Arthur C. Clarke

Viewing 15 posts - 1 through 15 (of 17 total)
  • Author
    Posts
  • Q__
    Participant
    #241627

    Następny klasyk SF, tym razem Autor definiujący swoim dorobkiem jej nurt hard. Kolegował się z Roddenberry'm, Lem zwał go swoim nauczycielem, wymyślił satelity geostacjonarne, według jego scenariusza powstał jeden z najlepszych filmów fantastycznonaukowych wszech czasów, czego chcieć więcej? 😉

    Na początek audiobookowa (mam nadzieję, że legalna) adaptacja jednej z mniej znanych powieści A.C.C. - "Wyspy Delfinów":
    https://www.youtube.com/watch?v=36QF2PIAz40

    I katedralne 😉 recenzje powieści bardziej znanych:
    http://katedra.nast.pl/art.php5?id=6008
    http://katedra.nast.pl/art.php5?id=7860

    Edit:
    Znalazłem jeszcze (te już legalne na 100%) darmowe próbki audiobookowych adaptacji dwu pierwszych "Odysei...":
    https://www.youtube.com/watch?v=7RqQoWix3LE
    https://www.youtube.com/watch?v=0PPKubf6Jdw

    ps. Tradycyjnie jest to kontynuacja tematu z ST.pl:
    http://www.startrek.pl/forum/index.php?action=vthread&forum=5&topic=2232
    Choć i epitafijnego niusa z Trek.pl warto przypomnieć:
    https://trek.pl/forum/topic/arthur-c-clarke-nie-zyje/

    Q__
    Participant
    #242380

    Kolejna w ostatnim czasie (wcześniejsze linkowałem na Phoenixie) pochwała filmowej wersji "2010...":
    https://www.youtube.com/watch?v=3jutrJZs3mU

    Q__
    Participant
    MarcinK
    Participant
    #251253

    Kupiłem omnibus tetralogi.
    Niestety wydawca poleciał na łatwiznę i wrzucił nie przystające do siebie tłumaczenia. W 2001 wszystkie nazwy statków są spolsczone, w 2010 już nie, w 2061 Discovery pozostał Discovery ale resztę przetłumaczyli, 3001 jeszcze nie czytałem.
    Dotychczas najlepiej wypada 2010. 2001 może i jest najbardziej pionierska, ale gorsza warsztatowo, autor może jeszcze nie miał wyrobionej lekkiej ręki. W 2010 opisy otoczenia i sytuacji na świecie są zgrabnie wplecione w akcje i nie odstają tak jak w 2001.
    2061 wydaje się strasznie prostolinijna, mamy ładne opisy komety i Europy, ale fabuła gna do przodu nie stawiając w zasadzie przed bohaterami wyzwań. Jeśli dzieje się coś niebezpiecznego, to w zasadzie już na tej samej stronie znajdują rozwiązanie i wracają do łowienia ryb. No i ile można wspomniać o tym że Floyda żona zostawiła.

    • This reply was modified 1 year ago by MarcinK.
    Q__
    Participant
    #251256

    Dotychczas najlepiej wypada 2010.

    Co ciekawe, jak Oramus, Jęczmyk i Sedeńko układali kanon SF - też ją przedłożyli nad oryginał. (I muszę się w sumie z nimi, czy raczej z Wami, zgodzić. Powieściowa "dwójka" zawiera najwięcej fabularnego mięsa, najlepsze kosmiczne opisy, a i nazwiskowe zagranie na nosie sowieckiej cenzurze zasługuje na docenienie.)

    2061 wydaje się strasznie prostolinijna

    Bo nie dość, że to późny utwór (A.C.C. nie zamilkł, niestety, jak Lem, czując spadek formy), to rozgrywa się w Układzie solidnie już oswojonym (co sporo dramatyzmu odejmuje).

    3001 jeszcze nie czytałem.

    Literacko jest b. słaba, ale film byłby z niej b. efektowny wizualnie...

    MarcinK
    Participant
    #251326

    Matko, 3001 jest jak opowiadanie o Wędrowyczu albo odcinek Kiepskich

    Q__
    Participant
    #251327

    Uprzedzałem... Przyznasz jednak, że scenografia - jak ją sobie zwizualizować (bo opisana b. skrótowo), i traktować b. umownie tytułową datę (pasującą prędzej do "Miasta i gwiazd") - wypada malowniczo... To jest niemal beznadziejnie słaba książka*, ale byłby niezły oldschoolowy blockbuster...

    * Co tym smutniejsze, że była poniekąd testamentem jednego z największych mistrzów SF (w moim prywatnym rankingu numer 2 po Lemie), i znaczącego - może bardziej, niż niektórzy nobliści - klasyka literatury XX wieku.

    MarcinK
    Participant
    #251382

    W zasadzie Lem, z ostatnim opowiadaniem o Tichym (to już prawie Lost Media bo się tylko chyba na chomiku jego skany zachowały) też mocno się na temat seksu rozwodził. Chociaż uniknął przenoszenia całych rozdziałów żywcem z poprzednich książek.

    Q__
    Participant
    #251383

    też mocno się na temat seksu rozwodził

    Mocno jak na Lema. Podobne wzmianki w standardowym utworze SF lat '70 (Varley, wczesny Martin, późny Heinlein, nawet Le Guin, Dick) uznałbyś za pruderię, gdybyś je w ogóle zauważył...

    Q__
    Participant
    Q__
    Participant
    #253007

    Ciekawe koincydencje między pierwszą "Odyseją..." (w obu wersjach) a życiem, którymi Clarke chwalił się w przedmowie do drugiej:

    "Ostatecznie jednak historia i fikcja splotły się nierozerwalnie.
    Astronauci misji Apollo widzieli już nasz film, gdy szykowali się do lotu na Księżyc. Załoga Apolla 8, która w Boże Narodzenie 1968 roku ujrzała drugą stronę srebrnego globu — był to pierwszy raz, gdy człowiek mógł to uczynić bezpośrednio — wspominała potem, że bardzo ich kusiło, by zameldować przez radio o dostrzeżeniu wielkiego czarnego monolitu. Niestety rozsądek zwyciężył.
    Później zdarzyły się przedziwne wypadki, które w pewien sposób naśladowały sztukę. Mam na myśli przede wszystkim historię lotu Apolla 13 w 1970 roku. Nie dość, że moduł załogowy otrzymał wówczas nazwę Odyssey, to tuż przed wybuchem zbiornika z tlenem, co zmusiło załogę do przerwania misji, odtworzyła ona Tako rzecze Zaratustra Richarda Straussa, motyw kojarzony z filmem.
    Gdy doszło do utraty zasilania, Jack Swigert zwrócił się przez radio do kontroli misji: „Houston, mamy problem”. Podobnie (i przy podobnej okazji) zwrócił się w powieści Hal do Franka Poole’a: „Przepraszam, że przerywam uroczystość, ale mamy problem”.
    Gdy później opublikowano raport z misji Apolla 13, Tom Paine,­ administrator NASA, przysłał mi egzemplarz dokumentu z komentarzem przy słowach Swigerta: „Było dokładnie tak, jak zapowiadałeś, Arthurze”. Nadal czuję się trochę nieswojo, ilekroć o tym pomyślę, całkiem jakbym w pewien sposób był odpowiedzialny za ich problemy.
    Kolejne podobieństwo było znacznie mniej dramatyczne, ale za to nader wymowne. Jedna z najciekawszych technicznie scen filmu to ta, w której Frank Poole biega w środku olbrzymiej „wirówki” tworzącej część załogowej przestrzeni Disco­very. Może to robić dzięki sztucznej grawitacji wytwarzanej przez ruch obrotowy modułu. Niemal dziesięć lat później załoga stacji kosmicznej Skylab spróbowała zrobić coś podobnego na gładkiej powierzchni w pierścieniu magazynowym. Skylab nie został wprawiony w ruch obrotowy, ale załoganci i tak znaleźli sposób — odkryli, że jeśli będą biegać niczym myszy w kołowrotku, osiągną efekt optycznie nieodróżnialny od tego, co pokazano w filmie.
    Przesłali nagranie z tego ćwiczenia na Ziemię, oczywiście z właściwym podkładem muzycznym oraz komentarzem: „Stanley Kubrick powinien to zobaczyć”. I tak się stało: wysłałem mu nagranie w formacie wideo (nigdy mi go nie odesłał, ale Stanley używa podręcznej czarnej dziury jako systemu archiwizacji)."

