Forum Fandom Opowiadania Cykle opowiadań dział tymczasowy Seria Aquarius - część 3

Seria Aquarius - część 3

Viewing 1 post (of 1 total)
  • Author
    Posts
  • Lo'Rel
    Participant
    #4206

    Tagi: ST, XXIV wiek, Lo'Rel, Galaktyka Andromedy, Aquarius

    -ODNALEŹĆ SIEBIE-

    Kim jesteśmy? Czy nasza osobowość jest zapisana w genach? A może kształtuje się w zależności od środowiska w jakim żyjemy? A gdybyśmy musieli zmierzyć się z sytuacją, w której wszystko to, co wyznajemy będziemy zmuszeni odrzucić? Czy jesteśmy zdolni do pozbycia się tego w jednej chwili? Czy potrafimy powrócić do wyznawanych wartości?



    Potężny okręt klasy sovereign opuszczał właśnie orbitę bazy Aquarius. Płaszczka przybyła tu, aby dostarczyć do placówki nowych oficerów oraz sprzęt. Na pokład stacji weszło właśnie osiemdziesięciu nowych ludzi, głównie młodzików, ale nie zabrakło też kilku wyg. Wszystko to, po mobilizacji Floty w tym sektorze, po ostatnich wydarzeniach w galaktyce Andromedy. Zniszczenie bazy gwiezdnej CM to zadanie szalone i ryzykowne, ale skutecznie osłabiło wroga i przerwało, przynajmniej na jakiś czas prace nad cząsteczkami Omega. Jednak z danych wywiadu wynika, że ryzyko przemieniło się w realne zagrożenie ze strony adwersarza z Andromedy.

    Zatem wiecie już jakie czekają was obowiązki na stacji - stwierdził Lo'Rel wstając i podchodząc do siedzących na sofie Teelix i Athotisa. Między innymi to oni dostali przeniesienie na Aquariusa w ramach wymiany oficerów, a mobilizacja to doskonały pretekst by ściągnąć tu doświadczonych ludzi. Teelix jako doradca, który jest bardzo potrzebny w bazie, a Athotis na stanowisko taktyka. - Praca na stacji kosmicznej różni się od tej na okręcie, ale jestem pewien, że damy sobie radę - podsumował.

    Z pewnością komandorze - odparła spokojnie Talaxianka.

    Wieża do komandora Lo'Rela - wywołał kobiecy głos.

    Słucham - odpowiedział lekko na wezwanie.

    W naszą stronę leci transportowiec z Bajor, mają problem z napędem. Nie mogą wyhamować, wręcz błagają o pomoc.

    Już idę - skończył i zaprosił swych nowych oficerów do centrum dowodzenia - oto pierwsze zadanie - stwierdził poważniejąc, cała trójka przeszła na wieżę. Athotis natychmiast zajął swoje stanowisko, Teelix stojąc na pierścieniu otaczającym pomieszczenie oparła się o barierkę bacznie obserwując to nowe środowisko pracy.

    Prędkość pięćdziesiąt tysięcy kilometrów na godzinę - zaraportował Betazoid sprawdzając odczyty - będą w zasięgu stacji za cztery minuty.

    Na ekran - rozkazał Trill stojąc w centralnej części wieży przy okrągłym pulpicie. Po komendzie na ekranie ukazał się bajorański frachtowiec pędzący wprost na stację, tak to przynajmniej wyglądało z tej perspektywy. - Opcje - stwierdził czekając na propozycje.

    Możemy złapać ich wiązką holowniczą - zaproponował Athotis.

    Świetny pomysł komandorze, to powinno ich wyhamować - odpowiedział po sekundzie namysłu Lo'Rel - wykonać.

    Jeśli wzmocnimy wystarczająco siłę wiązki moglibyśmy ich złapać na stałe - dokończył przerwaną myśl - ale potrzebujemy sporo energii. - Trill przejechał dłonią po czole rozważając te słowa. W końcu odwrócił się do stanowiska mechanika i rozkazał:

    Proszę przekierować wolne zasoby energetyczne do wiązki holowniczej.

    To może przeciążyć systemy komandorze - usłyszał sceptyczny głos niskiego, łysawego mężczyzny w mundurze technika.

    Zaryzykujemy - uznał bezkompromisowo.

    Gotowe - odparł po chwili oficer, który bez większych komplikacji wykonał operację.

    Panie Athotis pełna gotowość. Żółty alarm - po tych słowach całe pomieszczenie oblała delikatna żółć lamp umieszczonych w suficie wokół wielkiego dysku, nad którym znajdowały się kanały techniczne - wywołać załogę.

    Jest sygnał - powiedział Athotis po dźwięku nawiązania łączności i Lo'Rel zaczął mówić:

    Baza gwiezdna Aquarius do bajorańskiego frachtowca, mamy zamiar was zatrzymać - stwierdził jakby nie podlegało to dyskusji, a prawom fizyki w szczególności.

    Doskonale - usłyszał w głośnikach zdenerwowany męski głos - spaliły się nam obwody plazmowe, straciliśmy kontrolę nad silnikami!

    Chwycimy was wiązką trakcyjną - wyjaśnił zamiary komandor - to was spowolni, może nawet całkowicie zatrzyma. Nie zmieniajcie kursu. Resztą zajmiemy się my - zapewnił Lo'Rel. Zdesperowany głos odparł:

    Czy to się uda? Inaczej wpadniemy na was...

    Wszystkim się zajmiemy - zapewnił raz jeszcze silnym głosem - Aquarius koniec. Ile mamy czasu?

    Dwie i pół minuty - odparł Athotis.

    Bajorański okręt pędził nieprzerwanie wprost na stację. Z niezmienną prędkością pięćdziesięciu tysięcy km na godzinę wszedł w ostatnią planowaną fazę lotu.

    Są w zasięgu - zaraportował Betazoid. Lo'Rel spoglądał na mapę wyświetloną w środku konsoli operacyjnej. Obok mapy widniał zegar odliczający czas do wykonania zadania. Cztery, trzy, dwa, jeden...

    Teraz! - Krzyknął Trill, a Athotis natychmiast uruchomił urządzenie. Spod głównej, górnej części stacji wyleciał błękitny promień trakcyjny wprost na nadlatujący transportowiec chwytając go za rufę. Wiązka rozciągała się jak guma uparcie trzymając okręt w swych szponach. Pojazd zwalniał, ale wciąż zmierzał w stronę Trepczy, planety która była poważną przeszkodą...

    Wciąż uciekają - doniósł Athotis nerwowo kontrolując promień na swej konsoli.

    Zwiększyć moc wiązki - rozkazał głośnym tonem Lo'Rel podbiegając do taktyka - utrzymać ich za wszelką cenę!

    To nic nie daje, zwolnili tylko o pięćdziesiąt procent - wskazał palcem na wyświetlacz. Nagle na wieży zgasło światło, pomieszczenie ogarnął mrok rozświetlony tylko odcieniami błękitu wydobywającego się z konsol. Po kilku sekundach jednak z powrotem przywrócono światło, generatory wznowiły pracę z hukiem, po chwili cichnąc jednak do minimum.

    Zasilanie awaryjne - krzyknął krągły mechanik - mówiłem, że systemy pokładowe mogą protestować.

    Utrzymać ich! - Trill rozzłoszczony pozostawał przy swoim. Jednak wiązka nie wytrzymała, dobiegło ich głuche dudnienie wyłączanego urządzenia.

    Zerwali się! - Krzyknął Athotis.

    Szybko, transport awaryjny - rozkazał bez namysłu Lo'Rel.

    Właśnie wchodzą w atmosferę Trepczy, nie można ich teleportować. Zbyt silne zakłócenia jonosfery - wyjaśnił szczegółowo Betazoid, poczym bezradnie spoglądał na odczyty napływające na pulpit. Lo'Rel chwilę zastanawiał się jak ratować sytuację. W końcu nacisnął komunikator i wywołał:

    Wieża do szpitala, zespół medyczny przygotuje się do transportu. Przesyłownia numer siedem.

    Tak jest - potwierdził oficer odbierający połączenie.

    Athotis idziemy - stwierdził i oboje wybiegli z centrum dowodzenia. Tymczasem Bajoranie właśnie przelecieli przez górne warstwy atmosfery. Ogniste salwy przed momentem przestały ich oplatać. Nadal nie odzyskali kontroli. Przez okna widzieli jak spadają na powierzchnię. Planeta bezlitośnie się zbliżała. Po kilku minutach okręt zniknął w gęstych lasach i bagnach Trepczy. Jedyne co mogli zrobić to złagodzić upadek poprzez silniki manewrowe...

    W końcu zatrzymali się. Wśród wysokich, grubych drzew, gdzie w ich konarach swoje życie prowadziły liczne gatunki ptaków, owadów i innych zwierząt, w porośniętych mchami i niespotykaną roślinnością bagnach i mokradłach spoczywał zagłębiony do około jednej trzeciej frachtowiec. A za nim długi ślad lądowania.

    W sali transportera stała gotowa do przesłania ekipa zwiadowcza. Wszyscy wyposażeni w fazery i trikordery, a załoga medyczna w duże torby ze sprzętem ratowniczym. Wszyscy stali już na platformie, dodatkowo obok stały duże skrzynie z medykamentami.

    Energia - rozkazał Lo'Rel i cała grupa rozmyła się w nicość, przemierzając drogę na planetę w postaci snopa energii i gigantycznych ilości danych przetworzonych przez komputer, aby przywrócić ich do materialnej formy...

    Ogromna polana z lasem na horyzoncie. Ani śladu po rozbitkach. Głucha cisza przerywana przez trajkot gadów żyjących w trawach planety. A na tej polanie, w szarozielonej wręcz w zgnitej zieleni, sięgającej kolan trawie dwie osoby: Trill i Betazoid, jedyni przedstawiciele cywilizacji.

    Gdzie my jesteśmy? - Zapytał zszokowany Lo'Rel, z niedowierzaniem rozglądając się dookoła, ale wszędzie tylko widniały połacie zielonej roślinności. Athotis wziął swój podręczny komputer do ręki i rozpoczął skanowanie. Po dłuższej chwili powiedział:

    Jesteśmy dokładnie tam, gdzie wyznaczono koordynaty.

    To niemożliwe - zaprzeczył komandor - rozejrzyj się - wykonał obrót rozciągając ręce - widzisz las? Dwadzieścia metrów od nas powinien stać rozbity okręt. Nie ma go, więc coś tu nie gra.

    Mój trikorder go nie wykrywa w promieniu tysiąca kilometrów - rzucił na to Athotis nadal skanując okolicę.

    Lo'Rel do stacji - wywołał przez komunikator, ale w odpowiedzi usłyszał szumy i trzaski. Wywołał raz jeszcze - Aquarius słyszycie mnie? Tu komandor Lo'Rel - spojrzał zdziwiony na towarzysza który wymierzył trikorder w niebo, najwyraźniej skanował orbitę planety.

    Komandorze, nikt nam nie odpowie - odparł dając jasno do zrozumienia, żeby zaprzestał nawoływania - nie wiem jak to możliwe, ale na orbicie nie ma stacji. Nie wykrywam też żadnej aktywności w jej okolicy. Tam jest pusto - dokończył mówiąc coraz wolniej samemu nie wierząc w to w te słowa.

    Co to znaczy "pusto"? - odparł Lo'Rel wyraźnie wymawiając każde słowo. Athotis milczał. - Gdzie myśmy się znaleźli?

    Nie, nie ma ich z nami. W ogóle się tu nie zmaterializowali - wyjaśnił głos oficera medycznego.

    Jak to możliwe? - Zapytała Teelix która rozmawiała z grupą wypadową - Przecież czujniki wyraźnie wskazują, że zmaterializowali się bez żadnych kłopotów.

    Wysyłamy do was wahadłowce z ludźmi - wtrącił Senok który od początku uczestniczył w rozmowie - zajmą się przeszukaniem okolicy i zabiorą rozbitków.

    Tak jest poruczniku. Bobrowski koniec.

    Co się stało? - Zapytała Teelix kierując pytanie do Senoka.

    Jeszcze nie wiem - odparł ze stoickim spokojem - wysnuje teorie, gdy dokładnie zapoznam się z rejestrem transportera.

    Pomogę panu - podsumowała i oboje ruszyli do sali transportera.

    Oboje biegli jak szaleni w stronę pobliskiego niedużego lasku. Ich cel? Jak najszybciej i jak najwyżej wskoczyć na drzewo. Goniło ich dość duże zwierzę podobne nieco do konia, a raczej jak mieszanka konia z dzikiem. W zasadzie to był znacznie większy od ziemskiego dzika i zdecydowanie dobrze biegał. Na grzbiecie pokrytym brązową sierścią posiadał liczne długie i ostre kolce które robiły odpowiednie wrażenie na swej potencjalnej ofierze. A ofiary w postaci dwóch humanoidów w uniformach Gwiezdnej Floty wbiegły właśnie do lasu. Zagłębiając się w gęsto zarośnięty teren nie mieli pojęcia, że ktoś ich obserwuje. Po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów z naprzeciwka wypalił czerwony promień broni skutecznie powalając potwora. Oboje zdyszani stanęli i chwycili fazery, rozglądając się podejrzliwie.

    A jednak nie jesteśmy sami - powiedział cicho Lo'Rel do Athotisa wskazując miejsce z którego wyleciał strzał fazerem którego metalowa obudowa połyskiwała w bladym świetle słońca.

    Nic nie wykrywam - odparł równie cicho komandor badając teren trikorderem - mają najwyraźniej urządzenia tłumiące. - Postanowili jednak, że zdecydowanym krokiem przejdą przez gąszcz krzaków które kryły za sobą sprawców tego co się stało. Lo'Rel odliczał palcami od trzech w dół i po trzech sekundach wskoczyli w zarośla. I momentalnie wyhamowali gdy w ich stronę trzech osobników wycelowało z broni trzymając ją tuż przy twarzy. Mężczyzna ubrany w skórzaną kurtkę i czarne spodnie z agresywnie zaczesanymi włosami był najwyraźniej szefem tej bandy. Stał nie wzruszony wpatrując się szczególnie w Trilla. Trudno było mu po chwili jednak ukryć zaskoczenie. W końcu odezwał się.

    Lo'Rel? Co ty masz za ubranko na sobie? - Roześmiał się głośno. Podszedł i dosyć mocno klepnął go w plecy. Komandor kompletnie nic nie rozumiał, ale najwyraźniej był to przyjacielski gest, pozostała dwójka wyraźnie wypuściła powietrze i schowała broń - Już myślałem, że tu nie dotrzesz. Nie tak się umawialiśmy.

    A jak? - Zapytał nadal nie rozumiejąc co się tutaj dzieje. Ten roześmiał się jeszcze głośniej.

    Hej! Ceemki skasowali ci mózg czy co?! - Zaintonował między salwami śmiechu. Athotis przypatrywał się całej sytuacji starając się wyczuć emocje nieznajomego. Nic jednak nie wychwycił. Ten cały czas go ignorował. Nagle zza krzaków wyskoczył z pośpiechem ktoś, na widok kogo Lo'Rel zamarł całkowicie. Miał pustkę w głowie, a może miał tyle myśli, że nie zdawał sobie z tego sprawy? Tamten na widok Trilla również stanął nieruchomo patrząc na niego z niezrozumieniem. Jednak wyraz jego twarzy był zdecydowanie agresywny. Mężczyzna który jeszcze przed chwilą śmiał się do rozpuku stał teraz pomiędzy nimi i poczuł się jakby znajdował się między odbiciami luster. Bo ten który właśnie przybył był Trillem, mało tego, był dokładnie Lo'Relem. Chyba czekał na niego, pomyślał komandor.

    A ty coś za jeden? - Zapytał nieufnie przypatrując się "sobie".

    Jestem komandor Dronal Lo'Rel, oficer Gwiezdnej Floty - odparł równie nieufnie stojąc nieruchomo.

    To jakiś żart?! Gwiezdna Flota, co to za banda? - odparował natychmiast odchylając mu ręką głowę, jakby chciał upewnić się, że ten kogo widzi rzeczywiście tu jest.

    Mógłbym zapytać o to samo - podsumował krótko odwracając z naciskiem z powrotem głowę. Tamten nie wytrzymał, szybkim ruchem chwycił broń, przypominającą klingoński dezruptor i wymierzył w Trilla w mundurze.

    Mów kim jesteś, albo cię rozwalę! - Krzyknął szybko.

    To szpieg! - podsycał gorącą i tak atmosferę osobnik który zszedł chwilę temu z pomiędzy tamtych.

    Nie jestem szpiegiem. W ogóle nie powinno nas tutaj być! - Starał się coś wyjaśnić swej podobiźnie Lo'Rel.

    I zaraz was nie będzie - zapewnił go przygotowując się do strzału. Nagle czujniki na dość dziwnej, przenośnej konsoli wydały dźwięk, prawdopodobnie alarmowy.

    Zbliżają się - zakomunikował człowiek obsługujący narzędzie. Tamten jeszcze chwilę celował w komandora. Wpatrywał się w oczy przybysza, chciał zobaczyć czy ten który przed nim stoi, tak niesamowicie podobny, to on, czy też rzeczywiście szpieg. Ale jeśli to on, to w takim razie skąd się tu wziął? Natomiast tamten Lo'Rel przekazywał mu wzrokiem sygnał, który on w jego mniemaniu musiał zrozumieć. "To ja, Lo'Rel." Ciężko stwierdzić czy to odczytał. Jednak schował broń i po chwili nerwowego zastanawiania się odparł:

    Przydadzą się nam. Zbierajcie się - cała grupa zaczęła składać sprzęt i ustawiła się w kręgu.

    A wam zaproszenie wręczyć? - Zapytał jeden z nich.

    Gdzie nas zabieracie? - Zapytał milczący dotychczas Athotis.

    Tam, gdzie w spokoju się wami zajmiemy - stwierdził lekceważąco tutejszy Lo'Rel poczym dodał - możecie tu zostać i walczyć z ceemkami, albo zwijać się z nami i wtedy może nie zginiecie.

    Idziemy - rozkazał Lo'Rel do Betazoida, ten nieufnie, ale nie widząc innego wyjścia, podszedł z komandorem do grupy. Po chwili drugi Trill wyciągnął z kieszeni mały podłużny przedmiot, który okazał się być transponderem. Uruchomił go i w krótkiej chwili owiła ich ciemnozielona wiązka teleportera, która w mgnieniu oka zabrała wszystkich do miejsca przeznaczenia - małego statku na orbicie.

    W technicznej części sali transportera stali Senok, Teelix i kilka innych osób zajętych analizą urządzeń wymontowanych z emiterów na poszyciu stacji. Były to długie na około metr pręty, grubości pięści. Technicy obchodzili się z nimi wyjątkowo delikatnie, były to bowiem urządzenia bardzo czułe i podatne na uszkodzenia. Volkan i Talaksianka przeglądali rejestr dzienników teleportera. Liczne cętki połyskiwały na czole zamyślonej kobiety, po chwili odezwała się do Senoka:

    I co o tym myślisz? - Młody mężczyzna po chwili zakończył przegląd danych na wyświetlaczu wbudowanym w ścianę i odwracając się do kobiety odparł:

    Sądzę, właściwie mam pewność, że komandor Lo'Rel i komandor Athotis znaleźli się u celu. - Teelix nie bardzo to rozumiejąc wpatrywała się w Senoka wyczekując na ciąg dalszy. - Jednak nie są na naszej Trepczy, a na planecie w Lustrzanym Wszechświecie.

    Lustrzany Wszechświat? - Zapytała nie mając pojęcia o co chodzi.

    Tak - potwierdził - muszę przyznać, że jest to poniekąd związane z kulturą Volkan...

    Senok, do rzeczy - przerwała mu, na co on zareagował oburzającym spojrzeniem, ale zaczął wyjaśniać.

    Musi pani wiedzieć, że istnieje wszechświat równoległy zwany właśnie "lustrzanym". Chodzi o to, że istoty w nim egzystujące, to alterega istot z naszego kontinuum. Zachodzą między nimi konotacje podobne do znanych nam stąd, jednak w odmiennych warunkach. Można się tam dostać za pomocą teleportera, a ściślej poprzez pewne anomalie lub celowe ustawienia urządzenia. Po raz pierwszy kontakt nawiązano w XXIII wieku. Wtedy właśnie w złych Volkanach naszą filozofię starał się zaszczepić Volkan imieniem Spock.

    Jak można ich przesłać z powrotem? - Kolejny raz przerwała Teelix na co Senok wyglądał na poważnie zirytowanego. Jego ludzka strona momentami brała górę nad volkańską kontrolą i to był właśnie jeden z takich momentów. Nie cierpiał gdy mu ktoś notorycznie przerywał.

    Moglibyśmy wysłać wzmocniony sygnał teleportera przez anomalię która ich tam przyniosła. Trzeba jednak znaleźć wpierw jej przyczyny, a następnie ustalić położenie zaginionych. A to może nie być łatwe.

    Zatem ktoś musi się "tam" teleportować? - Kobieta dokończyła myśl. Upewniła się jednak, że nie przerwie znów wypowiedzi.

    Dokładnie pani komandor.

    Więc ty znajdź przyczynę, a ja przygotuję grupę wypadową - Volkan potwierdził, natomiast Talaxianka wyszła z pomieszczenia, aby się przygotować do zwiadu.

    Tymczasem pojazd alterega Lo'Rela mknął w Warp kierując się na planetę Torix, gdzie obecnie znajduje się baza Trilla. W obskurnej kabinie siedzieli obaj wyjaśniając sobie co tak naprawdę zaszło. Kilka godzin prędzej po kłótniach załogi małego frachtowca, Lo'Rel bezkompromisowym tonem nakazał wykonanie badań DNA nietypowych przybyszy. Gdy okazało się, że jest ono zgodne u obu Trilli, atmosfera wrogości przemieniła się w tajemniczą, czy wręcz nieprawdopodobną. Ale wyglądało na to, że Lo'Rel zaufał swej "podobiźnie". W małym stopniu, ale jednak. Mimo, że są jedną osobą to światy w jakich żyli nie pozwoliły im na pełne zaufanie, nie tak szybko i nie w takich okolicznościach.

    Więc przypuszczam, że to błąd transportera sprawił, że tu jesteśmy - dokończył Trill w mundurze.

    Cóż mi pozostaje - westchnął drugi - badania wykazują jednoznacznie, że nie ma mowy o szpiegostwie. Zatem nie widzę innego rozwiązania i muszę ci wierzyć.

    Wierzysz sobie - zapewnił i w tym momencie dziwnie się poczuł. Tutejszy Lo'Rel był ucieleśnieniem niepokornej, buntowniczej strony samego siebie. Nie miał protokołów, rozkazów, dyrektyw. Decyzje podejmował zgodnie ze swoim sumieniem nie zważając na konsekwencje. Był wolny i niezależny. Lo'Rel pomyślał nawet, że Gwiezdna Flota w jakimś stopniu go krępuje, narzuca mu styl życia. Raz na okręcie gwiezdnym, raz na stacji, za chwilę znów gdzie indziej. Poczuł się nagle przytłoczony swoim światem, jego porządkiem. Poczuł się taki... grzeczny.

    Dziwne to - stwierdził tutejszy kładąc nogi na stół. Wyraźnie się rozluźniał. - Nie jesteś moim klonem, ani bratem. Jesteś dokładnie mną, a ja tobą... - Przerwał na moment patrząc w sufit poczym odparł - Mogę ci ufać?

    A sobie ufasz? - Odpowiedział pytaniem po sekundzie. Tamten pogrążył się w tajemniczym milczeniu, co trochę zaniepokoiło komandora. Jednak, milczenie oznacza zgodę, pocieszał się w myślach.

    Zmień ten mundur na coś co się nie rzuca w oczy. Trochę czasu spędzimy razem więc dostosuj się do naszych zasad - stwierdził w końcu z uśmiechem.

    Właśnie - oprzytomniał drugi - muszę wrócić do swojego świata z Athotisem. Musimy wrócić na Trepczę. Liczę na twoją pomoc.

    Nie teraz - powiedział szybko - planeta jest pod okiem ceemków. Na razie tam nie wrócimy. - Komandor westchnął z niepokojem, wiedział, że jego załoga będzie go szukać.

    Musimy być w tym samym miejscu w którym się teleportowaliśmy.

    Teraz to wykluczone - uciął rozmowę Lo'Rel i wyraźnie dał do zrozumienia, że nie ma ochoty dyskutować na ten temat, jednak dla spokoju zapewnił - ale zobaczę co da się zrobić. - Trill w mundurze wziął łyk cierpkiego napoju, alkoholu, w metalowym kubku, który drugi Lo'Rel podał mu gdy się tu zjawili. Alkohol miło rozgrzał Trilla. Po chwili zapytał:

    Czym właściwe się zajmujesz?

    Wiesz - zaczął - latam sobie tu i tam. Przewożę towary... - urwał - staram się przeżyć. A ty?

    Jestem dowódcą bazy gwiezdnej - odparł z nieukrywana dumą, nie czuł oporu przed okazywaniem emocji przed samym sobą.

    To najwyraźniej zaszedłeś dalej ode mnie... - stwierdził z wyrzutem, drugi chciał to skomentować, ale przerwał mu głośny sygnał połączenia.

    "Mostek do Lo'Rela" - wywołał szorstki ton z głośnika. Naturalnie oboje chcieli odpowiedzieć, jednak gość szybko się opamiętał.

    "Dotarliśmy na Torix. Zaraz lądujemy" - Wyjaśnił mężczyzna.

    Zaraz tam będę - stwierdził luźnym tonem. Wstał i pewnym ruchem skierował się do szerokich drzwi które otworzyły się z łomotem ukazując puste korytarze oświetlone bladym, ale wystarczającym światłem - moja szafa jest skromna, ale coś tam znajdziesz. Możesz swobodnie poruszać się po pokładzie. Nikt cię tu nie ruszy. - Drugi podziękował gestem za zapewnienie, a za tamtym drzwi huknęły i zamknęły się. "W coś ty się wpakował" zapytał sam siebie w myślach.

    Specjalnie przygotowana grupa stała przed teleporterem czekając na rozkaz od porucznika Senoka. Dwóch mężczyzn wniosło na platformę dość spory ładunek. Był to specjalny, czuły zestaw nadajników które najpierw prześlą na stację wszystkie informacje o warunkach panujących na bliźniaczej Trepczy. Teelex która dowodzi tą grupą właśnie przyszła trzymając w ręku mały pojemnik.

    To są emitery fazowe - wyjaśniła uchylając wieko opakowania odsłaniając małe urządzenia przymocowane do paska - dzięki nim będziemy bez problemu namierzeni przez stację. Załóżcie je na nadgarstek. - Zaczęła rozdawać przyrządy. Zza ściany oddzielającej część techniczną wyłonił się Senok. Ustalał jeszcze szczegóły z technikiem i po chwili podszedł do Talaxianki.

    Prawdopodobnie znaleźliśmy anomalię która spowodowała transport do Lustrzanego Wszechświata. - Teelix rozdała nadajniki i zaciekawiona czekała na ciąg dalszy.

    I co...?

    Przeprowadziliśmy rozmowy z Bajoranami z frachtowca i okazało się, że przed wejściem w atmosferę uruchomili oni napęd Warp na najniższym możliwym poziomie, aby poprzez chwilowe zakrzywienie czasoprzestrzeni odbić się od atmosfery, to znaczy starali się to zrobić. - Teelix opadł wzrok od tego technobełkotu, skrzywiła się wyraźnie domagając się szczegółów. Ten widząc to przerwał na moment, ale po chwili kontynuował niewzruszony. - Silniki impulsowe mieli uszkodzone dlatego wykonali taki ruch, jednak Warp też mieli niesprawny. Dlatego powstała swego rodzaju "wyrwa" przestrzenna i w tą właśnie wyrwę trafił promień transportera z komandorem Lo'Relem i Athotisem.

    Co z tego wynika Senok - odparła spokojnie wiedząc, że ten wykład jej nie ominie.

    Po wzmocnieniu tego "okna" sygnałem z deflektora otrzymamy w miarę stabilny portal dzięki któremu prześlemy panią i resztę grupy do tamtego świata. Musimy tylko ustabilizować koordynaty i wysłać przez szczelinę moduł testowy. - Wskazał głową na platformę na której stało urządzenie.

    Ile to zajmie czasu? - Zapytała dociekliwe Teelix.

    Około godziny. - Odparł Volkan, a Teelix nie pozostało nic innego jak czekać na wyniki testu.

    W kabinie Trilla - niezależnego, jak określił go komandor, siedzieli Athotis i Lo'Rel. Oboje pozbyli się już uniformów ubierając na siebie ciemne, skórzane ciuchy. Omawiali całą sytuację i zastanawiali się jak wrócić na planetę. Mieli teraz kilka godzin czasu, bo załoga frachtowca rozładowywała pojazd, dostarczając zapasy do małej, prowizorycznie wykonanej bazy na obrzeżach niewysokich gór, a niedaleko od wysokiej skarpy. Znad tej skarpy rozpościerała się panorama tutejszego świata. Gęsty, dziewiczy las nieskażony żadną cywilizacją robił niesamowite wrażenie.

    Myślałem dużo - stwierdził Athotis wyglądający przez podłużne okno - i przypomniałem sobie, że kilka lat temu czytałem raporty o tak zwanym Lustrzanym Wszechświecie.

    Też o tym słyszałem - przytaknął Lo'Rel - ale niedużo.

    W dwudziestym trzecim wieku trafił tam kapitan Kirk, a kilka lat temu podobne incydenty zaistniały na stacjach Deep Space Dziewięć i Hakorus. Sądzę, że i my tu trafiliśmy.

    I ja jestem tego pewien - potwierdził Trill - tylko w jaki sposób? - Zapytał retorycznie, wiedzieli oboje, że nie dowiedzą się tego tutaj.

    Być może, a raczej na pewno to błąd transportera. Tylko co mogło być tego przyczyną? - Snuł domysły Athotis. Odwrócił się i usiadł na niechlujnie pościelonej pryczy. Właściwie to była dosyć wygodna, jak porządne łóżko na Płaszczce. Ścisnął dłonią łańcuch przytrzymujący pryczę.

    Wydaje mi się, że możemy czuć się bezpiecznie - zmienił temat Trill - po rozmowie ze... - chciał powiedzieć "ze mną" co wydało mu się głupie i nielogiczne. Poprawił się - z drugim Lo'Relem wnioskuje, że on i jego załoga są niegroźni. Jednak nośmy przy sobie nasz sprzęt. Na wszelki wypadek. - Athotis uniósł klapę swej kurtki ukazując ciśnięty w kieszeń fazer. - Ja swój trikorder zgubiłem - przyznał się Lo'Rel - nie wiem nawet kiedy.

    Czy ty wszędzie musisz dowodzić? - Rzucił niespodziewanie Athotis, na co Lo'Rel zareagował zdziwieniem. Takiego pytania spodziewał się teraz najmniej. Betazoid wydawał mu się ostatnimi czasy rozkojarzony. W rozmowie niczego nie można było po nim poznać, ale właśnie takie sytuacje zdarzały się dość często, przynajmniej od chwili dostania się "tutaj". Chociaż to, co przeszedł ostatnio musiało pozostawić na nim piętno. Trill zastanawiał się jak on przyjąłby wiadomość o tym, że nie jest tym, kim myślał przez całe życie? Trudne to było do wyobrażenia, ale Betazoid najwyraźniej zaakceptował fakty. Jednak coś go nadal trapiło, widać to. Lo'Rel nie zamierzał jednak poruszać tego tematu, jest zbyt osobisty.

    Najwyraźniej Lo'Rele pod wszystkimi postaciami lubią rządzić - odparł z uśmiechem. Po chwili zdradził swe zamiary - przeczekamy tu jeszcze trochę i postaram się zdobyć jakiś transport i sprzęt, byśmy mogli wrócić do domu. - W tym momencie masywne drzwi się otworzyły, ukazując nieznajomego mężczyznę, powoli i dokładnie zmierzył oboje.

    Lo'Rel was wzywa - ogłosił ponuro. Tamci wstali i udali się ze swoim "przewodnikiem". Okazało się, że alterego Trilla musi natychmiast dostać się do układu Ymit kilka lat świetlnych stąd. Po dyskusji na ten temat oboje uznali, że lepiej będzie gdy wyruszą oboje, zabierając przy tym Athotisa. Tutejszy nie chciał go zabierać, ale komandor protestował tak długo i stanowczo, że drugi nie miał wyjścia.

    Lecieli już kilka godzin....

    - W jakim celu tam lecimy? - Zapytał Athotis swego dowódcę. Przechadzali się po okręcie.

    Mamy spotkać się z jakimś pośrednikiem, u którego Lo'Rel coś załatwia. Nie chciał powiedzieć o co chodzi - przerwał na moment. - Najwyraźniej ma jakieś ciemne interesy.

    Skąd ta pewność? - Rzucił bez namysłu Athotis, choć mógł się spodziewać odpowiedzi.

    Przecież on jest mną - zagrzmiał Lo'Rel - to moje alterego, wiem kiedy coś ukrywa. To się po prostu czuje.

    A może... - okrętem targnął wstrząs. Oboje postanowili dowiedzieć się co się stało. Udali się na mostek, w tym czasie pojazdem rzuciło jeszcze kilka razy. W końcu dotarli na miejsce. A tam Trill - dowódca biegał od pulpitu do pulpitu, jakby chciał obsługiwać wszystko naraz. Skromna załoga pośpiesznie wydawała sobie nawzajem komendy.

    Co się dzieje? - Zapytał komandor rozglądając się dookoła.

    Co się dzieje, co się dzieje?!!! - Wykrzyczał wkurzonym tonem Lo'Rel - Romulanie tymi swoimi Warbirdami napadają takie bezbronne statki jak mój. Ale tym razem źle trafili - odparował. - Wszystko gotowe?! - Krzyknął do jednej z kobiet na mostku, ta potwierdziła kiwnięciem.

    Wytłumaczysz mi o co tu chodzi? - Dopytywał się nachalnie komandor. Ten odwrócił się do niego, chwilę wpatrywał się w Trilla, w końcu nerwowo wskazał na zasłoniętą ścianką część mostka.

    Schowajcie się. - Nakazał desperacko. Nie rozumiejąc niczego tamci jednak przeszli za ściankę, gdzie przez niewielki otwór mieli pogląd na całą sytuację. - Na ekran go! - Rozkazał Lo'Rel stojąc na środku pomieszczenia. Po chwili na ekranie ukazał się Romulański dowódca.

    Może w końcu się poddasz? - Zapytał arogancko Romulanin. - Twoja głowa jest ostatnio więcej warta niż na to zasługuje.

    Ty i ten twój stateczek jesteście jak pryszcz. - Odparował równie arogancko Trill. Schowany Lo'Rel starał się dostrzec kim jest Romulanin, obojgu jego głos wydawał się szalenie znajomy. W końcu po chwilowym przyglądaniu się przez otwór rozpoznał go. Był to nie kto inny jak Mirok Cryo. Tutaj jednak w romulańskim mundurze i na romulańskim okręcie, wyglądał na groźnego. - Ciągle chcesz podwyższyć swój status jako łowca głów? - Parsknął śmiechem Trill, mimowolny uśmiech pojawił się na twarzy drugiego Lo'Rela.

    Można się tego było spodziewać - wyszeptał Athotis. Trill wpatrywał się z niedowierzaniem. Nie był pewien czy mówi on o Miroku czy też o tym, że Lo'Rel okazuje się być zwykłym piratem!!!

    Pryszczem jesteś Ty, nędzniku!!! - Odszczekał Mirok rozwścieczony uwagą o "stateczku". - Ale tym razem mi nie uciekniesz - stwierdził dumnie - jest tu ktoś, kto równie mocno ma ochotę cię dorwać - ruchem głowy przywołał kogoś, osobę o której mówił. Jednak gdy komandor zobaczył postać która pojawiła się na ekranie osłupiał już całkiem. Athotis najwyraźniej nie przejął się tym, a może dobrze skrywał swe emocje, jednak wyglądał jakby analizował tą sytuację. Obok Cryo stanęła Klingonka ubrana w tradycyjny, choć bardziej luźny strój.

    Harriet Canberra!!! - Roześmiał się drwiąco Trill. - Świetnie żeście się dobrali!!! Romulanin który zamiast w Tal'Shiar zdobywa szacunek na pościgach... I wiecznie dumna, pogardzana półklingonka. Jak sobie radzisz Harriet? Na Quo'Nos nadal dorabiasz sobie jako półludzki pajac?!!! - Trill pastwił się nad najmroczniejszymi wadami obu. Bo też oboje byli dość specyficznym duetem. Od dawna próbują złapać Trilla, jak dotąd bezskutecznie. Połączyli więc siły by w końcu schwytać wiecznie wymykającego się Lo'Rela.

    Wypatroszę tego nędznego yoH'Ha'qu!!! - Zawrzała kobieta, która niemal chciała przeskoczyć przez monitor do małego frachtowca. Drugi Lo'Rel zastanawiał się do czego prowadzi ta "pogawędka". Athotis dał mu odpowiedź, jakby znał pytanie. Nie przeszukiwał go jednak telepatycznie, był to efekt jego myślenia.

    Pewnie chcą go żywego. Inaczej już dawno zmietli by nas. - Komandor nic nie powiedział, wolał przyglądać się sytuacji. Widok jaki oglądał wywoływał u niego dreszcz, a nawet swoiste podniecenie. Oglądanie ich wszystkich w innej rzeczywistości powodowało u niego raz to niezrozumiały strach, po chwili niedowierzanie całej tej sytuacji. Znów przelała się przez niego fala uniesienia, stał tam, ukryty w kącie, a wszystko wydawało mu się snem. Skierował wzrok na Lo'Rela który zdecydowanym gestem wydał polecenie jednemu ze swych ludzi.

    Do kolejnego razu!!! - Zakończył niespodziewanie i przerwał połączenie. Dobiegło ich głuche dudnienie i Trill bez zwłoki nakazał - Maksymalna prędkość! - Przyrządy na panelu wskazały, że pojazd wszedł w Warp. Komandor bez zastanowienia podbiegł do swego alterego z pretensjami. Athotis również się wychylił, lecz był spokojny. Wciąż analizował, zastanawiał się nad tym co go może spotkać. Jednak tego co miało się wydarzyć nie był w stanie przewidzieć.

    Wyjaśnisz mi w końcu co tu się dzieje?! - Zagrzmiał komandor. Ten zlustrował złowrogo swoją podobiznę, nie miał ochoty niczego wyjaśniać.

    Ja cię tu nie zapraszałem - odparł agresywnie - więc albo będziesz cicho, albo wysadzę was na najbliższej planecie i zapomnimy o sobie. - Ta odpowiedź choć nie powinna, to zaskoczyła Lo'Rela. Nie wyobrażał sobie takiej sytuacji, "nie zrobiłbyś tego", pomyślał. Przypatrywali się sobie chwilę, poczym tutejszy bez słowa i wyraźnie zły opuścił pomieszczenie. Mijając Athotisa spojrzał na niego, jakby chciał go powalić wzrokiem. Ten jednak zachował spokój, nie zrobiło to na nim wrażenia. Lo'Rel który został rozejrzał się po załodze, dostrzegł mężczyznę, postawnego i zdecydowanego, jednak wyglądał na komunikatywnego. Zbliżył się do niego.

    Dlaczego Warbird nas nie goni? - Zapytał spokojnie. Ten nie będąc pewnym czy może mu odpowiedzieć spojrzał ze zdziwieniem. Najwyraźniej postać Trilla, z jakiego świata by nie pochodziła robi to samo wrażenie, gdyż ten w końcu wyjaśnił.

    Posłaliśmy w ich kierunku spolaryzowaną wiązkę antyprotonów. To skutecznie wstrzyma ich napęd na kilka godzin.

    Ich okręt nie ma się chyba najlepiej - stwierdził bez namysłu, twarz tamtego wykrzywił głupi uśmieszek.

    Rzeczywiście.

    Na palecie teleportera zmaterializowała się właśnie skrzynia która powróciła z podróży do Lustrzanego Wszechświata. Teelix stała znudzona pod ścianą, gdyż testy wydłużyły się do dwóch godzin. Wynikły jakieś problemy z amplitudą przeskoku międzywymiarowego. Potrzebne zatem były kolejne testy, aby ustalić dokładne wartości różnić w czasoprzestrzeni.

    I jak? - Zapytała Senoka niemal zaspanym tonem Talaxianka. Ten niewzruszony jej postawą doglądał wszystkich szczegółów. Po kilku sekundach oderwał wzrok znad konsoli operacyjnej i odparł:

    Wszystkie wartości zostały określone, częstotliwość bariery ochronnej przesłałem już do urządzeń fazowych. To zapewni pani i reszcie grupy bezpieczny transport przez szczelinę.

    Zatem możemy ruszać? - Myśl przystąpienia do działania natychmiast ją pobudziła. Czuła jak narasta w niej poziom adrenaliny. Choć nie znała Lo'Rela zbyt dobrze, pracowali ze sobą dopiero przy jednym projekcie systemów informacyjnych, to czuła jednak wyjątkową potrzebę działania. Chciała się wykazać. Nie musiała niczego udowadniać, bo już wielokrotnie pokazywała swe umiejętności i kreatywność w działaniu. Nie mogła się jednak powstrzymać, siedzenie i czekanie to zdecydowanie nie jej domena.

    Tak - odpowiedział lakonicznie Senok. W przeciwieństwie do Talaxianki doskonale maskował swe emocje, w końcu ma to we krwi. Ale jego ludzką połowę martwiła ta sytuacja, czy też raczej czuł on swoistą niepewność. Prawdopodobnie był on jedyną osobą na stacji która wiedziała co dzieje się w drugim Wszechświecie. Zbyt dobrze znał tamte realia i wiedział, że spotkanie własnego alterega, dodajmy zazwyczaj prezentującego tą "gorszą" część natury jest bardzo pewne. A takie spotkania nie wywołują nic dobrego. Jednak wolał wszystko kontrolować niż zastanawiać się nad skutkami psychologicznych zależności takich kontaktów. Grupa zdążyła ustawić się na palecie. Nie wypytując o dalsze szczegóły Teelix wydała rozkaz.

    Impuls - oficer operacyjny wykonał operacje. Przejechał palcami po konsoli i ciała osób stojących na błękitnej podłodze rozmyły się stając się niewidocznymi dla oka promieniami które przeszły przez anomalię.

    Przesłani bez problemu - zakomunikował oficer. Senok przytaknął.

    Proszę cały czas ich monitorować i meldować o wszystkim. Będę na wierzy. - Poczym wyszedł z pomieszczenia.

    Ta sama polana na której znaleźli się Betazoid i Trill. Jednak o tej porze, tj. z rana okolice oblewało blade, żółte światło gwiazdy dziennej. Cała grupa z oddali wykazywała oznaki dezorientacji. Nic bardziej mylnego. Od kilku minut przeszukiwali okolice czułymi urządzeniami skanującymi. Jednak mieli prawo czuć się niepewnie. Znajdowali się w obcym miejscu, w zupełnie innym wszechświecie. Zdecydowanie nie byli w domu.

    Ani śladu po nich - zakomunikował w końcu mężczyzna który już kolejny raz przebadał okolicę.

    Może opuścili planetę? - Zapytała kobieta w uniformie ochrony. Teelix wolała o tym nie myśleć. Pamiętała rozmowę z Senokiem, poprosił ją na bok i wyjaśnił jej kilka rzeczy. Na przykład to, że jest całkiem prawdopodobne, że Lo'Rel, bądź Athotis napotkają tam swoje alterega. Wtedy ich losy zazwyczaj się łączą na jakiś czas. Według najnowszych hipotez ma to wynikać z podobieństw między oboma wszechświatami, oraz tego że więzi łączące każdą parę są niezwykle silne. Zależności pomiędzy uniwersami tak na siebie oddziałują, że osoby napotykające swoje odpowiedniki podświadomie dążą do tego by poznać tego drugiego, zatem działania tutejszych przedstawicieli (podobnie dzieje się w sytuacji odwrotnej) zmierzają do tego by jak najdłużej zatrzymać "gości" przy sobie. Dlatego też, jeżeli drugi Lo'Rel znajdował się na planecie to najpewniej zabrał komandora ze sobą. Talaxiancie obijały się te słowa w myślach. Jeżeli tak się stało, to jak ich znajdziemy?

    Pani komandor - przywołał Teelix mężczyzna przy urządzeniu. - Blisko sto metrów stąd wykrywam słaby sygnał podprzestrzenny. Ma federacyjną sygnaturę. - Kobieta spojrzała wymownie na oficera, który był równie zaskoczony co ona.

    Idziemy - rozkazała i trzy osoby z Teelix na czele ruszyły szukać źródła sygnału. Po minucie dotarli do miejsca z którego wydobywał się sygnał. Jednak nie dostrzegali nic poza intensywnie zielonymi trawami przyozdobionymi drobnymi diamencikami połyskującymi w blasku słońca, rosą. W końcu po energicznym odchylaniu traw sięgających kolan jeden z mężczyzn natknął się na podłużny, metaliczno - szary prostokąt. Chwycił i odwrócił znalezisko, był to trikorder, działający.

    Znalazłem! - Krzyknął do stojącej nieopodal kobiety, ta natychmiast podbiegła i wzięła urządzenie by się mu przyjrzeć. - Do kogo należał? - Zapytał oficer. Teelix sprawdziła użytkownika i ślepo spojrzała w niebo.

    Do Lo'Rela.

    Tymczasem pudełkowaty frachtowiec z ośmioma jarzącymi się bladym fioletem dyszami na rufie wszedł na orbitę trzeciej planety układu Ymit. W czasie lotu Lo'Rel - pirat nie opuszczał swej kabiny, nie wpuścił do środka nawet swej podobizny. Podobizny która spadła mu jak grom z jasnego nieba. Czuł się jak niańka która musi prowadzić dziecko za rączkę. Nie rozumiał dlaczego zabrał go ze sobą. Chęć bliższego poznania znikła z chwilą napotkania natrętnego Romulanina i jego nowej partnerki. Wiedział, że będą go ścigać po tym jak haniebnie potraktował jego i własność Imperium w postaci Warbirda, dodajmy w marnym stanie. Właściwie to Cryo nie różnił się zbytnio od Trilla, był takim samym piratem. Tylko, że ten działał w imieniu Imperium, szkoda tylko, że rząd nie wyposażył go w lepszy okręt. Gdy dostał sygnał o wejściu na orbitę skierował się na mostek. Najwyraźniej miał kaca po spożyciu większej ilości wina sprowadzonego przez znajomego Ferengi, Omaga. Starał się poprawić fryzurę, lecz na czubku głowy sterczało mu niewielkie "gniazdo", grzywka niedbale przysłaniała mu część czoła. Miał lekko podkrążone oczy i niewyspaną twarz. Każdy wiedział, że jeśli Lo'Rel był niewyspany to lepiej nie wchodzić mu w drogę. Usiadł w fotelu arogancko rozkładając nogi. Trapił go ból głowy, co chwilę przecierał czoło z wyraźnym grymasem.

    Przeprowadzić skanowanie - rzucił niechlujnie zaspanym tonem. Młoda, całkiem ładna kobieta zauroczona Trillem, od chwili gdy go poznała, wykonała czynność z nieukrywaną satysfakcją. Spojrzała zalotnie na Lo'Rela, wciąż pamiętała minioną noc. Spędzili ją razem. Kobieta chwilę manipulowała przy konsoli poczym bezradnie stwierdziła:

    Nie wykrywam kolonii - zalotne spojrzenie zmieniło się na grymas zdziwienia.

    Ostatni raz z tobą spałem - odparował przypłacając to nagłą falą bólu pulsującej głowy, wywołując przy tym zażenowanie kobiety i chichoty pozostałych osób w owalnym pomieszczeniu. - Potem przez dwa dni bredzisz z wrażenia! - Zaistniałą konsternację przerwała sama zainteresowana, była potwornie rozwścieczona na niego i miała ochotę uderzyć go w twarz, nie oddałby jej, co najwyżej naubliżał. Ale wolała mu udowodnić, że to ona ma rację.

    Wstań i sobie zobacz pijaku! - Szczeknęła wściekle. - Ktoś zmiótł miasto z powierzchni ziemi. - Na te słowa Trill nie wytrzymał, odskoczył z fotela ignorując wielokrotnie silniejszy ból głowy i niemal jednym krokiem znalazł się przy niej. Przejrzał wyświetloną mapę satelitarną na której widniały ruiny niedawno istniejącej kolonii. Przyglądał się chwilę zdjęciom

    Ustalić źródło ataku. - Wyartykułował poczym pochylił się do kobiety - jeśli jeszcze raz powiesz coś takiego przy załodze, to zamknę cię z ktariańskim szczurem stepowym. - Sama myśl o tym wszystkożernym gryzoniu wywoływała dreszcze, jednak ta niewzruszona równie cicho odparła:

    Mógłbyś to samo powiedzieć sobie do lustra.

    Źródło ustalone - przerwał wysoki Volkan, Trill zamierzał coś jej powiedzieć, ale darował sobie. W sumie wiedział, że gdy kiwnie palcem to ona przybiegnie do niego. Gestem głowy nakazał Volkanowi podać szczegóły. - To pociski typu "S".

    Romulanie?!! - Zagrzmiał Lo'Rel, poczym natychmiast zdał sobie sprawę z tego kto to zrobił - Cryo! Ty nędzna imitacjo żołnierza!!! Zamorduję tego plugawego... - Mamrotał jakby wpadł w trans. Chwilę zastanawiał się co zrobić.

    Skąd wiedział, że tu lecimy? - Zapytał jeden z mężczyzn.

    Skąd wiedział - parsknął imitując głos tamtego - chyba nie z horoskopu głupcze! Miał tu szpiegów! Schodzę na powierzchnię, może nasz pośrednik się ukrył - sam nie wierzył w to co mówił. Wiedział, że bezwzględność Romulanina jest tak wielka iż z pewnością wybił wszystkich mieszkańców kolonii. Każdy mógł być sprzymierzeńcem Trilla, a jego przyjaciele to wrogowie Cryo. Wybiegł w kierunku transportera. Natychmiast się teleportował. Nie wiedział jednak, że jest ciągle obserwowany, śledzony przez swoje alterego. Dobrego, ułożonego Trilla który kierował się najwyższymi zasadami w życiu. Sama myśl o takim sposobie egzystencji, w imię ideałów i tak dalej wywoływały u niego konwulsje. Gdy tylko rozpłynął się wśród promieni teleportera, komandor wkroczył do sali i natychmiast nakazał przesłać się w to samo miejsce. Bolianin obsługujący urządzenie protestował, ale Trill zastosował perswazję siłową przypierając tamtego do ściany i najwyraźniej podziałało, gdyż Bolianin go teleportował. Znalazł się na ulicy. Panowała tu obecnie lekka zima. Wszystkie ruiny przykryte były małą warstwą białego puchu. Jego skórę natychmiast zaatakował mroźny wiatr. Rozejrzał się po okolicy i był przerażony. Zniszczone budynki, tony gruzów na ulicach, obskurne, obdrapane ściany, połamane gałęzie drzew. Grozy dodawały ciała tutejszych mieszkańców, które leżały bez życia, zamarznięte. A wszystko podkreślone szarą poświatą i zachmurzonym niebem. Wszystko to kojarzyło mu się z fotografiami jakie oglądał dawno temu w szkole na lekcjach historii Ziemi. Przedstawiały one barbarzyński okres Drugiej Wojny Światowej - najmroczniejszego okresu w historii tej planety. Nie pamiętał już czy zdjęcia utrwalały widok zniszczonej Normandii, może Stalingradu... Nie chciał dłużej przywoływać tych obrazów, dobył trikorder wzięty od Athotisa i rozpoczął poszukiwania Trilla, który zdążył zniknąć z pola widzenia. Urządzenie wskazywało wiele elementów tutejszej architektury. Budowle z betonu, liczne instalacje do obsługi pojazdów, system obronny (mało skuteczny, pomyślał), zwłoki i wiele innych parametrów, jednak nigdzie nie było jego. Przestawił trikorder na szerokie pasmo poszukiwania form życia. Po chwili cicho zaintonował. Jest. Ruszył w kierunku zniszczonego budynku na którego szczycie musiała znajdować się wieża, wynikało to ze strzelistej konstrukcji kilku kondygnacji które jeszcze nie runęły. Przebiegł około stu metrów, trucht pozwolił mu się rozgrzać. Był w połowie drogi. Wiedział już co powie swemu alteregu.

    Grupa zwiadowcza zaintrygowana widocznymi śladami ugniecionej trawy dotarła do lasu. Były to te same trzy osoby które odnalazły trikorder Lo'Rela.

    Chyba widział potencjalny obiad - stwierdził ciemnoskóry mężczyzna na widok z lekka rozkładających się zwłok zwierza który niespełna dwa dni temu szaleńczo gonił oficerów Floty. Wykryli już, że został zabity bronią energetyczną. Wkrótce dostrzegli też placyk gdzie niedawno rozłożyli się tajemniczy nieznajomi. Teelix nadal zastanawiała się czy znajdą tutaj coś, co przybliży ich do odnalezienia zaginionych. Nie było tam jednak nic poza ubitą trawą. Chwilę rozglądali się w milczeniu poszukując "czegoś", czegokolwiek. Po kilku minutach bezowocnych przeszukiwań trikorder ciemnoskórego oficera wydał ostry dźwięk alarmowy, zaintrygowana tym Talaxianka podbiegła natychmiast do mężczyzny.

    Co to jest?

    Wykrywam bardzo silne zakłócenia pola elektromagnetycznego. To nie jest naturalne zjawisko.

    Skąd? - Zapytała lakonicznie pani komandor.

    Półtora kilometra stąd, w obrębie niewielkich wzniesień.

    Sprawdzimy to - stwierdziła zaniepokojona. Wędrówka przez las nie zabrała im więcej niż dwadzieścia minut. Każde z nich z kolejnym krokiem odczuwało coraz większe napięcie. Oto na z pozoru dziewiczej planecie znajdują wytwór rozwiniętej cywilizacji. Czy to mogło wróżyć coś dobrego? Mieli się o tym przekonać za chwilę. Dotarli do rzeczywiście niedużych skalnych wzniesień porośniętych mchami i lokalną roślinnością leśną. Obeszli skały, w końcu ich oczom ukazała się grota prowadząca w dół. Wokół niej ustawione były emitery pola ochronnego, były jednak nieaktywne. Talaxianka gestem zapytała oficera czy jest bezpiecznie. Ten chwilę mierząc urządzeniem stwierdził:

    Nie wykrywam żadnej formy życia w środku. Chyba możemy wejść. - Cała trójka zgodnie zagłębiła się wewnątrz jaskini.

    Stanął przed masywnym wejściem nad którym widniały wyryte niezrozumiałe symbole. Według odczytów drugi Trill przebywał w podziemiach budynku. Wszedł do środka, stanął w długim, szerokim korytarzu ozdobionym licznymi elementami pokrytymi złotą farbą. Pomieszczenie było jasne, przeszklone dookoła. Wnętrza zdobiły liczne sofy, stoliki i kwiaty. Wszystko w awangardowym ale wyważonym stylu, mocno kojarzącym się z art deco. Po chwilowym zagubieniu znalazł na końcu korytarza szerokie schody. Zbiegł po nich trafiając do kolejnego korytarza. Ten był węższy i ciemniejszy. Światło dostawało się do środka przez wąskie okna usytuowane na poziomie ulicy. Lo'Rel znajdował się w jednym z pomieszczeń. Uchylił masywne drzwi i dostrzegł go. Siedział jakby przytłoczony, w bezruchu. Drzwi zaskrzypiały i ten natychmiast się poderwał.

    Czy ty musisz do cholery za mną łazić? - Sarknął oblewając komandora pogardliwym spojrzeniem. Ten obraz go zaskoczył, nie wyobrażał sobie siebie w takiej sytuacji.

    Wyjaśnij mi w końcu co ty robisz. Może jakoś ci pomogę - odparł chłodno.

    Ty? - zaśmiał się. - Jesteś ostatnią osobą która może mi pomóc (i którą bym poprosił o pomoc), - dokończył w myślach.

    Słuchaj - przerwał mu - znalazłem się tu przypadkiem. Wiem, że najwyraźniej Ci przeszkadzam, ale spróbuj mi zaufać - starał się go przekonać komandor cała swoją szczerością jaką potrafił wyrazić.

    Nic nie wiesz o moim świecie, żyjesz sobie w tej swojej poukładanej Federacji. Masz swoje małe problemy. A ja muszę walczyć o każdy dzień. - Słysząc te słowa komandora ogarnęła bezradność, potem złość, ale nie na swoje alterego, lecz na świat w którym żyje. Nie potrafił tego pojąć, ma tam przecież wszystko: rodzinę, przyjaciół, pracę. Jest tam przecież szczęśliwy. Znów naszła go fala bezradności, bo nie potrafił wytłumaczyć tego swej podobiźnie. Nie potrafił rozmawiać z samym sobą; to zrozumiał. Dlaczego nie potrafił wytłumaczyć tego czym jest jego życie? Postanowił jednak za wszelką cenę poznać plany Lo'Rela.

    Wiesz, właściwie to masz dwie możliwości, bo z każdej sytuacji...

    Są dwa wyjścia - dokończył ku zdumieniu komandora Trill. Dwa różne światy, dwie różne osobowości, a to samo motto. To wywołało u niego falę dziwnego uniesienia, fascynacji zależnościami między tymi wszechświatami. Prawie zapomniał co chciał powiedzieć, jednak był zdeterminowany, dokończył.

    Albo powiesz mi co planujesz, albo nadal będę cię dręczył i przeszkadzał.

    Nic z tego nie zrozumiesz - warknął coraz bardziej zły, w obu narastała agresja.

    Do cholery jak możesz mieć przede mną tajemnice! - Wykrzyczał, aż po pokoju rozniosło się głuche echo. Tamten zamilkł na chwilę pogrążając się w myślach, czuł, wiedział, że tamten nie ulegnie, wiedział przecież jak sam jest uparty.

    Jest też trzecie wyjście - odparł dobrze skrywając złość. Lo'Rel spojrzał pytająco. - Mogę cię zabić.

    Nie zrobisz tego - przebił się przez niego uśmiech - zbyt dobrze cię znam.

    W ogóle mnie nie znasz!!! - Wybuchł agresywnie, pewnie gdyby ktoś ich słuchał z zewnątrz pomyślałby, że to monolog jakiegoś schizofrenika z rozdwojeniem jaźni. Jego pewność siebie doprowadzała go do furii, nie przypuszczał, że sam może wywoływać takie zdenerwowanie u innych - Wynoś się stąd! - Nie wytrzymał i rozbił krzesło stojące obok niego. Komandor nie drgnął. Ta postawa rozwścieczyła go kompletnie, postanowił mu udowodnić, że nie jest w stanie przewidzieć jego zachowania. Dobył nieduży nóż i rzucił się na przybysza. Ten natychmiast się uchylił i chwilę się z nim szarpał. W końcu chwycił go za nadgarstek i wytrącił mu nóż z ręki. Po czym go odepchnął, aż ten upadł. Zdesperowany i upokorzony Lo'Rel natychmiast się podniósł i znów rzucił się na komandora. Przyparł go do ściany.

    Myślisz, że jesteś kimś lepszym?! - Warknął - udowodnię ci że się mylisz. - Jeszcze bardziej go docisnął do chłodnego muru. Komandor próbował za wszelką cenę wydostać się z tych kleszczy. W końcu podciął mu nieudolnie nogi, stracił nieco równowagę i wykorzystał to by go odepchnąć. Zaskoczony tutejszy odskoczył kawałek. Komandor przepełniony złością rzucił się na niego i z całej siły pchnął go na przeciwną ścianę. Siła uderzenia spowodowała krwotok z nosa. Stanął przerażony i patrzył jak jego podobizna wyciera sobie stróżkę krwi. Osunął się na podłogę i zaczął głucho śmiać wpatrując się w osłupiałego Trilla. Podbiegł do niego i niepewnie zapytał:

    Nic ci nie jest?

    Nie mów, zacząłeś się mną przejmować? - Burknął.

    Możemy się tu szarpać, ale tym sposobem do niczego nie dojdziemy - powiedział jednocześnie siadając obok na grubym, przyjemnym dywanie w delikatne wzory.

    Zamierzasz mi pomóc? Nie potrafisz robić takich rzeczy.

    Powiedz mi w końcu, to powiem ci czy nie potrafię. - Nadal próbował wyłudzić od niego informacje. Przecież o to się pobili. Siedzieli tak obaj, wyglądali jak bliźniacy. Łączyło ich jednak coś zupełnie innego. I żaden z nich nie wiedział jak to nazwać. W zasadzie nie powinno im tak na sobie zależeć. Byli sobie obcy. Cała sytuacja obfitowała w absurdy. Wszystko wydawało się abstrakcyjnym snem. Byli jednym człowiekiem, po równo, żaden z nich nie był bardziej Lo'Relem po prostu nim byli. Świadomość, że gdzieś tam żyje ich drugie "ja" napawała wręcz przerażeniem. Czyżbyśmy nie byli indywidualnymi jednostkami? Czy wszystko jest podporządkowane odwiecznej harmonii świata? Sama myśl o tym, że to, kim jesteśmy nie zależy od nas, że jakaś siła wyrywa nam część naszej osobowości na rzecz naszego alterega była potworną katorgą. Był jednak jeden mały plus. Potwierdzało to motto obu Trilli, że każda sytuacja ma dwa rozwiązania. Jeżeli kiedyś jednemu się nie powiedzie, to drugi będzie mógł naprawić "swoje" błędy. Będzie miał szansę na lepsze pokierowanie swoim życiem.

    Dobrze - stwierdził niechętnie Lo'Rel, choć chyba pogodził się, że i tak będzie musiał zdradzić swoje zamiary. Komandor nadstawił głowę, by usłyszeć każde słowo. - Trzy lata temu, gdy CM 81-95 pierwszy raz przekroczyli tunel podprzestrzenny przebywaliśmy niedaleko, w cywilnej kolonii na Tras'Shim. Tam od razu spotkaliśmy się z ich bezwzględnością. Zmietli osadę z powierzchni w kilka chwil. Potem kolejną i jeszcze jedną. - Słysząc te słowa komandorowi przypomniały się brutalne chwile spędzone w ich "stacji badawczej". Chyba zaczynał coś pojmować. Jeszcze tego nie powiedział, ale czuł już ta samą nienawiść którą najpewniej kierował się jego sobowtór. - Ja i moja załoga postanowiliśmy powstrzymać ten barbarzyński najazd. Planujemy akcję która ma zniszczyć ich tajny kompleks powstały niedaleko tunelu. - Coś mu to przypomniało. Szaleńczy i desperacki plan osłabienia CM. Zapytał:

    Ale dlaczego? Czym się kierujesz? Ja z nimi walczę, by uchronić Federację i jej mieszkańców - te słowa wywołały u drugiego zwyczajny niesmak. Idealistyczne slogany, pomyślał.

    Ja walczę o przeżycie - odparł - żadne wyższe dobro, zresztą o co mam walczyć? - Zapytał z szyderczym uśmiechem. - Oni niszczą mi punkty handlowe, mordują wspólników i przyjaciół. Jak tak będzie dalej to kiepsko będzie ze mną. - Zdanie to nie zdziwiło komandora, żył w takim świecie, a nie innym. Tu nie ma potężnej Federacji, tutaj rządzą Klingoni, Kardasjanie.

    A po co jesteśmy tutaj? - Zapytał ciekawy, coraz bardziej chciał poznać szczegóły jego planu. I chyba chciał pomóc, choć nie miał żadnego prawa by mieszać się w tutejsze sprawy. Wiedział jednak, że Gwiezdna Flota nie zarzuci mu złamania Pierwszej Dyrektywy, bo jej tu po prostu nie ma. Nie musi przecież składać raportu ze swego pobytu, nie musi mówić wszystkiego. Poza tym czuł, że musi mu pomóc. Jednak cała ta sytuacja i pomimo wszystko przywiązanie do swego alterega sprawiała, że jego losy nie są mu obojętne i nie wybaczyłby sobie nigdy, gdyby coś mu się stało, a on by nie zareagował. Nie, to niemożliwe. Tamten zastanawiał się chwilę, nie wiedział czy chce mu wszystko powiedzieć, może podświadomie chciał go przed czymś uchronić? Zdecydował się jednak.

    Mój dobry znajomy załatwił mi spotkanie z człowiekiem który ma dobre kontakty, nie wiem kto to, jednak on wiedział kim jestem ja. Mieliśmy się tu spotkać. Miał być pośrednikiem który załatwi mi parę zabawek. - Stwierdził z przekąsem.

    Kto to miał być?

    Nazywał się Mythos - to wywołało u niego szok, imię które usłyszał było ostatnim którym się spodziewał, nie, w ogóle się nie spodziewał. "Mythos", już dawno nie słyszał tego imienia. Wstał z wrażenia i patrzył na Trilla, tamten nie wiedział co się stało, mógł się ewentualnie domyślać, że coś go łączy z tą osobą w jego świecie. Nie wiedział jednak, że ta osoba znajduje się tutaj z Lo'Relem.

    Nie wszystko stracone! - Powiedział jakby coś go oświeciło. Tamten nadal nie rozumiał co ten ma na myśli. Podał mu rękę. - Wracajmy na statek, dokończymy twój plan! - Drugi Trill chciał zażądać wyjaśnień, poczuł jednak coś, co wywołało w nim dreszcze i zaskoczenie, może nawet swoiste obrzydzenie. Po prostu zaufał mu, czuł, że on zna rozwiązanie. W końcu stanęli obok siebie i teleportowali się na okręt.

    W kabinie przepełnionej pastelowymi barwami, leżeli w wielkim łożu Romulanin i Klingonka. Najwyraźniej łączyło ich coś więcej niż chęć schwytania Trilla. Ale nie było to żadne uczucie, była to wzajemna fascynacja, dzika namiętność, zwyczajny seks. Splot wydarzeń powodował wzrost żądzy krwi, chcieli ekstremalnych przeżyć i to zapewniła im akcja która zniszczy Trillowi plany. Kobieta niczym nie przypominała wiernej służki cicho leżącej w łóżku. Leżała ze swoim agresywnym spojrzeniem, dumna z upolowania zwierzyny. Mirok Cryo jej odpowiadał, pogardzany, niedoceniany przez własnych ziomków. Widziała w nim doskonały obiekt: niewyżyty i ostry, pragnący udowodnić swą wyższość nad innymi, zresztą i ona dążyła do tego. Haniebna obelga Trilla o pajacu którą sobie przypomniała, nie była wyssana z palca. Robiła co mogła, a robiła bardzo wiele, aby udowodnić, że jest taką samą Klingonką jak inni pełnokrwiści. Miała znaczące zasługi dopadając licznych renegatów i bandytów, jednak wciąż była tylko półkrwi Klingonką, w dodatku ludzką hybrydą. Jej ciemna cera błyszczała w jasnym świetle.

    Akcja na Ymit to był strzał w dziesiątkę - odparła po dłuższej chwili. Romulanin przejechał po jej ramieniu dłonią, powoli choć z nutą perwersji, zbliżał się do piersi.

    Mówiłem ci, że nasz agent był wiarygodny. Osobiście zlikwidował tego Betazoida. - Przerwał. - A ta mieścina to tak dla pewności - dokończył z dumą. Nie były to tylko puste słowa. Romulanin był wyjątkowo bezwzględny, był w stanie zniszczyć wszystko, co może mu w czymś przeszkodzić czy skompromitować.

    A jednak ten mały, upierdliwy pies Ferengi nam uciekł - warknęła Canberra na myśl o ich ostatnim spotkaniu z Lo'Relem. Mirok natychmiast poderwał się z łóżka i nagi zaczął nerwowo krzątać się wokół posłania. Canberra na ten widok zalotnie osunęła cienką kołderkę do połowy ciała. Jej ludzka połowa uwielbiała takie gierki. Można stwierdzić, że miała nawet tendencje do nimfomanii. Każdy bodziec był dobrym pretekstem, by wyrzucić z siebie niespożyte ilości energii i agresji.

    Nie przypominaj mi go! - skierował się do barku, by nalać sobie alkoholu. - Tak potwornie gra mi na nerwach, że ugardlił bym tego tchórza na miejscu - powiedział to z wyjątkową pogardą popijając między słowami.

    Nie myśl o tym teraz - uspakajała Miroka, choć to Canberra sama wywołała ten temat - dotrzemy na Trepczę przed nim. - Ten natychmiast odstawił grawerowaną szklaneczkę i w przypływie energii wrócił do kobiety. Mieli doskonały plan który musiał się powieść. Na samą myśl o zwycięstwie ogarnęło go podniecenie. Usta Canberry wykręcił grymas radości, jej ciało domagało się ciągu dalszego, kipiało, a on znakomicie ją zaspakajał. Musiał pokazać swą doskonałość, to że jest lepszy w każdej dziedzinie. Seks był dobrym pretekstem by się dowartościować. Rzucił się na kobietę, przygryzając jej piersi. Klingonka dziko ryknęła. Ale to dopiero gra wstępna...

    Po prawie godzinnej przeprawie przez długi i kręty labirynt korytarzy, trójka oficerów dotarła do skalnej ściany. Na pierwszy rzut oka był to ślepy zaułek. Wszyscy byli wymęczeni, musieli przeprawiać się przez najróżniejsze twory, jak pomosty skalne, niewielkie skarpy czy wąskie przesmyki które w pewnych momentach były tak ciasne, że utrudniały oddychanie. Talaxianka sięgnęła po trikorder i wymierzyła w ścianę, po czym stwierdziła:

    To hologram, z polem tłumiącym. - Chwilę manipulowała przy urządzeniu. Skalna ściana roztopiła się w powietrzu. Ich oczom ukazały się masywne półokrągłe wrota. Kolejne manipulacje trikorderem sprawiły, że wrota zadudniły i schowały się w skałach. Ich oczom ukazała się wielka sala, najprawdopodobniej stworzona sztucznie. Wewnątrz znajdowało się dwanaście długich, grubych pionowych tub wypełnionych nieznaną czerwoną substancją. Gdzieś w koncie znajdowało się stanowisko wyglądające na centrum dowodzenia. Po drugiej stronie ustawione były masywne, głośno pracujące urządzenia i rury prowadzące w dół. Wszystko oświetlone mdłym, miodowym światłem. Weszli do środka dokładnie oglądając wszystkie instalacje. Na pierwszy rzut oka wyglądało to na jakieś tajne laboratorium. Próby zbadania masy w tubach trikorderem nic nie dały, były otoczone polem tłumiącym. Przeszli do licznych konsol w centrum dowodzenia. Było oddzielone od reszty masywną szybą wysoką aż do sklepienia.

    Co to jest? - Zapytał jeden z oficerów wpatrując się w tuby wypełnione krwistą substancją. Pozostali zignorowali pytanie.

    Spróbujmy rozszyfrować ten interfejs - nakazała kobieta widząc niezrozumiałe symbole na pulpitach. Praca przy konsolach zajęła im kilka minut, pracowali w ciszy. Teelix zastanawiała się czy nie za daleko zabrnęli, przecież to nie jest ich świat. Ale jeżeli ma to pomóc w odnalezieniu zaginionych, to mają prawo zrobić wszystko by ich misja się powiodła. W końcu jeden z mężczyzn odezwał się.

    Już wiem co znajduje się w tubach - zaintrygowana tym stwierdzeniem zbliżyła się do porucznika, a ten dokończył - to antymateria. - Kobieta zamarła. Nic z tego nie rozumiała. Jakieś opuszczone składowisko antymaterii na dziewiczej planecie. Rozwiązanie tej zagadki napawało ją przerażeniem. Przecież nikt przy zdrowych zmysłach nie trzyma w ukryciu takiej ilości antymaterii.

    Te tuby wchodzą jeszcze kilometr wgłęb - rzucił drugi oficer po zapoznaniu się z kolejnymi informacjami.

    Taka ilość antymaterii mogłaby zmieść tą planetę w pył - stwierdziła jakby sama do siebie, w tym momencie spostrzegła otwartą skrzynię. A w niej nic innego jak maski oddechowe, duże i masywne, zakrywające zapewne pół twarzy. Wszystko stało się dla niej jasne, wiedziała już czyj jest ten skład. Czytała przecież raporty - CM - skwitowała krótko odkrycie.

    Trikorder powinien bez problemu zidentyfikować ten interfejs jako ich ? stwierdził mężczyzna.

    W końcu to inna rzeczywistość ? rzuciła, pomyślała chwilę ? to nie nasza sprawa, wynosimy się stąd ? rozkazała, a cała grupa bez chwili namysłu udała skierowała się na zewnątrz.

    Powrót do bazy Trilla był wyjątkowo spokojny. Dzięki temu oboje mogli porozmawiać i wyjaśnić pewne sprawy. Jakże wielkie było zdziwienie Lo'Rela, gdy dowiedział się, że alterego zamordowanego Mythosa znajduje się na pokładzie jego okrętu. Doznał szoku i jednocześnie zrozumiał co planuje jego odpowiednik. Był tylko jeden problem: Athotis nic jeszcze nie wiedział. Komandor musiał jak najszybciej przekonać przyjaciela do swoich racji. A nie było to łatwe. Przebywali w jednej z kajut. Początkowo rozmawiali na inne tematy. Lo'Rel chciał wyczuć nastrój Betazoida, a nie było to łatwe, ten dobrze się kamuflował.

    Jesteś jakiś nieswój ostatnio - zaryzykował tym stwierdzeniem Trill. Athotis zasugerował spojrzeniem, że ten się myli.

    Nic podobnego - odparł - staram się nie mieszać w ten świat - udzielił dyplomatycznej odpowiedzi. Lo'Rel nie chciał dalej grzecznie rozmawiać.

    Brednie! Znam cię i widzę, że coś cię trapi - stwierdził stanowczo. Betazoid dał mu wyraźnie do zrozumienia by skończył temat. Ale on nie zamierzał przerywać. Stali chwilę w ciszy, w końcu podszedł do Betazoida i spokojnie powiedział: - Jesteśmy starymi przyjaciółmi, razem przeszliśmy przez największe bitwy. Nie dziw się więc, że martwię się o twój stan. - Athotis poczuł złość, bo ten zawsze wiedział jak na niego wpłynąć.

    Zastanawiam się co tu zastanę? Jakie będzie moje alterego jeżeli je spotkam - oczywiście Athotis nic jeszcze nie wiedział o tym, że jego drugie "ja" zostało zabite, w dodatku przez Miroka. To wyznanie nie ułatwiło Trillowi zadania, nie miał pojęcia jak mu o tym powiedzieć.

    Przecież tak naprawdę nie ma to wpływu na ciebie - uspokoił go. Ten zmieszany odparł:

    Mówisz mi coś takiego w takiej sytuacji? Kiedy sam nie wiem kim jestem, czy kim byłem. Nie masz pojęcia jak to jest kiedy po trzydziestu latach życia - przynajmniej wydawało mu się, że to trzydzieści lat. Miał wiele dobrze zachowanych wspomnień z przeszłości którą pamięta - dowiadujesz się, że nie jesteś tą osobą którą myślisz.

    No... Nie wiem - potwierdził z głupim wyrazem.

    W dodatku z taką przeszłością...

    Ale to nie jest twoja wina - zapewnił go Trill - to nie zależało od ciebie.

    A jednak moja mroczna przeszłość ciągnie się za mną. Sądziłem, że się z tym uporam, przyjąłem nawet prawdziwe imię, ale... - Przerwał, mówienie o tym sprawiało mu wyraźnie trudność. Jego psychika doznała w ciągu ostatniego roku wielu "wstrząsów". Kto sobie poradzi z takimi przeżyciami, jeśli nie Betazoid? - Być może tutaj znajdę jakieś odpowiedzi. - Ostatnie zdanie sprawiło, że Lo'Rel musiał usiąść. Musiał też przerwać, bo im więcej Athotis mówił, tym bardziej czuł, że sytuacja jest bardzo delikatna.

    Usiądź - zachęcił go - muszę ci coś powiedzieć. - Na te słowa, wypowiedziane niemal z patosem Athotis przysiadł na metalowym krześle. Powaga Trilla sprawiła, że poczuł się niepewnie. Czuł, że on wie więcej od niego i że nie są to dobre wieści. - Najwyraźniej będziesz maił szansę odkupienia "swych" dawnych grzechów. - Stwierdził powoli. Powiedział mu wszystko. Wiadomość przekazał spokojnie, ale z wyraźnym smutkiem, choć nie był pewien, czy powinno być mu smutno. Nie znał człowieka który tam zginął. Był mu obcy. Bardziej było mu żal Athotisa, choć nienawidził użalania się nad kimś, a tym bardziej nad sobą. Ten zareagował nawet spokojnie, nie wiedział czemu, ale ta informacja wcale go nie zaskoczyła. W podświadomości coś mu podpowiadało, że Mythos, w jakim świecie by nie istniał musi zginąć. Czy to jako rzeczywista istota czy tez jako symbol, tak jak w jego przypadku. Dlaczego? Odpowiedź wydawała mu się prosta: bo Mythos nigdy nie istniał, wszyscy tylko tak myśleli. Mylili się, a on najbardziej. Większą złość poczuł kiedy uzmysłowił sobie, że sprawcą śmierci jego podobizny był Mirok Cryo. W końcu Trill powiedział mu co planuje, a było to proste założenie, Athotis miał się wcielić w swoje alterego. Miał dokończyć misję tego który został zabity. Propozycja ta spotkała się naturalnie z niechęcią Betazoida.

    Dobrze wiesz, że nie mamy prawa ingerować w tą rzeczywistość. - Zagrzmiał Athotis. Lo'Rel wiedział, że nie przekona łatwo komandora. Wiedział też, że nie może stać z boku i nic nie robić. Obiecał pomóc Lo'Relowi, pomóc sobie i zamierzał dotrzymać obietnicy.

    Ingerujemy w ten świat z chwilą, gdy wylądowaliśmy na tamtym pustkowiu, z chwilą, gdy tamci nas zabrali ze sobą. Gdyby nie oni, najwyraźniej już byśmy nie żyli. Możemy chyba jakoś się odwdzięczyć - przekonywał go Lo'Rel.

    Odwdzięczyć? - Zapytał zdziwiony. - To nie jest żaden argument. Podchodzisz do tego zbyt emocjonalnie.

    Do diabła! - Krzyknął Trill - tu nie chodzi o uczucia, to jest jak... jak... - starał się znaleźć słowo.

    Jak krucjata - dokończył Athotis. - Chcesz naprawić swoje stare błędy - stwierdził z naciskiem na słowo "swoje". Trill zamilkł. Czy to była prawda? Być może. Być może chciał w jakimś stopniu się odkupić za nie zawsze słuszne decyzje z młodości. Kiedy sam był pilotem frachtowca. Kiedy był nie mniejszym piratem (przynajmniej z perspektywy Kardasjan) niż jego podobizna. Chciał też pomóc przyjacielowi który stracił poczucie tożsamości, który być może dzięki szansie jaką dostaje będzie mógł zrobić coś dobrego. I potwierdzić ostatecznie, że to kim był kiedyś, nie ma już znaczenia.

    Nie masz nic do stracenia - stwierdził - za to masz okazję, by rozprawić się z przeszłością.

    Chcę zostać sam - powiedział wyraźnie dając do zrozumienia, że ten ma wyjść i to natychmiast. Komandor udał się do drzwi które z trzaskiem schowały się w ścianie.

    Zastanów się nad tym - wyszedł widząc twarz Betazoida. Twarz zamyśloną, zagubioną, niepewną.

    Analiza masek znalezionych w grocie potwierdziła, że mieszanka powietrza tłoczona przez urządzenie zawiera niewielkie ilości kwasu solnego. Domysły ostatecznie potwierdziły się. Badanie interfejsu komputerów też wykazały zgodności z systemami CM znanymi w "domu". Różniły się i to znacznie, ale generalnie schemat był ten sam. Talaxianka miała twardy orzech do zgryzienia. Prawdę mówiąc nie miała bladego pojęcia co robić? Jak odnieść to wszystko do poszukiwań. Co za ironia, pomyślała kobieta. Doradca sam potrzebuje rady. Po wyjściu z jaskiń dopadł ich zmierzch. Bursztynowa poświata na niebie zapowiadała nadejście nocy. Wyglądała przy tym przepięknie, kontrastując z zielenią drzew i traw, kojarzyła się z jakimś mistycznym światem niedostępnym dla zwyczajnych śmiertelników. Kraina wiecznej radości, może raj? Na pewno miejsce w którym można się zapomnieć i puścić wodze fantazji. Jednak obecni tu nie mieli na to czasu. Gdy trójka przybyła do miejsca teleportacji, Teelix połączyła się ze stacją. Było to możliwe dzięki urządzeniom fazowym które pozwalały ominąć różnice wymiarowe między oboma wszechświatami. Przynajmniej w teorii... Rozmowę wciąż przerywały głośne trzaski i zakłócenia (trudno było określić źródła zakłóceń, podejrzewano właśnie owe różnice między wymiarowe). Doszło nawet do zerwania połączenia, szybko jednak dostosowano częstotliwości i ponownie nawiązano kontakt.

    Prawdopodobnie opuścili planetę - zasugerowała Teelix, choć był to może zbyt daleko idący wniosek. W końcu nie było na to dowodów.

    Sugeruję powrót na stację - stwierdził wypaczony przez zakłócenia głos Volkana - możemy kontynuować poszukiwania jutro.

    Chyba zostaniemy na noc. Jak wiesz mamy zagadkę do wyjaśnienia - oponowała kobieta.

    Spędzenie nocy na planecie jest niebezpiecznym posunięciem. W każdej chwili mogą zjawić się tam przedstawiciele CM - odparł Senok. Oczywiście Teelix poinformowała Senoka o tym co znaleźli w jaskiniach. Skończyło się to protestem Volkana o nie ingerowanie w tutejsze sprawy, co prawdę mówiąc Talaxianka miała zamiar zignorować. W końcu szukają swego dowódcy, a to jest dobre wytłumaczenie. Przynajmniej jej to wystarczyło.

    Dobrze - uspokoiła rozmówcę - za godzinę połączymy się znowu.

    Proszę pamiętać, że... - w tym momencie przenośny terminal komunikacyjny zwyczajnie się spalił. Oficer obsługujący urządzenie natychmiast ugasił pożar. Kobieta nieco zdezorientowana odruchowo odskoczyła.

    Co się stało? - Zapytała podenerwowana. Mężczyzna chwilę majsterkował przy innym urządzeniu, coś w rodzaju narzędzia monitorującego wszystkie inne urządzenia które mają przy sobie. W końcu odparł z niepokojem.

    Zepsuty nadajnik to mniejszy problem pani komandor.

    Jak to? - Przeczuwała najgorsze, niestety miała dobre odczucia.

    Nasze urządzenia fazowe się przepaliły. Bez nich nie teleportujemy się na Aquariusa. - Po tych słowach Teelix chwyciła się tylko z niedowierzaniem za głowę.

    W kajucie siedzieli obaj Trille. Od ich ostatniego starcia wiele się poprawiło, od tej pory przecież współpracują. Ale najważniejsze że sobie ponownie zaufali, może nie bezgranicznie, ale jednak. Rozmawiali o okręcie.

    Skąd go zdobyłeś? - Zapytał z zaciekawieniem komandor, w końcu mechanika i pojazdy gwiezdne to niemal zboczenie zawodowe Trilla.

    Przelatywałem przez złomowisko w układzie Torin i tam znalazłem to cudeńko - zachwalał dumnie swój okręt. - To barzański frachtowiec klasy piątej. Może nie najnowszy, ale za to potrafi niesamowite rzeczy. ? Coś mu to przypomniało. Cover, pojazd którym latał, też był produkcji barzańskiej. Ten był jednak inny. Pomimo wszystko, tyle rzeczy wydaje się podobnych.

    Rozumiem, że przystosowałeś go do swoich potrzeb - stwierdził komandor z ironicznym uśmieszkiem popijając rozgrzewający alkohol.

    Oczywiście, pewne zmiany były konieczne - odparł - dodaliśmy wyrzutnie torped na dziobie, klingońskie dezruptory, ulepszyliśmy deflektor. Mówię ci, to najlepsza hybryda jak lata po tym kwadrancie - uśmiechnął się. - A ty? Masz swój okręt?

    Pewnie! - Stwierdził radośnie równie dumnie co jego rozmówca, właściwie to z identyczną dumą. - USS Libra. Klasa sabre, sto siedemdziesiąt metrów długości. Torpedy kwantowe, fazery, pancerz ablacyjny, maskowanie. I cudeńko - używają nawet tych samych określeń - pędzi maksymalnie warp 9,97... - mógłby tak długo wymieniać.

    Mój lata 9,5. Oczywiście po usprawnieniu - wykonał ruch jakby przykręcał śrubkę, co wywołało rozbawienie na twarzy komandora. Przypomniał sobie jak któregoś dnia opowiadał Canberze o maskowaniu i ona uśmiechnęła się również gdy i on wykonał identyczny ruch. Uznał, że tak wiele ich łączy. Są to drobiazgi: gesty, słownictwo, mimika. Ale to wszystko składa się w jedną całość, w osobowość, a ta była niemal identyczna u obu. Jedyne co ich różniło to sposób jej ukazywania, wykorzystywania w zależności od warunków. Cały czas jednak przypominało to im abstrakcyjny sen. Zaakceptowali siebie, ale nadal nie do końca rozumieli tą sytuację. Rozmowę przerwał trzask otwieranych drzwi. Pojawił się w nich Athotis.

    Jego stan był trudny do określenia, ale zachowywał się swobodnie, powoli, lecz stanowczo przekroczył próg kabiny. Jego kamienna twarz nie ujawniała żadnych uczuć, bił z niego wyjątkowy spokój.

    Zgadzam się - powiedział pewnym tonem. Nie był jednak przekonany, że to co robi jest słuszne i zgodne z jego zasadami. Komandor patrzył chwilę na niego, jednak nadal nie potrafił nic wyczytać.

    To na co tu jeszcze czekamy? - Rzucił tutejszy wstając. Wszyscy natychmiast zabrali się za realizację planu.

    Plany martwego Beatozoida Trill poznał po wydobyciu plików z prywatnego komputera Mythosa. Wiedzieli, że mają się udać na planetę Skodiz w układzie podwójnym Pompeyah. Gdy tylko Athotis się zgodził wyznaczono kurs w to miejsce. Lot miał trwać siedemnaście godzin; wystarczająco, by wdrożyć komandora w szczegóły. Zebrali się w największym hangarze. Był naprawdę wielki, wysoki na dwa pokłady. Po obu stronach znajdowały się wrota wysokie aż do samej góry. Do sklepienia podwieszony był masywny dźwig do rozładunku. Konstrukcja robiła spore wrażenie. Z góry i ze ścian padało metaliczne, żółte światło, oświetlające ciemne stalowe otoczenie.

    Chyba nie powinieneś mieć problemów z wiarygodnością - stwierdził tutejszy Trill. Athotis kiwnął twierdząco. Nie był pewien co czuł prędzej do alterega Dronala, ale wyklarowało się to w końcu. Nie lubił go, zwyczajnie go denerwował.

    Tylko pamiętaj - pouczył go drugi Trill - nie wdawaj się w zbędne pogawędki. Sądząc po mentalności tutejszych istot - mimowolnie spojrzał na Lo'Rela, na "tutejszą istotę" - wystarczy jak będziesz - zaczął swobodnie wymieniać - arogancki, wredny, niedostępny, niepokorny, agresywny...

    Wystarczy - przerwał tą wyliczankę drugi. Wyraźnie się zdenerwował słysząc te wszystkie słowa. Jeżeli tak mnie postrzegasz, to chyba się nie dogadaliśmy, stwierdził w myślach.

    Powiedzmy, że wiem co mam robić - stwierdził z wymuszonym uśmieszkiem Betazoid. Wcale nie był zadowolony, że to robi. A jednak widział gdzieś przez mgłę swoją szansę, może pogodzi się ze swoją przeszłością kiedy zobaczy jak to jest, kiedy poczuje to na własnej skórze.

    Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć brachu - klepnął Athotisa w ramię tutejszy Lo'Rel, na co Betazoid zareagował przeszywającym spojrzeniem, dającym do zrozumienia, by więcej tego nie robił. Komandor zaś widział, jak kipi z niego złość, jak ma ochotę rzucić się na tamtego. Ostatni raz widział to u niego kilka lat temu, w czasie misji "Varanger". Niepokoiło go to, jak i wtedy. Czuł jednak, że dzięki temu Athotis poradzi sobie z koszmarem który go dręczy.

    Nie robię tego dla ciebie - rzucił oschle z aroganckim spojrzeniem.

    Tak, tak. Nieważne - machnął ręką w jego stronę, poczym po chwili się odwrócił - poćwicz jeszcze to spojrzenie, jest niezłe. - Athotis odwrócił wzrok ignorując uwagi pirata. Trill włożył broń do kabury poczym podał dezruptor Athotisowi. Ten patrząc na niego "z góry" również to zrobił. Lo'Rel jakby ignorując to, wziął głęboki wdech i stwierdził - no, to chyba możemy spadać. - Spojrzał na drugiego Trilla - Oddaje ci mój statek. Tylko go pilnuj - Stanęli na ciemnym trapie transportera towarowego. Komandor podszedł do konsoli przy ścianie i wprowadził sekwencje. Tamci rozpłynęli się w przestrzeni, by pojawić się za kilka sekund na planecie. Komandor wypuścił ciężko powietrze licząc na to, że wszystko się powiedzie. Miał też nadzieję, że dobrze zrobił wciągając w to Betazoida, choć targały nim wątpliwości.

    Na niebie Trepczy królowały ciemne, złowrogie chmury. To kwestia minut zanim spadnie potworny deszcz. Grupa wypadowa pracowała nad naprawą urządzeń fazowych od nocy. Co chwilę jednak przepalał się jakiś układ czy obwód. Ekipa musiała nawet rozebrać wzmacniacze sygnału w przekaźniku komunikacyjnym. I tak był spalony także jego resztki na coś się przydadzą.

    Poruczniku - stwierdziła siedząca na skrzyni Teelix, nie pomagała bo nie miała bladego pojęcia o budowie urządzeń fazowych - długo jeszcze? Zaraz zerwie się ulewa, a my zapomnieliśmy o parasolach - dodała uszczypliwie.

    Jeszcze chwila pani komandor - odparł ciemnoskóry mężczyzna majstrujący przy małych zwojach - jeżeli obejdę te obwody - pokazał Talaxiance rzeczone obwody - powinniśmy nawiązać łączność.

    Dobrze, dobrze - wskazała dłonią by darował jej ten techno wykład - po prostu to zrób. - Mogła jedynie tak siedzieć w bezczynności. Miała ogromną ochotę iść znowu do jaskiń i dokładniej zbadać te szalenie tajemnicze i napawające grozą gigantyczne składowiska antymaterii. Jednak pogoda poważnie jej to uniemożliwia. Do desperacji jej daleko, ale zaczęła odczuwać wewnętrzną presję. Trudno było określić to dokładnie, jednak czuła właśnie jakiś nacisk, nie z otoczenia, to raczej wynikało z psychiki Talaxianki. Ciągle musiała być w biegu, ciągle musiała coś mówić, być w centrum zainteresowania. A tutaj? Działać nie mogła, mówić też raczej nie było do kogo. Siedziała więc w bezruchu. Nie miała żadnego śladu, żadnego punktu odniesienia, nic nie przybliżyło jej do odnalezienia zaginionych. Skany najbliższego otoczenia również nie wykryły Betazoida i Trilla w promieniu stu kilometrów. Dalej raczej nie mogli się oddalić w tym czasie. Jeśli w jakiś sposób opuścili planetę, to ekipa zwiadowcza jest w martwym punkcie. Nagle przed kobietą, na niebie zabłysła jasna łuna.

    Pani komandor? - Zagadnął mężczyzna pytająco widząc to samo. Teelix od razu wstała jak porażona.

    Co to było? - Zapytała porucznika, była podekscytowana, że w końcu coś się dzieje, lecz intuicja nie podpowiadała jej nic dobrego. Porucznik wykonał skanowanie i zaraportował.

    W atmosferę wszedł właśnie pojazd - przerwał, co wywołało u Talaxianki zrozumiałe zdenerwowanie.

    Kiedy będziemy gotowi do powrotu?

    Kilka minut - odparł oficer pracujący przy urządzeniu. W tym momencie na twarz naznaczoną licznymi pomarańczowymi plamkami Talaxianki spadły drobne krople deszczu.

    Tymczasem na planecie Skodiz, prawie osiemdziesiąt lat świetlnych od Trepczy przebywali tutejszy Lo'Rel i Athotis. Dokładniej znajdowali się na wymyślnej motorówce, czarnej i lśniącej w upalnym słońcu. Byli w strefie tropikalnej, zmierzali do celu, na jedną z wielu wysepek archipelagu Yuka. Kryształowa woda odbijała refleksy świetlne, a kilwatery za łodzią efektywnie rozpływały się po tafli błękitnej wody. Osobnik, który czekał na nich w miasteczku nie miał zielonego pojęcia, że Betazoid którego ma na pokładzie nie jest tym, którego mieć powinien.

    Czemu nie teleportowaliśmy się od razu do celu? - Zapytał po długim milczeniu Athotis, siedział oparty o chromowany reling. Rozmyślał do tej pory o tym co tu robi, czy dobrze robi. Oczywiście, że nie postępował dobrze, ale coś mu podpowiadało, że musi w jakiś sposób sprawdzić siebie. Czy potrafi być taki jak kiedyś, pomimo, że tego nie pamięta. Pomoże mu to w zrozumieniu czy jego przeszłość to również jego natura, czy tylko zimne wyrachowanie i szkolenie, długie treningi wyzbywania się skrupułów i wyrzutów sumienia.

    Skany tych okolic wykryły gigantyczne złoża kalcytu - odpowiedział Lo'Rel, który wygrzewał się w podwójnym słońcu jak terowiański kot. Najwyraźniej humor mu dopisywał, był pogodny i skory do żartów. W przeciwieństwie do swego towarzysza. - Świetne miejsce na kryjówkę - podsumował Trill. Na horyzoncie ukazał się ląd, intensywnie zielony i ziejący świeżością.

    Kiedy poruczniku, kiedy? - Dopytywała się nerwowo Talaxianka ukrywając się przed strugami deszczu pod prowizorycznym namiotem.

    Maksymalnie trzy minuty - odpowiedział rzeczowo przemoczony do ostatniej nitki oficer. - Muszę skorygować wartość fazy, by transport był bezpieczny.

    Zrób to. - Westchnęła kobieta. Dlaczego była zdenerwowana? To nie deszcz... chociaż przez niego też, ale najgorsze było odkrycie, iż łuna, którą widzieli na niebie, że ten pojazd wylądował przy jaskiniach. A tamci musieli wykryć nietypową ekspedycję, na środku polany, pozbawionej jakiejkolwiek technologii, poza tym małym obozem. Teelix z politowaniem obserwowała ulewę która ich dopadła. Że też trafiło się to nam... pomyślała.

    Jesteśmy gotowi - zaraportował zziębniętym głosem mężczyzna.

    Przygotować się do transportu - rozkazała natychmiast Teelix i wszyscy ustawili się w grupce. Upewniwszy się, że są wszyscy, Talaxianka po chwili nakazała - energia! - I dosłownie w tym momencie dojrzała ona, przez promienie teleportera, czarną chmurę wyłaniającą się niemal spod ziemi. Była daleko, ledwo można było ją dostrzec. Była niezwykle ruchliwa, ale nie była w stanie stwierdzić dokładnie co to było. Niemal jak coś żywego. Jednak teleportacja się powiodła i po chwili cała grupa znalazła się na platformie transportera. Oficer obsługujący urządzenie wezwał natychmiast sanitariusza.

    Do drewnianego nabrzeża dobiła właśnie łódź z gośćmi na pokładzie. Trzy osoby, Betazoid, Trill i grubszy mężczyzna, człowiek, zeszli przez kładkę na plażę mieniącą się złotem piasku. Ich przewodnik prowadził ich przez tropikalny las. Po przejściu około kilometra ich oczom ukazała się niewielka osada. Jej mieszkańcy byli spokojni, choć nieufnie przyglądali się przybyszom. Ich błyszcząca, oliwkowa skóra połyskiwała w świetle bliźniaczych gwiazd dziennych. W centralnym punkcie wioski stała piękna fontanna wyrzeźbiona w skale kalcytu. Diamentowe kropelki wody tryskały ze środka i efektywnie opadały, rozbijając przy tym światło na czynniki pierwsze tworząc miniaturową tęczę. Żaden z gości nie miał jednak czasu, by podziwiać ten bajeczny wytwór czyjegoś kunsztu rzeźbiarskiego. Cała osada sprawiała wrażenie samowystarczalnej. Od wschodu widoczne były pola uprawne, sady pełne drzew cytrusowych i zagrody dla zwierząt. Na pierwszy rzut oka było to miejsce zupełnie pozbawione technologii, jednak tylko pozornie. W jednym z głównych budynków osady, znajdowała się centrala zarządzania. To z niej komputery kontrolowały dopływ wody do pól, wydzielały racje żywnościowe dla zwierząt, informowały mieszkańców o wszelkich zmianach w uprawach, czy warunkach pogodowych. Jednak wiele czynności mieszkańcy wykonywali sami. Gdzieś, ukryte za palmami kobiety wyjmowały z pieca pieczywo, zapach świeżo zrobionego chleba docierał do trójki przemierzającej to miejsce na sam jej koniec. Gdzieś znowu, mężczyzna przeglądał dorodne owoce, by za chwilę wrzucić je do czegoś co zdawało się być przemysłową sokowirówką, tworzącej nektar dla całej tej społeczności. Z kolei po drugiej stronie, grupa mężczyzn oczyszczała drewno. Do czego będą im potrzebne wytworzone przez nich deski? Może wyremontują nabrzeże, może zbudują meble, któż to może wiedzieć poza nimi? W końcu doszli do celu. Przed nim wyrósł spory dom, z wielkim podwórzem z przodu. Dom betonowy, dwukondygnacyjny, lekki dla oka. Pomalowany świeżymi kolorami: pomarańcz, żółć, błękit, zieleń. Wykończony był charakterystycznymi dla tutejszej architektury motywami z podwójnym słońcem i niespotykanymi odpowiednikami tutejszych palm. Przy głównej bramie nie było żadnych strażników, czy elektronicznych urządzeń do identyfikacji. Ci ludzie musieli mieć do siebie ogromne zaufanie. Zeszli z dużej drogi i wąską alejką przeszli za dom. A tam, na wielkim podwórzu wybudowana była altana wyposażona we wszystko o czym można marzyć w taki skwar: bar z drinkami, rożen, przekąski, kilka leżaków, ogromny sześciokątny stół. Idealne miejsce na wypoczynek i rekreację, gdyż za tym zadaszonym azylem znajdował się nieduży, lecz wystarczająco przestronny basen. Ostatnim elementem tej scenerii jaka uderzyła w Athotisa i Lo'Rela była męska sylwetka leżąca na jednym z leżaków. Podeszli do niego. Ukazał im się postawny mężczyzna, na oko około pięćdziesiątki, z krótką, zadbana brodą i gdzieniegdzie posiwiałymi włosami. Skórę miał jak wszyscy mieszkańcy wyspy oliwkową. Ujrzał gości i na widok Betazoida szeroko się uśmiechnął, wstał.

    Mythos, przyjacielu! Kopę czasu! Zawsze odwiedzasz mnie jak masz jakiś interes - rzucił gospodarz. Ale po Betazoidzie przebiegł elektryzujący dreszcz. Z całej wypowiedzi dudniącym echem odbijało się w jego głowie jedno tylko słowo: Mythos. Musiał jednak coś odpowiedzieć. Najwyraźniej martwy Mythos był w bliskich stosunkach z tym mężczyzną.

    Nigdy nie jest mi po drodze - zmusił się do lekkiego grymasu, który miał być uśmiechem. Czuł się tu potwornie, jak na najgorszych mękach. Jeden zły ruch i mogliby ich zdemaskować bez problemu. Nie znał nawet jego imienia.

    Rozumiem, że przybyłeś do mnie po te zabawki, o które tak zabiegałeś przez ostatnie trzy miesiące?

    Właściwie nie ja - odparł wskazując jednocześnie na Lo'Rela. Ten mógł tu jako jedyny uratować sytuację, czyli... przedstawić się.

    Lo'Rel - rzucił krótko, lecz przyjaźnie.

    Kiu Pores - przedstawił się. - Rozumiem, że to ty jesteś odbiorcą?

    Generalnie na co dzień zajmuję się lżejszymi sprawami - odpowiedział rozluźniony. Tutejszy Trill miał zdolność do natychmiastowego klimatyzowania się, w jakimkolwiek towarzystwie by nie przebywał.

    Jasne, jasne - potwierdził ironicznie Pores - ale czasem trzeba inaczej się rozliczać, nieprawdaż? - Lo'Rel westchnął wymigując się od odpowiedzi, w międzyczasie Pores pozwolił odejść osobie która ich tu przyprowadziła.

    Właściwie to nie mamy zbyt wiele czasu - wtrącił Athotis, a raczej Mythos dla wszystkich tu obecnych. - Weźmiemy co nasze i lecimy. - Z każdą sekundą Betazoid chciał jeszcze szybciej porzucić to miejsce. Czuł coraz mocniej, że to właśnie tu przyjdzie rozprawić się mu z przeszłością. Pores spojrzał na niego z wyrzutem.

    Chyba mi tego nie zrobisz? Wyprawiamy dzisiaj festyn dla mieszkańców wyspy. Wiesz, muzyka, kobiety, wino... Twój przyjaciel powinien to zobaczyć. - Spojrzeniem zachęcał Trilla by ten przekonał Mythosa.

    Ja chętnie zostanę - ubiegł szybko Athotisa w odpowiedzi. Lo'Rel rzeczywiście nie miał nic przeciwko temu, zapominając jednocześnie, że nie mieli zbytnio wdawać się w tutejsze sprawy i relacje. Sam o tym mówił, jednak wizja dobrej zabawy zdawała się to ignorować. Nie myślał przy tym, ani o Betazoidzie, który może ich zdradzić, ani tym bardziej o drugim Lo'Relu, który czeka na nich na orbicie, zupełnie nieświadomy, tego co robi jego alterego. Athotis spojrzał wymownie na Trilla.

    Malowniczo dopełniające się słońca Thi i Tha właśnie zachodziły. Nisko nad horyzontem królowało jeszcze Tha, intensywnie pomarańczowy dysk chował się jednak, czyniąc z wody ognistą powierzchnię, szklisty lazur przechodził w bladą czerwień. Thi, zaszło ponad godzinę temu, dzięki czemu na niebie tworzyły się niesamowite mozaiki, pełne barw, błękitu, pomarańczy, czerwieni, fioletu. Dodatkowo przejrzyste, poszarpane chmurki nadawały niezwykłej delikatności i ulotności temu krajobrazowi.

    Nasz festyn to takie podziękowanie za kolejny szczęśliwy rok - wyjaśnił Trillowi i Betazoidowi Pores popalając fajkę.

    To jakiś tutejszy rytuał? - Zapytał z zainteresowaniem Lo'Rel.

    Triumwirat Wyspy organizuje go co roku - wyjaśnił łagodnie Pores.

    Triumwirat? - Stanął zdziwiony. - To jakaś organizacja przywódcza?

    Jesteśmy przywódcami Wielkiej Rady Yuka. Objęliśmy pieczę nad całym archipelagiem.

    A rząd planetarny?

    Rząd planetarny... - syknął pod nosem - po "Wojnie Voo" rząd to fikcja. Skodiz została zrujnowana, ktoś musiał zając się tymi ludźmi. Zresztą nie znam w tej okolicy żadnej planety z własnym, stabilnym rządem - dodał ironicznie.

    Rozumiem, że nie kierował tobą wyłącznie humanitaryzm? - Dopytywał się dokładnie nie widząc żadnych oznak zdenerwowania czy złości u Poresa. A ten zaśmiał się pod nosem.

    Mamy swoje umowy - uciął krótko, kulturalnie dając do zrozumienia, żeby nie pytał o więcej. - Za to ciekawi mnie, po co tobie to, o co prosiłeś. - Zaczął ze zdumieniem wymieniać - zapalniki tetrionowe, destabilizatory antymaterii, armatki kwantowe, ładunki fotonowe klasy KX. Wygląda na to, że ktoś ci nieźle zalazł za skórę.

    Mam swoje umowy - uciął w identyczny sposób, poczym dodał - słyszałeś o CM? - Potwierdził kiwnięciem - podpadli mi. - Pores tylko zrobił zdumioną minę, poczym zobaczył kogoś znajomego. Przeprosił ruchem ręki i odszedł. Główny plac w osadzie był odpowiednio przyozdobiony. Teren rozświetlony był przez wielkie kuliste lampiony, naznaczone różnymi scenkami, głównie dotyczące natury. Na drewnianym podeście rozkładała się grupa muzyków, w tle dobiegały dźwięki ich instrumentów. Niezwykle egzotyczne i delikatne. Po drugiej stronie placu rozstawiona była zaś loża, tak bardzo ozdobiona złotem i błyskotkami iż wyglądało to kiczowato, a na pewno nie pasowało to do wyważonej i gustownej scenerii reszty placu. Ludzie już bawili się od jakiegoś czasu. Śmiali się, jedli, pili, byli najwyraźniej szczęśliwi. Nikomu nie przeszkadzała duchota jaka panowała tego wieczoru, napoje chłodzące doskonale gasiły pragnienie.

    Musimy jak najszybciej się stąd zmywać - stwierdził cicho Trill między kolejnymi łykami drinka. Od rozpoczęcia imprezy Athotis nie odezwał się ani razu, chyba że ktoś zaczął pierwszy. - To, że ten typek jeszcze cię nie zdemaskował uważam za twój największy sukces.

    Znasz mnie od kilku dni - rzucił nawet nie patrząc na Lo'Rela - skąd możesz wiedzieć, co jest moim największym sukcesem? - Zapytał, a raczej stwierdził sarkastycznie - zresztą sam chciałeś tutaj zostać - dodał.

    Dobra - nie zagłębiał się w szczegóły - nie wnikam, bo widzę, że duszą towarzystwa to ty nie jesteś. A teraz - klepnął go w plecy - zabaw się! Rozluźnij póki masz okazję! - Betazoid zmierzył go wzrokiem, jeszcze chwilę, a powaliłby go tym spojrzeniem. Jakże go irytował, nie, po prostu go wkurzał. Grał mu na nerwach, balansował na cienkim sznurku...

    Zrób to jeszcze raz, a wyrwę ci tego robala - syknął ze złością. To nie były puste słowa, czuł w sobie agresję, miał na to rzeczywiście ochotę.

    Mojej drugiej połówce też byś to powiedział? - Zapytał z rozbawieniem Trill, był jednak zły na niego. Gdyby nie zależały od niego te interesy, chętnie by go wydał i zostawił tu "lwom na pożarcie".

    To mój dowódca - stwierdził, poczym dodał - poza tym jego lubię. Załadowałeś ten swój towar? - Zapytał po chwili, Athotis chciał jak najszybciej stąd zniknąć. Zmuszał się do uśmieszków i pozorów dobrej zabawy.

    Jest już na łodzi - odparł zabawowym tonem - musimy to przewieźć w miejsce gdzie można to teleportować. - W międzyczasie zaczęła grać kapela muzyczna. Spokojne, choć demoniczne dźwięki wbijały się w ucho. Mocne bębny, grzechotki i egzotyczne wersety, nadawały temu obrządkowi klimatu voodoo. Ludzie pogrążyli się w dzikim rytualnym tańcu. Trudno powiedzieć czy był to taniec dziękczynny czy też odzwierciedlający inne zwyczaje. Było to jednak na tyle tajemnicze, napawające grozą, że Athotis nie miał ochoty na to patrzeć. Oddalił się prawie niezauważony, ponieważ Trill z zafascynowaniem śledził rytuał. Szedł przed siebie zamyślony. Czuł, że moment jego przemiany nasila się właśnie tutaj. Odczuwał emocje silniej niż zazwyczaj, jednak zagubienie nie pozwalało mu korzystać z jego zdolności empatycznych, nie mógł się po prostu skoncentrować. Wiedział, że to jego szansa na rozprawienie się z przeszłością, w swoim świecie nikt mu nie pomoże. Ten świat był jego pustelnią, odskocznią od rzeczywistości, swoistym urlopem, miał wiele czasu na przemyślenia, może nawet zbyt wiele. Mógł być Mythosem, jednak nie widział w tym sensu. Oboje zginęli, więc po co rozgrzebywać stare rany? A jednak ten bezsens był dla niego katorgą, musiał znaleźć ostateczne rozstrzygnięcie. Nie wiedział czy naprawdę tego chciał, po chwili pewności przychodziło zwątpienie. I tak w kółko. Czego chciał? Jaka przemiana go czekała, jak miał ostatecznie pożegnać przeszłość i żyć ze świadomością poprzedniego wcielenia? W natłoku myśli nie patrzył gdzie idzie, a przeszedł spory kawałek lasu porośniętym wielkimi palmami. Nagle do jego ucha doszły jakieś piski i odgłosy. Zaintrygowany tym co słyszy, Betazoid postanowił to sprawdzić, szedł do źródła głosów. Znalazł się w końcu, zasłonięty krzakami, przed małym placem. Widok który tam zastał wprawił go w osłupienie. Na środku stał masywny kamienny stół ozdobiony mniejszymi kamieniami. Dookoła pozapalane były grube świece które rzucały niezbyt jasne światło na cały plac. Jednak rytuał który odprawiali zgromadzeni tam ludzie wywołał u niego przerażenie. Grupa młodych ludzi zamierzała zasztyletować starą kobietę, która naga leżała na tym stole. Odmawiali oni jakieś niezrozumiałe modły. Jednak stara kobieta nie wyglądała na przerażoną czy chcącą się uwolnić. Sprawiała wrażenie, jakby doskonale wiedziała co ją czeka i jakby była z tym pogodzona. Może ją odurzyli? Pomyślał. Zdemaskował się jednak. Gałązka o którą się podpierał głośno trzasnęła, tak, że momentalnie wszyscy spojrzeli w jego stronę doskonale go widząc. Betazoid nie wiedząc co ma zrobić zwyczajnie uciekł stamtąd w kierunku głównego placu. Nikt go nie gonił.

    - I nikt nie protestuje? - Dopytywał z niedowierzaniem Trill, Pores potwierdził spokojnie.

    To jest normalny zwyczaj tutaj. Co roku odbiera się życie najstarszym, by mogły ich zastąpić noworodki. - Lo'Rel słuchał tego ze zdumieniem, a może ukrywanym oburzeniem. Był piratem, fakt, ale nigdy nie spotkał się z takimi zwyczajami. - Każdego roku, o tej właśnie porze rodzi się określona ilość dzieci i tyle samo starców oddaje swoje życie dla nich. Tak reguluje się tutaj przyrost naturalny. Starcy rozumieją to i nie protestują. Zrobili swoje w życiu i rozumieją, że przychodzi na nich pora, że czas zrobić miejsce nowemu pokoleniu.

    I dlatego cała ta celebra? - Machnął ręką na ludzi i porozwieszane ozdoby.

    Ludzie nie rozpaczają tutaj po czyjejś śmierci. Cieszą się, że osoba która odeszła była szczęśliwa. Dlaczego więc mieliby po niej rozpaczać? Śmierć jest naturalna i nieuchronna, nie spotyka tylko niektórych. A skoro jest nieunikniona to trzeba to po prostu przyjąć. Pamiętaj, że jedni umierają, ale rodzą się kolejne istoty, które będą żyć, rozwijać się i zapewne, gdy przyjdzie na nich czas, oni oddadzą życie rozumiejąc, że to jest normalne. A celebra dotyczy bardziej kultu natury, przemijania i odrodzenia.

    To niesamowite, że w czasach, gdy wszystkim sterują komputery wyznaje się takie kulty.

    Czasem kult bywa silniejszy od rozwoju technicznego. - Burknął zadumany Pores. Nagle na plac wbiegł zadyszany Athotis, jego koszula była rozdarta i częściowo odpięta. To zapewne efekt wpadnięcia w jakieś krzaki. Podbiegł do Lo'Rela i Poresa stojących niedaleko wspomnianej, kiczowatej loży skąd Triumwirat Wyspy (trzech starych pryków z Poresem na czele, pomyślał jakiś czas temu Trill) miał przemawiać do ludzi dziękując naturze za kolejny udany rok i tak dalej. Stanął zdyszany, Lo'Rel podał mu kubek z egzotycznym napojem o intensywnym, słodkim zapachu, który o mało co nie wywołał wymiotów u Betazoida. Pores zaś patrzył zdziwiony, swoim protekcjonalnym spojrzeniem.

    Wy się bawicie, a tam - wskazał ręką - w dżungli jakaś sekta morduje starców - wysapał między głębokimi wdechami i wydechami. - Trill wiedział już o co chodzi, właśnie o tym rozmawiali. Ale Poresowi "zapaliła się" w głowie lampka alarmowa, coś mu tu nie pasowało. Mythos przecież znał te zwyczaje. Nieraz bawił się już na tym festynie. Korzystając zatem z okazji postanowił upewnić się w swoich przekonaniach. Ręką przywołał kobiety które stały nieopodal i pokazał, by Betazoidowi zmienić koszulę. Cztery kobiety posłusznie wykonały polecenie i po chwili znalazły się przy mężczyźnie.

    Rozluźnij się - mówił spokojnie - panie pomogą ci się uspokoić. - Athotis w swoistym amoku oddał się w ręce niewiast które powoli zdjęły porwane ubranie. Przy czym delikatnie masowały i nacierały olejkami tors Athotisa. Nie mógł zapomnieć tego co widział, jednak kobiety, odziane jedynie w strzępki, bo strojami nie można było tego nazwać, wprawiały go w letarg rozbudzający żądze. Powabnie i seksownie obiegły Athotisa niczym rozpalone iskry. Gdyby nie cała ta sytuacja, wszystko skończyło by się pewnie orgią. Pores nie był jednak zbereźnikiem i nie miał na celu czerpać przyjemności z patrzenia. Dyskretnie obszedł grupkę zwracając większą uwagę na plecy Betazoida. I co tam znalazł? Nic poza gładkimi, ukształtowanymi plecami. W tym momencie zagotowało się w nim, Trill który z zazdrością obserwował sytuację i domyślał się jakie tu odgrywają się sceny co roku (nie trudno to wywnioskować, kobiety rozpoczęły po prostu grę wstępną, a sposób w jaki to robiły i ilość kobiet nie zapowiadały zwyczajnego zbliżenia) przerzucił wzrok na Poresa. Wiedział już, że zostali zdemaskowani. Jego twarz niemal poczerniała ze złości. Chwycił agresywnie Athotisa za ramię i odpędził kobiety.

    Kim jesteś? - Zapytał ze złością. Betazoid spojrzał na niego pytająco. Athotis starał się udawać zdziwienie, choć był pewien, że mają małe szanse na przeżycie.

    O co ci chodzi? To ja, Mythos - przebiegł po nim gigantyczny dreszcz kiedy to powiedział. Sądził, że już nigdy nie wypowie tego imienia. Nie mógł on jednak pozwolić sobie na zbytnie rozważania w tym momencie. Musiał ratować sytuację, a opcje właśnie się kończyły. Był wściekły, na swego przyjaciela i dowódcę, za to że dał się wciągnąć w to wszystko. A po co to wszystko? Żeby pomóc sobie? Bzdura!!! Krzyczał w myślach. To Lo'Rel chciał pomóc tylko sobie, musiał pokazać, że nie różni się niczym od swego alterega. Narastała w nim agresja. Nie ukazywał jej jednak.

    Kłamiesz!!! - Wrzasnął Pores zwracając tym samym uwagę swojej straży, obserwowali tą scenę, jednak nie zbliżali się. - Mythos od piętnastu lat miał wypalony na plecach symbol obozu pracy Vorch! - W tym momencie Betazoida zatkało. Co miał powiedzieć? Cokolwiek by to było, nie zmieniło by już nic. Czuł, że powinien uciekać, dostrzegł, że Lo'Rel dał mu oczami znak, poczym zbliżył się do Poresa. Klepnął go po plecach. Mężczyzna odwrócił się poczym Trill uderzył go mocno w twarz. Ten upadł nieprzytomny. Nie minęła sekunda, a straż natychmiast otworzyła ogień w kierunku tej dwójki.

    No to biegiem, biegiem!!! - Krzyknął Lo'Rel i wskazał przystań. Athotis z całej siły wpadł na strażnika brutalnie go powalając. Chwycił jego broń i bez zawahania oddał strzał w kierunku drugiego osobnika. Jednak już dobiegał ich łomot nadciągających, wezwanych posiłków. Zdążyli dobiec do przystani zanim tamci ich zaatakowali. Natychmiast wskoczyli do motorówki do której uprzednio załadowano to, po co przybył Trill. Tak jak pozostałe łodzie i ten model wyposażony był w imponujące działko na rufie. Zasiadł przy nim Betazoid. Chwycił w dłonie lekkie w odbiorze, chromowane rączki ze spustami. Po jego ciele przeszedł przeszywający dreszcz, nie pierwszy zresztą w tej sytuacji, poczuł nagle, że nie po raz pierwszy obcuje z taką bronią. Precyzja i swoboda z jaką obsługiwał urządzenie do zabijania, kazała mu sądzić, iż coś z poprzedniego wcielenia w nim zostało. Jego podświadomość wyraźnie dawała mu do zrozumienia, że poradzi sobie w tej roli, bo nie robi tego pierwszy raz, a zimna, beznamiętna walka i wyrachowanie nie dopuszczą do niego wyrzutów sumienia, nawet najmniejszych. I tak też było. Lo'Rel który trzymał półkolisty ster starał się jak najszybciej dopłynąć do strefy w której będą mogli się teleportować na okręt, czekający na orbicie. Odpłynęli ledwo trzysta metrów, a za nimi już ciągnął się sznurek trzech, czarnych motorówek o agresywnych kształtach. Athotis celował w jedną z nich, nie przeszkadzały mu podskoki jakie pojazd wykonywał na wodzie. Słone powietrze wdzierało się do nozdrzy, drażniło oczy, wiatr dudnił koło uszu i rozwiewał włosy. Rzucało nim na twardym siedzeniu, ten jednak równie twardo celował zaciskając na rączkach palce, czekał na strzał któregoś z tamtych. Adrenalina wzięła jednak górę, niepostrzeżenie, ale z bezwzględnością nadusił spust, a z lufy wydostała się zielona kula, pulsująca w ciemności i rozświetlająca swym bladym blaskiem taflę wody. Sunęła jakby w zwolnionym tempie, konsekwentnie do celu. Athotisowi przez myśl przeszło, że za chwilę ktoś zginie, że zabije kogoś i formalnie nawet nie w obronie własnej, gdyż to on zaatakował. Jednak po chwili bez trudu porzucił te myśli. Dokładnie w momencie kiedy pocisk jakby w przyśpieszył, z całym impetem uderzył w dziób tamtej motorówki wyrywając w kadłubie wielką wyrwę. Natychmiast zaczęli nabierać wody. Jednak los załogi miał być inny, nie mieli utonąć. W kilka sekund później, wrak monumentalnie eksplodował wyrzucając w górę słup ognia oświetlając wszystko w promieniu kilkudziesięciu metrów. Po chwili dotarła do nich ogłuszająca fala dźwiękowa. Wbijające się w ucho dźwięki przeszyły Lo'Rela okazując to grymasem.

    Uważaj! - Krzyknął Athotis widząc zbliżający się w ich stronę podobny, zielony pocisk. Łodzią wstrząsnął wybuch. W mgnieniu oka rozleciała się część zadaszenia rozrzucając dookoła drobne, ostre kawałki drewna, których spora część wbiła się ciała obu uciekinierów.

    Cholera! - Wrzasnął Lo'Rel, słona woda dodatkowo potęgowała pieczenie w kilkunastu rankach na rękach i karku.

    Taki z ciebie pilot?! - Odparował mu Betazoid równie wściekły i równie pokaleczony. Na jego skórze pojawiły się drobne czerwone wypieki wypełniające się krwią. Pełen złości Athotis oddał kolejny strzał, którego celem okazała się nadbudówka tamtej motorówki.

    Dobra, za dwadzieścia sekund będziemy w zasięgu - wrzasnął Lo'Rel patrząc na spory monitor radaru na którym żółty okrąg zapewne oznaczał rzeczony zasięg w obrębie którego teleportacja i komunikacja była niemożliwa. Trill zmyślnie manewrował unikając strzałów, choć dwa razy pociski świsnęły obok kadłuba. W końcu wyszli poza granicę. Lo'Rel na nic nie czekając wyjął swój prostokątny, mały komunikator i wykrzyczał: - Teleportacja! Natychmiast!!! - W chwilę potem obydwoje wraz z ładunkiem znikneli za czerwonymi promieniami pozostawiając łódkę samą płynącą pełną mocą na otwarte morze. Tymczasem znajdujący się na orbicie frachtowiec natychmiast ją opuścił i wszedł w Warp.

    Po dostaniu się na okręt, pierwszą czynnością jaką wykonali była wizyta w czymś, co Trill nazwał ambulatorium. Choć w odczuciu Athotisa nie było tym miejscem, raczej składem urządzeń medycznych. Dwa obskurne łóżka, pełno walających się skrzyń i sprzętu i nędzne, depresyjne światła. "Wolę wszystko od tego miejsca" wymamrotał w myślach Betazoid. Jednak musiał tu zostać, gdyż jego rany okazały się poważniejsze. Do pomieszczenia wbiegł Lo'Rel, komandor Lo'Rel. Betazoid pierwszy raz od dawna ucieszył się na jego widok. Przebywał zbyt długo z jego alteregiem, dlatego tak się uradował, choć skusił się tylko na uśmiech.

    I jak Wam poszło? - Zapytał swego oficera Trill, oczywiście widząc ich stan domyślał się co mogło zajść na planecie. Jednak nie o to mu chodziło. Za tym pytaniem tak naprawdę kryło się "jak Tobie poszło, czy pozbierałeś się z tym wszystkim?".

    Tak jak widzisz "komandorze" - zaakcentował drugi Trill - najpierw Twój kumpel nas zdemaskował, potem ganialiśmy się po zatoce jak kuperiańskie delfiny.

    Kuperiańskie delfiny zapewne nie dysponują działkami plazmowymi - syknął zgryźliwie Athotis. Choć nie chciał okazywać swych uczuć, a przynajmniej nie przy alteregu Lo'Rela, to rzeczywiście czuł gigantyczną ulgę. Ostatecznie, choć symbolicznie, wyrzucił z siebie to, co od dawna w nim było. Mit Mythosa prysnął, pogodził się z faktem, że jego prawdziwe imię to Athotis, przyjął też całą przeszłość jaka ciągnęła się za tym imieniem. Była w tej całej sytuacji jakaś sprzeczność, która niczym głaz przygniatała Betazoida. Wiedział jednak teraz, że to udźwignie, a z każdym dniem ciężar będzie coraz lżejszy. Niestety, Trillowi nie było dane poznać szczegółów, gdyż rozmowę przerwał dudniący gong oznaczający połączenie.

    Mostek do Lo'Rela - wywołał szorstki, męski głos. Oczywiście nikt nie miał wątpliwości, że chodzi o tutejszego Trilla.

    Co jest - warknął tak, jak miał to w zwyczaju. Nie rozpieszczał swojej załogi, zresztą dlaczego miałby to robić? No, może okazjonalnie, kiedy rozdzielano towary którymi płacono im za szmugiel. Ale zasadniczo panowała tu atmosfera klingońskiego okrętu.

    Wykryliśmy na kursie równoległym BPE.

    Jeszcze ich mi tu potrzeba - wciągnął powietrze - zaraz będę. Chodźcie ze mną, to może być niezłe przedstawienie - zwrócił się do obecnej dwójki. Zabrzmiało to tak, jakby chciał im zrekompensować ostatnie trudy tej wyprawy.

    BPE??? - Wymówił dokładnie komandor. Drugi przewrócił oczami, jakby upomniał się, że nie wyjaśnił o co chodzi. Jego zachowanie było dość zaskakujące, sprawiał wrażenie jakby w zupełności akceptował swych gości, mało tego, traktował ich jak równych kumpli. Oni tylko nie wiedzieli, czy się z tego cieszyć...

    Banda Psychicznych Ekologów. Zrozumiecie jak ich zobaczycie - ruszył do wyjścia - szybciej, szybciej bo przegapicie niezły popis. - Wyszli w stronę windy. Po kilku chwilach dotarli do mostka, gdzie panowało ogólne rozbawienie. Załoga śmiała się do rozpuku z opowiedzianego właśnie niewybrednego dowcipu o Ferengi. Na widok Lo'Rela miny wszystkich spoważniały.

    Może i ja poznam dowcip - syknął do wszystkich. Wysoki mężczyzna poderwał się by go opowiedzieć, Trill jednak stanął i zmierzył go wzrokiem z niedowierzaniem. - Raport - parsknął do niego.

    Lecą za nami jakieś ćwierć roku świetlnego - wyjaśnił jeden z dwójki przebywających tam Bolianów.

    Ciekawe czego tym razem możemy się spodziewać? - szepnął drugi Lo'Rel do Athotisa, oboje stali nieco z boku. Tam gdzie poprzednio zobaczyli Miroka i Harriet, za stalową ścianką z prześwitem, przez który doskonale widoczny był cały mostek. Stali tak ponad pół godziny, wymieniali jakieś uwagi, ale nie rozmawiali o niczym ważnym. Cały mostek pogrążony był w milczeniu, ciszę przerywał co jakiś czas zachrypnięty głos należący do jednego z mężczyzn przy konsolecie. Czas, jak to miał w zwyczaju w takich sytuacjach dłużył się niemiłosiernie, powiewało wręcz nudą. Na okręcie Floty takie milczenie nie miałoby miejsca. W końcu ten sam osobnik powiedział coś, co zabrzmiało na tyle intrygująco, że musiało się coś wydarzyć...

    Dystans dwieście milionów torenów - Lo'Rel natychmiast przeliczył tę trillańską jednostkę odległości. Sto sześćdziesiąt milionów kilometrów. Trill - dowódca zaczął tajemniczo odliczać.

    Cztery, trzy, dwa, jeden - wziął wdech i westchnął - teraz... - Dwójka schowana za ścianką nie miała pojęcia co się dzieje, tym bardziej, że po słowie "teraz" frachtowcem lekko zatrzęsło.

    Co się dzieje? - Zapytał w końcu komandor popadając w coraz większą niepewność i zdziwienie.

    Słabe pole rozpraszające - wyjaśnił drugi Lo'Rel - wyszliśmy z Warp. Zawsze, dosłownie zawsze tak robią przy odległości dwustu milionów torenów. To jak magiczna liczba - powiedział uniesiony. Najwyraźniej nie mógł doczekać się rozmowy z tamtą załogą.

    Wywołują nas - przekazał Bolianin rozbawionym tonem.

    Dawać ich - machnął ręką Trill i rozsiadł się w swym fotelu. Komandor niemal osunął się po ścianie, gdy na ekranie ukazali się: Senok, Jonathan Pressman i... Jennifer! Patrzył z niedowierzaniem na Betazoida jakby od niego oczekiwał wyjaśnień. Ale ten nie miał mu nic do powiedzenia, bo sam był zaszokowany widząc ich w tym wcieleniu. Naturalnie Jennifer znał słabo, ale widok Pressmana, jego niedawnego pierwszego oficera i Senoka, obecnego Pierwszego wywołał rozbawienie. Ciekawe, czego może dokonać taki duet. Wydawali się jednak być w cieniu kobiety sprawiającej wrażenie przywódcy. I pewnie nią była. Ubrana w długą, czarną, szczelnie zakrywającą ciało, aż do szyi suknię odezwała się pierwsza.

    Znów dałeś się złapać nędzny mężczyzno. - Warknęła dumnie kładąc szczególny akcent na "mężczyzno".

    Ależ kotku - odparł ironicznie - jak mogłem ci odmówić. Przy dwustu milionach torenów postanowiłem się zatrzymać... - zakończył przerysowanym uśmieszkiem. Kobieta zareagowała furią, wiedziała doskonale, że wykryli ich pole i wiedziała też, że ten sposób zatrzymywania pojazdów jest już ich znakiem rozpoznawczym. Ale co mogła zrobić, dysponowała jedynie ścigaczem średniego zasięgu i to jeszcze z poprzedniej epoki. Nie mniej jednak nie dała za wygraną.

    Co tym razem przewozicie? Jakieś paskudne chemikalia dla Kardasjan? - Drugi Lo'Rel przysłuchiwał się pogawędce i dowiadywał się kolejnych ciekawostek o swoim alteregu. Przyglądał się też ludziom zza ekranu których doskonale znał, ale z własnego świata. Nie był w stanie wyobrazić sobie jego Jennifer w takiej sytuacji. Zimna, oschła, bezuczuciowa baba. Z jej oczu zionęła nienawiść do płci męskiej, tak, zdecydowanie była feministką. Jej dwoje kompanów stało w ciszy, jakby byli jej uniżonymi sługami. Trzymanymi na smyczy samcami, którzy są jej potrzebni jedynie do wykonywania poleceń i zaspokajania seksualnego.

    Możesz sobie tym razem wybrać - igrał z nią Trill - zużyty deuter, tryt, a może odpadki pełne ohydnego promieniowania theta.

    Jesteś wyjątkowo wkurzającym samcem, mały Trillu - zaśmiała się ze słabego punktu Lo'Rela, choć sama była niewysoka. Wiedziała przy tym, że wzrost Dronala był dawniej powodem kompleksów. Ten jednak wyleczył się z tego, rekompensował to innymi ważnymi w tym świecie cechami. Wkurzało go to jednak nadal.

    Wiesz - zaczął łagodnie, jednak z każdym słowem coraz bardziej odszczekiwał jej - powinnaś wybrać się na Horos Pięć. Na pewno znalazłoby się miejsce dla takiej zimnej zdziry. - Jennifer sczerwieniała ze złości. Jej furia osiągnęła stan krytyczny.

    Tym razem nam nie zwiejesz - niespodziewanie zagrzmiał Pressman - przeszukamy cię i zarekwirujemy niedozwolony towar - swoją drogą, mieliby tym razem co "zarekwirować". Cała ładownia wypełniona bronią...

    Chyba ukraść - zasugerował Trill. Milczący wciąż Senok nagle zniknął z pola widzenia, co wywołało pewne zadowolenie u "szefowej". Tymczasem obserwującemu komandorowi nagle "zapaliła" się lampka ostrzegawcza. Dał natychmiast znak swemu alteregu.

    Psssyt - syknął wystarczająco głośno, by ten go usłyszał, początkowo zignorował to. Wkurzył się nawet, że ten się odzywa, ale Lo'Rel nie dawał za wygraną - psssyt - syknął jeszcze głośniej. Drugi tym razem się odwrócił i dał do zrozumienia, żeby się zamknął, ale komandor wygestykulował w ukryciu, że chce porozmawiać. Dał się namówić.

    Do zobaczenia za chwilę - rzekł do kobiety - mamy jeszcze do pogadania - ona chciała coś powiedzieć, ale ku jej zdziwieniu Trill nakazał zerwać połączenie. Podszedł do swej podobizny - co ty do cholery wyrabiasz - warknął z pretensjami.

    Oni coś knują - odparł ignorując to tamtego - ta wasza pogawędka to jakiś bełkot, który do niczego nie prowadzi. - Drugi natychmiast poskładał fakty, albo ich strzępki. Nie zdążył nawet dobrze pomyśleć kiedy jeden z jego oficerów podał mrożącą krew w żyłach wiadomość.

    Na pokładzie D wykrywam strzelaninę - Lo'Rel natychmiast spojrzał wściekły na niego - oraz Volkana. Nie należy do załogi - teraz nie wytrzymał.

    Co to ma do cholery znaczyć?! Przecież mamy włączone osłony!!! - Tamten wzruszył bezradnie ramionami, ale Trill wiedział już co się stało, znał wszystkie słabe punkty swego okrętu.

    Skanowanie osłon wokół gondoli warp - rozkazał parszywym tonem. Mężczyzna manipulował chwilę przy konsolecie. W końcu potwierdził obawy Lo'Rela.

    Jest prześwit.

    Zamorduję sukinsyna - wymamrotał do siebie, cisnął za pas podręczną broń i znów rozkazał

    Wywołać ją! - Po chwili ukazała się Jennifer, była maksymalnie wściekła, chciała udusić go przez ekran, ale on nie dał jej nic powiedzieć. Sam warknął do niej z największą pogardą - skończysz na Ferenginarze, gwarantuje ci to!!! - I rozłączył się, widział jeszcze jak kobieta niemal paruje ze złości. Ruszył do wyjścia. Komandor widząc to wszystko chwycił za trikorder, uruchomił go i ustawił na wyszukiwanie i identyfikację form życia. Przy czym czynność ta była niczym odruch bezwarunkowy, co wywołało widoczne zaskoczenie u Athotisa. Chciał zareagować, jednak ten już odezwał się do swej podobizny.

    Tu masz mapę - wskazał na ekran urządzenia - tu zmieniasz na 3D - pokazał - żółte punkty to formy życia, z boku uzyskasz podstawowe informacje o osobniku. - I wcisnął mu trikorder do ręki. Drugi nie bardzo wiedział o co chodzi w tej sytuacji i pod jakim kątem ją rozpatrywać, równie zaszokowany co Betazoid wziął prostokątne urządzenie i z niezmienioną miną zniknął za drzwiami.

    Co ty do diabła zrobiłeś!!! - Wrzasnął na swego dowódcę Athotis wyrywając tym samym Trilla z odrętwienia. Czuł się jak zahipnotyzowany i dopiero krzyk przyjaciela sprowadził go do ziemi. I w tej chwili zrozumiał co zrobił. Athotis stał nieruchomo wpatrując się w Dronala gniewnie i z brakiem zrozumienia. Ostatnią rzeczą jakiej się spodziewał po nim, było właśnie to co uczynił. Jeżeli miał problemy ze zrozumieniem siebie, to jego nie rozumiał jeszcze bardziej.

    Pokład D. Ciemne, stalowe ściany po których biegły grube rury z przewodami oświetlało jasne, niemal białe światło. W porównaniu z resztą statku było to dosyć abstrakcyjne. Panowała względna cisza zakłócana szumem silników i przepływającej plazmy. Wyglądało, na to że sekcja jest pusta, jednak było to złe wrażenie. Zza zakrętu wyłonił się Trill z broną w jednej dłoni i z nowym urządzeniem w drugiej. Oczywiście spotkał się z trikorderem już w życiu, jednak nie z tak zaawansowanym. Dokładność i ilość podawanych informacji wydała mu się przytłaczająca, jednak opanował już podstawowe funkcje które opisał mu jego odpowiednik. Jeszcze nie mógł pojąć, co nim kierowało, wiedział przecież po co tu idzie, a jednak ten mu pomógł. Myśli przerwało mu ciche buczenie trikordera, wskazał mu bladozielony punkt trzy metry przed nim. Kolejny trup, wściekł się Lo'Rel, to już czwarty. Volkan był bardziej bezwzględny aniżeli wyglądał. Myśl, że to właśnie oni, grupa skrajnych ekologów go zniszczy, potwornie go wkurzała. Co za hańba, pomyślał, zamiast skończyć w jakiś lepszy sposób, miałby zginąć z rąk psychopatycznej baby, bo ta pewnie najchętniej pozbyła by się go osobiście, lub co gorsza po praniu mózgu zakuła by go w dyby i zrobiła z niego sługę. Aż podskoczył ze złości i syknął do siebie, by przestał się negatywnie nakręcać. Po przejściu kolejnych kilku metrów, trikorder zabuczał kolejny raz. Tym razem na ekranie pojawił się oczekiwany żółty punkt. Dane były jednoznaczne:

    "Rasa - Volkan

    Płeć - mężczyzna

    DNA - porucznik Senok"

    Porucznik, pomyślał Trill. Wiedział, że dane o kodzie DNA pochodzą z drugiego świata, zapewne dalsza analiza wykazałaby przesunięcie czasoprzestrzenne, jednak Lo'Rel nie mógł o tym wiedzieć. Z resztą po co mu taka wiedza. Korzystając z tego, że Senok znajdował się w jednym z pomieszczeń i to w dodatku sam, Lo'Rel natychmiast podbiegł do najbliższego terminalu. Przewaga zielonego na ekranie oświetlała jego twarz właśnie na ten kolor. Kilkoma ruchami odciął dostęp do pomieszczenia, co potwierdziły włazy w drzwiach, które metalicznie zawyły zamykając się. Mógł sobie tylko wyobrazić minę Volkana gdy zorientował się, że wpadł w pułapkę. I to mu wystarczyło w zupełności, nie musiał go oglądać. Następnie wprowadził komendę wymiany powietrza w pomieszczeniu, jednak nakazał wpuszczenie do środka dwutlenku węgla. Nie wahał się, wiedział co robił i co gorsza, chciał to zrobić. Miał potwornie wielką ochotę na zemstę. Nie chodziło tu nawet o ludzi których Senok zabił. Po prostu chciał im pokazać, kto jest sprytniejszy i lepszy. Zanim zakończył czynność uruchomił komunikator do pomieszczenia i chłodnym, jednostajnym głosem powiedział:

    Nie trzeba było ze mną zaczynać - nie dał Senokowi dojść do słowa, rozłączył się poczym uruchomił sekwencję. Mała ikona na ekranie wskazywała na wymianę powietrza. Trill stał w bezruchu wpatrując się w dane wskazujące na postęp. O czym myślał? O tym jak za ścianą umiera istota? O tym, że prędzej ta istota zabiła sześć osób z jego załogi? O tym co zje dziś na kolację? Nie. Nie myślał absolutnie o niczym. Rozkoszował się tą chwilą? Też nie. Stał tam jak sopel lodu, jak robot bez świadomości który wykonuje nakazaną operację. Przez jego umysł nie przeleciała jakakolwiek myśl. I tak przez kilka kolejnych minut. Aż do momentu kiedy do drzwi zaczął dobijać się konający Volkan. Walił tak mocno, i tak intensywnie że zaraz wyłamał by drzwi. Jednak były one zbyt wielką przeszkodą dla osoby w stanie agonalnym. Druga minuta, a dudnienie się nie kończyło, trwało nadal, kolejną minutę. Trill ani drgnął, nawet przez sekundę nie pomyślał o tym, by wypuścić Volkana. Stał... I czekał... w końcu walenie słabło, robiło się coraz ciszej, siła uderzeń malała. I tak jeszcze przez chwilę. Ucichło... Doszedł do Trilla jeszcze dźwięk osuwającego się po ścianie ciała. Punkt na ekranie trikordera zmienił barwę na zieloną... Przed opuszczeniem pokładu Trill przywrócił normalną mieszankę powietrza do pomieszczenia. Wszedł na mostek, dostrzegł obu przybyszy którzy natychmiast przerwali swą rozmowę. Spojrzał na nich opuszczonym wzrokiem, jednak nie było w nim żadnej skruchy. Wiedział, że oni tego nie zrozumieją. Był taki sam, jak świat w którym żyje: brutalny i bezwzględny. Oddał Betazoidowi trikorder poczym usiadł w fotelu. Tamci opuścili centrum dowodzenia.

    Oni wciąż tu są - zaraportował jeden z podwładnych. Trill przyjrzał się rozmówcy w sposób jakby chciał zaraz uderzyć.

    Czy wy beze mnie nic nie możecie zrobić? - Wciągnął powietrze. - Jakie mamy opcje?

    Trzymają nas wiązką holowniczą.

    To puśćcie przez nią wysokie wyładowanie plazmowe. To ich zatrzyma - sam nie wiedział o co mu chodzi. Przed chwilą brutalnie zamordował jednego z nich, a teraz chce ich zostawić przy życiu. Zgubił gdzieś po drodze sens swych działań. A może nie? Może nie był tak bezwzględny jak mogło się wydawać? Na pewno był bardziej przebiegły. Coś mu przyszło do głowy. - Najpierw namierzcie ciało Volkana i prześlijcie im na mostek. Będą mieli pamiątkę po dzisiejszym spotkaniu... - czynność ta zabrała załodze kilkanaście sekund. Potem dobiegło do nich ciche dudnienie wyładowania.

    Wywołują nas - przekazał Bolianin niemal natychmiast po odłączeniu się od wiązki holowniczej.

    Lecimy. Kurs na Trepczę. Maksymalna prędkość - reakcji kobiety mógł się tylko domyślać, ale to kolejny raz mu wystarczyło. Wiedział, że wkrótce znów się spotkają. Frachtowiec wszedł w warp pozostawiając samemu sobie w gwiezdnej pustce okręt.

    Do pomieszczenia komunikacji weszła właśnie Talaxianka. Trzymała w rękach parującą herbatę z Ktarsis, bardzo przypominającą jej ulubiony napój z rodzinnego świata. Jej zapach za każdym razem przypominał kobiecie dom. Dom który był na drugim krańcu galaktyki, za którym tęskniła tak bardzo, że czasem miała ochotę wsiąść do wahadłowca i lecieć siedemdziesiąt tysięcy lat świetlnych. Do pozostawionej tam rodziny i przyjaciół. Pozostawionych przecież nie z własnej woli, a z powodu chwilowej zachcianki Q. Jakże nie cierpiała tego osobnika... Ale kolejna fala aromatycznego zapachu znów przywołała te dobre, aczkolwiek wywołujące ból wspomnienia. Podeszła do głównej konsoli przy której siedział znużony już ośmioma godzinami służby młody oficer. Cóż, wpatrywanie się w częstotliwości komunikacyjne nie było specjalnie ciekawym zajęciem, a i nic niespodziewanego się nie działo, jedynie zwiększona ilość prywatnej korespondencji, co spowodowane jest pewnie zbliżającym się sezonem urlopowym. Trzeba przecież omówić ostatnie plany wakacyjne.

    Czy działo się coś na Trepczy Beta? - Zapytała Talaxianka, wyrywając tym samym chorążego z sennego letargu.

    Nie - odparł zaspany, natychmiast przecierając oczy - chyba nie wykryli nadajników. - Oczywiście grupa wypadowa, zanim powróciła na stację, pozostawiła na bliźniaczej planecie liczną aparaturę pomiarową. Jednak była ona skrzętnie zamaskowana, także nawet stojący obok urządzeń CM nie mogli wiedzieć o jej istnieniu. Chyba, że nagle zaczęliby kopać rowy w tym miejscu... Nacisnęła komunikator.

    Tellix do Senoka - wywołała bez zbędnego czekania - możemy wracać na Trepczę Beta.

    Dobrze - odparł Volkańskim tonem - za pięć minut będę przy teleporterze. Senok kończy.

    Tellix do grupy BETA - wywołała kolejny raz - spotkamy się w sali transportera za dwadzieścia minut. Schodzimy na dół - dodała po sekundzie.

    Zrozumiałem - odpowiedział młody głos, równie młodego oficera. Połączenie zakończył krótki sygnał. Tellix niezwłocznie udała się na spotkanie z Volkanem, wiedziała, że o tej porze windy i korytarze są zapchane ludźmi.

    Niezbyt elegancki z sylwetki, ale niezwykle praktycznie wyposażony frachtowiec Lo'Rela przemierzał właśnie układ Shanhohk by osiągnąć swój cel jakim była planeta Trepcza. Ta Trepcza która kryła w sobie tajemnicze składy antymaterii, ta która była ważnym elementem w potyczkach z CM, w końcu ta która stanowiła bramy do świata dwóch przybyszy którzy zmuszeni byli do towarzyszenia tutejszym istotom i brania udziału w tutejszych wydarzeniach. Okręt przemierzał przestrzeń z prędkością podświetlną zatem do celu miał jeszcze kilkadziesiąt minut. W tej samej kajucie Trilla siedzieli oni oboje. I żaden z nich nie chciał rozmawiać o tym co wydarzyło się niecałą dobę temu. Dla tutejszego Lo'Rela to spotkanie to forma pożegnania, bo wiedział że przynajmniej jedno z nich nie znajdzie się już na pokładzie. Chciał podsumować to wszystko co miało miejsce przez ostatnich kilka dni. Komandor zaś nie bardzo wiedział jak to traktować, był pewien, że wykorzysta okazję by skontaktować się z domem, nie miał jednak pewności czy mu się to uda i czy drugi Trill udostępni mu potrzebny sprzęt, choć mógł przypuszczać, że tak. Za oknem królował właśnie pomarańczowy gazowy gigant, piąta planeta od słońca. Postanowił poznać plany swego alter ega.

    I co zamierzasz? - Zapytał nie owijając w bawełnę. Drugi zerwał się słysząc to pytanie, na chwile przed tym wyglądał jakby był w stazie. Pogrążony we własnych myślach sprawiał wrażenie nieobecnego. Ostatnie wydarzenia wpłynęły na niego. Nie wiedział jeszcze jak. Wiedział jedynie, że obnażył się przed swym sobowtórem w pełnej okazałości.

    Co zamierzam? - Odpowiedział po chwili milczenia. - Zamierzam wykonać swoje zadanie - wyjaśnił pewnym głosem - i zamierzam odesłać Cię do domu - dodał po chwili. Po kolejnej chwili ciszy rzucił - potem już nie będziesz miał okazji. - Drugi wstał podenerwowany, pokręcił się chwilę. Bardzo chciał wiedzieć jakie dokładnie plany ma Lo'Rel, jednak pewności że ten mu je zdradzi nie miał on żadnej. Drążył jednak temat.

    Chcesz zrobić coś, czego możesz żałować - tu zastanowił się nad tym co właśnie powiedział, a drugi doskonale odczytał jego myśli.

    Powinieneś już wiedzieć, że nie żałuję tego co robię. - Znów przerwał, ciągle mówił z pauzami - Chcesz wiedzieć, tak? To powiem ci. - Komandor przysiadł z powrotem i uważnie słuchał. - CM trzymają na Trepczy potężne zbiorniki antymaterii. Nie ma wątpliwości, że służy ona do budowy broni. Rozumiesz? Chcą zniszczyć ten sektor, a może nawet przejąć władzę w całym kwadrancie. A nikt stąd tego nie chce. Romulanie zawarli pakt z CM, Klingoni i Kardasjanie chyba nawet nie wiedzą co tu się dzieje.

    Ale czemu ty się w to zamieszałeś? - Dopytywał nie mogąc tego zrozumieć. Wiedział jednak, że odkrywa się przed nim ostatnia część układanki.

    Zielonokrwiści nie chcą zrywać oficjalnego przymierza. Ale nie chcą też dopuścić do tego co chcą zrobić CM. Jako, że podpadli mi na samym początku, zaproponowałem Tal'Shiar swe usługi. Stare znajomości - dodał. - Prędzej to zadanie miał dostać Cryo, ale ostatecznie wybrali mnie. I za to mnie właśnie ściga. Jest wściekły i chce się zemścić. Zdecydowali, że jeśli zrobię to ja, to Romulanie będą czyści. Oczywiście konkretnie mi za to zapłacili.

    Ale wsparcia militarnego ci nie zapewnili - wtrącił komandor.

    Wiedzieli, że sam potrafię to załatwić, a oni nie chcieli być przyłapani na spiskowaniu.

    Więc, masz zniszczyć tą antymaterię? - Zapytał z niedowierzaniem. - Zdajesz sobie do cholery sprawę co się stanie z ta planetą jeśli ta antymateria eksploduje??? - Niemal wrzasnął. Ten ignorującym ruchem machnął ręką. Wiedział, że tak będzie, że teraz będzie odwlekanie go od tego planu. - Nie wiem ile tego tam jest, ale to może zniszczyć całą planetę, jeśli nie cały system! - Ten jednak zaatakował go tą samą bronią.

    A kto ryzykował zniszczeniem połowy kwadrantu, tylko po to by zniszczyć omegę? - Tamten momentalnie się oburzył.

    Nie porównuj tych sytuacji, tam chodziło o coś zupełnie innego. To dwie różne sprawy!

    Czyżby? Ilu CM zabiłeś? Ilu mogłeś zabić gdybyś nie zneutralizował cząsteczek? O co walczysz? O bezpieczeństwo, tak? Ja robię to samo. Używamy jedynie innych środków, takich których dostarczają nam nasze światy - mówił coraz głośniej - więc, albo będziesz posłuszny i dasz się odesłać do swojej cieplutkiej Federacji, albo siedź cicho i nie wtrącaj się, ale już przyzwyczajaj się do mojej wersji kwadrantu alfa! - Ryknął i wyszedł w kajuty. Faktem było, że wystarczyła chwila, byle pretekst, a już wybuchał wściekłością. Był szalenie niestabilny emocjonalnie. Komandor bezradnie oparł się o krzesło i zatopił we własnych myślach. Co zrobić?

    Niezauważeni przez nikogo, a przynajmniej przez CM którzy byli stosunkowo niedaleko, gorączkowo analizowali zapisy aparatury pomiarowej i czujników skrzętnie zamaskowanych w ziemi. Z resztą byli otoczeni silnym polem rozpraszającym ich obecność. W końcu po kilku dniach bezowocnych poszukiwań coś się zmieniło. Andorianin w mundurze Floty dostał się do sieci czujników które na bieżąco śledziły orbitę planety. Jego czułki uniosły się, co mogło wskazywać na zadowolenie, ale kto to wiedział... Ich czułki reagowały się przy każdym większym uniesieniu emocjonalnym, nieważne czy była to radość, złość czy podniecenie seksualne. Tak czy inaczej tu jak się okazało, wykazywał zadowolenie.

    Pani komandor - zawołał stojącą nieopodal Talaxiankę skanującą okolicę trikorderem. Natychmiast się odwróciła i zbliżając się do niego mówiła.

    Tak poruczniku?

    Coś się dzieje na orbicie - zaintrygowana tym zdaniem przyśpieszyła mijając kolejnych ludzi z ekipy zwiadowczej.

    Jakieś szczegóły? - Dopytywała się, w końcu stanęła przy Andorianinie z cała uwagą spoglądając na podłączony do sensorów ekran ukazujący rzeczoną orbitę.

    Zrobiło się tam ruchliwie. Proszę spojrzeć - wskazał na kilka białych punktów - są tam dwie jednostki CM, sądząc po rozmiarze to raczej jakieś małe eskortowce, ale nieźle uzbrojone. Przed momentem przybył tu jeszcze jeden frachtowiec, trudny do identyfikacji.

    A jakieś oznaki życia? - Zasugerowała Teelix.

    Wszystkie mają podniesione osłony. Mamy za słabe czujniki - wyjaśnił oficer.

    A nasi... sąsiedzi? - Kiwnęła głową w stronę lasu.

    Nie wykrywam żadnej aktywności.

    Może śpią - rzuciła żartobliwie. Odwróciła się by powrócić do poprzedniego zajęcia. Jednak Andorianin nie zamierzał jej na to "pozwolić", właśnie dostał kolejne odczyty.

    Odnoszę wrażenie, że zaraz się obudzą - rzucił. Teelix znów zwróciła się w jego stronę z pytającym wyrazem. - Na orbicie rozpoczęła się strzelanina - zdumiona tymi słowami Talaxianka przyklękła przy monitorze wpatrując się w niego. Po chwili jednak nieoczekiwanie pojawił się tam czwarty biały punkt.

    Co to? - Zapytała natychmiast nerwowo. Z każdą sekundą rosło w niej napięcie. Czuła niepokój, jest dobrym psychologiem i ma niezłą intuicję. I to właśnie ona podpowiadała jej, że gdzieś tam są ci, których szukają.

    To - Andorianin niemal zamarł na chwilę, a jego czułki stały sztywno w pionie. I ani drgnęły - romulański Drapieżny Ptak właśnie się ujawnił.

    Jasne - wstała i ze swoistym oburzeniem skomentowała - jeszcze Romulan nam tu brakowało. Powiedz mi jeszcze, że tamci się tym zainteresowali - znów machnęła ręką w stronę składów CM.

    W rzeczy samej proszę pani. Wysyłają na orbitę dwa małe pojazdy. - Wstali obydwoje i patrzyli jak w górę suną dwie jasne smugi.

    Lecą tu dwa statki! - krzyknął do Lo'Rela jeden z jego ludzi. Mostek był wypełniony przewodami i niewielką jeszcze ilością dymu.

    Genialnie - odparował Trill - ciekawe jak damy radę pięciu okrętom. - Tak jak wszyscy się tego spodziewali Lo'Rel był wściekły. Oczywiście spodziewał się oporu ze strony CM i był na to przygotowany, ale niestety Romulanie nie zapowiedzieli swojej wizyty. Z resztą Trill wiedział kim jest dowódca tego okrętu. Oczywiście Mirok Cryo, który nigdy nie odpuszcza swym wrogom.

    Trzy pojazdy CM unieszkodliwione - zaraportował ten sam załogant. Odpowiednio zmodyfikowana broń skutecznie radziła sobie z pojazdami CM. - Romulanie nas wywołują - dodał po chwili. Trill machnął ręką by włączyć ekran. Jak przewidywał Trill, na ekranie pojawili się Mirok Cryo i Harriet Canberra, wyjątkowo nasyceni żądzą schwytania Lo'Rela. Nie czekając aż ten przemówi, "powitał" oboje w ojczystym języku Romulanina.

    Jolan tru sseikear - zacharczał przy tym jak mają to w zwyczaju Klingoni, co było niewątpliwym "ukłonem" w stronę Klingonki. Niemal pociekła im piana z ust.

    Jak śmiesz z nas drwić ty podły kllhe w chwili swojej porażki!? - Zagrzmiał Cryo. Trill oczywiście postanowił grać na czas, nie miał lepszego pomysłu, a załoga wiedziała, że w takich sytuacjach ma gorączkowo poszukiwać słabych punktów przeciwnika. Co w przypadku mocno wyeksploatowanego Warbirda nie było specjalnie trudne, jednak wymagało to czasu.

    Mówiłem wam już, żebyście dali mi spokój, bo marni z was przeciwnicy - ironizował sykliwym tonem Lo'Rel. Klingonka w furii mocno chwyciła bark Cryo, jakby chciała go wyrwać, była tak przeraźliwie wściekła, że niewiele do tego brakowało.

    Zostaw mnie wariatko!!! - Ryknął Romulanin wyrywając się kobiecie. Załoga frachtowca wybuchła śmiechem. Upokorzona przed tyloma miernymi istotami Klingonka spojrzała w ekran.

    Wszystkim wam wyrwę wnętrzności i porozwieszam zwierzętom na pożarcie.

    Ale najpierw sama je obliżesz? - Zapytał udawanym poważnym tonem Trill.

    Milcz ścierwo!!! To że jeszcze żyjesz zawdzięczasz tylko tym, którzy chcą ciebie żywego. Ty parszywy Qu'vatlh!!! - Wykrzyczała, aż jej niemal brakło tchu.

    O nie! - Zaprotestował Trill, słowa te poprzedził gestem potwierdzającym dla człowieka przy konsoli z uzbrojeniem - to nie ja jestem dziwką. I to nie ja sprzedaję się parszywemu piratowi - spojrzał na Cryo - by wkupić się w łaski słabej reputacji rodu.

    Zamorduję sukinsyna! Zamorduję cię ty skurwielu! - Nie kontrolując się klęła w różnych językach - ty P'Taq, ty N'gech!!! - Trill chciał natychmiast odpyskować, jednak nawet on nie przewidział tego co właśnie się stało. Drzwi na mostek zasunęły się, a za nimi z przejęciem na twarzach stali Lo'Rel i Athotis. Tak samo jak jego i wszystkich, zamurowało też dwójkę zza ekranu.

    A to kto jest do cholery?!!! - Zawarczał Cryo nie wierząc w to co widzi. Obok jednego, stanął drugi Trill.

    Jestem komandor Lo'Rel z bazy Aquarius - wypowiedział jakby oficjalnie nawiązał z kimś kontakt. Tamtych zatkało.

    To jest jakiś spisek przeciwko rządowi Imperium! - Wysnuł natychmiast teorię Romulanin. Zostaniesz aresztowany i skazany na śmierć za knucie przeciwko Romulanom! - Zaszczekał jak to miał w zwyczaju, tylko nie bardzo było wiadomo do którego mówi, jego wzrok skakał po Trillach.

    Tak, tak - rzucił ignorująco komandor - ale muszę przyznać, że w roli kapitana ziemskiego okrętu - wyraźnie podkreślił te słowa - jesteś przyjemniejszy - wprawdzie nie wysilał się przy tej rozmowie, chciał jedynie pomóc swemu alteregu. I w tej chwili połączenie w Warbirdem zostało zerwane.

    Co się stało? - Zapytał nerwowo tutejszy Lo'Rel.

    Ich okręt trafiły jakieś pociski. Ale to nie my - odparł zaszokowany mężczyzna. Lo'Rel jakby zerwany z amoku odwrócił się do komandora i zupełnie nie na temat zapytał:

    Co ty do cholery wyprawiasz? Miałeś siedzieć w kajucie! Chcesz mi zniszczyć życie!?

    Uspokój się - mówił spokojnym tonem drugi - przecież nikt mu nie uwierzy, że jest nas dwóch.

    W sumie... - Stwierdził rozbawiony po chwili namysłu.

    Te pociski pochodzą z powierzchni planety - zaraportował taktyk. I miał rację, w stronę Warbirda zmierzały dwie kolejne torpedy wysłane z planety. Wkrótce dotarły do celu, znacznie niszcząc lewą burtę okrętu.

    Talaxianka i Andorianin wpatrywali się w ekran. Ich plan się powiódł. Za nimi stało jeszcze dwóch oficerów obsługujących konsolę operacyjną. Włamali się do systemów obronnych składów CM i przejęli kontrolę nad wyrzutniami torped. Czujniki przebiły się przez osłabione osłony frachtowca i wykryły na pokładzie Betazoida i dwie sygnatury tego samego osobnika, Trilla.

    Trzeba nawiązać kontakt z pojazdem - zakomunikowała Teelix - po włamaniu do ich komputera łatwo nas zidentyfikują. Nie mamy dużo czasu.

    Tak jest - odparł mężczyzna w uniformie i natychmiast zabrał się za szukanie częstotliwości na której nadaje frachtowiec.

    Zza planety wyłonił się właśnie ostatni pojazd CM. Leciał wprost na okręt Lo'Rela i nieustannie strzelał. Białe kule sunęły w jego stronę, jednak wprawny pilot jakim niewątpliwie był Trill unikał większości trafień. Siedział za sterem i zdecydowanymi ruchami pilotował pojazd. Musiał wszystko robić sam, wszystko sprawdzać. Wprawdzie ufał swoim ludziom, jednak najpewniej się czuł, gdy sam wszystkiego dopilnował. Tak jest zawsze, przy załadunku, przy sprawdzaniu towaru i tu, przy sterach. Rozbudzone ego kazało mu wierzyć, że to on jest najlepszym pilotem w kwadrancie, a na pewno na pokładzie. Zatem nie było innej możliwości jak samodzielne wzięcie spraw w swoje ręce.

    Ognia! - Krzyknął po znacznym zbliżeniu się do wrogiego ścigacza. Rozkazał w sam raz, salwa torped unieruchomiła pojazd. Z wyciekającym chłodziwem z dysz zaczął bezradnie dryfować opadając na atmosferę Trepczy.

    Ktoś nas wywołuje z powierzchni planety - zagrzmiał krępy Bolianin - ale nadają z nieznanego transpondera. - Zdanie to zainteresowało komandora który od potyczki z Cryo nie opuścił mostka. Mało tego, wraz z Athotisem, który nie był chętny do tego zadania, wolał jednak czymś się zająć niż czekać, aż inni ich wykończą, aktywnie pomagali wspierając taktykę i logistykę. Reszta nawet specjalnie nie protestowała, przyzwyczaili się już, że po pokładzie panoszą się dziwni przybysze nie wiadomo skąd. Jednak zgoda ich Trilla na pomoc oznaczało mniej więcej "nie ma dyskusji, oni nam pomogą i koniec". Tak więc komandor podszedł do konsolety komunikacyjnej, aby sprawdzić sygnatury transpondera. I intuicja go nie zawiodła.

    To sygnał Gwiezdnej Floty - stwierdził tak, jakby się tego spodziewał, bo w zasadzie się spodziewał. Cały czas miał nadzieję na to, że jego załoga dowie się, co się z nimi stało. Usłyszawszy to Betazoid natychmiast podbiegł do Lo'Rela by zobaczyć na własne oczy to co przekazał właśnie Trill. Kto jak kto, ale Athotis był już potwornie zmęczony obecnością tutaj. Przeżył tak wiele, walczył z samym sobą o utraconą przeszłość. W końcu zaakceptował fakty i ciężar jaki się za nim ciągnął. Jakże się ucieszył, pierwszy raz od dawna naprawdę się ucieszył i szczerze uśmiechnął widząc, że to, co mówił Lo'Rel jest prawdą.

    Gwiezdna Flota to ta twoja ekipa? - Zapytał drugi Lo'Rel, nie czekając na odpowiedź rozkazał - no to dawać ich. - Kilka pierwszych sekund wypełniły trzaski i szumy, jednak po chwili przez te zakłócenia przebił się znajomy dla oficerów Floty żeński głos.

    Do nieznanej jednostki, mówi komandor Teelix z Gwiezdnej Bazy Aquarius.

    Ale mam jeszcze coś tam do powiedzenia? - Zapytał radosnym tonem komandor - miło cię słyszeć Teelix. Tu komandor Lo'Rel.

    Wiem komandorze. Wykryliśmy was na pokładzie. Jak i drugą osobę o pańskim profilu - dodała nie ukrywając zdziwienia, choć doskonale wiedziała, że jest to drugi Lo'Rel. Ostatnie zdanie wywołało pewną konsternację na mostku, w szczególności u tej "drugiej osoby o pańskim profilu". Nie przedłużając dłużej tej sytuacji Athotis zapytał:

    Kiedy możecie nas zabrać? - Na zewnątrz nic nie okazywał, ale w środku był po prostu szczęśliwy, że to wszystko się już kończy.

    Musimy się spieszyć. CM już nas wykryli - nie wiedzieli jeszcze, że Teelix właśnie dostrzegła nadlatujące myśliwce, mieli się o tym przekonać już teraz. Usłyszeli strzały i natychmiastową reakcję Talaxianki która podniesionym głosem wyjaśniła - kończymy, musimy podnieść osłony, bo inaczej zmiotą nas w pył. Czekamy na was, Teelix kończy. - I to tyle. Jedyne co mogli zrobić to przybyć im na pomoc. A tutejszy Lo'Rel nie zamierzał być dłużny drugiemu za wszystko co zrobił dla niego przez te kilka dni. To była doskonała okazja by się odpłacić. Stanowczo rozkazał.

    Szybko, do myśliwców. Startujemy jak tylko wejdziemy w atmosferę. Wert - wskazał do jednego ze swoich ludzi - ty dowodzisz akcją w bazie, wiesz co masz robić. Jak tylko rozprawimy się z tamtymi dołączę do was - poczym zwrócił się do komandora, objął go przyjacielsko i stwierdził - latać umiesz? - Ten entuzjastycznie potwierdził - super, bo ma dla ciebie miejsce w moim myśliwcu. Idziemy. - Szybkim krokiem on, goście z lustrzanego wszechświata i trzech innych ludzi skierowało się do głównego hangaru, gdzie stały gotowe do akcji pojazdy bojowe. Tak jak mówił po wejściu w atmosferę, wielkie wrota zaczęły się uchylać, a ze środka wyleciało ze świstem pięć czarnych, smukłych myśliwców. Prędkość jaką nabrali niemal natychmiast pozwoliła im na dotarcie do miejsca ataku w kilka minut. Frachtowiec zniknął w chmurach w kilka sekund. Komandor za sterem poręcznego, posłusznego i szybkiego ścigacza czuł się jak w siódmym niebie. Pomimo, że leciał właśnie wykonać poważne zadanie uśmiech na jego twarzy malował się sam. Co innego Athotis siedzący za nim. Teoretycznie ktoś kto lata na co dzień z prędkościami nadświetlnymi nie powinien mieć problemów tego typu. Jednak robiło mu się niedobrze, świszczące za szybą wiatry, migające chmury wprawiały jego żołądek w potworne zawirowania. Widząc to jego kompan radośnie wykrzyczał:

    To jest właśnie prawdziwe latanie! Ster w dłoniach, ciśnienie wpychające cię w fotel. To jest to!

    Przestań - zaprotestował Betazoid - naprawdę wolę okręty gwiezdne i kompensatory ciśnieniowe. - Trill już nic nie odpowiedział, na horyzoncie pojawiły się właśnie krążące niczym sępy śmigacze CM. Od tej chwili zapanowało ogromne skupienie. Ciszę przerywały tylko komunikaty nadawane przez załogę eskadry.

    Jest namiar - ktoś zaraportował.

    Wprowadzić koordynaty 3-3-0 na 5-8 - podał kolejny głos, tym razem rozpoznał głos Lo'Rela. Zbliżali się, eskadra zleciała niżej, lecieli tuż nad drzewami, niektórych gałęzi nawet dotykali powodując natychmiastowe ich złamanie. Po chwili jednak pod nimi były już tylko trawiaste łąki rozległego stepu.

    Jesteśmy w zasięgu - donosił znów inny głos.

    No to na co czekacie? - zapytał Lo'Rel - ognia! - Tak jak rozkazał, tak się stało. Pięć pojazdów natychmiast odciągnęło myśliwce CM od ekipy zwiadowczej zmuszając ich do podjęcia walki. Ponad głową Talaxianki i reszty latały świetlne pociski, raz to białe, raz czerwone.

    Szybko - odwróciła głowę do Andorianina - ustawić stałe połączenie z bazą

    Tak jest - mężczyzna natychmiast rozpoczął wszystkie procedury. Tym czasem nad nimi trwała zacięta bitwa. Pierwszy myśliwiec CM dostał niemal natychmiast, z jego ogona zaczął wydobywać się gęsty, czarny dym, aż w końcu runął z impetem o powierzchnię wbijając się w ziemię. Pilot nie miał szans na przeżycie. Komandor chyba nigdy jeszcze nie czuł się tak pewnie w bezpośrednim starciu. Leciał przed siebie, wykonując ku niezadowoleniu Athotisa ostre zwroty.

    Dostałem! - Wykrzyczał któryś z pilotów Lo'Rela - katapultuje się, przesyłam namiar.

    Złapałem - krzyknął Lo'Rel, lecz w odpowiedzi usłyszał tylko huk jaki wywołał mechanizm wyrzucający pilota. Przez szybę dojrzał jak w oddali czarny pocisk nurkuje w ziemię, by po chwili zamienić się w kulę ognia, zaś do góry unosi się mężczyzna wyposażony w spadochron. Widząc to poczuł silną odpowiedzialność za człowieka, obcego mu człowieka, który ryzykował dla niego i jego ludzi życiem. Poderwał ostro maszynę i w chwilę po tym znalazł się za kolejnym pojazdem CM, który pomimo zmyślnych manewrów nie był w stanie uciec celownikom.

    Masz swoją okazję by zadbać o bezpieczeństwo ludzi którzy cię ratują - powiedział Athotis.

    Również o bezpieczeństwo ludzi którzy nam pomagają - poprawił przyjaciela i oddał strzał. Zainstalowane na poszyciu armatki kwantowe doskonale się sprawdziły. Dwa czerwone pociski trafiły bezpośrednio w napęd CM, ten momentalnie zaczął spadać, by po chwili obwieścić upadek metalicznym trzaskiem. Ostatni pojazd był celem drugiego Trilla, który również zdążył zniszczyć napastnika.

    Dobra - mówił już po wszystkim - ja i Traxin lecimy do składów, Komruk szukasz Mika. Komandorze Lo'Rel - skierował swe słowa do Trilla - droga wolna, tu rozchodzą się nasze ścieżki, dzięki za wszystko.

    Hmm - zaśmiał się lekko - również dziękuję za wszystko. - I już więcej nie usłyszał swego aletrega. Oba myśliwce skierowały się do gęstych lasów. "Dzięki za wszystko", spodziewał się jakiegoś innego pożegnania, a tu tylko zwykłe: "dzięki za wszystko". Równie powściągliwy co wybuchowy. Właśnie posadził myśliwiec na ziemi i obaj wysiedli. Zupełnie odmienieni podeszli do znanej im załogi.

    Miło mi panią widzieć Teelix - powitał Talaxiankę Lo'Rel z uśmiechem na twarzy.

    Cieszę się że się odnaleźliście - spojrzała na obu mężczyzn równie zadowolona.

    Mieliśmy zamiar właśnie wracać - zażartował Betazoid.

    Zatem wszystko gotowe do transportu - wyjaśniła kobieta, a cała ekipa zwiadowcza ustawiła się w grupie. Dała jeszcze obu mężczyznom emitery fazowe, które miał na sobie każdy oficer grupy ratunkowej. - Komandorze - Teelix przekazała dowodzenie Lo'Relowi. Ten jednak nie wydawał rozkazu do transportu. Stanął na czele grupy i wpatrywał się w odległy las. Czuł, że nie może tak po prostu odejść, zostawić "samego siebie" na pastwę losu. Wpatrywał się tak nadal, czas znacznie zwolnił, czuł, że stoi tu całą wieczność. Nagle zza lasu uniosły się dwa punkty i szybko zbliżały się w stronę obozu. Czas z powrotem przyśpieszył, a oba punkty przybrały postać pojazdów latających. Jeden z eskadry Lo'Rela. Drugi zaś w kolorze intensywnej zieleni należał do Imperium Romulańskiego. Trafił uciekający myśliwiec. Komandor dostrzegł już w kokpicie Trilla, wiedział też, że ściga go Mirok Cryo. Poważnie uszkodzony pojazd nie mógł już dalej lecieć, był coraz niżej, niżej, aż w końcu zarył w wysokie trawy jakiś kilometr przed nimi, jednak prędkość uderzenia sprawiła, że wił się między tymi trawami tak długo, aż w końcu z impetem uderzył o bliźniaczo podobny myśliwiec którym leciał komandor. Lo'Rel niewzruszony tym uderzeniem, które zerwało podpory lądownicze stojącego pojazdu, energicznie uchylił szybę i wyskoczył z pojazdu. Romulański ścigacz spokojnie i dumnie wylądował kilkadziesiąt metrów dalej. Z jego wnętrza wysunął się znajomy Romulanin.

    Znasz go? - Zapytał Lo'Rel zgryźliwym tonem Teelix. Patrzyła jak otępiała na alterego swego niedawnego dowódcy. Tymczasem ten którego komandor miał już nie zobaczyć właśnie biegł w jego stronę.

    Szybko, zróbcie coś, bo zaraz nikt nie opuści tej planety - zagrzmiał tajemniczo.

    Ale co się stało? - Zapytał nerwowo komandor. Prawdę mówiąc poczuł ulgę, że znowu z nim rozmawia.

    Dosłownie spadli z nieba, zaatakowali nas gdy, my ostrzeliwaliśmy składy - komentował - było ich dwóch, zniszczyli myśliwiec Traxina, no to zestrzeliłem tamtego. Ale ta natrętna żmija tu biegnie. - Gorączkował się tak bardzo, że lada moment wywołał by burzę. Nagle zza pojazdu Trilla wyłonił się Cryo. Wyglądał groteskowo, jego kruczoczarne włosy były rozczochrane, miał nienaturalnie agresywną minę, desperacko trzymając broń i krocząc jakby po fali do grupy.

    Areinnye'n-hnah! - Wykrzyczał i wycelował dezruptor w Trilla. Ktoś go jednak uprzedził, zza grupy wyłonił się Athotis i jednym strzałem powalił Romulanina na ziemię.

    To za moje alterego - powiedział z dziwnym spokojem i schował fazer. I równie skąpo jak przed kilkoma minutami Trill, rzekł do niego - dzięki za wszystko - pozwolił sobie na pożegnalny uśmiech. Lo'Rel kiwnął twierdząco, ale zadziornie w geście przyjęcia podziękowań. Komandor patrzył i nie wierzył własnym oczom. Dwaj zajadli przeciwnicy dziękują sobie.

    Ale do czego zmierzałem - przypomniał sobie - nie zdążyliśmy ustawić starterów i wybuch będzie zupełnie niekontrolowany. - Powiedziawszy to, na horyzoncie w zupełnej ciszy w powietrze wzniósł się gigantyczny słup ognia, dopełniła go opóźniona fala dźwiękowa. Niewyobrażalnie wielka ściana ognia powalała kolejne drzewa zostawiając za sobą tylko spalone pola pełne popiołów. Było kwestią sekund nim fala dotrze do nich. - Spieprzajcie stąd!!! - Krzyknął do całej grupy równie głośno jak siła wybuchu.

    A co z tobą? Chodź tu, potem cię odeślemy - Protestował drugi Lo'Rel. Nakazując jednocześnie Teelix by powiadomiła bazę o transporcie.

    Nie rozumiesz, że ta planeta za chwilę może przestać istnieć?!! - Krzyczał nadal. - Do cholery, choć raz posłuchaj tego co się do ciebie mówi! Przecież moja załoga mnie stąd zabierze!

    Nie śpieszy im się?! - Komandor nadal nie dawał za wygraną. Nie mógł go tu zostawić, w obliczu śmierci.

    Idź już! - Napierał.

    Komandorze! - Napierała również Talaxianka nawołująca do rozsądku Trilla. Ten już nie zamierzał nalegać. Ściana ognia nieubłaganie się zbliżała powodując, że od temperatury roślinność już tutaj zaczynała płonąć.

    Lo'Rel do Aquariusa - przerwał, by po raz ostatni spojrzeć "sobie" w oczy. Ten ponaglał go gestami, przekazując wzrokiem, że sobie poradzi. W nieznośnej już temperaturze sięgającej osiemdziesięciu stopni Celsjusza dokończył - transport. - Obraz przed nim zaczął się rozmywać, a ostatni widok jaki widział, to on nadal stojący na tle ognistego muru który już praktycznie go pochłonął. Potem już zobaczył dobrze znane pomieszczenie głównego transportera. Nie wiedział czy jego załoga zdążyła go zabrać... Nie posiadając tej pewności usiadł bezradnie na palecie urządzenia przesyłowego. Ekipa zwiadowcza energicznie opuszczała paletę, a wśród nich Athotis który jako jedyny widział żal na jego twarzy. Nikt inny nie wiedział tak bardzo, jak zależało mu na ocaleniu tamtego Lo'Rela. Od śmierci, od wrogów, od samego siebie. Miał różne metody, czasem niezrozumiałe i godne potępienia, jednak wszystkie one prowadziły do tego, by tamten zrozumiał, że jest kimś lepszym. Teraz ten ktoś, może już nie żyć... Przesyłownia powoli pustoszała.

    Wieczorem, już po przejściu wszystkich badań siedział sam w pokoju. Jennifer jeszcze nie wróciła, była za daleko by po otrzymaniu wiadomości o zaginięciu męża natychmiast przylecieć. Był już wyraźnie w lepszym nastroju. Nie czuł się wyalienowany, nie czuł się obco we własnym środowisku, nie czuł tego co bohaterowie licznych książek które czytał niegdyś, którzy po powrocie do domu nie czuli się jak u siebie. Przeciwnie, wystarczyło kilka godzin, by w miarę szybko powrócić do własnej rzeczywistości. A jednak jakaś cząstka jego już na zawsze została w tamtym wszechświecie. Siedział przy monitorze, rozmawiał z Harriet której składał wyjaśnienia.

    Wyobraź sobie, że potem przywołał twoje alterego!

    I co? Byłam chociaż groźna? - Dopytywała ciekawska Klingonka.

    Nazwała mnie skurwielem - wyjaśnił zdegustowany - to znaczy jego - poprawił się - potem chciała rozwieszać nasze wnętrzności zwierzętom.

    Musiała być wkurzona - westchnęła nie ukrywając jakiejś tam dumy, że tamta Canberra nie splamiła honoru rodu. Jednak nie wiedziała jaka była jej pozycja w Imperium Klingońskim, po co miała się rozczarowywać.

    Tak czy inaczej mamy to za sobą i nie chciał bym już tam wracać - było to oczywiste kłamstwo, gdyby mógł już by tam był, by dowiedzieć się co się stało z drugim Lo'Relem. Tylko tyle chciał wiedzieć. Nic więcej. Usłyszał gong do drzwi, wiedział kto to, dlatego postanowił szybko zakończyć rozmowę - prześlę ci raport najszybciej jak będę mógł.

    Czekam na niego. Odezwę się wkrótce, a teraz wypoczywaj - dodała z troską. - Canberra koniec. - Mały ekran schował się w blat biurka. Wstał i zdecydowanym krokiem poszedł otworzyć drzwi. A za nimi tak jak oczekiwał stał Athotis. Wskazał na padd w dłoni.

    Wejdź - zaproponował, Betazoid gestem twarzy odmówił.

    Mam raport - zaczął mówić, Lo'Rel sam nakazał wykonanie tego zadania - niestety nie udało się nawiązać łączności z tamtą Trepczą. - Twarz Trilla wyraźnie posmutniała - nie wiadomo czemu. Może nadajniki tylko spłonęły, ale równie dobrze ta planeta może już nie istnieć. Nie dowiemy się tego.

    A co z anomalią? Może za jakiś czas będzie można spenetrować tamten wymiar? - Dopytywał się komandor. Nie mógł dopuścić do siebie myśli, że już nigdy nie dowie się, co tam się stało i czy Lo'Rel został zabrany.

    Musiała zostać zamknięta - wyjaśnił Athotis - powodowała zakłócenia komunikacyjne. Stanowiła też zagrożenie dla teleportujących się na planetę.

    Jasne - burknął Trill.

    Dronal, oboje przez to przeszliśmy i ja też czuję jakąś dziwną potrzebę... Chciałbym wiedzieć co tam się dalej stało. Jego nie mogłeś uchronić przed samym sobą. Zresztą robił to co my - patrzący do tej pory w podłogę Lo'Rel spojrzał na Athotisa - walczył o bezpieczeństwo.

    On powiedział mi to samo. Różnią nas tylko metody - zamilkł na moment. - I jaki morał wyciągniemy z tej lekcji? - Zapytał chyba raczej retorycznie.

    Może taki: - zawiesił głos - że nie zmienisz kogoś w kilka dni. Ale zawsze warto próbować wyszukiwać w drugim człowieku to co ma najlepszego. Z resztą, niewiele się od siebie różnicie - dodał już żartobliwie.

    Już wychodziłeś? - Odparł zgryźliwie.

    Przede mną długa noc. Wiesz, że teraz nie będę spał, za to wyciągał wnioski dla siebie. A mam nad czym myśleć.

    Tak jak ja... - Poprał go Trill.

    Do jutra. - Drzwi się zamknęły. Komandor usiadł na kanapie i długo jeszcze wpatrywał się w gwiazdy za oknem. O czym rozmyślał? O wszystkim, o Lo'Relu, o lekcjach, jak nazwał to Athotis.



    Kim jesteśmy? Czy każdy z nas jest jedyny i niepowtarzalny? Czy to jakie drogi obieramy zależy od nas, czy od świata w którym żyjemy? Warto wierzyć, że nasze życie jest w naszych rękach, a przeznaczenie to tylko jedna z możliwości...

    KONIEC copyright Lo'Rel 2005

    Słowniczek

    romulański - romulanski

    Areinnye'n-hnah! (Idź do diabła) kllhe (robak który kopie łajno hlai, również obraźliwie) hlai (duży, nielotny ptak hodowany dla swojego mięsa) sseikear (l. mn. od sseikea - padlinożerca, również obraźliwie) jolan tru ("dobrego dnia, nocy" zarówno przy powitaniach jak i pożegnaniach)

    klingoński - klingonski

    yoH'Ha'qu' (tchórz) quapla'H (życzenie honorowej śmierci w walce) P'Taq (zwierzę, jedna z najgorszych obelg dla Klingona) N'gech (żeński narząd płciowy) Qu'vatlh (dziwka).

Viewing 1 post (of 1 total)
  • You must be logged in to reply to this topic.
searchclosebars linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram