Zaledwie dwa tygodnie dzielą nas od premiery Discovery, siódmego serialu Star Trek, którego fani wyczekiwali od czasu kasacji Enterprise dwanaście lat temu. Ponad dekada bez nowych odsłon świata Roddenberry’ego w telewizji wywołała pewne uczucie głodu w naszym fandomie, ale po rozczarowaniu, jakiego spora część z nas doznała przez filmową trylogię J. J. Abramsa (zapoczątkowaną w 2009 roku), zachowujemy niemałą rezerwę. Niepokojące wieści i kontrowersje z planu też nie pozwalają na wielki optymizm. Ale czy słusznie się obawiamy? Czy nowy serial rozczaruje fanów? Czy problemy z jakimi się zmaga to zwiastun jego końca zanim w ogóle się rozpoczął? Czego tak naprawdę powinniśmy od niego oczekiwać? Przeanalizujmy sytuację.

Odkrywanie chaosu

Powstawanie Discovery to droga przez mękę i widać to nawet bez zagłębiania się w pogłoski i plotki. Kilkakrotne przesuwanie premiery, w sumie o cały rok, zmiany w ekipie, włączając w to prowadzących cały projekt, a nawet przetasowania wśród aktorów miesiące po rozpoczęciu zdjęć to nie jest codzienność w tej branży. Machina promocyjna też się nie spisała, przez pewien czas skupiając się bardziej na różnorodności rasowej obsady czy orientacji seksualnej jednej z postaci niż na samym serialu. A gdy wreszcie otrzymaliśmy wieści o fabule Discovery, okazały się one mylące i ostatecznie nieprawdziwe.

Prequele i rebooty każdej lubianej serii są bolączką fanów, zazwyczaj powodując żal do twórców za to, że porzucili kreowany przez lata świat, by stworzyć go od nowa, na świeżo. Żal ten nie zawsze jest w pełni uzasadniony, ale jeśli przyjąć perspektywę wieloletniego fana, to na pewno jest zrozumiały. Trekerzy taki sam żal czuli po filmach Abramsa, więc gdy usłyszeli hasło “Prime timeline” od Bryana Fullera, pierwotnie prowadzącego projekt Discovery, mogli mieć nadzieję, że to będzie ich Star Trek. Owszem, to znów miał być prequel, i to dziejący się zaledwie 10 lat przed oryginalną serią, ale przynajmniej w kwestii realiów miał być to powrót do korzeni. Nic z tego.

Wizja Fullera, która przewidywała odświeżony, ale jednak oryginalny świat z dawnych serii i filmów, stała się jednym z powodów odsunięcia go od projektu i nie doszła do skutku. Obecna ekipa mówi o respektowaniu kanonu, ale to, co zobaczymy, będzie kolejnym rebootem, nie bez powodu przypominającym Star Trek 2009. Discovery powstaje na tej samej licencji, na której stworzono linię czasową Kelvina z filmów Abramsa. Nie oznacza to, że cokolwiek będzie je łączyć, ale nowe epizody nie nawiążą też do wcześniejszych Treków, bo z powodów prawnych nie mogą. Star Trek Discovery to nowy początek, taki, w którym elementy znanego nam świata posłużą do stworzenia nowego. I stanie się to w podobny sposób jak w 2009 roku.

Nowa historia

Wielu konkretów ciągle nie znamy, ale wiemy, że początek Discovery przedstawi wydarzenie, które zmieni znany nam wszechświat. Zamieszany w nie będzie Sarek, czyli ojciec Spocka. Jedną z konsekwencji tego wydarzenia będzie śmierć rodziców Michael Burnham, głównej bohaterki serialu. Sarek ją adoptuje i wychowa na Wolkanie. Jeśli myślicie teraz o tym, że przecież Spock nie miał adoptowanej siostry, to zrozumiecie, skąd oburzenie dużej liczby fanów zapewnianych o powrocie oryginalnej linii czasowej i dbaniu o kanon.

Podobnych modyfikacji będzie więcej, jak choćby wzięty z oryginału Harry Mudd jako istotny dla serii czarny charakter czy nieznany wcześniej ród Klingonów będących religijnymi fundamentalistami. W stosunku do dawnego Star Treka inny będzie też klimat - cięższy, mroczniejszy ton i konflikty między członkami załogi to kolejne powody krytyki. Ale opinia fanów to nie jedyny, ani nie największy problem Discovery.

