interstellar-2014-01.jpg

Wyobraź sobie siebie samego powiedzmy za czterdzieści lat. Siedzisz na werandzie swojego domu. Opowiadasz zebranym wokół ciebie dzieciom i wnukom o świecie, w którym każdy dzień przynosił nowy gadżet, a każdy z sześciu miliardów ludzi na Ziemi chciał go mieć. To były czasy! Czasy, w których technologia rozwijała się z niespotykaną dotąd prędkością. Wspominasz z rozrzewnieniem swoją młodość. A teraz rozejrzyj się wokół siebie. Co widzisz? Ziemię, która przestaje rodzić plony, pola zaatakowane zarazą, głód, anomalie pogodowe, choroby... Nie widzisz przyszłości. Nie masz nadziei.
 
Tam, gdzie kończy się nadzieja, pojawia się nauka.

Dawno nie widziałam filmu tak pięknego i mądrego zarazem. Christopher Nolan zabiera nas w podróż do "brudnego", mrocznego świata, nie tylko żeby pokazać heroiczną walkę o przetrwanie ludzkości. Na tym tle lepiej widać relacje międzyludzkie, a te są równie poruszające w kosmosie, w którym toczy się walka o przetrwanie życia na Ziemi, jak i na Ziemi, wśród tych, którzy pozostali czekając na ratunek. W świecie Nolana widzimy beznadzieję. Chociaż ludzie wydają się nie zdawać sobie sprawy z powagi sytuacji, a walka ludzkości z nieprzychylnymi warunkami, które doprowadzają cywilizację do zagłady przypomina leczenie gangreny plastrem. Tok myślenia, który przedstawia Nolan, jest dość naiwny, sprowadza się on do: najlepiej pozbądźmy się naukowców, bo ich praca pochłania za dużo pieniędzy, zaprzęgnijmy ich do orania ziemi, bardziej przydadzą się światu uprawiając kukurydzę, którą można nakarmić głodnych. NASA zostaje zepchnięta do podziemia. Ludzkości można zarzucić krótkowzroczność, ale niestety ten sam zarzut mam do reżysera.
 
Głównego bohatera Coopera (Matthew McConaughey), będącego oczywiście pilotem i inżynierem, poznajemy (a jakże!) na środku pola kukurydzy, gdzie ku chwale ludzkości doskonali farmerski fach z tęsknotą spoglądając w gwiazdy. Oczywiście w tym świecie musi istnieć grupka heroicznych naukowców, którzy się nie poddadzą i będą starać się uratować Ziemię. Grupa naukowców z NASA zebrana wokół profesora Branda (Michael Caine) wie, że nasz czas na Ziemi dobiega końca i nie widzi sposobu na uratowanie planety, a jedyną szansą na przetrwanie ludzkości jest znalezienie nowego domu w kosmosie. Oczywiście nie mamy czego szukać w Układzie Słonecznym. Szansą na dotarcie do innej galaktyki staje się tunel czasoprzestrzenny, który niespodziewanie pojawił się w pobliżu Saturna. Co się za nim kryje? Kilka poprzednich wypraw zdaje się dawać nadzieję na znalezienie nowych, nadających się do zamieszkania światów. Wyrusza zatem wyprawa, która pomijając inne przeciwności losu będzie musiała się zmierzyć z uciekającym czasem.
 

interstellar-2014-02.jpg

Matthew McConaughey odpala silniki wyruszając na misję w poszukiwaniu nowego domu dla ludzkości. Za dwa lata dotrze do tunelu czasoprzestrzennego.

 
W rolach głównych oprócz Matthew McConaughey zagrali: Anne Hathaway, Jessica Chastain, Michael Caine. Byłam zaskoczona postacią graną przez Matta Damona. Chyba pierwszy raz widziałam go w roli drania.

Na szczególną uwagę zasługuje córka głównego bohatera - Murph, w tej roli wzruszająca Mackenzie Foy, rezolutna, inteligentna dziesięciolatka, mocno związana ze swoim ojcem byłym pilotem i inżynierem. Relacja ojca, który musiał porzucić to co kochał, żeby stać się farmerem, bo to było bardziej społecznie użyteczne w świecie, w którym przyszło mu żyć i ciekawej świata córeczki tatusia może rodzić myśli, że ojciec będzie chciał realizować przez nią swoje niespełnione ambicje. Tutaj wielki ukłon dla scenarzystów i dla młodej aktorki za pokazanie pięknych scen, kiedy ojciec rozbudza ciekawość swojego dziecka, nauka staje się wielką przygodą, w której ojciec nie jest przewodnikiem, a tylko dyskretnym i jakże dumnym obserwatorem.
 

interstellar-2014-03.jpg

Matthew McConaughney (Cooper) i Mackenzie Foy (Murph)

 
Mam wiele zastrzeżeń do postaci profesora Branda (Michael Caine), jako główny pomysłodawca uratowania ludzkości od zagłady powinien sprawiać bardziej profesjonalne wrażenie. Profesor Brand jest człowiekiem, który poszukuje odpowiedzi, przyznaje się do niewiedzy i nie ma w tym absolutnie nic złego. Jednak jest bardzo cienka granica pomiędzy byciem po prostu ludzkim, a stawaniem się dyletantem i Nolan niebezpiecznie blisko tej granicy oscyluje. Zwłaszcza kiedy kilkukrotnie w szczególnie podniosłych momentach profesor Brand cytuje wierszyk w swojej prostocie przypominający dziecięcą czytankę. Zamiast stworzyć wybitnego naukowca, Nolan stworzył z pewnością wizjonera, ale ten wizjoner bez solidnych podstaw naukowych staje się szaleńcem skupionym wyłącznie na przetrwaniu gatunku. Szaleńcem, który może stać się mordercą wysyłającym ludzi na misję nie mającą szans powodzenia, a tym samym skazuje resztę ludzkości, którą tak pragnie ocalić, na zagładę.
 

interstellar-2014-04.jpg

Matthew McConaughey ratuje ludzkość

 
Ciekawą rolę ma do odegrania Matt Damon wcielający się w doktora Manna. Nie zdradzając zbyt wielu szczegółów, aktor, który zawsze kojarzył mi się z rolami pozytywnymi i krystalicznie czystymi pod względem moralnym, wreszcie dostał rolę, która go tej łatki może pozbawić. Wszyscy bohaterowie wydają się przez cały czas mieć niezachwianą nadzieję w powodzenie misji. Matt Damon gra cynika, oszusta i myślącego o swoim przetrwaniu tchórza. Kontrast jest tym większy, że zanim poznajemy jego postać, jest on wielokrotnie wychwalany i umieszczany na piedestale. Szkoda, że jego rola jest tak niewielka, że Nolan nie zdecydował się pokazać jaką drogę przeszedł ten dzielny odkrywca do emocjonalnego wraku człowieka. A może doktor Mann nigdy nie był osobą, za którą się go brało?
 

interstellar-2014-05.jpg

Czy doktor Mann (Matt Damon) zdradzi swoich współtowarzyszy?

 
Christopher Nolan miał niewątpliwie zapędy do stworzenia wielkiego sci-fi. Czy mu się udało? Nie nudziłam się przez trzy godziny spędzone w kinie, chociaż akcja momentami zwalniała, przenosiła się w inne miejsce i miałam wrażenie, że to co aktualnie widzę, nie miało służyć niczemu innemu niż zapchaniu miejsca. Muszę przyznać, że jak na film sci-fi zdecydowanie za mało jest tam zapadających w pamięć efektów specjalnych czy zdjęć!
 
Na uwagę zasługuje muzyka. Kompozycje stworzone przez Hansa Zimmera (Mroczny Rycerz, Piraci z Karaibów) stanowiły nie tylko miłe tło do toczącej się na ekranie akcji. Jeszcze dźwięczą mi w uszach melodie podkreślające szczególnie istotne momenty. Jednak największy zachwyt wzbudził we mnie dźwięk letniej burzy z piorunami, kumkania żab i koncertem świerszczy, a to wszystko na tle pierścieni Saturna!
 

interstellar-2014-06.jpg

Planeta, która może stać się nowym domem ludzkości na tle czarnej dziury

 
Nie sposób nie zauważyć bardzo wielu nawiązań do Odysei Kosmicznej. "Coś" zaczyna się dziać w pobliżu Saturna, a Hal jest zastąpiony TARD-em.
 
Podsumowując, film niewątpliwie wart zobaczenia. Warto przed oglądnięciem go pozbyć się marzeń o ambitnym science fiction. Będzie łatwiej. Ten film ma tyle do opowiedzenia, że reżyserowi science fiction posłużyło wyłącznie za tło.