Gdy do kin ma wejść film sygnowany nazwiskiem Michaela Baya, można się spodziewać wielu eksplozji, efektownych ujęć i niezbyt ambitnej fabuły. A jak będzie w przypadku serialu?
The Last Ship to produkcja oparta na powieści Williama Brinkleya. Opowiada o załodze okrętu amerykańskiej marynarki wojennej, która po kilkumiesięcznej misji wymagającej ciszy radiowej odkrywa, że świat jaki znali, przestał istnieć. Rządy upadły, a większa część ludzkości nie żyje - wszystko za sprawą wirusa, który opanował nasz glob. A tytułowy okręt okazuje się jednym z ostatnich miejsc, w których może powstać szczepionka.
Klimaty postapokaliptyczne, ciekawy pomysł i najwyraźniej niezły budżet - bo wybuchy i efektowne ujęcia oczywiście były - tyle się da wyciągnąć z pierwszego odcinka. Teraz trzeba liczyć na ciekawą fabułę.
Czuć pewną sztywność tej produkcji - na siłę zrobione ujawnienie, że jedna z załogantek jest lesbijką, na przykład. Adam Baldwin też zdaje się nie być do końca pewny swojej postaci. Zakończenie z kolei tchnie mocno serialem "Last Resort", efekty natomiast - naszym własnym Voyagerem, co widać w znikających uszkodzeniach.
Obejrzę kolejne odcinki, ale nie będę na nie wyczekiwał...
Niestety, nastolatkowie i niepewni swojej pozycji seksualnej mężczyźni mają momentalny wzwód na sam dźwięk słowa lesbijka. Tak więc tu nie chodzi o prezentacje mniejszości. To po prostu naganiacz oglądalności.