Forum Fandom Opowiadania Cykle opowiadań dział tymczasowy Star Trek Kang - część 1

Star Trek Kang - część 1

Viewing 4 posts - 1 through 4 (of 4 total)
  • Author
    Posts
  • Coen
    Participant
    #2845

    Tagi: Star Trek, Khuz'Ar, Sonia, Klingoni, Federacja

    Uwaga!

    Nim zaczniesz czytać zapoznaj się z opowiadaniami Koniec jest tylko początkiem bowiem cykl ten kontynuje wątki z tych opowiadań

    Autor: Grzegorz ?Coen? Skowyra

    Tytuł: Twój ruch - część I

    Cykl: Star Trek Kang

    Warunki prawne: opowiadanie może być rozpowszechniane bez zgody autora tak długo jak nie pobiera się za to żadnej opłaty.

    Czarny pręcik żarzył się jasno w mroku panującym w sporym pokoju, wypełniając go pachnącym ziołowo dymem. Młoda, kasztanowowłosa bajorańska kobieta wyszeptała coś przez sen i przekręciwszy na bok, przytuliła mocniej do boku mężczyzny. Obudzony tym klingoński wojownik spojrzał na nią tylko i uśmiechnąwszy się objął ją dokładniej, poprawiając przykrywające oboje puszyste futro. Spojrzał jeszcze na zegar wiszący na ścianie i westchnąwszy lekko położył z powrotem głowę na drugim futrze, oddzielającym twardą kamienną płytę łóżka od ich ciał. Nie używał żadnego podgłówka. Sam ich nie lubił a kobieta zazwyczaj opierała głowę na jego ramieniu, przez co również nie potrzebowała żadnej poduszki. Poza tym sądził, iż przywykła już dawno do surowych warunków preferowanych przez Klingonów. Podłożył wolną dłoń pod głowę, pogrążając się rozmyślaniach. Za niecałą godzinę miał się spotkać ze swoim mentorem w sprawie nagrody za pierwszą lokatę w Akademii. Mimowolnie jego wzrok padł na opatrunek pokrywający lewe ramie. Kilka dni temu przestał być kadetem w najbardziej elitarnej szkole w Imperium i choć miejsce gdzie wypalono mu znamię nadal bolało, czuł rozpierającą go dumę. Tylko jeden na ponad tysiąc chętnych dostawał się do Zaawansowanej Akademii Strategiczno-Taktycznej stworzonej blisko sto lat temu przez generała Changa ? jeszcze wtedy pod inną nazwą - a tylko 30% z tych, którzy się dostali, było w stanie ją skończyć. Inni odpadali po drodze, w większości w czasie egzaminu końcowego, jednak zgodnie z zasadami ustanowionymi na początku nie oznaczało to żadnej hańby. Po fakcie ci, co odpadli z akademii, od razu dostawali stanowiska na okrętach liniowych i to nie takie najgorsze. Na tę garstkę, którym się jednak udało czekała większa nagroda: własne dowództwo. Klingon uśmiechnął się tylko do myśli o wspaniałych bitwach, jakie go czekają.

    Pogrążony w rozmyślaniach nawet nie zauważył upływu czasu, przez co dzwonek budzika lekko go zaskoczył. Westchnął ciężko i machnął ręką, trafiając w wyłącznik dźwięku.

    - To już rano? ? spytała kobieta zaspanym głosem, przecierając oczy.

    - Jak najbardziej ? odpowiedział Klingon całując ją na ?dzień dobry?. Odwzajemniła pocałunek rozbudzając się całkowicie, po czym spojrzała na zegar.

    - Lepiej wstawaj ? powiedziała uśmiechając się ? chyba powinieneś się zbierać. Na twoim miejscu nie chciałabym się spóźnić.

    - Nie sposób odmówić ci racji ? odparł uśmiechając się ? ale nie widziałem cię tak dawno, iż trudno teraz znowu się rozstawać.

    - Spotkamy się wieczorem ? pocieszyła go kobieta ? zresztą wczoraj nadrobiłeś sporo straconego czasu.

    - Ha! ? wojownik zaśmiał się tylko w odpowiedzi ? jeszcze dwa trzy dni wolnego i pokazałbym ci, co to naprawdę znaczy nadrabiać stracony czas.

    - Obiecanki cacanki ? odparła zadziornie, obserwując go jak zaczyna się ubierać.

    - Ciekawe słowa w ustach kobiety, która obiecała mi kiedyś, iż zmęczy mnie tak, że nie będę miał sił do walki ? Klingon odpowiedział jej takim samym zadziornym tonem kończąc zapinać spodnie i sięgając po sweter.

    - Daj mi miesiąc czasu a dotrzymam słowa ? Bajoranka również wstała i nie przejmując się nagością zaczęła rozgrzewać mięśnie szykując do porannego treningu.

    - Zważywszy, że nam to regeneruje siły zamiast je odbierać...powodzenia ? odpowiedział tylko obserwując ją z nieukrywaną przyjemnością kiedy zaczęła się rozciągać.

    Słońce prażyło niemiłosiernie, jednak silny, chłodny wiatr powodował, iż było jedynie przyjemnie ciepło i rześko. Burza, która przeszła o poranku, oczyściła powietrze dodatkowo poprawiając odczuwalny klimat. Wojownik przeszedł kilka ulic dzielących dom jego rodu od kompleksu Akademii, będąc pogrążony w rozmyślaniach. Nie przeszkadzało mu to jednak rozkoszować się prostymi przyjemnościami typowymi dla rodzimej planety Klingonów. Znajome słońce na twarzy, znajomy wiatr rozwiewający jego kruczoczarne, długie włosy, znajome twarze oraz miejsca dookoła czy poczucie bezpieczeństwa. Wiedział, iż najpewniej dzisiaj będzie musiał to porzucić na nieokreślony bliżej czas. Badając labirynt własnych myśli nawet nie zauważył, kiedy niski, ale zajmujący sporo powierzchni kompleks Akademii wyłonił się za zakrętem. Ruszył szybko w stronę prawego z trzech ogromnych wejść mijając po drodze grupkę kilkunastu chłopców i dziewczynek w wieku pięciu do trzynastu lat zajętych walką treningową, nienaostrzoną bronią. Uśmiechnął się widząc, jak może dziesięciolatek szybkim, prostym cięciem podciął starsza od siebie dziewczynę po czym, kiedy oboje śmiali się zadowoleni, dziewczyna nagrodziła go pocałunkiem. Przypomniało mu się jak kilkanaście lat temu sam staczał takie walki.

    W Akademii panowała cisza. Nie słyszał tego dźwięku w tych murach od ponad pół roku, od kiedy zaczął szkolenie. W czasie semestru cały czas się coś działo, ktoś przechodził symulacje, ktoś inny ślęczał nad mapami, inni komentowali zdolności taktyczne różnych okrętów czy szukali wyjść z egzaminacyjnych problemów, czego efektem był ciągły gwar. Był to zamierzony efekt gdyż było mało prawdopodobne, aby w awaryjnej sytuacji na mostku panowała cisza, dlatego było lepiej, aby przyszli dowódcy nauczyli się pracować w rozpraszających okolicznościach. Wojownik doszedł szybko do grubych, metalowych drzwi i zastukał w nie.

    - Wejść! ? dobiegło ze środka więc ujął uchwyt na drzwiach i przekręciwszy go otworzył zamek, po czym pociągnął skrzydło w swoją stronę. Pokój, do którego wszedł, był urządzony na typowo klingoński sposób: stalowe, masywne biurko, trzy krzesła, wyświetlacz na ścianie, otoczony z jeden strony przez symbol Akademii, z drugiej Sił Obronnych, zaś nad nim znajdował się symbol Imperium. Ściany przyozdabiały różne rodzaje broni białej. Tradycja głosiła, iż każdy główny wykładowca miał pozostawić po sobie na pamiątkę jedną sztukę broni.

    Przy stole siedziały dwie osoby z pasją siłując się na ręce. Dwa D'K'Thag zamocowane na wspornikach po bokach jasno wskazywały na klingońska odmianę tego starożytnego sportu. Wojownik stanął przy drzwiach obserwując zmagania. Splecione prawice poruszały się powoli to w lewo to w prawo, początkowo bez wyraźnej przewagi. Po chwili jednak jednooki starszy Klingon siedzący po przeciwnej do drzwi stronie biurka zaczął uzyskiwać przewagę. Jego konkurent starał się wykrzesać z siebie więcej siły. Nie udało mu się to. W pewnym momencie, kiedy prawica przegrywającego już nieomal dotykała ostrza jednooki gwałtownym pchnięciem nabił ją na nie. Przegrany warknął z bólu ściskając zranioną dłoń, podczas gdy zwycięzca uśmiechną się zadowolony.

    - Widzę, że ćwiczyłeś, Martoku ? powiedział przegrany biorąc regenerator leżący obok uchwytów na noże.

    - A pewnie, Worf ? odpowiedział mu kanclerz nadal będąc rozbawiony ? miałem już dość ciągłego łatania swojej ręki po przegranych.

    - Następnym razem ci to przypomnę ? odpowiedział mu przyjaciel.

    - Następnym razem ? podkreślił starszy wojownik poczym popatrzył na stojącego pod drzwiami gościa i kiwnąwszy nań głową wskazał mu drugie krzesło? a, były kadet Khuz'Ar. Usiądź. Zakładam, że zna pan kapitana Worfa?

    - Tak ? odpowiedział siadając na drugim z wolnych krzeseł ? prowadził wykład o okrętach federacyjnej Gwiezdnej Floty, ich słabościach i zaletach, wkrótce po zerwaniu kontaktów z Federacją.

    Usłyszawszy to czarnoskóry wojownik przerwał na chwile regeneracje dłoni i spojrzał na Khuz'Ara dokładniej. Były kadet był młody, w przeliczeniu na ludzkie lata miał ich może dwadzieścia pięć, jego ciało było jednak mocno rozwinięte w skutek częstych treningów w walce, terenie i na siłowni. On również spojrzał na niedawnego wykładowcę przesuwając dłonią w zamyśleniu po ustach oraz okalającym je gęstym zaroście, typowym dla klingońskiego mężczyzny. Z zadowoleniem zauważył w spojrzeniu kapitana wzrok typowy dla drapieżnika, świadczący o instynkcie. Kiedy ostatnio patrzył mu w oczy nie dostrzegł tego charakterystycznego błysku i obecnie cieszył się, że Worf już wydobrzał po zgubnym dla ducha życiu w Federacji.

    - To dobrze ? kontynuował tymczasem Martok ? Worf oczekuje tu na dokończenie budowy swojego nowego okrętu, która odbywa się w tym samym układzie, w którym twoja nowa jednostka niedługo zacznie pobierać zapasy.

    Słysząc to Khuz'Ar wyprostował się przeniósłszy z powrotem wzrok na kanclerza. 'Mój okręt' pomyślał z dumą. Zdarzało się, nawet dość często, iż najlepsi absolwenci dostawali od razu pod komendę fregaty lub niszczyciele, niektórzy nawet lekkie krążowniki. Wojownik nie mógł się powstrzymać przed spekulowaniem, jaką jednostkę otrzyma. Najbardziej prawdopodobne wydawało mu się, iż dostanie fregatę, B'Rela lub Cha'Dicha, choć jego osobiste preferencje orbitowały wokół jednego z tych nowych betleHów.

    - Khuz'Ar? ? usłyszał nagle pytanie i spojrzał zdziwiony na Martoka, ten zaś uśmiechnął się rozbawiony

    - Zapraszamy z powrotem na ziemie.

    Były kadet skrzywił się lekko zmieszany.

    - Przepraszam, ja tylko..

    - Nie trzeba ? jednooki wojownik uciął wypowiedź podwładnego uniesieniem dłoni, był jednak ciągle rozbawiony ? to typowe dla młodych, iż czasem ponosi was wyobraźnia. Jednak wiem, że nie pozwolisz sobie na cos takiego na mostku tak jak i nie pozwalałeś w Akademii. Dzięki tej wiedzy, jaką zdobyłem o tobie, w czasie szkolenia ze spokojnym sercem mogę przydzielić ci taki a nie inny okręt. Jest to niejako nagroda za bycie najlepszym wśród tej garstki, która dotrwała do końca, a także... a także ze względu na twoich przodków wydawało mi się właściwe abyś dostał go pod swoją komendę.

    - Kanclerzu? ? młody Klingon spytał zdziwiony zastawiając się o co chodzi.

    - Zobaczysz ? usłyszał tylko w odpowiedzi, poczym Martok położył przed wojownikiem padda oraz czarno-złoty krążki ? ze skutkiem natychmiastowym otrzymujesz rangę kapitana.

    Khuz'Ar ujął krążki i po obejrzeniu pokrywającego je wzoru gwiazdy szybko przypiął po obu stronach kołnierzyka, zdejmując wcześniejsze, oznaczone tylko jedną kreską ? dystynkcje kadeta ? które odłożył z powrotem na stół.

    - Gratuluję ? Worf skłonił się wojownikowi, ten zaś oddał ukłon. Martok tylko obserwował to uśmiechając się. Teraz jednak czknął i wskazał na padd.

    - Tutaj zaś masz dane, co do twojej pierwszej misji. Wykonasz ją nim twój okręt opuści dok.

    Wojownik wziął do ręki padda i przejrzał pobieżnie dane, po czym kiwając głową wstał i skłoniwszy się, wyszedł. Obaj starsi Klingoni odprowadzili go wzrokiem a kiedy wrota zatrzęsły się ze szczękiem Worf westchnął:

    - Mam nadzieje, że się nie mylisz.

    - Ja również, ale wierzę w niego, wierzę, że sobie poradzi ? odpowiedział Martok opierając się wygodnie na krześle ? jeśli tak, to zyskamy świetnego dowódcę. Jeśli nie...to tylko jeden okręt, na tyle twardy aby miał szanse przetrwać złego kapitana...

    Kolonia na cHal, znanej w Federacji jako Nimbus III, zaś społeczności międzynarodowej jako "Planeta Galaktycznego Pokoju" od czasu założenia przez Klingonów i Romulan w połowie 23'ciego wieku ciągle się pogrążała. Za czasów, kiedy oba imperia same rządziły ta planetą, jeszcze jakoś to funkcjonowało, głównie dzięki sumiennemu dobieraniu osób, które mogły się na planecie osiedlić. Kiedy jednak Federacja przyłączyła się do projektu ogłaszając cHal wolnym portem dla wszystkich, na planetę zwaliły się męty z wszystkich trzech potęg. I taki stan pozostał po dziś dzień. Główne miasto Nimbusa III na pierwszy rzut oka nie było nawet wioską: niespełna dwa tuziny tandetnych chat i szop chaotycznie rozrzuconych po fragmencie płaskiej przestrzeni pomiędzy skalnymi ścianami. Jednak po przyjrzeniu się uważniej można było ujrzeć włazy prowadzące pod ziemię gdyż faktyczne miasto istniało pod powierzchnią, gdzie było chłodniej i mniej sucho oraz nie szalały burze piaskowe. W samym centrum podziemnego kompleksu znajdował się płaski, jasno oświetlony plac otoczony przez kilka rzędów trybun zdolnych pomieścić nawet dwa tysiące osób.

    - Panie i panowie ? nad widzów wzniósł się głos spikera ? dziś przygotowaliśmy dla was specjalne przedstawienie. Cztery odważne dusze postanowiły rzucić wyzwanie o tytuł Mistrza Kazamatów i następnie, jeśli któreś z nich wygra, zmierzyć się miedzy sobą. Jako że jest to dość nietypowe musieliśmy poprosić o zgodę aktualnego mistrza na walkę z czterema przeciwnikami i zgodził się on pod warunkiem, że śmiałkowie będą wchodzić do akcji po kolei...

    - Znaczy, że to walka na śmierć i życie? ? Bajoranka popatrzyła zdziwiona na Khuz'Ara na co on pokiwał tylko głową.

    - Może być toczona do śmierci Sonio, ale rzadko się to stosuje ? powiedział wyjaśniająco, obserwując wchodzących na arenę pretendentów i słuchał krótkich opisów komentatora. Wynikało z nich, iż kolejność ustalono na losowaniu. I tak pierwszy walczyć miał niski i szczupły Andorianin wygnany z Andor z jakichś tajemniczych powodów. Kolejną osobą, jaka miała walczyć jeśli Andorianin padnie, był olbrzymi, czarnowłosy Chalnoth pragnący zdobyć majątek oraz sławę na wszystkich możliwych arenach dopuszczających zabijanie przeciwników i dorobił się już dwóch tytułów mistrzowskich. Dalej kolej przypadała na młodą tarrańską kobietę o krótkich zielono-fioletowych włosach, która lubiła niebezpieczne zabawy i mocne wrażenia. Na końcu zaś znalazł się Cardassianin w średnim wieku, były członek Trzeciego Porządku, który opuścił Unie po zakończeniu wojny z Dominium i rozpoczął karierę najemnika i zbira do wynajęcia od czasu do czasu walczącego w takich...zawodach.

    - A teraz ten, na kogo wszyscy czekamy ? powiedział następnie spiker, umiejętnie modulując głos, aby wzmóc podniecenie tłumu. ? widzieliśmy go jak walka po walce wybijał sobie drogę na szczyt rankingu Kazamatów. 76 zwycięskich walk, w tym 18 przez uśmiercenie przeciwnika i niekwestionowany mistrz od przeszło dwóch sezonów. Proszę państwa....Klingoński Niszczyciel!

    Po tych słowach podniecony do granic możliwości tłum zaczął bić brawo i wrzeszczeć w zachwycie, kiedy wspomniana osoba o niespecjalnie wyszukanym pseudonimie artystycznym dziarsko wbiegła na arenę z drzwi po przeciwnej stronie niż pretendenci do tytułu. Niedawno mianowany kapitan przyjrzał mu się z uwagą. Mistrz Kazamatów nie był osobą pierwszej młodości. Jak Khuz'Ar oceniał, mógł mieć około 60'tki, może nawet więcej. Jednak mogły na to wskazywać jedynie lekko siwiejące włosy, gdyż grubych mięśni miarowo grających pod jasno opaloną skórą, oraz płynności ruchów nie powstydziłby się ktoś o kilka dekad młodszy.

    Klingon słuchając wiwatów tłumu rozejrzał się dookoła lustrując swoich przeciwników, nie było jednak widać, aby wywarli na nim jakieś większe wrażenie. Sądząc po sporej ilości blizn pokrywającej jego nagi tors, plecy i ramiona stawiał w swoim życiu czoła wielu przeciwnikom, zapewne umiał więc określić, jakim ktoś był zagrożeniem. Nagle światła nad trybunami zgasły zaś wokół areny zapalił się niebieski okrąg. Taki sam jak wokół pretendentów, za wyjątkiem Andorianina.

    - Proszę państwa ? spiker ponownie dał o sobie znać ? pola ochronne zapobiegające interwencji z zewnątrz odgrodziły już pole bitwy i pierwsza potyczka zaraz się rozpocznie. W dawnych czasach przed Federacją imperia klingońskie i andoriańskie nie utrzymywały ze sobą za bardzo kontaktów. Raptem jedną czy dwie bitwy i to nawet nie wielkie, jako że oba państwa były skupione głownie na Volkanach...ale dość tej lekcji historii. Co jest dla nas ważne to fakt iż Andorianie nie wygrali żadnej z tych dwóch czy trzech bitew co daje pierwszemu z pretendentów szansę do choć dobrego wyrównania rachunków. Panie i panowie...przygotujcie się na łomot!

    Kiedy tylko przebrzmiały jego słowa rozległ się dźwięk brzęczyka oznajmiającego początek walki. Andorianin ruszył od razu w stronę Klingona ustawiając się bokiem i unosząc obie dłonie nad głowę, w klasycznej pozycji jednej z andoriańskich sztuk walki. Jego przeciwnik jedynie pokiwał głowa unosząc pięści na wysokość czoła, aby ochronić głowę oraz naprężył mięśnie torsu oraz pleców. To również była klasyczna pozycje tyle, że klingońskiego boksu. Kiedy stanęli na przeciwko siebie na trybunach podniósł się szmer. Andorianin wyglądał przy Klingonie nieomal jak żart. Niższy o głowę nawet wliczając czułki, węższy w barach niż jego przeciwnik w klatce piersiowej. Najwyraźniej zdaniem tłumu miał małe szansę na zwycięstwo.

    Niebieskoskóry mężczyzna nie miał zamiaru czekać. Gdy tylko znalazł się w pobliżu mistrza, skoczył w jego stronę, wyprowadzając wysokie kopnięcie wymierzone tak, aby przejść między gardą. Stary wojownik jednak przestawił tylko lewą rękę i przyjął na nią cios nawet nie mrugnąwszy okiem. Widząc, iż jego pierwszy atak nie przyniósł zamierzonego efektu, pretendent skulił się, aby uniknąć ewentualnego ciosu poczym wyprowadził szybką serię uderzeń na odsłonięty brzuch mistrza. Skrzywił się, gdyż odniósł wrażenie jakby uderzał w ścianę a więc szybko odskoczył w tył aby znaleźć się poza zasięgiem ciosów wojownika. Nie zdążył jednak. Z szybkością, jakiej nikt by się nie spodziewał po osobie w tym wieku a już tym bardziej po Klingonie, przeciwnik Andorianina złapał go za rękę i uniemożliwiając niebieskoskóremu ucieczkę lub unik wyprowadził potężne uderzenie na bok Andorianina. Siła ciosu wytłoczyła całe powietrze z płuc pretendenta, łamiąc przy okazji dwa najniższe żebra. Nim jednak w pełni odczuł spowodowany tym ból, kolejny cios policzek oderwał go od ziemi. Zanim zdążył upaść z powrotem na arenę, jego umysł dla własnego dobra odpłynął w miękką aksamitną czerń nieświadomości.

    - Uuu....to musiało bolec ? doleciało z głośników ? no cóż rachunki między imperiami pozostają niezmienione. Zaraz pola siłowe zostaną opuszczone, aby można było zabrać pokonanego i wpuścić kolejnego pretendenta.

    Ciało nieprzytomnego Andorianina znikło w lawinie zielonych iskierek, zaś okrąg wokół czarnowłosego olbrzyma zgasł uwalniając go. Chalnoth ruszył nieśpiesznie do przodu, kiedy reaktywowano pole wokół areny. Napinajął wzniesione w górę, posiadające bez mała metrowy obwód ramiona, na co widzowie zafascynowani pokazami siły i przemocy odpowiadali wrzawą entuzjazmu. Raptem proporcje się obróciły, teraz to Klingon był o głowę niższy i o wiele lżejszy, mniej umięśniony. Przy nowym pretendencie mistrz wyglądał nieomal jak chuchro. Zdając sobie sprawę z braku przewagi, jaką miał wcześniej, od razu zmienił pozycję przenosząc ciężar ciała na lewą nogę i ustawiając ręce w charakterystycznej dla maQ'bara konfiguracji. Chalnoth nie musiał przybierać żadnej pozycji. Jego ziomkowie stawiali tylko na czystą siłę i wytrzymałość i - jak dowodziła historia - dobrze na tym wychodzili.

    Kiedy tylko znalazł się w odpowiedniej odległości, czarnowłosy rycząc wściekle skoczył na swojego przeciwnika, ten jednak tylko odchylił się w bok unikając niosących pewną przegraną ramion, następnie zaś obróciwszy się gwałtownie wyprowadził dwa szybkie ciosy łokciami, jeden na brzuch, drugi na bok pretendenta. Czarnowłosemu anarchiście aż pociemniało przed oczami, jednak bardziej ze złości niż bólu. Jego cios na odlew trafił Klingona w plecy z taką siłą, iż oderwał go od ziemi na blisko metr w górę i posłał na deski. Khuz'Ar przypuszczał, że gdyby nie dodatkowa elastyczna kość okręcająca kręgosłup jego rasy, której zadaniem jest amortyzowanie urazów mogących doprowadzić do uszkodzenia owej części szkieletu, byłoby już po walce, bowiem mistrz leżałby sparaliżowany na ziemi.

    Zamiast tego siwiejący wojownik sapnął tylko wściekle zrywając się na nogi i doskoczywszy do Chalnotha uchylił się przed ciosem olbrzymiej pięści i sam trzasnął przeciwnika w policzek. Siła ciosu otwartą dłonią zdumiała anarchistę. Był nieraz bity, jednak nigdy nie przypuszczał, iż uderzenie zadane w ten sposób może tak boleć. Nim jednak zdążył się nadziwić, kopnięcie pod kolano nieomal go przewróciło. To samo kopnięcie zmusiło jednak mistrza do ustawienia się w niedogodnej pozycji. Czarnowłosy skorzystał z tego momentalnie i cios na odlew, tym razem lewą ręką, trafił Klingona w twarz, ponownie posyłając na deski. Widząc możliwość wygranej Chalnoth wstał gwałtownie i podszedłszy do wojownika pochylił się, chcąc złapać go za szyję i w końcu skręcić mu kark. Spojrzenia obu przeciwników skrzyżowały się na chwilę i ten moent zdziwił bardzo czarnowłosego. W niebieskich, zimnych jak powierzchnia Rura Pente, oczach siwawego Klingona ujrzał bowiem przerażający błysk. Błysk zrozumienia. Rozpoznania.

    Mistrz gwałtownie sprężył obie nogi i wyprowadził podwójne kopnięcie. Siła pierwszego, skierowanego w nasadę mostka, aż poderwała olbrzyma w górę, druga zaś trafiając w twarz odrzuciła jego głowę do tyłu. Podkuty metalem but bez trudu złamał połowę ogromnych kłów wystających z żuchwy anarchisty, posyłając go jednocześnie po raz pierwszy na deski. Jak spiker od razu wyjaśnił buty, jeśli tylko nie miały wystających ostrzy albo kolców, nie były według zasad klasyfikowane jako broń. Potraktowany nimi pretendent zaczął gramolić się na nogi, lecz nim zdążył, Mistrz Kazamatów był już przy nim. Trzy szybkie ciosy pięścią trafiły anarchistę w twarz rozbijając mu łuk brwiowy. Zaślepiony płynącą krwią uderzył na oślep, lecz Klingon bez trudu tego uniknął, sam zaś kopnął płasko pod kolana czarnowłosego. Potraktowane w ten sposób kończyny ugięły się pod Chalnothem on sam zaś poczuł jak siwiejący wojownik łapie go z tyłu za bark i pas od spodni. Klingon sapnąwszy tylko lekko gwałtownym szarpnięciem podniósł ważące ponad dwieście kilogramów ciało przeciwnika nad głowę tak wysoko jak mógł, poczym puścił je prosto na podstawione kolano. W ciszy, jaka zapadła na trybunach po tym siłowym pokazie trzask łamanego kręgosłupa zdawał się mieć siłę grzmotu, któremu zawtórował gromki ryk zwycięstwa, jaki wydobył się z gardła wojownika. Obudzony jakby nim tłum momentalnie zaczął wiwatować i skandować pseudonim zwycięscy.

    - Już dawno w tej arenie nie zagościła śmierć ? powiedział spiker z wyczuwalnymi emocjami w głosie. Widać walka pasjonowała go równie mocno jak resztę publiki ? nie zapominajmy jednak, iż to jeszcze nie koniec wrażeń, przed nami w końcu jeszcze dwie potyczki.

    Kiedy spiker zachwycał się nad odbytą właśnie walką aby wypełnić czymś czas przed kolejną, pola wokół areny ponownie zgasły i transporter zabrał ciało przegranego anarchisty. W kilka sekund po tym jak znikły ostatnie zielone punkciki, okrąg izolujący do tej pory terranke zniknął. Kobieta omiotła tłum wzrokiem, następnie zaś spojrzała na czekającego spokojnie wojownika, poczym zrobiła krok do tyłu gestykulując gwałtownie.

    - Oooo...zdaje się iż kolejna pretendentka ma dosyć już teraz ? powiedział spiker z wyraźnym zawodem w głosie ? no cóż, ma takie prawo. Nasz personel zaraz przeniesie ją z areny.

    Khuz'Ar pokiwał tylko głową. Dawało to jego ziomkowi więcej czasu na zregenerowanie sił. Chwilę później okrąg wokół areny zapłonął znowu, zgasł zaś ostatni oddzielający pretendentów. Uwolniony w ten sposób Cardassianin ruszył w stronę Mistrza Kazamatów. Był wysoki i dobrze zbudowany, sposób w jaki się poruszał dowodził sporego doświadczenia. W płynnych, z pozoru powolnych ruchach była pewność siebie, ale jednocześnie docenienie przeciwnika. Siwiejący wojownik ponownie przyjąwszy pozycje typową dla qulro' wyszedł mu naprzeciw. W przeciwieństwie do Andorianina i Chalnotha były członek armii Unii był cierpliwy. Również przyjął pozycje bojową i patrząc przeciwnikowi w oczy pozwolił mu zadać pierwszy cios. Klingon skorzystał bez wahania. Dwa szybkie ciosy poleciały na głowę pretendenta, on jednak schylił się tylko, unikając ich i wyprowadził ripostę trafiając Klingona od dołu w szczękę, następnie zaś zrobiwszy krok w bok prawym za gardę w policzek. Siwawy warknął tylko głośno rozdrażniony, poczym złapał Cardassianina za ramiona i uderzył czołem w twarz. Sam nawet tego nie odczuł, za to jego przeciwnika aż cofnęło do tyłu. Pretendent nie dożyłby jednak takiego wieku w niesławnym Trzecim Porządku, gdyby nie umiał sobie radzić w ekstremalnych sytuacjach. Widząc, iż jego atak odniósł marny skutek, zmienił szybko pozycję i ruszył na nowo. Proste kopnięcie trafiło Klingona w kolano, powodując drobne opuszczenie gardy, co od razu wykorzystały dwa proste na twarz wojownika, na które on z kolei odpowiedział prawym sierpowym, trafiając Cardassianina pod oko. Wszelkie zagrania taktyczne odeszły chwilowo w zapomnienie i walka przeszła w zwykłą wymianę ciosów, w której znaczenie miała tylko i wyłącznie wytrzymałość. Większość uderzeń spadała na gardy nie czyniąc większej krzywdy jednak te, które przechodziły, miały wystarczającą siłę, aby zostać odczute w pełnym wymiarze.

    W pewnym momencie stary wojownik widząc zbliżająca się w jego stronę pięść żołnierza wyprowadził błyskawiczną kontrę. Jego dłoń trafiła pod przedramię Cardassianina, następnie zaś szybko okręciła się wokół niego, czym zahamowała uderzenie i ponownie będąc pod przedramieniem wystrzeliła w dalszą drogę, trafiając żołnierza w twarz, czemu towarzyszył trzask łamanego nosa. Siła ciosu i ból aż pchnęły Cardassianina do tyłu, wieńcząc tym samym koniec jednego etapu walki, bowiem stało się jasne, iż pretendent nie będzie w stanie już kontynuować zwykłej wymiany ciosów. On sam, również zdawał sobie z tego sprawę odskoczył bowiem jeszcze parę metrów, poczym szybkim ruchem zerwał wierzchnią część sprzączki od pasa. Wszyscy popatrzyli zdziwieni nie rozumiejąc, co robi, poczym gruchnęli z oburzenia widząc jak z oderwanego kawałka metalu wysunęło się nagle pofalowane, długie na piętnaście centymetrów ostrze. Spiker już zaczął uspokajać wszystkich mówiąc, iż pojedynek jest zakończony a ochrona zaraz zabierze Cardassianina, jednak i jego i widzów uciszyło szybkie uniesienie dłoni przez mistrza. Klingon dawał jasno do zrozumienia, iż nie chce, aby te walkę przerwano. Żołnierz uśmiechnął się tylko drapieżnie, co przez gęstą krew płynącą mu z nosa, warg i kilku innych rozcięć na twarzy nabrał demonicznego wyrazu i z dzikim okrzykiem agresji skoczył w stronę wojownika wymierzając nożem szybkie ciosy. Siwawy uniknął balansując ciałem dwóch z nich, trzeci unik zrobił jednak odrobinę za wolno i czubek ostrza zostawił krwawą bruzdę na jego brzuchu. Czując się pewniej widząc krew na ostrzu, Cardassianin skoczył na Klingona unosząc wysoko sztylet do dźgnięcia. I to go zgubiło. Mistrz sprawnie złapał go za nadgarstek dłoni, w której trzymał sztylet i od razu uderzył kantem dłoni trafiając pretendenta w bok szyi. Osoby znające Cardassiańską anatomie skrzywili się tylko gdyż wiedzieli, iż był to bardzo chamski cios.

    Paraliżujący ból odebrał żołnierzowi władze w nogach, zaś z jego gardła wydobyło się tylko ciche rzężenie. Klingon zaś nie tracąc czasu wykręcił rękę, w której pretendent trzymał sztylet i uderzył w nią z całej siły. Głośny krzyk Cardassianina zagłuszył trzask łamanej w łokciu kości i mdłe mlaśnięcie, kiedy ostre kawałki rozdzierały skórę. Nadal trzymając, bezwładną już teraz kończynę za nadgarstek Kingon przeszedł za klęczącego żołnierza i odchyliwszy mu szarpnięciem głowę w tył szybkim ruchem poderżnął gardło.

    - Nie możecie tego zrobić! ? Altron Tiron, gubernator największego miasta na księżycu Betazed, a więc i całej kolonii, z wściekłością trzasnął pięścią w dłoń.

    - Myli się pan gubernatorze ? odpowiedział mu Azjata w mundurze techników Gwiezdnej Floty ? jak panu tłumaczyłem, to rozkaz przedstawicieli Betazed w Radzie Federacji.

    - Słyszałem za pierwszym razem ? odburknął gubernator ? chodzi o to, że to nie w porządku.

    Kiedy rozmawiali kilku techników rozkładało wzmacniacze transportu wokół pomnika stojącego w centrum miasta. Przedstawiał on potężnego Klingona z betleH'em wzniesionym do zablokowania uderzenia, za którym chroniła się grupka dzieci. Kiedy tylko ostatni wzmacniacz został ustawiony, Azjata klepnął komunikator.

    - Hom do Centrali, możecie zaczynać ? powiedział i po chwili podobizna wojownika rozpłynęła się w niebieskiej chmurze iskierek, technicy zaś zaczęli odkręcać tablice pamiątkową.

    - No nie wiem ? powiedział Azjata obserwując ich poczynania ? było nie było, to nie Klingoni odbili ten układ z rąk Dominium.

    - Wie pan równie dobrze jak ja ? odpowiedział mu Tiron ? że ten pomnik nie upamiętniał wyzwolicieli. Ich pomnik znajduje się na Betazed. Ten został wzniesiony dla uczczenia załogi IKC Ch'Math.

    - Który ustawił się na linii strzału między krążownikiem Jem'Hadar a tym miastem przyjmując na siebie salwę. ? Hom odparł znudzonym głosem ? okręt uległ zniszczeniu, ale miasto ocalało. A właśnie, dziękuje za przypomnienie. Proszę ? wyjął z kieszeni pasek izolinearny ? ma pan wprowadzić to do sieci informacyjnej miasta. Zaktualizuje publiczne pliki z historią kolonii.

    - Zaktualizuje? ? spytał zdziwiony gubernator ? w jaki sposób?

    - Zobaczy pan ? usłyszał tylko w odpowiedzi, poczym obaj ujrzeli jak na postumencie materializuje się nowy posąg, przedstawiający romulańską kobietę z dezruptorem wzniesionym do strzału w stronę niewidocznego przeciwnika. Zobaczywszy to, oraz nową tablice założoną na miejsce poprzedniej Tiron zaczął się domyślać co będzie zawierała aktualizacja. I bardzo mu się to nie podobało.

    Napis na tablicy głosił: Załogom dwóch romulańskich Warbirdów ? RIS Thari oraz RIS T'liss ? bohatersko poległym w obronie kolonii...

    - Niszczyciel nie życzy sobie gości ? powiedział powoli i z wyraźnym wysiłkiem przedstawiciel nieznanej kompletnie Khuz'Arowi rasy tarasując metalowe drzwi swoim ogromnym cielskiem. Miał on około dwóch metrów wzrostu, oraz mniej więcej tyle samo szerokości. Jego łysa głowa nie posiadała praktycznie żadnych cech charakterystycznych za wyjątkiem pomarszczonej, pomarańczowej skóry i kompletnego braku oczu.

    - Jego problem ? odpowiedział mu Klingon zmęczonym głosem. Trzy razy już tłumaczył, iż jego rodak będzie zainteresowany tym, co ma do powiedzenia, ale dochodził do wniosku, iż równie dobrze by mógł mówić do Ferengi o tym, iż gonienie tylko za zyskiem nie przystoi. Bajoranka stojąca obok, nie włączała się do rozmowy. Była zbyt zajęta rozpamiętywaniem walki w swojej głowie, zwłaszcza tej ostatniej. Poprzednio Cardassianina widziała kilkanaście lat temu, jeszcze na swojej planecie, kiedy ich patrol porwał ją, jej matkę i siostrę oraz zastrzelił brata i ojca próbujących okupantom przeszkodzić. Pamiętała jak Cardassianie śmiali się zabijając mężczyzn a potem w nocy krzyki kobiet. Jak przypuszczała - ją zostawiono sobie na deser gdyż była dzieckiem. A dziś po raz pierwszy zobaczyła na własne oczy śmierć jednego z tych psów. Żałowała tylko z całej siły, iż to nie ona z nim walczyła i nie ona poderżnęła mu gardło. Z zamyślenia wyrwało ją dopiero zachowanie strażnika przy drzwiach. Najwyraźniej równie znudzony mówieniem w kółko tego samego zamierzył się na kapitana pięścią sporo większą od swojej głowy...

    Zaalarmowany dzikim wizgiem przy drzwiach Mistrz Kazamatów złapawszy za dezruptor skoczył do drzwi. Podszedł do nich ostrożnie poczym otworzył gwałtownie akurat na czas, aby zobaczyć uciekającego korytarzem denusoida, którego właściciel areny wynajął do ochrony jego kwatery. Pozostająca za nim szeroka struga niebieskiej krwi jasno świadczyła, że nie uciekł bez powodu. Klingon spojrzał na stojąca przed drzwiami dwójkę.

    - Hmmrrrr ? mrukną tylko rozdrażniony, kiedy Bajoranka chowała D'K'thag do pochwy ? lepiej żebyście mieli cholernie dobry powód na nachodzenie mnie i uszkadzanie moich współpracowników, inaczej zapoznacie się bliżej z podłogą.

    - Mamy ? odparł mu Khuz'Ar spokojnie ? jak mówiłem twojemu...współpracownikowi, zainteresuje cię to co mamy do zaoferowania.

    - Zobaczymy ? usłyszał tylko w odpowiedzi poczym siwiejący wojownik wszedł głębiej do środka pokazując im, aby zrobili to samo. W jego kwaterze, całkiem sporej jak oboje mogli ocenić panował spory bałagan. Ubrania i inne tego typu rzeczy leżały na podłodze i meblach, tak samo jak różne paddy i puste butelki.

    - Czarująco ? szepnęła tylko Sonia widząc to wszystko oraz kurz w mniej używanych miejscach mieszkania.

    - Jeśli ci się nie podoba ? usłyszała tylko od strony siwawego Klingona ? to wiesz gdzie są drzwi.

    - Trudno ich nie zauważyć ? odburknęła mu głośno ? to jedyne miejsce które się nie klei.

    Khuz'Ar tylko uśmiechnął się rozbawiony. Drugi Klingon mruknął coś niezrozumiale.

    - To czego chcecie? ? spytał, westchnąwszy. Usłyszawszy to istotne pytanie, Khuz'Ar sięgną do wewnętrznej kieszeni płaszcza i wyciągnął z niego padd, po czym położył go na stole. Poczekał aż stary wojownik go weźmie i powiedział spokojnie

    - Ni'daqu, synu Kaa'laka, oferuje ci ponowne przyjęcie do Klingońskich Sił Obronnych.

    - Nooo... ? gwizdnął tylko Ni'daq ? tego się nie spodziewałem.

    - Zostanie ci przyznana ranga komandora i stanowisko pierwszego oficera na okręcie Imperium.

    - Komandora?! ? siwiejący wojownik spojrzał z nieukrywaną agresją w wyraziste oczy Khuz'Ara ? przed tą całą hecą z wywaleniem mnie ze służby byłem kapitanem. Do tego czasu byłbym już pułkownikiem.

    - O mało nie doprowadziłeś do wojny z Federacją ? odparował mu kapitan przez zaciśnięte zęby ? i to kiedy toczyliśmy już wojnę z Dominium. Twoje działania naraziłyby całe Imperium na niemal pewną klęskę.

    - Federacji nie można ufać ? odburknął mu Mistrz Kazamatów. Splatając ramiona na piersi powiedział, uspokajając się ? chyba się już o tym przekonaliście.

    - Owszem ? odpowiedziała spokojnie Bajoranka ? dlatego właśnie chcemy cię z powrotem. Jesteś dobrym wojownikiem, a teraz jest czas wojny. W bitwach się wsławisz, reputację połatasz. Imperium wybaczy, coś przeciw niemu uczynił.

    Ni'daq usiadł na starej kanapie i wyciągnął się wygodnie

    - A na podstawie czego wysuwacie wniosek iż chcę wrócić do Imperium? ? spytał uśmiechając się lekko.

    Khuz'Ar jedynie zatoczył krąg ręką wskazując na wszystko w koło.

    - Tego, co do tej pory widzieliśmy, Mistrzu Kazamatów. Cały ten cyrk aż kipi wołaniem o prawdziwą bitwę, o honor i o dobrą śmierć. Mogłeś spokojnie trzymać się zasad i pozwolić zabrać tego Cardassianina obsłudze. Nie zrobiłeś tego jednak, bo miałeś nadzieje, może nawet nie zdając sobie z tego sprawy świadomie, że on zdoła cię zabić i skończy w ten sposób twoją tułaczkę ? kapitan usiadł na stole naprzeciw starszego ponad dwukrotnie od siebie wojownika ? dajemy ci teraz możliwość skończenia twej niedoli. Powrócenia do służby, odzyskania nadszarpniętego honoru i reputacji. A co najważniejsze...ponownego postawienia nogi na klingońskim okręcie i klingońskiej ziemi.

    Siwawy Klingon westchnął ciężko i przeczesał włosy palcami

    - Pierwszy oficer, tak? ? spytał. Sonia kiwnęła tylko głową - nie brzmi wcale tak źle jak mi się zdawało na początku.

    - Konkretnie... ? Khuz'Ar spojrzał w oczy Ni'daqa ? to mój pierwszy oficer.

    - Twój? ? staremu Mistrzowi opadła szczeka ze zdziwienia ? bez obrazy chłopcze, ale jesteś za młody aby dowodzić transportowcem, a co dopiero okrętem. Co powoduje u ciebie te omamy, według których będziesz dowodził okrętem?

    - To ? odpowiedział kapitan ściągając płaszcz i ukazując nagie ramiona. Na lewej ręce miał wypalone duże znamię. Ni'daq widząc to pokiwał tylko głową rozumiejąc już wszystko.

    Ciąg dalszy nastąpi...

    Zarathos
    Participant
    #42361

    Technicznie dobre, ale daruje sobie czytanie ewentualnego ciagu dalszego.

    Anonymous
    Guest
    #42371

    Opowiadaie dobre , choć zbyt proklingońskie jak na mój gust. 😉

    I. Thorne
    Participant
    #42386

    Opowiadanie bardzo dobre, szczególnie opis walki. Juz myślałem, że Mistrz Kazamatów zabije każdego i nawet się nie spoci.Niestety tylko ten kawałek z pomnikiem dla nieklingonów jest raczej smieszny.

Viewing 4 posts - 1 through 4 (of 4 total)
  • You must be logged in to reply to this topic.
searchclosebars linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram