“Stayin’ Alive” - Harcourt Fenton Mudd & The Time Loops
Piotr: Cóż za niespodzianka, Discovery sięgnął po jeden z najbardziej rozpoznawalnych motywów w sci-fi - pętlę czasową. I choć bardzo go lubię, to moją pierwszą myślą było “O nie, znowu?”. Bądźmy szczerzy, jeśli widziało się jeden “Dzień świstaka”, to widziało się je wszystkie i trudno widza czymś zaskoczyć. Mało tego, widz jest gotowy na zaskoczenia i ich oczekuje. Ale pętla czasowa to też fajne narzędzie do budowania postaci, bo mimo że świadomi braku konsekwencji bohaterowie mogą sobie pozwolić na pewne szaleństwa, to jednak zwykle pozostają sobą. Widzimy wiele wersji ich zachowań i interakcji z innymi. W rezultacie stary poczciwy timeloop, jeśli dobrze wykorzystany, to eksploracja postaci w trybie turbo. A ten wykorzystano bardzo dobrze.
Finka: Ja nie oglądałam “Dnia świstaka”, więc timeloopy mnie nie nudzą 😉 Co więcej, paradoksy czasowe to jeden z moich ulubionych sajfajowych wątków. Ten odcinek mnie nie zawiódł w tym względzie, chociaż mam zastrzeżenia. Zawsze mnie ciekawi, w jaki sposób wątek czasu zostanie pokazany i ostatecznie pokonany. Tym razem był to egzystujący w innym wymiarze Stamets. Zabrakło mi technobabble na ten temat, kilku chwil rozważań nad tym, jakie są konsekwencje jego egzystowania poza czasem.
Kasia: Znacie mnie to wiecie, że ja NIE CIERPIĘ podróży w czasie. Jeden z niewielu akceptowalnych i lubianych przeze mnie odcinków tego typu to “Visionary” (DS9 3x17), bo nie bierze na warsztat wyświechtanego:
- “Och nie, nie możemy niczego zrobić, bo będzie to miało KATASTROFALNE skutki!!!”
- Ech, trzeba się było pilnować swojej linii czasowej, flotowe barany…
Tutaj… użyto tego poprawnie. Motyw “Dnia świstaka” nie został zbyt mocno przeciążony, nie jest wynikiem wypadku przy pracy, jest modus operandi. Do tego jest także narzędziem do ujawnienia zmian, jakie zachodzą u Stametsa, więc upieczono dwie pieczenie na jednym ogniu.
A Mudd… Z pociesznego szelmy z wąsem stał się szwarccharakterem z prawdziwego zdarzenia, co nie przeszkodziło twórcom zakończyć jego wątku w TOS-owym stylu. Jedno co mnie martwi, i to wiele osób podniosło na naszej grupie, to że okropieństwa, których się dopuścił, nie powinny mu ujść na sucho. Nie dość, że za wielokrotne morderstwa jego jedyną karą jest małżeństwo z córką bogatego handlarza bronią, to jeszcze on teraz wie, jak działa napęd sporowy. I PUŚCILI GO WOLNO.
Lorca odpuścił, pewnie ze strachu. Lorca z trzeciego odcinka stworzyłby jakiś… wypadek przy pracy.
Piotr: Dla mnie pętla czasowa nie polega na tworzeniu alternatywnych linii czasowych tylko na cofaniu scenariusza do początku. Gdy cofamy się w czasie i coś zmieniamy, to mamy tylko nową wersję wydarzeń i żeby ją znów zmienić, musimy cofnąć się do punktu ingerencji i naszą zmianę zmodyfikować. Tego uczył dr Emmet Brown, tak doszło do narodzin Johna Connora i tego będę się trzymał. Dlatego nie uważam, że Mudd zasłużył na karę za morderstwa, bo ostatecznie żadnego nie popełnił. Toż to “Star Trek”, a nie “Raport Mniejszości”.
Oczywiście nie zmienia to faktu, że decyzja wypuszczenia Harry’ego jest po prostu głupia. Ale nie chodziło tu o logiczną decyzję. Cały ten odcinek nie jest do końca na serio. Scena tańca w korytarzu, romantyczne chwile w obliczu zagłady, nawet sposób ukazania kolejnych wersji śmierci kapitana - to wszystko do zakończenia pasuje całkiem nieźle. Można dyskutować, czy to dobrze współgra z bardziej dramatycznymi momentami - według mnie raczej średnio - ale gdy spojrzeć na całość, to wygląda to nieźle.
fluor: Jak ktoś słusznie zauważył, film “Dzień świstaka” powstał później niż TNG-owski “Cause and Effect” (5x18), w którym Enterprise utkwiło w pętli czasowej.
Zgadzam się, że odcinek ma lekki, trochę nawet humorystyczny ton. Kontrastuje to z ciężkim początkiem sezonu, ale myślę, że widzowie potrzebowali trochę oddechu, trochę zejścia z wojenno-górnolotnej ścieżki. W końcu mamy okazję odkryć i poznać naszych bohaterów lepiej – dowiadujemy się jak poznali się Stamets i Culber, obserwujemy cały zestaw interakcji pomiędzy Tylerem i Burnham, a co najważniejsze – obserwujemy, jak załoga jako całość w wyjątkowo niesprzyjających okolicznościach współpracuje ze sobą (nawet Lorca!) i przechytrza Mudda. To było moim zdaniem bardzo cenne.
Kasia: Paul z Hugh nie mogli poznać się inaczej. To by nie pasowało do ich chemii :D.
“Dance with me for science!” - Paul Stamets
Kasia: Rozwarstwienie osobowości czy też dosłowne odklejenie się piątej klepki u Stametsa jak na razie okazuje się zbawienne dla okrętu, ale też dla niego samego. Jeszcze nigdy nie był tak otwarty na ludzi i nowe doznania (przynajmniej tyle co nam pokazano).
To, co było na ekranie tylko przez chwilę, a jest warte zaznaczenia, to zachowanie Hugh, który stara się brać rozluźnienie partnera za dobrą monetę. Aczkolwiek medyczne wykształcenie robi swoje. On widzi, że coś jest nie tak, tylko nie do końca wie, czy i jak to zdiagnozować.
fluor: Stamets jest najszczęśliwszym człowiekiem na okręcie. Z ponurego naukowca, którego życiowy dorobek został przechwycony przez wojsko, a jego samego wmanewrowano w wyścig zbrojeń (takim go poznajemy w 1x03) zmienił się nie do poznania. Jego dzieło – napęd sporowy – działa, a on osobiście ma do czynienia z podprzestrzennymi grzybkami. Najśmielsze marzenia stały się rzeczywistością.
Piotr: Szczęście Stametsa to nie wszystko, co w nim urzeka. Jego skrajnie radosne zachowanie może się podobać albo irytować, ale czy zwróciliście uwagę na drobiazgi i subtelności, gdy zachowuje się mniej jakby był… na grzybkach? Jak choćby w scenie, gdy Michael powierza mu swój sekret. Nie widziałem, jak Anthony Rapp gra inne role, ale w tej musi czuć się jak ryba w wodzie. Jest świetny.
Finka: Cieszy mnie, że choć na początku Stamets zachowuje się zupełnie irracjonalnie, to po którejś pętli zaczyna mówić tak, aby przekonać do siebie Burnham - i udaje mu się to. To raczej zasługa scenariusza niż Rappa - po prostu nie pozwolili zostać Stametsowi obłąkaną Kasandrą, tylko myślącą i rozumującą postacią, która uczy się na błędach. To też był dla mnie rodzaj ulgi.
“You have never been in love” - Tyler & Burnham
Kasia: Zaczynamy skakać na głęboką wodę. W sumie… nie powinniśmy być zdziwieni, wiedząc tyle o przeszłości Michael. I mimo wszystko ta sytuacja wzięła mnie z zaskoczenia. Widać, że te wszystkie emocjonalne niuanse sprawiają jej wielką trudność, bo relacji nie da się zmierzyć, zeskanować i policzyć. Do tej pory miała tylko te “rodzinne” i raczej w związku z Amandą oraz służbowe/przyjacielskie na “Shenzhou”. Tylko tyle, a dla “Wolkanki” aż tyle. A jednak tak wiele osób potrafiłoby się odnieść do jej sytuacji, prawda?
Piotr: Nawet z przyjacielskimi były problemy, jak sama przyznała, bo jako pierwszy oficer musiała zachować pewien dystans.
O ile do jej wolkańskości miałem zastrzeżenia, o tyle trudności z ogarnięciem ludzkich emocji na razie ukazane są dość wiarygodnie. Zresztą o czym my mówimy, nawet my, bez kłopotów wynikających z wychowania na Wolkanie, nie potrafimy zapanować nad emocjami, zwłaszcza, gdy dotyczą one innej osoby. Mimo że podobnie jak Tilly “I love feeling feelings”, to nie zazdroszczę sytuacji, w jakiej znalazła się Michael.
fluor: Wolkańskie “efektywne” wychowanie zapewne nie pozostawiało wiele czasu na relacje towarzyskie. To o tyle ciekawe, że nawet powściągliwy i skąpy w uczuciach Spock znajdował czas, żeby pograć w mesie w szachy czy akompaniować na lutni śpiewającej Uhurze.
Kasia: Masz rację, fluor. Bez pon farr nie było logicznego powodu, żeby wiązać Michael z kimś, a do tego, i użyję tego stwierdzenia, nie była “czysta rasowo”. Biorąc pod uwagę opory Grupy Ekspedycyjnej i Logicznych Terrorystów… Mogłoby być co najmniej dziwne.
Chociaż Sarek jakimś cudem przekonał Vulcan do swojej żony.
Finka: Pierwsze, o czym zaczęłam myśleć w trakcie oglądania tego odcinka i potem, to o szczerości. W wielu filmach akcja zawiązuje się z tego powodu, że ludzie nie mówią sobie wprost tego, co czują. I zamiast usiąść i sobie wyjaśnić, co się dzieje, brną w nieporozumienia. Muszę przyznać, że czasem to bawi, ale na ogół mnie męczy. Aż chce mi się krzyczeć do ekranu: “No weź mu powiedz, que pasa!” - i wkurzam się, że nikt z bohaterów nie wpadnie na to, by przynajmniej spróbować otwarcie pogadać!
Dlatego z ulgą przyjęłam te sceny, gdzie bohaterowie mówili o szczerości i o swoich uczuciach. Ze skrępowaniem, z zażenowaniem nawet, ale… wprost. No brawo! W końcu! I co, było tak trudno?
“Let us not suffer any more needles loses” - Lt. Saru
Kasia: Saru miał tylko tę jedną ważną kwestię w tym odcinku i nie wiem, czy wam nie umknęła. Czy nie jest to… kojące, że wreszcie pogodził się z własnym gniewem i rozczarowaniem i osobiście powstrzymał Michael przed rzuceniem się na Mudda?
Piotr: A chwilę później to Michael próbuje zasłonić sobą Saru. Jedna krótka scena, a potrafi wnieść coś istotnego do relacji. W ostatnim After Trek powiedziano, że kolejny odcinek bardziej skupi się na Saru. Jestem bardzo ciekaw, czym Doug Jones się w nim popisze.
Kasia: W trailerze, jedna z ostatnich scen, Saru jest na grzybkach… kto wie, może będzie naturalnym nawigatorem?
“I don't give a damn” - Captain Gabe
Piotr: Lorca w tym odcinku to straszna ofiara. No dobrze, ofiara strasznych czynów. Ale też zupełnie inny dowódca niż ten, którego widzieliśmy do tej pory. Dotąd był surowy, czasem bezwzględny, o innych problemach nie wspominając, ale nie można było ocenić, czy to u niego norma. Podejście w rodzaju “Mam gdzieś, co robicie, róbcie swoje” może nie jest bardzo inspirujące, ale pokazuje, że załoga Discovery to nie grupa ludzi pod jarzmem kapitana, co moglibyśmy podejrzewać kilka odcinków temu. Finał to potwierdza, Lorca pokazał się jako część drużyny. Podobało mi się to.
Kasia: Miło było zobaczyć, że zaczyna słuchać swoich oficerów. Zaczyna też postępować… bezpieczniej. Nie wiem, czy z uwagi na siebie czy na załogę - “I will not have a repeat of the Buran”. Trailer następnego odcinka zapowiada powrót do wątku admirał Cornwell, a Lorca jest świadomy, co się stanie. jeśli ona przeżyje i wróci do Floty. Kapitan jest człowiekiem rozbitym wewnętrznie, który do tej pory umiejętnie ukrywał swoje słabości. Kwestionowałabym wiele podjętych przez niego decyzji gdyby nie to, że Discovery nadal jest w jednym kawałku.
No i nie zapominajmy, jeśli odbiorą mu dowództwo, a teraz w sumie to nawet grozi mu sąd polowy, to i Burnham wraca do swojego dożywocia.
Piotr: Nie sądzę, że jej coś grozi. Michael może i ma etykietkę buntowniczki, ale pamiętamy, że jej wina nie jest tak wielka, jak dowództwo chciałoby pokazać. W sytuacji, gdy duża część sukcesu U.S.S Discovery to jej zasługa, powrót do więzienia jest wątpliwy.
Kasia: Taaak, zwłaszcza, że jej proces to była pokazówka, a ona sama to kozioł ofiarny… Oj, nie byłabym tak optymistycznie nastawiona.
“10 000 souls” - Khaless & The Rivers of Blood
Kasia: Gdy tylko Ash wspomniał o dziesięciu tysiącach dusz… coś mi przeskoczyło w teorii spiskowej. Gdy Michael leciała promem w “Context is for Kings” (DSC 1x03) podała dokładną liczbę zabitych. 8186 jednostek w Bitwie o Gwiazdy Binarne. Czy Ash ma nam myśli wszystkich, którzy zginęli przez ostatnie 6-7 miesięcy… czy dodał także Klingonów? ]:->
Piotr: Tu się wkradł kolejny buraczek, tak mi się zdaje. Bo jeśli pierwsza bitwa pochłonęła 80% ofiar z całego półrocznego konfliktu, to niezbyt krwawa ta wojna.
fluor: Może nie wszyscy mają dusze? 😉
Kasia: Ciekawe, ile z tych dusz jest w Sto’Vo’Kor...
“My soldier thing is back” - Tilly
Kasia: Pomysł na imprezę świetny, ale hejtam tę wersję “Stayin’ Alive”. Po prostu tak i już. Mogli wybrać jakiś totalnie inny utwór jeśli już miał się wpisać w hiphopowy gatunek. Potrzebuję resetu kryształu czasu, żeby to “odsłyszeć”.
Finka: Profanacja Bidżisów boli w ucho.
Piotr: Bo to zła muzyka była. Nie mam nic przeciwko gatunkowi, ale pewnych rzeczy miksować się nie powinno. Więc gdy już namierzysz ten kryształ, to daj znać. Też chętnie skorzystam.
Ale trzeba przyznać, w porównaniu do koncertów smyczkowych czy wieczorków z poezją, jakie widzieliśmy w TNG, na imprezach załogi Discovery da się nieźle rozerwać.
Kasia: Zauważ, że niezależnie od rodzaju imprezy Picard by chociaż zajrzał, co się dzieje. Jeśli nie z własnej woli, to popchnięty przez Rikera albo Troi. Może Lorca miał plan zajrzeć, aczkolwiek wydaje mi się, że tyle świateł by go mocno zabolało.
Piotr: To jest Star Trek, zawsze jest rozwiązanie. Można by było zastosować tak zaawansowany gadżet jak okulary przeciwsłoneczne. Lorca w ciemnych okularach? To by było wejście!
A tak na serio to ta impreza, jak i kilka innych scen w tym odcinku, stanowiła miłą odmianę od towarzyszącej nam od początku ciężkiej, poważnej atmosfery.
fluor: Picard trzymał się raczej z dala nieformalnych okazji, takich jak np. wieczorki pokerowe. Myślę, że imprezki także by unikał, chociaż wydaje mi się, że nie mamy kanonicznego przykładu na coś podobnego.
Co do muzyki nie wypowiem się jakoś rozlegle – była ok, ale nic specjalnie wpadającego w ucho, nie udziwniali też jej jakoś. Za to Harry Mudd popisał się bardziej TNG-owskim gustem muzycznym.
Kasia: Taki w sumie Data/Q Mix.
Finka: W ogóle sam pomysł takiej luźnej imprezy, gdzie załoga wygląda na lekko podpitą, a na pewno rozluźnioną mocno, niezależnie od tego, czy przez jakieś substancje, czy z powodu muzyki, to świetne rozwiązanie. Zresztą taki był pierwotny zamysł Roddenberry’ego - chciał pokazać życie na statku kosmicznym, dlatego w tych najwcześniejszych odcinkach jest sporo scen z mesy, jak załoganci jedzą, czilują sobie i śpiewają.
The Best Of...
fluor: Gormagander, który pojawia się niespodziewanie, wnosi ducha epoki TNG. OK, Lorca był tym znudzony niemożebnie, ale Saru i Michael zareagowali zgodnie ze swoimi instynktami odkrywców.
Finka: Kawa na ławę i karty na stół, czyli Stamets, który szybko i sprawnie informuje o tym, co się dzieje, oraz Burnham i Tyler, którzy wprost mówią sobie o tym, co się w nich dzieje.
Piotr: Pętla czasowa nie była nadmiernie zapętlona. Właściwie mało kiedy była, co jest nietypowym podejściem do tematu. Po paru scenach widz zwykle i tak rozumie, o co chodzi, więc zdecydowano się pokazywać różne sceny, a nie te same z małymi modyfikacjami. I bardzo słusznie.
A z drobiazgów - andoriański hełm. Ciekawy design.
Niestety niedoróbek też nie brakowało. Mnie rozczarowały te kuleczki z czarną materią, czy co tam miały w sobie. Powiedziane było, że to wyjątkowo bolesny rodzaj śmierci. Tymczasem Michael jedną połyka i zachowuje się, jakby dostała niestrawności. Tyler też nie wydaje się zdecydowany, co mu dolega. To im nie wyszło.
A co wam przeszkadzało?
fluor: To gdy sobie uświadamiasz, że Mudd zostaje wypuszczony wolno na końcu. Może nie do końca bezkarnie, ale nie ma porównania z gehenną, jaką przeszła Michael za w sumie… mniejszego kalibru przewinienia. Spróbujmy podsumować zarzuty Mudda tylko z ostatniej linii czasowej: włamanie się na okręt i próba jego kradzieży, współpraca z wrogiem i zdrada stanu, bezpośrednie grożenie śmiercią oficerom, a także cierpienia, które przysporzył gormaganderowi.
Kasia: U mnie w tym tygodniu jest tylko Top 1 na liście hitów. “Dance with me for science.”