Anthony Pascale, redaktor jednego z najlepszych serwisów informacyjnych o Star Treku TrekMovie.com został zaproszony na specjalny pokaz filmowy. Recenzja, którą napisał, ma zachęcić do obejrzenia filmu, ale nie zdradzać istotnych szczegółów fabuły (która nota bene nie wydaje się być zbyt zawiła). W dalszej części możecie przeczytać tłumaczenie na język polski - może zawierać pomniejsze spojlery.
[more]Anthony Pascale, TrekMovie:
Obejrzałem najnowszy film "Star Trek" w zupełnie inny sposób niż fani podczas ostatnich pokazów przedpremierowych. Nie było czerwonego dywanu, gwiazd ani tłumów zaskoczonych przez Leonarda Nimoya (pokaz w Austin). Obejrzałem go sam w Sherry Lansing Theater na terenie wytwórni Paramount. Dzięki temu atmosfera pokazu była bardziej kameralna, ale pewnie to dobrze, bo to poważne wydarzenie. Po raz pierwszy obejrzałem coś o czym pisałem przez ponad dwa lata i co stanowi zasadniczy element świata, któremu poświęciłem stronę TrekMovie.
Zanim zajmę się filmem chciałbym opisać kontekst i osobiste tło. Jeszcze kilka lat temu świat Star Treka ciągnął na podtrzymywaniu życia bez dobrych widoków na poprawę. Ostatnie dwa filmy zawiodły, dwie ostatnie serie (Voyager i Enterprise) stanowiły mieszankę różnych elementów, z których żaden nie pokazał pełni możliwości, co w końcu doprowadziło do kasacji ostatniej z nich w 2005 roku. Przyszłość rysowała się dość posępnie, toteż byłem zadziwiony jak wszyscy, kiedy w 2006 roku Paramount ogłosiło, że zajmie się uzdrowieniem Treka i przydziela do tego swoją drużynę A w postaci: J.J. Abramsa, Damona Lindelofa, Bryana Burka, Roberto Orciego i Alexa Kurtzmana. To było śmiałe i ryzykowne posunięcie, i miałem nadzieję, że zmiana ekipy da trekowi kopniaka naprzód przy zachowaniu ducha tej ponad czterdziestoletniej sagi, którą tak kochałem.
Po obejrzeniu końcowego produktu mówiąc krótko: udało im się. Star Trek jest niesamowity.
Nowa trekowa przyszłość - która uczciła trekową przeszłość
Fabuła filmu opisuje początki, skupiając się na tym jak Kirk i Spock dostali się na mostek USS Enterprise. Dla fanów treka ta część filmu może wydać się zbyt pospieszna, ale zobaczymy w niej kilka kluczowych momentów, w tym Kirka rozwiązującego scenariusz Kobayashi Maru i bardzo młodego Spocka radzącego sobie z łobuzami w szkole. Pozostała część filmu opisuje romulańskiego złoczyńcę Nero i zagrożenie jakie stanowi dla Federacji, a w szczególności do niektórych postaci. Nero i jego żądza zemsty połączona z potężnym okrętem tworzy schemat "ratowania świata", który można znaleźć we wszystkich udanych filmach Star Trek.
Ten film zdecydowanie nie przypomina niczego, co już widzieliście. Pokazuje współczesną wrażliwość. Szaleńczy styl reżysera J.J. Abramsa połączony z akcją niemal bez przerwy sprawia, że film staje się najlepszym rozrywkowym Trekiem na lato. Spełniły się także obietnice, że film będzie wyglądał realniej niż jakikolwiek inny Trek wcześniej, co się przejawia w szerokim wyborze realistycznych lokacji, dobrych dialogach i innych (dla niektórych może się wydać zbyt "realny"). Star Trek to także najbardziej epicki film z serii (nawet biorąc pod uwagę TMP). Abrams zdecydowanie rozwinął się jako reżyser od swojego pierwszego filmu Mission Impossible III. Podczas gdy w MI3 ograniczał się do telewizyjnej perspektywy, teraz użył całej palety środków, by pokazać co można zrobić z filmem (i ogromnym budżetem). Star Trek trwa nieco ponad dwie godziny, ale wydaje się, że kończy się błyskawicznie. Kamera jest w ciągłym ruchu (w połączeniu z flarami/rozbłyskami), szybki montaż i scenariusz nie pozostawiają chwili na złapanie oddechu. Star Trek jest typowym filmem akcji, który powinien zdecydowanie spodobać się szerszej publiczności unikającej poprzednich treków.
Ważnym pytaniem dla nas, fanów, jest to czy mimo, że jest inny, to czy jest wciąż Star Trekiem, czy może dobrym filmem akcji o takim a nie innym tytule. Jedno jest pewne: ten film nie mieści się pomiędzy pilotami TOS "The Cage" i "Where No Man Has Gone Before". Chociaż twórcy od samego początku podkreślali, że nie jest to tradycyjny prequel i nie można go przyrównywać do przeszłości Treka tak bezpośrednio. Film zawiera motyw podróży w czasie, co pozwala stworzyć trekowe wyjaśnienie zmian jakie zaszły i jednocześnie zachować ciągłość (jest to wspominane w samym filmie).
W moim najnowszym wywiadzie Roberto Orci i Alex Kurtzman poproszeni o wskazanie fundamentalnych wyznaczników, które określają Treka podali, że są to: nadzieja i optymizm oraz załoga stanowiąca swego rodzaju rodzinę traktującą swój okręt jak dom. Bez wątpienia znajdziemy to w najnowszym filmie. Pomimo tego, że żyjemy w świecie po zamachach terrorystycznych 11 września, kiedy w TV i filmach zapanował mrok, ten nowy film tryska optymizmem, który mógłby ucieszyć Gene'a Roddenberry'ego. Od dosłownie "jasnego i błyszczącego" mostka nowego USS Enterprise, przez Pike'a pouczającego Kirka o tym jak ważna jest pokojowa i humanitarna misja Gwiezdnej Floty aż po wielokulturową (i wieloświatową) Federację - dostajemy wizję pełną nadziei o naszej przyszłości (to zdecydowanie nasza przyszłość, nie jakiejś bardzo odległej galaktyki). Pod względem więzi pomiędzy postaciami obraz wsłuchuje się w najlepsze trekowe momenty TOS, TNG i reszty. Ponieważ jest to historia o początku, możemy obserwować jak relacje ewoluują, zwłaszcza dotyczy to Kirka i Spocka, przypominających dorastające i rywalizujące rodzeństwo.
Pomimo różnych opowieści, miłośnicy ciągłości Star Treka wciąż nie powinni być zawiedzeni. Znajdziemy ukłony w stronę trekowej przeszłości - zarówno subtelne (uważajcie, żeby nie przegapić tribble'a) jak i bardzo wyraźne, tak jak rozmowa Amandy i Spocka o Kolinahr na Wolkanie. Ten film wypełnia także wiele luk, zapożyczając niektóre fakty z niekanonicznych źródeł (np. imię Uhury) albo zupełnie nowe (pochodzenie pseudonimu "Bones"). W istocie film zawiera taką ilość drobnych szczegółów, że w pewnym momencie zauważyłem, że za bardzo skupiam się na ich wychwyceniu i mogę stracić z oczu to, co dzieje się w filmie. To jest film do obejrzenia kilka razy, żeby za kolejnym podejściem zwrócić uwagę na różne smaczki, nowe elementy kanonu (i oczywiście wszystko, co może nam pomóc w przyszłym czepianiu się szczegółów).
Jest też parę rzeczy, które mogą się wydać dziwne dla fanów Treka. Na przykład daty gwiezdne podawane są inaczej, w sposób bardziej przypominający współczesne, co ułatwia ich zrozumienie dla szerszej widowni. Tego rodzaju szczegóły będą powodem licznych fanowskich debat w ciągu wielu następnych lat. Jednak jeżeli zastanowić się jak daleko mógłby sięgnąć prawdziwy reboot w mniej troskliwym wykonaniu, to nie jest tak źle. Niektórzy fani mogą być niezadowoleni z kilku pomysłów - największym są niesamowite zbiegi okoliczności i błyskawiczny awans jaki dostaje załoga młodych oficerów i kadetów na obsadę mostka flagowego okrętu Gwiezdnej Floty. To oczywiste, że drużyna Abramsa nie chciała robić trzech filmów, aby to pokazać (jak nowe "Gwiezdne Wojny" ukazujące drogę Anakina od dziecka do Vadera). Zaletami tego rozwiązania jest fakt, że mają już załogę gotową do filmowej kontynuacji, ale nie można powiedzieć, że sposób jest specjalnie wyrafinowany. Mamy też trochę zamieszania z planetą Delta Vega i jej odniesieniem do Wolkana. Znów sprzeczne wartości podtrzymania ciągłości świata i dramatyzmu filmu powodują dysonans. Mimo tego nie mogę się doczekać kolejnej rozmowy z Bobem Orcim o tym, czy spełnia to warunki naukowego prawdopodobieństwa, czyli czegoś, co sobie cenią fani Treka.
Chodzi o postaci.
Najważniejszym elementem trekowego filmu są postaci - zarówno to jak zostały napisane jak i zagrane przez aktorów. Naprawdę nie martwił mnie rozmiar gondoli, ale jeśli przerobiliby Kirka na Hana Solo, to sam zacząłbym nawoływać do buntu. Dobrą wiadomością jest to, że najnowszy film sprawdza się pod tym względem. Urozmaicony świetnymi bitwami kosmicznymi, prowadzeniem Corvetty i walką na miecze film jest serią scen z wyrazistymi postaciami, które dowodzą, że Orci i Kurtzman rozumieją czar tej załogi tak jak my wszyscy.
Przede wszystkim trzema najważniejszymi postaciami pozostają: Kirk, Spock i McCoy. W "Star Treku" J.J. Abramsa James T. Kirk przechodzi długą drogę i zdecydowanie nie zaczyna jak kapitan Kirk, którego znamy. Jego pewność siebie wynika z zarozumiałości aż do samego końca, ale w trakcie filmu zobaczymy, że Kirk dorasta do swojego przeznaczenia. Ta przemiana nie jest łatwa do pokazania, ale Chris Pine robi to doskonale. Równie dobry jest Karl Urban, błyskotliwie odgrywający rolę doktora McCoya. Mimo tego, że Urban najbardziej zbliża się do uosobienia oryginalnego aktora, to nigdy nie przypomina to prostego naśladowania. Zarówno przyjaźń Bonesa i Kirka jak i kłótnie ze Spockiem są klasycznym motywem, którego nie powinno zabraknąć. W przypadku Spocka w wykonaniu Zachary'ego Quinto także poznajemy postać dynamiczną. Ironią jest, że rozpoczyna wolkańskim spokojem i łagodnością, ale późniejsze wydarzenia wystawiają jego kontrolę emocji na próbę. Quinto złapał wolkańską stronę Spocka i manieryzm. Lecz w chwili, gdy jego kontrola nad emocjami słabnie być może widzimy za wiele Sylara z "Herosów". Nie jestem godzien, by oceniać Spocka w wykonaniu Leonarda Nimoya, sami musicie poczuć te emocje, gdy podczas tych kilku kluczowych momentów widzimy go po tak długiej przerwie od "Unification".
Reszta obsady pasuje do swoich ról i każde z nich ma chociaż jeden swój moment, który przedstawia ich postać. Sulu (John Cho) pokazuje swoje cięcia mieczem, Uhura (Zoe Saldana) zdolności lingwistyczne, Scotty (Simon Pegg), który jest tu najbardziej komiczną postacią, wciąż potrafi wyciągnąć z możliwości okrętu więcej niż się da, a Chekov (Anton Yelchin) kilka razy ratuje sytuację. Obsada gra dobrze, z wyróżnieniem dla Zoe Saldany, która potrafi pokazać Uhurę zarówno silną jak i zdolną do czułości i współczucia. Tym razem mocny "rosyjski" akcent Yelchina nie był tak rażący jak podczas oglądania wybranych scen na wcześniejszych pokazach. Mimo tego uważam go za przesadzony, choć młody aktor był bardzo wydajny w nowej roli przesadnie optymistycznego chłopięcego geniusza.
Aktorzy drugiego planu także zasługują na pochwały i w wielu przypadkach żałuję, że w ciągu tych dwóch godzin poznajemy ich tylko przelotnie. Nie mam dość scen dorastania Spocka z Benem Crossem jako Sarekiem, Winoną Ryder jako Amandą i doskonałym Jacobem Koganem jako młodym Spockiem. Pike w wykonaniu Bruce'a Greenwooda dodaje nową głębię tej postaci, spotkanej w jednym tylko odcinku TOS i dzięki temu Pike powinien zostać zapamiętany jako wartościowy kapitan w historii trekowych filmów, podobnie kapitan Robau (Faran Tahir). Chris Hemsworth jako "dwunastominutowy kapitan USS Kelvin" George Kirk także zapada w pamięć, chociaż widzimy go tylko przez chwilę. Kilka osób wg mnie nie sprawdziło się, jak na przykład występ gościnny Tylera Perry'ego, który wyraźnie czuł się nie na miejscu jako komendant Akademii Gwiezdnej Floty. A weteran William Morgan Sheppard nie był zbyt wiarygodny jako przewodniczący Wolkańskiej Rady Naukowej, głównie dlatego, że zagrał dokładnie tak samo jak w Star Trek VI, gdzie był klingońskim dowódcą.
Jednym z ciekawszych występów i postaci filmu jest romulański złoczyńca Nero. Alex Kurtzman stwierdził kiedyś, że Nero miał być szwarccharakterem, który zapada w pamięć jak Khan. Ale Nero nie przypomina Khana, Changa, Dartha Vadera ani nikogo z dobrze znanych negatywnych bohaterów. Ciężko powiedzieć czy zostanie zapamiętany, ponieważ jest ich przeciwieństwem. Nie ma tu żadnych motywów ważniejszych niż życie dla tego prostego romulańskiego górnika, którego pewne okoliczności napełniły złością i skierowały na ścieżkę zemsty. Eric Bana rysuje postać w dość zaskakujący i interesujący sposób, np. kiedy Nero wzywa USS Enterprise tuż po brutalnym ataku, zamiast napuszonych tekstów mówi po prostu "Hello", jakby wpadł na pogaduszki i chciał pożyczyć cukier. To coś nowego. Jeśli chodzi o resztę romulańskiej załogi, to nie ma za bardzo o czym mówić. Ayel zagrany przez Cliftona Collinsa nie pokazuje za wiele, a pozostali odpowiadają na komendy i zostaną zapamiętani po prostu jako załoga Nero.
Myślę, że brakuje tu wyjaśnienia motywacji Nero i przyczyn jego gniewu. Wyjaśnienie pada w kilku momentach, ale to może być za mało dla fanów, którzy lubią wiedzieć więcej. Chociaż nie powinno to przeszkadzać szerszej widowni we właściwym odbiorze filmu, to fani Treka mogą prosić o dodatkowe informacje. To właśnie dlatego zalecam im, by przeczytali komiks "Star Trek Countdown". Jest to ważne jeśli chcecie w pełni zrozumieć w jaki sposób film koresponduje z dotychczasową historią Treka.
Nowe spojrzenie
Dwa obszary, które najbardziej odróżniają przeszłe Star Treki od tego to efekty i projekty wnętrz. Jestem wielkim fanem większości odmienionego nowego USS Enterprise, ale najlepiej obejrzeć go w ruchu, zarówno z zewnątrz jak i wewnątrz. Dzięki pracy Industrial Light and Magic USS Enterprise wygląda świetnie. Nie manewruje jak myśliwiec z "Gwiezdnych Wojen", ale zniknęło dwuwymiarowe "kosmiczne morze", tak dobrze znane z poprzednich filmów. W scenach kosmicznych ILM przewyższyło swoje poprzednie prace nad filmami z tej serii (a nawet nad prequelami "Gwiezdnych Wojen"). Jeśli spojrzeć na wnętrza, to przekonamy się, że mostek kapitański jest naprawdę funkcjonalny. Mostek jest centrum aktywności na całym okręcie, przepełniony zmieniającymi się grafikami i niesamowitą różnorodnością odgłosów dźwiękowych zarówno nowych jak i znanych fanom. To samo znajdziemy na mostku USS Kelvin, lecz tam będzie więcej TOSowej wrażliwości. Wielkim rozczarowaniem zarówno w przypadku USS Enterprise jak i USS Kelvin są "trzewia" okrętów. Pomysł uczynienia ich bardziej funkcjonalnymi jest miły, ale wykonanie w stylu przerobionych wnętrz przemysłowych po prostu nie zadziałał. Te fragmenty okrętów muszą być realistyczne, ale powinny być także rozpoznawalne. To po prostu nieprawdopodobne, by XXIII-wieczny okręt zdolny do lotów nadświetlnych miał kotłownię pełną XX-wiecznych zaworów, rur i osprzętów.
Z drugiej strony Narada ma prawdopodobnie najbardziej unikalne wnętrza, jeśli chodzi o okręty obcych. Bez uciekania się do efektów komputerowych romulański okręt jest gigantyczny, zagmatwany (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) i szczerze przerażający. Wrażenie obcości potęgują dziwne odgłosy i unikalne technologie używane na statku, niektóre wręcz ze sobą sprzeczne. Romulanie dysponują świetnymi wyświetlaczami 3D, które mogą być rozmieszczone w całym pomieszczeniu, ale z drugiej strony z jakichś powodów części okrętu wydają się być zalany wodą. Poza statkami Scott Chambliss i jego drużyna wykonali świetną robotę, przerabiając współczesne lokacje na XXIII-wieczne, zwłaszcza Wolkańska Rada Naukowa i aula Akademii Gwiezdnej Floty zasługują na uwagę.
Wiele aspektów produkcji podnosi poprzeczkę dla kolejnych produkcji z tej serii. Charakteryzacja postaci jest świetna. W filmie nie występuje zbyt wielu obcych, ale ci, których widzimy zostali pokazani ze sprytnym połączeniem charakteryzacji i efektów komputerowych. Szkoda, że prawie wszyscy obcy występują gdzieś w tle, nie spotkamy za wiele dialogów z obcymi nie będącymi Wolkanami, Orionami czy Romulanami. Zróżnicowanie kostiumów także wzbudza zachwyt, przy zachowaniu pewnej stylizacji mostka z ery TOS. Michael Kaplan wykonał fantastyczną pracę z romulańskimi piratami, których ubrania nie są jednolite, wolkańskimi strojami inspirowanymi TOSem i TMP, a nawet lekko futurystycznymi strojami gości baru w Iowa. Najbardziej zawiodły mnie mundury z USS Kelvin - nie dlatego, że były źle zaprojektowane, po prostu bardziej nawiązywały do TNG niż do TOS i wydało mi się to nieodpowiednie. Załoga Kelvina została wyposażona w sprzęt będący przykładami TOSowych komunikatorów i fazerów. Komunikator otwiera się i wydaje taki sam dźwięk jak w TOSie, ale nie wiadomo dlaczego nie nawiązano do "The Cage", by powiązać film ściślej z historią Treka.
Ostatnim elementem produkcji, o którym chcę wspomnieć to ścieżka dźwiękowa. Muzyka Michaela Giacchino może stanowić sporą niespodziankę, jeśli porównać ją z twórczością Hornera czy Goldsmitha, aczkolwiek fani jego ścieżek dla "Zagubionych", "Iniemamocnych" i "Ratatuj" rozpoznają charakterystyczny styl. Główny motyw jest piękny i optymistyczny, i przeplata cały film, zaś romulańskie motywy perkusyjne wzmacniają poczucie zagrożenia. Sekwencja otwierająca film i cała ścieżka jest bardzo emocjonalna i niezapomniana. Mimo, że muzyka mi się spodobała, jako fan naprawdę liczyłem na to, że Giacchino doda więcej motywów z TOS i filmów z tej epoki. Robił podobnie w innych ścieżkach, np. "Speed Racer" albo "Mission Impossible III", ale najwyraźniej tu kompozytor (i Abrams) chciał, by muzyka miała swoje unikalne brzmienie.
Zaczęła się nowa epoka.
Podsumowując uważam, że J.J. Abrams i jego drużyna zrobili dokładnie to, co zamierzyli, choć wydawało się niemożliwe, by Star Trek dla nowego pokolenia był bardziej realistyczny i sensacyjny, a jednocześnie szanował dziedzictwo przeszłości. Ten film to nie "Star Trek Twojego ojca" i na pewno niektórym fanom zaakceptowanie wszystkich zmian przyjdzie z trudnością, ale moim zdaniem to wciąż jest Star Trek. To radosny (często zabawny) film rozrywkowy ze sporą dawką emocji, zwłaszcza dla fanów Star Treka. Każdy fan będzie chciał go obejrzeć w kinie przynajmniej raz (ja na pewno obejrzę wiele razy, zwłaszcza w IMAX).
Każdy kolejny film porównuję do "Star Trek II: Gniewu Khana", mojego (i nie tylko) ulubionego. Zdecydowanie za wcześnie na werdykt ostateczny, ale jak dla mnie to jeden z najlepszych filmów Star Trek.
Znowu mamy 1982 rok. Nowi ludzie, z nową wrażliwością, którzy przyszli i wstrząsnęli wszystkim. I tak jak w przypadku "Gniewu Khana", stworzyli podstawy do nakręcenia kolejnych filmów. "Star Trek" J.J. Abramsa jest bardzo cennym nabytkiem w trekowej rodzinie. Zjawia się we właściwym momencie i nie mogę się doczekać na to, co przyjdzie po nim.
Wersja z większymi spojlerami pojawi się wkrótce na TrekMovie.
Oryginalną recenzję można przeczytać na TrekMovie.[/more]