Forum › Fandom › Kluby i grupy › ISS Paradox › [raport] 8 Lipca 2006
Komputer. Rozpocznij zapis, autoryzacja Keitel Sierra Tango Siedem Uniform.
== Dziennik Osobisty. Komandor Eric Keitel ==
Niestety. Dokładnie tak jak przewidywałem, Ferengijskie konsorcjum kontrolujące transportowce dalekiego zasięgu lecące na spotkanie z IKC Bortas ma problemy... Cóż, nie widząc innej możliwości i nie mając czasu na wzywanie kawalerii zdecydowałem się na podróż pojazdem konkurencyjnej filmy - głośniejszym, wolniejszym i grążącym zanikiem pól integracyjnych kadłuba... Na szczęście do systemu o dziwnej nazwie "Warszawa" dotarłem mniej więcej w jednym kawałku o godzinie 13.20 lokalnego czasu. Optymistycznie nastawiony do życia chciałem złapać jakiś prom... Potem sobie przypomniałem że próbowałem poprzednio i wylądowałem zupełnie nie tam gdzie chciałem więc ruszyłem w podróż przy użyciu bardziej sprawdzonyh metod...
Po półgodzinnym niespełna spacerku, podczas którego zahaczyłem o jakieś punkty handlowe, o dziwo obsługiwane przez ludzi, dotarłem na miejsce - jednocześnie dochodząc do wniosku ze gorąco jest winą Klingonów. To oni nie cierpią wszak zimna...
Barman powitał mnie uśmiechem, a kelnerka prośbą o zamówienie. Zaczeło się oczekiwanie.
== Dziennik Osobisty. Komandor Eric Keitel. Uzupełnienie ==
Miałem szczęście. Una przybyła z pogranicza dość szybko i rozpoczeliśmy rozmowę. Dotyczyła ona niemal wszytkiego, ale oscylowała głównie wokół PBEM USS Excelsior. Omówiliśmy obecną sytuaję, grające postacie, etc... Później dołączył do nas Corvus, przynosząc mi troszkę Star Treka (mniej więcej kilogram 🙂 ). W tym momencie rozpoczeła się arcyciekawa dyskusja dotycząca maskowania... Przerwał nam ją po kilku minutach Vashar. Jednak nie na długo... po szybkim powitaniu wróciliśmy do przerwanego wątku, co rzeczony Vashar po kilku minutach skomentował wiele wyrażającym pytaniem: "Oni tak od dawna?" skierowanym do Uny. W międzyczasie służby informacyjne poinformowały mnie o wiadomości od Fluora jakoby miał się nieco spóźnić...
Koniec końców, stawiłem się ja - niżej zresztą podpisany, Una, Corvus, Vashar, Fluor i Tom. Może grono niezbyt liczne, ale na pewno wesołe. Po kolejnej godzince a nawet nieco ponad gadania, zjedzeniu czegoś i popiciu udaliśmy się w miasto - jako że Fluor organizował ognisko. Wycieczka skończyła się na niezbyt wesołym incydencie w transportowcu, szybkiej podróży do sklepu (w którym wszyscy po opuszczeniu stoiska alkoholowego się zgubili) i powrotu.
Główna część grupy została oczekując na coś co dowiezie ich do Fluora ja zaś wróciłem do domu... Co ciekawe, bezproblemowo. Liczę że uczestnicy ogniska pochwalą się... A właśnie. W sklepie znaleźliśmy krwawe, oryginalne wino... Dla niepoznaki nazwany 'Bloody Orange'.
Komputer. Koniec zapisu.
Witam!Ech, nie moge sie przyzwyczaic do nie bycia cywilem... 🙂 co do raportu.... Mogę tylko powiedzieć, ze Keitel wykonał kawał wyśmienitej i bardzo potrzebnej roboty :-)))A co do ogniska: trwało do białego switu, potem poszliśmy leśną drogą przez cmentarz z otwartymi grobami (a tak, tak... tyle, że jeszcze nie zaludnionymi...) do przystanku... i następnego przystanku... i kolejnego... :-))) Jak owe przyslowiowe niewiasty, co po spędzeniu 20 lat w celi nie moga się rozstać na progu :-)Są zdjęcia, właśnie uczę się je zamieszczać na forum DeviantArt, jak dobrze pójdzie jutro z rana zostawię link, a Vashar zapewne swoje też podrzuci :-)Dziekuję wszystkim za mile spędzony czas i za cierpliwą gościnę Fluora, któremu robiliśmy eee... reklamę w obecności siostry i innych członków rodziny :-))))Fluorze, jeśli nas już wiecej nie zaprosisz, nie zdziwimy się ;-PDodam, że teren dokoła posiadłosci andoriańskiej jest pełen grzybów... kiedy nie panują tu takie iście kardazjanskie warunki jak od paru tygodni 🙂 Może zatem grzybobranie?Pozdrawiam,Ter, Una
Wspomnienia spisane po czasie, bo mieliśmy troszkę zajęć i jakoś tak wyszło... a szkoda by się całkowicie zatarły.
