Pierwsze wrażenia
fluor: Jestem prostym fanem, jak widzę Enterprise i słyszę znajomą melodię to się wzruszam. Bez względu na to, co się działo wcześniej w trakcie odcinka, a działy się różne rzeczy, które nie powinny mieć miejsca…
Finka: Oj, ja też. Kiedy Discovery odlatuje i otrzymuje distress call, zaczęłam coś od razu podejrzewać… a i tak się wzruszyłam, a kopara opadła 🙂 I muzyka! To było śliczne rozwiązanie. A samym odcinkiem (oglądałam finał i dwa poprzednie z rzędu) jestem zachwycona.
Waterhouse: Dla mnie kluczowymi scenami odcinka, a może i sezonu były te, w których okazuje się, że wartości Federacji są ważniejsze niż wygranie wojny za wszelką cenę. Postawa Burnham w kontrze do podejścia dowództwa Gwiezdnej Floty przypomina w jakimś sensie mowę Sisko z “In The Pale Moonlight”. Ale samym odcinkiem jestem nieco rozczarowany. Bo chociaż zgodne z zasadami Federacji, to zakończenie wojny z Klingonami było jednak za szybkie, a przez to całość sprawia dziwne wrażenie w stylu..”To już?”.
fluor: Jednak nie sposób kryć uśmiechu, gdy Michael wspomniała o buncie podczas rozmowy z admirał. Well played 🙂
Piotr: “To już” towarzyszy nam od kilku epizodów. Odcinek pozostawia wrażenie pośpiechu, a jako finał sprawia, że cały sezon wygląda jakby go tworzono bez dokładniejszego planu. O całości pewnie będziemy jeszcze debatować, ale zakończenie serii pozostawia, przynajmniej dla mnie, wiele do życzenia. Nie to, że nie miał dobrych momentów, przeciwnie, nawet wyłączając ostatnią scenę, która i u mnie wywołała szeroki uśmiech, trochę ich jest, ale to, że upchnięto je w jeden odcinek, bardzo psuje efekt.
Kasia: Gdy Enterprise pojawiła się w ostatnich scenach reakcja “My baby!!!” była aż zbyt oczywista w moim przypadku. Natomiast zgodzę się z Waterhouse’em: finał tej wojny był mało spektakularny. Tak mniej więcej do sceny z L’Rell na Kronosie miałam takie małe “meh” siedzące mi na ramieniu. Pomimo zabiegów estetycznych, wprowadzenia konkretnych postaci, to jednak brakuje mi w tym wszystkim… czegoś “wow”. Wcześniej odcinek 13 miał być finałowym i to widać aż nadto gdy przeanalizuje się całość sezonu.
kotek: A ja przewrotnie twierdzę, że wojna się jeszcze nie skończyła. To by było zbyt proste. Ja chcę wierzyć, że to jednak tak proste się nie okaże. Zaskoczenie Klingonów i oddanie przywództwa L’Rell może być tylko chwilowe. Cały drugi sezon przed nami, a bunt w klingońskim imperium mógłby być ciekawym motywem przewodnim.
Podobnie jak Waterhouse, uśmiechnęłam się widząc tryumf człowieczeństwa nad ślepą pogonią za zmiażdżeniem wroga. Podzielam też zdanie Kasi, widać, że zaplanowano 13-odcinkowy sezon, natomiast pięknie, optymistyczne i bajkowe zakończenie zdecydowanie bardziej mi odpowiada niż pozostawienie mnie z informacją, że Federacja przestała istnieć.
Piotr: Michael w swoim monologu tuż przed spotkaniem z Amandą mówiła wprost, że wojna się skończyła. Oczywiście wrogość będzie trwała, wiemy, jak długo - przez cały TOS i sześć filmów.
“How does this war end? It doesn’t”
fluor: ...and it’s gone. Szok i niedowierzanie, a przede wszystkim zakończenie walk nie jest satysfakcjonujące fabularnie. Wygląda to tak, jakby zabrakło czasu na logiczne zamknięcie wojny (to zadanie na więcej niż jeden odcinek) i zdecydowano o takim kursie w zasadzie w ostatniej chwili.
Finka: Ach, teraz już rozumiem, skąd narzekania na ten fragment fabuły. Ja to zrozumiałam inaczej! Ja nie załapałam, że wojna się skończyła. Ja uznałam, że Klingoni zaczynają ledwo ledwo się jednoczyć, przez co ustają te rozproszone ataki. Tylko tyle…
Waterhouse: To zdecydowanie najsłabszy punkt odcinka, a może i sezonu. Tu Deep Space 9 lepiej pokazało, jak taki konflikt zaczyna się i jak kończy.
Piotr: Bo DS9 nie pokazało tylko początku i końca wojny, a DSC w sumie do tego się ograniczyło. Ta wojna nie ma list ofiar, cierpienia załogi po stracie znajomych lub bliskich, ona dzieje się gdzieś daleko. Największą traumę widzimy u Tylera, który cierpiał z wyboru, bo był klingońskim szpiegiem. Załoga wznosi toast za ofiary. Kiedy? W przerwie imprezy. Przez kilka odcinków wojny nawet nie było, a po powrocie z Mirror Universe mamy sytuację tak dramatyczną, że stoimy o krok od ludobójstwa. Pewne rzeczy widz może przyjąć na wiarę, ale gdy najważniejsza i symboliczna dla tego uniwersum organizacja decyduje się łamać swoje podstawowe zasady, to pewne rzeczy i przeżycia trzeba pokazać. Gdy Sisko mówił “I can live with that”, to go rozumiałem, nawet miałem podstawy sądzić, że na jego miejscu zachowałbym się tak samo. Gdy Michael pouczała admirał Cornwell, to niemal widziałem scenarzystę mówiącego “a teraz damy scenę, która pokaże, że ideały Federacji są najważniejsze i nie należy ich porzucać”. Gdyby ten finał rozłożono na 2-3 części, dałoby się pokazać to, co założyli twórcy w dobry sposób. To, co wyszło, jest niewiarygodne.
Finka: DS9 świadomie pokazywała listy strat wojennych, czytanie nazwisk itp. Discovery też to zrobiło, wielokrotnie wymieniając, ile osób zginęło w czasie jakiegośtam ataku na kolejną kolonię. Moim zdaniem akurat środek wojny DSC też pokazuje, i to całkiem zadowalająco.
fluor: Być może jest właśnie tak, jak pisze Finka, że to tylko zaniechanie ataków, a nie koniec wrogości. Twórcy Discovery pokazali nam już parę razy podobną “zmyłkę”, np. gdy po powrocie z lustrzanego wszechświata Saru obwieścił całkowitą porażkę Federacji w wojnie i dopiero w kolejnym odcinku objaśniono, że może nie jest najlepiej, ale nie wszystko jeszcze stracone.
Kasia: Początkowo ten sezon miał mieć 13 odcinków. Gdyby zakończenie wojny przeniesiono na drugi sezon, to wydaje mi się, że byłoby spokojnie dużo miejsca na zrobienie tego z polotem tak jak mamy w DS9. Chociaż do niego też mam zarzuty, bo finałowy sezon był robiony “na szybko” i brak uwidocznienia jaki efekt wojna miała na Kardasję cywilną jest nie do zniesienia. Tam zginęło 800 milionów! Ograniczono się do wzdeszków Garaka i niezrozumienia Martoka. Nie było beczki krwawego wina.
Tutaj też nie ma czego odszpuntowywać. Było, cierpiało, minęło… o Pike!
Tak to odbieram.
"I see people living their lives”
Kasia: W tym całym zamieszaniu chyba umknęło nam to, co najbardziej “startrekowe”, a mianowicie ludzie na powierzchni Kronosa żyjący swoim życiem. Trafiamy w sumie do slumsów/dzielnic rozpusty/niższych warstw społecznych. Tam Michael ma moment oświecenia, tam Ash zaczyna rozumieć, gdzie może się przydać, tam się dowiadujemy, że Klingoni lubią mieć pod bokiem grupkę poganiaczy niewolników (tak na zaś). Widzimy, jak prostytucja kwitnie, handel bronią ma się dobrze, a street food karmi ludzi gormaganderem! I to jest… takie kolorowe i żywe. Zawsze lubiłam, gdy moje kochane flotowe barany, co nie potrafią się trzymać z daleka od anomalii temporalnych, trafiają w miejsce “brudne”, niezgodne z ich ideałami. Od razu znajduje się jeden głośny piewca idei Federacji i zaczyna nawracać tubylców. Przekonywać do swoich racji. Jak w życiu.
Jestem bardzo zadowolona ze scen w “podbrzuszu” Kronosa. Nadało to autentyczności wielu postaciom. Nigdy nie jest tak, że żyjemy jak “Ci wspaniali mężczyźni w swych latających maszynach” i przemierzamy kosmos w czystych dresach, by szerzyć pokój. Nie zawsze spotkamy planetę pełną niebieskich i przyjaznych żyjątek (o których chyba postanowiono zapomnieć?). Czasem natkniemy się na kogoś takiego jak Harcourt Fenton Mudd, Lorca czy Klingoni z rodu D’Ghor.
Za takie momenty właśnie lubię ”Star Trek”. Chcemy bezpieczeństwa i czystych prześcieradeł, ale nie zapominamy o tej... drugiej stronie lustra.
fluor: Nie pamiętam, który dokładnie był to odcinek, ale skojarzyło mi się TNG i wojna domowa Gowrona z Durasem, kiedy to Worf był bardzo oburzony, że Klingoni walczący w armiach obu pretendentów pili i bawili się razem w jakimś barze na Kronosie.
Tu mamy coś podobnego – wojownicy gdzieś tam w kosmosie walczą i plądrują Federację, ale na powierzchni planety ludzie mają swoje własne sprawy, nie traktują przybyszów jako wrogów. Wojna totalna, której zwolennikiem prawdopodobnie byłby T’Kuvma, nie doszła do skutku. Społeczeństwo nie zamknęło się na obce wpływy całkowicie.
Piotr: Kronos to kolejny dowód na to, że Discovery ma świetnych scenografów. Każda lokacja w serialu robiła wrażenie, ale ta przebiła wszystkie. Wykonanie, klimat, w ogóle skala całości - to naprawdę im wyszło. A przy tym dało sposobność do pokazania bohaterów w środowisku, w którym nie ograniczał ich mundur. W przenośni i dosłownie.
Wielkie nadzieje
fluor: Sama końcówka odcinka (medale, przemowy) zamyka klamrą pierwszy sezon i kojarzy mi się z mocno trekowymi (w klasycznym rozumieniu) scenami z pierwszego odcinka. W ten sposób ekipa Discovery daje do zrozumienia, że wie, jakie elementy fani dobrze znają i kojarzą, natomiast szukają własnej, nowej ścieżki.
Kasia: Spodziewałam się finału finałów czyli Sarek wraca na Wulkan, a tu pół planety nie ma… aaalbo jest zaraza... czy coś takiego.
Sarek wchodzi na mostek, mówi, że ma nadzieję nie przeszkadzać, wszystko takie radosne, i tutaj jest moment, kiedy robimy rzeczy szokujące! Niespodziewane!
Z drugiej strony… Spock is coming. : >
kotek: Spock będzie na pewno dobrym urozmaiceniem, jest tylko jeden problem, on jest bratem Michael. W drugim sezonie nie będzie Asha, nie będzie Lorki. Czuję pustkę.
Kasia: Muszą dołożyć jakąś silną postać i z dużym prawdopodobieństwem będzie to wolkański kapitan. Mają go w końcu zgarnąć z Wolkana. #liczęNaTo
Piotr: Ash będzie w drugim sezonie, już to zapowiedziano. I mówiąc szczerze, mnie to martwi. Bo jeśli znów będziemy musieli oglądać jego romans z Michael… Nie, to będzie już męczące. A co do wolkańskiego kapitana - to już było. Epizodycznie, tu i tam, ale było. Co bym wolał? Wolkańską kapitan. To byłoby coś.
Tak naprawdę mam nadzieję, że zdarzą się dwie rzeczy - że scenarzyści nauczą się mniej chaotycznie pisać i że zadbają o te prawie anonimowe osoby z mostka. W innych serach mieliśmy po prostu statystów. Ktoś stał przy konsoli, ktoś potwierdzał rozkaz, przejmował stanowisko sternika, itd. Tu mamy stałą obsadę. Na tym można budować wartościowe rzeczy.
Najgorsza scena odcinka
Finka: Rozmowa Burnham i Tylera. Wkurza mnie, kiedy dla w miarę hepi endu jedna osoba z pary zakochanych tak szybko wybacza. Wcześniej Burnham nie może patrzeć na Tylera. Chwilę później oznajmia mu, że już nie widzi w nim Voqa. Bardzo naciągane.
fluor: I to wszystko po tym jak Ash korzysta z językowych i kulturowych wspomnień Voqa…
Kasia: I zachowuje się jak tru klingon gangsta… A przy okazji Burnham mu opowie jak zamordowali jej ojca i zgwałcili jej matkę. A potem zjedli ich kolację. Normalnie, wspomnień czar.
kotek: Burnham to Wolkanka. Miała przeprowadzić akcję decydującą o losach wojny razem z Ashem. Odsunęła od siebie emocje, chociaż nie było to łatwe. Ten moment, kiedy idą na akcję, Michael ramię w ramię z Ashem spoglądającym na nią tęsknie, jej mina jakby szła pod topór i Tilly wchodząca między nich, żeby ulżyć Michael. Jej wolkańskie wychowanie nauczyło ją wyciszać emocje, zwłaszcza kiedy zdała sobie sprawę, że widzi Tylera ostatni raz. Nie chciała tego mocno okaleczonego emocjonalnie człowieka dodatkowo obarczać winą za czyny Voqa.
Przewrotnie nie była to na pewno najgorsza scena tego odcinka. Dla mnie najgorszą sceną była scena uroczystości odznaczenia w kwaterze głównej Gwiezdnej Floty. Miało wyjść podniośle, patetycznie, a jakoś na mnie nie zrobiło takiego wrażenia. Było kiczowato.
Piotr: Też największe, ale i jedyne rozczarowanie pojedynczą sceną przyniosło mi odznaczenie załogi i towarzyszący mu monolog Michael. Zbyt patetycznie nawet dla mnie i dziwnie zmontowane. Taki przerost formy nad treścią.
Reszta odcinka według mnie nie ma złych scen. Są istotne, świetnie zrealizowane, zwłaszcza te na Kronos. Problemem jest tylko to, o czym już pisałem - brak czasu pomiędzy nimi. Dlatego tak źle wygląda, gdy w jednej chwili Michael z trudem znosi klingońskie zachowania Asha, a zaraz potem mu się zwierza i czule się z nim żegna. Nie dano nam nawet nacieszyć się Imperatorką w naszym wszechświecie.
Najlepsza scena odcinka
Kasia: Space whale sashimi. Chociaż nie, tam był grill...
fluor: Scena, w której przerażona Tilly salutuje cesarzowej. Genialnie zagrana, taki typ humoru bardzo mi się podoba.
Voq grający w “klingońskie scrabble” z kolegami. I jakaś taka kameralność-zwyczajność Kronosa. Niby gdzieś tam trwa wojna, ale tutaj jest spokój, a ludzie żyją własnym życiem.
Finka: Oprócz wspomnianej sceny z Tilly - również jej pobyt na Kronosie, gdy na haju (do czego zresztą się szczerze przyznaje) próbuje brzmieć przekonująco. Tilly w ogóle wygrywa cały pierwszy sezon. Kocham ją.
kotek: Kilka scen zasługuje na miano najlepszej. Zgadzam się z przedmówcami o Tilly oddającej honory cesarzowej i zupełnie nowym obliczu Asha na Kronosie, jeszcze fajniejszy z niego chłopak w tym wydaniu! Zapadła mi w pamięć scena, kiedy Michael powstrzymuje cesarzową przed zniszczeniem Kronosa i oddaje sterownik w ręce L’Rell. Kwintesencja Federacji.
Piotr: Sceny na Kronosie - pisałem już, dlaczego - i oczywiście Tilly. Mimo, że na aktorstwo w DSC narzekać nie można, to dla mnie jej postać jest grana najlepiej, bo najnaturalniej. I nie chodzi mi o zabawne sytuacje, które są wisienką na torcie. Przez sceny takie, jaką wspomina kotek, gdy Sylvia wchodzi między Michael i Asha, ona nie jest tylko częścią wątku. Jest częścią załogi. W moim odczuciu nie można tego powiedzieć o każdym.