Forum Trek.pl Newsy Wydarzenia PolCon 2013 - relacja

PolCon 2013 - relacja

Viewing 8 posts - 1 through 8 (of 8 total)
  • Author
    Posts
  • #7537

    PolCon 2013 – Przybyłam, zobaczyłam, zwyciężyłam czy przeżyłam?

    Nigdy nie byłam osobą „konwentowo-wyjazdową”, raczej „wygodną”. Większość odwiedzonych przeze mnie konwentów odbywała się w Łodzi (Polcon 2009, Kapitularz 2012, MFKiG). Na TrekSferze jednak bywam regularnie od trzech lat. Tym razem trafiłam na PolCon 2013.

    [more]Będąc członkiem Stowarzyszenia TrekSfera, miałam dojścia do aktualnych informacji jeszcze przed dotarciem na Kampus Politechniki Warszawskiej. Po opuszczeniu Dworca Centralnego i udaniu się z grupą wypadową do „StarTrekBucksa” otrzymałam pierwszą wiadomość: „Akredytacja stoi. Rusza od 15:00”. Start planowano na 12:00, ale zamiast się rozmieniać na drobne, wybraliśmy się na obiad i do hostelu, by już o 16:00 być na konwencie.

    Dochodzimy do Nowowiejskiej i naszym oczom ukazuje się... kolejka do „Ostatniej paróweczki hrabiego Barry Kenta” w rozmiarze typowo amerykańskim – XXXXXL, powiększone frytki i dietetyczna cola (no bo przecież dbamy o linię). Liczba ludzi z torbami, plecakami, workami zawierającymi stroje, a nawet towarem na targi była ogromna. Drzwi od budynku zamknięte, pilnowane przez gżdaczy. WSZYSTKO stało. Około 16:30 kolejka zaczęła wykonywać minimalne ruchy robaczkowe, a twórcy programu, którzy mieli wystąpić o godzinie 16:00 (sic!), byli wciągani do środka przez orgów, byle tylko wygłosić prelekcję... dla tych kilku osób, którym udało się wejść do środka. Mnie było dane poczekać do ok. 18:00, a i tak wejście kolejką mediów nie było łatwe. Czwartkowe uczestnictwo w PolConie można było skreślić. Co prawda dotarłam jedną z prelekcji, ale brak endorfin, spowodowany czasem oczekiwania, sprawił, że ten dzień przestał dla mnie istnieć. Oficjalnego klubu konwentowego „Remont” nie odwiedziłam w ogóle, co wg każdej osoby, z jaką rozmawiałam, było rozsądne z mojej strony.

    Dołączona grafika

    Dołączona grafika

    Piątek powitał mnie ciepłą pogodą, słońcem oraz lepszym nastawieniem do świata i wszechświata. Ubrana w soczyście limonkową koszulkę TrekSfery, mając GORN na piersi, wybrałam się na pierwszy tego dnia punkt programu. Zanim jednak dojdę do niego i do innych, chciałabym się skupić na lokalizacji całego konwentu wraz z przydatkami.

    Budynek główny (który notabene został oznaczony dopiero tego dnia jako GŁÓWNY) mieścił się w gmachu Wydziału Elektroniki i Technik Informacyjnych. Tam znajdowała się akredytacja, orgroom, greenroom, sale RPG oraz wszystkie sale prelekcyjne... z wyjątkiem bloku japońskiego. Jako fanka mangi i anime powitałam tę wiadomość niezbyt entuzjastycznie.

    Blok Mangowy, Festiwal Kocioł (gamesroom obejmujący LARPy, bitewniaki, Fantasy EXPO itp.) oraz strefa targowa/Dni Nauki ulokowana została w budynkach Politechniki po drugiej stronie ulicy odpowiednio w budynkach Wydziału Matematyki i Nauk Informacyjnych, Wydziału Fizyki i Inżynierii Środowiska. Odległość około przecznicy. Odnalezienie swojego budynku – bezcenne, zwłaszcza jak nie jesteś stąd. I nie mówię, że budynki nie były oznaczone. DROGA nie była oznaczona. Jakaś dobra dusza, (dziękuję Ci Pomocna Osobo za wszystkich uczestników), wyrysowała kredą strzałki na chodniku prowadząc ludzi w odpowiednie miejsca. Kreda jak to kreda, szybko się zmazała, pomysł wart uwagi. Szkoda, że organizatorzy jeszcze przed konwentem nie pomyśleli o oznaczeniu drogi. I jestem świadoma, że na pewne rzeczy należy mieć pozwolenie miasta, jednak kilka kierunkowskazów na kijkach dałoby nam poczucie większego komfortu i stracilibyśmy mniej czasu na szukanie upragnionej lokacji.

    O ile oddzielenie strefy gier od prelekcji nie było wg mnie złym pomysłem, to targi i manga w takiej odległości od budynku głównego (a podkreślam, nie było to bardzo daleko) wywołała w moim planie dnia bardzo duży chaos. Jeśli nie miało się większej ilości wolnego czasu, tam po prostu nie opłacało się iść, a nawet kiedy RAZ udało mi się dotrzeć do budynku japońskiego, to zastałam salę wypełnioną po brzegi.

    Nie jestem stałym bywalcem wszystkich konwentów, ale pamiętam, jak wyglądała zeszłoroczna Avangarda. Program ulokowany w salach, a targi na korytarzach i piętrach tego samego budynku. Mimo, że niektórzy wystawcy podobno narzekali na miejsce z powodu braku „powierzchni magazynowej”, to jednak mieli większy „obrót” - nie wiem, czy finansowy, ale na pewno ludzki.

    Zwykle właśnie między prelekcjami chodzi się na zakupy, żeby ich nie tracić. Przechodząc z sali do sali mijałam kolorowe stoiska pełne „itemów mocy”, które chciały jak najszybciej znaleźć się w mojej torbie, wyciągając z niej ostatnie złotówki. W ciągu czterech dni Avangardy przeszłam przez praktycznie wszystkie stoliki ze 20 razy łaknąc fantastycznych gier i drobiazgów. Na polconowych targach byłam AŻ dwukrotnie (w piątek rano by obejrzeć wszystko, w niedzielę, by wydać walutę konwentową) spędzając tam minimum czasu, bo jednak program był ważniejszy.

    I choć zdaję sobie sprawę, że pewnych rzeczy się nie przeskoczy, bo miejsca jest dana ilość, a na uginanie czasu i przestrzeni musimy jeszcze poczekać, to jednak nie byłam zadowolona z danego obrotu spraw.

    Mogłabym zakończyć opowiadanie o budynkach i wrócić do programu... ale zostały jeszcze akademiki i szkoła konwentowa. Lokalizacja tych pierwszych nie zależała od organizatorów, lecz były one ze trzy do czterech razy dalej niż hostel, który wynajęłam ze znajomymi, za bardzo podobną cenę, korzystając z polconowej zniżki. In plus? No nie do końca. Informacja o hostelach pojawiła się dopiero po rezerwacji akademików. Po spojrzeniu na mapkę w informatorze, dziękowałam pradawnym bogom, że zabrakło dla nas miejsca w domach studenckich, a hostel „Mermaid” na Wilczej 29A przyjął nas z otwartymi ramionami.

    O szkole konwentowej słyszałam wiele plotek, ale nie będąc świadkiem pewnych zdarzeń, nie mogę odnieść się do całej sytuacji. Moje „wygodne” podejście zawsze pcha mnie do znalezienia „czegoś z łóżkiem”, więc pozostaje mi tylko łączyć się z konwentowiczami w „bulu i nadzieji”, że po staniu w przezacnie długim ogonku, musieli po pierwszej nocy, razem z bagażami, zebrać się w nowe, bardzo dalekie miejsce, acz z bezpośrednim dojazdem komunikacją miejską.

    Wróćmy jednak do części merytorycznej konwentu. Wkraczając na teren należało mieć ze sobą identyfikator oraz opaskę na nadgarstku. Opaskę świadczącą za ile dni się zapłaciło (pełne akredytacje dostawały złote). Mam złe podejście do opasek, których „nie wolno zdejmować” z uwagi na MFKiG, gdyż tam dostaje się takie papierowe, co zmienia prysznic w „challenge”. Na PolConie jednak wykazano się, gdyż te były z wodoodpornego tworzywa, zapięte na zatrzask, więc trzymały się zacnie. Pomysł bardzo dobry.

    W „goodies bag” znalazłam informator konwentowy, dodatkowy informator z mapką, tom 15 magazynu „Fantasy Komiks”, parę ulotek, zniżkę do księgarni Solaris... i brak tomiku Zajdla. Lekki szok, no bo jak to, nie dość, że przedpłata, to jeszcze wchodzę jako prasa i nie ma Zajdla? Tomik należało odebrać samemu w orgroomie z uwagi na opóźnienia przy akredytacji. Dla niektórych stanowiło to wygodę, niektórym z rezerwacją grupową sprawiło trochę problemów, a potem... potem okazało się, że wiele osób nie zgłosiło się po odbiór i ostatniego dnia rozdawano tomik każdemu, kto się zgłosił, niezależnie od kolejności przy internetowej rejestracji. Ocenę sytuacji zostawiam Wam.

    Przechodząc do programu, to na każdej prelekcji, na którą udało mi się wejść (sale literackie były małe i szybko się zapełniały), bardzo dobrze się bawiłam. Prelegenci byli zawsze przygotowani do tematu i chętnie wyjaśniali wszelkie wątpliwości. Nawet atakowani z każdej strony jak np. Mateusz „Bane” Oksiński. Prowadząc prelekcję „Gwiezdne Wojny dla początkujących” dzielnie odpowiadał na coraz to nowe pytania bardzo dobrze wyedukowanego uczestnika, których treści kłóciły się z ideą „dla początkująch”. Bane natomiast przedstawił swoje racje, doprowadził prelekcję do końca, przedstawiając „rdzeń” „Gwiezdnych Wojen” i zachęcając do oglądania. W tym samym czasie odbywała się prelekcja „Star Trek dla początkujących”. Z tego co mi wiadomo sala była pełna, a to tylko dobrze rokuje na przyszłość i może skusi nowe osoby do wędrówek po galaktyce „Kirk-Fu style” lub „Tea. Earl Grey. Hot. Style.”

    Do gustu przypadł mi poranny piątkowy wykład Anny „Czeko” Dymarczyk - „Różnorodność kulturowa Siedmiu Królestw” traktujący o wierzeniach Westeros. Prowadząca przeprowadziła słuchaczy przez religie sagi „Pieśni Lodu i Ognia” porównując je do współczesnych wierzeń. Temat przedstawiony ciekawie i przypomniał mi o wielu szczegółach, które często pomija się, prąc do przodu, czekając na następną ofiarę George'a R. R. Martina.

    Później miałam przyjemność wysłuchać prelekcji Joanny „Ari” Szulc, która została nazwana przez jednego z moich znajomych „konwentowym terminatorem”, gdyż przygotowała wiele tematów omawianych na różnych blokach. „Spock czy nie Spock” traktowała o historii Leonarda Nimoya – jak został aktorem i jak w rezultacie trafił do „Star Treka”. Mając jedynie godzinę, prelegentce udało się przekazać naprawdę wiele. Nie tylko życiorys samego aktora, ale także ciekawe anegdotki z planu i spoza niego, które każdy trekker uwielbia. Z tego miejsca, Ari, bardzo Ci dziękuję.

