Czy nie byłoby wspaniale zaprzyjaźnić się ze złodziejem, który nas przed chwilą okradł? Wymienić uścisk dłoni i wyrazy szacunku, a jeszcze lepiej – serdecznie poprosić o zwrot skradzionego sprzętu? Najlepiej w taki sposób, żeby nikt nie poczuł się urażony, bo przecież nie chcemy pozostawić złego wrażenia po naszym pierwszym spotkaniu.
Podstawowym zadaniem Gwiezdnej Floty jest odkrywanie nowych form życia i cywilizacji oraz nawiązywanie pokojowego kontaktu z nimi. Spotkanie z przedstawicielami nieznanego wcześniej gatunku rozpoczynające oficjalne relacje dyplomatyczne określa się mianem pierwszego kontaktu. W wielu przypadkach jest to zdarzenie o kluczowym znaczeniu, decydujące o tym, czy stosunki pomiędzy zaangażowanymi stronami będą pokojowe czy może od razu dojdzie do eskalacji wrogości.
W sytuacji idealnej do spotkania dyplomatycznego dochodzi we wcześniej zaaranżowanym otoczeniu. Oficerowie Gwiezdnej Floty zakładają wtedy specjalne galowe mundury, by nawet swoim wyglądem przypominać o tej wyjątkowej okazji. Niezależnie czy to wizyta na planecie, stacji kosmicznej czy okręcie, obie delegacje uczestniczą w ceremoniach powitania, wymieniają się symbolicznymi prezentami i negocjują warunki przyszłej współpracy.
W takich rozmowach Federację Zjednoczonych Planet reprezentuje zazwyczaj kapitan okrętu, jako najwyższy rangą oficjalny przedstawiciel rządu. Czasami zdarza się, że do rozmów dyplomatycznych wysyłany jest specjalny urzędnik w randze ambasadora – jeżeli poruszane kwestie mają wyjątkową złożoność albo nadzwyczajne znaczenie dla państwa.
To oczywiście tylko modelowy zarys takiego wydarzenia, natomiast rzeczywistość potrafi być zupełnie odmienna. Niełatwo nieść federacyjne przesłanie pokojowej koegzystencji i naukowej ciekawości w sytuacji, kiedy druga strona nie wykazuje dobrej woli. Albo gdy mamy do czynienia z kapryśną i wszechmocną istotą pokroju Q, niezainteresowaną racjonalnymi argumentami.
Pacyfistyczna wymowa przekazywanych komunikatów oraz chęć unikania konfrontacji mogą być postrzegane przez agresywnych oponentów jako oznaki strachu i słabości, a nawet prowokować do ataku.
O cywilizacji Ferengich nie wiemy zbyt wiele na początku. Ich nazwę wspomniano w Encounter at Farpoint (TNG 1x01-02), gdy zarządca stacji usiłował blefem zmusić Gwiezdną Flotę do współpracy i dodał, że gdyby Federacja nie odkupiła stacji, to Ferengi są kolejnymi zainteresowanymi.
Szczątkowe dane, jakimi dysponowała Gwiezdna Flota o obcych, charakteryzują ich jako “yankee traders” – chodzi o przebiegłych i chciwych kupców, którzy nie brzydzili się handlowaniem czymkolwiek (w tym zakazanymi substancjami czy niewolnikami). Kłamstwo, agresja, kradzież – to wszystko przydatne narzędzia, jeżeli prowadzą do maksymalizacji zakładanego zysku.
Porównanie Ferengich do najgorszego sortu kapitalistów (“worst quality of capitalists”) ma według mnie dwie konsekwencje.
Przede wszystkim podkreśla, jak bardzo obca dla naszej załogi jest ich cała filozofia. W XXIV wieku ludzie nie muszą pracować, ponieważ ich podstawowe potrzeby są zaspokajane dzięki replikatorom – oznacza to w praktyce nieograniczony dostęp do pożywienia i dóbr codziennego użytku.
Niewiele wiemy o tym, jak wygląda system ekonomiczny na Ziemi, ale obserwując zachowanie ludzi możemy ocenić, że motywacja do gromadzenia majątku praktycznie u nich nie występuje.
O ile zasady Ferengich mogą się wydawać śmieszne czy niepraktyczne dla ówczesnych ludzi, tak dla nas są całkiem zrozumiałe, chociaż oczywiście nie musimy ich pochwalać. Nadmierne przywiązanie do dóbr materialnych, a przede wszystkim gotowość do uczynienia krzywdy innym, aby je zdobyć, to przestroga przed drapieżnym obliczem kapitalizmu.
W jaki sposób kapitan Picard chce podjąć próbę nawiązania pierwszego kontaktu pomiędzy cywilizacjami Federacji i Ferengich? Przede wszystkim najpierw musi złapać złodzieja albo przynajmniej zbliżyć się do nich na tyle, by nawiązać dialog.
Kapitan powinien postępować bardzo rozważnie, ponieważ nie chce przypadkiem rozpętać wojny, ale jednocześnie na tyle zdecydowanie, by obcy zrozumieli, że podobne incydenty nie powinny mieć miejsca.
Ryzyko eskalacji incydentu jest ciągle bardzo namacalne, wystarczy że zaangażowane strony będą zdecydowanie reagować nawzajem na swoje działania: kradzież, pościg, ucieczka, wymiana ognia, wzajemne wyniszczenie, wojna. Tasha Yar, szefowa ochrony Enterprise, przez cały czas stara się trzymać palec na spuście, będąc w gotowości do odpalenia torped. Okoliczności dostarczają odpowiedniego usprawiedliwienia dla użycia siły, ponieważ wszystko wskazuje na fakt, że zostali ostrzelani uzbrojeniem nieznanego typu, które unieruchamia okręt i stopniowo wysysa z niego energię.
Bojowo nastawieni oficerowie tacy jak Tasha Yar czy Worf zapewniają o gotowości do przeprowadzenia wariantu siłowego – przecież unieruchomienie albo wyeliminowanie Ferengich rozwiąże problem związanym z polem wysysającym energię. Mimo wszystko kapitan uważa, że ryzyko jest zbyt duże – chodzi zarówno o życia załogi, ich członków rodzin czy cywilnych współpracowników, ale także konsekwencje w skali globalnej. Pierwszy kontakt zakończony bitwą to katastrofa dyplomatyczna i wizerunkowa Federacji.
Pomysł na wydostanie się z tarapatów podrzuca Riker, a Geordi dokonuje wszelkich obliczeń i przygotowań – nagłe przyspieszenie w warp ma wyrzucić okręt poza działanie pola absorbującego energię, zanim to zdąży odpowiednio zareagować.
Tuż przed wykonaniem manewru Picard z zadowoleniem cytuje pierwszemu oficerowi Sun Tzu: “Sometimes, Riker, the best way to win a fight is not to be there.” (Riker, czasem najlepszym sposobem na walkę jest jej uniknięcie). To jest właśnie sposób, w jaki Gwiezdna Flota radzi sobie z problemami – analiza naukowa i odpowiednie wykorzystanie technologii. Komandor Riker bezbłędnie podchwycił temat i odpowiada również cytatem z klasyka: “He will triumph who knows when to fight and when not to fight.” (Ten zwycięży, kto wie kiedy podjąć walkę, a kiedy jej poniechać.).
Niestety manewr nie udaje się, a jedynym efektem jest tylko dodatkowy drenaż zasobów energetycznych okrętu. Worf mógłby spytać: “Kapitanie, czy teraz mogę wystrzelić torpedę?”, natomiast kapitan wyraźnie nie był w humorze. Rzucił pod nosem przekleństwo (“Merde”).
Konwencjonalna metoda rozwiązania problemu nie przyniosła skutku, walka nie wchodzi w grę, więc Picardowi pozostaje już tylko jedno – ogłosić kapitulację. To na pewno cios dla morale załogi, bo w ten sposób oddają swój los w cudze ręce. Nie zmienia to drastycznie ich sytuacji, ponieważ wszyscy i tak czują, że są w beznadziejnej sytuacji, ale kapitulacja jest przyznaniem się do całkowitej bezsilności.
Kapitan gest poddania się wykorzystuje jako kolejny sposób, aby wykonać swoją misję – zmusić Ferengi do jakiejkolwiek rozmowy i nawiązać znaczący kontakt dyplomatyczny. Znając charakterystykę obcych (doskonali kupcy i negocjatorzy) mógł się spodziewać, że Federacja będzie w stanie “wykupić” ich za odpowiednią cenę.
Dowódca Enterprise jest początkowo zdumiony faktem, że Ferengi chcą mu się poddać, ale bardzo szybko dostosowuje się do sytuacji. Jak rasowy dyplomata szuka okazji, żeby pogłębić współpracę i udaje mu się namówić oponentów do wspólnego działania – odkrycia zagadki planety i uwolnienia okrętów z potrzasku.
Drużyny zwiadowcze trafiają na planetę z jasnym zadaniem i wiedzą, że od ich sukcesu zależy przetrwanie ich załóg oraz własne, ponieważ powierzchnia jest jałowa i mało przyjazna dla życia.
Test na współpracę przypomina nieco klasyczny dylemat więźnia. Jeżeli oba zespoły będą pracować razem, to w najszybszy sposób dojdą do rozwiązania problemu. W przypadku braku zaufania uczestnicy zajmują się zwalczaniem siebie nawzajem, a nie dążeniem do wyjścia z sytuacji.
Personel Ferengi nie ufa Gwiezdnej Flocie w najmniejszym stopniu, dlatego postępuje według bezpiecznej strategii (maksymalizacji korzyści), atakując i starając się pojmać swoich przeciwników. Całkiem możliwe, że takie działanie jest uwarunkowane przez kulturę obcych, nakazującą szukać przewagi w każdej sytuacji.
Wzajemna wrogość drużyn doprowadza do walki, którą przerywa pojawienie się Portala – strażnika planety i obrońcy nieistniejącego już Imperium Tkon. Komiczni, ale także niesamowicie skuteczni Ferengi wmanewrowują komandora Rikera w starcie z przybyszem. Nie chodzi jednak o zwykły pojedynek, bo ma miejsce kolejny sąd nad ludzkością (dla potrzeb procesowych uznawanej za tożsamą z Gwiezdną Flotą).
W roli oskarżycieli występują Ferengi, wymieniając szereg zarzutów i przewin jakich mieli się dopuszczać przeciwnicy. Ich słowa brzmią jednak tak karykaturalnie i niewiarygodnie, że są raczej argumentem za niewinnością podsądnych.
Sędzia wydaje się być w pełni stabilny emocjonalnie, a także podziela racjonalny system wartości, co jest miłą odmianą po Q. Wszystkie oskarżenia zostają anulowane, a okręty – uwolnione.
Ferengi w zamyśle mieli być antytezą ludzi przyszłości, punktem odniesienia, który ilustruje, jak daleką drogę przeszedł człowiek od “wieków ciemnych” do XXIV-wiecznego oświecenia. Wszystko co dla nich wydaje się cenne, dla naszych oficerów jest bezwartościowe. Gwiezdna Flota nie szuka okazji, żeby się wzbogacić czyimś kosztem, w ogóle środki materialne niewiele ich interesują. Ludzie pracują z chęci doskonalenia siebie, a nie w pogoni za zyskiem. Niestety tak duże nagromadzenie negatywnych cech w Ferengich zamienia ich w czystą karykaturę. Spróbujmy podsumować: chciwi, agresywni, głupi, porywczy, zdradzieccy, kłamliwi, mizoginistyczni…
Finał odcinka i zupełnie niezrozumiałe, wręcz głupawe podskakiwanie przez Ferengich, starających się zwrócić na siebie uwagę Portala to już zdecydowanie za wiele. Twórcy tego odcinka starali się bardzo mocno, żeby uczynić tę rasę niewiarygodną. Podobno wcześniejsze plany, aby uczynić z nich głównych antagonistów serialu, musiały upaść, ponieważ ta cywilizacja mogła nadawać się tylko wyłącznie jako coś w rodzaju komediowego akcentu.
Przyznaję, że miałem z tym odcinkiem niemały problem, ponieważ przez pewien czas nie byłem w stanie pojąć skrajnie pacyfistycznej postawy kapitana Picarda. Jego kolejne działania zdawały się prowadzić do nieuchronnej przegranej.
Dopiero spojrzenie na całą przygodę jako starcie dyplomatyczne pokazuje, że Picard konsekwentnie zmierza do jasno ustalonego celu i nie daje się namówić na bezsensowną walkę.
Pod względem realizacyjnym odcinek nie należy do moich ulubionych, chociaż myślę, że winę za to ponoszą solidarnie Ferengi (zbyt sztuczni, wręcz niedorzeczni) jak i Portal, którego z kolei jest bardzo mało i tak naprawdę jego pojawienie się nie powoduje zbyt wielkiego przełomu.
Samo Imperium Tkon nie pojawia się już nigdy więcej w Star Treku, pomimo faktu, że było niegdyś bardzo rozległe (o czym mówił Data na odprawie). O skali zatarcia pamięci o tym olbrzymim państwie może świadczyć, że nawet kapitan Picard, który przecież był oddanym archeologiem i badaczem dawnych kultur, nie kojarzył jego nazwy.
Autor tekstu jest członkiem stowarzyszenia TrekSfera.