Forum › Fandom › Opowiadania › Cykle opowiadań › dział tymczasowy › AHM - Pierwszy krok - część 4
Tagi: Star Trek, AMH, Icheb, Styczyński===Mostek=== Z niedowierzaniem patrzyłem na 8 srebrno-błękitnych iskierek, odrywających się kolejno od kadłuba naszego okrętu i pędzących szaleńczo w kierunku Ambasadora. Odwróciłem się błyskawicznie w stronę tymczasowego oficera taktycznego. McDog nie wydawał się być poruszony tym, co widział na ekranie. Ukartowali to! Za moimi plecami! Kątem oka zauważyłem drobne poruszenie przy konsoli sternika, w chwili gdy Excelsior wskoczył w nadświetlną. I wtedy czas stanął. No, nie całkiem... Teoria spowolnienia czasu i zachwiania kontinuum, w przypadku dostarczenia energii potężnego wybuchu do silników okrętu wchodzącego w Warp, po raz pierwszy w historii Floty zadziałała bezbłędnie w praktyce. Holoemitery na mostku zaczęły szwankować. Choć nadal funkcjonowałem, byłem niewidoczny dla reszty załogi. Przenośny emiter swoją znikomą masą pociągnął mnie w kierunku głównego ekranu. Pozbawiony jakiejkolwiek kontroli, obróciłem się w powietrzu z gracją betoniarki na tyle, aby zarejestrować fascynujący widok kapitana, majestatycznie przesuwającego się obok... Odpłynął z fotela jak pijana baletnica... Spojrzałem z tej zadziwiającej perspektywy na główny ekran, gdy naraz konsola pilota skoczyła na mnie jak wściekły tygrys. - No to koniec przejażdżki! - zdążyłem pomyśleć, zanim wyrżnąłem o obudowę. ===Ambulatorium=== - Please... - zamilkłem po tym, jak zobaczyłem znów znajome ambulatorium. Dwóch medyków uwijało się jak w ukropie, lecząc połamane kości i krwotoki wewnętrzne. Patrząc na to pobojowisko, podziękowałem w myślach stwórcom za to, że jestem hologramem. - Mk I, raport! - postanowiłem wziąć ambulatorium ponownie w swoje władanie. - Daruj sobie! - osadził mnie w miejscu jeden z hologramów. - Najpierw posyłasz nas na rzeź, a teraz bawisz się w kapitana? I następnym razem, jak zaczniesz mieszać w kontrolerach środowiskowych, bądź uprzejmy nas uprzedzić - mówiąc to wskazał na załogantów. - Dopiero co udało nam się ich dobudzić! - Mark IX? Więc udało wam się przetrwać?! - nie powiem, byłem zaskoczony. - Świetnie, w takim razie po zakończeniu leczenia załogi, musimy się spotkać w holodeku... - Wiesz co, doktorze? - odpowiedział szybko Numer 2. - Zamiast zajmować się głupotami, powiedz lepiej, co mamy zrobić z nim - mówiąc to, zarzucił głową w kierunku sekcji chirurgicznej. Podążyłem za jego wzrokiem i zdębiałem! Jakim cudem?!? No tak... Podwójne pole siłowe zapewne nie pozwoliło Ambasadorowi go namierzyć. - Ambulatorium do mostka! Mamy mały problem - jeden z piratów został z nami! Obawiam się, że to efekt moich zabezpieczeń w ambulatorium. Pole izolacyjne poziomu 10 wokół sekcji chirurgicznej i dodatkowe pole siłowe o tych samych parametrach, chroniące lecznicę, zablokowało jego transport. Co mamy z nim zrobić? - Doktorze, niech pan da mu coś na przeczyszczenie i przetrzyma go z dala od kibla. I mówię całkiem poważnie. McDog albo rud... znaczy major Harrington zgłosi się po niego do pana. - Zrozumiałem, kapitanie. Zrozumiałem również, dlaczego w lecznicy nagle zapanowała głucha cisza. Wszyscy słyszeli naszą rozmowę. Spojrzałem na pozostałych. Kilku osobom błąkały się po ustach głupawe uśmieszki. Jedyną śmiertelnie poważną personą był nasz, spanikowany już teraz, więzień. - Komputer, transferuj AHM z powrotem do systemu emiterów pokładowych - odpiąłem "pilota" i położyłem na biurku. W milczeniu załadowałem hipospray. Nie wiem, czemu to ma służyć, no ale rozkaz jest rozkazem. Wkroczyłem do sekcji chirurgicznej. Pirat odskoczył gwałtownie w przeciwległy kąt: - Nie zbliżaj się do mnie! - wrzasnął, blady jakby zobaczył przed sobą osobnika z gatunku 8472. - Zostaw mnie w spokoju! - Wiesz dobrze, że muszę to zrobić - usiądź spokojnie. - Nigdy! - doskoczył do mnie z pięściami, młócąc powietrze równie wściekle, co bezskutecznie. - Już? - zapytałem po kilku chwilach widząc, jak dysząc ciężko, osuwa się na kolana z rezygnacją. - Niech was wszystkich cholera weźmie - wysapał. - Rób swoje i zejdź mi z oczu. Zaaplikowałem mu dawkę środka przeczyszczającego i wyszedłem poza pole. Rozejrzałem się po ambulatorium, marszcząc brwi. - Na co się gapicie? - kilkoro załogantów poruszyło się niespokojnie, słysząc ton mojego głosu. - Jeżeli nic więcej wam nie dolega, wracajcie na swoje stanowiska i bierzcie się do roboty! - Tak jest... - Aye... Pośpiesznie opuszczali pomieszczenie, mijając mnie ze spuszczonym wzrokiem. Zostaliśmy w piątkę. Ja, moje dwie kopie, nieprzytomny komandos i nasz nowy nabytek rozglądający się wokół z coraz większym zaniepokojeniem. Podszedłem z moimi duplikatami do biurka. - Co o tym sądzicie? - kiwnąłem głową w kierunku chorążego. - A jak myślisz? - odezwał się Numer 2. - Kiedy go przyciśnie, wyśpiewa to, co interesuje kapitana, jak światowej sławy tenor... - Taaa... - Numer 1 w zamyśleniu drapał się po brodzie. - Za parę minut będzie marzył, żeby wyrzucić z siebie to wszystko, i to dosłownie... - Hmm... Wracajcie do pacjenta, ja pomyślę, co dalej - podsumowałem. - Ej, federacyjne konowały! - więzień zaczął wiercić się niecierpliwie na łóżku. - Wypuśćcie mnie, bo narobię wam tu niezłego bałaganu. - Doktor do McDoga i Harrington. Lepiej zabierzcie go stąd, zanim eksploduje! Następna minuta dłużyła się bez końca, aż wreszcie usłyszałem upragnione potwierdzenie. - Major Harrington do komandora McDoga i Doktora. W ciągu 5 minut w ambulatoriom zjawią się moi ludzie, aby zaopiekować się aresztantem. Harrington, koniec. Uff... No to udało nam się jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Nawet nasz więzień przestał się kręcić tam i z powrotem w sekcji i nieco uspokojony usiadł. Podszedłem do ostatniego załoganta, leżącego wciąż nieruchomo na jednym z łóżek. Doktorzy nadal wydawali się całkowicie pochłonięci leczeniem rannego marine. Zadziwiające, gdyby nie normalne uszy i brwi, do złudzenia przypominał Tuvoka. - Co z nim? - Wyliże się - Numer 1 przeprowadzał skany narządów wewnętrznych. - Odłamki połamanych żeber co prawda przebiły lewe płuco, ale już się ich pozbyliśmy. Pęknięta śledziona spowoduje za to, że kilka następnych dni będzie musiał przeleżeć w łóżku. - Miał szczęście - zakończył Drugi. - Kilka milimetrow dalej i kości rozcięłyby główną arterię. Wtedy niewiele dałoby się zrobić. Jak zapewne wiesz, stół operacyjny jest zajęty. Zerknąłem ukradkiem w tym kierunku. No tak, niewiele zabrakło, żeby mój rajd po Excelsiorze i tunelach Jefferysa zakończył się utratą jednego z naszych. Z mojej winy! Nie dając niczego po sobie poznać skwitowałem: - Świetnie, ale sprawdźcie wszystko jeszcze raz. Nie chciałbym, żeby się okazało, że któryś z was zaszył mu przypadkowo trikorder. Obaj spojrzeli na mnie spode łba. - Jeżeli to miał być dowcip, lepiej popracuj nad swoim poczuciem humoru! Szykowałem się do ostrej repliki na temat zdziczałych kopii software'u, kiedy do lecznicy wparowało sześciu komandosów. - Który z was jest właściwym AHM? - zapytał wysoki azjata zaraz po wejściu. - Ja! - wyprężyłem się dumnie. - Mamy rozkaz przetransportować jeńca do pokoju przesłuchań. Iwanow, Vargas, T'Kor... Trzech marines wyjmując fazery, skierowało się w kierunku sekcji chirurgicznej. - Komputer, opuść pole izolacyjne, autoryzacja AHM Gamma 3! - Pole deaktywowane.Zwróciłem się do skośnookiego porucznika, będącego zapewne ich dowódcą. - Więzień jest wasz. Skinął głową, ignorując całkowicie moją napuszoną postawę i cała siódemka pomaszerowała w kierunku wyjścia. - Doktor do major Harrington. Porucznikowi Mgebe z grupy Ramireza nie zagraża już niebezpieczeństwo. Zalecam jednak, aby pozostał chwilowo w lecznicy. Powinien dojść do siebie w ciągu kilku dni. Doktor, koniec. Upajając się ciszą i spokojem, powziąłem mocne postanowienie - chwilka odpoczynku. - Wy dwaj - zwróciłem się do hologramów - dokończcie leczenie, a ja w tym czasie muszę przemyśleć kilka spraw. - Komputer, transferuj AHM do holodeku 2! ===Holodek 2=== Spojrzałem na znajome ściany pustego pomieszczenia. - Komputer, uruchom program AHM Voyager2, rozdział 14 - "Polowanie". Po chwili siatka holopokladu zniknęła, a jej miejsce zajęło ambulatorium... Drzwi otworzyły się i wszedł jeden z członków załogi: - Nadszedł czas mojego cotygodniowego przeglądu, doktorze. - Siedem, miło znów Cię widzieć - nic lepszego nie przyszło mi do głowy. - Nie przyszłam tu w celu nic nie znaczącej rozmowy. Moja wydajność jest zbyt ważna, żeby marnować czas. - Oczywiście, jednakże będę namawiał Cię w dalszym ciągu na kolejne lekcje integracji z załogą. To może Ci pomóc w przyszłych kontaktach z... Gwałtowny wstrząs rzucił mną o konsolę. - Załoga, tu kapitan. Cały personel zgłosi się niezwłocznie na swoich posterunkach. - Janeway do doktora - proszę natychmiast zameldować się na mostku! - Tak jest, kapitanie! Jestem w drodze! Echhh... Ucieszyłem się, znów słysząc znajomy głos... Choćby w holodeku... Przypiąłem do rękawa holograficzny kawałek technologii XXIX wieku. - Komputer, transferuj AHM do przenośnego emitera! - Wygląda na to, że nasze romantyczne tete a tete musimy przełożyć na później - rzuciłem w kierunku siedzącej na łóżku 7 z 9. - Chyba będzie lepiej, jak chwilowo wrócisz na swoje stanowisko. Pierwszy oficer wyglądał na lekko poddenerwowanego. - Trzy okręty! - zameldował. - Wszystkie na kursie przechwytującym. To Hirogeni! - Jak udało im się nas namierzyć? - kapitan była wyraźnie zaskoczona. - I dlaczego nas ostrzelali? - Ich styl ataku jest nietypowy jak na tą rasę - Vulcan stojący dotąd nieruchomo jak posąg, włączył się do rozmowy. - Logika podsuwa jeden wniosek: to był strzał ostrzegawczy. - Międzyfazowe skany - Chakotay próbował robić dobrą minę do złej gry. - To jedyne wytłumaczenie. Zastygłem w bezruchu... - Komputer, wstrzymaj program! - Doktor do kapitana. Zauważyłem, że wleczemy się do Bazy 113. Póki co, możemy jedynie krzyknąć "ichaaa" jak ślimak galopujący na żółwiu. Zapraszam więc do holodeku. Wydaje mi się, że ten program powinien Pana zainteresować... - Dzięki, ale nie, doktorku. Na razie nie mogę. Niech się pan sam bawi. Jak wypłynę z tej papierkowej powodzi, to chętnie dołączę. Kapitan, koniec. No trudno - pomyślałem i dodałem, tym razem na głos: - Komputer, wznów program. - Jakieś sugestie, doktorze? - zwróciła się do mnie Janeway. - W końcu miał się pan okazję zapoznać z ich technologią na pokładzie holostatku. - Zajmowałem się tam przede wszystkim leczeniem rannych. To znaczy naprawianiem matryc innych hologramów - dodałem, widząc jej uniesione brwi - ale jedno zapamiętałem na pewno: ich główne systemy są ze sobą sprzężone. - To znaczy? - kapitan usiadła w swoim fotelu. - To znaczy, że teoretycznie rzecz biorąc, uszkodzenie systemów uzbrojenia powinno spowodować wyłączenie ich silników i sensorów. Oczywiście jeżeli zdołamy się przedostać przez pola siłowe. Po wypadku z hologramami zapewne są o wiele bardziej ostrożni. - Tuvok - Janeway zwróciła się do taktycznego - sprawdź czy uda nam się przystosować torpedy tak, żeby przebić się przez ich osłony. Tuvok w milczeniu kiwnął głową i zaczął konfigurować wyrzutnie, zmuszając konsolę taktyczną do wydania z siebie serii protestujących pisków. - To może nie być konieczne - Harry zabrał głos po raz pierwszy. - Wywołują nas. - Na ekran - Janeway poprawiła się w fotelu. Miejsce gwiazd zajęła istota w pancerzu, rozglądająca się uważnie po mostku Voyagera. - Alfa - szepnęła, zaskoczona znajomym widokiem, kapitan. Do tej pory nie była pewna, czy jego określenie załogi Voyagera - "bylibyście wartościową zwierzyną" - było komplementem. - Zgadza się, Janeway! - Hirogen był wyraźnie zirytowany. - Żeby nie było niedomówień - nie przybyliśmy tu na przyjacielską pogawędkę. Natychmiast wydacie nam Borga, którego macie na pokładzie! - Siedem? Dlaczego? - Kathryn była wyraźnie zaskoczona obrotem wydarzeń. - Kolektyw zaczął polować na nasze jednostki. Wyłapują nas kolejno i asymilują w jakimś celu - w jakim, tego możemy dowiedzieć się tylko od waszej drony. - W jaki sposób? Siedem nie jest częścią kolektywu! - To nieważne! - Alfa już nie krył swojej złości. - Ma w dalszym ciągu implanty. Między innymi transpondery, które po odpowiednim skonfigurowaniu mogą nam służyć jako nasłuch. Wydacie nam ją dobrowolnie albo zostaniecie do tego zmuszeni. - Zdajesz sobie sprawę z tego, że nie mogę tego zrobić. Dalsza ekstrakcja jej implantów zagraża jej życiu. - W takim razie weźmiecie udział w polowaniu! Ale tym razem tylko my będziemy łowcami. Hirogen zniknął z ekranu. Jego miejsce zajęły trzy okręty formujące klin. - Manewry unikowe, osłony na zmienną modulację, czerwony alarm, załoga na stanowiska bojowe - Kathryn zacisnęła pięści, aż zbielały jej kostki. - Janeway do Siedem, za chwilę zostaniemy zaatakowani przez Hirogenów. Na wypadek abordażu przydzielam dwóch oficerów do twojej osobistej ochrony. Oficer taktyczny klepnął swój komunikator: - Tuvok do ochrony. Chang i Delora z drużyny Alfa, zameldujcie się w ładowni 2. Tam będziecie oczekiwać na dalsze instrukcje. - Nie rozumiem, kapitanie, dlaczego do mojej? - w głosie Siedem nie było śladu emocji. - Będą próbowali cię przechwycić. Uważają, że możesz im pomóc wyjaśnić, dlaczego kolektyw nagle skupił swoje zainteresowanie na Hirogenach. - W takim razie muszę skontaktować się z kolektywem. - Siedem?! - kapitan otworzyła usta w zdumieniu. Spojrzała na Pierwszego siedzącego obok. On również wyglądał na mocno zaskoczonego. Skąd taki pomysł? - Pod nadzorem doktora i komandora Chakotaya podłączę się do zbiorowej świadomości. To może nam pomóc zrozumieć sytuację. - To zbyt ryzykowne. W ten sposób Borg będzie w stanie określić naszą pozycję. - Nie wydaje mi się. Doktor wprowadził pewne modyfikacje w moim przekaźniku zbliżeniowym. Informacje, jakie będzie transmitował, będą tak chaotyczne, że nawet kolektyw będzie miał poważne problemy z ich interpretacją. - Zgoda. Tym bardziej, że nie mam lepszego pomysłu - Janeway wstała i zwróciła się do mnie i stojącego obok Pierwszego: - Wiecie co robić. Doktorze, w przypadku jakichkolwiek komplikacji, natychmiast przerwie pan połączenie. Intrepidem znów zatrzęsło. Pierwszy efekt ostrzału Hirogenów. - Tak jest - ruszyłem z Chakotayem do windy. - Co pan o tym sądzi, komandorze? - zapytałem stojąc z nim w windzie. - Jakoś z tego wybrniemy - odparł pogodnie, choć w jego głosie można było się doszukać delikatnej nutki niepokoju. - Jak zawsze zresztą. - Nie o to mi chodziło. Miałem na myśli pomysł Siedem z tym neurolinkiem. - Sam nie wiem, doktorze. Póki co, skupmy się na tym, żeby nie narobił nam on dodatkowych problemów. 7 już na nas czekała w towarzystwie dwóch oficerów. Skonfigurowałem monitor synaptyczny i podszedłem do niej. Wdzięcznym ruchem odchyliła głowę na bok odsłaniając przepiękną, łabędzią szyję... (Joe, ty draniu, coś ty mi zaprogramował?!) Uciekając wzrokiem na bok, przypiąłem jej czujnik i stanąłem przy konsoli: - Możemy zaczynać, jeżeli jesteś gotowa. Bez słowa weszła do alkowy. - Cykl regeneracyjny rozpoczęty. Siedem zamknęła oczy. W skupieniu obserwowałem monitor konsoli. Po kilku sekundach zaczęło się dziać coś dziwnego. Wykresy transmisji podprzestrzennych, z początku spokojne, nagle oszalały. - Cykl regeneracyjny niekompletny - oznajmił komputer. Nagłe wyładowanie wyrzuciło Siedem z alkowy wprost na stojący naprzeciwko kontener. Nieprzytomna osunęła się na podłogę, bezładnie, jak szmaciana lalka. Wraz z Chakotayem rzuciliśmy się w jej kierunku. W staroświecki sposób przyłożyłem dwa palce do jej szyi. - Wyczuwam puls. Pierwszy w odpowiedzi na moje stwierdzenie nerwowo dotknął komunikatora. - Chakotay do transportera 2! Troje do przesłania wprost do ambulatorium! Błękitne iskierki przesłoniły wszystko...