Po zakończeniu misji związanej z zaopatrywaniem nowej kolonii, załoga Enterprise szuka okazji, aby zregenerować swoje siły. Trafiają na sielankową planetę Rubicun III zamieszkiwaną przez pokojową i przyjazną społeczność Edo.
Sielankową atmosferę psuje incydent – Wesley Crusher podczas zabawy z rówieśnikami nieświadomie łamie przepisy prawa, wkraczając w strefę zakazu wstępu. Ku zdziwieniu wszystkich okazuje się, że tubylcy przewidują wyłącznie jeden rodzaj kary za jakiekolwiek przewinienia – śmierć.

Kapitan Picard musi zdecydować, co jest dla niego ważniejsze – uszanowanie lokalnych zwyczajów czy życie jednego z członków załogi.

Kapitanie Picard, czy szanujecie na Ziemi Prawo i Sprawiedliwość? 😉 (Captain Picard, I do not know how you Earth people conduct law and justice, even if you respect such things.)

Bardzo lubię ten odcinek. Załodze nie zagraża żadne wielkie niebezpieczeństwo ze strony nadprzyrodzonej istoty ani katastrofy naturalnej, właściwie nic nie odwraca uwagi od zasadniczego problemu, jaki jest poruszany – czy i w jakim stopniu oficerowie Gwiezdnej Floty podlegają lokalnemu prawu światów (nawet jeśli ich normy nie są kompatybilne z tymi obowiązującymi w Federacji). Pierwsza Dyrektywa w swojej czystej postaci.

Ktoś może się dziwić, dlaczego piszę o odpowiedzialności prawnej oficerów Gwiezdnej Floty, podczas gdy przestępcą był Wesley Crusher – ponadprzeciętnie uzdolniony, ale jednak piętnastoletni chłopak. Przypomnę, że w Where No One Has Gone Before (TNG 1x06) Wesley otrzymał promocję na tymczasowego chorążego (acting ensign), więc powinniśmy traktować go jako pełnoprawnego członka załogi okrętu. Co więcej, Wesley otrzymał indywidualne rozkazy od swojego kapitana, a więc jego pobyt na planecie miał charakter czysto służbowy.

Podczas wstępnej odprawy Tasha informuje o tym, że stworzyła raport o zwyczajach i prawach panujących na planecie i, jak sama to podsumowuje, “fairly simple, common sense things” (proste, zdroworozsądkowe rzeczy). Także Riker potwierdza, że nie napotkał niczego podejrzanego.

Co ciekawe, Edo wydają się być heteroseksualni w zdecydowanej większości - tak można interpretować czułe powitanie, jakie zgotowali naszej załodze na początku wizyty na powierzchni planety. Nikt się nie zastanawia nawet przez chwilę nad tym, czy Worf chce uścisnąć Rivan, czy może jej kolegę Liatora.

Jest to o tyle dziwne, że Edo (mieszkańcy planety) w późniejszej rozmowie z Tashą nie ukrywają w żaden sposób tego, jakie panują u nich zasady i jaka kara grozi za ich złamanie. To prawda, że nie mówią tego wprost przy pierwszym spotkaniu (“Nie wchodźcie w strefę śmierci, bo czapa”), ale być może jest to dla nich mimo wszystko dość nieprzyjemna rzecz i nie chcą nadmiernie straszyć swoich gości.

Wyobraźmy sobie hipotetyczną pierwszą rozmowę Tashy i Rikera z Edo:
Tasha: Czy nasza załoga może u was odpocząć? Jakie zasady panują na waszej planecie?
Edo: Uwielbiamy bieganie, kulturę fizyczną i uprawianie miłości w każdych możliwych okolicznościach.
Riker: … (ten uśmiech)

Chcę zwrócić uwagę na fakt, że research zrobiony przez szefa ochrony i pierwszego oficera jest wyraźnie niekompletny. Kwestia zbadania, czy system prawny planety jest kompatybilny w mniejszym lub większym stopniu z wartościami uznawanymi w Federacji wydaje się na tyle istotna, że oficerowie nie powinni poprzestać na zapoznaniu się z marketingowymi sloganami “Our rules are simple. No one does anything uncomfortable to them”* (Nasze prawa są proste. Nikt nie robi nic, co byłoby dla niego niekomfortowe*), tylko wykonać swoją robotę sumiennie. Odpowiedzialność za to spada przede wszystkim na szefową ochrony, która osobiście ręczyła za bezpieczeństwo załogi.

