Forum › Fandom › Opowiadania › Pojedyncze opowiadania › dział tymczasowy › Ręka bogów
tagi: Battlestar Galactica, BSG, Xavier, Picon
Popiół z cygara niedbale strzepnięty przez prezesa Xaviera opadł wprost na gęsty dywan z wełny z geminońskich owiec. Mren Achles miał już dość beztroskiej arogancji tego nadętego bufona. Charakter tego przeklętego nuworysza kazał mu we wszystkim zachowywać się jak połączenie pretendenta do tronu z wiejskim kmiotkiem. Wiceminister obrony cywilnej zniósłby to wszystko z łatwością, w końcu z racji jego zawodu często rozmawiał z dorobkiewiczami. Jednak zły gust Xaviera przebijał wszystko, co do tej pory Achles widział. Ten debil mógłby zatrudnić choćby początkującego projektanta wnętrz. Na bogów...
- Jeśli myślimy o przyszłości... o naszej przyszłości, - kontynuował Xavier - to musimy mieć na uwadze aktualną pozycję i szanse jakie daje nam dzisiejsza koniunktura. Przewidując odpowiednio wcześnie przerwy w dostawach thylium do fabryk na Tauronie możemy... zadbać o dostawy, które będą kompensowały niedobory. Oczywiście nie za darmo. Taka usługa... taka pomoc, nie bójmy się tego słowa, będzie przedsiębiorców sporo kosztować. W końcu, logistyka to największe koszty naszego konsorcjum...
- Oczywiście... Ale jak pan zamierza przewidzieć zakłócenia w dostawach?
- Rzecz jasna, nie wszystko możemy przewidzieć. Zepsuty FTL frachtowca i kilka dni w produkcji do tyłu. Brak energii. Fabryka stoi. Burza magnetyczna. Usterka systemu nawigacji. Nieszczelna śluza. Temu nikt nie zapobiegnie, bo przewidzieć tego nijak nie idzie – uśmiechnął się fałszywie Xavier.
Bogowie! „Nie idzie”?
- I tu wkracza czynnik ludzki – Xavier poprawił się w fotelu. - Ludzki, czyli przewidywalny. A nawet sterowalny. Pozwoli pan, panie ministrze, że przedstawię mojego kolegę z czasów dzieciństwa.
To mówiąc wcisnął guzik na oparciu fotela i Achles usłyszał za plecami syk rozsuwanych drzwi. Odwrócił się razem z fotelem i wpatrywał się przez chwilę w niemym zdziwieniu w człowieka, który wkroczył do pomieszczenia. Wysoki, prawie dwumetrowy lump, któremu Achles nie powierzyłby nawet złamanego grosza, ciężko stąpał po miękkim dywanie. Skórzana kurtka, miejscami poszarpana, opinała jego muskuły. Twarz, niemal kwadratowa, nos godny boksera i szare oczy. Dobre towarzystwo.
- Kapitan Ethon Troy, dowódca Antaresa, statku... handlowego – wiceminister obrony cywilnej Mren Achles.
- T... trudni się pan kupiectwem – wydukał minister wyciągając rękę do człowieka, który według niego zasługiwał na miano opryszka, a nie kapitana.
- Powiedzmy, że półprofesjonalnym transferem mienia – uśmiechnął się szeroko Troy podając mu swoją dłoń.
Siła, z jaką kapitan uścisnął rękę Achlesowi uświadomiła mu, że powitanie miało być zarazem czytelnym sygnałem – cokolwiek robisz na tym statku to podróż w jedną stronę.
- Bardzo mi przyjemnie – skłamał minister. Przyjemniej byłoby podpisać wyrok śmierci na ciebie, bydlaku. Spotkanie dopiero się zaczynało na dobre, a Achlesa już rozbolała głowa od kontaktów z tymi ludźmi. Jak to było z tym omletem i rozbijaniem jajek?
- Kapitan zgodził się nam pomóc w przygotowaniu „wypadków nielosowych” na trasach przelotu frachtowców thylium.
- „Wypadków”...? – powtórzył Achles.
- Odstrzelony silnik, wpadnięcie na pechowo umieszczoną i zapomnianą minę z czasów wojny Cylońskiej, zakłócenie pracy głównego komputera, dehermetyzacja ładowni. To ostatnie to moja specjalność.
- Proszę się nie krzywić, panie ministrze – Xavier upił nieco brandy z kieliszka. - Takie rzeczy zdarzają się na co dzień. Lepiej, by działo się to w sposób kontrolowany, niż żeby ktoś miał ucierpieć w... losowym incydencie. Nieprawdaż?
- No, bez przesady, nie ręczę że nikt nie ucierpi... – rzucił z błyskiem w oku pirat, po czym odgryzł i wypluł na podłogę końcówkę cygara, które wcześniej bez pytania wziął ze skrzynki Xaviera.
- Skoro jesteśmy już przy kontroli... – Achles odwrócił wzrok, tak, by nie patrzyć na swoich... wspólników? - Czy nie obawiacie się panowie, że Flota będzie miała coś przeciwko tej ingerencji w rachunek prawdopodobieństwa?
Niestety, szyba oddzielająca ich od czerni kosmosu obijała wnętrze gabinetu bardzo dokładnie. Achles nie miał wyjścia, musiał patrzeć w rozwarte w uśmiechu oblicze obu mężczyzn. Nie było ucieczki. Jak od każdej konsekwencji...
- Ależ tak. Niestety, o ile oficerowie z patroli kolonialnych dadzą się może przekonać odpowiednią argumentacją – Xavier uśmiechał się obrzydliwie do siebie na myśl o środkach perswazji, - o tyle Dowództwo nie jest skore do pertraktacji. I tu właśnie widzę pańską rolę. Wykorzystując swoje wpływy mógłby pan z łatwością odwrócić uwagę od „niedogodności” na jakie natrafiać będą statki handlowe na szlakach do Tauronu. Ja natomiast czułbym się zobowiązany na tyle by odwdzięczyć się w jakiś drobny sposób...bo ja wiem... choćby finansując pańską kampanię w wyborach na stanowisko prezydenta 12 Kolonii.
Achles odwrócił gwałtownie głowę w kierunku prezesa, który rozparł się wygodnie w fotelu. Leżał tak z półprzymkniętymi oczami. Pieprzony bandyta... Kampania na 20 miliardów ludzi... Prezydent Kolonii Mren Achles... Do wyborów zostało ile...? Pół roku? Niecałe. Adar skończy swoją drugą kadencję bez szans na reelekcję. Achles wiedział, że sam nie uzbiera potrzebnych na skuteczną agitację pieniędzy. Kwota kubitów, potrzebna by opłacić sztaby wyborcze choćby w najważniejszych miastach jak Picon czy Caprica City wielokrotnie przenosiła możliwości finansowe urzędnika na skromnej w istocie pensji wiceministra...
Nagle z interkomu dobiegł czyjś zdenerwowany głos:
- Kapitanie, bezprzewodowa nagle zamilkła. Nie działają żadne częstotliwości.
Troy poderwał się z fotela i rzucił do mikrofonu.
- Sprawdziliście sprzęt?
- Sir, to prawda, nic nie działa – potwierdził młody człowiek w mundurze, który właśnie wpadł do gabinetu. - Bezprzewodowa jakby nagle znikła. Nie mamy namiarów od kontroli lotów, brak łączności z jakąkolwiek stacją. Nawet stacje telewizji milczą.
Xavier ledwie rzucił okiem na pilota.
- Czy to możliwe, żeby Flota nas namierzyła? Zakłócają przekazy...
Prezes konsorcjum nie zdążył dokończyć swojej myśli, bowiem w bulajach od sterburty, w kierunku gdzie znajdowała się Caprica wszyscy zgromadzeni ujrzeli serię słabych rozbłysków. Słabych tutaj, ale co mogło spowodować rozbłysk widoczny aż tutaj, wiele setek tysięcy klików od planety? Achles poderwał się z fotela nie bardzo wiedząc co ma teraz zrobić. Drżącym głosem rozkazał Xavierowi:
- Odwieź mnie z powrotem na Picon, natychmiast. Cokolwiek to jest, to coś wielkiego. Będą chcieli ściągnąć wszystkich ministrów do kupy... Nie mogą nas razem przyłapać, do krewy...! Stracę wszystko...
- Twój ministerek ma rację, to coś grubego. A zatem okazja... Spieprzam stąd. – uciął Troy.
Interkom znów dał o sobie znać. Przemówił tym razem roztrzęsionym głosem młodego pilota:
- Proszę pana, mamy na dreadisie dwa niezidentyfikowane kontakty. Ich transpondery nie odpowiadają żadnym znanym częstotliwościom. Co mam robić?
Xavier odwrócił się w stronę pirata, ale jego już nie było. Tym czasem za oknem wciąż widać było słabe błyski...
- Co z Efteelem? – Ryknął Troy do swojego mechanika, który biegł korytarzem w kierunku maszynowni.
- Rozgrzewamy matrycę i skaczemy do mgławicy Berlena! – odkrzyknął otyły specjalista.
Troy wściekły z powodu przerwanego spotkania wpadł na mostek Antaresa i rzucił kilka szybkich komend swoim podwładnym. Jednak zanim padło z ich ust potwierdzenie rozkazów usłyszał wycie alarmu zbliżeniowego – głowice. Do diabła, - pomyślał. – Flota najpierw pyta, potem strzela. Kto to, do krewy nędzy?
Jakby w odpowiedzi usłyszał z głośników chaotyczną mieszaninę głosów. Transmisje pilotów frachtowców handlowych, pytania ze stacji przekaźnikowych i naprawczych, panika krzyków z jednostek prywatnych i relacje na bezprzewodowej z różnych planet: „Atak nuklearny... Katastrofa... Zamach... Cyloni...”
Spojrzał na ekran dreadisu. Cyloni, heh?.
Pilot dokonywał cudów, by przeszło dwudziestoletnia konstrukcja uniknęła dwóch pocisków, które bez pardonu zmierzały cały czas w kierunku kadłuba Antaresa. Troy czuł przeciążenie kilku G z silników Esteel i desperackie miotanie silników manewrowych. Z całych sił trzymał się barierek okalających mostek. Pomimo wysiłków pilota amplituda pulsowania alarmu zbliżeniowego zwiększała się systematycznie. Troy zacisnął zęby. Krewa.
Bliska eksplozja Antaresa wstrząsnęła gwałtownie elegancką sylwetką statku Xavier Colonial Enterprises. Spalone szczątki kadłuba oraz poszarpane kawałki ludzi płynęły powoli za oknem, od czasu do czasu uderzając w szybę tuż koło pobladłej twarzy ministra Achlesa.
Silniki stabilizujące XCE1 powoli wyrównywały lot jednostki. Esteel pracował na pełnych obrotach. Xavier patrząc na wykres dreadisu na monitorze w swoim gabinecie wiedział jednak, że to nie wystarczy. Bezradnie patrzył na zbliżające się dwa widma, które niespodziewanie wynurzyły się z mroków historii sprzed 40 lat. „Losowe wypadki” przemknęło mu przez głowę. I poczucie ulgi rozpływające się po ciele gdy poczuł, że nagle wszystko dookoła rośnie w sposób, którego nie potrafił nigdy określić. Efteel zaskoczył. Byli bezpieczni.
Dwa..., siedem..., czterdzieści osiem kontaktów na dreadisie. Achles bezgłośnie poruszał wargami odczytując szybko rosnące liczby z monitora Xaviera. To niemożliwe. Ani jednego transpondera kolonialnego w pobliżu Piconu. Jak to możliwe? Flota...! Sto dwadzieścia jednostek Battlestar... Gdzie?
- Skacz, skacz, skacz! – krzyk Xaviera.
To jest oficjalny komunikat rządu kolonialnego. Wszyscy ministrowie i wyżsi urzędnicy mają natychmiast przejść w stan gotowości „pomarańczowy”. Powtarzam. To jest oficjalny komunikat rządu kolonialnego. Wszyscy ministrowie i wyżsi urzędnicy mają natychmiast przejść w stan gotowości „pomarańczowy”.
Spokojny, opanowany głos tego idioty Adara. Każdy prezydent nagrywał to ogłoszenie tuż po objęciu urzędu. Zautomatyzowana wiadomość oznajmiała teraz suchym, beznamiętnym głosem, że Prezydent i większość jego Gabinetu... nie żyją. Oficjalne komunikaty potwierdzały na bezprzewodowej atak na Capricę, Picon, Aerolon i Tauron. Brak wieści i z pozostałych kolonii...
- Proszę nadać na tej samej częstotliwości odpowiedź – mój kod rozpoznawczy Z/765/209/B – cicho rozkazał pilotowi minister Achles.
- Nie! – Zawołał Xavier. – Zabraniam! Jeśli nadasz stąd ten cholerny sygnał władze dojdą jak po nitce że byłeś na moim statku, ty idioto! Aresztują nas za to. Nie obchodzi mnie co się z tobą stanie, ale ja sobie nie mogę pozwolić...!
Achles tylko głupio się uśmiechnął.
Jasny rozbłysk eksplozji pocisku w kontakcie z rufą XCE1 był w próżni całkowicie niesłyszalny ale Achles słyszał wszystko. Zdążył też zauważyć, że siada sztuczna grawitacja. Popatrzył na okno, które pokrywało się coraz gęstszą siatką pęknięć. Za nim coraz mniej wyraźną widział Picon spowity chmurami o dziwnie kolistym kształcie...
Czy to „losowy wypadek” czy ręka bogów?
___________________________________
so say we all