Odcinek jest mocno zainspirowanym TOS-owym “The Naked Time” (1x06), w którym załoga pod wpływem nieznanego czynnika zaczyna zachowywać się bardzo dziwnie, zupełnie tak, jakby była pod silnym działaniem alkoholu. Jest to próba przejścia od charakteru klasycznego Star Treka (TOS, czyli załoga kapitana Kirka), do nowego ("Następne Pokolenie"). Jeżeli ktoś nie należy do grona zdeterminowanych fanów Picarda i jego załogi, to ten epizod może być prawdziwą próbą na wytrzymałość, ponieważ realizacja pozostawia wiele do życzenia.

Dopiero poznaliśmy naszą nową załogę i uczymy się ich nazwisk oraz cech szczególnych, a scenarzyści rzucają nas od razu na głęboką wodę. W poprzednim odcinku Q zakłócał przebieg misji, wyśmiewając się z ludzi i robiąc z nimi co chciał. Teraz rolę elementu wywrotowego przejmie tajemnicza choroba. Nie zmienia to faktu, że załoga znów zachowuje się nie do końca normalnie.
Zacznijmy może od BHP i w ogóle przygotowania załogi okrętu do zwalczania podobnego rodzaju zagrożeń. Protokoły bezpieczeństwa w zasadzie nie istnieją. W oryginalnym odcinku TOS dwójka oficerów badająca ryzykowne miejsce (Spock i Tormolen) jest wyposażona w specjalne skafandry ochronne.
Podporucznik Tormolen nie nosi co prawda czerwonej koszulki, ale w zasadzie jego rola jest podobna do typowego “redshirta” – zginie w dość dramatycznych okolicznościach, aby podkreślić powagę sytuacji i skalę niebezpieczeństwa w jakim znajdują się bohaterowie.

Nasza załoga działa 100 lat później i powinna być trochę bardziej doświadczona, ale wygląda na to, że te sprawy nie są aż tak ważne. Zwiadowcy z USS Enterprise-D przesyłają się na okręt naukowy SS Ciołkowski zupełnie beztrosko i aż dziwne, że tylko Geordi łapie chorobę.
Oficjalna nazwa okrętu federacyjnego jest zapisana na plakietce cyrylicą, co jest dość wyjątkowe: К. Э. Циолковский.
Oczywiście na okręcie mamy jakieś procedury ochronne – cała ekipa zwiadowcza przechodzi przez pełną dekontaminację w transporterze (nieskuteczną) oraz badania lekarskie (również bez efektu) i obserwację. Geordi strzela bardzo dziwnym żartem i to jest w zasadzie jedyny powód, dla którego zostaje zatrzymany pod opieką lekarską.

No właśnie… obserwacja to może nieodpowiednie określenie, ponieważ Beverly zostawia Geordiego samego i ten ucieka z ambulatorium, rozsiewając bakcyla na lewo i prawo. Zamiast nadać komunikat do całej załogi i rozpocząć wielkie poszukiwanie, drużyny ochrony działają dyskretnie, co sprawia, że odnalezienie LaForge’a trwa odpowiednio dłużej. W końcu Tasha spotyka go w pokoju odpraw! Ciekawe w jaki sposób dostał się tam niepostrzeżenie.
Rozwijająca się choroba na pokładzie okrętu to nie są żarty i Picard chyba powinien to wiedzieć. W poprzednim odcinku zarządził oddzielenie spodka okrętu, aby chronić cywilów przed zagrożeniem, natomiast w tej sytuacji nie ma o tym mowy. W zasadzie nie widzimy żadnych prób oddzielania zdrowych członków załogi od tych już zakażonych, co powoduje że w stosunkowo krótkim czasie wszyscy znajdują się pod wpływem czynnika chorobowego.

Jeszcze jedna rzecz… gdzie się podziali wszyscy lekarze na okręcie? Przez cały czas widzimy tylko Beverly, która samodzielnie musi stawiać czoła wyzwaniu i odnaleźć antidotum.

Mamy około tysiąca załogi i cywilów na pokładzie, w znacznej mierze naukowców różnych specjalizacji, ale żaden z nich nie jest w stanie pomóc Beverly w badaniach nad odkryciem lekarstwa? Niestety scenarzyści znów się trochę zagalopowali i zapomnieli o realiach, które nam serwują i nie jest to ostatni raz w tym odcinku.
Wesley przejmuje kontrolę nad okrętem… Żart?

Piętnastoletni chłopak przejmuje kontrolę nad maszynownią Enterprise, a później mianuje siebie pełniącym obowiązki kapitana. Wesley był geniuszem inżynieryjnym, ale przecież okręt jest wypełniony oficerami Gwiezdnej Floty (w TOS-owym odpowiedniku tego odcinka miała miejsce podobna sytuacja, ale nie aż tak bezczelna).
Młody Crusher wydaje też rozporządzenia wykonawcze, które załoganci (pod wpływem infekcji) w pewnej części akceptują. Większość oficerów pewnie i tak ma wszystko gdzieś, ponieważ objawy czynnika chorobowego są bardzo zbliżone do upojenia alkoholowego i zajęci są dobrą zabawą i/lub seksem.
Pewną zapowiedź rozluźnienia dyscypliny mieliśmy już na początku odcinka, gdy załoga odebrała dość niespodziewany komunikat z pokładu Ciołkowskiego: “Well hello, Enterprise. Welcome. I hope you have a lot of pretty boys on board, because I'm willing and waiting. In fact, we're going to have a real blow-out here.” (Cześć Enterprise, witajcie. Mam nadzieję, że macie tam sporo ładnych chłopców na pokładzie, ponieważ jestem chętna i czekam. Zrobimy sobie niezłą orgię.)

Dla kapitana Picarda to już za wiele. Stara się w rozsądny i racjonalny sposób przemówić do Wesleya, ale jest to skazane na niepowodzenie. Być może gdyby spróbował wczuć się w sytuację i w ograniczonym stopniu zaczął współpracować z chłopcem (w obliczu zbliżającego się niebezpieczeństwa ze strony pobliskiej gwiazdy), to przyniosłoby to większe korzyści.
Riker i szefowa maszynowni MacDoughal bardzo nieefektywnie starali się dostać do zabarykadowanego w maszynowni Wesleya. Kochani, dlaczego nie prześlecie go w kosmos, jeśli zablokował drzwi? Nasi oficerowie mozolnie i z wielkim wysiłkiem walczą o odzyskanie kontroli, i wygląda na to, że zadanie przerasta ich możliwości. W końcu się udaje, ale trwało to naprawdę długo, o wiele za długo.
Prawdopodobnie jest to jeden z powodów, dla których niedługo poznamy drugiego szefa maszynowni, porucznika Argyle’a. Co ciekawe wygląda na to, że choroba nie miała żadnego wpływu na porucznik MacDoughal, więc ona cały czas działała w pełni swoich możliwości.
Gdyby kontrolę nad okrętem przejęli prawdziwi wrogowie, a nie “pijany” chłopiec, to załoga byłaby w poważnych opałach.

Odcinek skonstruowano w ten sposób, że “pijacka zaraza” ma ogarnąć większość załogi, prowokując ją do niecodziennych zachowań. Dzięki temu dostajemy wiele komicznych sytuacji (np. w pełni funkcjonalny Data), ale niestety znów otrzymujemy groteskowy obraz procedur panujących na okręcie. Gdyby wirus był naprawdę złośliwy i śmiertelny, wszyscy by poumierali relatywnie szybko. Słaby to prognostyk dla naszej załogi na przyszłość (a to dopiero drugi odcinek!), pozostaje liczyć na to, że wyciągną wnioski w przyszłości.
Struktura i przebieg odcinka nie są specjalnie porywające – na początku widzimy Geordiego, który roznosi chorobę, ale jego objawy to nadmierna potliwość i opowiadanie dziwnych żartów – trudno na tej podstawie obawiać się o losy załogi, że grozi im jakieś realne niebezpieczeństwo. Dopiero zewnętrzne zagrożenie ze strony eksplodującej gwiazdy, które pojawia się dość późno, daje odpowiednie tempo akcji i jakiś kierunek dla fabuły.

O czym właściwie jest ten odcinek? Picard i Beverly także zarazili się “pijawicą”, ale nadzwyczajnym wysiłkiem powstrzymali się przed podążeniem za uciechami cielesnymi, mając na uwadze odpowiedzialność, jaka na nich spoczywa. Doktor odkryła w końcu lekarstwo i uratowała sytuację. Jaki z tego morał? Lepiej nie pić na służbie? Dobrze być tym ostatnim, który nie pije (lub pije najmniej) na imprezie? A może chodzi o to, żeby żyć zgodnie ze swoimi zasadami i że to nam się opłaci?
Tylko doprawdy czy Picard i Beverly byliby mniej sprawni i skuteczni w rozwiązywaniu kryzysu, gdyby nie zachowali wstrzemięźliwości? Przecież Data przespał się z Tashą, a i tak nie przeszkodziło mu to w uratowaniu Enterprise!
Trzeźwiejąca załoga musiała znieść jeszcze jedno upokorzenie – istotną rolę przy ocaleniu okrętu znów odegrał Wesley (tak, ten sam, który w pojedynkę przejął kontrolę nad maszynownią).
I to pomógł dwukrotnie! Jako pierwszy wpadł na pomysł, żeby do uporządkowania rozrzuconych po podłodze układów scalonych wykorzystać (nadludzkie) zdolności Daty, a następnie wykorzystał wiązkę odpychającą, by odsunąć Enterprise kawałek dalej od nadlatującego zagrożenia.
Najwyraźniej nawet “pijany” chłopak wciąż jest o wiele bystrzejszy niż dorośli oficerowie.

Picard na koniec dodaje: “I think we shall end up with a fine crew, if we avoid temptation.” (Myślę, że będziemy dobrą i zgraną załogą, jeśli uda nam się nie ulegać pokusom.)
Uważam, że zarówno widzowie jak i załoga powinni się otrząsnąć i zmierzyć ku lepszym epizodom.
Warto pamiętać o tym, że (niekiedy szalone) wydarzenia z tego odcinka są próbą zbudowania pomostu pomiędzy fanami klasycznego Treka, a "nowym pokoleniem", dlatego skopiowano główną oś jednego z poprzednich i bardzo wyrazistych epizodów. TNG przetwarza motyw choroby na swój sposób, wciąż jednak dość mocno koresponduje z oryginałem, powtarzając niektóre sekwencje lub wątki. Pewne wydarzenia będą miały później następstwa (chodzi przede wszystkim o Datę i Tashę), więc warto zapamiętać chociaż ten motyw.
Niestety odcinek jako samodzielna całość nie broni się pod względem spójności, tempa i realizacji, przez co moim zdaniem cały wysiłek "oddania hołdu" TOS-owi zostaje zniweczony.