W poprzedni weekend miała miejsce dziewiąta już TrekSfera. Łódzki Kapitularz (bo tak nazywał się konwent matka przygarniający w tym roku trekkerów) odbywał się w budynkach wydziału nauk geograficznych oraz wydziału nauk filozoficzno-historycznych Uniwersytetu Łódzkiego. Były to wspaniałe 3 dni i ja, jako koordynator, postaram się przybliżyć trochę przebieg imprezy tym, którzy nieszczęśliwie nie mogli się z nami spotkać.
O 16:30 w piątek, pół godziny po oficjalnym rozpoczęciu imprezy wyruszyliśmy z doku. Najbardziej lubianym elementem w Terok Nor - naszej sali prelekcyjnej - szybko stał się biegnący przez środek filar, który raz po raz stawał się pierwszoplanowym aktorem wielu zdjęć. Wygrał m. in. z zupełnie nieostrym projektorem robiącym z każdego czarnego tła ostateczną granicę.
Głównym motywem tegorocznego zlotu były chyba zmiany, gdyż zdecydowana większość harmonogramu nie przetrwała zderzenia z rzeczywistością. Nie wspominając za bardzo o częstych zamianach prelekcji (kartki z erratami do programu na stałe gościły na naszych drzwiach) to przynajmniej raz dziennie dochodziło do sytuacji, w której musiałem wyjść na środek i postarać się nie zanudzić na śmierć zebranych w sali ludzi, którzy przyszli na ciekawe punkty programu, a byli zmuszeni oglądać mnie. Nie oznacza to jednak w żadnym wypadku, że program był słaby. Byłem bardzo zadowolony z różnorodności przedstawionych tematów, a dosyć częstym widokiem byli konwentowicze nie związani ze Star Trekiem, którzy przyszli posłuchać naszych prowadzących.
W piątek królowało wolkańskie podejście do ST. Mogliśmy się dowiedzieć co nieco o religii oraz biologii w naszym ukochanym uniwersum, sprawdzić swoją wiedzę z kinowych produkcji oraz podyskutować o rebootach i przyszłości franczyzy. Wieczorem część osób udała się na zasłużony odpoczynek, a reszta śmiało podążyła do Dziesiątego Dziobowego, czyli Poczekalni by zintegrować się przy odrobince czegoś mocniejszego.
Główną atrakcją soboty było tradycyjne już Starcie Uniwersów, w którym po raz kolejny trekowa drużyna przegrała w finale. Zwycięzcami okazali się debiutanci w Starciu, fani Gry o Tron. Tego dnia nauczyliśmy się także co nieco o charakteryzacji, odnawianiu starych produkcji oraz roli twórczej Gwiezdnej Wędrówki, a wieczorem odprężyliśmy się (no dobra, robiliśmy z siebie durni 😉 ) na kolejnej odsłonie „Whose Trek is it Anyway?”. Tradycyjnie dzień został zakończony w konwentowej knajpie, w której przeglądaliśmy tweety Willa Rikera, kłóciliśmy się (a jakże!) o kluczowe dla świata sprawy (“VOY czy DS9?”, “Dlaczego tak rzadko się spotykamy?”, “Co tu robią ci romulańscy szpiedzy?”) oraz wymienialiśmy nowinkami, jakie pojawiły się w naszych życiach od ostatniego takiego spotkania. Całe towarzystwo rozeszło się około 03:00 nad ranem by złapać choć trochę odpoczynku przed ostatnim dniem. Tak wyglądałby opis soboty… gdyby nie to, że nie wspomniałem o najważniejszym wydarzeniu tego dnia. W czasie oficjalnej sesji zdjęciowej (liczba selfie przekroczyła wszelkie dopuszczalne limity, a Finka postanowiła zrobić wszystkim zdjęcia rozwodowe) podziękowaliśmy naszej spiritus movens, czyli Archarachne na tyle skutecznie, że rozjaśniliśmy jej ciężki dzień (bycie Matką Programów™ nie jest łatwe) oraz wywołaliśmy kilka łez wzruszenia.
Niedziela była zdecydowanie najbardziej na luzie. Ci, którzy dali radę wstać na 10:30 posłuchali co nieco o Klingonach i Mandalorianach (prelekcja przeprowadzona przez stuprocentowych przedstawicieli tego ludu!). Tego dnia można jeszcze było posłuchać o wyjątkowości DS9 (gra aktorska Avery’ego Brooksa dzieli ludzi :D) oraz zmierzyć się z innymi w mocno improwizowanych trekowych kalamburach. Tak piękne zakończenie konwentu zwieńczono turniejem klingońskich przekleństw, który, mimo dużej konkurencji, padł łupem Wielkopolskiego Oddziału Gwiezdnej Floty.
I tak dobiegł końca zlot fanów Star Treka. Załogi powróciły na swoje lokalne jednostki, a mnie pozostało jedynie posprzątać salę, definitywnie zamykając rozdział pod tytułem „TrekSfera 2016”.
Długo zadawałem sobie pytanie, czy całe wydarzenie będzie warte wysiłku, jaki wkładali w nie organizatorzy. Teraz już mogę spokojnie powiedzieć, że zdecydowanie tak. Udało nam się przezwyciężyć organizacyjne problemy… tzn. wyzwania, i pomimo ekstremalnego zmęczenia bawiłem się doskonale. Mam tylko nadzieję, że inni uczestnicy podzielają moje zdanie i pomimo „delikatnego” chaosu na tyle dobrze spędzili czas, że za rok także wrócą do nas. Do TrekSfery. Jubileuszowej TrekSfery 2017.