Forum › Fandom › Opowiadania › Cykle opowiadań › dział tymczasowy › Niespokojny wszechświat - "Maska Ognia" - część 3
Tagi: Ziemia, przyszłość, Królestwo Terrańskie
"Polowanie na Szczury"
Frachtowiec Dereven Fiij
?
- Hej, G?vit, rzuć no ta kurewską flaszkę. ? przepity, chrypiący głos dobiegł z otwartego w podłodze luku. Razem z kolejną porcją nieludzkiego smrodu wydobywającego się z rur recyklingowych.
- Rób, nie chlej. ? padła równie uprzejma odpowiedź. Wygłoszona równie przepitym głosem.
- G?vit, nie bądź świnia i rzuć. Ten smród mnie zabije.
- Nie trzeba było żreć tyle fasolki wczoraj ? G?vit zarechotał, gdy z luku padła wiązanka przekleństw. ? I nie marudź. Szybciej skończysz, szybciej się napijesz.
Przez kolejne pięć minut G?vit, siedząc w miarę bezpiecznej odległości od luku słuchał dobiegających go przekleństw. Musiał przyznać, że jego towarzysz miał dość rozbudowane słownictwo. Przynajmniej w tym zakresie. Gdy w końcu przekleństwa umilkły, z luku wyłoniła się głowa jego towarzysza.
- Dawaj flachę. Skończyłem.
- Masz ? G?vit rzucił butelkę. Jego towarzysz chwycił ją i z jękiem rozkoszy przechylił do ust. G?vit pokiwał głową z rozbawieniem i skierował się do wyjścia z zasmrodzonego pomieszczenia. System komunikacyjny, jak zwykle, nie działał, a kapitan będzie chciał wiedzieć, że wreszcie może się wysrać. Sięgał ręką do przycisku otwierającego pancerny luk, gdy potężny wstrząs rzucił go na drzwi.
- Xevr, mówiłeś, że naprawiłeś to kurestwo! ? G?vit rzucił wściekły i zaczął się odwracać aby ochrzanić swojego towarzysza. Jednak kolejna seria wstrząsów skutecznie mu to uniemożliwiła. Gdy w końcu pozbierał się z podłogi zaczął szukać towarzysza wzrokiem. Gdy go odnalazł, zamarł, a potem opadł na podłogę i zwrócił ostatni obiad.
Xver leżał, a właściwie zwisał z krawędzi luku. Jedna z biegnących pod sufitem rur odłamała się i przebiła mu gardło, przyszpilając do podłogi. Ręce człowieka jeszcze drgały, szaleńczo próbując wyrwać rurę z tchawicy i umożliwić zaczerpnięcie tchu. G?vit przerażony patrzył, jak jego przyjaciel powoli i w męczarniach umiera.
Gdy w końcu drgawki ustały, rzucił się do drzwi. Ktoś mu zapłaci? eksplozja biegnącej nad głową rury paliwowej w ułamku sekundy zmieniła go w żywą pochodnię.
Sekcja towarowa 12 stała się grobem dla dwóch nieodłącznych towarzyszy.
Na zewnątrz okrętu pięć myśliwców, o charakterystycznym, stożkowym kształcie atakowało cztery pudełkowate frachtowce powoli przemierzające kosmos. Kolejne salwy z działek graserowych rozbijały pancerze i niszczyły ostatnie działające stanowiska obrony. Gdy w końcu dowódca konwoju wydał rozkaz poddania się, ku przerażeniu załóg frachtowców, z hiperprzestrzeni wyłonił się potężny, prawie kilometrowy okręt. Kiedyś był to Fireliański frachtowiec klasy Defegh, teraz zmieniony w najeżoną działami fortecę. Hangar potężnego okrętu zaczęły opuszczać pierwsze promy i transportowce.
Operacja zbierania łupu przebiegła szybko i sprawnie. Cztery frachtowce ogołocono w ciągu parunastu minut ze wszystkiego wartościowego. Gdy myśliwce i transportowce zadokowały, okręt piratów zaczął powoli ustawiać się na kursie do bazy i oddalać od sponiewieranych maszyn przemytników. Dopiero tuż przed skokiem, jakby sobie o czymś przypomniał, zwolnił. Potężne wieże artyleryjskie odwróciły się i wypaliły. Parę salw zmieniło ograbione okręty we wraki.
Lenno Zarath?ver, Baza 3
Samotna postać stała przy oknie bazy, oglądając ciemne okręty Floty Hrabstwa Zarath?ver. I nie cieszyło jej to, co widział. Senior rodu Zarath był malarzem i kierował się dość popularnym u laików tokiem myślenia: duże okręty są ładne i duże. Dlatego trzeba ich mieć jak najwięcej. To, że budowa kolejnego krążownika rujnowała skarbiec rodu nie specjalnie interesowało natchnionego artystę. A przecież te pieniądze można było spokojnie przeznaczyć na terraformację jednej z planet lub polepszenie geno-manipulatorów, jakimi dysponowali. Polepszając status życia w hrabstwie. I tym samym pomnażając znaczenie i bogactwo samego rodu.
- Artyści ? mruknął pod nosem ulubione przekleństwo.
- Komodorze? ? zza pleców dobiegł go znajomy głos. Adiutant. Młody i niedoświadczony oficer. Pochodzący z jednego z domów lennych. I akurat jednego z biedniejszych. Dlatego właśnie stał tutaj i zdobywał szlify nosząc teczkę za dziedzicem rodu Zarath, a nie siedząc w bio-zbiorniku Akademii Imperialnej i przyswajając wiedzę zgromadzoną w olbrzymich bazach. Komodor wiedział, że ma to dobre i złe strony. Bez skończonej Akademii, młodzieniec zawsze będzie traktowany jako oficer drugiej kategorii, ostatni do awansów. Jednocześnie dawało mu to możliwość uczenia się nie z książek, ale na prawdziwym polu walki. Za parędziesiąt lat będzie pewnie staruszkiem ? komandorem potrafiącym więcej niż większość admirałów. I mimo to salutującym im i kłaniający się w pas. Eh
- Słucham. Dever. ? Komodor w końcu zareagował. Adiutant odetchnął niemal niezauważalnie.
- Breentowie zgłosili kolejny zaginiony konwój w sektorze 942.
- Co stracili?
- Cztery frachtowce. Przewoziły rudę, główne tytan i molibden.
- I?
- Poprosili Radę o zbadanie sprawy. Sami nie są w stanie wysłać swoich okrętów tak daleko.
- I?
- Rada odmówiła.
Komodor jeszcze przez chwilę oglądał już prawie w całości pokryty pancerzem szkielet krążownika. Po chwili przeniósł wzrok na majaczącą w tle 78 Flotę Imperialną. Westchnął ciężko i odwrócił się do adiutanta.
- Co pan radzi?
- Ja? ? zdumienie oficera graniczyło z paniką. ? Ja nie mam kwalifikacji, żeby?
- Nie pytałem pana o kwalifikacje, poruczniku. Tylko o pana zdanie.
- Sir, ale?
- Słucham ? głos komodora stwardniał
- Powinniśmy? - Dever odchrząknął i zaczął jeszcze raz ? doradzam wysłanie tam lekkiego zespołu uderzeniowego. Breentowie mają jeszcze jeden konwój w tym regionie, przewożący srebro i rtęć oraz sporo deuteru. Jeżeli to piraci, rtęć i deuter powinny ich skusić.
- Zgoda, poruczniku. Nich pan powiadomi dok i 2 eskadrę. Wyruszamy natychmiast.
Komodor ruszył w stronę doku. Porucznik, przerażony możliwością, iż jego plan okaże się niewypałem, stał jeszcze przez chwilę, poczym pobiegł za dowódcą.
Zarath?te?reth ?Grivert?
Dever stał przy planszecie pokazującym okoliczną przestrzeń i usiłował nie okazywać zdenerwowania. Komodor postawił go na czele wyprawy i teraz tylko obserwował poczynania swojego podkomendnego. Krążownik, 6 niszczycieli i 24 fregaty stanowiły 2 eskadrę. Wszystko było oddane do dyspozycji młodzika.
- Sir ? oficer łącznościowy odwrócił się do niego ? mamy wezwanie o pomoc.
Na planszecie pojawiła się migająca plamka. Dever czekał na rozkaz admirała i dopiero po chwili zorientował się, że mówiono do niego.
- Aha? echem. Start myśliwców. Wszystkie klasy. Otworzymy dla nich przejście, niech zidentyfikują wroga.
- Aye. Start myśliwców.
Hangar czerwono-czarnego krążownika zaczęły opuszczać niewielkie maszyny. Gdy ostatnia ustawiła się w szyku, przed formacją pojawiła się plama czarnej energii. Myśliwce zanurkowały w nią?
20 lat świetlnych dalej
Sześć stożkowatych myśliwców atakowało ostatni sprawny jeszcze frachtowiec. Jeden z nich, trafiony wiązką grasera eksplodował. Pozostałe pięć rozprysło się na wszystkie strony, nie chcąc podzielić losu swojego towarzysza. Nie zauważyły niewielkiej plamki białego światła z której wyleciało 20 myśliwców różnych wielkości.
Dopiero wezwanie o poddanie się zwróciło ich uwagę na przybyszów. Myśliwce od razu wezwały pomoc i ruszyły w stronę wroga. Ich nowe maszyny należały do najlepszych w sektorze i nie mieli zamiaru dać się przegonić niczemu mniejszemu od niszczyciela.
Dowódca eskadry myśliwskiej domu Zarath wzruszył ramionami. Widok wroga wywołał w nim tylko niesmak. I politowanie dla Breentów. Skoro nie potrafili poradzić sobie z takim ścierwem, jak chcieli pretendować do rangi imperium? On nie miał nawet zamiaru walczyć z nimi. Wydał rozkaz i spod skrzydeł bombowców wystrzeliły rakiety stealth. Ich głowice, w przeciwieństwie do standardowych głowic przeciw-okrętowych, miały detonator rozszczepieniowy, bazujący na plutonie. Duża domieszka trytu gwarantowała, że pocisk ?skiśnie? ? wydzieli niewiele ciepła, za to olbrzymie ilości twardego promieniowania. Idealna broń przeciwko myśliwcom. 8 pocisków spotkało się z myśliwcami piratów w odległości stu tysięcy kilometrów od grupy myśliwskiej. Piraci umarli, zanim zrozumieli, co się stało. Cienkie pancerze nie chroniły w ogóle przed promieniowaniem, a pola nie były w stanie pochłonąć tak dużej ilości promieniowania. Każdy z pilotów wchłonął zaledwie ułamek energii wypromieniowanej przez pociski, ale to wystarczyło, żeby ich ciała zaświeciły i rozpadły się, zmienione w parę. Pancerze myśliwców były ciut bardziej odporne ? zniszczyły je dopiero wtórne eksplozje od niszczonych systemów wewnętrznych.
Dowódca myśliwców wysłał raport i miał połączyć się z załogami frachtowców, gdy nagle przestrzeń zamigotała i tuż nad frachtowcami pojawił się tysiąc metrowy behemot najeżony uzbrojeniem.
Zarath?te?reth ?Grivert?
Dever zbladł, gdy zobaczył informacje od dowódcy myśliwców. Okręt liniowy. Odpowiednik krążownika. Skąd piraci mają takie diabelstwo? Zapytał sam siebie. Popatrzył na komodora, licząc na pomoc, ale ten tylko w milczeniu pokiwał głową. Jęknął cichutko i odwrócił się do sternika
- Ustawić skok według koordynatów przekazanych przez grupę myśliwską. Wyjście w zasięgu głównego uzbrojenia. Szyk rozproszony. Myśliwce mają nie atakować.
- Aye? sir myśliwce mają nie atakować.
- Tak ? pokiwał głową. Sam zdał sobie sprawę, że to głupi pomysł, ale nie chciał się wycofywać.
- Aye. Jesteśmy gotowi.
- Skok.
Seria czarnych dziur połączyła punkt w przestrzeni w jakiej znajdowała się flota z punktem odległym o 300 000 kilometrów od wrogiej jednostki. Okręty błysnęły potężnymi silnikami i przeleciały przez horyzont zdarzeń.
Po ułamku sekundy pojawiły się 20 lat świetlnych od poprzedniego miejsca pobytu. Piracki krążownik wykazał się refleksem i wystrzelił ze swoich dział, zanim flota Wędrowców zdołała sprawdzić ustawienie szyku i zareagować. Potężne głowice nuklearne pomknęły w stronę floty domu Zarath. Odezwały się działa flotylli, mające przechwycić pociski przeciwnika. Trasa lotu pocisków zmieniła się w łańcuszek eksplozji, gdy kolejne głowice eksplodowały trafiane wyładowaniami maserów lub pociskami akceleratorów. Piętnaście głowic doleciało do celów. Cztery eksplodowały przedwcześnie, gdy systemy zagłuszające uruchomiły detonatory. Sześć chybiło. Pozostałe pięć uderzyło w swoje cele. Trzy w jeden z niszczycieli, zmieniając go w wrak. Dwie trafiły we fregaty. Po jednym na okręt. Dość grube pancerze wytrzymały eksplozję, jednak okręty były wyłączone z walki.
Dever, widząc raport ze strat zbladł. Trzęsącym się głosem nakazał odpalenie ich rakiet.
- Nie ? anulował rozkaz komodor.
- Sir?
- Ten krążownik jest za blisko frachtowców. Niech fregaty i niszczyciele zaatakują go działami plazmowymi. Przygotować akceleratory, wycelować w dziób.
- Aye ? z nowym zapałem odpowiedział pierwszy oficer okrętu. Dever stanął za admirałem. Na swoje szczęście marynarze z jego rodziny byli mutowani i nie mógł się czerwienić. Inaczej byłby czerwony niczym burak. Ale i tak można było zobaczyć wstyd w jego oczach. Admirał uśmiechnął się do niego pocieszająco i spojrzał na planszet taktyczny. Niszczyciele i fregaty zbliżały się do granicy skutecznego ognia. Po chwili chmurki materii, świecącej nieziemskim blaskiem, pomknęły w stronę niszczyciela. Rozlewając się po jego polach osłabiały je z każdym ciosem. Piraci zrozumieli, iż nie wypuszczając pozostałych myśliwców popełnili błąd, jednak było już za późno. Teraz opuszczenie pól byłoby samobójstwem. Krążownik zaczął zawracać, gdy jeden z pocisków plazmowych przebił się przez pola. Sekundę później w kadłub uderzyły rozpędzone niemal do prędkości światła kule super-ciężkiego metalu o 4 metrowej średnicy. Pociski skruszyły pancerz i pchnęły kilometrowy okręt w niekontrolowany lot. Kolejne pociski przyspieszały lot okrętu, aż w końcu zabrzmiał rozpaczliwy sygnał poddania się.
Komodor skinął głową i oficer łączności potwierdził.
- Wyślijcie marines. Chcę dowódcę tego okrętu. Resztę? resztę przesłuchać i przerobić na żarcie dla xenów.
- Aye?
No coz, zatwierdzone przez Corva, moje pierwsze opowiadanko w jego swiecie
Fotonik, nie badz taki skromny.
Skromny? Jaa??? No wiesz kapitanie*?
Swoją arogancją nie raz pewnie zalazłem za skórę załodze Excelsiora (i na tym się nie skończy :/)
Ale fakt faktem, że w swojej grafomanii stawiam na szybką akcję.
To co robi Corvus jest dokładnym przeciwieństwem mojej pisaniny - całość jego opowiadania jest doskonale wypośrodkowana - jest troche akcji, ciekawe dialogi i tajemnicza atmosfera, nie dająca wytrzymać do czasu opublikowania kolejnej części opowieści.
U mnie wszyscy strzelają/biegają/krzyczą** ale brakuje tego co tworzy całą atmosferę - opisów!
Jeszcze raz - świetna robota Corv!
* to co napisałem wcześniej to nie była wazelinia - sam wiesz, że kiedy trzeba, potrafię się czepić 🙂
** Niepotrzebne skreślić - kolejność zarzutów dowolna.
No cóż, jestem załogantem wychowanym na Voyagerze ale zamierzam nad tym popracować na rzecz swojej najnowszej (i powstającej w bólach) opowieści na podstawie pamiętników Doktora. mam nadzieję, że tym razem uniknę podstawowych błędów.
Zresztą jakbym miał problemy, to będę wiedział gdzie zgłosić się po pomoc.
A teraz z innej beczki... Ostatnio napisałeś, że zakończyłeś "Pomyłki". O ile się nie mylę na początku cyklu wspominałeś coś o rozpisce na 50 rozdziałów... Czyli coś koło 40-tu mamy stracone o ile się nie mylę?
No dobra Zar - pomarudziłem ponad normę, a teraz biorę sie za twoje opowiadanie z realiów NW... I nadal będę upierdliwy... Nic na to nie poradzę - to taka wbudowana funkcja u EMH...