Czy to salon masażu? Nie, to najważniejszy budynek w okolicy, lokalny urząd – jeśli można to tak określić. Dla Edo bardzo ważne jest działanie w grupie, dlatego spędzają czas na rozrywkach i zabawach w miejscach publicznych. Materiał źródłowy nie jest zbyt bogaty i nie wiemy, jaka jest struktura społeczna - czy dobierają się w pary, tworzą rodziny, czy może żyją w większej grupie. W kontaktach z załogą Enterprise najwięcej mają do powiedzenia Rivan i Liator, jednak nie widać ścisłej hierarchii w grupie, nie używają też żadnych wyróżniających tytułów i rang.

Właściwa drużyna wypadowa, którą obserwujemy na początku odcinka, tuż po przybyciu i pierwszej rozmowie dołączyłaby do orgii (czy jak to Edo określają “dzielenia miłością”), gdyby nie obecność Wesleya. Tubylcy nie do końca wiedzą, jakie są zasady dotyczące seksualności młodych, dlatego wolą o to zapytać wprost (godna podziwu zapobiegliwość), niż narazić kogokolwiek na dyskomfort. W końcu decydują, że lepiej, żeby wszyscy udali się do budynku rady, gdzie Wesley spotka swoich rówieśników, a dorośli będą mogli w spokoju oddać się innym rozrywkom.

Nie ma tu w zasadzie żadnych wątpliwości, o jakie rozrywki chodzi – dla Edo seks jest czymś w rodzaju sportu narodowego i główną formą spędzania czasu. Widzimy pary obejmujące i całujące się publicznie, wszyscy są ubrani w stroje, które więcej odsłaniają niż zasłaniają. W budynku rady jest podobnie, tylko jeszcze bardziej intensywnie: hipnotyczna muzyka grana na żywo przez dwóch instrumentalistów, ludzie wijący się w ekstatycznych tańcach na środku parkietu lub dzielący się sobą na sofach i łóżkach poustawianych w głównej hali.
No dobrze, może nie do końca taki obraz widzimy, ale to serial rodzinny i w związku z tym producenci musieli liczyć się z pewnymi ograniczeniami.

Pomimo ograniczeń produkcyjnych zobaczymy tu jedne z najbardziej śmiałych scen w Star Treku.

System prawny Edo poznajemy bardzo pobieżnie. Bóg za pomocą objawień ustanawia zasady, które kończą czas kłótni i przemocy, i od tej pory na planecie panuje pokój i radość. Tak przynajmniej wynika z oficjalnej wersji historii, którą poznajemy.

Istnieje grupa osób zwanych mediatorami, których funkcją jest pilnowanie przestrzegania porządku w społeczeństwie – ustanawiają oni specjalne strefy, w których obowiązuje całkowity zakaz wstępu (w jedną z nich wpada nieświadomie Wesley).
Boska sprawiedliwość nie uznaje żadnych ustępstw i dowolne naruszenie prawa, poważne czy zupełnie błahe, karane jest w taki sam sposób – śmiercią.

Stróże prawa nakłaniają przestępcę do współpracy za pomocą łagodnej perswazji, widać wyraźnie, że nie są gotowi do walki – w starciu z oficerami Gwiezdnej Floty są bezsilni, łatwo dają się rozbroić. Można podejrzewać, że szerokie poparcie społeczne dla panującego systemu sprawia, że w zasadzie nigdy nie muszą korzystać z siły czy przymuszać kogokolwiek do przyjęcia kary. Ich zadaniem jest ustalić stan faktyczny, czyli kto dopuścił się przestępstwa, a następnie współczująco i ze szczerym smutkiem administrują winnemu śmiertelny zastrzyk. Martwią się o dobrostan Wesleya, nie chcieli straszyć go i niepokoić tym, że grozi mu śmierć.

Stopklatka z nagrania ochrony, która pokazuje moment wejścia funkcjonariusza Gwiezdnej Floty w zakazaną strefę.

Wesley oczywiście przyznaje się do winy, jeszcze nieświadomy konsekwencji, i tutaj widzimy jedną z największych różnic pomiędzy Edo i Federacją. Mediatorów nie interesuje, czy wykroczenie było umyślne, czy chłopiec celowo wkroczył w zakazaną strefę – czy może został tam zwabiony albo nawet wrzucony. Zasady są proste i nie uznają żadnych wyjątków – boskie prawo dotyczy wszystkich i przewiduje tylko jeden sposób postępowania.

Dzieci Edo, z którymi Wesley grał w piłkę, starają się go usprawiedliwić – mówią, że on nie zna zasad, bo jest pozaświatowcem. Chłopiec, który rzucił mu piłkę, przyznaje nawet: “But it was my fault. I threw the ball past him” (To była moja wina, to ja rzuciłem mu piłkę), chociaż musi być świadomy, że uznanie go za winnego naruszenia może mieć śmiertelny rezultat.

Mediatorów zupełnie nie interesuje rola rzucającego piłkę w całej sprawie. Ciekawe, czy gdyby Wesley nie skoczył, a sama piłka wpadłaby w strefę śmierci, to kto byłby uznany za winnego? Rzucający? Cała grupa dzieci? Sama piłka? A może nikt?

Girl: I want to do something too. With you. (Chcę także chcę coś zrobić. Z tobą)
Wesley: Er. What? (Ee, co?)
Girl: It's something you can teach me. Will you? (Naucz mnie tego, dobrze?)
Niewinny temat rozmowy ma się kojarzyć Wesleyowi z seksem, co widać po jego zakłopotaniu. Skąd dziewczyna słyszała o baseballu, jeśli nie od niego samego?

Niestety załoga Enterprise nie zbadała systemu prawnego – ani w ogółach, ani w jego niuansach. Jest to o tyle zaskakujące, że po tym, gdy Wesley został uznany za przestępcę i uzyskano odroczenie wykonania wyroku do wieczora, był naturalny czas, żeby przeanalizować miejscowe zwyczaje i tradycje, by znaleźć jakiś nietypowy sposób na ocalenie skazańca, z poszanowaniem lokalnego prawa.

Nic nie wskazuje na fakt, że ktoś pomyślał i zajął się takim rozwiązaniem. Nic poza pozorami – zarówno komandor Riker jak i kapitan Picard pouczają Edo o istnieniu Pierwszej Dyrektywy, która nakazuje uszanować im lokalne zwyczaje, a także o tym, jak duże znaczenie ma dla nich ten przepis.

Uwaga kapitana jest skierowana w zupełnie inną stronę – poświęca wiele energii i czasu, żeby upewnić się, że naruszenie zasady nieingerencji ujdzie mu na sucho i nie spotka się z groźbą ze strony boga Edo.

Równolegle z pobytem części załogi na planecie, Enterprise odkrywa zagadkę tajemniczej stacji kosmicznej znajdującej się na orbicie. Konstrukcja jest olbrzymia i nieporównywalnie bardziej zaawansowana technologicznie, niż cokolwiek, co znają. Już na powitaniu obcy grzmiącym głosem nakazuje, aby Gwiezdna Flota nie ingerowała w życie Edo.

Aby potwierdzić swoje przypuszczenia dotyczące natury obiektu znajdującego się na orbicie planety, kapitan decyduje się na zabranie Rivan (jednej z Edo) na okręt, co ma w zasadzie jeden praktyczny rezultat – wywołuje boski gniew. Masywna stacja orbitalna zachowuje się konfrontacyjnie i tylko szybkie odesłanie kobiety z powrotem do jej ludzi ratuje Enterprise przed zniszczeniem.

Raz, raz, raz, dwa, trzy… jak mnie słychać?

Ryzykowne działanie Picarda pokazuje jednak, że bóg Edo nie stosuje absolutnej sprawiedliwości wszędzie i w każdym przypadku, bo przecież zezwolił na złamanie przykazania “Do not interfere with my children below” (Nie ingeruj w życie moich dzieci poniżej) i nie spotkała go żadna kara.

Później kapitan z Datą rozważają, w jaki sposób istoty ze stacji pojmują sprawiedliwość i czy pozwolą im na naruszenie Pierwszej Dyrektywy. To, co pomyślą sobie Edo, w najmniejszym stopniu się nie liczy – tak jak mediatorzy z wielkim smutkiem wykonują swoje obowiązki na planecie i aplikują śmiertelne zastrzyki przestępcom, tak Picardowi będzie żal, ale może postąpić tylko w jeden sposób – myśleć o sobie i swojej załodze.

Picard: We are all sworn not to interfere with other lives in the galaxy. If I save this boy, I break that law. (Nie wolno nam ingerować w życia innych ludów. Jeśli ocalę chłopca, złamię to prawo.)
Mediator: And you should be executed if you do so! (I powinieneś także zapłacić życiem, jeśli to zrobisz!)
Picard: I may suffer almost as much. Starfleet takes the Prime Directive very seriously. (Mogę na tym ucierpieć prawie tak mocno, bo Gwiezdna Flota traktuje Pierwszą Dyrektywę bardzo poważnie)
Mediator 2: No, it is God who will punish you. (Nie, to bóg Ciebie ukaże)

Edo nie wierzą w to, że Picard będzie miał nieprzyjemności z powodu złamania Pierwszej Dyrektywy. A nawet gdyby wierzyli, to i tak nie ma znaczenia, bo boska sprawiedliwość – w ich pojmowaniu – jest absolutna i nie przyjmuje żadnych wyjątków.
Czy gdyby kara grożąca za przestępstwo Wesleya była inna, to czy wtedy Picard rozważałby uszanowanie lokalnego prawa? Na przykład gdyby to miało być tylko dziesięć lat w karcerze albo obcięcie kończyny, albo nawet trzy lata uwięzienia? Mam poważne wątpliwości.

Przedstawiciele systemu sprawiedliwości na planecie: "Dlaczego nas bijecie? Przecież mówiliście, że jesteście przyjaciółmi. Czy tak się zachowują przyjaciele?"

Warto zastanowić się nad jeszcze jedną, dość podstawową kwestią: na jakiej podstawie załoga Enterprise w ogóle pojawiła się na planecie i rozpoczęła kontakty z ludem Edo. Wyraźnie widać, że mieszkańcy nie są zaawansowani technologicznie. Praktycznie nie używają żadnych urządzeń, boją się transportera, czczą obiekty przebywające na orbicie, ponieważ uważają, że to boska strefa. Wszystko wskazuje, że pierwszy kontakt został zainicjowany przez załogę, która szukała po prostu spokojnego i ładnego miejsca na odpoczynek po ciężkiej misji (ustanawiania kolonii w sąsiednim systemie, o czym mówi Picard na samym początku odcinka).

To właśnie było podstawowe naruszenie Pierwszej Dyrektywy i za to wszyscy powinni mieć poważne nieprzyjemności. O ile Pierwsza Dyrektywa nie została stworzona z myślą o poświęcaniu życia i zdrowia załogi (jak twierdzi Picard), tak na pewno nie powinna być zawieszana tylko dlatego, że ktoś jest zmęczony i chce wykorzystać urlop na pięknej planecie.

Skoro już raz naruszyliśmy Pierwszą Dyrektywę kontaktując się z wami i mamy zamiar złamać ją ponownie, ingerując w fundamenty waszego systemu prawno-religijnego, to może nie będzie wielkim kłopotem, jeśli przeniesiemy jedną z was na orbitę, na nasz okręt, po to, żeby pomogła nam zidentyfikować waszego boga – fundament waszej praworządności i cywilizacji?

Bardzo mi się podoba samo przedstawienie boga Edo, czyli zaawansowanej technologicznie stacji kosmicznej zamieszkiwanej przez istoty, które kiedyś były podobne do ludzi, ale w wyniku ewolucji przekształciły się w ponadwymiarowe byty o niemal niepojętych możliwościach. To jest sposób, w jaki science fiction, za jaki się uważa Star Trek, powinno obrazować podobne zjawiska. Widzimy wyraźny kontrast w stosunku do boskiego Q i myślę, że mimo wszystko to właśnie ci obcy są bardziej transcendentni (a także wiarygodni) niż płatający psikusy znudzony mąciciel Continuum.

Kuszenie Ewy z Edenu.
Podobieństwo nazwy społeczności Edo do biblijnego raju wydaje się nieprzypadkowe. Lud bez grzechu zamieszkuje piękny ogród pod opieką wszechmocnej stacji-boga. Pokój i szczęśliwość gwarantuje im przymierze oparte na przestrzeganiu jego przykazań.
Kapitan Picard argumentując za ocaleniem Wesleya od zasłużonej kary podważa boską sprawiedliwość. Porywa na pokład swojego okrętu kobietę (Ewę), której pragnie pokazać prawdziwą naturę boga.
Picard to szatan, dziękuję, dobranoc.

Autor tekstu jest członkiem stowarzyszenia TrekSfera.