Forum › Fandom › Opowiadania › Cykle opowiadań › dział tymczasowy › Werble wojenne
Tagi: Star Trek, Klingoni, Qom
Przeznaczenie tematu jest raczej oczywiste. Cykl kontynuuje wydarzenia z opowiadania "Przyczyna i skutek"
Zapraszam do lektury
Przy okazji chciałem podziękować Zarathosowi za bardzo pomocną korektę gramatyczną. Dzięki raz jeszcze
Autor: Grzegorz ?Coen? Skowyra
Tytuł: Werble wojenne - część I
Warunki prawne: opowiadanie może być rozpowszechniane bez zgody autora tak długo jak nie pobiera się za to żadnej opłaty i zaznacza kto jest autorem tekstu.
Ciepłe, letnie słońce stało wysoko na niebie oblewając planetę łagodnym światłem, mimo to wiatr od gór przenikał dotkliwym chłodem. Starszy Klingon szedł pomału rozkoszując się świeżym powietrzem. Jego siwiejące włosy były rozwiane, blisko połowę twarzy pokrywała olbrzymia blizna powstała w skutek oparzenia. Sposób w jaki poruszał się ten mierzący blisko dwa metry wzrostu mężczyzna w zbroi jasno dowodził, że nie była to jedyna trwała rana jaką miał. Jednak jego oblicze było rozjaśnione przez szczery uśmiech jaki towarzyszył mu od kiedy zsiadł ze swojego ślizgacza. Klingon pociągnął nosem i nastawił uszu łowiąc dźwięki i zapachy tego nieomal dziewiczego zakątka zielono-błękitno-białej planety.
Zapach olbrzymich drzew, dzikiej zwierzyny, smażonego jadła wraz z dźwiękami szemrzącej niedaleko rzeczki, śpiewających ptaków oraz bawiących się dzieci tworzył przyjemnie spokojne wrażenie. Starszy mężczyzna odetchnął raz jeszcze świeżym powietrzem, po czym powłócząc lewą noga, w której kolano się już nie zginało w skutek wielokrotnego złamania, ruszył w stronę dużego, zbudowanego z pali domu. Nagle szerokie drzwi otwarły się i stanął w nich inny Klingon, zauważalnie młodszy i potężniejszy. Był tylko nieznacznie niższy od swojego starszego rodaka. Gęsta broda okalała jego usta. Nie był przesadnie muskularny... na tyle, na ile to tylko możliwe w przypadku dobrze zbudowanego Klingona.
- Witam pułkowniku, ? powiedział gospodarz uśmiechając się i ściskając podaną prawicę. Starszy mężczyzna uśmiechnął się również patrząc w ogorzałą twarz przyjaciela po czym potoczył wzrokiem po drodze którą przybył.
- Pięknie się urządziłeś Qom, ? powiedział spokojnie. ? Korina to piękna planeta.
Qom skiną tylko głową w podziękowaniu jednak uśmiech zniknął mu z ust.
- Domyślam się, że pańska wizyta oznacza, iż mój urlop się skończył? ? Spytał poważnie.
- Owszem ? przytaknął pułkownik. Młodszy mężczyzna westchnął tylko i pokazał mu, aby wszedł, sam zaś zamknął drzwi i zaczął go prowadzić na tył domu.
Wyposażenie wnętrza pasowało do zewnętrznego wyglądu: było proste i w większości ręcznie wykonane, jednak solidne i tchnące domowym ciepłem. Siwiejący wiedział jednak, że w niektórych ścianach i szafkach ukryto całkiem nowoczesny sprzęt zasilania i łączności. Qom wyprowadził go na dużą, zadaszona werandę z której rozciągał się widok na porośnięte trawą niskie zbocze na skraju którego znajdowała się mała przystań w zakolu rzeki. Dwójka czteroletnich dzieci biegała po nim na przemian rzucając metalową pałką i próbując ją odzyskać.
Ta prosta zabawa uczyła je pogoni za zdobyczą, dopadania jej i dawała przedsmak tego, jak słodkie jest zwycięstwo. Trochę dalej, trzyletni chłopiec wymachiwał zawzięcie kijkiem próbując naśladować styl walki dorosłych. Natomiast dwuletnia dziewczynka siedziała spokojnie na werandzie zawzięcie malując umaczanymi w farbie palcami po białym arkuszu. Mężczyźni nie przeszkadzając jej usiedli w dalszym kącie werandy na bujanych, drewnianych fotelach, obok prostego stolika z tego samego materiału. Pułkownik od razu podał Qomowi metalową teczkę w której były rozkazy.
- Najprawdopodobniej przyjdzie nam stoczyć wojnę z Federacją, ? powiedział od razu bez zbędnych wstępów. Młodszy mężczyzna spojrzał na niego zdziwiony.
- Jak to? ? Spytał. ? Myślałem, że jeśli będzie jakaś ofensywa to przeciwko Romulanom. Nie wyłapaliśmy jeszcze tych zwierząt, które zniszczyły Narendrę. Szykowaliśmy się nawet do wszczęcia tej wojny.
- I wszczęlibyśmy, gdyby romulański Senat nie postanowił dać nam wolnej ręki w sprawie zemsty... ? odpowiedział mu rozmówca.
- Tym z Tal'Shiar musiało się zrobić łyso kiedy ich własny rząd pozwolił nam polować na nich na ich terenie. ? Qom nie zdołał powstrzymać uśmiechu rozbawienia.
- Romulanie nie są obecnie w stanie prowadzić poważnej wojny, ? pułkownik W'Chel westchnął niejako z żalem. ? Na odległych granicach swego terytorium mają "sprawy wielkiej wagi", a atak Shomita nie był sankcjonowany przez pretora. Sądzę, że ta ich "sprawa" to tak naprawdę wojna z kimś groźnym. Inaczej Tal'Shiar usunęłaby pretora i nie wydawała swoich.
- Chyba, że wydanie tego kundla i pozwolenie nam na łowy było na rękę jakiejś innej wpływowej organizacji na Romulusie, jak Marynarka Gwiezdna. ? Młodszy Klingon przewrócił oczami i wywalił język. ? Blee... rzygać się na samą myśl o zdradzieckości codziennego dnia u naszych "północnych" sojuszników.
- Oby już niedługo. ? Żachnął się siwiejący. ? Oby już niedługo poszedł do Gre'thor jak ten tchórzliwy dyplomatczyk który go podpisał.
- Za to to można wypić, ? zasugerował komandor wstając od stołu i znikając z powrotem w domu.
W'Chel w tym czasie oparł się wygodniej na swoim fotelu wsłuchując się w dźwięk bawiących dzieci i spokojnego otoczenia. Po raz kolejny pożałował, że zdecydowali się z żoną zaledwie na sześcioro dzieci, z których wszystkie już dawno były dorosłe. Teraz jedynie od czasu do czasu spotykał się z wnukami.
Kubki stuknęły o blat i Qom odkorkował kamienny gąsiorek z którego polał bursztynową ciecz. Pułkownik wziął swoje naczynie i powąchał zawartość.
- Ogniste wino? ? Zaciekawił się. ? Nie za mocne na tak wczesną porę?
- Nie trzymam tu niczego innego oprócz niego i chech'tluth, oba w celach medycznych ? odparł gospodarz. ? Ale chech byłby przesadą.
Starszy mężczyzna zaśmiał się rozbawiony, po czym wysunął rękę z kubkiem w stronę kompana.
- Na pohybel temu zakichanemu sojuszowi, ? wzniósł toast. Młodszy mężczyzna stuknął swoim kubkiem w jego.
- Na pohybel, ? powtórzył i obaj upili pokaźnego łyka, po czym szybko zaczerpnęli powietrze z głośnym świstem.
- Jednakowoż, ? wychrypiał po kilku sekundach Qom, ? nie mogę się zgodzić z pańską oceną kanclerza Loraka. Miał swoje wady i był schorowany, ale mimo wszystko był dobrym żołnierzem i nie najgorszym politykiem.
- Mówisz tak, bo nie żyłeś w jego czasach, ? padła szybka odpowiedź. ? Ten dureń nie potrafił utrzymać Wielkich Rodów w ryzach inaczej niż dążąc do wojny z Federacją. Kiedy Organianie powstrzymali nas od walki wybuchło chyba z tuzin wojen pomiędzy różnymi rodzinami. Ba, ojciec mi mówił, że pomimo wymuszonego pokoju Lorak przez kilka lat nakazał jeszcze utrzymywanie tej szarady ze zmianą wyglądu...
W'Chel pociągną kolejnego łyka i ponownie odetchnął po nim głęboko.
- Odeszliśmy jednak od tematu, ? podjął. ? Jak wiesz nasze polowanie na Romulan już się prawie zakończyło. Wyłapaliśmy prawie wszystkich zbrodniarzy. Większość zaspokoiła już swój głód krwi jaki wywołał ten atak. Imperium Gwiezdne poniosło zaś na tyle duże straty, że zastanowią się dwa razy nim uderzą ponownie. Niestety, problem w tym, że widząc iż ich własny rząd nie zamierza kiwnąć palcem niektórzy odpowiedzialni za atak postanowili poszukać schronienia gdzie indziej. Część z nich potajemnie wleciała na terytorium Federacji i ukryła się na nim.
Qom tylko słuchał popijając, nie przerywał swemu dowódcy, częściowo chcąc zdobyć jak najwięcej informacji, częściowo pogrążając się we własnych wspomnieniach dotyczących masakry Narendry. Pułkownik wypił zaś następnego łyka i kontynuował.
- Co za tym idzie niektórzy łowcy polecieli za nimi, ? powiedział pochylając się nad stołem. ? Zabili już jednego, dwóch innych zaś tropią. Oczywiście staraliśmy się, aby władze Federacji i Gwiezdna Flota o niczym się nie dowiedziały. Przedwczoraj jednak... W układzie Archera nasz Drapieżny Ptak klasy B'Rel zaatakował i obezwładnił USS Koran. Następnie wzięto kilku jego oficerów na spytki i nasi nie byli specjalnie delikatni przy tym. Nie zdążyli jednak wyciągnąć niczego sensownego przed przybyciem USS de Gole. Drapieżny Ptak wdał się z federacyjnym niszczycielem w walkę i zdołał go pogruchotać. Nie zniszczył go na szczęście i zamaskował się po uszkodzeniu czujników na obu federacyjnych okrętach.
- Jak znam Federacje to sporo za mało, nawet na akcje odwetową, ? zdziwił się komandor dolewając alkoholu.
- Kłopot w tym, że jak tylko o tym się dowiedzieliśmy to skontaktowaliśmy się z kobietą dowodzącą tym Drapieżnym Ptakiem żądając wyjaśnień, ? odparł siwiejący. ? Powiedziała nam, że podejrzewa iż nie kto inny, a sam Shomit poprosił Federacje o azyl co ich wywiad od razu wykorzystał i utajnił. Naturalnie kazaliśmy jej wracać, gdyż najwyraźniej za bardzo się zaangażowała... ale powiedziała nam, że możemy się ugryźć w dupę z takimi rozkazami.
- Nieźle, ? mruknął gospodarz. ? Zapewne jest to w aktach, ale wole spytać. Kim jest ta dowódczymi?
Pułkownik spojrzał na niego uważnie po czym powiedział spokojnie
- To komandor-porucznik B'Elana, córka K'mtara ? mówił powoli i wyraźnie obserwując reakcje rozmówcy: ? dowódczymi IKC Hor'Cha.
Qom mimowolnie odstawił kubek na stół i spojrzał na rozmówce nieobecnym wzrokiem. W jego umyśle od razu staną obraz zgrabnej, klingońskiej kobiety o miedzianych włosach i brązowych oczach osadzonych w ślicznej twarzy.
- Hmmmrrr... ? mruknął po chwili. ? Nie dziwię się, że posłała was do Fek'lhra kiedy kazaliście zaprzestać jej łowów na ten kawałek romulańskiego robaka. Gubernator Cha'rok był w końcu jej mężem...
- Znasz ją osobiście jeśli mnie pamięć nie myli, ? dorzucił starszy oficer.
- Jesteśmy przyjaciółmi od wielu, wielu lat, ? odpowiedział odchylając się na swoim siedzisku. ? Od czasu Akademii.
- Byliście w jednej grupie? ? Zaciekawił się rozmówca.
- Tak, wylecieliśmy też w trakcie tej samej misji. ? Qom parsknął rozbawiony spoważniał jednak szybko. ? Skoro to jednak B'Elana dowodzi tym okrętem nie dziwię się, że Wysokie Dowództwo obawia się, że może dojść do wojny. Jej wyniki z walk w groźnych środowiskach po dziś dzień pozostają wzorem i rekordem w Akademii.
Pułkownik pokiwał głową i odetchnął głęboko.
- Twoja misja polegać będzie na przeniknięciu w przestrzeń Zjednoczonej Federacji Planet ? powiedział poważnym tonem. ? Masz w niej odnaleźć IKC Hor'Cha i sprowadzić okręt do domu. Masz nie walczyć z Gwiezdną Flotą i nie ujawniać się, jeśli nie będzie to absolutnie konieczne.
- Zrozumiałem, ? komandor pokiwał głową. ? Mogę wyruszyć jak tylko dotrę do B'Motha i zakończone zostaną naprawy.
- Będą gotowe kiedy do niego dotrzesz, ? odparł W'Chel wstając. ? Wydałem rozkazy zintensyfikowania prac w stoczni nim do ciebie przyleciałem.
Gospodarz uśmiechnął się skłoniwszy starszemu stopniem. Ten zaś dopił co miał w kubku i odstawił go ze stukiem na blat.
? Powodzenia komandorze, ? powiedział podając mu dłoń. ? Niech szczęście panu sprzyja.
Młodszy Klingon uścisnął prawicę przełożonego dziękując mu skinieniem głowy za życzenia, po czym odprowadził go do drzwi. Wracając zasiadł na chwilę do komputera i wszedł na odpowiednie dane w Imperialnej Sieci Informacyjnej oraz nadał wiadomość do D'Icha. Sprawdziwszy kiedy odlatuje najbliższy, pasujący mu transport oraz zadbawszy o opiekę dla dzieci powinien ruszyć się pakować.
Zamiast tego wrócił na werandę i oparłszy się o framugę spojrzał na swoje bawiące się dzieci. Najjaśniejsze gwiazdy jego galaktyki. Mimo to przez jego umysł przebijał się inny obraz. Obraz z dawnych lat, wspomnienia dobrych chwil. Wszystkim zaś towarzyszyło tylko jedno imię: B'Elana...
Śnił i wiedział, że to co widzi, słyszy i czuje jest tylko snem. Ale nie zważał na to, sen bowiem odtwarzał z pełną wyrazistością pewien wspaniały dzień sprzed sześciu lat. Był to 136 dzień roku, oznaczało to, że na północnej półkuli Kronosa miała być zimowa równonoc. Śnieg, wielka rzadkość na tej gorącej planecie prószył już od kilku godzin. Temperatura zbliżała się do granicy zamarzania wody i sądzono, że tej nocy ją przekroczy. W miastach i na wsiach jednak panowała gorąca atmosfera. Budynki, niektóre mające dziesiątki tysięcy lat przyozdabiano przed świętem zimowej równonocy.
Wyniesiono już na ulice wielkie stoły, zadaszenia chroniące przed opadami też już dawno ustawiono. Olbrzymie ogniska na skrzyżowaniach potrzaskiwały już raźno a mięsiwa pieczątce się na nich wypełniały cały teren wspaniałym zapachem. Muzyka grana przez dziesiątki zmieniających się grajków zalewała zamieszkane obszary i była słyszalna wszędzie. Na północnej półkuli ojczystej planety Imperium nie było prawie nikogo kto by nie świętował lub do świętowania się nie szykował.
Qom był wtedy w Tar'Kor, starożytnym mieście na obrzeżach antycznej puszczy Tora. Ona była tuż obok niego. B'Elana miała na sobie ciemnozieloną suknie z tholiańskiego jedwabiu zdobioną czerwonymi zawiłymi wzorami. Nie miała zakrytych ramion, dekoltu nie dało się zaś uznać za skromny. Zwłaszcza u kobiety, która tak jak ona miała co w nim pokazać. Długie rozcięcia po obu bokach sukni sięgały od dołu do połowy uda. Ślicznego, zgrabnego uda zbudowanego jak u doskonałej wojowniczki...lub tancerki. Tak jednak można było opisać całe jej młode, gładkie ciało obleczone w jasnobrązową skórę.
Wysoko upięte, kręcone, ciemnorude włosy opadały jej swobodną falą na ramiona zaznaczając jeszcze nagość szyi. Cała wspaniałość jej kobiecego ciała i okrywającej go sukni niknęła jednak w porównaniu z urokiem twarzy i niesamowitą głębią mądrych, a jednocześnie dzikich brązowych oczu.
Opadła obok niego na krzesło roześmiana i rozbawiona po ostatniej pieśni, tak jak większość świętujących. Mężczyzna jednak uśmiechał się tylko patrząc na nią. Ona zaś doskonale zdawała sobie z tego sprawę i uśmiechnęła się szerzej patrząc na niego uważnie. Qom pamiętał, że intensywnie wtedy rozmawiali, opowiadali sobie historie i śmiali się. We śnie tego jednak nie było. Był za to inny element, który doskonale zapadł mu w pamięć.
Nagły, niespodziewany dotyk na jego łydce sprawił, że serce młodego mężczyzny zabiło szybciej. Mimowolnie rzucił okiem w dół aby dostrzec stopę B'Elany z wolna przesuwającą się po jego nodze. Ona sama zaś w tym czasie w najlepsze pociągnęła z swojego kielicha, zupełnie jakby stopa nie należała do niej. Qom nie zdołał powstrzymać uśmiechu i tylko delikatnie przesunął nogę bardziej w jej stronę. Kobieta rzuciła mu przelotne spojrzenie, swoich głębokich oczu i z miną ukrytą za stalą pucharu również zmieniła pozycję.
Teraz cała jej naga łydka mogła swobodnie ocierać się o niego w sposób od którego Klingonowi zaszumiało w uszach. Niewiele myśląc wstał szybko i korzystając z tego, że grajkowie zaczynali już nową pieśń pociągną B'Elanę za sobą. Nie zaprzątając sobie głowy odstawieniem kielicha, po prostu rzuciwszy go na stół kobieta ruszyła za nim i oboje bez najmniejszego trudu przeskoczyli stół roztrącając podpite towarzystwo po jego drugiej stronie. Nie zważając na ich śmiechy, pomruki i groźby mężczyzna i kobieta odnaleźli skrawek wolnego miejsca i wpadli sobie w ramiona.
Ciśnienie Qoma wzrosło jeszcze kiedy poczuł w tańcu jej ciało ciasno przyciśnięte do jego, oddzielone tylko dwiema cienkimi warstwami odzieży. Wciągnął głęboko jej wspaniały zapach będący mieszanką perfum, olejków do włosów i kobiecego potu. Nie zdołał powstrzymać pełnego zadowolenia pomruku i szerokiego uśmiechu. B'Elana również się uśmiechnęła, zarzucając mu ramiona na szyje i opierając o niego głowę. Spleceni razem dali się ponieść rytmom miłosnej ballady. Nagle jednak Qom zauważył, że we śnie zaczyna dziać się to o czym marzył wtedy całą noc, ale na co się nigdy nie zdobył.
Jego dłoń wsunęła się bowiem między pukle kobiety i zacisnęła na nich zmuszając tym samym B'Elanę do odchylenia głowy. Klingonka uśmiechnęła się zalotnie i prowokatorsko przesunęła językiem po kle wystającym poza wargi ze szczęki mężczyzny ? typowej wadzie zgryzu jaka często zdarza się Klingonom. Było to ostatnie przyzwolenie jakiego potrzebował. Bez słowa przywarł swoimi wargami do jej ust, a w miarę taktów muzyki pocałunek zyskiwał na intensywności.
Wiedział, że ma męża, nie miało to dla niego jednak znaczenia. Nie było go tu teraz a jeśli nawet by był, Qom był gotów go zabić, jeśli próbował by im przeszkodzić. Kobieta również zdawała się o tym nie myśleć, co dowodził jej język w najlepsze tańczący z językiem młodego mężczyzny. Oraz lewa noga oplatająca jego uda...
Nikt nie zwrócił na nich uwagi, kiedy Qom podniósł B'Elanę z ziemi i ruszył z nią dalej od zgromadzonych. To była noc przesilenia, najmroźniejsza i najbardziej romantyczna noc w całym klingońskim harmonogramie świąt. Miliony par, nie tylko tu, na ich świecie ojczystym, ale też w koloniach odchodziło od zbiorowisk, w dziksze, ustronne miejsca, aby kochać się przez całą prawie noc pod gwiazdami i zasnąć potem w okolicach poranka. Wycieńczeni i zziębnięci nie stanowiliby wyzwania dla nikogo ? wroga, bestii czy drapieżnika i zaatakowani albo by zwyciężyli albo zginęli. Tak czy siak, będąc razem.
Śpiąc Qom był zaskoczony realnością swych sennych majak. Czuł bowiem nie tylko jej dotyk i zapach, ale również smak, zmęczenie. Ba, nawet przeraźliwe zimno powietrza i śniegu. Jednak tak jakby to było w świecie realnym nie zwracał nawet najmniejszej uwagi na dyskomfort, kiedy w ramionach ukochanej kobiety spełniało się jego marzenie. Wtem jednak dźwięk ogłuszający jak dzwon świątynny wdarł się w te nierealną rzeczywistość rozdzierając ją na strzępy.
Już przy drugiej serii sygnałów z komunikatora komandor był w pełni rozbudzony. Zeskoczył ze swej pryczy zrzucając futro służące mu za pościel i z wściekłością trzasną pięścią w panel komunikatora.
- Czego!? ? Ryknął kiedy kanał się otworzył.
- Wykryliśmy walkę dowódco, ? dobiegł go głęboki głos pierwszego oficera. ? Jedna z sygnatur broni jest klingońska.
- Jak daleko? ? Spytał Qom ochłonąwszy już trochę.
- Będziemy tam za dziewiętnaście minut, ? dobiegło z głośnika.
- Będę na mostku za pięć minut, ? odpowiedział. Nie musiał wydawać rozkazu, że mają tam lecieć, ani że mają to robić z maksymalną prędkością. Dla Klingonów było to oczywiste.
Zamiast więc tracić czas na oczywiste rozkazy, podszedł szybko miedzianej miednicy w rogu pokoju i stanąwszy w niej złapał za stojące obok drewniane wiadro. Bez wahania podniósł je nad głowę i powoli wylał sobie na głowę całą zawartość. Zawarczał kiedy lodowata woda oblewała jego ciało, wypędziła jednak resztki snu i podniecenia skuteczniej niż cokolwiek innego. Pokręcił gwałtownie głową wytrząsając z niej nadmiar wody, po czym złapawszy za inne futro służące mu za ręcznik przystąpił do próby jednoczesnego wycierania się i ubierania.
Mniej więcej cztery i pół minuty później, w pełnym mundurze, ale z jeszcze wilgotnymi włosami wkroczył na mostek pogrążony w czerwonym świetle.
- Raport, ? zażądał od drzwi i nim podszedł do swego fotela niski, czarnoskóry mężczyzna podał mu padd z danymi. Zaczął również mówić co ważniejsze informacje.
- Walka odbywa się między okrętem Federacji i naszym. Ma miejsce w układzie McArthura, w pobliżu pasa asteroid pomiędzy drugą, a trzecią planetą. Dotrzemy na miejsce potyczki za czternaście minut i czterdzieści sekund.
- Nie mamy czasu na subtelności, ? odparł mu dowódca. ? Utrzymać wysoką Warp wewnątrz układu.
Młoda, czarnowłosa sterniczka mimowolnie odwróciła się od swojej konsoli, aby spojrzeć na dowódcę wydającego tak niebezpieczny rozkaz. Żaden okręt nie był bezpieczny latając w podprzestrzeni wewnątrz systemu gwiezdnego. Klingoni zwykle ograniczali w nim prędkość do góra dziesięciokrotności prędkości światła. Federacja w ogóle zabraniała lotów z Warp wewnątrz układów. Nic jednak nie mówiąc kobieta wróciła do swojej konsoli i odetchnąwszy głęboko zwiększyła jeszcze swoją uwagę.
- Mamy wyraźniejsze odczyty, ? powiedział po chwili pierwszy oficer stojąc nad konsolą taktyczną. ? Walczące okręty to federacyjny niszczyciel klasy Freedom oraz Drapieżny Ptak klasy B'Rel.
- Zwiększyć moc czujników, ? rozkazał dowódca. ? Chce wiedzieć czy to Hor'Cha.
- Potwierdzam, ? padła szybka odpowiedź. ? Wykrywam, że jest uszkodzony. Ma zgorzeliny na kadłubie i próbuje dotrzeć do pasa asteroid, ale silniki impulsowe zaczynają zawodzić. Federacyjna jednostka jest w pełni sprawna, ma jeszcze osłony.
- Musieli zaskoczyć B'Elanę, ? mruknął Qom pochylając się do przodu w swoim fotelu. ? Czas?
- Docieramy do granic systemu, ? odpowiedziała sterniczka. ? Wyjście z Warp za 33 sekundy.
- Alarm Ofensywny 1. ? Rozkazał komandor. ? Podejść od prawej burty i otworzyć ogień do federacyjnego okrętu. Macie zdjąć jego osłony, uszkodzić gondole Warp oraz zniszczyć systemy komunikacji. Jeśli uszkodzicie uzbrojenie to jeszcze lepiej. Tylko go nie niszczcie.
- Luq, ? odpowiedzieli oficerowie, a światła na mostku jeszcze przygasły kiedy informacja o alarmie rozchodziła się po pokładach.
Kilkaset tysięcy kilometrów w głąb systemu McArthura jednogondolowy, federacyjny niszczyciel siedział na ogonie uszkodzonej klingońskiej fregaty. Żółtoczerwona dysza silnika impulsowego potraktowana kilka chwil wcześniej wiązką fazera migotała nieregularnie, w efekcie czego Drapieżny Ptak ślimaczył się w trakcie manewrów uchyleniowych.
Nie było na jego pokładzie nikogo kto wierzyłby jeszcze w to, iż uda się im dotrzeć do zbawczego pasa asteroid nim trzy razy większy przeciwnik przeładuje swoje wyrzutnie torped. Wtem jednak przestrzeń na prawo od Freedoma zafalowała w charakterystyczny, przerażający sposób i z nicości wychynął charakterystyczny kształt, budzący od dekad strach.
Mimo, że dwa razy mniejsza od federacyjnego okrętu K'T'Inga komandora Qoma od razu zasypała przeciwnika deszczem ognia. Osłabione w starciu z Hor'Chą osłony pękły pod tą zielono-czerwoną nawałnicą nieomal od razu. Niszczyciel złożył się na bok i odpowiedział ogniem, jego fazery nie były jednak w stanie zagrozić klingońskiej jednostce. B'Moth przystąpił zaś do dokończenia swego dzieła.
Dwa pociski z dział dezruptorowych spadły na gondolę Warp niszczyciela, odsłoniętą przy jego ślamazarnej próbie uniku, czerwona torpeda i wiązka z sieci dezruptorowej zmieniły wyrzutnie torped Freedoma w zbitek bezużytecznego złomu. Kilka zielonych wiązek z rozmieszczonych wzdłuż kadłuba dezruptorów wiązkowych dokończyło dzieła niszcząc wszystkie końcówki anteny podprzestrzennej.
- Ustaw nas pomiędzy niszczycielem a Hor'Chą, ? nakazał sterniczce zadowolony z przebiegu wypadków Qom, po czym zwrócił się do innej, starej kobiety przy konsoli ustawionej obok sterowniczej: ? połącz mnie z federacyjnym okrętem.
K'T'Inga majestatycznie skręciła szerokim łukiem ustawiając się miedzy uszkodzonym Ptakiem, a niszczycielem, mierząc z całego przedniego uzbrojenia w szary okręt.
- Odpowiadają, ? zakomunikowała staruszka sama rzucając okiem na ekran. Pojawił się na nim obraz zaścielonego szczątkami mostka, zadymionego w jednym miejscu oraz z lekka obsypywanego iskrami. Tellaryta siedzący na centralnym fotelu odepchnął młoda kobietę zajmującą się rozcięciem na jego ręce i zerwał się z fotela.
- Ty śmierdzący, tchórzliwy psie, jak śmiesz...! ? zaryczał z typową uprzejmością swojej rasy, Klingon nie dał się jednak zastraszyć tym wybuchem.
- Zamknij się i słuchaj! ? Ryknął z taką groźbą i agresją w głosie, że kudłaty kapitan zamilkł w pół słowa ? Wmieszaliście się w wewnętrzne sprawy Imperium, które was nie dotyczą. Jako, że to wasza przestrzeń darujemy wam życie, mimo, że zaatakowaliście jeden z naszych okrętów.
- Ten akt agresji... ? zaczął ponownie Tellaryta, Qom jednak tylko podniósł rękę. Jako, że mogło to równocześnie być znakiem dla załogi aby otworzyła ogień kapitan niszczyciela zamilkł od razu.
- Jest nieistotny, ? dokończył za niego komandor. ? Nasze sensory wykazują, że wasz okręt jest w pełni zdolny do lotu w Warp. Odlećcie, albo będziemy zmuszeni was zniszczyć.
- Odmawiam! ? Zaryczał federacyjny kapitan ponownie tracąc nad sobą panowanie w sposób typowy dla jego rasy ? To co robicie to akt wojny, piractwa.
- Jak mój lud idzie na wojnę nie bierze ani jeńców ani nie zostawia rozbitków, ? Klingon odpowiedział twardo, ale spokojnie. Spokój ten był o wiele bardziej przerażający dla wszystkich na mostku Freedoma niż wcześniejszy ryk wściekłości. Komandor zaś kontynuował.
- Więc gdyby to była wojna, to nie było by was już tutaj ? powiedziawszy to wstał i podszedł do ekranu, ? ale widać potrzebujecie dodatkowej zachęty. Strzelec, wymierzcie w mostek federacyjnego okrętu. Jak tylko załaduje się ponownie dziobowa wyrzutnia torped to otwórz ogień.
- Tak jest, dowódco ? odpowiedział olbrzymi, czarnowłosy wojownik ustawiając dokładniej cele.
- Nie zrobisz tego! ? zawarczał federacyjny kapitan ? nie odważysz się!
Qom splótł ramiona na piersi i spojrzał spodełba z rozbawionym uśmiechem na ustach. Nagle twarz Tellaryty poszarzała, a jego zarost zdawał się znacząco posiwieć. Dopadł do swojego sternika i połączenie zostało przerwane. Na głównym ekranie widać teraz było wrogi okręt, który zdawał się kłaniać i skromnie oddalać wykonując zwrot.
- Niszczyciel ładuje silniki Warp, ? zakomunikował czarnoskóry. ? Ustawiają kurs na Federacyjny Posterunek 11. Skaczą w podprzestrzeń.
- Jak szybko lecą? ? dowódca podszedł do niego szybko.
- Warp 3,5...4...4,5...Warp 5... wykrywam fluktuacje w ich polu Warp... ? pierwszy oficer dostroił odczyty, ? dobrze, zwalniają...Warp 4,27. Z ta prędkością dotrą do posterunku za dwa dni i dziewiętnaście godzin.
- Przy zniszczonej łączności dalekiego zasięgu muszą natknąć się na inny okręt aby dać o nas znać Gwiezdnej Flocie. ? Qom pokiwał głową zadowolony, ? to daje nam najpewniej dzień spokoju...Co z Hor'Chą?
- Integralność kadłuba na poziomie 68%, uszkodzony deflektor, silniki impulsowe są ciężko uszkodzone. Dezruptor na lewym skrzydle zniszczony...nie wykrywam też żadnej torpedy fotonowej na pokładzie.
Komandor uśmiechnął się na moment, ale szybko spoważniał.
- Oznaki życia?
- Dziesięć, z czego sześć jest słabych, ? padła odpowiedź.
- Dobra, do pracy. ? To powiedziawszy zwrócił się do starszej kobiety: ? powiadom Hor'Chę, że zabieramy ich rannych do naszego ambulatorium, a nasza ekipa techniczna prześle się do nich w celu dokonania napraw.
- Potwierdzili otrzymanie rozkazów ? odparła po chwili. Dowódca kiwnął głową, po czym klepnął swojego pierwszego oficera w ramie.
- Zajmiesz się nadzorem nad naprawami, ? oznajmił mu. ? Jeśli mają uszkodzone maskowanie to ma ono absolutne pierwszeństwo. Jeśli działa to skupcie się na systemach niezbędnych do lotu w Warp.
- Tak jest dowódco. ? Czarnoskóry mężczyzna kiwnął głową i ruszył szybko w stronę wyjścia z mostka. Qom zaś usiadł przy konsoli taktycznej i szybko przejrzał dane.
Wynikało z nich, że cztery z sześciu słabszych oznak życia były sygnałami kobiecymi. Oznaczało, to że jedna kobieta z załogi Drapieżnego Ptaka nie przeżyła potyczki, jako, że żadnej nie było wśród czterech zdrowych sygnałów. Qom wolał założyć, że B'Elana była wśród rannych. Włączył więc system komunikacyjny.
- Qom do ambulatorium ? rzucił w eter.
- Ch'Ijok, zgłaszam się... ? dobiegło z głośnika. Komandor pochylił się nad nim wydając po cichu polecenie.
- Jak tylko pojawią się ranni pierwszeństwo ma komandor-porucznik B'Elana...połataj ją tak dobrze i szybko jak to tylko możliwe...po czym odeślij do mojej kwatery.
- Rozkaz, ? dobiegło z głośnika. Dowódca wstał i odetchnął głęboko. Nie zdołał powstrzymać uśmiechu. Wtem dostrzegł, że załoga mostka obserwowała go z zaciekawieniem. Spoważniał od razu i powiódł rozdrażnionym spojrzeniem po załogantach.
- Wracać do pracy! ? Warknął. Wszyscy od razu wykonali polecenie powiedli jednak po sobie rozbawionym spojrzeniem. Komandor mimo usilnych chęci również nie zdołał zachować powagi.
W ciągu następnej godziny załogi obu okrętów uwijały się jak tylko mogły. Hor'Cha była w zaskakująco dobrym stanie, zważywszy że przeszła ponad półgodzinną wymianę ognia z kilka razy większym od siebie i nowocześniejszym niszczycielem. Najpoważniejszym uszkodzeniom uległy silniki impulsowe, na którym federacyjny okręt skupił swą główną uwagę po wyłączeniu z akcji maskowania. Na szczęście generator osłony maskującej doznał tylko przepięcia, które zdołano usunąć w mniej niż dziesięć minut, kiedy miano już dostateczny spokój aby się tym zająć.
Szybko ukazało się również, że integralność kadłuba Drapieżnego Ptaka choć nie spełnia norm Sił Obronnych co do bezpiecznej podróży w podprzestrzeni jest po fakcie wystarczająca, aby fregata mogła podjąć podróż powrotną, pod warunkiem, że nie będzie przekraczać Warp 6. Deflektor, choć uszkodzony również powinien spełnić swoje zadanie przy takim ograniczeniu prędkości.
W sprawie załogi, potwierdziły się informacje o tym, że dwoje członków załogi zginęło podczas potyczki. Mężczyzna, który odniósł obrażenia w potyczce, również według prognoz miał nie przeżyć nocy. Porucznik Ch'Ijok zamknął go w komorze kriogenicznej aby odesłać go rodzinie w celu dokonania Hegh'bat. Kobiety natomiast miały się wylizać z większymi, lub mniejszymi bliznami.
Zgodnie z rozkazem główny medyk zaraz po zakończeniu zakładania opatrunków polecił dwóm załogantom odeskortowanie pani komandor do kajuty dowódcy. Qom podszedł właśnie do swoich drzwi zastanawiając się, czy nie zaznaczyć wcześniej swej obecności, porzucił jednak ten pomysł. To była w końcu jego kwatera. Bez dalszego zastanowienia podszedł do drzwi zmuszając je do rozsunięcia się i wkroczył do środka.
B'Elana usłyszawszy zgrzyt towarzyszący otwarciu się drzwi odwróciła się w ich stronę. Miała na sobie kobiecy mundur oficera Sił Obronnych, który tylko uwydatniał jej bogate kształty. Mężczyzna jednak najpierw zwrócił uwagę na rozległą, głęboką bliznę pokrywającą plątaniną blizn prawie cały jej lewy policzek i okolicę. Komandor odetchnął w duchu, że odłamki, które jak oceniał odpowiadały za te deformacje nie wykuły jej oka.
Blizna była już zasklepiona i wygojona co sugerowało, że nie był to efekt tej potyczki. Nim jednak było co innego. Qom poczuł jak ścisnęło mu się gardło kiedy jego wzrok taksujący zmiany w wyglądzie kobiety spoczął na jej prawym kolanie. Staw był bowiem okręcony zielonymi liśćmi z czerwono-złotymi żyłkami co sugerowało, że doznał poważnych obrażeń. Prawdziwie przerażająca była jednak stalowa klatka obejmująca cały opatrunek, której pręty nikły głęboko w ciele. Oznaczała ona bowiem, że kolano B'Elany było zniszczone tak bardzo, że wyleczenie go nie leżało w zakresie możliwości współczesnej, klingonskiej medycyny.
Qom, zrozumiał, że komandor-porucznik nigdy już nie zegnie swej pięknej nogi, nigdy nie będzie biegać ani tańczyć. Mimowolnie w jego pamięci odżyło wspomnienie ostatniego snu i jego podwalin, stało się bowiem dla komandora jasne, że tego również kobieta nie będzie już w stanie robić.
- Mogłam się domyślić, że ciebie za mną wyślą. ? Cierpkie słowa kobiety wyrwały go z zamyślenia. ? Zdaje się, że mamy sporo do przedyskutowania...
Ciąg dalszy nastąpi....
Znasz moją opinię, ale i tak napiszę.Otóż uważam tekst za dobrze napisany, ale dzielący z większością Twoich tekstów wadę polegającą na nadmiernej gloryfikacji Klingonów i osłabianiu (i ogłupianiu) innych ras, z Federacją na czele. No ale cóż, każdy ma jakieś wady.Oceniam opowiadanie na 4/10. Może później zmienię zdanie.
Dobrze napisane warsztatowo - język, fabuła, postacie. Jednak dosyć irytujące jest ogłupianie nie Klingonów. Rozumiem opo widzimy oczyma Klingonów ale bez przesady. ;)Ocena 7/10.