    "No i jest jeszcze dziwny przypadek „Oka Japetusa” — przedstawiony w rozdziale 35 pierwszej Odysei kosmicznej 2001. Opisałem tam odkrytą na powierzchni satelity białą formację w kształcie elipsy, długą i szeroką na setki kilometrów. Była idealnie symetryczna i miała tak ostre krawędzie, jakby ktoś ją namalował na powierzchni globu, gdy zaś Bowman znalazł się nieco bliżej, dostrzegł w samym środku tego „pustego oka” ciemną plamkę, która okazała się monolitem (lub jednym z jego awatarów).
    Gdy Voyager 1 przesłał pierwsze zdjęcia Japetusa, dał się na nich dojrzeć wyraźny biały owal z małą czarną kropką pośrodku. Carl Sagan natychmiast wysłał mi odbitkę z Jet Propulsion Laboratory z nieco tajemniczą adnotacją: „Myślę o tobie…”. Sam nie wiem, czy powinienem czuć się rozczarowany, czy raczej się cieszyć, że Voyager 2 pozostawił sprawę otwartą i nadal nie wiemy dokładnie, co to właściwie jest."

    Przy czym: co przewidział, to przewidział, ale Saganowi (po starej znajomości? 😉 ) wieszczył chyba życie dłuższe, niż faktycznie miało to miejsce. Kłania się passus z pierwszego rozdziału "2010...":

    "Tyle razy słyszałem, jak Carl mówi o SETI, że mógłbym go zastąpić."

    ps. Jeszcze taki link dorzucę:
    https://www.nasa.gov/mission_pages/station/main/2001_anniversary.html

    Q__
    Participant
    #253124

    Kartkuję sobie wspominkowo "Opowieści z dziesięciu światów" Clarke'a, a w nich - na pierwszym miejscu - opowiadanie "Pamiętam Babilon" (z roku 1960, w "Playboy'u" się ukazało!), w którym demoniczny bogacz o niejasnych powiązaniach takie plany snuje:

    "Podzielam pańską opinię - ciągnął Hartford z widocznym rozbawieniem - na temat rosyjskiej rozrywki. Po pierwszej fascynacji nowością wyniki sondażu Nielsena spadną do zera. Ale nie po emisji programu, którym ja się zajmuję. Moim zadaniem jest znalezienie takiego materiału, który po wejściu na antenę zrujnuje wszystkich konkurentów. Sądzi pan, że to niemożliwe? Niech pan wypije i przejdzie do mojego pokoju. Mam rewelacyjny film o sztuce religijnej, który chciałbym panu pokazać.
    Jednak nie był pomylony, choć przez kilka minut miałem wątpliwości. Mało przychodziło mi do głowy tytułów, które w jeszcze bardziej wymyślny sposób skłaniałyby widza do przełączenia kanału. A taki właśnie ukazał się na ekranie: NIEKTÓRE ASPEKTY RZEŹBY TANTRYCKIEJ Z TRZYNASTEGO WIEKU.
    - Nie ma powodu do obaw - zachichotał Hartford ponad terkotem projektora. - Taki tytuł oszczędzi mi przepraw z natrętnymi celnikami. Jest całkowicie zgodny z treścią, ale w odpowiednim czasie zmienimy go na coś bardziej chwytliwego dla szerokiej widowni.
    Dwieście stóp taśmy później, po kilku niewinnych ujęciach architektury z dużej odległości, zrozumiałem, o co mu chodzi.
    Wiecie zapewne, że istnieją w Indiach świątynie pokryte mistrzowsko wykonanymi rzeźbami o treści, którą nam na Zachodzie trudno skojarzyć z religią. Określenie ich jako swobodne byłoby śmiesznym niedomówieniem; nie pozostawiają nic dla wyobraźni - choćby najbujniejszej wyobraźni. A przy tym są autentycznymi dziełami sztuki, co również można powiedzieć o filmie Hartforda.
    Jeśli was to interesuje, został nakręcony w Świątyni Słońca, Konarak. Znajduje się ona, jak zdążyłem od tej pory sprawdzić, na wybrzeżu w stanie Orisa, około dwadzieścia pięć mil na północny wschód od Puri. Autorzy opracowań robią uniki; niektórzy przepraszają za “oczywistą” niemożność zamieszczenia ilustracji, jednakowoż Percy Brown w swej Architekturze indyjskiej nie przebiera w słowach. Rzeźby te, powiada z napuszeniem, “mają bezwstydnie erotyczny charakter i nie znają odpowiednika w żadnej innej znanej budowli”. Mocne to stwierdzenie, lecz nie sposób odmówić mu racji, zwłaszcza po obejrzeniu filmu.
    Praca operatora i montaż były wręcz znakomite; starodawne kamienie ożywały pod wędrującym obiektywem. Ogromne wrażenie robiły zdjęcia w przyspieszonym tempie, na których promienie wschodzącego słońca przepędzały cienie z ekstatycznie splecionych ciał. Nagłe szokujące zbliżenia scen, które zrazu wydawały się niepojęte dla umysłu; nieostre obrazy kamienia ukształtowanego ręką mistrza we wszelkie kaprysy i dewiacje miłości; niepokojące podjazdy kamery i panoramiczne ujęcia scen, których znaczenie oko pojmowało dopiero, gdy zastygły w konfiguracjach ponadczasowego pożądania i wiecznego spełnienia. Muzyka - głównie perkusja, której towarzyszył cienki, płynny dźwięk nie znanego mi instrumentu strunowego - wspaniale odpowiadała rytmowi obrazu. To zawodziła w leniwym rozmarzeniu, jak początkowe takty Debussy'ego L'Apresmidi; to znów bębny doprowadzały się zapamiętale do szaleńczej, nieznośnej już kulminacji. Kunszt starożytnych rzeźbiarzy i sztuka współczesnego kamerzysty połączyły się nad przepaścią wieków, by stworzyć studium orgazmu na celuloidzie, i ręczę, że nikt nie obejrzy tego filmu obojętny.
    Zapanowała długa cisza, gdy ekran rozbłysł światłem, a muzyka przygasła z wolna.
    - Mój Boże! - powiedziałem, gdy tylko odzyskałem równowagę. - Pan chce to puścić?
    Hartford zaśmiał się.
    - Słowo daję - odrzekł - to jeszcze małe piwo, po prostu jedyna szpula, z którą mogę bezpiecznie podróżować. Zawsze da się obronić argumentem autentycznej sztuki, wiedzy historycznej, tolerancji religijnej - wzięliśmy pod uwagę wszystkie możliwości. Ale to i tak nie ma znaczenia; nikt nas nie powstrzyma. Po raz pierwszy w historii wszelka forma cenzury stała się wręcz niemożliwa. Nie da się jej po prostu egzekwować; człowiek we własnym domu może sobie oglądać, co zechce. Zamknie drzwi, włączy telewizor - rodzina i przyjaciele nawet się nie domyśla.
    - Sprytna robota - powiedziałem - ale nie sądzi pan, że taka dieta szybko się ludziom znudzi?
    - Jasne; najzdrowsze są posiłki urozmaicone. Znajdzie się i sporo konwencjonalnej rozrywki; już moja w tym głowa. A od czasu do czasu będziemy nadawać programy informacyjne - nie cierpię słowa “propaganda” - by przedstawić naszej zaściankowej amerykańskiej publiczności, co naprawdę dzieje się na świecie. Nasze specjalne programy rozrywkowe będą jedynie wabikiem.
    - Nie obrazi się pan, jeśli zaczerpnę nieco świeżego powietrza? - spytałem. - Duszno się tu robi.
    Hartford odsunął zasłony i na powrót wpuścił do pokoju dzienne światło. W dole ciągnęła się długa krzywizna plaży, na której pod palmami stały łodzie rybackie, a drobne fale rozbijały się pianą u kresu swego mozolnego marszu z Afryki. Jeden z najwspanialszych widoków na świecie, ale nie potrafiłem teraz skupić na nim uwagi. Wciąż miałem przed oczami te wijące się Opowieści... w upojeniu kamienne ciała, zastygłe w namiętności twarze, których całe wieki nie zdołały ugasić.
    Zza pleców dochodził do mnie znów ten obleśny głos.
    - Zdziwiłby się pan, gdyby pan wiedział, ile mamy materiału. Bo, rzecz jasna, nie istnieje dla nas żadne tabu. Co się da sfilmować, my możemy pokazać.
    Podszedł do biurka i sięgnął po opasły, zaczytany tom.
    - Oto moja Biblia - rzekł. - Lub, jeśli pan woli, mój Sears i Roebuck. Gdyby nie ta książka, nie sprzedałbym tej serii programów swoim sponsorom. Wierzą bowiem bezgranicznie w naukę i połknęli cały towar, do ostatniego miejsca po przecinku. Poznaje pan tę książeczkę?
    Skinąłem; ilekroć wchodzę do czyjegoś pokoju, robię szybkie rozpoznanie literackich gustów gospodarza.
    - Raport Kinseya, jak mniemam.
    - Mam wrażenie, że nikt prócz mnie nie przeczytał go od deski do deski, a nie poprzestał na porównaniu siebie z doniosłą statystyką. Niech pan wie, że jest to jedyny sondaż rynku z prawdziwego zdarzenia w tej dziedzinie. Póki nie pojawi się nic lepszego, wyciągamy z tego, co się da. Z raportu można się dowiedzieć, czego chce klient, a naszym zadaniem jest dostarczenie mu towaru.
    - Chcecie zadowolić wszystkich?
    - Zależy, jak liczna będzie nasza widownia. Nie mamy zamiaru przejmować się wiejskimi głupkami, którzy są zbyt zżyci ze swym środowiskiem. Ale czterem głównym płciom zapewnimy pełną obsługę. Na tym polega urok ilmu, który pan właśnie obejrzał - znajdzie się tam coś dla wszystkich.
    - Zdążyłem zauważyć - wymamrotałem.
    - Nieźle się ubawiliśmy podczas pracy nad programem, który ochrzciłem mianem Homorama. Nie ma w tym nic śmiesznego - żadna postępowa agencja nie może zlekceważyć tej widowni. Co najmniej dziesięć milionów, licząc też i panie - błogosławione niech będą ich chodaki i tweedy. Jeśli sądzi pan, że przesadzam, proszę tylko spojrzeć na te męskie czasopisma artystyczne, którymi zawalone są stoiska z prasą. Wystarczył drobny szantaż, żeby skłonić kilku muskularnych pięknisiów do udziału w naszych programach.
    Zauważyłem, że zaczynam się nudzić; są rodzaje maniactwa, które działają na mnie przygnębiająco. Ale Hartforda oceniłem niesprawiedliwie, czego nie omieszkał natychmiast dowieść.
    - Niech pan broń Boże nie myśli - powiedział z zapałem - że seks jest naszym jedynym orężem. Sensacja sprawdza się równie dobrze. Czy widział pan robotę Eda Murrowa na temat kanonizowanego ostatnio Josepha McCarthy'ego? A to tylko mleko z wodą w porównaniu z życiorysami, które chcemy przedstawić w naszej serii Waszyngton za zamkniętymi drzwiami.
    Mamy też cykl pod tytułem Ile wytrzymasz?, który ma oddzielić prawdziwych mężczyzn od osesków. Nadamy tak dużo ostrzeżeń przed programem, że każdy szanujący się osiłek w Ameryce podejmie wyzwanie. Zacznie się niewinnie, na ścieżce przetartej przez Hemingwaya. Zobaczy pan takie scenki z walki byków, że spadnie pan z krzesła - albo czym prędzej pobiegnie do łazienki - bo pokazują te wszystkie szczególiki, których nie uświadczysz w tych wypacykowanych filmach z Hollywood.
    Po tym pójdzie naprawdę unikalny serial, który nie kosztował nas złamanego centa. Pamięta pan może fotograficzny materiał dowodowy procesów norymberskich? Nie widział pan tych zdjęć, bo ich publikacji zakazano. W obozach koncentracyjnych było sporo fotoamatorów, którzy chcieli w pełni wykorzystać niepowtarzalną okazję. Niektórych własne zdjęcia zaprowadziły na stryczek, ale dzieło ich się nie zmarnuje. Trudno o lepsze wprowadzenie do naszego cyklu Tortury przez wieki - z godną oprawą naukową, a przy tym atrakcyjnego dla szerokiej widowni...
    Mamy jeszcze dziesiątki innych pomysłów, ale już przecież ma pan ogólne wyobrażenie. Na Madison Avenue myślą, że zjedli wszystkie rozumy na temat Ukrytej Perswazji - nic z tego. Najlepsi psychologowie praktycy są dziś na Wschodzie. Pamięta pan Koreę i pranie mózgów? Wiele się nauczyliśmy od tego czasu. Przemoc już nie zdaje egzaminu; ludzie z przyjemnością poddają się praniu mózgów, trzeba tylko umiejętnie się do tego zabrać.
    - A pan - wtrąciłem - zabiera się do przeprania mózgów w Stanach Zjednoczonych. Ciężki orzech do zgryzienia.
    - Właśnie - moi rodacy będą zachwyceni, mimo wrzasków Kongresu i kościołów. Nie mówiąc już o sieciach telewizyjnych. Narobią wrzawy, gdy tylko spostrzegą, że nie wytrzymają konkurencji.
    Spojrzał na zegarek i gwizdnął z niepokojem.
    - Czas zbierać manatki - powiedział. - Muszę do szóstej zdążyć na to wasze niemożliwe do wymówienia lotnisko. Nie mogę żywić nadziei, jak sądzę, że przyleci pan kiedyś odwiedzić nas w Makao?
    - Nie ma mowy; ale mam już całkiem niezłe pojęcie o pańskich pianach. A, przy okazji, nie obawia się pan niedyskrecji z mojej strony?
    - Bynajmniej. Im większy rozgłos nada pan sprawie, tym lepiej."

    To był jednak wielki optymista ten A.C.C. Zakładał, ze będzie się takie treści podawać z minoderią, przykrywając artyzmem, czy (rzekomym) walorem edukacyjnym..

    Q__
    Participant
    #253696
    Q__
    Participant
    #253957

    Dwu panów (jednego znacie 😉 ) o "Dziewięciu miliardach imion Boga" A.C.C.:
    https://www.fahrenheit.net.pl/publicystyka/451-fahrenheita/dziewiec-miliardow-imion-dyskusji/

    Q__
    Participant
    #254322

    Ekranizacja wspomnianego post wyżej opowiadania Clarke'a:

    I jej recenzja:
    http://www.jbspins.com/2019/09/burbank-19-nine-billion-names-of-god.html

Viewing 15 posts - 1 through 15 (of 17 total)
  • You must be logged in to reply to this topic.
searchclosebars linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram