Forum › Fandom › Opowiadania › Nowy okręt
Autor: Grzegorz "Coen" Skowyra
Cykl: Wichry wojny
Tytuł: Nowy okręt
Warunki prawne: Opowiadanie może być rozpowszechniane bez zgody autora tak długo jak nie pobiera się za to żadnych opłat ani nie ponosi innych korzyści materialnych
Uwagi: Opowiadanie bazuje na wariacji Trekowego uniwersum stworzonej do opowiadania Mroczny Sojusz
- Wejść – warkną komodor czytając dane na monitorze w odpowiedzi na pukanie do drzwi. Stalowe wrota otwarły się ze zgrzytem i młody mężczyzna w lekkiej zbroi wszedł do środka poczym stając przed kamienno-stalowym biurkiem zasalutował bez słowa. Komodor Mak’Ba zlustrował go uważnie: jego gość był dość niski jak na klingona, szczupły, ale dobrze zbudowany. Długie ciemne włosy miał proste, z bocznych związane w cztery grube warkocze, w typowy dla jego rodu sposób. Przez cały lewy policzek ciągnęła się ukryta przy końcu, pod bujnymi bakami jasna szrama blizny, kilka innych dało się również zauważyć na odsłoniętych ramionach.
- Komandor Coen – powiedział powoli starszy mężczyzna – zdaje pan sobie sprawę, że o mało nie doprowadził do wojny?
- Nie było innego wyjścia – odpowiedział zapytany – ten transportowiec przewoził prawie pięć tysięcy cywilów.
- Bez autoryzacji wleciał w przestrzeń tholian – odparł Mak’Ba
- W skutek awarii systemów sterowania – padła odpowiedź
- Nie mogłeś tego wiedzieć.
- Uwierzyłem ich dowódcy – młody wojownik splótł ramiona na piersi – potem zaś sprawdziłem sam, nie kłamała.
- Więc przejąłeś dowództwo nad okrętem, przekroczyłeś granice i zniszczyłeś tholainski niszczyciel?
- Zgadza się. Następnie odholowałem transportowiec z powrotem do przestrzeni Federacji.
- Hmmm... – komodor mrukną groźnie – kapitan De’View był moim przyjacielem.
- A więc powinien być pan z niego dumny – odparł Coen bezwiednie przesuwając dłonią po bliźnie na twarzy – pomimo swojego wieku był jednym z najgroźniejszych przeciwników z jakimi przyszło mi się mierzyć. Walka z nim była dla mnie zaszczytem.
- Mimo, że Wysoka Rada uniewinniła cię aby pomóc utrzymać dobre stosunki z Federacją w obliczu zagrożenia ze strony Her’q, konsekwencji nie zdołasz uniknąć – powiedział Mak’Ba po chwili milczenia jaka zapadła po słowach komandora. Komodor sięgną do kieszeni i wyjął z niej mały krążek poczym rzucił go w stronę Coena. Młody klingon złapał go w locie i przyjrzał się, zobaczył jednak coś czego się w ogóle nie spodziewał. Wzór na pinie oznaczał bowiem rangę kapitana. Mak’Ba uśmiechną się widząc pełne zdziwienia spojrzenie nowego kapitana.
- Obejmiesz dowództwo nad nowo wybudowanym krążownikiem klasy K’T’Inga, IKC betleH. Pierwszy przydział będziecie patrolowanie granicy z Lyranami. Nasi kotowaci sojusznicy poinformowali nas iż ich dawni przeciwnicy, Mirakowie nawiązali bliską współprace z naszym dawnym wspólnym wrogiem: Wspólnotą Kzinti, a konkretniej z tym co z niej zostało po ostatniej wojnie. Z tego tez powodu musimy wzmocnić garnizony w tym regionie aby pokazać wrogom, że w razie czego jesteśmy gotowi wspomóc sojuszników w ich walce. Jakieś pytania?
- Jedno – odparł Coen – a właściwie prośba. Z tego co pan mówił komodorze, betleH ma być nową jednostką, chciałbym więc prosić o przeniesienie razem ze mną części oficerów Veruca.
Mak’Ba zamyślił się na chwilę, poczym zaczął manipulować przy panelu na stole, odczytując napływające z monitora informacje.
- Hmm... – mrukną – jak rozumiem w czasie potyczki z tholianami straciłeś swoją drugą oficer?
Przez twarz młodego klingona przebiegł grymas złości, poczym jedynie skinął potwierdzająco głową. Komodor natomiast pomanipulował jeszcze przy panelu, poczym uśmiechną się szeroko.
- W porządku, może pan zabrać głównych oficerów ze swojego poprzedniego okrętu, zostanie ci jednak przydzielona nowa osoba na stanowisko pierwszego oficera – powiedział – uznaj ją za ciemną stronę otrzymanego ostrza.
Coen zdziwiony i niepewny o co chodzi uniósł lewą brew, lecz komodor tylko odprawił go ruchem ręki, wstając i podchodząc do pełnego ksiąg kredensu, zajmującego całą ścianę po przeciwnej stronie do wejścia. Świeżo upieczony kapitan wyszedł i ruszył szybko do wyjścia z budynku zastanawiając się jaka niespodziankę Mak’Ba przygotował dla niego. A bardzo nie lubił niespodzianek.
- Co?! - krzykną zdziwiony Kel w efekcie czego nie zauważył lecącej w swoją stronę pięści i cios posłał go na cienką matę.
- Zareagowałem identycznie kiedy się dowiedziałem – powiedział Coen pomagając przyjacielowi wstać – co prawda z nikim wtedy nie trenowałem więc...
- Oficer Gwiezdnej Floty na klingońskim okręcie... – średnio-wysoki, szczupły pół-romulanin o krótko ściętych włosach i identycznych wąsach i bródce jakim po fakcie był komandor-porucznik Kel nadal mielił w myślach te informacje – co następne? Ehhh... wiadomo chociaż kiedy ma on przybyć?
- Ona – rzucił szybko kapitan – i właśnie lecimy ją odebrać do stacji Ros’A. Z tego co wiemy jak tam dotrzemy powinna już być na miejscu.
- Aha – padło w odpowiedzi – no niema co, fajnie że informuje się głównego inżyniera o wszystkich detalach, takich jak cel podróży.
- Bardzo chętnie bym cię poinformował o wszystkim – Coen rozłożył bezradnie ręce – ale przez ostatnie cztery godziny ganiałeś jak andorianin z pełnym pęcherzem, zaglądając w każdy zakamarek okrętu, więc nie chciałem ci przeszkadzać, takimi błahostkami.
Kel w odpowiedzi uśmiechną się szeroko
- Dobry inżynier musi znać okręt na wylot – powiedział – wiedzieć gdzie się zaczyna, gdzie kończy ile czego i jak porozkładanego jest między końcami. Nie zaś zderzać się ze wspornikami jak w Gwiezdnej Flocie.
- Fakt – padło w odpowiedzi, – no ale dobra, i tak już czas na kolacje. Chodź powinna być już gotowa.
- Kto dzisiaj gotuje? – spytał pół-romulanin zakładając pas z bronią i ruszając do wyjścia z sali treningowej.
- Se’Gal.
- O... – szpiczaste uszy głównego inżyniera uniosły się trochę wyżej, oznaczając zwiększone zainteresowanie – wiesz może co?
Kapitan zatrzymał się na chwile i pociągną kilkakrotnie nosem.
- Sądząc po zapachy chyba toQ z rożna...
Na wzmiankę o jedzeniu, zwłaszcza o takim przysmaku obaj momentalnie poczuli ssanie w żołądku, więc czym prędzej przeszli obok okrętowej siłowni i ruszyli w stronę oficerskiej mesy.
Okręt o bardzo charakterystycznej, znanej od prawie 150 lat sylwetce wyskoczył z Warp w błysku fioletowego światła i ruszył z maksymalną szybkością do jednego z wolnych pylonów dokowniczych. Wokół olbrzymiej stacji klasy Ejdo’may krążyło kilkanaście okrętów, głownie klingońskich, jednak było też kilka, głownie handlowych należących do innych ras. W tym gronie najbardziej wyróżniał się duży, ponad 330’sto metrowy szary kształt, który właśnie odcumował i zaczął oddalać się od stacji. Jeszcze chwila i w błysku czterech gondol okręt klasy Defender skoczył w Warp. BetleH natomiast zgrabnie wyminą cywilny transportowiec i przycumował do jednego ze stanowisk.
- Kapitanie, mamy przekaz ze stacji – oznajmił klingon siedzący z przodu, tuż przed głównym ekranem – nasz ‘gość’ czeka ponoć przy śluzie, razem z resztą załogi.
- W porządku – Coen wstał z fotela i ruszył w stronę drzwi turbo-windy.
- K’tal, chodź ze mną – powiedział do potężnie zbudowanego klingona, o długich, kręconych włosach i zgrabnie utrzymanej brodzie, obu czarnego koloru – nasza nowa pierwsza oficer nie bardzo będzie się jeszcze nadawała aby rozparcelować załogę, a wiec ty się tym zajmiesz.
- Rozkaz – odparł wojownik przywołując jednego z chorążych aby zastąpili go przy konsoli taktycznej, poczym dołączył do dowódcy. Droga do głównej śluzy zajęła im niewiele czasu. Młoda kobieta o ciemnej skórze zobaczywszy ich oddała honory poczym nacisnęła kilka przycisków na swojej konsoli. Ciężkie skrzydła śluzy uniosły się do góry z mechanicznym zgrzytem otwierając wejście na mroczny korytarz. Coen bez trudu ujrzał kłębiący się tam tłum przyszłych załogantów, oraz jedną wyróżniającą się sylwetkę. Szczupła, czarnowłosa kobieta, w czerwonym mundurze ruszyła od razu w stronę wejścia, kiedy tylko drzwi się otwarły. Stanęła na baczność przed Coenem i K’talem, kładąc marynarski worek, z którym była na ziemi, poczym wręczyła mu padda
- Komandor Belith Rodrigez zgłasza się do objęcie stanowiska pierwszego oficera – powiedziała oznajmującym chłodnym tonem, uważnie obserwując obu wojowników – który z panów to kapitan Coen?
-To ja – rzucił wspomniany oficer patrząc na zapisaną dziwnymi znaczkami kartkę. Uniwersalny tłumacz pomagał rozwiązywać problemy komunikacyjne, ale w mowie nie w piśmie. Kapitan spojrzał ponownie na swoja nową pierwszą oficer, próbując wyczytać coś z jej ciemnych oczu. Wskazał na swojego towarzysza – to komandor-porucznik K’tal z rodu K’temocka. Pełni na okręcie stanowisko drugiego oficera i oficera taktycznego.
Wojownik skłonił się kobiecie, Coen zaś kontynuował
- Zajmie się rozlokowaniem nowych załogantów jako, że zajmie ci trochę czasu zapoznanie się z okrętem. Teraz zaś chodźmy, zapewne chcesz zrzucić bagaże i rozejrzeć się po pokładzie.
- Tak jest – odpowiedziała zastanawiając się kiedy przeszli na ‘ty’, nic jednak nie mówiła.
Belith stała z niewyraźną miną na środku swojej kwatery. Słyszała iż klingoni nie stawiają za bardzo na wygodę ale to już była przesada. Cała kwatera miała rozmiary mniej więcej 1/3 jej poprzedniej kwatery na USS Defender. Z wyposażenia był tu tylko jeden mały, metalowy stolik, metalowa płyta pod niewielkim wizjerm, która jak przypuszczała była pryczą, oraz okuta metalem skrzya pod pryczą.
- Coś nie tak? – spytał Coen widząc jej minę.
- Cóż... – powiedziała kładąc swoje pakunki na stoliku – powiedziano mi aby spodziewać się ciężkich warunków ale to chyba przesada?
- Ciężkich?! – kapitanowi nieomal opadła szczeka ze zdziwienia – masz własną kwaterę, własną pryczę, własną ubikacje – wskazał ręka na niewielkie drzwiczki na ścianie – możesz spokojnie rozłożyć ręce na boki i nie dotknąć żadnej ze ścian i lekko podskoczywszy nie uderzysz głową o sufit. Tylko starsi oficerowie maja tak luksusowe warunki, więc nie rozumiem czego jeszcze chcesz?
- To mogą być jeszcze gorsze warunki? – zdziwiła się.
- Niżsi oficerowie mają taką kwaterę do spółki z dwoma do nawet czteroma innymi osobami – usłyszawszy to pokręciła głową z niedowierzaniem. Coen zaś kontynuował – natomiast zwykli załoganci mają kilkunasto osobowe noclegownie. A i to jak jest okres pokoju, bo w czasie wojny jak dojdą jeszcze oddziały abordażowe to muszą sypiać na zmianę tak, że legowiska nigdy nie są zimne.
- To szaleństwo – komandor odpadła twardo na prycze i skrzywiła się obijając sobie lekko dolną część pleców. Przywykła do miękkiej pościeli – jak w tych warunkach można prowadzić długotrwałe misje?
- Hmmm... moim zdaniem bez problemu – Coen usiadł obok niej – prawdę mówiąc nie chciał bym aby było inaczej. Jak sobie pomyśle że okręt miałby być wyposażony jak... sam nie wiem...pałac jakiegoś opasłego oriońskiego handlarza niewolników to aż się służyć odechciewa.
Belith pokręciła głową ponownie
- Na okręcie Gwiezdnej Floty jakby załoga w takich warunkach miała prowadzić misje dłuższą niż dwa tygodnie to by chyba powiesiła kapitana – bąknęła. Kapitan spojrzał na nią i roześmiał się cicho.
- Nie przejmuj się – klepną ją w plecy – przywykniesz. A teraz chodź pokaże ci resztę okrętu.
- Nieno, to już przesadza – powiedziała patrząc na dość długą, ale wąską salę. Była ona dość jasno oświetlona, jak na klingonskie standardy. Pod jedną ścianą ciągnęły się drewniane ławki, na których leżały ubrania kilku osób, zaś jedna klingonka właśnie kończyła ubierać górną część munduru. Druga ściana była zajęta natomiast przez rząd kilkudziesięciu natrysków, przy których, bez żadnego skrępowania swoją nagością kąpały się trzy osoby. Z prysznicy leciała gorąca woda, w skutek czego w pomieszczeniu była mocno wyczuwalna wilgoć. Zamiast podłogi pomieszczenie miało kratownice z umieszczonym niżej zbiornikiem gdzie spływała się woda.
- Co znowu? – spytał Coen, lekko znudzony ciągłym narzekaniem swojej pierwszej oficer.
- Mam się rozbierać w obecności innych? – spytała z wyrzutem. Kapitan popatrzył na nią ze zdziwieniem.
- A sami na swoich okrętach jak to robicie? – spytał – bo chyba nie kąpiecie się w ubraniu.
- U nas każdy członek załogi, lub mała grupka załoganów ma własną łazienkę – odparła.
- To straszne marnotrawstwo miejsca. Po co robicie coś takiego?
- Aby wszyscy na golasa nie musieli przed sobą paradować – powiedziała, zaś widząc jego ciągle nie rozumiejące spojrzenie wyjaśniła dalej – przecież wiele osób może się zdrowo krępować.
Coen potrząsną głową jakby chciał się upewnić że nie śpi
- To znaczy, że powierzacie sobie wzajemnie życie, każdego dnia, kiedy stawiacie czoła wrogowi, czy jakiejś anomalii, a jednocześnie wstydzicie się siebie nawzajem i własnych ciał? Dziwna z was rasa – bąkną. Belith natomiast załamała ręce, kiedy nagle coś jej przyszło do głowy
- Zaraz...- zaczęła – standard kajut zależał od pozycji na statku. Czy z tym nie powinno być podobnie? Czy starsi oficerowie nie powinni mieć czegoś lepszego?
- To jest właśnie to lepsze, łaźnia oficerska – usłyszała w odpowiedzi – łaźnia dla reszty załogi znajduje się dwa pokłady niżej i jest sporo większa.
- Myślałem że starsi oficerowie maja u was lepsze warunki niż załoga – odparła spochmurniała.
- Oczywiście – odpowiedział Coen – mamy tutaj ciepłą wodę...
- Mmmm – po raz pierwszy od wejścia na pokład betleH’a Rodrigez była zadowolona – to jest pyszne. Co to właściwie jest?
- Karkówka z targ’a, w sosie aptalowym – odpowiedział jej posiwiały klingon idąc w jej stronę. Przez drewnianą protezę, zastępująca mu prawą nogę, od kolana w dół poruszał się powoli i głośno. Postawił przed kobietą metalowy kubek z jakimś parującym płynem.
- A to co to? – spytała biorąc kubek i wąchając zawartość. Miała silny, lekko ostry zapach. Upiła ostrożnie łyka. Przypominało to w smaku czarną kawę, smakowało jej jednak znacznie bardziej.
- Ractagino – odpowiedział jej Coen upijając pokaźnego łyka, ze swojego kubka – czasem bardzo przydatne jak się siedzi na czwartej lub piątej wachcie lub – zawiesił na chwile głos i puścił oko do kobiety – lub jak się trochę przedobrzy z oblewaniem czegoś.
Wszyscy obecni w mesie oficerowie zarechotali rozbawienie, każdy zapewne wspominając to jak sam używał ractagino we wspomnianym przez dowódcę celu. W tym momencie otwarły się drzwi i do mesy wszedł główny oficer.
- Kel, miło że do nas dołączyłeś – powiedział kapitan pokazując przyjacielowi wolne miejsce przy stole – niestety, nie zdążyłeś na karkówkę, ale zostało jeszcze trochę gulaszu.
- Jestem tak głodny iż zjadłbym nawet miskę zdechłego gah – odpowiedział komandor nakładając sobie gulaszu na talerz i przyjmując podany kubek z ractagino.
- Co to jest? – mruknęła cicho nachylając się w stronę kapitana. Coen od razu domyślił się o co chodzi tym razem.
- On jest głównym inżynierem – odpowiedział równie cicho, choć ze znaczną zaciętością w głosie – komandorem-porucznikiem Klingońskich Sił Obronnych, oraz moim bliskim przyjacielem.
- Jak możecie mu ufać? – zdziwiła się – jest najgorszym co może być, połączeniem romulan i klin...
Urwała kiedy zdała sobie sprawę do kogo mówi, kiedy przypomniała sobie iż nie jest już na pokładzie federacyjnego okrętu. Coen tylko popatrzył na nią, poczym wrócił do jedzenia.
- I to by było na tyle jeśli idzie o osławioną tolerancje federacji – mrukną cicho Kel. Belith popatrzyła na niego zdziwiona. Główny inżynier tylko wymownie wskazał na swoje szpiczaste uszy i kobieta automatycznie przypomniała sobie wykłady z ksenobiologii. Zarówno klingoni jak i romulanie mieli znacznie lepszy słuch od ludzkiego. Hybryda mogła więc mieć ten efekt nawet podwojony.
Nagle w gwar rozmów wdarł się ostry, świdrujący uszy dźwięk, zaś z głośników poleciał chrapliwy głos K’tala.
- Alarm taktyczny 1! Alarm taktyczny 1! Starsi oficerowie na mostek – nim przebrzmiało ostatnie słowo w mesie był już tylko jedno-nogi kucharz.
- Status – zażądał Coen przez komunikator zdążając do turbowindy
- Odebraliśmy sygnał alarmowy od lyrańskiego konwoju oddalonego o 19 minut od nas – padło z urządzenia – ustawiłem już kurs przechwytujący.
- Bardzo dobrze. Czy wiadomo co jest powodem alarmu?
- Owszem – drugi oficer zawiesił na chwile głos – są atakowani przez dwa okręty miraków.
- Wiadomo jakie?
- Dwa ciężkie krążowniki klasy Iletor – usłyszał Coen w odpowiedzi, wchodząc właśnie na mostek. K’tal od razu wstał i zwolnił kapitański fotel. Belith podeszła cicho od oficera taktycznego.
- Jak groźne są te okręty? – spytała – nie znam bowiem tej klasy.
- Średnio – odparł jej K’tal – okręty Mirak są wytrzymałe ale mniej zaawansowane nawet od Fed...ale słabo zaawansowane technologicznie – poprawił się po ugryzieniu w język – oceniam, że razem z Lyrańska eskortą dość szybko i łatwo sobie z przeciwnikiem poradzić.
- A co to za eskorta? – zaciekawiła się podchodząc do swojego własnego stanowiska. Sensory i dane wyświetlane na konsoli operacyjnej były dla niej cały czas niezrozumiałe. Zaczęła się uczyć klingońskiego, ale to nie był prosty język.
- Dwa...poprawka – drugi oficer warkną cicho – jeden niszczyciel klasy Gairh.
- Spokojnie przyjacielu – Coen powiedział uspokajająco – za chwile pomścimy śmierć naszych sojuszników, i zgodnie z ich obyczajem skąpiemy resztki ich niszczyciela, szczątkami ich zabójców.
Brwi Rodrigez w zdziwieniu powędrowały nieomal pod linię związanych w koński ogon czarnych włosów. Wiedziała, że klingoni mieli barbarzyńskie obyczaje, nie sądziła jednak, że można je spotkać u jakiejkolwiek innej rasy zasługującej na miano między gwiezdnego imperium.
K’T’Inga w tym czasie dotarła w bezpośredni zasięg miejsca bitwy.
- Mamy dokładne odczyty – oznajmił K’tal – wykrywam wrak jednego lyrańskiego niszczyciela. Drugi kontynuuje walkę, jednak jego osłony spadły już tylko do 24%. Niestety, obaj przeciwnicy są w dużo lepszym stanie.
- A konwój? – spytał kapitan czekając na zaktualizowanie danych na ekranie taktycznym, po prawej od ekranu głównego. Na ekranie po lewej widział jak mała kropka będąca jego okrętem pomalutku zagłębiała się w ‘żółtą’ przestrzeń Lyrańskiego Imperium Gwiezdnego. Nagle na ekranie po prawej zaczęły się pojawiać żółte kropki, tuż na jego obrzeżu.
- Mamy już wyraźny odczyt – odpowiedział mu klingon – wykrywam pięć okrętów wchodzących w małą mgławice na obrzeżu tego układu.
- W porządku, powinni być tam bezpieczni – Coen pokiwał głową, poczym nacisną guzik interkomu – Status Ofensywny 1. Przygotować się do bitwy – wyłączył interkom i zwrócił się do oficerów na mostku – namierzyć bliższy okręt. Pełen atak.
Nieduży, żółto-czarny niszczyciel, o charakterystycznej dla swoich twórców, drapieżnym, katamaranowym kształcie, znikną na chwile w jarzącej się bańce o gwałtownie zmieniającej się kombinacji identycznych barw co kadłub. Cztery rakiety w jasnej eksplozji robiły się o ową bańkę, zaś z jej wnętrza wyleciała seria zielonych pocisków trafiając w dziób długiego, brązowego krążownika. Kiedy tylko oba okręty zbliżyły się do siebie bańka, niczym iskra przeskoczyła na miracki okręt i rozpoczęła ‘zgniatanie’ jego osłon. Jednak GSR niszczyciela nie był najmocniejszy, w efekcie czego bańka, osłabiona dodatkowo przyjęciem na siebie rakietowego uderzenia pękła, niczym jej mydlany odpowiednik. W niczym to jednak nie zraziło lyrańskiego kapitana, chcącego pomścić towarzysza. Niewielki okręcik wleciał nad swojego przeciwnika zasypując go pociskami z dezruptorów, ten jednak odpowiadał mu ogniem blado-niebieskich wiązek z dział fazowych. Nagle, kiedy Gairh miał odskoczyć, z okrętu mirak wystrzeliła brązowa sieć energetyczna, zatrzymując gwałtownie niszczyciel w miejscu. Dokładnie przed dziobem drugiego okrętu przeciwnika, który od razu otworzył do niego ogień z dział fazowych, tylko po to by po chwili z umieszczonych po bokach dużych, prostokątnych zasobników wystrzeliły dwie, durze serie rakiet.
Kilka sekund wcześniej, fragment przestrzeni pod okrętami zafalował ujawniając pędzący z całą prędkością i plujący zielonymi pociskami i wiązkami dezruptorów klingoński krążownik bojowy. Nim druga salwa z dezruptorów pulsowych rozbiła się o osłony, przednia wyrzutnia betleH zaczerwieniła się na moment i wystrzeliła z niej śmiercionośna, czerwona gwiazdka. Niepomyślna pozycja wrogiego okrętu, razem z jego niewielką zwrotnością, teraz dodatkowo zmniejszoną, przez konieczność utrzymania wyrywającego się niszczyciela sprawiła iż nie miał szans uniknąć torpedy. Jej uderzenie bez trudu przebiło osłabione wcześniej osłony, oraz pola integrujące, wygryzając pokaźną wyrwę w poszyciu w pobliżu śródokręcia. K’T’Inga momentalnie wykręciła otwierając ogień z rufowych dezruptorów, a po chwili do zielonych wiązek dołączyła, druga, czerwona torpeda z rufowej wyrzutni. W starciu z samym, nie chronionym osłonami, ani polami kadłubem niszczycielski efekt pocisku był o wiele większy. Pocisk bez trudu spenetrował pancerz, poczym rozrywając pokłady, przebił się na wylot. Mimo iż, dzięki bardzo wydajnej konstrukcji kadłuba miracki krążownik mógł przyjąć znacznie większe uszkodzenia i nadal być sprawną bojowo jednostką, było tego już za dużo dla obciążonego generatora wiązki holującej. Zwolniony niszczyciel od razu wyrwał do przodu, próbując wyminąć nadciągające rakiety alby było już za późno. Co prawda tylko część pocisków trawiło w Gairh’a, ich niszczycielka siła, była jednak wystarczająca do przebicia się przez znacznie osłabione osłony, i poważnego uszkodzenia lewego kadłuba lyrańskiego katamaranu. Niszczyciel na moment został odrzucony w bok, lecz zwiększył ciąg silników i strzelając z jedynego ocalałego dezruptora ruszył wprost na znacznie większy od siebie krążownik wroga. Starzy przeciwnicy lyran znali ich dobrze, dlatego, krążownik od razu przechylił się na prawą burtę, jednocześnie odpalając działa fazowe, jednak tak jak ich moc była za mała aby w tak niewielkim czasie zniszczyć Gairh’a, tak i ich zwrotność okazała się niewystarczająca, aby uskoczyć. Niszczyciel z pełną impulsową wbił się w osłony krążownika przebijając je jak muszkietowa kula, drewnianą deskę i wbił się w kadłub dziobowej sekcji Iletora. Gdyby w próżni rozchodził się dźwięk, ogłuszający zgrzyt dartego metalu nie zmieścił by się na żadnej skali głośności. Zbita masa rozgrzanego metalu, po przebiciu się z powodu pędu przez kadłub krążownika eksplodowała tuż nad nim powodując dodatkowe uszkodzenia. BetleH w tym czasie wykonał ostry zwrot podchodząc do kolejnego ataku.
Coen obserwował chwalebna śmierć lyrańskiego okrętu na głównym monitorze, czując tak jak reszta klingonów na mostku ogromną dumę, z faktu iż tak pełne poświęcenia istoty są ich sojusznikami. Nagle gondole Warp na krążowniku atakowanym wcześniej przez klingoński okręt rozbłysły jasnym światłem i miracki agresor wskoczył w podprzestrzeń. Naped nadświetlny tej rasy był mniej efektywny od klingońskiego, czy federacyjnego, miał jednak dwie zasadnicze przewagi. Jedną z nich była niewykrywalność tego iż okręt weń wyposażony szykuje się do skoku w Warp.
- Namierzyć gondole drugiego okrętu – rozkazał od razu Coen – ognia jak tylko będzie można.
K’T’Inga gwałtownie zmieniła pozycje i dezruptory bluzgnęły ogniem, po prostu roztrzaskując najpierw jedną, a potem ,drugą gondolę. Jednakowoż, drugą zaletą napędu nadświetlnego miraków była jego zdolność generowania stabilnego pola Warp, nawet posiadając tylko jedną gondolę, w dodatku nie będącą na linii śródokręcia. Uszkodzony przez lyrańskiego kamikadze krążownik, zademonstrował właśnie to w całej okazałości, znikając w jasnym błysku.
Kapitan nie musiał wydawać rozkazu. Złakniona wrażej krwi załoga doskonale wiedziała jakie wydał by rozkazy i betleH ustawił się na odpowiedni kurs, poczym skoczył w Warp doganiając uciekający z racji uszkodzeń z niewielka szybkością okręt. Przednia wyrzutnia ponownie zaczerwieniła się złowieszczo i pocisk który wystrzeliła pomkną w stronę rufy Iletora. Uderzenie bez trudu zmasakrowało pancerz uszkadzając silniki impulsowe i odrywając jedyną pozostałą krążownikowi gondolę Warp. Pozbawiony możliwości utrzymania pola podprzestrzennego okręt został gwałtownie wyrzucony do zwykłej przestrzeni, rozpędem popchnięty w przechył. K’T’Inga wyskoczyła z Warp tuż obok ciężko uszkodzonego mirackiego agresora. Dokończenie dzieła pomsty nie zajęło jej długo.
- Okręt zniszczony. Nie wykrywam żadnych ocalałych kapsuł ratunkowych – poinformował taktyczny – drugi krążownik oddala się z maksymalna dostępną prędkością.
- Wprowadzić kurs pościgowy? – spytał sternik. Coen westchną
- Nie – powiedział – zaspokoiliśmy prawo krwawej zemsty. Zabierzcie nas z powrotem na miejsce potyczki, może ktoś z lyrańskich załóg zdołał ocaleć. Jeśli nikogo nie znajdziemy, ustawić kurs na mgławice, trzeba w końcu wyciągnąć ten konwój i odeskortować ich do najbliższej bazy.
- Będziecie ratować rozbitków? – spytała zdziwiona Belith, którą to wszystko, takie różne od tego do czego przywykła, lekko przytłaczało – myślałam, że klingoni gardzą nimi.
Obecni na mostku oficerowie mocno zdziwieni, popatrzyli po sobie pytająco.
- Dlaczego? – spytał w końcu Coen.
- Przecież dla was umrzeć w bitwie to zaszczyt – odparła.
- Zgadza się – kapitan pokiwał potwierdzająco głową.
- No a przecież użycie kapsuł ratunkowych to ucieczka od zaszczytnej śmierci. Z tego też powodu na waszych okrętach niema kapsuł ratunkowych – powiedziała poczym wymruczała pod nosem – o czym dowiedziałam się na kilkanaście minut przed wejściem na stacje.
Coen popatrzył wymownie na oficera taktycznego a on przywołał na głównym ekranie schematy betleH.
- Skoro nie mamy kapsuł ratunkowych – spytał wskazując na migoczące punkty na komputerowym modelu K’T’Ingi – to co to jest w takim razie?
Belith nie znała jeszcze dobrze klingońskiego jednak słowo ‘ratunkowe’ było już dla niej zrozumiałe.
- Dziwne – powiedziała – baza danych twierdziła iż nie posiadacie czegoś takiego, no i jak to się ma do zaszczytnej śmierci w boju.
- Śmierć w boju to zaszczyt jak powiedziałaś. Jednak szukanie zaszczytów nie przystoi wojownikowi. One same go znajdą, w odpowiedniej chwili. Dlatego jeśli można należy próbować przeżyć, po to aby walczyć w następnej bitwie. Natomiast co do waszej bazy danych – Coen rozłożył tylko bezradnie ręce – jest widać błędna. Czasem zdarza się, że aby zaoszczędzić miejsce rezygnowano z takich wygód jak kapsuły ratunkowe, czy ograniczano ich ilość do zdolnych pomieścić tylko część załogi. Pierwsze rozwiązanie można było znaleźć na starym Sam Ra, czy współczesnym B’Rel, natomiast drugie na krążowniku klasy D4. Jednak na K’T’Ingach jest pełny komplet.
Kobieta potrząsnęła głową. Tego było zdecydowanie za dużo jak na jeden raz. betleH w tym czasie natomiast przeszukał oba pola szczątków. W pierwszym pozostałym po kamikadze nie było prawie nic. Eksplozja rozrzuciła szczątki na więcej niż dużym obszarze. W drugim jednak...
- Dowódco – K’tal przebiegł palcami po swojej konsoli – wykrywam oznaki życia. To kapsuła ratunkowa. Na pokładzie są cztery osoby, z czego dwie są bliskie śmierci.
- Ekipa medyczna – kapitan rzucił do interkomu – zgłosić się w drugiej Sali transportera. Ściągnąć tam lyrańskich ocalałych.
- luq – padło w odpowiedzi z głośnika.
- Rozbitkowie na pokładzie – oznajmił drugi oficer – są zabieranie do med-labu.
- Dobrze – odparł mu Coen – ustawić kurs na mgławice, trzeba wyciągnąć ten konwój.
- Rozkaz – odpowiedział sternik ustawiając odpowiedni kurs i zielono-niebieska chmura gazów na ekranie zaczęła powoli rosnąć. Nagle na jej środku pojawił się kształt, który szybko przybrał kształty transportowca.
- Muszą mieć dobre czujniki skoro wykryli że już po wszystkim – powiedziała pierwsza oficer kiedy pojawił wyłonił się drugi transportowiec.
- Taa – mrukną K’tal – ciekawe co przewozili, że dało im taki bonus do skanerów, bo standardowo to są one gorsze od starej wersji D7.
- Musimy nie zapomnieć się spy... – zaczął kapitan kiedy nagle z mgławicy wyfrunęły dwie jasnoczerwone pociski w kształcie przypominające komety. Błyskawicznie dogniły drugi z transportowców i znikną on w chmurze ognia.
- Wykrywam trzy kolejne okręty mirackie wychodzące z mgławicy. Dwa klasy Iletor. Trzeci nieznany – w głos taktycznego wkradł się niepokój, bowiem, tamte pociski, które zniszczyły transportowiec były... znajome.
- Na ekran – rozkaz był krótki choć oczywisty – kurs przechwytujący. Czy zdążymy ich przechwycić nim dopadną drugi transportowiec?
Nim klingon zdążył to zrobić, obraz na ekranie odpowiedział za niego. Środkowy okręt, większy od dwóch pozostałych, posiadający też inna, choć zbliżoną geometrię kadłuba wystrzelił w transportowiec jasnoniebieskimi wiązkami, mającymi jednak znacznie większą koncentracje niż używane przez dwa pozostałe okręty działa fazowe. Osłony transportowca nie zdołały wytrzymać długo kanonady i wiązki pokonawszy jeszcze pola integrujące zaczęły kroić nie opancerzony kadłub. Nim betleH zdążył zbliżyć się na tyle aby móc coś zdziałać reaktory transportowca nie wytrzymały i podobnie jak poprzednik, znikną on w jasnej kuli ognia.
- Odbieramy przekaz ze środkowego okrętu wroga – oznajmił sternik. Wcześniejszy dobry humor spowodowany zwycięstwem, zdążył już z niego zauważalnie ulecieć pod wpływem tego co mogli oglądać na ekranie.
- Wyjść do impulsowej i przełączyć na ekran – powiedział ciężko kapitan. Prubował ułożyć w myślach plan potyczki, ale było to nieomal niemożliwe nie znając możliwości nowego przeciwnika – przygotować się do manewrów unikowych. Alarm defensywny 1. – ostatni zwrot rzucił w interkom.
Na ekranie pojawiła się pokryta czarnym futrem twarz ubranego w czerwony mundur miraka.
- Tu gruber Hanz do klingońskiego okrętu – przemówił władczo – to co widzieliście było tylko pokazem mającym wam uzmysłowić powagę sytuacji w jakiej znalazło się wasze małe Imperium. Zapewne założyliście iż bez trudu zdołalibyście nas pokonać. Kiedyś to może i było by prawdziwe, jednak od tamtego czasu zaszliśmy bardzo daleko. Okręty tej klasy były przez nas w tajemnicy budowane od lat, obecnie nieomal wszystkie inne jednostki naszej floty są zmodyfikowane do nowej generacji. Dla Lyran niema już nadziei. Stawali nam na drodze od dekad i teraz za to zapłacą, dołączając do wymarłych gatunków. Jeśli spróbujecie im pomóc, to samo spotka was. Pozwalamy wam teraz zachować życie, abyście mogli dostarczyć te informacje waszym władcom. Nie próbujcie nas atakować bo wtedy nasza cierpliwość się wyczerpie.
Rodrigez bezwiednie podeszła pod fotel kapitana, wchodząc najwyraźniej w zasięg obrazu odbieranego przez Hanza, gdyż odwrócił się w jej stronę.
- Widzę, że macie na pokładzie przedstawiciela Federacji – w głos grubera wplątało się wyczuwalne zdziwienie – to niespodziewane ale pożądane. Przekażesz bowiem wiadomość władzom Federacji: Lyrańskie Imperium Gwiezdne upadnie, a każdy kto będzie stał razem z nim, podzieli jego los. Życzę mądrości waszym wodzom. – po tych słowach skończył połączenie.
- Rozkazy kapitanie? – spytał drugi oficer już nieomal trzymając palec na guziku spustu.
- Dodatkowa moc na skanery – powiedział szybko Coen – chce mieć tak dokładne informacje o tym okręcie jak to tylko możliwe.
W czasie kiedy skanery K’T’Ingi badały dokładnie każdy mikrometr nowego okrętu tak on jaki jego eskorta ustawiły się na kurs prowadzący w stronę przestrzeni mirackiej i po chwili skoczyły w podprzestrzeń.
- Dowódco – głos oficera taktycznego przebił panująca na mostku ciszę jak nóż papier – mam potwierdzenie. Pociski które zniszczyły pierwszy transportowiec to torpedy plazmowe, podobne do romulańskich, zawierają jednak spore różnice.
- Że nie wspomnę o tym iż nadają się do walki z okrętami – zauważył cicho sternik.
- Uzbrojenie energetyczne to nieomal na pewno fazery. Analogiczne do tych jakie posiada Federacja, skany jednak zauważyły podobieństwa technologiczne do tych posiadanych przez konfederacje Daa’Vid.
- A co to za jedni? – spytała Belith. Nie znała żadnej rasy czy grupy ras używającej tej nazwy.
- Nie-humanoidalna rasa z którą Imperium starło się około 200 lat temu – odpowiedział szybko Coen – byli dość zaawansowani technologicznie, jednak mniej liczni od nas. Po krótkiej wojnie, która skończyła się bez widocznych efektów, z powodu pojawienia się czarnej dziury na najbardziej użytecznym szlaku prowadzącym z terenów Imperium na tereny Konfederacji, wszelkie kontakty z tą rasą ustały.
- Aż do teraz – dodała cicho kobieta.
- Zgadza się – potwierdził K’tal– pytanie tylko jak durzy jest udział Daa’Vid w Mirckiej Koalicji.
- Niezależnie jednak od tego – odparł mu Coen – nasze życie właśnie stało się ciekawsze.
„Dziennik wojenny dowódcy. Wpis uzupełniający.
Po wykonaniu skanów nowego okrętu wroga przeszukaliśmy szczątki transportowców znajdując dwie kapsuły ratunkowe z kolejnymi pięcioma osobami na pokładzie. Niestety, dwoje z zabranych przez nas lyran nie przeżyło nocy. Tak samo przeszukanie mgławicy nic nie dało, należy wiec przypuszczać iż okręty Koalicji zniszczyły cały konwój, który jak dowiedziałem się od jednego z ocalałych przewoził rozebraną na części Bazę Gwiezdną. Obecnie lecimy w stronę Lyrańskiej Stacji Obronnej 12, aby przekazać rozbitków z ich konwoju. Planowany czas podróży to dwa dni. betleH utrzymuje Alarm defensywny 3, na wypadek jakichś nowych zagrożeń, gdyż najwidoczniej te obszary niebawem zamienią się w strefę wojny. Skoro już o wojnie mowa...nie zazdroszczę członkom Wysokiej Rady decyzji którą musza podjąć. Jeszcze rok temu nie było by czego podejmować i dwie albo trzy armady ruszyły by na terytoria miraków. Jednak teraz w obliczu naszego osłabienia po wypadku na Praxis i ciągle niezażegnanym zagrożeniu ze strony Her’q... Imperium może nie być w stanie podołać nowemu zagrożeniu, co jak przypuszczam było powodem wybrania przez Koalicje tego konkretnego momentu na ujawnienie swojej nowej zabawki. One same stanowią natomiast zagadkę, a raczej ich pochodzenie. Czy zostały ukradzione romulanom i Daa’Vid, czy też może rasy te odsprzedały mirakom swoją technologię...lub nawet w pełni z nimi współpracują. Tak, to ostatnie rozwiązanie było by najgorsze, gdyż wtedy nieomal na pewno po ewentualnym upadku Lyrańskiego Imperium Gwiezdnego uwaga zwycięzców i ich sojuszników skupiła by się na naszym Imperium. A więc możliwe iż zaangażowanie po stronie Lyran zapewniło by nam bezpieczeństwo. Jak mówiłem...nie zazdroszczę dokonywania tego wyboru.”
Coen nacisną guzik na swoim panelu przy łóżku kończąc zapis, poczym wyciągną się wygodnie na przyjemnie twardym posłaniu. Był tak zmęczony, że pomimo nieprzyjemnych myśli kołatających się w jego głowie, nim minęło 10 minut spał już głęboko.