Forum › Fandom › Opowiadania › Cykle opowiadań › Przeznaczenie - Terra
Jestem mieszańcem - półczłowiekiem, pół-Romulaninem... Nic specjalnego, ale zawsze. Po ojcu, człowieku Robinie Cullasie, agencie Sekcji 31, odziedziczyłem wygląd zewnętrzny. Po matce, Romulance N'alae, córce senatora Imperium, dostałem zieloną krew i podejrzliwą cześć charakteru. W swojej mądrości nazwali mnie Nezar Corvus. Niestety, nie dane było nam się cieszyć rodzinną miłością. Rodzice zginęli w wypadku promu... Taka była przynajmniej oficjalna wersja. Po ich śmierci wychowania mnie podjęła się siostra ojca, wtedy jeszcze kapitan Sabrina Carver.
Życie płynęło mi w miarę nieźle. Musiałem tylko się pilnować, żeby nie wypaplać, kim naprawdę jestem, bo pomimo buńczucznych zapowiedzi Federacji, że nikogo nie dyskryminuje, to jednak ludzie w niej żyjący nie byliby zbyt zachwyceni wiedząc, że w ich otoczeniu jest Romulanin. Dlatego też wymyśliłem bajeczkę, że jestem w połowie Wolkanem, co ucinało kolejne pytania... I tak się moje życie toczyło aż do Akademii.
Do której zresztą w dużej mierze pomogła mi się dostać Sabrina, wtedy już w stopniu kontradmirała. Było to spowodowane moją niechęcią do matematyki i przedmiotów ścisłych. Zresztą dawałem sobie radę całkiem nieźle. W Akademii prawdę, kim jestem, nieoficjalnie oczywiście, znało tylko dwoje ludzi: komendant Akademii i główny lekarz.
Przez pierwsze pół roku wszystko szło utartym torem. W dzień temperowałem swój romulańsko-ludzki temperament, a wieczorami wyżywałem się w holodekach. Zreplikowałem sobie miecz według własnych pomysłów. Długi na 106 cm, z czego klinga miała 85 cm długości i 7 mm grubości. Z wyglądu był podobny do rozciągniętej litery "S". Jak wtedy sądziłem, nauczyłem się nieźle nim posługiwać... Nie mogłem się bardziej mylić. Tak w miarę spokojnie żyłem sobie do pewnego wieczora. Wchodząc do holodeku nie zauważyłem, że jest używany, i niewiele brakowało, żeby jakaś poczwara z szablami zamiast rąk skróciła mnie o głowę. Zdążyłem tylko odskoczyć, wyszarpnąłem miecz z pochwy i ciąłem ukośnie z dołu. Bestia padła martwa z czerwoną pręgą przecinającą pierś. Z głębi jaskini usłyszałem chrapliwy śmiech i słowa.
- Doskonale, kadecie...
- Co? Kto? - zdołałem wydukać, gdy z cienia wynurzył się rosły Klingon, w którym rozpoznałem... Brygadiera Kara z rodu Kara - mojego wykładowcę taktyki.
- Chciałbym zobaczyć, czego się nauczyłeś po pół roku ćwiczeń tym... scyzorykiem...
- To nie jest scyzoryk, sir! - zareagowałem natychmiast. - A tak w ogóle, to skąd pan wie, co robię?
- Nietrudno było się dowiedzieć, gdzie znikasz co wieczór od pół roku i co w tym czasie robisz - uśmiechnął się ponownie. - Poza tym wiem... kim jesteś naprawdę.
Zesztywniałem, mocniej zacisnąłem dłoń na mieczu.
- Słucham? - odparłem.
- Wiem, że nie jesteś Wolkanem, tylko Romulaninem.
Klingon był pewien tego, co mówił. Skąd się dowiedział? Zaprzeczanie raczej w niczym nie mogło pomóc.
- I, co z tego? - nadal się zastanawiałem, co robić. - Czy to panu przeszkadza?
- Nie przeszkadza. - Jego odpowiedz zaskoczyła mnie. Przecież znałem niechęć Klingonów do Romulan. - A teraz stawaj. Zobaczymy, czego się nauczyłeś.
Tak mniej więcej zaczęła się moja prawie 3,5 letnia udręka. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że Kara posiada tytuł Da'Ha - tytuł mistrza. Niestety, ta wiedza na niewiele mi się przydała. Ćwiczyliśmy prawie codziennie i przez cały ten czas dostawałem niezłe lanie, o pokonaniu go już nie wspomnę. Pod koniec Akademii musiałem sobie już nieźle radzić, bo chociaż nadal pokonanie go było poza moim zasięgiem, to jemu pokonanie mnie przychodziło coraz trudniej, a i trafiły się paty w naszych pojedynkach. Po jakimś czasie wiedział o mnie wszystko, a ja nic przed nim nie kryłem. Nie powiedziałbym, że to jest przyjaźń. Były to raczej stosunki mistrz-uczeń. Wiedział o moich wątpliwościach i nadziejach, wiedział o moich wątpliwościach względem wypadku rodziców - stwierdził tylko, że to interesujące.
Jakieś dwa miesiące przed zakończeniem Akademii moje i tak skomplikowane życie stanęło teraz na głowie, by mi dokopać. Na jednym z naszych spotkań Klingon rzucił mi padd.
- Co to jest?
- Przeczytaj, a się dowiesz.
Jego stwierdzenie jeszcze podgrzało moją ciekawość i tak już nieźle rozbudzoną, no więc przeczytałem. Był to raport z wykonania "wyroku" na zdrajcy, jakim niby miał być mój ojciec, i przy okazji na jego żonie. Ojciec według tego raportu miał przekazać Romulanom odtrutkę na zarazę, jaką rozsiała po Imperium Sekcja 31 w celu zniszczenia zagrożenia z ich strony, a przynajmniej takiego ich osłabienia, by przestali być takim zagrożeniem, za jakie brała ich Sekcja. Była tam też wzmianka o mnie - miałem zginąć, jeśli dowiedziałbym się czegokolwiek na temat swoich rodziców i szukał zemsty za ich śmierć. Nie mylili się. Nie wiem, jak długo siedziałem bezmyślnie wpatrzony w ścianę holodeku.
- Czy to prawda? - musiałem się upewnić.
- Tak.
To mi wystarczyło, wierzyłem mu.
- Co chcesz zrobić? - spytał.
- Muszę z kimś pogadać - odkrzyknąłem, wybiegając w poszukiwaniu najbliższego komunikatora.
Było to jedna z chwil, gdy dziękowałem ciotce, że dała mi nadrzędny kod dostępu do swojego komunikatora. Używałem go po raz pierwszy. Połączenie uzyskałem prawie natychmiast.
- Pani admirał, czy możemy się spotkać jutro w parku? Mam do pani ważna sprawę... - już chciała coś powiedzieć, ale się powstrzymała.
- Dobrze... O szóstej.
- Będę czekał - rozłączyłem się i ruszyłem do swojej kwatery.
Sabrina przyszła na spotkanie z adiutantem.
- Pani admirał, czy możemy porozmawiać na osobności? - spytałem, patrząc wymownie na adiutanta w stopniu komandora porucznika.
- Dobrze... Henry, zostaw nas na chwilkę samych. - Patrzyliśmy, jak komandor się oddala.
- No, już nie ma świadków, Nezar. Mów, o co chodzi, i dlaczego wczoraj byłeś taki oficjalny i tajemniczy.
- Przecież ja zawsze jestem tajemniczy - uśmiechnąłem się i podałem jej padd. - Proszę, przeczytaj to, zanim zadasz następne pytania.
Przeczytała.
- A więc to prawda...
- Co jest prawdą? Wiedziałaś?!
- Nie wiedziałam, ale podejrzewałam. Nie wierz w to, co jest tu napisane. Twój ojciec nie był zdrajcą, był bohaterem. Od początku był przeciwny Sekcji, gdy ta rozsiewała zarazki. To, co zrobił, zrobił z miłości do twojej matki. Chciał też ukrócić poczynania Sekcji w innych sprawach, ale ta dopadła twoich rodziców niedługo po twoim urodzeniu.
- Skąd to wiesz?
- Robin powiedział trochę, zanim wydarzył się ten "wypadek", reszty dowiedziałam się z tego raportu. Ale zostawmy to, to już jest przeszłość. Mnie interesuje, co ty chcesz teraz zrobić.
- Ja?! - niemal krzyknąłem. - Ja jestem do odstrzału i jakoś o niczym innym nie umiem myśleć. Myślałem, że ty mi pomożesz.
- Ja niewiele mogę ci pomóc, ale to może wskaże ci drogę, którą podążać - spod bluzy wyjęła złożony na czworo list. - To list od twojej matki do ciebie. Miałam ci go oddać, gdy będzie ci groziło jakieś niebezpieczeństwo. To chyba ta chwila.
List był krótki. Donosił, że matka mnie kocha niezależnie od tego, co się ze mną dzieje. Dowiedziałem się z niego też, że gdyby groziło mi niebezpieczeństwo, mam spróbować dotrzeć na Romulusa. Tam pomoże mi mój dziadek, głowa domu Aimne i senator imperium Giellun. On wie o wszystkim i przysiągł, że się mną zaopiekuje.
Było to zawsze jakieś wyjście, niebezpieczne, ale wykonalne. Wiedziałem też, że Romulanie, jeśli chodzi o rodzinę, wywiązują się ze wszystkich obietnic - są "honorowi", jakby to powiedział Kara.
Nic więcej już mi nie było potrzebne, w ciągu kilku sekund podjąłem decyzję i wiedziałem, że od niej nie odstąpię.
- Pojąłeś już decyzję? - było to bardziej stwierdzenie niż pytanie.
- Tak... Podjąłem... Lecę na Romulusa.
- Tak myślałam, w końcu w połowie jesteś Romulaninem. Pomogę ci się tam jakoś dostać.
- Jakoś?
- Daj mi tydzień, a zobaczę, co się da zrobić, i dam ci znać w jakiś sposób.
Jeszcze tego samego dnia na treningu powiedziałem Karowi o mojej decyzji. Tylko dzięki temu, że znałem go już parę lat, jego reakcja mnie nie zaskoczyła. Spytał mnie tylko, czy wiem, na co się piszę. Wiedziałem...
Tydzień oczekiwania na wiadomość był istną mordęga dla mojego ciała, a to z powodu zintensyfikowania ćwiczeń przez Klingona. W końcu wiadomość przyszła, tylko w innej postaci, niż się spodziewałem. Przybrała on postać pięknej Azjatki w mundurze porucznika Floty, która to pani porucznik była moją przewodniczką aż na pokład orbitującego wokół ziemi okrętu klasy Ambassador. Tam spotkałem ciotkę przeprowadzającą inspekcję okrętu.
- No, jesteś... Nie mogłam się z tobą gdzie indziej spotkać, bo byłam dość zajęta i dopiero teraz mam parę minut.
- W porządku, rozumiem.
- Dobrze. To słuchaj. W dniu wręczenia patentów oficerskich w Akademii, a dokładnie po tej uroczystości przeniesiesz się na pokład stacji McKinley, tam zastaniesz okręt USS Abraham Lincoln, to niezmodernizowana jednostka klasy Excelsior. Jego kapitanem jest Zew Barak, stary przyjaciel rodziny. Niedługo przechodzi na emeryturę, więc zgodził się wziąć udział w tej, jak to nazwał, "awanturze". Od niego też dowiesz się reszty szczegółów. To na razie wszystko. Nie wiem, czy się jeszcze zobaczymy, więc teraz życzę ci szczęścia.
- Dziękuję. Na pewno się przyda.
Pozostały miesiąc spędziłem na zdawaniu ostatnich egzaminów w Akademii, ćwiczeniach z Karą - tak intensywnych, że co wieczór padałem na łóżko prawie nieprzytomny. Wtedy też chyba opanowałem do perfekcji oglądanie się przez ramię. Ech... ta moja romulańska natura.
Dzień przed rozpoczęciem przeze mnie podróży Kara wręczył mi długie pudełko z hebanowego drewna. A przynajmniej na takie wyglądało. W nim znalazłem miecz identyczny z moim, tyle że ten był wykonany ręcznie. Miał rękojeść z jakiegoś ciemnego drewna, zakończoną metalowym okuciem. Na klindze były dwa małe zacięcia, zaś ona sama miała motyw roślinny na całej swojej długości. Zaraz za rękojeścią były wygrawerowane słowa w dziwnym, na pewno nie klingońskim języku. Był też lżejszy i lepiej wyważony, był po prostu piękny.
- Dziękuję - wychrypiałem, gdy tylko udało mi się oderwać oczy od ostrza. Z tego wszystkiego nawet nie spytałem, skąd ma ten miecz, bo na pewno nie został on wykonany przez Klingona.
- Nie dziękuj - odparł. - Daję ci go tylko dlatego, żebyś pamiętał, czego się nauczyłeś, i żebyś kierował się honorem.
- Nie zapomnę.
Klingon kiwnął głową i wyszedł z holodeku. Ponownie spotkaliśmy się dopiero wiele lat później.
Akademię skończyłem z 61 lokatą w moim roczniku, byłoby zresztą o wiele gorzej, gdybym dużo nie nadrobił pilotażem i taktyką, ale i tak nie było się czym chwalić. Cała uroczystość ukończenia Akademii ciągnęła się niemiłosiernie, gdy ja myślami byłem w całkiem innym miejscu.
Po uroczystości w ciągu kilku minut znalazłem się na pokładzie stacji, a tam czekała na mnie niespodzianka. Pani admirał czekała na mnie w przesyłowi...
- Chodź, odprowadzę cię do śluzy.
- Tak jest - rzuciłem tylko i ruszyłem za nią.
Prowadziła nas przez część stacji, która wyglądała na mało uczęszczaną.
- Na początek chciałabym ci pogratulować ukończenia Akademii, choć twoje wyniki mnie rozczarowały. Wiem, że stać cię na więcej.
- Dzięki. No, jakoś tak wyszło.
- Aha, czy to nie przypadkiem przez tego Klingona? Zresztą nieważne, słuchaj... Kapitan Barak dowiezie cię do Strefy Neutralnej, zresztą to i tak ostatnia misja patrolowa tego okrętu. Tam dostaniesz prom, którym przekroczysz granicę, a dalej będziesz musiał sobie radzić sam.
- Dam sobie radę. - Tak, wierzę, ale znam jeszcze jeden sposób, żeby ci pomóc. Podróż potrwa jakiś miesiąc, za jakieś trzy tygodnie wyślę do twojego dziadka kodowaną wiadomość, żeby mógł ci jakoś pomóc.
- To ryzykowne.
- Wiem, ale w końcu złożył obietnicę twojej matce, że się tobą zaopiekuje.
- Ryzyko ponoszę tak czy tak, ale jeśli dotrzyma obietnicy, to może uratować moją skórę.
- Dokładnie... Chodź, bo Lincoln odleci bez ciebie. Mam tylko nadzieje, że nie zapomnisz o federacyjnej części swojej rodziny, jak już zadomowisz się na Romulusie.
- Na pewno nie zapomnę, nie po tym, co dla mnie zrobiłaś.
Gdy doszliśmy do śluzy, ciotka pożegnała się ze mną dość czule, co zostało skomentowane ironicznymi uśmieszkami oficerów przy śluzie. Po wejściu na okręt przekonałem się, że istotnie był wiekowy.
Jakiś chorąży zaprowadził mnie do kajuty, którą dzieliłem z nim i jeszcze jednym chorążym. Nazywał się Karell i był niewiarygodnie zdziwiony, że nie mam żadnych rzeczy osobistych poza mieczem. Z kapitanem spotkałem się po paru dniach.
- Kapitanie, chorąży Nezar Corvus melduje się na rozkaz! - wyprężyłem się jak struna.
- Spocznijcie, chorąży... Wiem od pani admirał, co chcesz zrobić i kim jesteś. Wiem także, że jest to niebezpieczne, ale nie wiem, dlaczego chcesz to zrobić
- Z całym szacunkiem, kapitanie, ale nie mogę tego powiedzieć.
Nie spodobała mu się ta odpowiedź.
- Rozumiem. Przydzielę was, chorąży, do pilotowania promów.
- Tak jest, sir.
- Możecie odejść, chorąży.
To na tyle, jeśli chodzi o dobre stosunki z kapitanem. Reszta podróży przebiegła spokojnie, dokładnie mówiąc - była to kompletna nuda. W końcu jednak się skończyła. Dotarliśmy do Strefy Neutralnej.
- Chorąży Corvus zgłosi się do hangaru pierwszego.
Komunikat wyrwał mnie z zamyślenia nad paddem. Paddem, który kończył coś, co się właściwie jeszcze nie zaczęło. Klepnąłem komunikator.
- Już idę.
W hangarze spotkałem kapitana stojącego przy jednym z promów... Klasa 7.
- Ten jest twój - wskazał na prom. - Nic lepszego nie mogę ci dać...
- Wystarczy, kapitanie.
- Widzę, że jesteś pewny siebie, synu. Teraz słuchaj uważnie... Nie będziesz leciał jedynym promem, jaki wypuszczę... Ale następne polecą w odległości pół roku świetlnego od ciebie. Oficjalnie jest to operacja dokładniejszego kontrolowania granicy. Tak czy inaczej, będziesz miał parę minut na zmianę kursu i spotkania się z jakimś romulańskim okrętem. Niestety będzie to też oznaczało, że nie będę mógł ci pomóc, gdyby coś było nie tak.
- Nie szkodzi, wszystko będzie dobrze. Kapitanie, w mojej kajucie leży moja rezygnacja ze służby we Flocie. Nie chciałbym być brany za zdrajcę albo jakiegoś innego przestępcę. Pani admirał Carver będzie wiedziała, co z tym zrobić.
- Wszystkiego dopilnuję, o to nie musisz się martwić.
- Dziękuję.
Zdjąłem z munduru komunikator i nity chorążego i oddałem je kapitanowi. Chwilę później mijałem wrota hangaru Lincolna. Odleciałem kawałek i obserwowałem, jak Excelsior znika w jasnym rozbłysku. Wyciągnąłem się w fotelu pilota, wprowadziłem do komputera koordynaty Romulusa i patrzyłem, jak gwiazdy rozmywają się za iluminatorem.
- Komputer, wyłączyć wszystkie federacyjne częstotliwości.
- Nie zalecane.
- Wykonaj!
- Gotowe.
- Teraz przełącz łączność na częstotliwości romulańskie.
- Niezal...
- Wykonaj!
- Gotowe.
Już zaczynałem się rozkoszować spokojnym lotem, gdy nagle mój błogostan został przerwany przez alarm zbliżeniowy.
- Co jest?
- Okręt Floty Gwiezdnej zbliża się do naszej pozycji...
- Co, do cholery? Komputer, wyjść z warp! Zidentyfikować okręt!
- Niemożliwe.
- Dlaczego? Zresztą, nie ważne. Co to za klasa?
- Streamrunner. Okręt podnosi osłony i ładuje broń.
- Jezu...
Krzyknąłem, a moje palce zatańczyły po konsoli, prom posłuszny poleceniom, z każdą chwilą wykonywał coraz bardziej karkołomne manewry. Kolejne torpedy ze Streamrunnera coraz bardziej zbliżały się do celu, jakim był mój prom.
W końcu okręt zrezygnował z bezowocnego ostrzału i otworzył ogień z fazerów. Wystarczyła jedna z fazerowych błyskawic, która trafiła w lewą gondolę promu, by ten wszedł w niekontrolowany ruch wirowy.
Może to głupie, ale to prawda, że tuż przed śmiercią widzi się całe swoje dotychczasowe życie. To, co ja zobaczyłem, wcale mi się nie spodobało. Jednak na moje szczęście sytuacja zmieniła się diametralnie, gdy mała cząstka przestrzeni zafalowała, ujawniając olbrzymi kadłub romulańskiego Warbirda. Następnie z zielonego kadłuba wystrzeliła zielonkawa wiązka promienia trakcyjnego, chwytając śmiertelnie ranny prom.
Ocknąłem się w ambulatorium... Romulańskim ambulatorium...
- Aefvadh.
Aż podskoczyłem słysząc głos za sobą. Zacząłem wykonywać obrót w jego kierunku, jednocześnie próbowałem wyciągnąć miecz, który powinienem mieć przewieszony przez plecy, ale go tam nie było. Zatrzymałem się w połowie ruchu, zastygając w tej dość śmiesznej pozycji. Okazało się, że to romulański kapitan.
- Jolan tru, kapitanie. Proszę o azyl w Imperium Romulańskim - zwróciłem się do niego, po romulańsku.
- No proszę, kolejna zagadka.
- Słucham?
- Jestem Riov Dawntali i dowodzę RIS Eribu. Jakiś tydzień temu dostałem rozkaz od samego Pretora, by przybyć do tego miejsca i czekać. Dzisiaj natomiast zaobserwowałem, jak jeden okręt Federacji wypuścił prom, który to prawie natychmiast obrał kierunek na serce Imperium. Parę minut później pojawia się kolejny okręt Federacji i ostrzeliwuje prom, prawie go niszcząc. Gdy ja interweniuję i ratuję pilota promu, kapitan Steamrunnera żąda jego bezwarunkowego wydania. Postanawiam o tym zameldować i czego się dowiaduję? Mam za wszelką cenę utrzymać przy życiu pilota promu i wyprosić ze strefy okręt Federacji. Co ciekawsze, pokładowy agent Tal'Shiar dostaje zakaz zbliżania się do pilota. Do tego muszę oczekiwać przybycia na pokład senatora Imperium. Pikanterii dodaje jeszcze informacja, że pilot jest w połowie Romulaninem i doskonale mówi w naszym języku, że już o jego rzeczach osobistych nie wspomnę. Czy mógłbyś mi wyjaśnić chociaż jedną tych kwestii?
- Przykro mi, kapitanie Dawntali. Nie mogę nic powiedzieć do czasu przybycia senatora. - Nic nie mogłem wyczytać z jego twarzy. - A kiedy przybędzie senator?
- Za pół godziny - skierował się do drzwi.
- Kapitanie... czy mógłbym odzyskać moje rzeczy?
- Niestety, nie mogę tego zrobić do czasu przybycia senatora - pierwszy raz się uśmiechnął i nie bardzo mi się to podobało.
Drzwi zamknęły się za nim, a ja przesiedziałem sam te pół godziny. Gdy drzwi ponownie się otworzyły, stanęło w nich dwoje Romulan - kapitan i senator Giellun. Ukłoniłem się.
- Jolan tru, senatorze Giellun.
- I ja witam ciebie, Nezarze... Kapitanie, proszę nas zostawić samych.
- Tak jest, senatorze - i zniknął za zamykającymi się drzwiami.
- A teraz opowiadaj.
- Co?
- Opowiedz o sobie. Wprawdzie pani admirał przesłała wszystkie twoje akta, ale chcę to usłyszeć od ciebie.
W końcu będę musiał komuś tutaj zaufać, a senator był do tego najwłaściwszą osobą. Więc opowiedziałem - wysłuchał mnie uważnie.
- A teraz, co chcesz ze sobą zrobić?
- Żyć... i dorwać odpowiedzialnych za śmierć moich rodziców.
- Jeśli chcesz żyć w Imperium, musisz wiedzieć, że będzie sprawdzana twoja lojalność względem Imperium.
- Chcę tu żyć i będę lojalny. Wprawdzie nic nie mam przeciwko Klingonom i Federacji, ale jak składam komuś przysięgę, to zawsze jej dotrzymuję - bez względu na konsekwencje.
- Dokładnie takiej odpowiedzi od ciebie oczekiwałem. Nawet nie wiesz, jak bardzo jesteś podobny do matki.
Włączył komunikator.
- Kapitanie, zapraszamy do nas.
Dawntali zjawił się natychmiast.
- Kapitanie, proszę jako pierwszy poznać mojego wnuka - Nezara Corvusa...
Zabawnie było obserwować rosnące zdumienie na jego twarzy.
Dobra ludzie.... to moje pierwsze opowiadanie (czytaj też "Romulańskie").
Możecie tutaj...... zresztą wszyscy wiedzą do czego to służy.
Życzę miłej zabawy 😀 😀
Po mojemu świetny debiut Corvus:) Warkie, proste, przyjemnie pisane, lekko zaskakujące. Czekam na kolejne cześci 🙂
Hmm..Cieszę się że napisałeś to opowiadanie: w końcu jest romulańskie 🙂 Ale mam zastrzeżenie. Ten Klingon któremu Corvus zawierza bez mrugnięcia okiem. Ale jestem oczywiście pełen podziwu i czekam na ciąg dalszy.
Podstawowe pytanie..a dlaczego nie miałby się zwierzać swojemu mentorowi i mistrzowi?
Hmm..Cieszę się że napisałeś to opowiadanie: w końcu jest romulańskie 🙂 Ale mam zastrzeżenie. Ten Klingon któremu Corvus zawierza bez mrugnięcia okiem. Ale jestem oczywiście pełen podziwu i czekam na ciąg dalszy.
Co do zaufania. To proste..... wtedy jeszcze planowałem zostać w GF, więc znajomość z klingonem było jak najbardziej na miejscu. Co więcej był moim jedynym przyjacielem w akademi, pewnie dlatego że wiedział o mnie prawdę i nie przeszkadzało mu to.......
Dzięki za uznanie, kiedy dalsza cześć?...... jak najszybciej mam nadzieję 😀
Bardzo dobre opowiadanie... ale tylko jedna uwaga - Sekcja 31 jest najlepszą organizacją tego typu nie dlatego z każdy o niej wie lecz że niewielu o niej wie.
No tyle ze o Sekcji 31 wie obecnie każdy kapitan floty zdaje się (dobrym przykładem jest SFC 3, jesli dodac te gre)
Oświeć mnie bo nie pamiętam... albo dawno nie grałem w kampanie ;).
Albo nie grałeś w najlepszą z nich wszystkich czyli w kampanie klingonską:)
<<<<<<<
W czasie ceremonii inauguracyjnej przy Unityi klingoński kapitan spytał skąd wiadomo ze sensory do wykrywania okrętów zakamuflowanych są cokolwiek warte skoro federacja niema żadnego współczesnego urządzenia maskującego aby to przetestować, na co kapitan jednego Intrepida odpowiada ze to zapewne tajne a kapitan chyba z Ulissesa odparł rozbawionym głosem na otwartym kanale którego słuchali wszyscy
- Spytajcie Sekcje 31
<<<<<<
Jest coś takiego , Crusty. I zgadzam sie z Coenem ze klingonska kampania jest najlepsza.
A wracajac do opowiadania: ciekawy watek, szczegolnie s31 siedzaca na karku i ucieka na romulus. Mam dwa zastrzezenia - nr 1 - czytaj, albo daj komus do przeczytania opowiadanie zanim umiesciesz. Troche bykow, literowek itd (np. przelecial, kawalem 😀 ). Zawsze utrudnia czytanie. Nr 2 - gdyby s31 chciala biedaka zaciukac, nie atakowala by sie na plaskiej drodze 😀
Poza tym ok, czekam na dalszy ciag. Motywuje mnie to przy okazji do skonczenia nastepnej czesci Zaglady 😀 - nie moge zostac w tyle jak inni cos umieszczaja :D. A ... pisanie w pierwszej osobie ... fajna rzecz, ale troche ogranicza. Nie bardzo bedziesz mogl opowiadac wydarznia z pkt widzenia innych, bedziesz ograniczony tylko do przezyc glownego bohatera. Ale jak tak wolisz, to ok.
Właśnie to pisanie w pierwszej jest miłą odmianą, bo na tym forum chyba jeszcze nikt nie pisał w pierwszej
Opowiadanie bardzo mi się podobało. Nareszcie znalazłem wątek romulański. A ta niepewność kim się jest - ciekawie opisana.Jeżeli to jest debiut to doskonały. Czekam na więcej.
Przeznaczenie - ch'Rihan
Cztery miesiące minęły od chwili przybycia Nezara Corvusa na Romulus. Nastał federacyjny rok 2365, a także romulański 1502 PL. Przez te kilka miesięcy pobytu w Ra'tleihfi, stolicy Imperium wiele się zmieniło w jego życie. Czasami w taki sposób jakiego by się nie spodziewał. Dzięki zabiegom senatora Gielluna u Pretora Nirsem’a, Nezar uzyskał obywatelstwo Imperium Romulańskiego. Nie było to jedyna zmiana statusu nowego obywatela. W domu Aimne stał się v’Faelivh, adoptowanym synem, co zresztą znacznie podniosło jego znaczenie nie tylko w samym rodzie. Pomimo tak przychylnego przyjęcia ze strony Pretora i głowy swego domy, Corvus nadal były obcą osobą która dopiero musi sobie wywalczyć pozycje w społeczeństwie. Społeczeństwie które wcale tego nie pomaga. Najbardziej jaskrawym przejawem tego było przesłuchanie przeprowadzone przez Tal’Shiar na nowym obywatelu. Jedynym efektem tego „przesłuchania” był pobyt chorążego w szpitalu przez tydzień i cicha decyzja rzeczonego obywatela o krwawej zemście na oprawcach. Gdyby tajna policja wiedziała o tym postanowieniu albo by wyśmiała go, albo nie pozwoliła żywemu opuścić budynku Tal’Shiar. Jednak tego nie uczyniła...
Jednak wracając do zmian zachodzących w życiu Nezara, to kolejną sprawą do załatwienia było ustalenie stosunków z rodzeństwem swojej matki, a teraz swoim. Trochę pokręcona sytuacja, ale w społeczeństwie Rihannsu całkowicie do przyjęcia. Tak więc najstarszy był Quoren, początkujący polityk a także następca ojca tak w senacie jak i jako głowa domu. On zaakceptował nowego brata ze względu na decyzję ojca i na dobro domu, a swoje obiekcje zachował dla siebie. Lepiej poszło z młodszą siostrą Quorena, Edią. Edia oficer Galae w stopniu Khre’Arrain. Przyjęła do wiadomości Corvusa bez żadnych zastrzeżeń, a wręcz wyciągając z tego spore korzyści. Głównie w postaci informacji o Gwiezdnej Flocie.
Tak by wyglądały pierwsze miesiące życia pól romulanina w nowym domy, gdyby nie jeszcze jedna sprawa, a raczej osoba..... Arai ir-Monitai t’Mori. Córka Rianov, zbrojmistrza domu Aimne. Nie można by tego nazwać miłością od pierwszego wejrzenia. Było to raczej stale i nieprzerwanie rozbudzane uczucie. Potęgowane przez częste treningi w walce na miecze i nie tylko, spotkania i rozmowy. Tak więc miłość kwitła, a grupa przyjaciół i znajomych powoli rosła. W raz z tym rosły jego możliwości i kontakty. Lecz to wszystko razem nie pomogły mu załatwić wstępu do Galae. Została mu jednak jeszcze jedna możliwość. Senatorska flota należąca do jego domu...
Takie floty posiadało wiele z domów imperialnych. Wszystkie Wysokie Domy i cześć Średnich Domów posiadało rożną liczbę okrętów. Ich ilość wahał się od 5 do nawet 30 okrętów. Są on przeważnie używane do ochraniania własności poszczególnych, często to właśnie okręty domów zwalczają piratów na terenie imperium. W te zestawienia nie włączano frachtowców i innych jednostek transportowych. Również wiek i typ okrętów był bardzo zróżnicowany. Jednostki należące do floty Aimne były jednymi z nowszych w porównaniu z innymi flotami. Pozostało się tylko dostać na jeden z nich, a może dostać jeden z nich.
- Mam nadzieję że dobrze cię zrozumiałem – głowa domu Aimne i senator imperialny – ty chcesz własny okręt?
- Dokładnie, v-di’Ranov – odparł z pewnością w głosie jego potomek – Dokładnie o to proszę.
- Dobrze że prosisz, inaczej nie rozmawialibyśmy. Czy zdajesz sobie ile kosztuje utrzymanie okrętu? A ty do tego nie masz żadnego doświadczenia w dowodzeniu okrętem.
- To nie dokończa prawda. – zaoponował młodzian - W akademii dużo duży nacisk jest położony na dowodzenie, a absolwenci w razie konieczności mogą dowodzić większością jednostek GF...
- Ty tak twierdzisz... – senator odbił piłeczkę i rozsiadł się wygodniej w fotelu – A dlaczego nie miałbyś najpierw zdobyć doświadczenia pod rozkazami któregoś z moich kapitanów.
- Nic z tego, v-di’Ranov – odparł ze smutkiem Nezar – Na okręcie potrzebne jest zaufanie, a ja póki co nie wzbudzam zaufania w oficerach, tak Galae jak i floty domowej... wydanie rozkazu żeby mnie „zaakceptowali” narobi jeszcze więcej złego – dorzucił wyprzedzając zdanie senatora.
- Widzę że dokładnie sobie to przemyślałeś – odezwał się senator po chwilowym zamyśleniu – Daj mi trochę czasu do zastanowienia, a zobaczę co da się zrobić.
- Nic więcej nie chciałem – zakończył odwracając się do drzwi i ukrywając uśmiech, wyszedł z gabinetu.
Zapadły szybkie decyzje i już dwa dni później Nezar Corvus został wezwany na spotkanie. Tym razem senator nie był sam.
- v-di’Ranov , Rianov Makit - Nezar przywitał z szacunkiem obecnych
- Siadaj. Wezwałem Makita jak zainteresowanego, w końcu to jemu będziesz podlegał ty i twój okręt – senator uważnie obserwował twarz v'Faelirha i zauważył lekki uśmiech który natychmiast zniknął. – Ale niech resztę wyjaśni on sam.
- Chociaż ten pomysł mi się nie podoba, to jednak nie ja tu decyduje.- przerwał przeglądając pady trzymane w ręku, jeden z nich podał Nezarowi – Jedyne co mogę ci dać to D-7R ‘Mori’. To jednostka zmodernizowana, pracowaliśmy nad nią jeszcze przed przejęciem dwóch Falconów, zmniejszyliśmy mu załogę prawie o połowę i wymieniliśmy większość wyposażenia. Do tego zwiększyliśmy moc wyjściową dział plazmowych...
- Nie disruptory?
- Wymiana się nie opłacała, - Makit odpowiedział nie przerywając wykładu- do tego wyrzutnie torped typ S1.... tak czy inaczej okręt jest w najlepszym porządku, no jeśli tak można powiedzieć to o tym starym okręcie...
- I co bierzesz? – tym razem to był senator Giellun
- Na ziemi jest takie powiedzenie „ Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby” – spojrzał na obu męszczyzn – Biorę. Co z załogą?
- Na 250 osób mogę ci dać wszystkich, poza starszymi oficerami. Tych dopiero będę szukał...
- To nie będzie konieczne – Nezar wyjął z kieszeni pad i podał go senatorowi, ten do przejrzał i przekazał go Makitowi ten także przejrzał go chwilę.
- Niezła grupę zebrałeś. I to właśnie ich chcesz na starszych oficerów?
- Ich znam i wiem że mogą ich kontrolować.
- Dobrze powiedziane. Jesteś tu, ile? Pół roku i sądzisz że ich znasz, a oni ci zaufają?
- Tak. – krótka odpowiedz zahamowała potok pytań kierowanych pod jego adresem.
- Zdecydowany i uparty - Makit po raz pierwszy w czasie tej rozmowy się uśmiechnął – Obyś się nie przeliczył...
- Nie ma obawy, sir.
- No dobrze, przeniosę tych których mogę. Tych co aktualnie nie służą powiadomię. Liczę że oni wszyscy wiedzą?
- Tak jest i dziękuję.
- Jeszcze jedno, Nezar – senator przerwał podziękowania – Nie masz pierwszego oficera.
- Wiem.... ale nie zdecydowałem komu dam to stanowisko.
- Czy aby na pewno?- drążył senator, czując niepewność odpowiedzi
- Tak
- No dobrze. Możesz odejść. Za miesiąc obejmujesz dowodzenie.
Corvus zadowolony z przeprowadzonej rozmowy, nawet nie przypuszczał ze jeszcze tej samej nocy odbędzie inną rozmowę, trudniejszą rozmowę.
Pościel zaszeleściła gdy kobieta przekręciła się na brzuch, powodując jednocześnie że koc dokładnie opiął jej pośladki.
- Nezar, ja nadal się nie zgadzam z twoimi argumentami.
- A ja tak – męszczyzna postarał się ukryć westchnienie. Tą sprawę przerabiali już wiele razy, a ona ciągle do niej wracała i wszystko się zaczynało od początku.- Arai zrozum. Skończyłaś Akademię Wojskową z wyróżnieniem i możesz dostać przydział jaki tylko ci się spodoba i to ci otworzy wspaniałą karierę. Jeśli natomiast znajdziesz się na ‘Mori’ pod moim dowództwem to będziesz się mogła z nią pożegnać.
- Wszystko to brzmi sensownie.... – dziewczyna ponownie przekręciła się na plecy jednocześnie skopując z siebie koc - ...ale ja nadal nie umie się z tym zgodzić
- To nieważne zrobisz to co powinnaś zrobić.... hej co robisz! – krzyknął czując jej dłonie na sobie – ja muszę jutro wcześnie wstać!
- To tak jak ja, a teraz leż spokojnie...
Miesiąc miedzy uzyskaniem zgody na własny okręt, a objęciem nad nim dowództwa był wyczerpującym okresem. Nezar postanowił osobiście poznać i porozmawiać z każdym członkiem załogi, a nie tylko przejrzeć ich teczki chociaż i tego nie zaniedbał. Nie był zadowolony z tego co usłyszał i zobaczył. Na prawie całym okręcie wynikły obiekcje na jego temat, oprócz mostka. Tamtejsi oficerowie bardziej byli wdzięczni ich nowemu kapitanowi za danie nowej albo drugie szansy. Poza tym jako nieliczni poznali wcześniej kapitana i wiedzieli że pod tą powłoką hevam’a kryje się coś, czego nie powinno się wystawiać na próbę. Niestety nie wszyscy o tym wiedzieli. Nauka przyszła zaraz po kilku kontuzjach i paru „przypadkowych” zgonach. Zaraz za nauką przyszło zrozumienie i dyscyplina. Żelazna dyscyplina jakiej mogły pozazdrościć załogi okrętów Tal’Shiar. Natychmiast też zniknęły niezadowolenie i niepewność, a dalsze przygotowanie do lotu przebiegły już bez najmniejszych przeszkód.
Jednak tuż przed planowanym odlotem wynikł jeszcze jeden mały problemik. Mianowicie Galae nie oddelegowało na pokład ‘Mori’ oficera łącznikowego/ doradcę, Galae'Auethnen. Takiego oficera były zobowiązane mieć wszystkie okręty nie będące częścią Galae. Jego rola nie była dokładnie sprecyzowana, wszakże miał on duże uprawniania na pokładzie. Zwykle przy przydzielaniu owego oficera nie było problemów, ale nie w tym przypadku.
- Panie Toral, jakieś wiadomości ? – Nezar spokojnym głosem spytał łącznościowca i sternika jednocześnie.
- Jak dotąd nie, jak długo będziemy czekać?
- Do oporu panie Toral, do oporu – odparł zasępiony i wznowił swoja wędrówkę od stanowisko do stanowiska.
Wszędzie panował jak najlepszy porządek i wszystko działało tak jak trzeba. Po wydarzeniach z przed kilku dni nikt nie chciał sobie pozwolić na zaniedbanie.
- Sir! Mamy przekaz ze stacji, oficer Galae prosi o przesłanie na pokład – Toral zamilkł czekając na odpowiedz swego dowódcy.
- Zezwalam i jeśli można, zaraz niech zgłosi się na mostku
- Tak jest, skipper. – odparł sternik dodając zwrot wcześniej nie stosowany w Imperium, ale wprowadzonym na pokład tego okrętu przez jego dowódcę.
Oczekiwanie na oficera trochę się przeciągało, wiec kapitan pogrążył się w rozmowie z szefem maszynowni i nie zauważył postaci wchodzącej na mostek. Zareagował dopiero na głos jego.... bardzo znajomy głos.
- Erein Arai melduje się na rozkaz, w roli Galae'Auethnen.
- Ehm... Tak! Witam na pokładzie chorąży Arai – zadowolenie walczyło w Corvusie ze zdziwieniem. Nie wiedział on że to ona zostanie przydzielona na jego okręt. Nagle przyszło oświecenie. Ona sama poprosiła o ten przydział. Postąpiła głupio, ale w tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia. – A może powinienem powiedzieć pierwszy oficer Arai.
Lekki uśmiech zagościła na jej czerwonych ustach, a jej jasny mundur floty zaczął dziwnie współgrać z czarnymi mundurami inkrustowanymi złotymi pasami, należącymi do załogi okrętu.
Odlot ‘Mori’ z systemu macierzystego, oznaczał rozpoczęcie dla całej załogi nowego rozdziału w życiu. Dyscyplina na pokładzie została utrzymana na wysokim poziomie, przez cały okres służby okrętu pod dowództwem aktualnego kapitana. Kolejne miesiące i lata pokazały że oddanie Corvusowi dowództwa okrętu było jak najlepszą decyzją. Przez większą cześć czasu okręt prowadził służbę patrolową na obszarach imperium kontrolowanych przez dom Aimne i na głównych szlakach przelotowych z których korzystały frachtowce Aimne. Te okresy monotonii były przerywane przez niezbyt częste potyczki z piratami, zresztą na więcej nie było co liczyć gdyż okręty flot senatorskich nie miały prawa przekraczać granicy imperium chyba że za specjalnym pozwoleniem. Tak czy inaczej to dzięki takim potyczkom ‘Mori’ i jego załoga zyskiwały doświadczenie bojowe, które jakiś czas później bardzo się im przydało. Zdobywanie tego doświadczenia nie następowało nagle, ale dało się zauważyć ja Nezar stosuje coraz lepsze taktyki. Załoga natomiast coraz dokładniej i szybciej wykonywała rozkazy. Jednak ta nauka nie obeszła się bez ofiar wśród załogi. Dziwnym zrządzeniem losu wśród ofiar było dwoje agentów Tal’Shiar oddelegowanych na ten okręt. Taki stan rzeczy trwał kilka lat...
Aż nastał federacyjny 2370, romulański 1506 rok PL. ‘Mori’ na przełomie roku zaczął eskortować frachtowce wynajęte do transportu materiałów w celu uszczelnienia granicy z Klingonami. Zakres prac był szeroki od stacji nasłuchowych po potężne bazy gwiezdne typu Nharves. Tym razem kurs ‘Mori’ i czterech frachtowców wiódł do układu Otha Prime. Mało znaczący system, ale postanowiono umieścić tam stacje nasłuchową w osłonie 3 platform obronnych. Sama stacja jak dwie z trzech platform były jeszcze w trakcie budowy, gdy przybył konwój osłaniany przez Nezara. W systemie poza frachtowcami i zamaskowanym ‘Mori’ nie było innych jednostek. Corvus zastopował okręt i czekał w spokoju na rozładowanie frachtowców, gdy nadszedł sygnał...
- Mam echo w namiarze 125 na 25 na 71, odległość półtora miliona ha’kit, brak identyfikacji – głos Serry był pełen ekscytacji i pewny tego co powiedziała.
- Czy to może być jeden z naszych? – spytała pierwsza podchodząc do jednej z konsol.
- Nie wiem, mama za mało danych.
- Możesz mi powiedzieć skąd przyleciał? – głos dobiegł taktyczną z fotela kapitańskiego
- Wydaj mi się ze od strony granicy.
- Stacja nic nie wychwyciła – Arai podniosła głowę z nad konsoli – Z resztą nie ma się czemu dziwić, jeszcze nie zakończyli kalibrować czujników.
Kapitan przyjął informacje do wiadomości...
- Nasz status?
- Status czerwony, silniki zastopowane, z aktywnych systemów działają tylko czujniki.... – pierwsza nie zdążyła skończyć gdy wszyscy usłyszeli podniesiony głos Serry.
- Echo!.... Nie! Dwa obiekty, odległość 1,1 miliona ha’kit, sygnatury prawdopodobnie klingońskie. Z ich kursów wnoszę ze jeden kieruje się na stacje a drugi na miejsce montowania platform.
- Cholera – zaklął kapitan zastanawiając się czy się wycofać czy jednak walczyć. Ze zwycięstwa można wyciągnąć duże korzyści.... – Zielony alarm! Wszyscy na stanowiska bojowe! – wcisnął przycisk na konsolecie przy fotelu – Kapitan do wszystkich! Zaraz wdamy się w walkę z dwoma klingońskimi okrętami. Oczekuje zwycięstwa. Przygotować się do walki!
Alarm zawył na całym okręcie. Ludzie błyskawicznie zajmowali swoje stanowiska, a kapitan spokojnym głosem wydawał rozkazy..
- Przejść na czujniki pasywne. Sternik, na silnikach manewrowych opuść nas o dwa tysiące ha’kitów. Serra pierwsze dwa strzały to torpedy plazmowe, kolejne fotonowe i chcę wiedzieć co to za okręty....
Wszyscy przyjęli rozkazy kiwnięciem głowy. Okręt powoli zaczął jakby opuszczać się na niewidzialnej linie.
- Wrogie okręty zdejmują maskowanie.... to dwie klingońskie K’T’Ingi. Osłony podniesione, wyrzutnie torped i disruptory gorące. Jedna zaraz nas minie kierując się na stacje, drugi ciągle leci w kierunku platform.
- Wykryli nas? - padło pytanie pierwszej
- Właśnie nie i to mnie dziwi.
- Nieważne, popełnili błąd i ja mam zamiar wykorzystać ten błąd. K’T’Indze bliżej nas nadać kryptonim Echo 1, drugiemu Echo 2. – lodowaty głos kapitana przerwał wyminę opinii o niezdarnych klingonach.
- Sir! Echo 1 zaczyna zwalniać przed stacją...
- Widzę, panie Toral. Teraz czas na nas. Panie Toral pełna impulsowa proszę nas tak podprowadzić pod Echo 1, abyśmy dorwali go od spodu. Kamuflaż zdejmujemy w ostanie chwili.
Okręt ruszył do przody z ogromnym przyspieszeniem.
- Arai jak długo ten Kestrel koło Nitaka V miał tam siedzieć?
- Z tego co słyszałam to niedługo miał przenieść się do innego systemy, ale jeszcze powinien siedzieć tam gdzie go zostawiliśmy.
- To dobrze, jak tylko zdejmiemy maskowanie wezwiesz go na pomoc. Wyjaśnisz mu że staramy się zablokować klingonów w systemie, ale nie jesteśmy w stanie zniszczyć obu. I postaraj się żeby Echo 2 tego nie usłyszał.
- Da się zrobić, ale 1 może to wyłapać.
- O to się nie martw, oni będą mieli większe zmartwienia.
- Jesteśmy na miejscu, pozycja zajęta.
W tym czasie klingński okręt rozpoczął ostrzeliwanie stacji i frachtowców przy niej zacumowanych. Te natomiast za wszelka cenę starały się odlecieć jak najdalej od ognia który je lizał. ‘Mori’ zajął pozycje i czekał na rozkaz kapitana, rozkaz nadszedł tuz po kolejne salwie K’T’Ingi.
- Ognia!
Blado zielony okręt podobny do jednostek napastników, pojawił się z nikąd pod Echo 1, podniósł osłony i otworzył ogień. Serie z dział plazmowych zaczęły lizać spodnie osłony, osłabiając je. Jednak nawet dopiero torpeda wystrzelona z dziobu ‘Mori’, zniosła ostrzeliwane osłony, lecz nie zdołała go zniszczyć. Oszołomiona potężnym wstrząsem klingońska załoga nie zdołała zapanować nad okrętem przez kilka cennych sekund potrzebnym romulaninowi na przeładowanie wyrzutni. W końcu Echo 1 zaczął zmieniać pozycje, starając się zasłonić wyrwę w osłonach, lecz było już dla nich za późno. Kolejna torpeda plazmowa dosięgła nieosłoniętego brzucha K’T’Ingi. Energia detonacji przebiła się przez pancerz i kadłub dosięgając maszynowni okrętu i spowodowała eksplozję reaktora antymaterii. To oznaczało koniec jednostki. Jednak i ‘Mori’ nie wyszedł z tej bitwy bez szwanku. Energia eksplodującego okrętu dosięgła zbyt blisko przebywającego romulanina. Osłony padły, pojawiły się pęknięcia i przebicia kadłuba. Naprawy zaczęły się natychmiast i wykonywane były bardzo szybko, gdyż wszyscy zdawali sobie sprawę że w układzie jest jeszcze jeden klingoński okręt.
Raporty o stanie okrętu sypały się na mostek nieprzerwanym strumieniem. Najważniejszym był raport głównego mechanika.
- Z silników wyciągniemy tylko ¼ impulsowej. Osłony padły, staram się je podnieść ale czarno to widzę. Uzbrojenie sprawne.....
- Do tego kadłub cały popękany, a o stratach w ludziach lepiej nie mówić.- wtrąciła się Arai
- Nie jest dobrze.... – jęknął Nezar
- Skipper, Echo 2 zmieniło kurs i leci prosto na nas. – głos taktycznej jeszcze bardziej zepsuł, jeśli to było jeszcze możliwe, humor kapitana
- Nie jest dobrze... – jęknął jeszcze raz, jednak sekundę później jego wyraz twarzy, zmienił się diametralnie –Arai jak szybko przybędzie ‘Lla’at’?
- Teraz to za jakieś 4 – 5 minut....
- Tyle że ze klingon rozniesie nas za 2 minuty – w głosie Brelena nie dało się wyczuć nadziei.
- Tak wiec zostaje musimy wytrzymać te dwie minuty. Panie Brelen zostaw silniki i tak byśmy im nie uciekli, chce mieć co najmniej dziobowe osłony, resztę pal diabli. Chcę też żebyś zdjął z wyrzutni wszystkie zabezpieczenia....
- Ale to może spowodować przeładowanie torpedy i eksplozję jeszcze w wyrzutni.
- Wiem o tym, ale nie mamy wyboru, zresztą ten okręt to i tak już wrak. Do roboty!
- Tak jest – mechanik oddalił się szybko z raczej ponurą miną
- Pierwsza chcę żebyś zaczęła ewakuować niepotrzebna załogę z pokładu na stację i gdzie się indziej da. Użyj promów, transporterów i czego tylko będziesz potrzebowała.
- Ale...
- Bez gadania. Wykonać! – kolejna niezadowolona osoba opuściła zdemolowany mostek
- Serra! Jak tylko klingon się zbliży ogień ciągły z torped. Nie musisz go trafić, wystarczy żeby torpedy eksplodowały jak najbliżej niego. Jasne!?
- Tak jest.
- Toral, manewry unikowe jakie tylko będziesz mógł. – w końcu Nezar zwrócił się do oficera naukowego – Deunan, sprawdź czy któraś z platform jeszcze dział, jeśli tak to niech strzela w klingona, nie musi trafić. Byle tylko robiła zamieszanie.
W tym samym momencie nie w pewnej odległości od okrętu eksplodowała pierwsza klingońska torpeda. Kapitan dziwnie zmęczony opadł na fotel i tylko kątem oka zauważył że osłony się podniosły, a torpedy coraz częściej zaczęły się oddalać od jego jednostki. Nie długo później do ogólnej strzelaniny dołączyły kolejne dalekie błyski. To była jedna z platform. Nie działała ona jednak zbyt długo, najprawdopodobniej został trafiona przez K’T’Ingę. Kapitanowi nie pozostawał nic poza czekaniem... Z sekundy na sekundę ‘Mori’ obrywał coraz mocniej. Prędkość uników zaczęła się zmniejszać, a uszkodzenia tylko rosły. Sekundy znikał stanowczo zbyt wolno. Gdy do pojawienia się ‘Lla’at’a’ pozostało 20 sekund, a z okrętu Nezara pozostał poskręcana bryła metalu bez energii. Wtedy nastąpiło coś jak najbardziej oczekiwanego. Tuż za K’T’Ingą pojawił się zwalisty kształt Kestrela. Tuz po wyjściu z warp ‘Lla’at’ rozpoczął systematyczny ostrzał klingońskiej jednostki. Po paru sekundach z klingona pozostało tylko kilka fragmentów kadłuba. To był koniec...
Wciągu następnych paru godzin do systemy ściągnęło 7 okrętów Galae, w tym przybyło 3 admirałów. Zaczęły się przesłuchania, wyjaśnianie, pisanie raportów. Krótko mówiąc powstał kontrolowany chaos, bardziej destrukcyjny niż zakończona niedawno bitwa. Cały ten cyrk trwał kolejne kilka dni w czasie których kapitan i jego załoga.... a raczej to co z niej zostało miała wątpliwy zaszczyt bycia przesłuchiwanymi przez agentów bezpieki i równocześnie dotrzeć na Romulus. Na planecie wszyscy wreszcie mogli odpocząć od wydarzeń kilku dni. Właściwie wszyscy mieli taką nadzieję, nie wszystkim spokój był dany.
Nezar wreszcie mógł się chyłkiem wycofać do swojego pokoju z przyjęcia wydanego za jego zwycięstwo.
- Światło – rzucił odruchową komendę
- Dobry wieczór, kapitanie Corvus – padło przywitanie z drugiego końca pokoju.
Reakcja Nezara była błyskawiczna. W ciągu ułamka sekundy wydobył z lewego rękawa sztylet, jednoczenie odwracając się przodem do zagrożenia.... i w ostatniej chwili się zatrzymał rozpoznając postać siedzącą w fotelu jako admirała Domarika. Jednego z gości na przyjęciu.
- Doskonały refleks, zwłaszcza po ilości alkoholu jaki wypiłeś na przyjęciu – admirał wygodniej usadowił się na fotelu
- Dobry wieczór admirale. Można wiedzieć z jakiego powodu mam zaszczyt gościć pana u siebie? – kapitan gorączkowo próbował przypomnieć sobie wszelkie możliwe powody, ale żaden z nich nie miał sensu.
- Proszę bardzo w połowie człowiek, a dobrze wychowany..
- Przepraszam, co do tego ma moja ludzka część?
- Spokojnie młodzieńcze, nie chciałem cię urazić, ale masz racje w dużej mierze moja wizyta jest spowodowana właśnie twoją ludzką spuścizną. Powiedz mi proszę czy słyszałeś o Tal Diann?
- To takie połączenie wywiadu floty konkurencyjnego względem Tal’Shiar, oraz policji wojskowej i jeszcze kilku innych atrybutów.
- Dobrze, a coś więcej?
- Nie ma takich uprawnień jak Tal’Shiar, nie posiada także okrętów...
- Dokładnie! Tyle że to nie jest do końca prawda. Oficjalnie wszystko wygląda tak jak mówisz. Nieoficjalnie natomiast wypracowaliśmy sobie dużo większe uprawnienia. Tal’Shiar wie o tym doskonale, ale z różnych względów nie reaguje i nie będzie reagować. Co do okrętów to posiadaliśmy je od samego początku. My nie posiadamy swojego symbolu, mundurów, itp. dlatego jesteśmy niewidoczni....
- My? Z pana słów wnioskuje że jest pan członkiem Tal Diann...
- Nie tyle członkiem, co dowódcą... – admirał przyjrzał się twarzy młodego kapitana – ale widzę że nie zrobiło to na tobie żadnego wrażenia.
- Raczej nie, admirale. Tyle chciałbym się dowiedzieć dlaczego mi pan to mi mówi?
- Bo chcę żebyś stał się jednym z nas. – admirał teraz dokładnie obserwował twarz potencjalnego podwładnego – Nie czynie tego bynajmniej z dobroci serca. Mam zamiar wykorzystać twoje umiejętności taktyczne i twoja wiedzę.... Tak twoja wiedzę o GF i KSO.
- Nie wiem czy się to na coś przyda. Moja wiedza pochodzi z przed 6 lat.
- Wiedzę zawsze można odświeżyć. Mi zależy na federacyjnym i klingońskim spojrzeniu na pewne sprawy, a to możesz mi dać tylko ty. Wiec jak zgadzasz się?
Nezar patrzył na admirał przez chwilę....
- A mam inne wyjście? – odparł kapitan pytaniem na pytanie.
- Bystry chłopak. – uśmiech Domarika nie był już uprzejmy, był bardziej podobny do uśmiechu drapieżnika – A więc witam kapitanie Corvus w Tal Diann.
Nezar spojrzał na wyciągniętą dłoń admirała
- Tyle że ja nie jestem nawet członkiem Galae.
- Wręcz przeciwnie, Riov . Jest pan oficerem Galae od blisko 1,5 roku. Nie wiedział pan?
- Jakoś mi to umknęło. Jak to się stało?
- Głownie to dzięki twojej małej bitwie. Jedni stracili swoje pozycje i stanowiska inni je uzyskali i nagle okazało się że niektórzy mają wiele przysług do odebrania. Niedługo pozna pan całą sprawę.
- Rozumiem. Pan dostał to czego chciał, to teraz ja chciałbym dostać to co ja chcę....
- Spodziewałem się tego, ale proszę mówić.
- Chcę swojej załogi...
- To zrozumiałe i przewidziane. W końcu szkoliłeś ich przez ostatnie kilka lat. Wszyscy zostali dokładnie sprawdzeni, wiec dostaniesz wszystkich którzy przeżyli. Dostaniesz także uzupełnienia jeśli okażą się konieczne....
-.... chce też nadać nazwę okrętowi którym będę dowodził.
- Trochę nietypowa prośba, ale chyba da się załatwić. Czy to wszystko?
- Na razie tak, admirale.
Uścisk dłoni przypieczętował umowę... a może pakt?
Siedem miesięcy później tajną stocznie marynarki w układzie o nazwie kodowej ‘ Gniazdo’, opuścił jeden z pierwszych okrętów nowo wprowadzonej klasy Dhivael. Na kadłubie miał wymalowaną nazwę. Brzmiała ona RES ‘Heru’Ur’...