Spotkanie w Marhabie, przybytku trekizmu bylo stosunkowo krotkie, ale tresciwe. Stamtad wyruszylismy transportowcem do centrum handlowego w celu zaopatrzenia. Pech chcial, ze nie wiadomo skad pojawil sie egzekutor ferengijskiego urzedu podatkowego i nie wszystkim sie udalo wykrecic od uiszczenia oplat dodatkowych.
Kiedy bylismy juz w Żancie wspoltowarzysze skutecznie odciagali mnie od pobliskiej restauracji McDonald's. Same zakupy przebiegaly bez zaklocen, pomijajac fakt, ze co rusz grupa sie rozdzielala i trzeba bylo sie szukac pomiedzy polkami. Godnym zanotowania jest fakt narzekania Toma na kielbaske (nie spodobala mu sie mozliwosc zakupienia markowej Lider's Prize).
Mania kupowania zakonczyla sie kiedy okazalo sie, ze Maciek, ktory zdecydowal sie nam towarzyszyc, musi uciekac by zdazyc na kolejke do domu.
Na polce sklepowej udalo mi sie znalezc brzmiacy ciekawie Bloody Orange (z gatunku tzw. tanich napojow) o dosc ciekawym rozowym kolorku (czyzby klingonska krew? :D) oraz najprawdziwszy Canar o smaku tiramisu (sprawdzone - w istocie wiecej szkla niz picia 😉 ). Poza tym bylo duzo reddsow i innych mocnych trunkow 😉 Ze wzgledu na wlaczone protokoly bezpieczenstwa (brak wodki) udalo sie przezyc cala noc bez zadnych rewelacji, chociaz rozpietosc gatunkowa alkoholi byla calkiem spora.
Obladowani ciezkim sprzetem szybko zrezygnowalismy z jakze kuszacej propozycji polgodzinnego spaceru i poczekalismy dluzej na autobus, ktory mial podrzucic nas az do samego centrum wydarzen.
Po szybkim zakwaterowaniu sie rozpoczely sie przygotowania do rozpalania ogniska. Co nie obylo sie bez incydentow, jako ze do podpalki uzywalismy gazety z wizerunkami pewnych politykow - tematu nie warto drazyc, by nie narazac sie na odpowiedzialnosc karna.
Pierwsze kielbaski zostaly szybko upieczone, jako ze towarzystwo bylo glodne. Dopiero pozniej przyszedl czas na delektowanie sie samym pieczeniem i sprawdzaniem roznych technik przyrzadzania.
O samej czesci wlasciwej spotkania nie powiem zbyt wiele, bo wspomnienia sa dosc mgliste, aczkolwiek pamietam doskonale, ze Corvus zaczal w pewnym momencie mowic glosami ku ogolnej radosci Uny. Z kolei Una uparla sie, by czestowac koty kielbasa z ogniska. Nie obylo sie takze bez kanonicznej piesni "Row, row, row your boat..." chociaz sama inicjatywa byla nieco zbyt szybka, a goscie za malo rozmiekczeni 😉
Jak na kazdym tego rodzaju mityngu nie moglo zabraknac spaceru. Szybkie haslo "idziemy do nocnego" poczatkowo nie znalazlo zbyt wielkiego poklasku u Vasha i Toma, ale udalo sie ich namowic do wycieczki. Pewnego smaczku calej wyprawie dodaje fakt, ze istnienie nocnego w mojej okolicy bylo/jest pewnego rodzaju suburban legend - malo kto widzial, a kazdy o nim slyszal 😉
Wlasnie z ta podroza (i czasem, kiedy nadchodza glupie pomysly - czyli ok.2-3 w nocy 😀 ) wiaze sie wyslanie do Arielki krotkiego komunikatu o tresci podobnej do wish you were here. Po powrocie posiedzielismy jeszcze troche, a pozniej w kwaterach tymczasowych udalismy sie spac (zanotowac: kolejnym razem usunac meble z pokoju).
O samym epilogu czyli wycieczce na sniadanie do maca nie warto juz sie rozpisywac 😉
Poza tym bylo przyjemnie i czekam na jeszcze ;D