    Dołączona grafika

    Dwie godziny spędziłam na pogadankach dwóch fandomowych wyjadaczy Macieja „lucka” Sabata i Michała „Puszona” Stachyry zwanych Geekozaurem (geekozaur.pl). W trakcie pierwszego panelu („Najciekawsze seriale okiem Geekozaura”) opowiadali co warto zobaczyć, czego lepiej patykiem nie tykać, a co można, ale nie trzeba oglądać. Miło było spędzić czas na prelekcji, gdzie wystarczyła sama osobowość prowadzących, by dobrze się bawić i wciągnąć w temat.

    Do drugiej pogadanki dołączył Jakub Ćwiek i już we trzech wprowadzili uczestników w temat „SF, drugs and rock'n'roll” - jak muzyka wpływała na fantastykę oraz jak fantastyka wpływała na muzykę. Jeśli zobaczycie tę prelekcję w planie innego konwentu i w takim składzie, polecam!

    Dołączona grafika

    Sobota była najbardziej szalonym dniem. Dwugodzinne warsztaty języka klingońskiego zorganizowane przez Agnieszkę „'ISqu'” Solską ściągnęły wielu zainteresowanych. Skierowane do początkujących pozwoliły na zaznajomienie się z regułami wymowy i gramatyki, a także na złożenie pierwszych zdań.

    Dołączona grafika

    Jednak to, co miało nastąpić później przeszło moje najśmielsze oczekiwania, gdyż na sobotę miałam gotowy cosplay.

    Będąc odzianą w czerwoną tunikę ze „Star Trek: The Original Series” w randze komandora nie byłam gotowa na tyle osób z aparatami :D. Zrobiono mi mnóstwo zdjęć. W pewnym momencie na mojej twarzy zastygł „uśmiech nr 3”, w razie, gdybym nie zauważyła kolejnej osoby ze „złodziejem dusz”. Natomiast czułam się wspaniale. Wspomnienie o „Kolejkonie”, choć wciąż żywe, zdawało się przygasać, gdy członkowie Stowarzyszenia TrekSfera pozowali do zdjęć w dobrze skrojonych mundurach, szczęśliwi, że znów się spotkali. Dlatego właśnie uwielbiam przyjeżdżać na TrekSferę. Do ludzi, którzy kochają dokładnie to, co ja.

    Dołączona grafika

    Dołączona grafika

    Dlatego drugim „szaleństwem” było starcie uniwersów – Star Trek vs. Star Wars. Dołączając do dwóch członków eMPIR-u – Bartka „Scimitara” Skuchy i Adama „Q'lasa” Kulki wygraliśmy coś w stylu „battle of the bands”, wykazując się dobrą wiedzą obu uniwersów... i dobrą intuicją, wszak trzeba czasem dobrze strzelić. Dostaliśmy walutę konwentową i Puchar Uniwersów – trofeum przechodnie, które wróci na TrekSferę już przyszłym roku.

    Dołączona grafika

    Dołączona grafika

    Wyjątkowo postanowiłam także wybrać się na Galę Zajdla. Lokalizacja w Sali Kongresowej była dla mnie strzałem w dziesiątkę, choć Pałac Kultury znajduje się w pewnej odległości od Politechniki. Oprawa muzyczna była zaskakująca, ale dobrze wpisała się w klimat przedsięwzięcia. Gdy po wszystkich podziękowaniach nastąpiła chwila wręczenia statuetek przez panią Jadwigę Zajdel, sporo osób mogło być w szoku. Przy tylu nominacjach dla Jakuba Ćwieka, obie nagrody – za powieść i opowiadanie – otrzymał Robert M. Wegner za „Niebo ze stali” i „Jeszcze jeden bohater”. Gdy pan Wegner, dzierżąc w dłoniach dwa Zajdle, dwa dyplomy i kwiaty, próbował zejść ze sceny, podbiegły jego córki, by pomoc tacie z nagrodami. Takiego „awwww” publiczności się nie zapomina.

    I tak w sumie zakończył się PolCon. W niedzielę jeszcze do 15:00 odbywały się prelekcje, ale wiele osób, już spakowanych, kierowało się na dworzec kolejowy i autobusowy, by po trzech intensywnych dniach powrócić do domu.

    Podsumowując... mam pewien niedosyt po PolConie 2013.

    Świetnie bawiłam się ze Stowarzyszeniem TrekSfera w pubie „Południk Zero”, a na prelekcjach czułam, że prowadzącym zależy. Zawsze doceniam ludzi, którzy poważnie podchodzą do zobowiązań, zwłaszcza gdy są one dobrowolne. Programowi nie mam nic do zarzucenia.

    Mam jednak zarzuty dotyczące „konwentowości”. Zbyt wiele myślało się o bałaganie, o akredytacji, o szkole konwentowej, o „jak gdzie dojść”, „gdzie jest toaleta” (damskich nie zaznaczono na planie), „gdzie jest bufet”, „gdzie jest budynek XYZ”. Brak wskazówek, brak ogólnej tablicy ogłoszeń, problem z tomikiem Zajdla oraz ogólne zmęczenie tymi „brakami” wpłynęły znacząco na samopoczucie moje i współtowarzyszy.

    Mając świadomość, że organizatorzy mieli tylko rok na zrobienie PolConu (zwykle są dwa), że ilość gżdaczy była mniejsza niż zadeklarowana, oraz to, że pewne rzeczy od organizatorów nie zależą, to niesmak pozostaje.

    Stowarzyszenie Avangarda nie robiła konwentu po raz pierwszy, więc sądziłam, że niektóre rozwiązania powinny być oczywiste. Do tego wpis niedzielny na Facebooku, by „nie winić organizatorów za deszcz” był mało śmieszny dla osób, które wystały się w słynnym „Kolejkonie”.

    Na konwent Avangarda, jeśli będzie w przyszłym roku, pewnie przyjadę. Na PolCon autorstwa Avangardy... zobaczymy.

    Podziękowania

    Wszystkie dobre wspomnienia, nie byłyby możliwe, gdyby nie ludzie, z którymi dane było mi przebywać. Pora na podziękowania.

    Piotrowi Matuszowi, za możliwość napisania tej relacji i chociaż raz postawienia siebie w roli prasy. Nigdy nie byłam tak szczęśliwa z powodu identyfikatora, który nie dość, że był drukowany, to jeszcze mój pseudonim napisano prawidłowo.

    Pawłowi „fluorowi” Dąbrowskiemu za wsparcie od samego początku („fluor, ale ja mam problem...”), który dwoił się i troił, żeby blok doszedł do skutku, a ja, taka biedna, dostała swoją plakietkę i znalazła ekipę w pubie.

    Stowarzyszeniu „TrekSfera” za wspólnie spędzony czas na i po konwencie. Gdyby nie Wy, prawdopodobnie nie odwiedziłabym Warszawy,

    Oskarowi Sztajerowi i Rafałowi „Gawlasowi” Gawlikowi za zrobienie mnóstwa zdjęć. Nie mogę się ich doczekać, zwłaszcza tych ze mną w roli głównej, towarzyszącej lub epizodycznej :).

    Mojej grupie wypadowej: Uli, Kasi, Artusowi, Dobremu, Marcie, Kamilowi – bez was jazda pociągiem byłaby przaśna, a lekki brak synchronizacji pory snu rekompensowało powszechne, dobrze rozbudowane, szerokie jak nurty Amazonki, poczucie humoru. Dziękuję także za odtransportowanie mnie pod sam dom, gdyż jako „wielkoplecakowy” wielbłąd miałabym z tym pewne trudności.

    Do tego Tomaszowi i Ali, których widziałam tylko przez pewien czas oscylujący w minutach do godzin, ale bez Was wyjazd nie byłby pełny.

    Właścicielom i obsłudze hostelu „Mermaid” na Wilczej 29A, który w cudowny sposób był dwie bramy od treksferowego pubu konwentowego. Lokalizacja i klimat obiektu zasługują na nagrodę od pradawnych bogów.

    Właścicielom i obsłudze „Południka Zero” Wilcza 25 za transportowanie tostów w trybie błyskawicznym oraz za atmosferę pubu.

    Dziękuję także gżdaczom i organizatorom, za konwent, na którym oprócz wpadek, zdarzyły się wszystkie powyższe dobre rzeczy, dla których warto przyjeżdżać.

    Katarzyna „Archarachne” Ostrowicz

    PS. Gdzie zaznaczono zdjęcia pozyskane dzięki Oskarowi Sztajerowi - Colored with Light[/more]

    Melnikor
    Participant
    #113971

    Do części programowej nie mam zastrzeżeń, jednak organizacja to już zupełnie inna sprawa. Osobiście po kontakcie z niektórymi organizatorami odniosłem wrażenie, że nie dość iż nie poczuwają się do bycia odpowiedzialnymi za część problemów to wręcz mieli je i konwentowiczów gdzieś. Owszem były oddzielne kolejki dla poszczególnych osób, jednak nikt się nawet nie ruszył żeby poinformować o tym ludzi stojących dalej niż 15 metrów od drzwi. Podobnie miała się sytuacja z rozdawaniem ludziom identyfikatorów z racji przedpłaty akredytacji. Około godziny 17 ktoś wreszcie wpadł na pomysł że osoby które już zapłaciły i mają przygotowane wejściówki można wpuszczać bocznym wejściem odciążając główną kolejkę i stolik akredacyjny. Jednak i w tym przypadku nikomu nie chciało się ruszyć wzdłuż Kolejkonu i poinformowaniu oczekujących. Jakby tego było mało, akredytacje części osób (w tym moja) zaginęły w boju. Na sugestię żeby jeden z Gżdaczy (naprawdę nie wiem po co w trójkę trzymali akredytację na np. literę K) spisał na kartce osoby których ta sytuacja dotknęła (naliczyłem spokojnie z 25-30 takich osób) i poszedł to zweryfikować na stoliku, odpowiedź była... cóż... mało przyjemna i przyjazna.O szkole konwentowej nawet nie warto wspominać. Ponad 200 osób upchniętych na sali gimnastycznej 28 na 22 metry plus przyległe korytarze.

    #113972

    Moim znajomym, które robiły ze mną akredytację grupową (zanim dostałam wejściówkę mediów) przydzielono identyfikatory Twórców Programu.Jeśli byłeś w grupie "TrekSfera" bardzo możliwe, że właśnie tam była twoja plakietka.

    Melnikor
    Participant
    #113974

    Akredytacje grupowe to inny temat ( a znimi też nie było łatwo), ja miałem indywidualną (nie należę do TrekSfery, na forum goszczę z racji grania w STO) a problemy wynikły z faktu iż nie wszystkie indentyfikatory zostały zawczasu wydrukowane i miały być dodrukowywane na miejscu ale system akredytacji zdechł.

    fluor
    Keymaster
    #113980

    Formalnie nie trzeba było nigdzie przynależeć, jedynym kryterium było, że grupa musi być zorganizowana i liczyć co najmniej 10 os.Ja chętnie przyjmę wszelkie i uwagi dotyczące konwentu, w szczególności zaś organizacji bloku TrekSfera.

    Piotr
    Keymaster
    #113986
    Melnikor
    Participant
    #113987

    Fluor to ja dam jedno krytyczne ale odnośnie konkursów: kwestie organizacyjne i zasady (punktacja, co w przypadku remisu, itp. najprawdopodobniejsze scenariusze) powinny być bardziej niż wstępnie ustalone przed samym konkursem.

    fluor
    Keymaster
    #113989

    To słuszna uwaga i jak najbardziej coś, co możemy poprawić, bo nie zawsze prowadzący był na to przygotowany.

Viewing 8 posts - 1 through 8 (of 8 total)
  • You must be logged in to reply to this topic.
searchclosebars linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram