Powrócił Star Trek Discovery, fani się radują! Czy nie? Serial od początku miał zwolenników i przeciwników, ale nowy sezon to szansa na nowe otwarcie. Czy sprawi, że przybędzie więcej tych pierwszych, czy tych drugich? Sprawdźmy.

Pierwsze wrażenia

Piotr: Deja vu. To najsilniejsze wrażenie jakie mam po pierwszym odcinku sezonu. Trochę ponad rok temu zobaczyliśmy nowy serial i dziś znów oglądamy nowy serial. Nosi ten sam tytuł. Widzimy fragmenty przeszłości Burnham, poznajemy część załogi, oglądamy sceny akcji wprowadzone tylko po to, by popisać się efektami… Zupełnie jak wtedy. Gdyby zdecydowano “robimy Discovery od nowa, tylko lepiej” to pewnie rezultat byłby podobny. Szkoda, że w paru miejscach wygląda jakby “lepiej” pomylono z “bardziej”. W efekcie sporo dobrych momentów przeplata się z naprawdę złymi pomysłami, przez co uczucia mam mocno mieszane. Niby znajduję rzeczy, które polubiłem rok temu, ale mam też wrażenie, że twórcy powiedzieli sobie: “Co tam Abrams, my umiemy jeszcze lepiej!”

kotek: Mnie przeraża myśl, że twórcy chcą nam zaserwować psychoanalizę Wolkanina! Star Trek zawsze podążał tam, gdzie człowiek/ludzkość jeszcze nie dotarła, ale szukanie “emocji” u kogoś, kto ich nie posiada i je odrzuca apriori, sprawia, że bardziej realistycznie wypadło przypadkowe spotkanie Discovery z Enterprisem.

Cieszę się, że serial wrócił. Brakowało mi go. Jednak nie mogę się pozbyć wrażenia, że chyba nie na to czekałam. Nie jestem rozczarowana. Bardziej zaskoczona. Nie mogę się jednak zdecydować czy to pozytywne zaskoczenie. Bardzo jestem ciekawa jak twórcy poradzą sobie z wątkiem relacji Spocka i Michael. Być może podjęcie karkołomnego tematu wyjdzie im i serialowi na dobre, stworzą perełkę. Trzymam za to kciuki.

Pisząc o pierwszym wrażeniu nie mogę pominąć nowego kapitana. Bałam się, że tak wyrazistego kapitana jak Lorca już im się nie uda znaleźć, a tu proszę.

fluor: Ad rem – Spock i jego emocje to temat moim zdaniem bardzo często eksplorowany w treku, więc nie jestem specjalnie zaszokowany. Cieszę się szalenie, że Discovery wraca i że… pojawia się z zupełnie nowym nastawieniem. To już nie jest intensywny “Mrok Trek”, wciąż mamy tajemnice, ale wszystko ugruntowane zostało lepszymi, ciekawszymi relacjami pomiędzy załogą i humorem… Chociaż poziom i zagęszczenie żartów pasowałby raczej do filmu kinowego J.J. Abramsa niż do serialu.

Nadiru: Każdy dobry serialowy showrunner wie, że kluczem do sukcesu każdego serialu są postacie. Fabuła może być super oryginalna, dekoracje przyćmiewać najlepsze blockbustery, ale bez bohaterów, do których chcemy ciągle wracać serial, kolokwialnie mówiąc, leży i kwiczy. Nie ukrywam, na początku pierwszego sezonu trochę kręciłem nosem na widok co najmniej kilku głównych bohaterów, by na sam koniec polubić ich niemal wszystkich. Drugi sezon daje mi to samo, tylko więcej – i takie jest moje pierwsze, jak najbardziej pozytywne wrażenie. Zresztą scena z poznawaniem przez Pike’a załogi mostka USS Discovery jest pod tym względem niezwykle wymowna. Poza tym uważam, że Pike w wykonaniu Anselma, który świetnie się spisał w „Hell on Wheels”, jest doskonały.

Discovery rok temu i dziś

Piotr: Nie do końca wiem, czego się spodziewałem po powrocie Discovery. To, co pokazywały nam zwiastuny, sugerowało spore zmiany, ale po premierze mam wrażenie, że nie przemyślano, jaki ma być kierunek tych zmian. Obejrzałem odcinek serialu, który powinienem znać dość dobrze, a tak nie jest. Początek sezonu czerpie garściami - jeśli nie łopatą - ze swojego najstarszego poprzednika (TOS) i wprowadza elementy humorystyczne z produkcji wg wielu będącej jego największą konkurencją (Orville). Dość ciężki klimat ustąpił miejsca lżejszej, pozytywnej atmosferze. Nie mam wątpliwości, że stało się z powodu krytyki fanów, ale coś w ten sposób utracono.

kotek: Piotrze, czy pisząc o czerpaniu z Orville masz na myśli dziwaczne wręcz zachowanie Tilly? Moim zdaniem ona wypadła tragicznie, nie komicznie. A szkoda, bo ta postać miała (mam nadzieję, że dalej ma) potencjał.

Rok temu motorem napędowym scenariusza był Stamets i jego niesporczak. Niesporczak cieszy się kosmosem, a Stamets ucieka ze statku. Nie jestem pewna, co twórcy będą chcieli dać nam w zamian. Z drugiej strony rozumiem, że po śmierci doktora Culbera postać Stametsa staje się snującym się z kąta w kąt jęczymordą i może to i lepiej, że zniknie. Pozostaje pytanie, co dalej?

Piotr: Nie chodzi o Tilly. W mojej ocenie ona jakoś szczególnie się nie zmieniła. Od początku była tą istotą nie do końca pasującą do otaczającego ją świata i myślę, że nią pozostanie. Zresztą powinna, taki jej urok. Miałem na myśli sceny jak kichnięcie w windzie, sarkazm Saru, gdy wyczuł zagrożenie czy mającą być zabawną dla widza wymianę zdań między Detmer a Owosekun, gdy ratują kapitana. Humor w Star Treku nigdy nie był niepożądany, ale warto go odpowiednio dobrać.

Przypadkiem pokazałem inną zmianę. Ta jest bardzo pozytywna - wreszcie będziemy wiedzieć, jak nazywają się oficerowie mostka. Nie to, że nie było okazji się dowiedzieć, ale teraz jest szansa, że będą powody, by to zapamiętać. Sprowadzenie ich do roli wyposażenia mostka było jednym z większych grzechów DSC.

A Stamets, no cóż… W pierwszym sezonie był jednym z najbardziej wyrazistych bohaterów. Niby naturalne jest, że śmierć Culbera go zmieniła, ale przygnębiony Stamets to najmniej interesująca wersja tej postaci. A kolejne wspominki ulubionej opery to już fuszerka scenarzystów. Jak można opierać ich związek tylko na tej jednej rzeczy?

fluor: Dajmy czas i powód, żeby Stamets miał okazję odnaleźć siebie. Myślę, że nikt się nie spodziewa widzieć go smutnego przez najbliższy sezon, natomiast wydarzenia z końcówki pierwszego sezonu i ich skala sprawiły, że Paul nie miał kiedy odbyć takiej prawdziwej żałoby. Poniósł olbrzymią stratę osobistą, jego wynalazek został zablokowany przez Gwiezdną Flotę, więc nie dziwne, że jest zagubiony.

Zastanawiam się, i to z pewnym niepokojem, w jaki sposób zostanie poruszony wątek klingoński. W pierwszym odcinku zostało to bezpiecznie pominięte, ale póki co dla mnie sposób zakończenia wojny (kapitulacja zwycięskiej klingońskiej floty z powodu bomby na Kronosie) jest słaby i wymaga jakiegoś przemyślanego ogarnięcia.

Nadiru: Drugi sezon zaczyna się w tej samej sekundzie, w której kończy pierwszy, więc podejrzewam, że reperkusje wszelkich wydarzeń dopiero przed nami: zarówno żałoby Stametsa, jak i nieoczekiwanej zmiany władzy na Qo’noS. Tak jak pisze fluor, dajmy im czas. Ogólnie DSC to w drugim sezonie inny serial, bo musi nim być. Tam mieliśmy wojnę, tu wracamy do „business as usual”... przynajmniej w pewnym względzie. Osobiście się cieszę, bo to wciąż Star Trek diametralnie inny niż pozostałe, ale zarazem wraca na stare tory bycia serialem o odkrywaniu i poznawaniu zarówno nowego, jak i starego (w tym wypadku: samych siebie). Bardzo jestem ciekaw, jak to się sprawdzi na dłuższą metę. Co do humoru – znacznie preferuję ten z DSC, niż to, co w dość siermiężny sposób i zdecydowanie zbyt współczesny robi Seth McFarlane w „Orvillu”.

Nowy kapitan

kotek: No Christopher jest najlepszą jak dotąd postacią tego sezonu! Spokojny, opanowany, pełen kapitańskiej charyzmy, a przy okazji zdaje się, że z poczuciem humoru. Wojna się skończyła, nie są potrzebni przywódcy w stylu Lorki, wracają ideały Gwiezdnej Floty.

Duży plus należy się twórcom, którzy w pierwszej scenie pokazują Pike’a i jego załogę odzianych w tradycyjne TOS-owe stroje, później dopiero zmieniając je na granatowe stroje Disco.

Piotr: Właśnie, mundury! Były cudne. Szkoda, że zamiast zmieniać je na te z Disco, nie zrobiono odwrotnie.

Pike to postać idealna. Po prostu. Nawet to, że nie jest idealny, sprawia, że jest idealny - mam na myśli jego mały wybuch, po którym się elegancko wycofał i jeszcze wyraźniej pokazał, jak dobrym jest dowódcą - bo słucha podwładnych. Nawet aktor perfekcyjnie pasuje do roli. To spełnienie marzeń fanów. Z miejsca go polubiłem. I wiecie co? Taka postać nie ma prawa istnieć w serialu, jakim jest Discovery. A właściwie jakim był, bo jakim jest teraz, naprawdę trudno ocenić. Nie zrozumcie mnie źle. Uważam, że dzięki nowemu kapitanowi DSC będzie się dużo przyjemniej oglądało. Ale niekoniecznie lepiej.

kotek: To był dopiero pierwszy odcinek…. Nigdy nie wiesz, co z niego wyjdzie w połowie sezonu. Lorca też był “idealny” 😉 OK, bywał idealny. Miał takie momenty.

fluor: Nowy sezon, nowy kapitan. Zgadzam się z Piotrem, że kapitan Pike raczej nie zostanie na dłużej. W końcu wszyscy wiemy, że skończy na Enterprise, więc prędzej czy później zostanie wycofany. Tylko kto go zastąpi? Błagam tylko nie Philippa Georgiou z sekcji 31.

Nadiru: Nie bardzo widzę, jak przyjemniejsze oglądanie nie jest równoznaczne z lepszym oglądaniem, w każdym razie zgadzam się z tym, że Pike w pierwszym odcinku jest perfekcyjny. I szkoda, że może być kapitanem NCC-1031 tylko ten jeden sezon… O Georgiou bym się nie martwił, dostała własny serial 😉 Przewiduję, że kapitanem zostanie Saru, jako że to jedyny logiczny kandydat.

Tajemniczy Spock

kotek: Spock? Spocka nie ma. Pewnie kontempluje zamknięty w jakiejś wolkańskiej świątyni.

Ciągle mam wątpliwości czy wątek jego zerwania relacji z Michael będzie w stanie przyciągnąć widzów do końca sezonu. Na pewno nie zrobi tego Tilly 😉

Piotr: Odcinek nosi tytuł “Brother”, a brat nie gra prawie żadnej roli w odcinku. To dopiero twist. 😉

Spock to wielka postać tego uniwersum. Być może najważniejsza. Nie da się go wprowadzić do serialu i nie przyćmić wszystkich innych, nieważne jak to zostanie zrobione. Bardzo mi się to nie podoba, bo przyciągając widzów dzięki Spockowi, łatwo zaszkodzić reszcie.

fluor: Podoba mi się sposób w jaki Spock jest subtelnie wplatany do serialu – czy to przez Sareka, czy to przez wspomnienia z dzieciństwa. Dostajemy nowe spojrzenia na tę postać, rzeczy, których do tej pory nie wiedzieliśmy, ale to wszystko wg mnie pasuje do tego, co już znamy. Czekam na więcej.

Najlepsza scena

kotek: Bardzo podobały mi się rozmowy Michael z Sarekiem i scena wejścia nowego kapitana. Ma w sobie klasę. Brakowało mi tego elementu w pierwszym sezonie. Brakowało mi też misji polegającej na odkrywaniu niezbadanego. Pokazuje to, że będziemy mieli powrót do tego, co Trek ma do zaoferowania najlepszego, czyli moim zdaniem do zgłębiania odmętów kosmosu i odkrywaniu nieodkrytego 🙂

Trudno wybrać mi najlepszą scenę, gdyż cały odcinek był na podobnym poziomie. W moim odczuciu nic wybitnego i może właśnie na tym polega jego największy urok? Po przeładowanym akcją pierwszym sezonie, możemy wziąć głęboki oddech i cieszyć się Trekiem.

Piotr: Poziom odcinka dla mnie tak równy nie był. Może i przeładowania akcją nie było, ale większość scen akcji niczemu nie służyła. Dobre było to, co w pierwszym sezonie - interakcje postaci.  Tilly i Stamets, Michael i Sarek, a teraz też kapitan i załoga.

Bardzo trekowe były sceny z komandor Reno. Inżynier “naprawiająca” swoich kolegów i utrzymująca ich przy życiu? Tu nawet Geordie La Forge się chowa.

fluor: Pike proszący oficerów o przedstawienie się. Podoba mi się ten ukłon w kierunku fanów, a także fakt, że Pike faktycznie słuchał i zapamiętał wszystkie imiona. 🙂 Więcej czasu dla załogi, please.

Nadiru: Jak wyżej 😉 Ta scena jest dla mnie kwintesencją tego, jaki powinien być ten serial w drugim sezonie. Mógłbym do tego dorzucić jeszcze scenkę rozmowy Michael z Pikem z samego końca odcinka i jego słowa o tym, by po drodze po prostu mieć nieco więcej, cóż, zabawy.

Najgorsza scena

kotek: Pisałam, że cały odcinek miał bardzo równy poziom i bardzo trudno wybrać również najgorszą scenę. Kiedy oglądałam go wczoraj wieczorem po raz pierwszy, zachwyciła mnie scena Stametsa zasłuchanego w kassiliańską arię. Jednak im więcej o tej scenie myślę, sądzę, że symboliczne pożegnanie Stametsa z Discovery wypada zbyt patetycznie i nie oceniam już tej sceny pozytywnie.

fluor: Scena jak Michael ucieka przed wybuchami na planetoidzie, co kończy się kontuzją i utratą przytomności. Dużo wspaniałych efektów i dużo przepalonego budżetu. Rozumiem, że Michael musi błyszczeć na tle reszty, ale to było dla mnie trochę za wiele.

Piotr: We mnie obudził się chyba “prawdziwy treker”, bo najbardziej przeszkadzają mi nieścisłości i inne buraczki. Np. dowiadujemy się, że Enterprise jest w opłakanym stanie, ale chwilę wcześniej (w scenie kończącej sezon) elegancko podleciał i zaparkował przed Discovery. Pike przejmuje dowództwo z powodu wielkiego zagrożenia wiszącego nad Federacją, a okazuje się ono “czymś” niezrozumiałym, co dopiero trzeba zbadać i co najwyraźniej działa lokalnie. Takie to wszystko niezbyt dobrze poukładane.

Nadiru: Okręty Federacji mają to do siebie, że jak zaczyna być po nich widać uszkodzenia, to sytuacja jest już krytyczna 😉 Taki urok niskich budżetów poprzednich seriali. Akurat DSC nie idzie tym tropem, bo w odcinku jest informacja, że padły systemy wewnętrzne Enterprise’a. Ze słów Pike’a wydedukowałem, że wymaga to pewnie wymiany całej elektroniki okrętu; z zewnątrz wszystko jest OK. Tak czy inaczej najgorszą sceną – może przez brak innych kandydatów? – jest lot między asteroidami. Troszkę za bardzo mi to przypomina bardzo podobną scenkę z „Into Darkness”, ba, nawet motyw z pękającą „szybką” i popsutym autopilotem jest niemal identyczny.