Forum › Fandom › Opowiadania › Pojedyncze opowiadania › dział tymczasowy › Nieustraszony
Na razie coś, co można nazwać wstępem. Jak będzie się podobać, to powstanie ciąg dalszy, dlatego proszę o komentarze 🙂
Czarne chmury zbierały się nad doliną. Śnieg co prawda ledwie pruszył, a temperatura sięgała niemalże zera, lecz wszyscy zdawali sobie sprawę, że zmieni się to diametralnie w przeciągu kilku, a w najlepszym razie kilkunastu minut. Nic nie mówiąc do siebie przyspieszyli pracę. Nie oglądali się na niebo, które przeszywały epickie wręcz błyskawice. Co jakiś czas ich uszu dochodził grzmot, coraz to głośniejszy. Nie bali się burzy. Nie bali się grzmotów. Bali się... radiacji.
Wywołali ich z pojazdu - radary wskazywały, że nadszedł czas się zbierać. Nie czekali. Nie zwlekali. Wykonali polecenie. Cała piątka zabrała wszystkie okazy, jakie udało się im zabrać i wsiadła do magnokraftu. Wewnątrz czekało na nich kolejnych dwoje uczestników ekspedycji. Wszyscy byli zmęczeni. Nikt się nie odzywał. O kruche poszycie pojazdu zaczęły uderzać grudki gradu. Pilot podniósł maszynę w górę, po czym ruszył lekko drążkiem, a pojazd wystrzelił jak strzała. Minęło kilka chwil, nim wszyscy odsapneli... pojazd był już na ponad dwudziestu kilometrach wysokości i wciąż się wznosił. Drugi pilot obejrzał się do tyłu, do kabiny pasażerów. Piątka naukowców siedziała i zdawała się pilnować swoich odkryć. Było to ni mniej, ni więcej, jak kilka niewielkich kwiatów, kiełkujący żołędź i... krzew oliwkowy! Niesamowite! Więc jednak im się udało. Mimo wszystko, wyglądali na niepocieszonych.
-Co jest Jane? Misja się powiodła? - spytał drugi pilot. Badaczka odwróciła się w jego kierunku i uśmiechnęła smutno.
-Połowicznie. Nie udało nam się zlokalizować pomarańczy. Prawdopodobnie zwiędła... ale mamy oliwki. - Jane wyraźnie starała się cieszyć, lecz po samych oczach widać było, że jest zawiedziona.
-Może to tylko sonda nawaliła i dała nam fałszywą nadzieję? - zapytał pilot, wciąż zajęty zmaganiem się z wyższymi partiami chmur i prądami powietrznymi które targały pojazdem.
-Może... kto to wie. - Jane spojrzała przez okno, lecz nie dostrzegła praktycznie nic. Widok nie zmieniał się przez kolejne dziesięć minut, gdy to pojazd wyrwał się z chmur i zaczął spokojny lot po czystym niebie. Dużo niżej widać było światło błyskawic, ale nikt nie zwracał na nie uwagi. Kilkadziesiąt kilometrów przed magnokraftem majaczyło podniebne miasto. Był to gigantyczny kompleks zbudowany w późnych latach trzydziestych dwudziestego pierwszego wieku, o powierzchni blisko dziesięciu tysięcy kilometrów kwadratowych, zamieszkały przez trzydzieści milionów ludzi. Jedna trzecia mieszkańców ziemii uważała ową stratofortecę za dom.
-EMC-114, mamy cię na radarze. Kontynuuj podejście po wyznaczonym kursie i czekaj na dalsze instrukcje. Odbiór.
-Przyjąłem, kontynuujemy lot po wyznaczonym kursie. Bez odbioru. - Przytaknął Jimmy, pierwszy pilot. Pojazd z ogromną prędkością przekraczającą pięć machów zbliżał się do Podniebnego Miasta, które rosło w oczach. Można już było rozróżnić wsporniki emiterów pola siłowego, niezbędnego zresztą na tej wysokości, a także zarysy potężnego miasta - ostoi cywilizacji człowieka.
-EMC-114, zmiana kursu 114 na 270, macie zgodę na podejście od wschodu do trzeciego terminalu. Dok piąty. Odbiór.
-Przyjąłem, 114 na 270, podejście od wschodu do terminalu trzeciego. Dzięki, wieża. Bez odbioru. - Pojazd zmienił lekko kurs, po czym zaczął z wolna zwalniać przy podejściu - najbardziej niebezpiecznej części podróży. Wszystkie cztery terminale znajdowały się 'na spodzie' miasta, tuż obok gigantycznej wielkości emiterów elektromagnetycznych, z których każdy miał ponad kilometr średnicy, oraz dziesiątek tysięcy wentylatorów, pompujących powietrze gdzieś w głąb 'podziemi', gdzie też było ono filtrowane i wzbogacane. Terminal trzeci znajdował się na najbardziej wysuniętym na wschód krańcu stratofortecy (miasto określano w ten sposób ze względu na to, że znajdowało się ono na wysokości około 40km ponad powierzchnią morza), pod dzielnicami przemysłowymi i w pobliżu centrów naukowych korporacji CIN. Dok piąty obsługiwał wszystkie prywatne jednostki naukowe.
Jimmy spojrzał na przewijające się przed jego oczyma dane - większość stanowiła zupełnie bezużyteczny szum, jednak z kilku istotniejszych wywnioskował, że musi dodatkowo zwolnić. Wkrótce otrzymał też szczegółowe informacje dotyczące dotyczące podejścia do doku. Właśnie znaleźli się w strefie poniżej miasta, gdzie też rola pilota zasadniczo się kończyła - w związku z potężnymi zakłóceniami elektromagnetycznymi wywołanymi przez stratofortecę, magnokraft dalej poruszał się wyłącznie na promieniu trakcyjnym wzdłuż lini prowadzącej do terminalu. Droga zajęła nieco ponad pięć minut, po czym już wewnątrz miasta pojazd został wciągnięty w tunel prowadzący do doku piątego. Kolejne pięć minut później magnokraft zadokował do śluzy powietrznej, przez którą załoga musiała przejść - było to konieczne z tego prostego względu, że przebywając na powierzchni planety - nawet w miarę bezpiecznej strefie zielonej - wchłonęli pewne ilości promieniowania. Musieli przejść całkowite odkażenie i wziąć specjalnie przygotowane pigułki antyradiacyjne - podobna procedura czekała zresztą sam magnokraft - poza lekami rzecz jasna.
Naukowcy jeszcze w czasie podróży pieczołowicie zabezpieczyli wszelkie znaleziska i wynieśli je z pojazdu - każde było zabezpieczone polem siłowym klasy trzeciej - nieprzepuszczającym promieniowania - natychmiast po opuszczeniu magnokraftu okazy zostały zabrane przez ludzi z korporacji. Każda z siedmiu osób po opuszczeniu pojazdu ustawiła się w niewielką kolejkę, którą stanowiły załogi czterech, może pięciu magnokraftów które przycumowały niedawno, a która prowadziła do komory odkażeniowej. Po wejściu do niej - każdy z osobna - należało się rozebrać i pozwolić działać specjalistycznej maszynerii. Chwilę później wychodziło się już po drugiej stronie doku, gdzie czekała tylko krótka odprawa i pigułki - a później - wyjście do terminalu trzeciego. W samym terminalu nie było w tej chwili zbyt wiele osób - nieco ponad kilkaset - niewiele jak na ponad trzy kilometry kwadratowe powierzchni. Obsługiwał on większość lotów na orbitę, a także niektóre bezpośrednio do Luna City. Terminale pierwszy i drugi obsługiwały loty do innych miast ziemskich - Allhaamy, potężnej konstrukcji zbudowanej już po wojnie w wysokich Himalajach, zamieszkałej przez około dwa miliony ludzi, Aqua City, miasta zamieszkanego przez dziesięć milionów ludzi, znajdującego się blisko trzy kilmetry poniżej poziomu morza, na dnie Pacyfiku, około tysiąc kilometrów od wybrzeży Australii. Nie sposób zapomnieć również o Edenie - jedynym miejscu 'na powierzchni' planety nie dotkniętym przez wojnę - znajduje się ono na wyspie zwanej dawniej jako Nowa Kaledonia, czyli relatywnie blisko Aqua City. Eden, podobnie jak stratoforteca, otoczony jest potężnymi polami siłowymi, przy czym stratofortecę chronią zwykłe jedynki (prymitywne generatory starej klasy), Eden zaś dwójki (pola drugiej generacji chronią przed radiacją). Mieszka tam również nieco ponad dziesięć milionów ludzi. Są oczywiście też mniejsze ośrodki miejskie, dziesiątki laboratoriów, fabryk i kopalni rozlokowanych na całym globie - one obsługiwane są przez doki towarowe w drugim terminalu. Za to 'czwórka' - to już coś zupełnie innego. Znajdują się w nim co prawda także doki dla magnokraftów pasażerskich i towarowych, ale tylko tych, tak zwanych - śródmiejskich. Terminal czwarty obsługuje bowiem wszystkie połączenia towarowe do Luna City, na stacje Ares I i Pandora orbitujące wokół Marsa (z których to notabene wychodzą transporty do Olympus City) - a ponadto wszystkie statki pasażerskie na Marsa. Wiele debat toczyło się dotąd o to, czy nie warto aby rozbudować terminali na stacji ESS II do obsługi międzyplanetarnych okrętów, jednak jak dotąd Stratoforteca zachowuje w tej dziedzinie monopol. Doprawdy fascynującym widokiem jest, gdy mierzący sobie ponad kilometr długości frachtowiec, opuściwszy doki, zacznie unosić się na silnikach magnetycznych wzwyż, by na granicy widzialności przejść na potężne silniki impulsowe i zniknąć w oślepiającym błysku światła i z prędkością kilkuset kilometrów na sekundę udać się w kilkudniową, lub względnie - kilkutygodniową (zależnie od wzajemnej pozycji planet) podróż na czerwony glob. Zdarzało się to średnio raz na tydzień, gdyż obecnie kursowały dwa takie frachtowce. Każdy z nich mógł zabrać w podróż blisko pięćset tysięcy ton towaru - z Ziemi wywożono głównie elementy technologiczne oraz przetworzone, podczas gdy na Marsie ładowano głównie surowce, o które tam było łatwo. Kolonia była w całości uzależniona od Ziemi, jej fabryki z trudem nadążały z uzupełnianiem zapasów części zamiennych niezbędnych do utrzymania działania pola siłowego Olympic City - które, co trzeba przyznać, było naprawdę ogromne. Tylko w nim samym mieszkało blisko siedemdziesiąt milionów istot ludzkich. Okręty pasażerskie były oczywiście znacznie mniejsze i kursowały dużo rzadziej... ale ostatecznie na podróż nimi pozwolić mógł sobie ledwie ułamek mieszkańców obu globów.
Jimmy opuścił terminal jako ostatni - jego zadanie dobiegło końca wraz z dostarczeniem naukowców z powrotem do Sky City (oficjalna nazwa podniebnego miasta). Pierwsze kroki skierował ku terminalowi informacyjnemu, by przekonać się, iż korporacja zdążyła już przelać zapłatę na jego konto - marne trzysta kredytów, które z trudem pozwoli mu przeżyć do kolejnego zlecenia - lecz na razie się tym nie martwił. Zaczął przeglądać najnowsze informacje - ostatni tydzień spędził na powierzchni planety - kto zatem wie, cóż mogło się wydarzyć? Krótkie spojrzenie na listę wydarzeń z ostatnich siedmiu dni rozwiało jego wątpliwości - kilka posiedzeń rady, Jeźdźcy Apokalipsy pokonali w meczu techno-gry Wojowników Posejdona dwadzieścia siedem do dziewiętnastu, rozbił się jeden EMC, strajk w kopalni siarki w Europie wschodniej... nic ciekawego. Otworzył skrzynkę pocztową - z pozoru nie było tam nic interesującego, lecz po chwili zauważył coś, czego się nie spodziewał - była to wiadomość od korporacji. Znajdowało się w niej zaproszenie (choć bardziej wyglądało to na wezwanie) do biurowca. Nie bardzo wiedząc o co chodzi, postanowił się tam udać następnego dnia z samego rana - teraz zaś podszedł do znajdującej się w pobliżu stacji kolei śródmiejskiej, poczekał aż nadjedzie pociąg i wyruszył w liczącą dwadzieścia minut podróż do sektora mieszkalnego. Godzinę później, po nieco zbyt długim - jak na jego gust - spacerze, Jimmy wszedł do swojego mieszkania, wziął prysznic soniczny, zjadł papkę proteinową i położył się spać. Jego mieszkanie miało łącznie dwadzieścia metrów kwadratowych średnicy - było nieco większe od standardowego. Składało się z jednego pokoju i łazienki, a znajdowało się na osiemdziesiątym trzecim piętrze wieżowca numer czterdzieści cztery w dystrykcie piętnastym.
O godzinie dziewiątej trzydzieści Jimmy Trandhorm znajdował się przed wejściem do głównego biurowca korporacji CIN. Owa megafirma odpowiadała za produkcję większości pojazdów, które aktualnie były w użyciu - pozostałe powstały jeszcze przed wojną. Jedyna stocznia kosmiczna, znajdująca się na orbicie księżyca, należała do CIN. Podobnie, większość placówek wydobywczych była uzależniona od korporacji - słowem, kierowała ona przyszłością ludzkości. Dotarcie na sto czterdzieste piętro, do kierownictwa, zajęło Jimmiemu pięć minut podróży turbowindą. Nigdy wcześniej tutaj nie był - jednak takim zaproszenim się nie odmawiało - niebezpiecznie było zadzierać z korporacją, poza tym świetnie płaciła za wykonywanie swoich poleceń. Kto wie, może nawet w końcu zarobi na kupno wymarzonego frachtowca krótkiego zasięgu do lotów na Księżyc? Pomieszczenie, do którego został wpuszczony po uprzednim dokładnym przeszukaniu przez ochroniarzy (notabene to już trzeci raz po wejściu do budynku) onieśmieliło go - zajmowało chyba całe piętro! Bardziej zaskoczyło go jednak to, że było w nim niesłychanie zielono - wszędzie stały rośliny, podłogę - w charakterze dywanu - pokrywała trawa, była nawet fontanna - cóż za marnotrawienie wody. Pod miastem pracowały ogromne oczyszczalnie, które miały przetworzyć zanieczyszczoną wodę z powierzchni w świeżą i zdatną do picia - niestety, proces był długi i kosztowny, co sprawiło, że woda była raczej towarem luksusowym - niewielu ludzi było stać, by brać prawdziwy, wodny prysznic. No, może w Edenie było nieco inaczej, ale to już inna historia. Na środku pomieszczenia znajdował się długi na ponad cztery metry, owalny stół. Jimmy nie znał nikogo, spośród ośmiu siedzących przy nim osób... prawie nikogo. Na samym końcu, naprzeciw wolnego miejsca, do którego zaprosił go człowiek w garniturze zajmujący miejsce przy samym końcu stołu charakterystycznym ruchem ręki - siedziała Jane. Ta sama Jane, biolog, geolog i... A kto do cholery wie jakie jeszcze specjalności miała? Jane Walkovich, mierząca metr siedemdziesiąt brunetka, z długimi do ramion włosami, niebieskimi oczyma i - jak zauważył Jimmy - ślicznym uśmiechem (ach, te białe zęby!). Poznali się w zasadzie przed dwoma laty podczas jednej z jego pierwszych misji dla korporacji, jakieś siedem miesięcy po wojnie. Później widzieli się jeszcze dwukrotnie, jednak w zasadzie nie zamienili zbyt wiele słów ze sobą - Jimmy z natury nie lubił rozmawiać z członkami własnej załogi - był profesjonalistą, skupiał się całkowicie na tym, co robi. Co innego jego wspólnik, Cody Wallry - on robił za duszę towarzystwa, o ile tych jajogłowych dało się w ogóle nazwać towarzystwem. Trandhorm zajął miejsce przy stole i przyjrzał się z ciekawością wszystkim obecnym - dopiero po chwili w człowieku, który wskazał mu miejsce rozpoznał postać na wpół legendarną - Alberta Hochwalzera, jednego z głównych sponsorów Sky City i właściciela korporacji. Człowiek ten miał już ponad siedemdziesiąt lat, mimo to wyglądał na nieco po pięćdziesiątce. Wciąż jeszcze w większości kruczoczarne włosy, gdzieniegdzie tylko jakby poprzecinane szarymi pasemkami, nieco zmarszczek na twarzy, które wyglądały raczej na efekt zmęczenia niż starości i te charakterystyczne, okrągłe okulary... nie było najmniejszych wątpliwości, to był właśnie Hochwalzer. Jeśli wierzyć temu, co mówią, już w wieku dwudziestu lat był jednym z najbogatszych ludzi na tej planecie, a po założeniu korporacji jego majątek sukcesywnie się powiększał. Starszy człowiek dostrzegajac zmieszanie na twarzy młodego, ledwie dwudziesto pięcio letniego Jimmy'ego uśmiechnął się lekko. Po chwili wstał, opierając zarazem ręce na stole, po czym wolno przyjrzał się wszystkim obecnym. W końcu przemówił.
-Dziękuję wam wszystkim za przybycie. Myślę, że warto by was sobie najpierw przedstawić - mnie, jak mniemam, już znacie - spojrzał po twarzach obecnych, którzy skinęli jak jeden mąż głowami - doskonale. Oto pan Ryszard Leniwski - rzekł wskazując na siedzącego po prawej stronie mężczyznę w wieku około czterdziestu lat - kapitan frachtowca marsjańskiego "Havasta", pani Chi Xo Lin - wskazał azjatkę po lewej, na oko również po czterdziestce - nasza specjalistka od terraformacji, pani Amira Tassy - tym razem padło na - co najwyżej - rówieśniczkę Jimmiego, kobietę o arabskich korzeniach i na swój sposób nawet piękną - fizyk teoretyczny, to pan Georgiej Izmiłow - potężny facet, ze sporym zarostem, wyglądający jednak na przyjaznego - jeden z naszych najlepszych inżynierów, pan Richard Gassman - wątły trzydziestolatek, o wielce interesującej - zdaniem Jimmy'ego - twarzy - lekarz i egzobiolog, pani Camilla Stradfort - ponownie, młoda kobieta, co najmniej o głowę wyższa od Jane, o blond włosach i niebieskich oczach - specjalistka od wszystkiego związanego z technologią, łącznie z SI ("jakie SI do cholery!?" - pomyślał Jimmy - było powszechnie wiadomo, że nigdy nie udało się stworzyć prawdziwej sztucznej inteligencji), pani Jane Walkovich, geolog i bilog oraz pan Jacob Trandhorm, nasz najlepszy pilot ("Jacob? Nikt mnie tak nie nazywał od czasów... wojny... I do cholery jaki 'ich pilot'?) - Coś nie tak panie Trandhorm? - spytał Hochwalzer.
-Nieee... to znaczy... nie lubię, kiedy ktoś nazywa mnie Jacob, panie Hochwalzer. - Staruszek uśmiechnął się.
-Dobrze Jimmy. Jeszcze jakieś problemy? - Albert popatrzył na twarze obecnych, którzy wydawali się być lekko zdezorientowani, jednakowoż żadnej z nich nie zgłosił naj mniejszego problemu - Doskonale. Zapewne zastanawiacie się, czemu was tu wezwałem, choć towarzystwo musiało wam już dać poważnie do myślenia. Nieprawdaż... Jimmy? - Hochwalzer ponownie uśmiechnął się przyjaźnie i spojrzał na Trandhorma.
-No cóż... dokąd lecimy? - spytał Jimmy nonszalancko.
-Wiedziałem, że dobrze robimy wybierając pana. - właściciel korporacji odwrócił się i w dziwny sposób machnął ręką, a po paru sekundach za jego placami pojawiła się holograficzna mapa układu słonecznego. Dotknął palcem Jowisza, który natychmiast się przybliżył, zaś w chwilę później wybrał jeden z jego księżyców. - Europa. Co o niej wiecie?
-Podjęto próbę założenia kolonii i terraformacji przed dziesięcioma laty, jednak w skutek niewybaczalnych błędów przy staraniach mających na celu ogrzanie księżyca doszło do poważnego skażenia. Znajduje się tam baza. Opuszczona. - stwierdziła Chi Xo Lin. Wydawała się znudzona.
-Pysznie. Owe niewybaczalne błędy to terraformacja przy pomocy głowic termojądrowych. Wszystko, co dalej zostanie powiedziane jest ściśle tajne. Chcę być wobec was szczery - głos Hochwalzera spoważniał - proponuję wam podróż życia. Niestety, musicie się na nią zapisać in blanco. Wiem, że wiele od was wymagam, więc powiem wam tyle, ile możecie wiedzieć. Po pierwsze - jeśli wrócicie, to nie prędko - naprawdę nie prędko - mówię o latach. Po drugie - będzie niebezpiecznie. Po trzecie - nie możecie zabrać nikogo ze sobą. Po czwarte - każdy, kto usłyszy o szczegółach misji nie będzie miał okazji o niej rozpowiadać, to zbyt istotne... dlatego też, jeśli ktoś uważa, że nie jest to miejsce dla niego, niech opuści to pomieszczenie. Winda zawiezie was na dół, a na wasze konto wpłynie pięć tysięcy kredytów... za stracony czas. - Albert popatrzył uważnie po twarzach obecnych - Teraz jest właściwy moment, by wyjść. Chętni? - zaczekał jeszcze chwilę - Świetnie. - ponownie obrócił się i dotknął powierzchni Europy - widać było kratery po eksplozjach bomb o mocy ponad gigatony. Gdzieniegdzie widać było nawet morze i... coś jeszcze. - Chmury na Europie opadły dopiero kilka tygodni temu, jednak odrazu zaczęliśmy badać ją pod kontem odtworzenia bazy. Dokonaliśmy jednak ciekawego odkrycia... - Hochwalzer przybliżył jeden z kraterów, na którego dnie było widać... konstrukcję!
-Ttoo... niewiarygodne! - niemal wykrzyknął Gassman - Świadectwo istnienia pozaziemskiej cywilizacji! Tuż pod naszym nosem!
-I to cholernie zaawansowanej - rzekła Camilla - ta struktura przetrwała temperaturę kilku milionów stopni. Nie znamy żadnego materiału, który wytrzymałby choćby ułamek takich warunków. Badaliście to?
-Oczywiście - odparł Albert - Od trzech miesięcy znajduje się tam ekipa naszych naukowców. Z tego co donoszą, mają dosyć materiału do badań na kolejne pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat.
-Z całym szacunkiem sir, ale pięćdziesiąt lat na tak niewielki... obelisk? - Izmiłow wydawał się nie przekonany. Hochwalzer uśmiechnął się i ponownie dotknął powierzchni Europy, wykonując kilka gestów. Księżyc oddalił się, a oczom wszystkich obecnych ukazał się niesamowity widok - cały glob pokryty był siecią tuneli, czy też budynków podobnych do owego obelisku.
-I my polecimy im pomóc to badać? - spytał Jimmy.
-Nie. Polecicie odnaleźć budowniczych tej struktury. - stwierdził spokojnie właściciel korporacji CIN.
Dwumiesięczne wakacje na prywatnej wyspie właściciela korporacji CIN - to dopiero coś. Niewielka, bo niewielka wyspa chroniona polem siłowym trzeciej klasy, ponownie zalesiona, sztucznie ocieplony klimat... Wielu oddało by oszczędności życia, by móc pobyć tu choć chwilę - a oni otrzymali to za darmo! Niestety, jak to mówią, wszystko co dobre, szybko się kończy... Jimmy większość czasu na wyspie spędził studiując informacje na temat "Nieustraszonego" - okrętu międzyplanetarnego, którego budowę rozpoczęto na początku lat siedemdziesiątych... lecz nigdy nie dokończono. Choć, ściśle rzecz biorąc, prace nad statkiem właśnie dobiegały końca. Stocznia korporacji znajdująca się na orbicie geostacjonarnej wokół Księżyca pracowała pełną parą, wymieniając pancerz okrętu na zupełnie nowy, wykonany z stopów metali podobnych do tych 'obcej' produkcji na tyle, na ile pozwalała ludzka technika. Okazało się bowiem, iż "mimo, że całość przypomina zrozumienie przez neandertalczyka procesu wytwarzania tytanu, to już, idąc konsekwentnie tą samą anegdotą, dotarliśmy do otrzymywania brązu." Przynajmniej tak twierdził Hochwalzer. Jakiś tydzień temu przeprowadzono pierwsze testy napędu międzygwiezdnego, który zaprojektowali naukowcy ISA również przed wojną - były one obiecujące - udało się dokonać kilkugodzinnego skoku poza najdalsze granice układu słonecznego i wrócić. Sama fizyka tego lotu przyprawiała o ból głowy najtęższe umysły planety (a właściwie te z najtęższych umysłów, które przeżyły wojnę), ale jak to stwierdziła Amira - przy odrobinie szczęścia uda się jej rozgryźć podstawy za kilka miesięcy, góra rok. Pocieszające. Aktualnie korporacja pracowała nad wbudowaniem napędu nieco większej jednostce, jaką był "Nieustraszony". Wprawdzie w porównaniu do frachtowca wyglądał on mizernie, jednak wyposażony był w najlepszą technologię, jaką człowiek kiedykolwiek dysponował. Ponadto, była to jedyna jednostka przystosowana do lotów dalekiego zasięgu - planowo, miała odbyć ponad roczną wędrówkę wokół układu słonecznego. Naukowcy korporacji wyposażyli ją także w pewne systemy 'ofensywne' - choć nie jestem pewien, czy można tak nazwać osiem dział gaussa średniego kalibru. Pola ochronne czwartej generacji - prototypy - dawały większe poczucie bezpieczeństwa. Co ciekawe, "Nieustraszony" planowo miał liczyć trzydzieści osób załogi, jednak korporacja zdecydowała się na zmniejszenie tej liczby do dwudziestu - kapitanem został oczywiście Leniwski, Jimmy pilotem... i tak dalej. Do osób obecnych w biurze szefa CIN dołączyli jeszcze Karl Waldbrunner, ambasador i psycholog zarazem, Cody Wallry, przyjaciel Jimmy'ego jako jego zastępca, dwóch astronautów - bracia Will i Jack Kodiak i ośmiu marines, których Jimmy prawdę mówiąc nie miał okazji poznać. Właściwie wcale mu to nie przeszkadzało. Zamknął oczy i starał się zrelaksować. Jak to dobrze poleżeć na leżaku...