdzie jej wpierw nie dostrzegamy, albo dopiero po dłuższych i poważniejszych analizach dochodzimy do wniosku, że epizod skrywa w sobie niespodziewane przesłanie.
    I tak było w przypadku „Hollow Pursuits”. Jak oglądałam to 15 lub też nawet 25 lat temu, to wydawało mi się że jest to ot, taki śmieszkowaty odcinek z groteskowymi postaciami w holodeku, neurotycznym głównym bohaterem epizodu. Oj, jakże się myliłam.
    Zacznijmy od wstępu, czyli początku odcinka. Mamy scenę w kantynie, gdzie przy barze siedzi – jak się później ma okazać – nasz główny bohater. Wygląda na zadziornego gościa, takiego, którego nie chciałbyś zaczepiać na imprezie. Pewny siebie, zadufany. Na swoje nieszczęście Geordi go zaczepia i obrywa. Tak samo jak i Riker. Tylko Deanna wydaje się zauroczona nowym gościem. A później nagle… wzywają pana na służbę, a pan zapisuje program w pamięci holodeku i wychodzi. I tu następuje kompletna zmiana jego charakteru o 180 stopni.
    Przyznać muszę, że początek idealny. Kto ogląda to po raz pierwszy, z pewnością da się nabrać – no, może do momentu dialogu z Deanną, ale zawsze. Później dopiero dowiadujemy się, że ten zadziorny bohater z baru to zakompleksiony, znerwicowany Reginald Barclay.
    I tutaj należą się wielkie brawa dla Dwighta Schultza za grę aktorską. Przejście z zachowania bohatera w holodeku do zachowań w prawdziwym świecie, tak kontrastowo różnych, zagrał znakomicie. Przez to postać wydaje się bardzo realistyczna. I sympatyczna zarazem 🙂
    Od początku Barclay mi się podobał, bo tak naprawdę w jakimś stopniu się z nim utożsamiam. Też mam problemy z kontaktami międzyludzkimi, przebywaniem w realu z innymi osobami, że już o pracy zespołowej nie wspomnę. Widzę w nim odbicie samej siebie i to mnie właśnie najbardziej uderzyło w tym odcinku. Co więcej, zdarza mi się odreagowywać problemy dnia codziennego w grach, tak jak Barclay robi to w holodeku. No może jeszcze nie uważam growych postaci za realniejsze od prawdziwych ludzi, chociaż… 😉
    Co jest smutne i zarazem niepokojące to to, jak inni ludzie na statku traktują naszego bohatera. Spodziewać byśmy się mogli, że w jakiś sposób w XXIV wieku nauczono się podchodzenia do ludzi nieco innych, bardziej wrażliwych (a przy okazji bardzo utalentowanych) - w Akademii chyba psychologię wykładają (muszą właściwie, bo dowódca statku, przełożony czy ktokolwiek taki musi być też i psychologiem dla podwładnych), a tutaj mamy przykład totalnego ignoranctwa a nawet wrogości!
    Pierwsze co, to Geordi mówi, jak bardzo Barclaya nie lubi i że nie chce z nim pracować. Dopiero pod naciskiem Picarda (właściwie pod rozkazem, chociaż Geordi traktuje to bardziej jako challenge) zgadza się na współpracę. Tutaj brawa dla kapitana, bo nie dał się zwieść narzekaniom Geordiego. Barclay miał dobrą opinię, poprzedni kapitan go chwalił, więc skąd się wziął problem? Kapitanie, podpowiem panu. Jeśli nie było dotychczas przesłanek, że z nowym porucznikiem jest coś nie tak, to ma pan niewątpliwie problem – ale ze swoją załogą! Potwierdza to też fakt, że już krąży po okręcie nowa ksywka oficera: Broccoli (Brokuł). Kto tę piękną modę zapoczątkował? Wesley. Kto to rozpropagował po statku? Reszta załogi. Co zrobił kapitan? Właściwie nic. Na jego miejscu wzięłabym dzieciaka na dywanik i porządnie nim potrząsnęła, a reszcie ludzi udzieliła porządnej reprymendy. Ale Picard ograniczył się tylko do „eee, nie róbcie tak, bo to nieładnieeee...”. Dobrze, że chociaż Geordiego zachęcił do popracowania nad Barclayem, wierząc w potencjał tego ostatniego.
    Najbardziej chamska scenka następuje w kantynie, gdzie oficerowie siedzą sobie przy stoliku i obgadują – tak! obgadują – nieobecnego Barclaya, nazywając go przy okazji Brokułem. Jakieś śmieszki, docinki. Data wydaje się nie bardzo rozumieć dowcipu z Broccoli i pyta o to Wesa. Co mu odpowiada Wes? „To taki żart, Data, ksywka!”
    Brawo, Wesley! Popisałeś się poziomem przeciętnego polskiego gimnazjalisty! Nie dość, że obgadujecie przy stole osobę nieobecną, wyrażacie się o niej raczej nie najlepiej, to jeszcze dla ciebie ta ksywka to świetny żarcik, tak? Przypominam, że w XXI wieku zdarzały się przypadki osób szykanowanych i obgadywanych w szkołach, które tego nie wytrzymywały i... wiadomo.
    Dobrze, że Data trochę wesołe towarzystwo zgasił, zauważając, że ksywki funkcjonują w grupie przyjaciół jako zdrobnienia, często nadaje się je z sympatii do danej osoby. Po prostu, dał im do zrozumienia, że skoro nie lubicie Barclaya to dlaczego tak go nazywacie?
    1:0 dla Daty.
    Zgaszone towarzystwo trochę odpuszcza, na szczęście tematu Reginalda już nie wałkują, bo awarii ulega szklanka jednego z kolegów.
    I tu wkracza wątek B – wypełniacz. Tak naprawdę dla fabuły nie ma zbyt wielkiego znaczenia to, co się dzieje ze sprzętem na statku. To mogłaby być jakakolwiek awaria, rdzenia, systemu, ważne, że chodzi o to, aby Barclay mógł się wykazać swoim niekonwencjonalnym sposobem myślenia i uratować dzień. Niepotrzebne tylko było to trzymanie wszystkich w napięciu do ostatniej chwili i rozwiązanie zagadki dosłownie sekundy przed rozpadnięciem się statku w drobny mak. Tej dramy mogli by nam oszczędzić, bo to wyświechtany temat, jak przecinanie kabelków w bombie, kiedy licznik dochodzi do 0:01.
    Piękną rolę w tym odcinku odgrywa Guinan, kiedy rozmawia z Geordim w kantynie. Zauważa pewne podobieństwa między sobą (w jakimś stopniu samotniczką) i Barclayem (także nieczującym się dobrze w towarzystwie innych) i zagina Geordiego tekstem, że gdyby czuła, że inni nie chcą ze nią przebywać, to też by się spóźniała i była nerwowa.
    Geordi musiał sobie to wszystko dobrze przemyśleć, bo jednak postanowił dotrzeć do Barclaya. Ten jednak uciekł w tym momencie do jednej ze swych holodekowych fantazji.
    No właśnie, i tu dochodzimy do ciekawego punktu. Nasz główny bohater ma tendencję do rozładowywania stresu w nietypowy sposób. Tworzy sobie w holodeku kopie realnych ludzi (czy też raczej ich karykatury) i zamyka się razem z nimi w tym świecie, gdzie czuje się pewny siebie, w pełni akceptowany. Smutne to, zwłaszcza, że wyjawia Geordiemu (który go nakrył w holodeku podczas jednej z tych sesji), że ci holo-ludzie są dla niego prawdziwsi niż ci w realu. Trochę gościa rozumiem – na statku go nikt nie lubi i wielu się z niego naśmiewa, a w świecie holodeku może być super bohaterem, zdobywcą kobiecych serc, dżentelmenem, wybawcą. Każdym. Kusząca propozycja na spędzanie czasu, prawda? Geordi przyznaje nawet „ja też się kiedyś w holodeku zakochałem, ale wiedziałem, kiedy powiedzieć „dość”” Cóż, Barclay najwyraźniej nie potrafi i to też jedno z jego zaburzeń – obsesja (połączona z uzależnieniem).
    Mamy w tym odcinku też komediowy akcent, chociaż raczej po wszystkim, co dowiedzieliśmy się o Barclayu, jest to trochę śmiech przez łzy. Po pierwsze – genialna wpadka kapitana, kiedy przy wszystkich obecnych powiedział do Barclaya „Broccoli”. Wybuchłam śmiechem. Genialna mina Patricka Stewarta, no i aż się spocił z zażenowania 🙂
    Druga sprawa to holodekowe programy Barclaya. Widać wyraźnie, że jest zakochany w Troi i dla niego jest ona ucieleśnieniem piękna, w dodatku w programie komputerowym kocha go z wzajemnością (może dlatego z prawdziwą Troi ma duże problemy komunikacyjne?) 🙂 Programy te pokazują także, co Reg sądzi o reszcie załogi. Beverly Crusher jest piękną i uroczą damą, która czuwa nad swym panem, kiedy ten śpi. Wesley jest tu pokazany jako rozpieszczony bachor podpierający tylko drzewo. Kapitan, Geordi, Data to muszkieterowie, z którymi Barclay wciąż się potyczkuje (co ciekawe – ich charakter się zmienia w momencie, gdy prawdziwa załoga otwiera się trochę na Rega, zaczyna go chwalić za postępy i współpracuje – wtedy holodekowi muszkieterowie stają po stronie naszego bohatera). No i najśmieszniejszy mikro-Riker (czyżby podświadome osłabianie autorytetu znienawidzonego rywala?) 🙂
    Bardzo fajna jest też scena, kiedy Geordi, wkurzony Riker i rozbawiona Troi idą do holodeku po Rega. Geordi ostrzega ich, że fantazje porucznika są dość „osobliwe” (sam zdążył już to zaakceptować). Najpierw wszystkie kolejne holo-osoby bardzo rozbawiają Deannę (w tym szczególnie mikro-Riker), aż na końcu dochodzi do swojej własnej kopii – Bogini Empatii. I w tym momencie mina jej rzednie i robi się tak wściekła, że wyżywa się nawet na niewinnej holo-postaci. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, co nie, Troi?
    Widać jednak, załoga wybacza wszystkie te występki Barclayowi, dzięki temu, że wpadł na pomysł, co mogło być przyczyną awarii niszczącej statek i ostatecznie ratuje z Geordim Enterprise. Nawet całkiem ładnie się to wszystko zgrało i spasowało.
    Ostatnia scenka odcinka też była wyśmienita. Reginald staje na mostku przed załogą i żegna się ze wszystkimi. Myślimy przez chwilę – więc jednak zdecydował się odejść? Ale nie, Barclay żegna się z programami w holodeku, aby żyć szczęśliwie w realnym świecie. Wymazuje swoje fantazyjne światy.
    Poza programem nr 9.

    Cytat dnia:
    Troi (do holo-Troi): „Muzzle it!”

    Czego się nauczyliśmy:
    Że w XXIV wieku ludzie potrafią być takimi samymi dupkami, jak współcześnie. Chyba mamy to we krwi. Smutne to trochę.
    Czego się nie dowiedzieliśmy: co to jest program nr 9 😛

    Screenshot dnia:
    Troi

    Chodźcie do Boginii Empatii, ona Was wysłucha, doradzi. No chyba że Troi każe jej się przymknąć 😛

    Pleiades
    Participant
    #246902

    3x13 Deja Q

    Skrócony opis odcinka:
    Spadający księżyc na powierzchnię planety, inteligentna chmura gazu szukająca vendetty i sytuacja wręcz kuriozalna: android uczący Q, jak być człowiekiem 😉

    Wydłużony opis odcinka:

    Sezon trzeci TNG zaczął się z wielką werwą i właściwie od początku serwował nam epizody poważne, często wręcz ciężkie. Mieliśmy więc poruszane wątki takie jak: terroryzm, śmierć załogantki, żołnierze zaprogramowani do zabijania, nowe formy życia, zagrożenie dla statku i/lub planet, etc.
    Ktoś najwyraźniej doszedł do wniosku, że trzeba widzom zafundować nieco luźniejszy temat, tak zwane „comic relief” po tych wszystkich ciężkich epizodach. No i tak właśnie powstał Deja Q.
    Nie jest to pierwszy odcinek mający jeden główny cel – rozbawić widza, bo takie epizody w dwóch poprzednich sezonach trafiały się często (może nawet i za często). Niestety było one słabej, co najwyżej średniej jakości i muszę przyznać, że nasz „Deja Q” z omawianego 3. sezonu wyszedł na tym tle naprawdę przyzwoicie.

    Na Enterprise wstaje nowy piękny dzień, w którym to nasi bohaterowie postanawiają uratować znowu komuś życie. Tym razem za cel obierają sobie całą planetę bo, nie wiadomo dlaczego, światu temu grozi zagłada, gdyż mieszkańcom na łepetyny spada ich własny księżyc. Z naukowego punktu widzenia nie jest to praktycznie możliwe – więc jak znaleźć rozwiązanie dla problemu, którego nawet przyczyn nie znamy?
    Załoga postanawia zastosować, jak w przypadku kataru, leczenie objawowe, czyli jedyny ich pomysł jest taki, aby przywrócić jakoś księżyc na jego pierwotną orbitę. Tyle jeśli chodzi o plan, ale jak go wykonać? Nie jest to może wielki księżyc, przypomina kształtem i wielkością asteroidę, no ale Enterprise przegrywa jednak z przeciwnikiem gabarytami, i to znacznie.
    Wszyscy wysilają szare komórki i rozważają, czy może dobrze by było rozwalić księżyc w drobny mak. Data stwierdza, że niewiele to da, bo i tak łączna masa fragmentów pozostanie taka sama. WTF? Weź sobie spuść na głowę pięciokilową cegłówkę i piasek o takiej samej wadze – zobaczymy, co cię znokautuje 😉 Okej, pewnie chodzi i tak o te wszystkie biedne zwierzątka, których cykl rozwojowy i istnienie jest uzależnione od faz satelity, więc dajmy już temu spokój. Inną opcją, jaką widzi La Forge, jest zastosowanie wiązki holującej i popchnięcie księżyca na dalszą orbitę. Będzie to ciężkie do wykonania, porównując wielkość ciała niebieskiego i Enterprise, ale przynajmniej główny inżynier pobawi się przez chwilę w kierowcę ciągnika.
    Akcję przerywa nagły wysoki i przenikliwy dźwięk, po czym na mostku materializuje się, nagi, jak go Pan Bóg (chyba?) stworzył, Q!
    Oj, Picard na zachwyconego to nie wyglądał…
    Kiedy już pierwszy szok mija i załoga znajduje dla Q jakieś randomowe Najbrzydsze Ciuchy, co by gołą pupą nie świecił, następuje chwila wyjaśnień.
    Otóż nasz drogi pan Q nagrabił sobie w Kontinuum. Dlaczego? Okazuje się, że inni Q nie są aż tak perfidnymi i złośliwymi istotami, a nasz bohater ma zapisane chyba w kontrakcie, że zawsze pozostanie głównym villainem, więc musi teraz odkupić swoje grzechy. Został wydalony z Kontinuum, jego karta członkowska utraciła ważność i miał tylko jedną opcję – stać się śmiertelnikiem! Najfajniejsze, że mógł wybrać, kim się stać – gdyby zechciał, mógłby robić nawet za Króla Borga, albo wydziobywać z chorych drzew korniki jako dzięcioł – ale nie, nasz Q wolał zostać człowiekiem, z niewyjaśnionych na razie powodów. Dlatego właśnie zmaterializował się tu i teraz, godząc się na wszelkie możliwe upokorzenia.
    Pierwszą dawkę upokorzeń przeżywa już w ciągu kilkunastu minut, bo nie dość że dostaje ochrzan od Picarda, nikt mu nie wierzy w jego „śmiertelność”, usuwają go z mostka, to jeszcze oskarżają, że to on spowodował właśnie kłopoty z księżycem.
    Zrozpaczony Q wyżywa się werbalnie na Worfie, zauważając, że nasz drogi Klingon nie wygrałby konkursu piękności (hehe, zdziwiłbyś się, Q, jest przystojniejszy od ciebie <3), ale i tak nie ratuje go to przed zamknięciem w celi.
    Nasz wyrzutek z kontinuum nie jest jednak w centrum zainteresowania innych, tak więc podczas gdy ucina sobie pierwszą w życiu drzemkę, załoga nadal pracuje nad rozwiązaniem problemów z księżycem. Niestety dochodzi kolejny problem – ktoś lub coś skanuje Enterprise za pomocą wiązki promieniowania, przenikającego wszystkie pokłady. Dziwnym zbiegiem okoliczności, wiązka ta zdaje się „interesować” głównie więźniem w celi.
    Tymczasem Picard zaczyna mieć wątpliwości, czy aby na pewno Q ma coś wspólnego z księżycowym kłopotem, co więcej – zaczyna rozważać opcję, że Q jest naprawdę człowiekiem i należy mu się statut uchodźcy. Miękkie serce kapitana lituje się nad znudzonym gościem i wypuszcza go z celi, proponując wykonanie na statku jakichś pożytecznych zadań. Kapitan nie ma jednak tyle serca dla swojego drugiego oficera, bo degraduje go do pozycji niańki i odsyła do sprawowania opieki nad Q.
    Dobrze, że ktoś ma mieć stale oko na gościa powszechnie uważanego za niegodnego zaufania, ale dlaczego ten ktoś pełniący rolę stróża to musi być Data? :/
    Ponieważ android nie zwykł oponować (i jakby mu Picard kazał, to by pewnie bez problemu poszedł zanieść pierścień do Mordoru), tak też eskortuje Q do maszynowni, po drodze ucinając sobie z nim pogawędkę odnośnie ludzi. Jak widać, obaj panowie mają zupełnie inne zdanie odnośnie człowieczeństwa i to, czym gardzi Q, tak naprawdę jest siłą napędową dla Daty w dość obsesyjnym dążeniu, aby stać się bardziej ludzkim. Och, co za różnica charakterów, już wiemy, że będzie to w tym odcinku ciekawy duet 🙂
    Q oczywiście nadal zapomina, że nie jest już istotą wszechpotężną i rozwiązując wspólnie z Geordim i Datą problem księżyca proponuje, aby po prostu zmienić prawa fizyki, by uczynić obiekt lżejszym. A potem następuje zdziwienie – o, co wy, nie umiecie tego zrobić? No tak, jesteście tylko małym stateczkiem z prymitywną ludzką rasą na pokładzie…
    Człowieczeństwo odbija się nieco Q na zdrowiu, bo najpierw dostaje bólu pleców, co skutecznie leczy dr Crusher (podeślijcie mi ją tu do mnie, też mam problemy z kręgosłupem ;( ), a później dopada go wielki głód – przykre doznanie, bo pierwsze w życiu.
    W asyście Daty Q udaje się do kantyny, a że chce sobie szybko zafundować cukrzycę typu 2 – zamawia dziesięć czekoladowych deserów. Na jego szczęście, zanim nabawił się insulinooporności poprzez nieprawidłowe odżywianie, w barze pojawia się Guinan.
    Ich spojrzenia mówią wszystko. Wzajemna niechęć, wrogość. Atmosfera jest tak gęsta, że można by ją ciąć siekierą. Przy czym Guinan też nie wierzy w historyjkę Q o jego śmiertelności i sprawdza teorię Ostatecznym Testem z pomocą widelca. Wybucha kłótnia, Q traci apetyt, jego trzustka uratowana (uff...).
    Tymczasem na imprezie pojawiają się nieproszeni goście – chmura zjonizowanego gazu będąca istotami o nazwie Calamarain. Niebieski obłoczek bardzo szybko odnajduje Q w barze i przystępuje do ataku. Tylko dzięki modulacji osłon statku udaje się delikatnie dać znać istotom, że nikt ich na imprezę do Ten Forward nie zapraszał.
    Rodzi to jednak kolejne pytania w głowach załogi – po co tak naprawdę Q przybył na Enterprise. Odpowiedź jest jakże prosta. Wiedział po prostu, że gdy stanie się człowiekiem, wiele istot we wszechświecie będzie chciało się na nim zemścić za to, co im robił wcześniej, gdy był w Kontinuum. Udręczone, zezłoszczone istoty nie odpuszczą Q i jedyną jego nadzieją było stać się człowiekiem i szukać azylu u Picarda. Kapitan jest niezbyt zachwycony pomysłem bycia ochroniarzem Q, gdyż to by naraziło statek i jego załogę na niebezpieczeństwo, na szczęście nie podejmuje decyzji o wyrzuceniu Q przez śluzę w kosmos, ale i tak chce jak najszybciej pozbyć się problemu w najbliższej bazie kosmicznej. Tymczasem Data robi za adwokata diabła i zauważa, że sugestia Q odnośnie zmiany grawitacji księżyca podsunęła im pewien pomysł w maszynowni i namawia kapitana, aby kontynuować prace w tym kierunku. Picard się zgadza.
    Mamy małą pogawędkę Daty i Q odnośnie życia wśród ludzi – a zwłaszcza relacji pomiędzy członkami załogi oraz o tym, jak ważna jest umiejętność pracy zespołowej. W tym miejscu podtrzymuję stronę Q, bo dla mnie, jak i dla niego, wizja pracy w grupie to jakiś koszmar. Nie on pierwszy (Q) i nie jedyny ma takie obiekcje – pamiętacie Barclaya? Ale wszystko da się wyjaśnić rozmową, dobrym podejściem i chociaż odrobinką dobrej woli.
    Niestety Q jest tak uparty, że nawet nie zamierza słuchać rozkazów Geordiego, dochodzi do kolejnego konfliktu, lecz na końcu opamiętuje się chociaż na tyle, że zgadza się na asystę w maszynowni podczas kolejnej próby przesunięcia księżyca (z zastosowaniem pola napędu warp). Wszystko by pewnie poszło pięknie i ładnie, ptaszki by ćwierkały, słonko świeciło, ale podczas procedury drodzy przyjaciele Q w postaci błękitnego obłoczka przypomnieli sobie o tym, jak bardzo tęsknią za uroczym wygnańcem z Kontinuum i przystąpili do ponownego ataku.
    Enterpise jest bezradny, załoga bezradna, a nawet Q bezradny, kiedy Calamarain robią sobie z nim co chcą, jedynie Data zachowuje zimną krew i unosi się honorem, aby jednak nieszczęśnika uratować. Efekt jest opłakany, bo co prawda chmura Calamarain pohamowuje agresję, a Q zabieg przeżywa, to już nasz android nie wychodzi z tego cało i w stanie krytycznym trafia na OIOM.
    Oczywiście, nasz anty-bohater odcinka biadoli wszystkim nad uchem, jaki to jest nieszczęśliwy i prześladowany, ku bezgranicznej irytacji Picarda, który wpieniony udziela mu słownej reprymendy (a tak naprawdę ma minę, jak by chciał strzelić go w pysk za wszystkie cierpienia, jakich załoga przez Q doświadcza). Tak, egoizm Q osiąga szczyt i – jak sam nieco później zauważa – pomimo że Data ryzykował dla niego życie, on sam dla nikogo nie byłby w stanie zrobić tego samego – zrozumiał wreszcie przerażający fakt odnośnie bycia śmiertelnym. Co to takiego? Tak! Że można umrzeć 😀 Pan Q wygrał właśnie konkurs na stanowisko Captain Obvious!
    Ale jednak lekcję z tego wydarzenia jakąś wyniósł – uruchomiło się u niego poczucie winy, że jego pobyt na Enterprise naraża tysiące o ile nie miliony istnień na niebezpieczeństwo. Podejmuje najbardziej męską decyzję w swoim dotychczasowym życiu – porywa prom i ewakuuje się ze statku, odciągając Calamarain tak, aby załoga mogła kontynuować swoją misję zbawiania świata. Zdaje sobie przy tym sprawę, że jego losy są przesądzone i dosięgnie go krwawa zemsta ze strony wroga. Swoją drogą, co on takiego zrobił tym Calamarain? Umieścił ich w słoiku na szafce kuchennej, żeby robili za nocną lampkę jonizującą? 😉
    I gdy już Q szykuje się na śmierć, przybywa drugi przedstawiciel kontinuum (też Q) i oznajmia, że nasz bohater zdał test na człowieczeństwo. Poświęcił się dla dobra sprawy i tym samym odkupił swoje winy. Może wrócić do Kontinuum i odzyskać moce.
    Nic tak nie raduje Q, jak bycie znowu sobą. Z wdzięczności natychmiast „naprawia” tor lotu księżyca, a podziękowaniu za wikt i opierunek urządza na mostku Enterprise małą bibę z muzyką, cygarami i hostessami. Picard i Riker nie są zbyt zadowoleni, ale, jak sami zauważają, być może jednak Q czegoś się nauczył – bycia lepszym człowiekiem. Cóż, może to prawda, ale z pewnością znowu wygranym w tym odcinku jest Data, który okazał się lepszym człowiekiem od Q 🙂 Za niańczenie gościa przez cały epizod dostaje prezent od Q w postaci nagłego ataku śmiechu – to była przepiękna scenka wieńcząca ten odcinek, aż gęba widza sama się uśmiecha na ten widok.

    Jak bym miała podsumować ten odcinek w jednym zdaniu – to napisałabym, że było luźno, fajnie, ale jednak z jakimś przesłaniem – że warto jednak nie być egoistycznym i pomagać innym w potrzebie (i taką lekcję każdy widz powinien wynieść z tego epizodu).
    Bardzo ciekawe jest to, że główny villain znany od początku TNG spuścił tutaj z tonu i stał się postacią komiczną, delikatnie rzecz ujmując. A mówiąc bardziej wprost – największy wróg uległ upodleniu. W słusznej sprawie. Co więcej – Q jest typowym anty-bohaterem odcinka. Jego egoizm i zapatrzenie w samego siebie jest wręcz karykaturalne. Stanowi rewelacyjny kontrast w porównaniu z zawsze niewinnym, działającym w obronie innych Datą.
    Jednakże jak na anty-bohatera Q jest tutaj nadzwyczaj sympatyczny. Może to tylko ja, ale nie sposób go nie polubić. A może to przekonująca gra Johna de Lancie czyni z tej postaci takiego fajnego gościa. Aktor wszak bardzo charyzmatyczny, ciekawy, przesympatyczny, o miłym głosie i osobowości. Lubię oglądać jego popisy na ekranie, nawet bardzo.

    Cytat dnia:
    Data (do Q): „An irony. It means that you have achieved in disgrace what I have always aspired to be.”

    Czego się nauczyliśmy:
    Nie dręczyć innych dla własnej przyjemności, bo kiedyś przyjdą i spuszczą manto ;P

    Czego się nie dowiedzieliśmy:
    Tylko możemy się domyślać, co Q robił innym stworzeniom i ilu wrogów ma we wszechświecie.

    Screenshot dnia:

    desery
    A co tam cukrzyca, dajcie mi te desery!

    Pleiades
    Participant
    #246903

    2x17 Samaritan Snare

    Skrócony opis odcinka:
    Kidnaping z żądaniem okupu, tajemnicze procedury medyczne i historia pewnej podróży.

    Wydłużony opis odcinka:
    Sezon drugi TNG ma to do siebie, że zawiera zarówno niesamowite perełki, jak i odcinki tak złe, że przeszły do historii najgorszych z możliwych. Jak się udało w jednym sezonie pomieścić tyle skrajnie różnych epizodów, to ja nie wiem.
    „Samaritan Snare” należy raczej do przeciętnych albo nawet słabych odcinków, ale jest na tyle specyficzny, że można go tylko albo znienawidzić albo pokochać 😉 Albo obie rzeczy naraz – kochać nienawidzić 😉

    Prawie od razu na początku epizod zostaje podzielony na dwa równoległe wątki, z których żaden specjalnie nie przeważa i dzielą po równo czas ekranowy.
    Wesley przygotowuje się do odlotu promem do bazy 515, aby zdawać testy do Akademii. Chciałoby się rzec: „nareszcie!”, bo na pokładzie Entka to się chyba marnuje jego potencjał, gdyż prawie ciągle siedzi za sterami. No, oprócz kilku chwil, kiedy robi coś pożyteczniejszego i ratuje dzień, ale to nie w tym epizodzie.
    Enterprise natomiast leci kursem do gromady pulsarów aby, jak na statek badawczy przystało, poobserwować makroprzyrodę w pigułce. W sumie fajnie, bo w dalszych sezonach odnoszę wrażenie, że misja badawcza załogi statku została zepchnięta na dalszy plan i Enterprise stał się serwisem w stylu „przynieś, zanieś, pozamiataj”. Poleć tu, rób za taksówkę dla osoby X, obroń stację naukową, powalcz z wrogiem, itd.
    Tymczasem Picard wymienia ostro zdania z doktor Pulaski. Nie wiemy jeszcze dokładnie w czym rzecz, ale z rozmowy wynika, że chodzi o drobny zabieg, coś jak wyrwanie zęba i pani doktor namawia kapitana, aby wykonał ten zabieg jak najszybciej. Sugeruje nawet, żeby zrobić to na pokładzie statku. Picard stanowczo się sprzeciwia, może nie ufa pani doktor (czyżby mu podała kiedyś zbyt bolesną szczepionkę?), albo ma jakiś inny problem. Po minucie konwersacji już wiemy, że chodzi o kapitańską dumę. Tak, po prostu kapitan wstydzi się „zbłaźnić” przy załodze, kładąc się na medyczny stół. Że co takiego? Kapitanie, nawet Worf chodzi od czasu do czasu do lekarza i jakoś nie wpływa to na jego honor – a dobrze wiemy, że Klingoni honor bardzo cenią – więc skąd ten wstyd?
    Zakłopotanie jest jednak u Picarda tak wysokie, że nawet nie informuje Pierwszego o swych wycieczkowych planach, po prostu oznajmia mu, że wylatuje z Crusherem. Pakuje kilka książek, drugie śniadanie i wymyka się ukradkiem w stronę hangaru. Perspektywa spędzenia z Wesem sześciu godzin w ciasnym promie wydaje się być przytłaczająca. Nie dziwię się, to jak przejazd z Poznania do Katowic w ciasnym przedziale pociągu PKP. Wesley pomysłem też wydaje się niezbyt zachwycony. Podziela się swoimi obawami z Geordim i Irytującą Chorąży Gomez. Jak przetrwać w jednym ciasnym pomieszczeniu z Picardem? O czym ma w promie gadać przez 6 godzin z kapitanem?
    No ja nie wiem, o pogodzie może? Aha, no tak, w kosmosie nie ma pogody…
    To może o Borgu, którego spotkaliście w poprzednim odcinku?
    Tak czy owak, chłopak wraz z kapitanem odlatują promem, kierując się w stronę bazy 515. Głównym dowodzącym na statku zostaje Riker.
    Enterprise nie doleciał jednak do pulsarów, ponieważ odbiera sygnał pomocy od nieznanego statku. Jak na dobrego samarytanina, nomen omen, przystało, Riker postanawia to sprawdzić i w miarę możliwości pomóc.
    Kontaktuje się z kapitanem obcej jednostki. Tamten wydaje się tak nieporadny, że nawet nie wie, że trzeba patrzeć prosto przed siebie w ekran, gdy się rozmawia – coś co potrafi ogarnąć przeciętny czterolatek gadający przez Skype’a na lapie.
    W końcu dochodzi do kontaktu wzrokowego i werbalnego, ale niestety ten ostatni jest bardzo utrudniony. Obcy to Pakledzi, wydają się zapętlać w odpowiedziach i obok tego, że się „coś spsuło” i że „szukają rzeczy” nie da się z nich wycisnąć więcej informacji. Poza tym mają tak niekumaty wyraz twarzy jak pacjenci psychiatryków po sporej dozie leków. Ojj, będzie ciężko się z nimi porozumieć.
    Geordi jest świadkiem rozmowy i widząc nieporadność rozmówcy zgłasza się na ochotnika, że pójdzie na statek obcych i im ponaprawia co trzeba. Tylko Worf zdaje się być sceptyczny co do tego pomysłu. Po co wysyłać głównego mechanika do jakichś drobnych usterek przestarzałego sprzętu? Na pokładzie jest ponad 1000 osób, na pewno ktoś jeszcze się na tym zna. Tak, lepiej by było wysłać Irytującą Chorąży Gomez, przynajmniej na chwilę byśmy się jej pozbyli 😉 Albo na stałe, bo już widać, że szykuje się jakaś gruba akcja.
    Riker jest jednak na tyle głupi, że olewa sugestie Worfa i nawet przez chwilę nie zastanawia się po raz drugi nad swoją decyzją. Brak mu chyba podstawowego instynktu samozachowawczego, który powinien uruchamiać się zwłaszcza w przypadku, gdy spotykamy po raz pierwszy obcy gatunek. Jak ja spotkam w dżungli nieznajomo wyglądającego węża czy pająka, to też go w łapy od razu nie biorę, tylko czytam o nim co nieco w atlasach przyrodniczych, bo może być jadowity.
    Akcja na chwilę się przenosi do promu, gdzie Wesley stara się za wszelką cenę przerwać krępującą ciszę i pyta kapitana o cel podróży. Nareszcie się czegoś dowiadujemy. Kapitan leci do ośrodka medycznego wymienić wadliwy implant serca. Ups, a więc jednak nie chodzi o zwykłe wyrwanie zęba 🙂 Ale co tam, mamy XXIV wiek, wymienianie sztucznego serca na nowszy model na pewno jest łatwym zabiegiem i nie ma o czym mówić. Tak więc w promie znów zapada cisza.
    W tym samym czasie na Enterprise załoga obserwuje, jak Geordi zabiera się za naprawy na obcym statku.
    Wszystko jest w porządku, prawda? Nie ma się czego obawiać. Gdybyśmy mieli jakiś problem z nowymi osobnikami, to by nam Troi powiedziała.
    Zaraz, zaraz, a gdzie jest Deanna…?
    Dopiero teraz zdajemy sobie sprawę, że nie było jej na mostku, kiedy Riker rozmawiał z Pakledami. Jakże to wygodne dla rozwoju fabuły! Gdyby była obecna od początku, Geordi w ogóle by na obcy statek nie trafił.
    Niestety Deanna odnajduje drogę na mostek nieco za późno, kiedy już główny mechanik jest w trakcie napraw obcego sprzętu. Program Troi.exe zapętla się i co najmniej trzy razy powtarza, że Geordi jest w niebezpieczeństwie, bo Pakledzi wcale nie są zagubieni i niewinni, ale czegoś chcą.
    Co robi Riker? Teleportuje natychmiast głównego mechanika z powrotem na Entka? Wysyła do niego Worfa z ochroną?
    Nie! Stoi i czeka!
    I to czeka bardzo długo, bo na pakledzkim statku tuż po naprawie silnika wysiada zasilanie. Cóż, Geordi, nie zdążysz wrócić do domu na wieczorny mecz i piwo.
    Nic to, la Forge ochoczo przystępuje do kolejnych napraw i wreszcie wszystko działa jak należy. Jak się odwdzięczają za robotę nasi nowi bohaterowie? Ogłuszając Geordiego fazerem i zrywając komunikację!

    Wiecie, Entek spotykał różne formy życia, brał udział w wielu bitwach. To nie hańba zginąć w walce np. z Borg, nie hańbą jest zostać przechytrzonym przez Q czy przegrać z ikoniańskim wirusem komputerowym.
    Ale zostać pokonanym przez rasę, której IQ wynosi tyle, co przeciętnego szympansa, to już totalna porażka.
    Ja nie wiem, co się z tymi ludźmi na pokładzie dzieje. Istnieje jedynie jedno wyjaśnienie, że głupota jest zaraźliwa i wszystkim się udzieliło po kontakcie z Pakledami.

    Ostatnim razem wszystkim mocno się rzuciło na IQ w odcinku „Datalore” (no, oprócz Wesleya, rzecz jasna :D), ale to był pierwszy sezon i takie dziwactwa mogły się jeszcze zdarzać (nie, żebym usprawiedliwiała, bo to głupie było bezdennie i tak). Ale teraz mamy mocno posunięty naprzód sezon drugi i znowu taki babol na całego?! Nieakceptowalne.
    Nie znęcajmy się już więcej nad tymi biedakami, zostawmy ich w spokoju na chwilę i przejdźmy do drugiego wątku, czyli dalszej podróży kapitana i Wesa.
    Pomimo, że siedzą w ciasnym promie i odbywają z pozoru nudną podróż, jest tu zdecydowanie bardziej ciekawa i ambitna akcja. Polega ona w sumie jedynie na rozmowie, no i jeszcze trochę na jedzeniu kanapek (przy okazji – Wesley na początku mówił, że nie jest głodny, a w końcu zeżarł aż dwie :D). Picard jest trochę zaniepokojony zabiegiem, ale sam siebie uspokaja, że śmiertelność przy wymianie serca wynosi tylko 2,4%.
    Że co!? Myślałam, że to miała być standardowa procedura. Śmiertelność jest naprawdę bardzo wysoka, wyższa, niż dajmy na to cesarskie cięcie w polskich szpitalach. Wniosek jest taki, że lepiej chyba rodzić w jakieś zapyziałej miejscowości w Polsce, niż mieć zabieg na sercu w bazie Gwiezdnej Floty ;P
    Ale Picard zbytnio się tym nie przejmuje. Kontynuuje rozmowę z Wesem, chociaż z początku jest ona bardzo krępująca dla obojga. Ale jakoś kapitan się otwiera. Mamy rozmowę o tym, dlaczego nie założył rodziny, trochę i jego przeszłości, a przede wszystkim – poznajemy historię tego, dlaczego potrzebował sztucznego serca za pierwszym razem. Jak się okazuje, był bardzo krnąbrnym młodzieńcem, wdawał się w bójki i w końcu spotkał na swej drodze nożownika. Bardzo to istotna rozmowa, zwłaszcza że ten temat zostanie poruszony i pociągnięty dalej duuużo później w TNG w 6. sezonie.
    Podczas, gdy ta dwójka dociera do bazy, reszta naszej załogi nadal zmaga się z problemem Pakledów. Dowiedzieli się wreszcie, że tamci chcą i dostępu do bazy komputerowej, a i Geordiego chętnie sobie zatrzymają, żeby im konstruował nowe bronie.
    Ktoś wreszcie odrobił zadanie domowe i w atlasie odczytał charakterystykę tego gatunku. Pakledzi znani są z gromadzenia śmieci oraz kradzieży sprzętu od innych cywilizacji, dzięki czemu mogą w ogóle latać. Zależy im na tym, aby mieć jak najwięcej i jak najszybciej, bo dla nich to oznacza rozwój. W celu wymuszenia tego, czego chcą, posuwają się nawet do upozorowania awarii systemów na statku, aby zwabić potencjalne ofiary w swoje pobliże. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak by na przykład mieli zmusić Romulan lub Klingonów do podzielenia się technologią, ale dobra. Przyjmijmy, że są jak gracze RPG, którzy startują od najniższego levelu, słabsi od NPC, po czym eksplorują świat, kolekcjonując loot, zdobywając EXP i robiąc się przez to coraz lepiej wyposażeni, silniejsi, zyskując przewagę. Tylko że Pakledzi zapominają, żeby zdobyte punkty za levele pakować w Inteligencję i Speech, zamiast w Konstytucję i HP (ale przyznać trzeba, że masę mają ;)).

    Riker zwołuje zebranie i zastanawia się zresztą, jak zażegnać kryzys. Chyba odczuwa lekką ulgę na słowa, że Pakledzi to rasa przebiegła – przynajmniej wie, że aż tak głupi nie są, na jakich wyglądają, honor Pierwszego uratowany. Teraz tylko trzeba odbić jakoś Geordiego, tak więc wszyscy skupiają się na opracowaniu planu. Przede wszystkim trzeba dać znać zakładnikowi, co powinien robić, ale tak, aby nie wzbudzić podejrzeń porywaczy. Załoga odstawia mały teatrzyk na mostku, żegnając się z głównym mechanikiem, a Worf nawet poczuł ducha RPGa i życzy Geordiemu osiągnięcia 24 levelu. Oby tylko la Forge zainwestował punkty w INT...
    Picard tymczasem trafia na stół operacyjny, gdzie jego sercem zajmuje się jakiś zgoła nieogarnięty lekarz i jego zespół. Następuje trochę medi-bełkotu, operacja polega na zastosowaniu jakichś tajemniczych narzędzi i procedur, po czym… coś idzie nie tak, syndrom 2,4 procent daje o sobie znać. Na sali operacyjnej panika, pacjent jest bliski zejściu i przeniesieniu się do krainy wiecznych statków kosmicznych, tam gdzie trafiają wszystkie rasy humanoidalne, być może również i EMH i androidy po śmierci, aby odbywać nieskończoną podróż w nieznane 😉
    Informacja o stanie zdrowia kapitana dociera na Enterprise, w momencie, gdy Riker jest zagrzebany we własnym bagnie po uszy i stara się znaleźć rozwiązanie wraz z Datą i Irytującą Panią Chorąży. Czas nagli, bo tylko szybki przylot Enterprise do bazy 515 może ocalić kapitana.
    Następuje szybka akcja, która polega na udowodnieniu Pakledom, że Geordi jest dla nich bezużyteczny, a Enterprise zbyt silny w starciu z małym stateczkiem. Kupują to w pełni, jednocześnie z żalem stwierdzając, że nie są mądrzy 🙁
    Oj, smuteczek ;(
    Zdecyduj się Star Treku, czy ta rasa jest w końcu przebiegła i może się rozwijać dzięki oszustwom na innych, czy zbyt głupia, by nawet oddychać?
    Po odzyskaniu głównego inżyniera Enterprise dociera na czas do bazy, aby jedyna osoba we wszechświecie zdolna uratować Picarda zrobiła to w sposób profesjonalny. Kto to taki, Zbigniew Religa? Nie, Pulaski.

    Według mnie ten odcinek jest słaby, sposób prowadzenia wątku porwania tak niedorzeczny, że aż śmieszny, bo wszyscy na Enterprise zachowują się na początku jak skończeni idioci, nie ustępując w tym przeciwnikowi, którego spotkali.
    Epizod ratuje podróż Wesa i kapitana promem, bo tak naprawdę to najprzyjemniejsza część odcinka – dużo dowiadujemy się o przeszłości Picarda.
    Chociaż nie powiem, całość ogląda się fajnie, Pakledzi są tak pociesznie durni, że aż nie sposób się nie pośmiać. Jest to chyba najgłupsza rasa w całym Treku, jak to stwierdził nawet Data – niemożliwym jest, aby ogarnęli podróże międzygwiezdne. A jednak tu są i, co zabawne, przez chwilę naprawdę zyskują przewagę nad bezradną załogą Enterprise. Poza tym są źródłem niekończących się memów oraz wielu tekstów, które na stałe wkroczyły do dialogów fanów, wywołując przy tym uśmiech na twarzy.
    No i hej, czy to ta rasa, która uratowała Lore’a z przestrzeni kosmicznej? W takim razie wybaczam im idiotyzm istnienia w uniwersum ST :>

    Cytat dnia:
    Pakled: „We look for things to make us go”

    Czego się nauczyliśmy:
    Klasyczne książki na papierze oraz trójkątne kanapki w XXIV wieku są nadal trendy – przynajmniej wg Picarda.

    Czego się nie dowiedzieliśmy:
    Czy Pakledzi zainwestowali wreszcie punkty EXPa w inteligencję.

    Screenshot odcinka:
    sala
    Na widok takiej sali operacyjnej odwróciłabym się na pięcie i uciekła gdzie pieprz rośnie 🙂

    Pleiades
    Participant
    #246904

    2x15 - Pen Pals

    Skrócony opis odcinka: Pierwsza Dyrektywa leży i umiera w agonii przez 8 tygodni. Data robi się sentymentalny. Wesley uczy się rządzić. Jakieś randomowe planety ulegają zniszczeniu. Prócz jednej.

    Wydłużony opis odcinka:
    „O ku...a!” - takie były moje słowa gdzieś w okolicach 30 minuty epizodu. Bo to, co się działo przez ostatnie pół godziny na ekranie można by nazwać jednym słowem – równia pochyła.
    Ale zacznijmy od początku.

    Załoga ma do wykonania ciekawą acz prostą misję. Przypominamy sobie, że Enterprise, to nie okręt wojenny, a głównie badawczy i eksploracyjny i właśnie teraz został wysłany z takim zadaniem. Ma obserwować zmiany geologiczne w pięciu blisko siebie położonych układach słonecznych, gdyż z niewyjaśnionych przyczyn dzieją się tam niepokojące zjawiska doprowadzające do destrukcji planet.
    Podczas gdy załoga obserwuje planetarne zmiany, Picard relaksuje się w holodeku, jeżdżąc konno. I tutaj wielki plus, że pokazano kapitana jako zwykłego człowieka, który też lubi się relaksować, w dodatku ma niebanalne hobby. Rozumiem w pełni jego pasję, sama kiedyś dużo jeździłam konno, więc temat mi bliski 🙂 Przy okazji w holodeku wywiązuje się dyskusja Picarda z Troi odnośnie zwierząt i jeździectwa. Dowiadujemy się, że Betazoidzi są w stanie odczytywać emocje zwierząt – podoba mi się to, bo pokazuje stosunek ucywilizowanych światów do innych stworzeń. Poznajemy też filozofię jeździectwa oczami Picarda – chodzi nie o to, aby okiełznać bestię, ale żeby nawiązać z nią kontakt, współpracować, bo jest przyjacielem, towarzyszem i wypełnia pustkę „o której nawet nie wiedzieliśmy, że istnieje”. Dobrze powiedziane, tylko czy holo-koń, który nie ma duszy i charakteru nadal podpada pod tę filozofię? Dowiadujemy się jeszcze, że Deanna miała kiedyś kociaka, ale jej matka za nim nie przepadała. Aha. Mam kolejny dobry powód, aby nigdy nie polubić Lwaxany.
    Kapitan sobie dużo nie pojeździł, ledwie zdążył włożyć stopę w strzemię, zgłosił się do niego Riker. Okazuje się, że siły niszczące planety są niezwykle silne i Picard na mostku staje się świadkiem totalnej destrukcji kolejnego świata.
    Mamy zagadkę do rozwiązania, Number One.

    I tutaj wkracza wątek B (tak, tak, jeszcze przed wątkiem A!), bo załoga rusza na naradę w sali obserwacyjnej odnośnie dalszych losów Wesa Crushera.
    Chcą mu powierzyć Bardzo Ważne Zadanie, które ma polegać na pierwszym samodzielnym dowództwie nad grupą naukowców badających przyczyny umierania planet. Opinie załogi są bardzo podzielone, nie mogą się zgodzić w kwestii Wesa. Mamy skrajne opinie, od: „to jeszcze chłopiec, przerośnie go to!” do: „dorasta już, da sobie radę!”. Decyzję podejmuje Riker – tak, Wesley poprowadzi zespół badawczy, damy mu szansę.
    Nieważne, że dzieciak nigdy nie został przyjęty do Akademii, ale i tak dają mu możliwość praktycznego sprawdzenia się w „zawodzie”, a to pewnie dlatego, że ma matkę oficera. Która jest, przypadkiem, przyjaciółką kapitana. Nepotyzm? 😉
    Wyjaśnię coś w tym momencie. Pomimo wszelkiego wrogiego nastawienia fandomu, ja Wesa naprawdę lubię. Owszem, miał wiele głupich występków na koncie, ale to w sumie naprawdę utalentowany (nieco zbyt genialny jak na standardy ST 😉 ) młodzieniec. Ja mu tam zawsze kibicowałam. I tak było w tym przypadku. Prawda, ma dodatkowe wsparcie z tego względu, że „wkręcił się” w załogę dzięki swojej matce. Ale dlaczego nie wykorzystywać okazji? Ja trzymałam kciuki, aby mu się tym razem powiodło.
    Wesley czuje się jeszcze trochę niepewnie i szuka porady u starszych przełożonych. Podoba mi się to, że wszyscy z sympatią do niego podchodzą i udzielają mu wsparcia (głównie psychicznego). To musi być dla chłopaka trudne, zwłaszcza że ma w drużynie prawdziwych oficerów po Akademii, bardziej doświadczonych i obytych w pracy na statku, w dodatku starszych od niego. Jeden to nawet jest dwa razy starszy. Trudno przy takim zespole zachować spokój, prawda? Nie dziwię się panice Wesa, kiedy miał do nich wkroczyć i porozdzielać zadania.
    Podczas gdy Wesley zmaga się ze swoimi lękami odnośnie dowodzenia, Data realizuje swój własny projekt, dotyczący rekalibracji czujników, aby odbierały najsłabsze sygnały naturalne i sztuczne z pobliskich systemów planetarnych. Przy okazji robi na mostku taki bałagan, jak moi synowie w swoim pokoju. Oj, i tutaj dostajemy pewien hint, prawie o wymiarze symbolicznym. Skoro Data potrafi zrobić taki bałagan na mostku, że trudno przejść i wszyscy się potykają, to zapewne tym bardziej potrafi zrobić bajzel na całym statku, którego nie jest w stanie opanować. No i się przepowiednia spełniła…
    Wróćmy na chwilę do Wesleya, który spotyka swoich podwładnych i pracuje z nimi. W pewnym momencie ma opcję – albo dokładnie zgłębić analizę geologiczną, albo sobie odpuścić. Chorąży Davies, który wydaje się być…. hmm… bardzo pewny siebie, sugeruje Crusherowi, aby sobie odpuścił, bo to dodatkowe godziny pracy, a innym się nie chce 😉 I lepiej czasami robić rzeczy na odwal 😛 Wesley z początku się zgadza, ale idzie się poradzić Rikera, który, o dziwo, znajduje dla niego czas. Następuje poważna rozmowa odnośnie odpowiedzialności spoczywającej na dowódcy. Riker sprzedaje poradę, aby Wes zawsze pomyślał, co w tej sytuacji zrobiłby Picard. Och, czy to znaczy, że Picard jest nieomylny? Nie, ale naprawdę należy go brać za wzór do naśladowania. W sumie nawet dobrze, że Riker tylko o Picardzie wspomniał, bo co by było, gdyby dał do zrozumienia Wesowi, że powinien przypatrzeć się decyzjom wszystkim starszym oficerom na mostku, wliczając w to kapitana, Pierwszego i Datę? Rozumiecie? Datę. To by było w tym momencie tak śmieszne, że aż straszne 🙂 Ale twórcy odcinka nam tego oszczędzili.
    I tu następuje piękna chwila, kiedy Wes podejmuje decyzję, że jednak przeprowadzi ten czasochłonny skan. Idzie z tym do – wydaje się – zadufanego Daviesa. Widz sobie myśli: oho, będzie chryja! A Davies co odpowiada? „Już się robi!” Ba dam tss…
    Szczęka opadła nie tylko Wesowi, ale i widzom. To było naprawdę rewelacyjne podejście do tematu dowodzenia i do autorytetu, jaki musi mieć w oczach podwładnych nawet niższy rangą i młodszy oficer. Przepiękna scena.
    Wróćmy do głównego wątku.
    Picard nadal się relaksuje w siodle, podczas gdy planety umierają, no ale dobra, ma do tego prawo. Dopiero przybycie Daty do holodeku zmieniło dzień Picarda z relaksu w koszmar na jawie.
    Data przyznaje, że miał stały kontakt z obcą formą życia na jednej z umierających planet.
    Przez osiem tygodni.
    Rozumiemy się? Przez OSIEM pieprzonych tygodni!
    Aż się dziwię, że kapitan w tym momencie nie spadł z siodła.
    Mamy za to spokojny głos Picarda, który, jakże moralizatorsko, obwieszcza swojemu podwładnemu, że czasami samotność jest szeptem w ciemności. WTF?!
    W dalszej rozmowie zorientowaliśmy się już, że Data zdążył z obcą formą życia wymienić wiele doświadczeń, łącznie z kontami na Facebooku, ale pada podstawowe pytanie Picarda: czy ta cywilizacja wie o innych istotach rozumnych we wszechświecie?
    Nie.
    O kurczę… Mamy problem...
    Co tu się w ogóle dzieje!?
    Spodziewałabym się jakiejś grubej awantury, przynajmniej objechania jednego z najważniejszych oficerów od góry do dołu. Zrozumcie, Data jest, do diabła, trzecim w łańcuchu dowodzenia na statku, musi być świadom podejmowanych decyzji i świecić przykładem. A tak nie jest. Kapitan przypomina, czym jest Pierwsza Dyrektywa i co ona znaczy dla Federacji. Data mówi, że zdaje sobie z tego sprawę. Czyżby?! No dokładnie, tak tylko chciał zasięgnąć porady, aby kapitan rozważył jakieś nowe opcje. Po ośmiu tygodniach łamania jednego z najważniejszych praw w Gwiezdnej Flocie. No ja was proszę… Oficer który z wyróżnieniem skończył akademię Floty ma takie przemyślenia? Czegoś go te studia nauczyły w ogóle?! A może trzeba jednak cofnąć Datę do pierwszych roczników kadetów, bo coś mu tam najwyraźniej w mózgu nie trybi? 😛
    Ale Picard reaguje tak stoicko, jak by w tym momencie grał w pokera. Każe tylko swojemu podwładnemu zaprzestać kontaktów z obcą formą życia i zwołuje nadzwyczajne zebranie w swojej kwaterze.
    Tak, nie w gabinecie na mostku, nie w sali obserwacyjnej, ale w swoim mieszkaniu.

    I tutaj się zaczyna kaskada zdarzeń, których nawet i ja pojąć w pełni nie mogę 😉
    Następuje – skąd inąd – ciekawa debata nad znaczeniem Pierwszej Dyrektywy. Jak to było w przypadku Wesa, teraz każdy ma odmienne zdanie. Worf uważa, że należy bezwzględnie przestrzegać prawa. Pulaski stoi po przeciwnej stronie. Czasami aż się dziwię, że poparła w tym momencie opinię Daty, ale wyraża się jasno. Jest wrażliwa na krzywdę innych, nie wyobraża sobie unicestwienia świata na jej oczach, ripostuje Worfa twierdząc, że ucieczka i nicnierobienie w tej kwestii byłoby nawet tchórzostwem. Auć, zabolało, panie Worf?
    Riker ma jeszcze inne zdanie, postrzega destrukcję światów jako nieodłączną część kosmicznego planu, fatum. Deanna zwraca uwagę, że skoro Enterprise tu jest, to może kosmiczny plan zakłada, że Federacja pomoże temu nieszczęsnemu światu? Oho, wkraczamy w tematy boskiej interwencji w życie gatunków we wszechświecie. Zanim pokojowa dyskusja zamienia się w krwawą jatkę 😉 wkracza Data, przypominając, że nie dyskutujemy filozoficznie na temat Boga (czy też fatum) i jego roli we wszechświecie, ale problem dotyczy prawdziwej cywilizacji tam na dole, cywilizacji, która nie ma szans na ratunek i umiera.
    Mamy jeszcze małe sprzeczki dotyczące scenariuszy „a co by było, gdyby..?” Co by było, gdyby chodziło o zarazy, czy też wojnę, a nie naturalną geologiczną destrukcję…? Cóż, kapitanie, to też zależy od przekonań, bo „co by było gdyby” to trochę uproszczony schemat sugerujący domniemane działania. Gdyby szafa miała sznurek, to by była windą.
    Picard trzyma się swoich standardów i oznajmia, że kontakty z obcą cywilizacją trzeba przerwać i przyglądać się biernie jej destrukcji.
    I w tym momencie Data podejmuje najbardziej perfidną i wyrachowaną akcję w całym swoim dotychczasowym życiu. Puszcza na całą epę głos przerażonego dziecka (Sarjenki), wołającego o pomoc. Niemożliwym jest, aby Picard słuchając tego przekazu się nie wzruszył.
    A więc jednak. Szept w ciemności stał się błagalnym krzykiem.
    Czy wyście wszyscy na tym statku powariowali??
    Ja rozumiem tę decyzję, ale z ust kapitana, zwłaszcza pod wpływem impulsu, coś takiego nie miało prawa wyjść.
    W ogóle odnoszę wrażenie, że od tego momentu wszyscy zaczynają się zachowywać tak, jak by byli z innej bajki. Najbardziej uderzyło mnie zachowanie Daty, który, niby bez emocji, ale w tak CELOWY sposób zagrał na uczuciach innych, że to się robi prawie niemożliwe. Przez wiele odcinków starano nam się wmówić, że Data nie kieruje się w wyborach uczuciami, bo po prostu nie jest zdolny do ich odczuwania, ale tutaj nam fundują taką akcję, że aż zaczynamy wątpić.
    Przyczynę mogę wybierać spośród dwóch możliwości.
    Pierwsza z nich, że na przekór tego w co wierzy Data i co chcą nam przekazać twórcy serialu, odczuwa jednak jakieś emocje. Nie mówię, że potrafi je nazwać, czy też nawet interpretować (bo wiemy, że nie), ale są jednak jakieś działania, które podejmuje nie kierując się wyłącznie logiką. I to nie tylko w tym odcinku, można wymienić co najmniej kilka takich epizodów, chociaż tutaj jest to nawet aż przerysowane. Widocznie wyszedł już dawno ze swojego podstawowego oprogramowania i wyewoluował w istotę bardziej ludzką, niż mu się to wydaje. Mogę nawet przyjąć teorię, że kontakt z umierającym światem uaktywnił jakieś nowe neurony w jego pozytronowym mózgu i wszedł on w podprogram pt.: „ratujmy tę cywilizację wszelkimi dostępnymi metodami”. Cóż, pamiętajmy, że pochodzi on przecież ze świata zniszczonego przez Gigantyczny Płatek Śniegu™, więc może to osobiste powody są przyczyną tego, jak zareagował na widok umierającej planety.
    Druga możliwość, że twórcy w drugim sezonie sprzedają nam koszmarnego buga, albo po prostu nas trollują. Jedyny powód to brak pomysłu, jak to inaczej rozegrać. Ale ja, już po chwili myślenia, potrafiłabym wybrać kilka innych opcji. Przede wszystkim kontakt z dziewczynką mógłby nawiązać każdy inny oficer na pokładzie, a że oni wszyscy reagują sentymentalnie, dałoby się z tego wyprowadzić fabułę 😉 Całkowicie do tego nadaje się Deanna, zwłaszcza, że jeszcze dodatkowo mogła odczuwać emocje (przerażenie, samotność) Sarjenki, plus – cieszy się autorytetem i szacunkiem reszty załogi, mogłaby ich namówić na pomoc, więc takie coś można by spokojnie widzom sprzedać. Ale z jakiegoś względu twórcy uparli się jednak na Datę i to on odgrywa tu główną rolę.
    Tak więc raczej obstawiam teorię nr 1, bo bardziej mi pasuje do ogólnego zarysu trekowego świata, zwłaszcza biorąc pod uwagę także inne epizody.
    Powróćmy jednak do faktów, a nie teorii.
    Ponieważ Wesley dał sobie doskonale radę z Bardzo Ważnym Zadaniem, odnajduje nie tylko przyczynę ale i rozwiązanie dla problemów geologicznych planety. Dobra wiadomość – uda się ocalić rodzinę i całą cywilizację, z której pochodzi Sarjenka. Zła wiadomość – jednak rikerowy „kosmiczny plan” nie działa na ich korzyść, bo Data traci kontakt z dziewczynką i to właśnie wtedy, kiedy na szali ważą się losy jej planety.
    Lawina leci dalej po zboczu, jedna błędna decyzja wymusza drugą, ta kolejną i dochodzimy do etapu, kiedy Data prosi o pozwolenie na zejście na powierzchnię planety, aby pomóc dziewczynce.
    I w tym momencie już mi ręce opadły. W co wyście się wplątali?! Przeklęłam siarczyście, bo już nie wierzyłam w to, czego jestem świadkiem.
    Picard wyraża zgodę, jednocześnie pokazując gestem Rikerowi, jak głęboko utknęli w tym całym bagnie. I w tym momencie dostajemy wyjaśnienie, dlaczego pierwotnie omawianie problemu odbyło się w mieszkaniu kapitana. Główna załoga nie chce w swój zbrodniczy plan angażować reszty statku i te działania są raczej potajemne. Hej, czyżby w sali obserwacyjnej był monitoring??
    Dochodzi do takich absurdów, jak Riker każący O’Brienowi nic nie widzieć i nic nie słyszeć, kiedy osobiście teleportuje Datę na planetę. O’Brien spełnia rozkaz, „drzemiąc” sobie w kąciku.
    Dalej wszystko się dzieje błyskawicznie. Zagrożenie zawaleniem się całego budynku zmusza Datę, aby zabrał Sarjenkę ze sobą na pokład, następnie zabiera ją na mostek (!) powodując, że kapitan aż się zagotował. Wszelkie nauki w Akademii, prawo Floty, zdrowy rozsądek poszły się paść.
    Na szczęście plan Wesa działa znakomicie i udaje się uratować planetę.
    Ale co zrobić z dziewczynką?
    I tu następuje, według mnie, bardzo słaba i niepotrzebna akcja, psująca trochę odbiór odcinka. Rozwiązanie jest proste aż do bólu – wymazać pamięć Sarjenki.
    Nie wiem, co o tym uważają inni, ale dla mnie to tanie, zbyt tanie, oszustwo, porównywalne do wklepywanego godmode w grach lub odtwarzania stanu gry z ostatniego save’a. Tak to się nie powinno odbyć. Działania załogi powinny odcisnąć jakieś solidne piętno, a przynajmniej powinni mieć chociaż cień obawy, że kiedyś poniosą konsekwencje swoich czynów. A tak to mamy akcję i udawanie na wszelkie sposoby, że „nic się nie stało”.
    A co by było, gdyby nie dało się wymazać pamięci dziewczynki? Dlaczego by nie miała pozostać ze wspomnieniami? Przypomnę, że jest tylko dzieckiem, któremu i tak by żaden dorosły w historię o „gwiezdnych ludziach” nie uwierzył 😉 A nawet jak? Picard z historii Ziemi powinien wiedzieć, że było wielu takich na przestrzeni wieków, którzy uważali, że mieli kontakt z kosmitami, pisali nawet o tym książki (co więcej, przecież jednego takiego osobnika będziecie mieli nawet na pokładzie! - „Time’s Arrow”. Wait… Czy Pierwsza Dyrektywa może dotyczyć też.. własnej planety? ), ale mało osób im uwierzyło i byli postrzegani, co najwyżej, jako ekscentryczni dziwacy, co nie znaczy, że nie mieli racji 😉 Zmieniło to losy świata? Nie.
    Chociaż chętnie bym kiedyś zobaczyła jakiś spin-off uniwersum ST, w którym cywilizacja z Dremy IV po pięciuset latach osiąga taki poziom technologii, że nie tylko lata z prędkością warp, ale staje się wrogiem Federacji i ostatecznie wybija całą Gwiezdą Flotę w pień. Aaale to by było mocne, trolling lv. hard 😀
    Oprócz tego haniebnie cziterskiego działania na końcu, epizod porusza bardzo ważną kwestię. Problem, czy Pierwsza Dyrektywa to rozsądny zapis i czy w ogóle ma prawo zaistnieć w tak rozwiniętym świecie, jako „zabezpieczenie” przed kontaktem z mniej zaawansowanymi technicznie cywilizacjami. Jak widać po tym epizodzie, nie trzeba wiele, aby zechcieć te zasady złamać, wystarczy trochę emocji. Wielu obcych zarzucało już Picardowi (i ludziom w ogóle), że ludzie to słaba rasa, bo kieruje się w życiu sentymentami, uczuciami, współczuciem do innych, itd. Picard zawsze odpowiadał, że to właśnie nasza siła, iż rozwinęliśmy się w tym kierunku. To nawet był argument, który sprzedał przed sądem Q. Skoro kierujemy się w życiu moralnymi osądami, to w takim razie Pierwsza Dyrektywa kłóci się z naszą naturą, z czymś, co mamy zapisane w genach. Stąd nasza tendencja do łamania tego prawa.
    Warto jeszcze wspomnieć, że chociaż prawo zostało złamane, to właściwie nikogo na końcu nie zmusza to do głębszej refleksji (chociażby odrobiny zakłopotania, że tak, braliśmy w tej akcji świadomie udział, wbrew zasadom Gwiezdnej Floty i trochę nam z tego powodu głupio ;)). Co więcej, Data został nawet pochwalony przez Picarda za całokształt podejmowanych decyzji.
    Ręce opadają.
    Jedno jest pewne – Data w jakimś stopniu jest tu zwycięzcą, bo odkrył w sobie wielkie pokłady człowieczeństwa.

    Cytat dnia:
    Picard: „Her society is aware that there is interstellar life?”
    Data: „No, sir.”
    Picard: „Oops….”

    Czego się nauczyliśmy:
    Jeśli będzie twoja planeta umierać i grozi Ci śmierć, łap swoje CB Radio i wołaj w niebo o pomoc. Zjawi się wtedy Enterprise i Data Cię uratuje. Ale pod jednym warunkiem – musisz być małym dzieckiem, żeby poruszyć to sztuczne, acz czułe na krzywdy, androidowe serduszko 😛

    Czego się nie dowiedzieliśmy:
    Czy ktokolwiek z Gwiezdnej Floty dowiedział się o tej „małej przygodzie” załogi.

    Screenshot dnia:
    szafka

    Jak na obcy świat, ta szafka z tyłu coś za bardzo przypomina ziemski mebel. Czyżby Ikea dotarła tam, gdzie nie był jeszcze żaden człowiek? 😉

    • This reply was modified 2 years ago by Pleiades.
    Pleiades
    Participant
    #246906

    1x12 Datalore

    Skrócony opis odcinka:
    Przeszłość Daty, dwaj bracia i zanik komórek mózgowych. Aaa, i jest jeszcze Gigantyczny Płatek Śniegu™.

    Wydłużony opis odcinka:

    Jesteśmy na sezonie pierwszym, a ponieważ TNG dobrze się jeszcze nie rozkręcił, to sezon ten obfituje w babole, jest strasznie nierówny. Oczywiście są też dobre odcinki, które się ogląda z przyjemnością. A czy „Datalore” do nich należy? Hmm… Na IMDB zdobył, wraz z „Conspiracy” najwyższą notę w tym sezonie. A więc czy jest tak źle?
    Ujmę to tak. Nie jest najgorzej, ale ilością buraków, jaką nas ten odcinek raczy, można by obsadzić całe pole 😉
    To może rozłóżmy epizod na czynniki pierwsze i sami się przekonajmy…

    Odcinek się zaczyna od wpisu kapitana, że są w drodze na Omicron Theta, planetę, na której załoga Tripoli znalazła Datę 26 lat temu. Po doleceniu na miejsce stwierdzają, że mimo że planeta jest klasy M, nie widać na niej śladów życia, żadnej flory czy fauny. Tripoli niby opisywało pola uprawne, ale… musieli tam dotrzeć jak już planeta była nieżywa, więc nie wiem, co tak naprawdę opisywali.
    Tymczasem głównego zainteresowanego (Daty) nie ma na mostku, gdyż postanowił pozostać w swojej kwaterze i ćwiczyć do lustra kichanie. Ciekawe w ogóle po co mu to, czy to naprawdę zbliżyłoby go do bycia bardziej ludzkim? Ale Data ma swoje schizy, więc już się go nie czepiajmy 😉 Wesley co prawda był także zdziwiony, ale co tam. Ważne, że powiedział Dacie, że przybyli na miejsce.
    Na mostku, Data patrząc na planetę wydaje się nawet mocno zaaferowany. Riker zbiera swoją Drużynę Pierścienia do zejścia na powierzchnię (on, Data, Tasha i Worf) i udają się w drogę.
    Najwidoczniej Riker jest jeszcze bardziej zaaferowany niż Data, bo zgubił jedną cyferkę w dacie gwiezdnej i dostajemy kompletny nonsens 😛 No dobrze. Nasza dzielna drużyna dociera na miejsce i ich oczom ukazuje się pustkowie. To znaczy są jakieś listki na drzewach i zeschłe trawy, ale wszystko jest martwe. Swoją drogą, po 26 latach z pewnością by nie zostały stojące drzewa, ale co ja tam się znam… Okolica też nie za ciekawa, jakieś niebieskie tło i kartonowe skały. Okej, nie będę się czepiać epizodu pod względem technicznym, wiem, że to były lata 80’.
    Data wskazuje miejsce, w którym go znaleziono i Geordi po zbadaniu kartonowej skałki znajduje dobrze ukryte wejście. To uruchamia jakieś Super Tajne Pliki Pamięci u Daty, który przypomina sobie coraz więcej a więcej nowych faktów. Nasi bohaterowie odnajdują laboratorium, stwierdzają również, że cały kompleks mógł pomieścić setki ludzi. Niestety nie ma żadnych ludzi, a 411 kolonistów po prostu „wyparowało” (ekhem…). Na ścianie wiszą jednak rysunki dzieci, przedstawiające jakąś istotę i uciekających przed nią kolonistów. Swoją drogą to ciekawe… Kiedy zaatakowała Krystaliczna Istota, jak rozumiem, koloniści schronili się w kompleksie pod skałami, dzieci zdążyły narysować te rysunki i później co, Istota wróciła po raz kolejny ich dobić? To się kupy nie trzyma…
    No dobrze, zostawmy te rysunki w spokoju. Data przypomniał sobie właśnie, że było to laboratorium Nooniana Soonga. Trybiki ruszyły w mózgach reszty i powiązali fakty. Otóż słyszeli o tym naukowcu, który się zbłaźnił przed resztą świata naukowego i nawiał potem na Omicron Theta pod fałszywym nazwiskiem. Ciekawe w sumie jakim? Often Wrong (jak go zwykł nazywać Lore)? 😉
    I teraz najważniejsze. W laboratorium odkrywają nie tylko formy, które pasują idealnie do twarzy Daty, ale również odkrywają drugiego androida, rozłożonego na części (taki mały szczególik – Lore ma fajny tyłek 😉 ). Postanawiają „to” (jak sami mówią) wziąć na pokład Enterprise i złożyć.
    I znów widzimy inżyniera Argyle’a, w sumie fajny facet. Beverly natomiast prosi Datę, aby w razie czego mogli spojrzeć w jego obwody, żeby uruchomić nowego androida. Data się zgadza i pokazuje pani doktor swój Super Tajny Wyłącznik. Jak sam mówi, chciałby, aby to zostało tajemnicą. Hmm, ciekawe, jakim cudem to taka tajemnica, skoro Riker, szperając w plikach medycznych Daty bardzo szybko ten wyłącznik znalazł w „TmoaM”…
    Tymczasem w sali obrad odbywa się… obrada. Wszyscy o nowym androidzie mówią „to” i strasznie mnie to wkurza. Skoro traktują Datę jako osobę, to nie kapuję, skąd to uprzedmiotowienie nowego androida. W każdym razie troszkę sobie podyskutowali, ale Data znów został wezwany na dół, aby doktor Crusher mogła zerknąć w jego obwody.
    W końcu udaje się złożyć androida do kupy i wnet on ożywa. Pierwsze co robi, to sprzedaje kłamstwo załodze, jakoby miał zastąpić Datę, który był „mniej perfekcyjny”. Nie mam zupełnie pojęcia, czemu miało to służyć, wszakże za chwilę później przyznał Dacie, że było odwrotnie. Lore został rozebrany na części, bo koloniści mu „zazdrościli” i złożyli petycję do Soonga, aby stworzył w zastępstwie mniej perfekcyjnego androida. Jak już wiemy, to było również kłamstwo, co pokazuje odcinek „Brothers”, ale tutaj jeszcze nikt o tym nie wie.
    Picard zaprasza Datę na rozmowę i pyta go o lojalność. Wciąż mówi na Lore’a „to”, co mu też wypomina Data. Grr… :E W końcu Data przyznaje, że jest lojalny wobec kapitana i Floty.
    Załoga tymczasem wykazuje się niefrasobliwością, bo od razu zapraszają Lore’a na mostek (jak rozumiem bez zgody Picarda). Usadawiają go za sterami i zaczynają tłumaczyć, jak się kieruje statkiem. Swoją drogą, czy ktoś pytał Lore’a o zdanie, czy w ogóle chce…? Wszyscy założyli z góry, że pewnie będzie kolejnym androidem w GF, a póki co zaczęli go traktować jak chodzącą maskotkę.
    W sumie ta scena jest głupia, bo naprawdę, czy trzeba tłumaczyć androidowi, jak działają kierunki w trójwymiarowym wszechświecie? No i dochodzi do tego jeszcze to twierdzenie Pitagorasa, którego Lore nie był w stanie dokończyć. Zgrywał się na totalnego idiotę i kompletnie nie kapuję, o co w tym wszystkim chodziło?
    Nieco później na korytarzu Data i Lore omawiają Wesleya. Data zauważa, że może Wes ma ciało dziecka, ale umysł potężny. Aha, mamy Roddenberry’owską wizję Wesa, jako geniuszu nad geniuszami, przy okazji taki foreshadowing, bo wiemy, że Wes w tym odcinku odegra ważną rolę 😛
    W kwaterze Daty jest rozmowa odnośnie zdolności androidów, o tym, że Data może być kimś więcej niż tylko aspirować do bycia człowiekiem. W sumie racja, ze swoim umysłem Data jest zdolny do wszystkiego, nawet do zgromadzenia danych odnośnie miliona istot czy światów. Lore o tym wie, bo, oprócz uczuć, ma również ambicje i poczucie własnej wartości. Swoją drogą, o ironio, nikt go nie traktował dotychczas dobrze, ale mimo wszystko chce być czymś więcej…
    Data jest jednak strasznie naiwny w tym odcinku i zostawia Lore’a samego w swojej kwaterze, dając mu dostęp do kompa. Lore korzysta z okazji i ściąga wszelkie dane, jakie tam się znajdują, zapewne łącznie z biblioteką filmów na Netfliksie.
    Lore, na prośbę Picarda, zdaje również raport z tego, co się stało z kolonistami. Na podstawie jego zeznań powstaje obraz Gigantycznego Płatka Śniegu™, który pożera światy, aby zaspokoić swój głód. Swoją drogą, bardzo dokładny ten obraz, stworzony tylko z opisu, bo zupełnie wygląda jak Istota na żywo…
    Tymczasem Lore opuszcza kwaterę Daty i tak sobie chodzi niepilnowany po statku, ogląda jakieś narzędzie i replikuje quadratanium (hę?). Data i reszta załogi jakoś się nie przejmują.
    Tasha jako jedyna trzyma jeszcze łeb na karku, tylko nie zadaje dobrego pytania. Zamiast spytać, czy można ufać Dacie powinna raczej spytać, czy Lore może sobie swobodnie chodzić bez obstawy. No ale Picard ją zbywa, mówiąc, że Dacie ufa.
    Swoją drogą, nie wiem, co Denise Crosby miała do swojej postaci, że chciała odejść. To pierwszy sezon dopiero, do cholery, wszyscy są płytcy i jeszcze nie rozwinięci. Tasha miała potencjał, widać, że jest dobrym szefem ochrony, wyrażającym wprost swoje obawy. A jednak musieli ją niedługo potem uśmiercić…
    Tymczasem w kwaterze Daty Lore przygotowuje dwa kieliszki i dosypuje Dacie jakąś truciznę. I też tego nie kapuję. Skąd on wziął tę substancję? Musiał jakoś zreplikować, bo nie miał nic przy sobie. Nikt się nie zorientował? Quadratanium to na pewno nie jest, bo to komponent ich ciał, więc w takim razie co?
    Data, naiwniak, bierze łyk szampana i go ścina. Zaczynam wątpić, czy był to szampan, raczej ruska wódka 😛 Zastanawiałam się nawet przez chwilę, czy aby samej się czegoś nie napić, aby przebrnąć przez ten odcinek, bo zaraz zaczną się dziać dziwne rzeczy. Ale nie, trzeba to przeżyć na trzeźwo.
    W każdym razie Lore wyjawia (nam, widowni, bo Data to raczej nie mógł go słyszeć) swój Wielki Genialny Plan, który polega na nakarmieniu Krystalicznej Istoty wszelkim życiem na Enterprise. Bardzo dziwny to plan, zwłaszcza, że nie wiemy, z jakiego w ogóle powodu Lore chce karmić Istotę. Sądzę, że po prostu wkurzył się, że wszyscy go traktują jak przedmiot i chodzącą maskotkę, chcą wcielić do Floty wbrew jego woli… Zresztą na Omicron Theta też miał powody, o czym jednak w tym odcinku się nie dowiadujemy, a dopiero dużo później. W tym epizodzie Lore jest po prostu złym bratem bliźniakiem, który bez skrupułów sprzedaje życie wszystkich Obcemu.
    Lore zamienia się z Datą ubraniami i zaczyna udawać swojego młodszego brata. I w tym momencie następuje powolny zanik mózgu u całej załogi. Najpierw Wesley zostaje oddelegowany do kwatery Daty, żeby sprawdzić co on robi. Hę? Wysłali dzieciaka? A nie lepiej byłoby wysłać szefa ochrony?
    Wesley jest nie w ciemię bity i zaczyna coś podejrzewać.
    A przy okazji, nadzwyczaj wygodne to jest, że w tym odcinku nie ma Troi. Jak by była, to bym się zaśmiała do rozpuku. Ona na pewno by wyczuła androida i od razu wiedziała, że to nie Data.
    Tymczasem załoga Enterprise wykrywa, że zbliża się do nich Krystaliczna Istota. Lore przychodzi na mostek, Wesley nadal jest podejrzliwy, a właściwie już wie. Oczywiście nie wyraża swoich myśli bezpośrednio, tylko mówi reszcie załogi, aby uważali na Datę. Kapitan i Riker zupełnie go nie słuchają.
    I teraz następuje najgłupsza scenka całego odcinka. Riker, Wes i Lore idą do kwatery Daty, Lore za pomocą wyłącznika powoduje spazmy u Daty i mówi dwóm pozostałym, że „Lore chce ich zaatakować”. Ci wierzą i wychodzą. Riker, nie zgubiłeś czegoś po drodze? To się nazywa mózg, wiesz?
    Wracają na mostek (swoją drogą, dlaczego oni w tym odcinku tak ciągle chodzą w tę i we w tę?), Krystaliczna Istota próbuje się do nich dorwać, ale mają podniesione osłony.
    Aha, muszę wspomnieć, że Istota wygląda przepięknie. Już w wersji oryginalnej prezentowała się zacnie. To był pierwszy CGI w serialu Star Trek, a drugi w historii Star Treka. Podobno bardzo kosztowne przedsięwzięcie, a i tak nie byli zbyt zadowoleni z efektów. Ale co tam, mnie się podobało. W wersji remastered zrobili całą Istotę od początku z zastosowaniem nowych technologii. I to jest naprawdę kawał solidnej roboty. Piękna jest, co zresztą zauważa Lore, pewnie też docenia dobre CGI.
    Lore porozumiewa się z Gigantycznym Płatkiem Śniegu™ i wyjaśnia zwój plan Picardowi. Plan polega na teleportowaniu drzewa (?) na zewnątrz statku i jego zniszczenie. Rany, że co?! Kto by przystał na taki plan, przecież to jest bezdennie głupie i nierozważne. Kto by opuszczał osłony, w obecności tak wielkiej i potężnej istoty, wiedząc, że pożera ona wszelkie życie?
    Ach tak, Picard… Nakazuje „Dacie” wykonać plan…
    Wesley znów zgłasza obiekcje, bo dość już widział i słyszał, ale nadal nie mówi wprost, o co mu chodzi. Nikt inny nie jest podejrzliwy w stosunku do „Daty”, bo najwyraźniej wszyscy po drodze pogubili szare komórki. Dochodzimy do sceny ze sławnym „Shut up, Wesley”, co jest według mnie bardzo krzywdzące i w dodatku niemiłe. Czy kapitan powinien się tak zwracać do przełożonych, nawet jak się nie zgadza z ich zdaniem? No tak, ale Wesley to tylko dzieciak i sam ma rację mówiąc, że gdyby był dorosły, wszyscy go by wysłuchali… Smutne to i przykre. Przykre jest też to, że jego własna matka każe mu się zamknąć. W życiu bym nie powiedziała tak do własnego dziecka… 🙁
    Tymczasem we windzie Lore atakuje Worfa. Piękna scenka. Jakkolwiek lubię Worfa, to lubię też znanego trope’a o nazwie The Worf Effect, który mówi o tym, że dana postać obrywa wciąż i wciąż od silniejszych przeciwników. Trope wziął się właśnie z TNG, gdzie Worf prawie zawsze takie walki przegrywa. I tak było tym razem 🙂 1:0 dla Lore’a 😛
    Doktor Crusher natomiast jest jeszcze na tyle rozsądna, że, gdy Wes zostaje wyproszony z mostka, idzie z nim do kwatery Daty. Wes bez żadnych w sumie dowodów od razu stwierdza, że na podłodze leży Data. Jasnowidz, czy co? Beverly go włącza. I razem idą powstrzymać Lore’a (jakie to sztampowe...)
    W ładowni zachowują się jednak jak półgłówki. Czy dokrot Crusher i Data nie wiedzą, jaką bezpieczną odległość utrzymać od androida, aby w porę zareagować na jego szybkie działania? I czemu lekarka od razu nie strzeliła do Lore’a, przecież chcieli go powstrzymać? Lore bierze na zakładnika Wesa, strzela do Beverly… Hej, a gdzie jest w ogóle ochrona statku?
    Następuje walka pomiędzy androidami, w efekcie której Lore zostaje przetransportowany w kosmos, gdzie, jak później się dowiemy, spędził prawie dwa lata…
    Na koniec, oczywiście po wszystkim, wpada ochrona do ładowni, kapitan i Riker. Ale już jest po akcji. Pytają Datę czy wszystko okej, a ten odpowiada „I’m fine”. Luuudzie, trzymajcie mnie, bo kogoś uduszę; jedną z różnic między Lore’m a Datą jest taka, że ten pierwszy umie używać kontrakcji, a drugi nie. A tymczasem sprzedają nam takiego buraka na sam koniec. Ja bym na miejscu Picarda miała w tej chwili wątpliwości, czy przede mną stoi Data czy Lore 😉
    Na końcu jeszcze trochę starają się nam sprzedać filozofii, czy Data jest za mało ludzki czy za bardzo ludzki, niż byśmy to chcieli. Jak dla mnie, jest wystarczająco ludzki i to mi wystarczy.

    Ogólnie rzecz biorąc odcinek „oglądalny”. Gdyby reszta, oprócz Wesa nie cierpiała na brak inteligencji, lepiej by to wypadło. Gdyby działania bohaterów były wyjaśnione, epizod byłby nienajgorszy. Przydałyby się lepsze dialogi, bo niektóre są bez sensu. Brakowało też zupełnie jakieś głębi i jakiegoś motywu w działaniach Lore’a. Więcej głębi będzie na szczęście później, ten odcinek to dopiero wstęp do rodzinnej dramy Daty. Niektórych głupot w tym epizodzie nie da się racjonalnie wytłumaczyć.
    Dałabym mu 5/10. No dobrze, w porywach 6/10, bo jest Lore. Na plus odcinka na pewno zaliczyłabym aktorstwo. Wszyscy super grają zanik mózgu 😛 Wesley też dobrze zagrany. Na szczególe wyróżnienie zasługuje Brent Spiner, bo dał z siebie wszystko. Pomimo absurdów, znośnie się cały epizod ogląda, przynajmniej nie jest nudno.
    Co ciekawe, wpierw pomysł na ten odcinek polegał na tym, że w laboratorium znajdują androidkę. Miał być jakiś romantyczny wątek między nią a Datą. Dopiero Brent Spiner sprzedał pomysł na złego brata bliźniaka. W sumie dobrze, bo dzięki temu mogliśmy dłużej gościć Lore’a na ekranie. A na kobiece androidy przyjdzie w Treku jeszcze czas 🙂

    Cytat dnia (dobrze podsumowujący odcinek):
    Lore: And you want to be as stupid as them, dear brother?

    Czego się nauczyliśmy:
    Że z rodziną to dobrze się wychodzi chyba tylko na zdjęciach 😛

    Czego się nie dowiedzieliśmy:
    Jaką niepisaną umowę miał Lore z Istotą Krystaliczną, co miał dostać w zamian? Czyżby chodziło tylko naprawdę o wdzięczność, chciał być doceniony?

    Screenshot dnia:
    Daralore

    „Ja cię kocham, a ty śpisz” 😉

    • This reply was modified 2 years ago by Pleiades.
Viewing 5 posts - 1 through 5 (of 5 total)
  • You must be logged in to reply to this topic.
searchclosebars linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram