Forum › Fandom › Opowiadania › Pojedyncze opowiadania › dział tymczasowy › Substytut
tagi: Star Trek, ST, TOS, USS Enterprise, Kirk, SpockEnterprise potężnie wstrząsnęło. - Nasz stan? - zawołał Kirk, usiłując przekrzyczeć potężniejący huk. - Uszkodzone dolne pokłady - odkrzyknął Spock pochylony nad komputerem. - Kilku lekko i ciężko rannych. Żadnych zabitych. Osłony słabną. Kolejny wstrząs. - Osłony opadły - Scotty próbował przekrzyczeć ciągle wzmagający się hałas, ale nie był pewien, czy Kirk słyszał jego słowa. Znowu wstrząs. - Co to jest?! Atak?! - krzyczał Kirk. Usiłował podejść do sterów, ale ciągłe drgania statku skutecznie mu to uniemożliwiały. - Nie ma przeciwnika - odpowiedział mu Sulu. - Może to zamaskowani Romulanie? - zastanowił się głośno Chekov. - Romulanie muszą stać się widzialni, by móc zaatakować - krzyknął Spock. - Mielibyśmy ich nie tylko na czujnikach, ale także moglibyśmy ich zobaczyć. - Czy czujniki coś wskazują? Cokolwiek! - wrzasnął Kirk w kierunku Spocka. Ten tylko przecząco pokręcił głową. Kolejne drgania. Hałas zaczął powoli przycichać. - Co tak ryczy? - krzyknął Scotty. - Co tak piekielnie ryczy?! - Uszkodzenia w maszynowni - zaczął meldować Spock. - Kolejne uszkodzenia na niższych pokładach. Są ofiary śmiertelne. - Co się dzieje? - szepnął do siebie Kirk. - Co niszczy mój statek? Czuł się całkowicie bezradny. Nie wiedział, czy coś go atakuje. Równie dobrze statek mógł znaleźć się wewnątrz jakiegoś zjawiska kosmicznego, którego jeszcze nie zbadano lub zbadano słabo. Ten kwadrant pełen był wszelkiego rodzaju burz i mało który statek tu się zapuszczał. Enterprise był pierwszym okrętem, który miał dokładnie zbadać ten obszar. Nagle zapadła całkowita cisza. Statkiem przestały szarpać wstrząsy. Wszystko się uspokoiło. Interkom Kirka zaświszczał. - Tu Kirk. - Tu McCoy. Nie wiem, co tam się dzieje, ale mam tu piekło. Ambulatorium pęka w szwach od rannych. Jim... - Bones zawiesił na kilka sekund głos, a potem dokończył - przygotuj jakąś kostnicę. - Bones, czy jest źle? - Bardzo źle. Doktor rozłączył się. Kirk w zamyśleniu potarł brodę. - Kapitanie, jesteśmy skanowani - powiedział nagle Spock. - Skanowani? - powtórzył Kirk, a równocześnie przez mostek zaczął przesuwać się bardzo silny strumień światła. - Silna wiązka nieznanego rodzaju - mówił dalej Vulcan, ciągle pochylony nad komputerem. - Tak, widzę - przerwał mu Kirk. Spock podniósł głowę i dopiero wtedy zauważył światło. Powoli przesuwało się od Scotty'ego w stronę Uhury. Minęło łączniczkę i zbliżało się do Spocka. Jego jednak nie minęło. Zatrzymało się na jego postaci. Zmrużył oczy. Jęknął cicho, zachwiał się i oparł o pulpit, znajdujący się za nim. - Spock! - krzyknął Kirk i podbiegł do niego. Siłą posadził go na krześle. Światło przez moment tkwiło w miejscu, gdzie jeszcze kilka sekund temu był Spock, a potem zaczęło krążyć w pobliżu. Sprawiało wrażenie, jakby szukało Spocka. - Idź stąd - warknął Kirk, machając ręką w stronę światła. Promień zatrzymał się na chwilę na Kirku, ale po chwili kontynuował swoje poszukiwania. Najwyraźniej miał naturę liniową, więc kapitan stanął między źródłem a Spockiem uniemożliwiając w swoim mniemaniu namierzenie Spocka. Vulcan domyślił się, co Kirk robi. - Kapitanie, to bezcelowe. Jeżeli pokonuje ściany naszego statku, pokona także pańskie ciało.Kirk wściekły zacisnął pięści. Światło nagle znikło. - Spock, idź natychmiast do ambulatorium. - Nie ma takiej potrzeby - Spock wstał i poprawił mundur. - To było tylko chwilowe. - Co to właściwie było? - zapytał Chekov. - Ta wiązka dokładnie przebadała mój organizm. Nie było to przyjemne, było natomiast wyczerpujące. To wszystko - dodał patrząc na Kirka. - A jednak nalegam - upierał się kapitan. - Doktor McCoy ma dużo pracy i beze mnie. - Idź. - Kap... - To rozkaz. Spock zmarszczył brwi, ale posłusznie ruszył w kierunku turbowindy. Kirk podszedł do interkomu i połączył się z ambulatorium. - Bones, idzie do ciebie Spock. Zbadaj go. Coś go przeskanowało i nieco osłabiło. Chcę być pewien, że nic mu nie jest. - Teraz? Mam tu urwanie głowy. - Teraz - powiedział głosem nie znoszącym sprzeciwu Kirk. - Dobrze - rozłączył się McCoy. - Panie Chekov, nasz status? Chekov meldował, ale Kirk w ogóle go nie słuchał. Martwiło go tajemnicze światło i martwił go Spock. Spocka trudno było osłabić ze względu na jego specyficzną fizjologię Vulcana znajdującego się w ziemskich warunkach. A jednak wiązka zrobiła mu krzywdę błyskawicznie. Jakąż siłą musiała dysponować? Kirk zorientował się, że Chekov przygląda mu się. Już miał zapytać o co chodzi, gdy zdał sobie sprawę, że Chekov czeka potwierdzenia przyjęcia meldunku. - Dziękuję, panie Chekov - bąknął. Zaświszczał interkom. - Tu Kirk. - Mam już wyniki Spocka - powiedział głos McCoya. - Jest całkowicie zdrowy, jeśli nie liczyć ubytku krwi. - Krwi? - Pobrano mu krew. Nieco zbyt dużo, dlatego zakręciło mu się w głowie. Wszystko już jednak wróciło do normy. - Przyślij go tu, jest mi potrzebny. - Oczywiście - odparł Bones i Kirk był pewien, że usłyszał w jego głosie uśmiech. Po chwili na mostku pojawił się Spock. Bez słowa ruszył do swego pulpitu. - Czekam na jakieś koncepcje - powiedział Kirk, patrząc na niego. - Na razie nie mam żadnych. - Ani jednej? - To wszystko jest całkowicie nielogiczne. Analiza zdarzeń wskazuje, iż zostaliśmy zaatakowani przez wysoko rozwiniętą cywilizację, rozwiniętą dużo wyżej niż nasza. Następnie atak został przerwany i rozpoczęto skanowanie. Najwyraźniej w mojej osobie znaleziono to, czego szukano. - Ale co w tym nielogicznego? - Wszystko. Po co atakowali, skoro chcieli nas tylko zbadać? Mogli nas przecież zniszczyć i nie byłoby nic do badania. - Albo mogli nas nieco uszkodzić, by ułatwić sobie badanie - powiedział Sulu. Wszyscy popatrzyli na niego, a on kontynuował:- Bo w stanie całkowitej funkcjonalności moglibyśmy się przed badaniem jakoś uchronić. - Taak - powiedział powoli Spock. - To możliwe. - Pytanie - rzekł Kirk - gdzie oni są? Przecież czujniki nic nie wskazują, niczego nie wykrywają. - Jak już mówiłem - rzucił Spock - to wysoko rozwinięta cywilizacja. - To tylko domysł - przypomniał mu kapitan. - Logicznie rzecz biorąc, jedyny właściwy - bronił swojej koncepcji Spock. - Dobrze, dobrze. Rzadko się mylisz, a poza tym i tak nie mamy lepszego wyjaśnienia - machnął ręką Kirk. Połączył się z maszynownią - Scotty, jak naprawy? - Uszkodzenia są znaczne, ale nic, czego nie dałoby się zreperować. Najtrudniej będzie załatać dziury w poszyciu. Konieczna jest gruntowna naprawa, a w tych warunkach nie mogę wiele zrobić. To będzie jedynie prowizorka. - Rób, co w twojej mocy, Scotty. - Tak jest, kapitanie. - Kapitanie, statek z lewej strony - powiedział nagle Spock. - Poprawka, wrak statku - dodał po sekundzie. - Wygląda na to, że okręt został przez kogoś zaatakowany. - Czy jest jeszcze na nim ktoś żywy? - Skanuję... Jedna forma życia. - Przesyłownia - Kirk włączył interkom. - Proszę przesłać na pokład istotę z uszkodzonego statku. Doktorze McCoy, proszę zameldować się w przesyłowni. Panie Spock, oddaję mostek w pańskie ręce. Wstał i opuścił mostek. W przesyłowni czekał już na niego Bones. - Co się dzieje? - zapytał. - Namierzam - powiedział podoficer obsługujący transporter. - Proszę to... go przesłać - rozkazał mu Kirk, a potem zwrócił się do McCoya:- Obok nas jest uszkodzony statek. Ktoś na nim jest. Może być ranny. - Jaki statek? - Nie wiem, nieznany. - Jim, może nie będę w stanie pomóc rannemu. Najprawdopodobniej jego fizjologia będzie różna od naszej... - Jesteś lekarzem czy nie? - przerwał mu zniecierpliwiony Kirk. Doktor otworzył usta, by coś powiedzieć, ale w tym samym momencie na platformie pojawiła się jakaś istota. Był to humanoid. Najprawdopodobniej płci żeńskiej. Miała jasnoniebieską skórę z ciemniejszym paskiem na nosie. Jej rzęsy były niewiarygodnie długie, granatowe i gęste. Ciemnogranatowe włosy były mocno rozczochrane, widać jednak było zakrwawione spiczaste, jak u Spocka, ucho. Krew była, także jak u Spocka, zielona. Jej źrenice były jak u gada lub kota - pionowe. Jej ubranie było mocno opalone i postrzępione i najwyraźniej miała więcej obrażeń, niż rozerwane ucho. Doktor powoli ruszył w jej kierunku, ale ona gwałtowanie cofnęła się prychając. Bones stanął i uniósł go góry dłonie, chcąc jej pokazać, że nie ma złych zamiarów. Nie ufała mu, siedziała skulona w kącie, drżała. Patrzyła na McCoya ze strachem i wściekłością.- Daj spokój, Bones - powiedział Kirk. - Może Spockowi uda się z nią porozumieć poprzez połączenie umysłów. Proszę jej pilnować - powiedział do podoficera w przesyłowni i razem z doktorem opuścił pomieszczenie. Po dotarciu na mostek wysłał Spocka do przesyłowni. Usiadł na swoim fotelu i kazał pokazać na ekranie statek, z którego dziewczyna została przesłana. Uhura wykonała rozkaz i jego oczom ukazała się maszyna, jakiej dotąd nie widział. Wyglądała trochę jak orzeł z rozpostartymi skrzydłami. Bardziej przypominała ziemskie samoloty niż pojazd kosmiczny. Widać jednak było, że jest to wysoko rozwinięta technika. Interkom zaświszczał. - Tu Kirk. - Tu Spock. Kapitanie, mamy problem. Znalazłem nieprzytomnego McClusky'ego. Został zaatakowany przez istotę. - Gdzie dziewczyna? - Dziewczyna? - nie zrozumiał Spock. - Ta istota - wyjaśnił Kirk. - To była chyba dziewczyna. - Nie ma jej tu. - Poszukaj jej, Spock. I znajdź. Rozłączył się. Potarł brodę w zamyśleniu. Obawiał się, że dziewczyna coś uszkodzi, zniszczy lub zrobi sobie krzywdę. A poza tym była ranna i to może poważnie. Nagle ekran rozbłysnął. - Co się stało? - zapytał wyrwany z zamyślenia kapitan. - Statek wybuchł. Nastąpiło przeciążenie i po prostu wybuchł - odpowiedział Sulu. - Zdaje się, że wyciągnęliśmy ją stamtąd w ostatnim momencie. Na mostek wszedł Spock. Jego mundur był rozdarty na lewym ramieniu i na klatce piersiowej. - Przepraszam za mój wygląd, ale istota się broniła. - Gdzie teraz jest? - zapytał Kirk z uśmiechem. Wygląd Spocka w podartym mundurze był dość niezwykły. - Zaniosłem ją do ambulatorium. - Zaniosłeś? - Musiałem ją unieszkodliwić. - Oczywiście. Przejmij mostek, idę dowiedzieć się, w jakim jest stanie. Spock posłusznie usiadł na kapitańskim fotelu, a Kirk wszedł do turbowindy. W ambulatorium było tłoczno. Ranni po ostatnich atakach nie mieścili się na łóżkach, więc siostra Chapel przygotowała im miejsca po prostu na podłodze. Trzeba było uważać, by nikogo nie nadepnąć. - Bones! - zawołał Kirk. - Tutaj. Kapitan poszedł za głosem. Doktor stał przy łóżku, do którego przywiązana była pasami dziewczyna. - Co z nią?- Wyglądało to groźniej, niż było w rzeczywistości. Była mocno potłuczona, ale jej organizm bardzo szybko się regeneruje. Spójrz na jej ucho, już się prawie zagoiło.- Ciągle jest nieprzytomna? - Jest przytomna. Ale leży tak z zamkniętymi oczami. Dotknij ją, to zobaczysz co zrobi.Kirk delikatnie dotknął jej ramienia. Otworzyła oczy i przekręciła głowę w jego stronę. Jej ruchy były szybkie i gwałtowne jak u zwierzątka. Furknęła na Kirka, a potem zaczęła mu się intensywnie przyglądać. - Nie bój się - powiedział miękko kapitan. - Nie rozumie. Słyszy dźwięki, reaguje na hałasy, ale nie rozumie słów. Sprawia wrażenie, jakby w ogóle nie wiedziała, że to jakaś forma komunikacji. Kirk popatrzył na doktora. - Czy Spockowi udało się z nią porozumieć? - Wrócił na mostek zanim odzyskała przytomność. Nie miał kiedy próbować. Kapitan podszedł do interkomu. - Panie Spock, proszę się zameldować w ambulatorium. - Tak jest. Kilka minut potem Vulcan dołączył do Kirka i McCoya. - Spróbuj się z nią porozumieć - powiedział kapitan. Spock dotknął policzka dziewczyny, ale ta gwałtownie się szarpnęła. Spróbował znowu, ale ona coraz bardziej usiłowała się uwolnić. - Bones, rozwiąż jej ręce. Niech usiądzie - zdecydował Kirk. McCoy odpiął pasy.Usiadła, a Spock znowu dotknął jej twarzy. Błyskawicznym ruchem chwyciła jego rękę i oplotła palcami. - Fascynujące - szepnął cicho Spock. Patrzył na nią, a ona przyglądała mu się uważnie z lekko przechyloną głową. - Fascynujące - powtórzył Spock. - No? - ponaglił go Kirk. - Czy to jej statek nas zaatakował? Jeśli tak, to czemu? Istota puściła rękę Spocka i spokojnie położyła się na łóżku. - Doktorze, więzy nie będą już potrzebne. McCoy odpiął pozostałe pasy. Kirk patrzył wyczekująco na Spocka. - Fascynujące. Te istoty porozumiewają się poprzez dotyk. Przekazują sobie obrazy. Nie mówią, choć słyszą...- Spock! Dlaczego nas zaatakowali?! - Kirk szturchnął lekko Vulcana. Ten, wyrwany ze swojej medytacji, popatrzył na kapitana. - To nie oni... - powiedział powoli, a potem wrócił do swego normalnego stanu. - Oni także zostali zaatakowani. Prawdopodobnie przez tę samą siłę, która zaatakowała nas. Ona jako jedyna przeżyła atak. - Nazywa się jakoś? - Matchka. - Jak? - zapytał nagle leżący obok mechanik. - O co chodzi, Nagy? - zapytał go Kirk. - Ja się nazywa? - Matchka - powtórzył Spock. - Macska? To po węgiersku znaczy "kot" - powiedział Nagy. Brwi Spocka poszły w górę. - Węgiersku? Fascynujące. - Jest trochę... kocia - stwierdził Bones, przyglądając się jej uważnie. - Doktorze - Vulcan popatrzył na McCoya - czy ona może już opuścić ambulatorium? - A dokąd miałaby pójść? - Zaprowadzę ją do mojej kwatery. Panujący tutaj harmider niepokoi ją nieco. Jej rasa żyje w ciszy. - Dobrze. Weź ją stąd. Przyda się jeszcze jedno wolne łóżko. Spock chwycił dłoń Matchki. "Słuchała" go przez chwilę, a potem spokojnie poszła za nim. - Wracam na mostek - zakomunikował Kirk. Bones skinął głową i wyszedł do drugiego pomieszczenia. Kapitan opuścił ambulatorium. Nie zdążył dotrzeć do mostka, kiedy Enterprise potężnie wstrząsnęło. - Kapitan Kirk proszony na mostek - rozległo się z głośników. Kirk biegiem ruszył do turbowindy. Wbiegł na mostek i krzyknął: - Nasz status?! - Atak uszkodził górne pokłady - zameldował Chekov stojący przy stanowisku Spocka. - Na razie nie ma ofiar. Kolejny atak pozrzucał wszystkich z ich siedzeń. - Są ranni - krzyknął Chekov. - Trzy ofiary śmiertelne. - Czy można zlokalizować wroga? - zapytał Kirk. Na mostek wbiegli Spock i Scotty. Chekov wrócił na swoje miejsce, ustępując Vulcanowi i równocześnie odpowiadając kapitanowi: - Nie. Czujniki nie wykazują niczyjej obecności. - Jaka forma broni nas atakuje?- Silna wiązka energii - odparł Spock. - Nie można określić, skąd ona pochodzi? - Nie. - Jak to? - Nie ma charakteru liniowego. Przypomina raczej siatkę. - Jak mamy się obronić? Kolejny wstrząs. - Nie wiem, kapitanie - Spock popatrzył na Kirka. - Panie Sulu, proszę zawrócić statek i uciekać. - Uciekać, kapitanie? - Dobrze pan słyszał. Uciekać, ile sił. Ile mamy sił, Scotty? - Coraz mniej. Wstrząs.- Uszkodzone poszycie - powiedział Spock. Sulu wykonał rozkaz. Enterprise gwałtownie przyśpieszył do warp 7. - Doktorze McCoy - Kirk połączył się z ambulatorium - co tam się dzieje? - Źle. Bardzo źle. Kirk westchnął.- Spock, co z naszym gościem? - Jest w mojej kwaterze. - Może ona wie, co nas atakuje? - Czy mam ją przyprowadzić na mostek? - Zrób to. Zobaczymy, co nam powie. Statkiem rzuciło. - Kapitanie - powiedział Sulu - nie wiem skąd strzelają, ale wiem w co? - Proszę nie trzymać nas w niepewności, panie Sulu. - Celują w napęd warp. - Chcą nas zatrzymać! - oburzył się Scotty. - Zwrot! - zakomenderował Kirk. Enterprise skręcił. - Spock, idź po Matchkę! Vulcan wszedł do turbowindy. - Panie Sulu, lecimy z powrotem. - Z powrotem? - Mam nadzieję, że zamącę im w głowach. Jeżeli lecą za nami, przelecimy pod nimi. Może coś zobaczymy. Spock wrócił z Matchką. Zaprowadził ją do swojego stanowiska i posadził na krześle. Statkiem ponownie wstrząsnęło. - Wygląda na to, że nasz manewr się nie udał - bąknął pod nosem Sulu. - Czy trafili napęd warp? - zapytał Kirk. - Nie, odwróciliśmy się do nich przodem i nie mogą go dosięgnąć. - Chociaż tyle dobrz... - Kirk urwał, bo na mostku znowu pojawiła się wiązka silnego promienia. Matchka wydała z siebie prychnięcie i podbiegła do ekranu. Przykucnęła przy nim i zaczęła syczeć jak kot odstraszający psa. Promień zatrzymał się na Spocku. Matchka skoczyła na niego, przewracając go na podłogę. Promień nagle zniknął. - Ochrona! - krzyknął Kirk. - Proszę zabrać stąd Matchkę! - Nie! - powiedział stanowczo Spock. - Zaatakowała cię.- To nie był atak. - A co? Skoczyła na ciebie... - To nie był atak - powtórzył powoli Spock. - Dobrze, to nie był atak. A co to było? - Nie wiem, ale się dowiem. - Skąd wiesz, że to nie był atak? Czy to... aaa - Kirk machnął ręką. - Planetę, z której pochodzi, zamieszkuje całkowicie pokojowy lud. Bardziej pokojowy niż są Vulcanie. - Czy to możliwe? - Matchka pochodzi z bardzo niezwykłej planety. - Na razie mnie to nie interesuje. Czy wie, kto nas atakuje? - Nie. Ale wie, czego od nas chce. - Czego? - Mnie. A teraz także jej.Kirk zamilkł zaskoczony.- Dlaczego? - wykrztusił po chwili. - W naszej krwi jest składnik, którego do czegoś potrzebują. Matchka chwyciła rękę Spocka. - Ona mówi, że na razie nie będą atakować. - Skąd to wie?- To skanowanie pochłania ogromną energię i trochę czasu zajmuje im jej zregenerowanie. Ustalono to już na jej statku. - Dobrze. Przejdźmy zatem do sali konferencyjnej. Chcę się dowiedzieć o niej wszystkiego. Może to pomoże nam pokonać niewidzialnego wroga. Uhura, proszę wezwać doktora McCoya do sali konferencyjnej. - Tak jest. Kirk, Spock i Matchka opuścili mostek. Doktor już na nich czekał. - No, jak się ma nasze zwierzątko? - zapytał patrząc z uśmiechem na Matchkę. - Zwierzątko? - zdziwił się Kirk. - Nie dziw się, ona jest jak zwierzątko. Dzikie, wystraszone. Popatrz na jej ruchy - jak u wiewiórki. - Nie rozumiem pańskiego podejścia, doktorze - powiedział Spock. - Jasne, że nie - burknął Bones.- No cóż, rzeczywiście nie sprawia ona wrażenia osoby zbyt inteligentnej. - Obaj panowie się mylą.- Czyżby? No, Spock, opowiedz nam o naszym gościu, który cię napadł - powiedział kapitan. - Napadł? - zdziwił się McCoy. - Skoczyła na niego jak kotka. - Aa. - Panowie, czy przejdziemy do rzeczy? - Spock usiadł przyglądając się mężczyznom. - Wal - rzucił doktor. Spock podniósł brwi i zaczął mówić: - Doktor się myli. Matchka jest bardo inteligentną istotą, lecz jej inteligencja jest odmienna od naszej. Jej procesy myślowe przebiegają inaczej. Była pierwszym oficerem na swoim statku. Pochodzi z planety ze skraju naszej galaktyki, planety odizolowanej od innych. Nie znają tam przemocy. Ich statek został szybko zniszczony, ponieważ nie był w ogóle uzbrojony. Jej lud nie zna idei ataku, nie pojmuje go. Na statku Matchki było czterdzieści pięć osób, przeżyła tylko ona. Wszyscy zostali zabici przez promień, który już dwukrotnie nawiedził i nasz statek. W jakiś sposób została z nich wyssana krew. - Dlaczego nie atakują nas, ludzi? - zapytał Bones. - Wasza krew ma inny skład. Moja i Matchki jest podobna. - Racja. Oboje macie zieloną. - Tak. Oparta jest na związkach miedzi. - Powiedz coś więcej o jej planecie, o jej rasie - poprosił Kirk. - Z tego, co już się od niej dowiedziałem... Jej rasa wywodzi się od kota... - Kota? - przerwał Bones. - Tak. Terranie pochodzą od małpy, a Madoranie od kota. - Madoranie. To znaczy, że jej planeta nazywa się Mador. - Potwierdzam. Madoranie porozumiewają się poprzez dotyk, przekazując sobie obrazy. Wbrew pozorom jest to bardzo dokładna forma komunikacji, likwiduje wszelkie niedomówienia. - Czy my możemy się z nią porozumieć? - spytał Kirk. - Nie. Nie macie wystarczająco rozwiniętych zdolności telepatycznych. Ale ona słyszy, co mówicie, a że nadzwyczajnie szybko się uczy, to powoli zaczyna rozumieć słowa. Jej aparat mowy jest zdolny do mówienia, więc istnieje możliwość nauczenia jej porozumiewania się za pomocą głosu. - Ciekawe... - powiedział Bones. - Czy daleko jest do jej planety? Pewnie będzie chciała wrócić do domu. - Nie mówię o nauce mówienia bez powodu. Ona nie może wrócić do domu. - Dlaczego? - powiedzieli równocześnie Kirk i McCoy. - Jak już wspomniałem, jej planeta jest na skraju galaktyki. Jej rasa odkryła szybszą metodę przemieszczania się niż napęd warp. Dużo szybszą. Gdybyśmy polecieli na jej planetę z warp 8, to dotarlibyśmy tam po dwustu pięciu koma sześć latach. Czyli długo po jej śmierci, co nie byłoby logiczne. - Jak szybko oni muszą się przemieszczać... - mruknął do siebie Kirk. - Niewiarygodnie szybko - odparł Spock, który usłyszał jego słowa. - Matchka jest zmuszona do pozostania w naszej części galaktyki. - Czy ona jest tego świadoma? - Bones popatrzył na dziewczynę ze współczuciem. - Potwierdzam, doktorze. - Rozumiem, że ty będziesz ją uczył. - Potwierdzam, doktorze.- Biedny kotek... - powiedział McCoy, a Kirk wybuchął śmiechem. Szybko jednak spoważniał.- Bones, wracaj do ambulatorium, Spock, idziemy na mostek. Matchka może iść z nami.Matchka pokręciła głową. Porozumiała się ze Spockiem i Vulcan powiedział: - Matchka woli pójść do mojej kwatery i uczyć się. - Czego? - Języka, historii, techniki. Wszystkiego, co może jej być potrzebne w nowej sytuacji. - Dobrze, niech idzie. Choć wolałbym mieć ją na oku. - Czyżby pan jej nie ufał, kapitanie? - Nie o to chodzi. Nie chcę, by coś wyssało z niej krew, gdy będzie sama. Spock przekazał obawy Kirka Matchce. Dziewczyna potrząsnęła głową. - Jak tylko zobaczy promień, da znać na mostek. - Niech tak będzie - uśmiechnął się Kirk, patrząc na Madorankę. Wszyscy opuścili salę konferencyjną. Na korytarzu Bones złapał Spocka za rękę i spytał: - A czego właściwie oni chcą z waszej krwi. - Tego nie wiem. Matchka jednakże wspominała, że naukowcy na jej statku to ustalili. Dowiem się szczegółów i dam panu znać. - Będę czekał. Rozeszli się. Interkom doktora zaświszczał. - Tu McCoy. - Doktorze, mogę już przekazać dokładne dane na temat składnika krwi, którego potrzebują... oni - dokończył damski głos po chwili zastanowienia. - Kto mówi? - Matchka! - głos sprawiał wrażenie, że jest zdumiony tak podstawowym pytaniem. - Czy trafi pani do ambulatorium? - Jaka pani? - Ty. Czy ty trafisz do ambulatorium? - Tak. - Czekam. Doktor potarł brodę. Po chwili do ambulatorium weszła Madoranka. Bones zaprowadził ją do laboratorium, gdzie było nieco spokojniej, i spytał: - Co możesz mi powiedzieć? - "Oni" potrzebują moich i jego zielonych krwinek. Bardzo możliwe, że do fotosyntezy. - Dlaczego nie pobiorą chlorolifu z roślin? - Bo potrzebują tkanki zwierzęcej. Jest w niej składnik, którego tkanka roślinna nie ma. Ontak i Brre podjęli próbę sztucznego stworzenia odpowiedniej komórki i nawet odnieśli pewne sukcesy, ale nie dokończyli. Zostali unicestwieni. - Ont... co? - To nasi naukowcy - powiedziała Matchka takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. - Jasne. Naukowcy. To znaczy, że jest możliwe stworzenie takiej krwinki w warunkach laboratoryjnych? - Tak. - Czy wiesz, jak to zrobili? Czy potrafiłabyś odtworzyć ten proces? - Czytałam ich raporty. Dużo pamiętam. - No to zabierzmy się do pracy - doktor podszedł do interkomu i wywołał Kirka. - Co się dzieje, Bones? - Jest możliwość sztucznego odtworzenia substancji, której chcą od nas ci "oni". - To bierz się do roboty! - kapitan rozłączył się. - Bones? To imię? - zdziwiła się Matchka. - Kapitan tak mnie nazywa. To długa historia... Matchka skinęła głową. Rozejrzała się po laboratorium i powiedziała: - Bones, powiem ci co nam będzie potrzebne, a ty mi powiesz, czy to masz. McCoy uśmiechnął się i pokiwał głową. Statkiem wstrząsnęło. Rozpoczął się kolejny atak. Uniki na nic się nie zdawały. Z ambulatorium przychodziły meldunki o kolejnych rannych i zabitych, osłony prawie już nie trzymały, a silniki słabły. Zaczynało brakować energii. Kirk kazał strzelać dookoła statku w nadziei, że choć jeden fazer trafi w napastnika, w "nich", jak już przyjęło się mówić na Enterprise. Nic. Ciągle nic. Kiedy ataki ustały, Spock podszedł do fotela Kirka: - Kapitanie, jest sposób na powstrzymanie tego ostrzału. - Jaki? - Trzeba im dać to, czego chcą. - Co ty wygadujesz, Spock? - oburzył się McCoy, który wszedł na mostek i usłyszał słowa Vulcana. - To jest chyba najlepsze wyjście. Jestem gotów oddać się w ich ręce. - Spock... - usiłował przerwać mu kapitan. - Logiczniej jest poświęcić jedną osobę zamiast czterystu trzydziestu pięciu. - Spock... - Nie widzę innego rozwiązania. - Spock! - Tak, kapitanie? - Nawet jeżeli bym się na to zgodził, a się nie zgodzę, to i tak nie mielibyśmy jak ich poinformować o tej decyzji. - Poza tym cały czas pracujemy z Matchką nad sztuczną zieloną krwinką i powoli zaczynamy do czegoś dochodzić. - Jak to "z Matchką"? - zapytał Kirk. - Nauczyła się już mówić - wyjaśnił Bones z uśmiechem. - Są jeszcze rzeczy, których nie rozumie, ale poza tym bez problemu można się z nią dogadać. To bardzo miła dziewczyna. - Zdążycie przygotować tę substancję zanim rozniosą nas na kawałki? - zapytał Kirk. - Robimy, co w naszej mocy. - To nie wystarczy, Bones. Róbcie więcej. - Nie oddam tym "im" ani jej, ani Spocka, tego możesz być pewien - powiedział McCoy. - Wiem, Bones - uśmiechnął się Kirk. Popatrzył na Vulcana. - To nielogiczne - skwitował Spock i usiadł na swoim miejscu. - Co jest nielogiczne? - zapytał doktor. - To, że usiłujemy uratować ci życie? - Ta próba może się nie powieść. Nie należy narażać życia czterystu trzydziestu pięciu ludzi, by uratować jedno. - Dwa, Spock, dwa. Zapominasz o Matchce. - Ją też chcę ochronić. - Oczywiście - burknął Bones. - Doktorze, zupełnie nie rozumiem pańskiego podejścia. - Moje podejście jest całkowicie logiczne, Spock. Z kim będę się kłócił, jeśli ciebie zabraknie?! Cały mostek wybuchął śmiechem, odreagowując długotrwałe napięcie, spowodowane niekończącymi się atakami. Tylko jeden Spock się nie śmiał. Vulcan uniósł lewą brew i obrócił się do swojego pulpitu. Doktor opuścił mostek. Kirk przez chwilę patrzył na Spocka, a potem podszedł do jego stanowiska. - Nie martwisz się o załogę statku, tylko o Madorankę - stwierdził. Vulcan popatrzył na niego. - Nie mogą zniszczyć statku, bo zabiliby także ciebie i nie mieliby z ciebie pożytku. Jeśli nie zniszczą statku, to ludzie przeżyją. Oni chcą tylko ciebie i ją... - Kapitanie... - Spock chciał zaprzeczyć. - Czy tak nie jest? Czy nie martwi cię jej bezpieczeństwo? - Kap... - Vulcan ciągle kręcił głową. - Odpowiedz, Spock. Pierwszy milczał przez chwilę, a potem cicho powiedział: - Jim, Matchka to niezwykła osoba. Uważam, że należy ją ochronić. - Czy to logiczne? - Jej wiedza ma ogromną wartość. Dla Federacji... - Spock! - Jej cywilizacja... - Spock! - Prze... - Spock! - Tak, Jim, jest niezwykła i nie chcę, by umierała - powiedział szybko Vulcan.A po chwili milczenia dodał: - To chciałeś usłyszeć? Kirk uśmiechnął się. - Wiesz, przyjaźń to rodzaj emocji, czyż nie? Ale nie martw się, nie powiem doktorowi ani słowa o twoich emocjach - dokończył z uśmiechem. Brwi Spocka poszły w górę. - Wy Terranie zawsze musicie postawić na swoim - stwierdził. Kirk roześmiał się i wrócił na swoje miejsce. Przez chwilę patrzył na ekran, a potem wstał, przekazał mostek Spockowi i poszedł do ambulatorium. Chciał sprawdzić, co Matchka miała takiego w sobie, że i Vulcan, i Bones czuli do niej nieprzepartą sympatię. W ambulatorium był tłok i zamieszanie, nie było natomiast McCoya. - Gdzie doktor? - zapytał siostry Chapel. - W laboratorium - odparła. W laboratorium Kirk zobaczył McCoya i Matchkę pochylonych nad małą probówką. - Jak wam idzie? - Właśnie badamy kolejne krwinki. Jesteśmy coraz bliżej celu, ale to jeszcze nie to. - Długo jeszcze? - Nie znamy przyszłości - odpowiedziała Matchka, patrząc ze zdziwieniem na Kirka. - Wiem. Chodzi mi o przewidywania. - Bones? - Madoranka szturchnęła doktora. - Kapitan pyta, czy domyślamy się, kiedy możemy skończyć. - Ona mówi do ciebie "Bones"? - Usłyszała, jak ty mówiłeś, i uznała to za moje imię. Matchka przekrzywiła głowę. - Ale przecież możemy się pomylić - powiedziała, mając na myśli "przewidywania", o których mówił Kirk. - Owszem, ale... Jak by ci to wytłumaczyć... My czasem potrafimy oszacować, ile czasu zajmie nam wykonanie czegoś. - Zgadujecie przyszłość? - Coś w tym rodzaju - odparł McCoy, podnosząc fiolkę i oglądając ją pod światło. - Spock miał rację, jesteście dziwni. - Tak powiedział? - zapytał Kirk. - Nie, on powiedział, że jesteście... - zmarszczyła brwi, usiłując sobie przypomnieć słowa Spocka - ... nielogiczni i nieprzewidywalni. Dla mnie to dziwni. Ale... jak możecie być nieprzewidywalni, skoro przewidujecie przyszłość? - Nie przewidujemy. Tylko zgadujemy - skorygował Kirk. - Nic nie rozumiem. Ze Spockiem jest łatwiej rozmawiać. Jego rozumiem. Mowa jest bardzo niedoskonałą formą komunikacji. Nie zawsze można się porozumieć. Bones popatrzył na Kirka i się uśmiechnął. - Jej zdziwienie jest słodkie, prawda? Kapitan skinął tylko głową. - Dajcie znać, jak do czegoś dojdziecie - powiedział i opuścił ambulatorium. Kilka minut później w drzwiach, przez które wyszedł Kirk, pojawił się Spock. - Mam do pana prośbę, doktorze - powiedział od razu. - Ty? Do mnie? Muszę to odnotować w moim dzienniku. Spock tylko patrzył. - Mów. - Czy mógłby pan przekonać kapitana, by pozwolił mi oddać się napastnikowi? - Mam poprosić Jima, by pozwolił ci się zabić? - McCoy oparł ręce na biodrach. - Nie, ma pan poprosić... - Nic z tego, Spock. Zgadzam się z nim całkowicie. Nie oddamy cię nikomu za nic w świecie, a już na pewno nie dla wypatroszenia cię z zielonych krwinek. - To całkowicie nielogiczne. Statek długo nie wytrzyma tych ataków. - Nie ma mowy! - Jest pan bardzo uparty. - Jestem. Spock patrzył przez chwilę na doktora, a potem wrócił na mostek. Potworny wstrząs i huk przypomniały całemu Enterprise o ciągle istniejącym niebezpieczeństwie. Kilka godzin ciszy zakończył nowy atak. - Kapitanie - zameldował Spock - atakuje nas inny rodzaj broni. - Jaki? - Małe torpedy. Więcej czujniki nie są w stanie wykazać. - Jakiego rodzaju są uszkodzenia? - W miejscu, gdzie uderza każda torpeda, dziurawione jest poszycie. Torpeda dostaje się do środka i wybucha, co powoduje pożar. - Ofiary? - Poparzenia. Nie ma śmiertelnych - odpowiedziała Uhura. - Skąd te torpedy lecą? Jesteśmy w stanie zlokalizować ich źródło? - Tak, kapitanie - rzucił Sulu. - Namierzyć! - Cel namierzony - zameldował Chekov. Kirk już miał wydać komendę "Ognia!", gdy wszystko uspokoiło się. - Straciłem cel - powiedział Chekov. Na mostku pojawił się silny promień. - Spock, do turbowindy! - krzyknął Kirk. Vulcan nie ruszał się. Patrzył tylko na przybliżający się do niego promień. - Spock! - wrzasnął kapitan. - To jest rozkaz! Spock powoli wstał i ruszył w kierunku turbowindy. - Bones, macie coś? - krzyknął Kirk do interkomu. - Może. Jeszcze tego nie sprawdziliśmy. - Przynieś to na mostek. Światło ściga Spocka. Spock - zwrócił się do Vulcana - zostań na mostku, ale unikaj tego światła. Promień poruszał się bardzo wolno, więc nie było trudno go unikać. Po kilku chwilach z turbowindy wyszedł McCoy z Matchką. Kazał Scotty'emu pilnować dziewczyny, a sam wszedł prosto w promień z małą fiolką w ręku. Światło błyskawicznie zgasło. Fiolka była do połowy opróżniona. - To jeszcze nie to - powiedziała Matchka, oglądając naczynie. - Nie odpowiadało im. - Wchodzenie w obręb tego promienia było bardzo nierozważne - powiedział Spock. - Proszę bardzo. Ratowanie ci życia to sama przyjemność, nie musisz dziękować... - odparł z przekąsem Bones. - Doktorze, takie narażanie się dla mnie nie było konieczne. - Nigdy ci nie wybaczę, Spock, że mnie zmusiłeś, abym to powiedział, ale powiem: jesteś najlepszym pierwszym oficerem we Flocie i zrobię wszystko, by ci uratować życie. Czy jest to wystarczająco logiczny powód? Vulcan skinął z uznaniem głową:- Tak, to jest logiczne - powiedział. Matchka stanęła pomiędzy Spockiem a McCoyem i patrzyła to na jednego, to na drugiego. - To jakaś gra? - zapytała Kirka. - Co? - Dlaczego oni udają, że się nie lubią? - Sądzisz, że się lubią? - uśmiechnął się kapitan. - Przecież to widać - zdziwiła się Matchka, nie zrozumiawszy żartu Kirka. - Dbają o siebie, często rozmawiają, choć w dziwny sposób, i między nimi przepływają przyjazne fluidy. - Fluidy? Wyczuwasz jakieś fluidy? - A ty nie? - Madoranka bardzo się zdziwiła. - Nie - odparł Kirk. - Wasza rasa ma bardzo ubogie zmysły - zawyrokowała dziewczyna. - Nie aż tak ubogie - oburzył się Chekov. - Mamy oczy na przykład. - I co widzisz? - spytała Matchka podchodząc do niego. - Ciebiee... - odparł z uśmiechem Chekov. - I jaka jestem? - Pięknaa. - Co jeszcze widzisz? - Dużo rzeczy. - Wasz sposób komunikacji jest taki ubogi. Nie mogę zobaczyć tego tak jak ty, twoimi oczami. Mogę jedynie słuchać słów, które niczego nie obrazują... - powiedziała dziewczyna z żalem.Nagle odwróciła się do doktora. - Trzeba dokończyć nasze zadanie. - Racja. Idziemy. Opuścili mostek. - Masz rację, Spock, ona jest niezwykła - powiedział Kirk. Bones tryumfalnie wniósł małą kolbę zielonej cieczy do sali konferencyjnej. - Oto sztucznie wyprodukowane zielone krwinki. Są prawie identyczne jak naturalne. - Czy to zadziała? - zapytał Kirk. - Powinno, ale pewności nie mam. Jestem doktorem, nie chemikiem. - Jak to im zaaplikujemy? - zapytał Scotty. - Matchka ma pewien pomysł - odparł McCoy. Madoranka wyłoniła się zza jego pleców. - Można by to wystrzelić w sondzie. - Mogę przygotować pojemnik - powiedział Scotty. - Muszę tylko wiedzieć dokładnie jaki. Matchka złapała go za rękę. - Zaprowadź, to ci pomogę. - Bezpośrednia dziewczyna - uśmiechnął się mechanik. Wyszli. Reszta poszła na mostek. W ciągu pół godziny mała torpeda została przygotowana i wystrzelona w przestrzeń. Nagle niespodziewanie wśród gwiazd pojawił się wielki statek. - Vathar! - krzyknęła Matchka. - Wygląda jak żywe zwierzę - powiedział równocześnie Sulu. Statek wessał pojemnik z substytutem krwi i błyskawicznie przeszedł w warp. Zanim ktokolwiek zdążył się zorientować, okręt zwiększył swą prędkość jeszcze bardziej i zniknął w przestrzeni. - Co to było? - Kirk popatrzył na Matchkę. - Co to jest Vathar? Mówiłaś, że nie wiesz, kto was atakował. - Bo nie wiedziałam. Teraz już wiem. - Wyjaśnij - zażądał kapitan. - Vathar to istota z naszej części galaktyki. Promieniowanie naszego słońca pozwala jej generować energię. Ma komórki wyłapujące te promienie. Jeśli jednak znajdzie się poza wpływem słońca, staje się drapieżnikiem i poluje na nasz gatunek, jako dawców surowca niezbędnego im do generowania energii. - Nie mogłaś się domyślić, że to Vathar zniszczył wasz statek? - powiedział z pretensją Kirk. - Nie. Vathar porusza się bardzo wolno, nie byłby w stanie tu dotrzeć. - A jednak dotarł. - Tak. Dotarł, choć nie wiem jak. - W tym statku był Vathar? - spytał Scotty. - Nie. To był Vathar. Vathar to wielka istota. W środku jest pusty, ma miejsce, w którym siedzi ktoś podobny do mnie i do was... - Humanoid? - wpadł jej w słowo Spock. - Tak, humanoid. On jest częścią myślącą. Ma ręce i ciało, głowę, uszy, oczy, ale dolna jego część to nie nogi. Dolna jego część to cała otoczka, którą widzieliście. - Chcesz powiedzieć, że jest zrośnięty z tą maszyną? - Nie, to nie maszyna... wasza forma komunikacji jest taka prymitywna... to istota żywa, która dla was wygląda jak maszyna. To takie stworzenie... Tylko jest podobne do waszych maszyn. - A dlaczego go nie widzieliśmy? - zapytał Kirk. - Potrafi załamywać światło tak, by nie było go widać. Vathary potrafią to robić, gdyż w przeciwnym wypadku zasłoniłyby naszą planetę i zginęlibyśmy, bo nie dochodziłyby do niej promienie słońca. Ich jest wiele. - I dopóki mają dostęp do waszego słońca są niegroźne? - Niegroźne. - Ciekawe. Omówimy to jeszcze - powiedział powoli Kirk. Po chwili rzucił: - Panie Chekov, proszę wprowadzić kurs na Ratmę IV, musimy zreperować Enterprise. Panie Sulu, warp trzy. - Jest warp trzy - potwierdził Sulu. - Kapitanie - Spock podszedł do fotela Kirka. - Matchka ma prośbę. - Jaką? - spytał kapitan patrząc na Madorankę. - Czy mogę zostać na tym statku? - To nie zależy tylko ode mnie. - Ale pan może postarać się, by została - powiedział Spock. - Postaraj się - rzucił Bones. Scotty pokiwał tylko głową, ale za to bardzo energiczne. - Jak widzę, wszystkich was oczarowała. Zrobię co w mojej mocy. Tylko w jakim charakterze mogłaby zostać zaciągnięta na Enterprise. - Mechanika - rzucił szybko Scotty. - Sądzę - powiedział Spock - że jej rozległa wiedza może być wykorzystywana na więcej niż jednym stanowisku. - Przepracuje się - zażartował Kirk. - Na madorańskim statku wielofunkcyjność jest normą. Dlatego ich statki mają mniej załogi na pokładzie - wyjaśnił Vulcan. - Rozumiem - odpowiedział Kirk. - Spock, ty znasz ją chyba najlepiej. Jakie stanowisko... stanowiska - poprawił się - byłyby najodpowiedniejsze? - Była pierwszym oficerem na swoim statku, a jej specjalność to mechanika. Myślę, że może objąć stanowisko drugiego oficera naukowego i mechanika. - Co pan na to, panie Scotty? - Wspaniale! - roześmiał się Scotty. - Uhura, proszę mnie połączyć z dowództwem Floty - Kirk popatrzył na Spocka. - Trzeba będzie im jakoś wytłumaczyć, dlaczego biorę na pokład kogoś, kto nie ukończył Akademii i kto wziął się nie wiadomo właściwie skąd...
Tu możecie pokomentować, pokrytykować i inne takie. Ale jak chcecie mnie jakoś szczególnie niesympatycznie zjechać, to proszę na pm, a nie publicznie, oki?
Fajne opowiadanko bardzo mi sie podobalo. Milusi kociak tez 😀
Opowiadanie oddaje klimat TOS-a, a Kirk i jego załoga zachowują się jak powinni.Nie mam nic do zarzucenia. Opowiadanie bardzo mi się podobało. Mam nadzieję, że będą kolejne na podobnym poziomie.
No cóż. Mio było wrócić do czasów Kirka. Taka fajna odmiana od tego co obecnie się dzieje w treku. Wielgachny pozytyw za pomysł. Pisz więcej jak masz ochotę dodając odrobinę więcej opisów. 🙂
Opowiadanie przeczytalem dopiero dzis z racji tego ze przyszla jego kolej na korekte. Korekte, ktorej prawie nie potrzebowalo - juz to jest godne podziwu. Inni autorzy opowiadan piszacy u nas powinni brac z Ciebie przyklad, Toreth. Bardzo dobrze sie czytalo i szczerze mowiac, chociaz nie znam duzej czesci TOSa, to czuje sie troche jakbym obejrzal odcinek. Bardzo chetnie przeczytalbym wiecej. 🙂