Niepewna przyszłość

Kolejny restart jest oczywiście zabiegiem mającym przyciągnąć świeżą widownię, ale w jednym bardzo konkretnym celu. Nowy serial będzie pierwszym Star Trekiem startującym ekskluzywnie na platformie VOD. Dla nas to dobra wiadomość, bo w Polsce i w niemal całej reszcie świata udostępni go Netflix. Nie tylko pozwoli nam to oglądać Discovery jednocześnie z widzami zza oceanu, ale też od razu otrzymamy wersję polską. Dla trekerów znad Wisły będzie to sytuacja, o której wcześniej najwyżej mogli marzyć. Mniej powodów do zadowolenia będą mieli Amerykanie. W USA wyłączność na Discovery ma CBS All Access, nowy serwis VOD, dla którego Star Trek będzie narzędziem promocji. Chętni, by go obejrzeć, będą zmuszeni wykupić subskrypcję. A wygląda na to, że nie wszyscy mogą chcieć.

Z pokazów testowych wynika, że Discovery nie zachwyca. Tylko niewielka część publiczności uznała, że byłaby gotowa zapłacić, by oglądać serial. Od tego czasu minęły miesiące, więc możliwe, że w kolejnych kręconych odcinkach wprowadzono istotne zmiany, ale niepewność pozostała, w tym wypadku nie tylko w potencjalnych widzach, ale i w inwestorach.

Sytuacja finansowa Discovery to może i nie jest wiedza publiczna, ale wydaje się być jasna. Netflix, wykupując prawa do światowej dystrybucji, najprawdopodobniej sfinansował większość, jeśli nie całość produkcji. Kolejne problemy, kontrowersje i nieprzychylne reakcje fanów wywołały spore napięcia pomiędzy decydującym o projekcie CBS a Netflixem i nie jest to dobra prognoza na przyszłość i ewentualny sezon drugi. Łatwo ocenić, że Netflix dostał nie to, za co zapłacił i jedynie duży sukces serialu mógłby coś zmienić. A w to nie wierzy nawet CBS.

Kolejny serial

Pojawiły się informacje o nowej serii Star Trek, mającej zastąpić Discovery po pierwszym sezonie. Obie produkcje miałyby okazać się częścią antologii, osobnymi i zamkniętymi rozdziałami większej całości. Jeśli to prawda, to w obecnej sytuacji bardziej wygląda to na sklecony na szybko plan awaryjny na wypadek porażki Discovery niż na przemyślaną strategię. Trudno powiedzieć, czy to źle czy dobrze, zwłaszcza jeśli rozważyć pogłoskę o tym, że nową serią ma się zająć Nicholas Meyer, reżyser filmu Star Trek II: The Wrath of Khan i to właśnie o Khanie miałaby opowiadać.

Teorię o tym, że pierwszy sezon najnowszego Treka będzie ostatnim może potwierdzać fakt dokręcenia dwóch epizodów do planowanych trzynastu - być może po to, by zamknąć całą historię. Niedługo się przekonamy.

Zgubna nostalgia

Negatywne przyjęcie nowej produkcji przez fanów nie jest zaskakujące. Trekowy fandom to trudna publiczność, tak kochająca swój świat i bohaterów, że wszelkie odstępstwa od tego, co zna, często traktuje z wrogością. Miało to miejsce, gdy tworzono Enterprise, z podobną niechęcią zderzyły się filmy Abramsa, to samo dzieje się teraz z Discovery. Ale co jest powodem? Nie troska o jakość opowiedzianej historii, o tym wiemy za mało, by dało się ocenić i krytykować. Większość fanów skupia się na dwóch aspektach - odstępstwach od kanonu i tym, czy serial budzi skojarzenia z poprzednikami, zwłaszcza wizualne.

Trudno pojąć, dlaczego wytwórnia decyduje się na prequel i reboot, a przy tym znów wykorzystuje elementy i bohaterów starszej serii w sposób, który drażni jej fanów. Serial mający trafić przede wszystkim do nowej widowni, nie potrzebuje tak wyraźnych nawiązań, a te dla znawców tematyki będą bardziej przeszkodą niż zachętą do oglądania. Nie trzeba jednak się mocno dystansować, by móc przyznać, że produkcje z ostatnich lat przez zbyt luźne powiązania z kanonem niewiele straciły.

Film Abramsa z 2009 roku, gdy spojrzeć na niego obiektywnie, bez większego kłopotu trafi na piąte czy szóste miejsce w rankingu najlepszych kinowych odsłon Star Treka. Star Trek Beyond pewnie znajdzie się tam jeszcze łatwiej, bo nawet konserwatywni fani cieplej go przyjęli. A serial Enterprise? Jego największe grzechy nie miały nic wspólnego z wytykanymi przez wielu brakami spójności z istniejącym już światem. Nowoczesny design i efekty, czy też efekciarstwo, jak wolą niektórzy, też trudno uznać tylko za nową modę w sytuacji, gdy współczesna technologia dawno wyprzedziła to, co kiedyś oglądaliśmy na ekranie. Nie, to nie to jest rzeczywistym powodem negatywnej postawy fanów, nie o to im chodzi. Fandom chce powrotu prawdziwego Star Treka. Tego, który miał przesłanie, pokazywał różne wartości, a przy tym opowiadał ciekawe historie. Bo dawny Star Trek był po prostu dobry. Prawda? Przypomnijmy sobie, jaki był dobry.

The Next Generation, serial w naszym zakątku świata znany najlepiej i przez ogół oceniany najwyżej, na początku pokazał nam wiele zaskakująco słabych historii. Scenariusze często nie wytrzymywały zderzenia z ograniczeniami budżetu, a postacie były płaskie i prowadzone niekonsekwentnie, czasem wręcz głupio. Później nastąpiła poprawa, ale TNG trudno dziś ocenić inaczej niż jako zbiór lepszych i gorszych opowieści, w których zbyt często poglądy i poczynania bohaterów dopasowywano do potrzeb scenariusza. Więcej o tym możecie się dowiedzieć w naszym cyklu “Poprzednie pokolenie”.

Lepiej przystający do dzisiejszych czasów Deep Space Nine wcale nie miał dużo łatwiejszych początków. Niejeden epizod z pierwszego sezonu ratowały dobrze napisane postacie i doświadczeni aktorzy, bo część przedstawionych historii nadawała się bardziej do lekkostrawnego fantasy niż do poważnego sci-fi. Swoją prawdziwą wartość DS9 mógł pokazać dopiero po paru latach.

Voyager był zazwyczaj łatwym i lekkim widowiskiem, ale jego założenia pozwalały na poprowadzenie fabuły w sposób bardziej intrygujący. Niestety twórcy postanowili grać zachowawczo, przez co na początku, nie licząc kilku wyjątków, serial był po prostu miałki. Nie bez powodu jego fani najlepiej wspominają historie z późniejszych sezonów, bo dopiero w nich pojawił się pewien rozmach i oryginalność.

A pierwsza seria? Mimo sentymentu wielu trekerów, lubianych postaci i wartości, jakie przekazywał, mówienie o TOS w kontekście współczesnej telewizji nie ma większego sensu. Ale więcej o tej i pozostałych produkcjach przeczytajcie w artykule “Jak zacząć oglądanie Star Treka”, bo tu musimy odpowiedzieć na istotne pytanie.

Skoro nigdy nie było idealnie, to dlaczego tak duża część z nas skreśla Discovery już na starcie? Jak to możliwe, że pierwszy sezon nowego serialu fani skazują na porażkę, gdy początki ich ulubionych produkcji bywały tak słabe? Bo nie oceniają odcinków, sezonów, a nawet całego serialu. Patrzą przez pryzmat wspomnień, wzruszeń i emocji, które przeżywali przez kilkaset epizodów, prawdopodobnie więcej niż raz. Takiej konkurencji żaden nowy projekt nie pokona, choćby był najlepszy. A ten wcale nie musi być od tego odległy.

Przed nami nowy Star Trek. Ma pokaźny budżet, znanych, cenionych i dobrze kojarzących się aktorów oraz twórców, którzy wydają się wiedzieć, że serialowa produkcja powinna pokazywać ciekawe postacie i ich relacje, czasem również te burzliwe. Nic w tym zestawieniu nie wskazuje, że będzie nieudany. Jeśli naprawdę taki będzie, to trudno, niech zniknie po pierwszym sezonie. Ale przez to, że był złym serialem, a nie przez niechęć grupy fanów spowodowaną niewłaściwie wyglądającymi mundurami, nietypowymi projektami okrętów czy postaciami, które kilkadziesiąt lat temu miały inną historię. Szkoda by było przez takie detale czekać na następny serial kolejną dekadę.