Forum › Fandom › Opowiadania › Cykle opowiadań › dział tymczasowy › Mgły Wojny - Rozdział 2
Rozdział 2
Aleksandra Leszczyńska była tak szczęśliwa, jak tylko dziewczynka w jej wieku mogła być. Jezioro, nad którego brzegiem siedziała wyglądało, jak gdyby było wypełnione jasnopomarańczową farbą. Ciszę przerywał tylko krzyk mew i cichy rechot żab.
I skoczna melodyjka gwizdana przez kapitana rozbijającego namiot na brzegu lasu. Ole spojrzała przez ramię i uśmiechnęła się szeroko. Kochała swojego kapitana. Młody oficer budził w niej uczucia, jakich nie wywoływał żaden z jej kolegów. Wiedziała, że mama traktowała to jak zachciankę nastolatki, pewnie tak samo myślał Jurek, ale ona wiedziała czego chce. I wiedziała, że zostanie jego żoną, będą mieli wspólny dom, dzieci. Tylko jak sprawić, żeby zobaczył w niej coś więcej niż tylko dziecko, westchnęła ciężko i zamyślona wpatrzyła się w przeciwległy brzeg.
Nagle poczuła, jak czyjeś ręce obejmują ją w talii i przyciskają do torsu.
- A co Ci tak ciężko na duszy, młoda damo? Spójrz na słońce, jest takie piękne. Posłuchaj głosów natury. Trzeba się cieszyć, cieszyć życiem. A smutki? Na nie zawsze będzie czas tam, w tej całej cywilizacji.
Ola spojrzała przez ramię i zadrżała, gdy spojrzała w głębokie, roześmiane oczy ukochanego.
- Zimno Ci? - Z troską, ale też ledwo wyczuwalnym w głosie zmartwienie zapytał Styczyński.
- Nie. Nie... to przez... coś innego.
- Innego? - Kapitan uśmiechnął się i nagle chwycił dziewczynę na ręce. Ola pisnęła zaskoczona, a kapitan roześmiał się. - Chyba trzeba ochłodzić czyjąś nadmiernie rozpaloną główkę.
- Co ty..? Jurek! - Krzyknęła nagle, - ja nie mam kostiumu!
- Tym lepiej – kapitan spojrzał na nią przebiegle. - Będzie na co popatrzeć.
- Świnia. Puszczaj!
- Mowy nie ma. - Odpowiedział kapitan i wszedł do jeziora.
- Puszczaj! Puszczaj! - Krzyczała Ola waląc kapitana po plecach. - Puszczaj, draniu jeden, mówię Ci puszczaj!
- Jak chcesz. - Kapitan wzruszył ramionami i zwolnił uchwyt. Dziewczyna z krzyknęła i wpadła z pluskiem do wody. Zadowolony z siebie mężczyzna przyglądał się, jak oblepiona mokrym ubraniem i wyraźnie wściekła nastolatka staje w wodzie. Aleksandra przyglądała mu się przez chwilę po czym skoczyła na niego. Zaskoczony kapitan nie zdołał utrzymać równowagi i oboje wylądowali w wodzie. Przez chwilę kotłowali się: Ola usiłując zrobić Styczyńskiemu krzywdę, a ten chcąc uciec od rozwścieczonej dziewczyny. W końcu Ola dała za wygraną i wybuchnęła śmiechem.
Styczyński spojrzał na znikające słońce i wyciągnął do dziewczyny dłoń.
- Starczy tego dobrego. Słońce zniknęło, zrobi się zimno. Wychodzimy, bo jeszcze mi się przeziębisz.
- Nie jestem dzieckiem. - Zaprotestowała Ola.
- Mikrobom akurat ten fakt nie będzie robił różnicy. No, chodź, pani z jeziora.
Ola chwyciła podaną jej dłoń i posłusznie pomaszerowała u boku kapitana do brzegu. Jurek zerknął na nią i w jego oczach błysnął uśmiech, gdy zobaczył lekko zaróżowioną twarz Oli i pełen szczęścia uśmiech.
- No, wskakuj do namiotu i rozbieraj się. Wysuszymy ubrania na jakiejś gałęzi.
- Ale ja nie mam nic na zmianę?
- Mam w ślizgaczu parę koców. No już, wyskakuj z ciuszków.
- Mówisz? - Filuternie zapytała Ola i zanim Jurek zdążył odpowiedzieć wsunęła się do namiotu. Styczyński przez chwilę jeszcze spoglądał na wejście, po czym kręcąc głową poszedł do ślizgacza. Musiał dać Oli koc, a potem poszukać drewna na ognisko.
Ola błyskawicznie się rozebrała, wahając się się przez chwilę przy bieliźnie i gdy klęczała już nago na karimacie przejechała dłońmi po ciele, oceniając je. Nie była zadowolona. Co prawda „z przodu” już było co podziwiać, chłopcy się za nią oglądali, ale szeroki tyłek i splecione w koński ogon włosy za bardzo kojarzyły się jej z wielkim dzieciakiem. Nic dziwnego, pomyślała, że Jurek traktuje mnie jak dzieciaka.
- Masz – do namiotu wsunęła się ręka trzymająca koc. Ola wzięła go przez chwilę zastanawiała się jak by tu owinąć się grubym, wełnianym kocem, gdy nagle wpadła na szatański pomysł.
- No, wreszcie – kapitan odwrócił się w stronę namiotu słysząc słysząc szelest i zamarł widząc siostrzenicą taką, jak ją bóg stworzył Ola zaczerwieniła się i błyskawicznie odwróciła do niego plecami, rozwijając koc i okręcając się nim, przeklinając w myślach własną wstydliwość. Gdy odwróciła się z powrotem, płomienie zaczęły już lizać grubsze gałęzie. Przyglądała się pokrytemu bliznami torsowi ukochanego, po czym podeszła i usiadła na ziemi.
- Dostaniesz reumatyzmu – mruknął Jurek. - Siadaj na tym pniaku.
- A ty?
- Ja muszę jeszcze przygotować coś do jedzenia.
- Pomogę ci.
- A umiesz gotować?
- Ee...
- No właśnie. Siedź i się grzej.
Styczyński zakrzątnął się wokół ogniska i po chwili nad ogniskiem zawisnął kociołek wypełniony wodą z jeziora, do którego wrzucał kawałki mięsa, warzyw i jakichś przypraw. Obok wisiał drugi, mniejszy z grzejącym się miodem. Jurek usiadł na pniaku obok dziewczyny i zamyślił się. Kiedy był ostatnim razem na takim biwaku? Pięć lat temu? Nie, chyba sześć. Razem z T'Li, młodą Vulcanką która chyba nie do końca pojmowała nauki Suraka.
- Smutne wspomnienia? - Z zamyślenia wyrwał go dziewczęcy głosik. Spojrzał w bok i zobaczył orzechowe oczy wpatrujące się w niego z ciekawością. I czymś jeszcze ukrytym głęboko, bardzo głęboko.
Jurek wzdrygnął się. - Po prostu wspomnienia.
- Podzielisz się?
- Nie ma czym – wzruszył ramionami usiłując ukryć to, że akurat tymi wspomnieniami nie chciał się z nikim dzielić.
- To o czym opowiesz mi przy blasku ognia?
- A o czym byś chciała?
- O tym. - Dziewczyna wysunęła rękę spod koca i dotknęła szerokiej blizny na lewej piersi.
- Nie ma o czym opowiadać. - Styczyński wzdrygnął się ponownie. Na samą myśl o pochodzeniu tej blizny robiło mu się zimno. Żałował, że nie pozwolił jej, tak samo jak innych blizn, usunąć.
- Proszę. Chciałabym wiedzieć o Tobie jak najwięcej.
- A po co Ci to?
- Ma się tylko jednego ukochanego – odparła dziewczyna. - Wujka, - dodała szybko.
- To było podczas mojego pierwszego dowództwa. Trzy lata temu. - Zapatrzył się w ogień. - Flota była wówczas znacznie bardziej pokojowo nastawiona, nie mieliśmy jeszcze takich kłopotów z Klingonami, więc procedury były znacznie ostrzejsze. Mieliśmy rozkaz patrolować sektor 476. Leży blisko bariery galaktycznej i dzieją się tam ciekawe rzeczy z czasem i przestrzenią. Poza tym często można spotkać tam Tholian. To za ich przyczyną dorobiłem się tego.
- Tholianie Cię zaatakowali?
- I tak, i nie. Tholianie nigdy nie byli agresywni, nie przepadają za obcymi, ale zazwyczaj ich ignorują. Mogą sobie na to pozwolić, są znacznie bardziej zaawansowani technologicznie niż Federacja. - Ola słuchała Styczyńskiego zastanawiając się ile z tego, czego nauczyła się w szkole było nieprawdą. I dlaczego ich tego uczono? Pamiętała z podręczników, że Tholianie byli agresywną i ksenofobiczną rasą. W końcu to oni omal nie zabili Kirka i nie zniszczyli Enterprise. A potem jeszcze nie raz zagrażali okrętom i koloniom Federacji. A tymczasem ze słów Jurka wynikało, że Tholianie nie lubią obcych, ale... - ich ataki były zawsze próbą ochrony sektora czy nawet galaktyki przed groźnymi anomaliami. Ich sieci są w końcu do tego przeznaczone – do ograniczania wpływu anomalii. Mu po prostu za mało wiedzieliśmy, za mało rozumieliśmy i braliśmy ich działania za ataki.
- Ale w podręcznikach pisze
- Podręczniki kłamią. - Jurek machnął ręką. - Nie wierz bezgranicznie w to, co w nich piszą. Myśl i badaj. Dane o Tholianach są powszechnie dostępne. Tylko kto wchodzi dziś do bibliotek i samemu poszukuje danych.
- Więc dlaczego...
- Dlaczego podręczniki kłamią? Bo piszą je imbecyle nie potrafiący wyciągać wniosków.
- Aha – będę musiała to powtórzyć profesorowi historii, zdecydowała Ola. - I co było dalej.
- Jak w holopowieści. Anomalia zaczęła się rozprzestrzeniać zanim Tholianie zamknęli sieć. Jeden z ich okrętów dostał się pod jej wpływ i z załogą coś się stało. Zaatakowała pozostałe tholiańskie okręty. Ruszyliśmy na pomoc, ale fregata Federacji ma mizerne szanse w starciu z patrolowcem Tholian. Ledwo dowlekliśmy się do bazy. Ja nabawiłem się tej blizny. - Spojrzał w ognisko. - Inni nie mieli tyle szczęścia, - dodał cicho.
Ola przypatrywała się twarzy Jurka, na której nagle pojawiło się zmęczenie. Inni nie mieli tyle szczęścia. Nagle dziewczyna zrozumiała. - Kim ona była? - Zapytała cicho.
* * *
Seria zielonych pocisków uderzyła w opasły kadłub transportowca. Olbrzymia maszyna zeszła nagle z kursu, a jej silniki błysnęły błękitem i zgasły. Potężny zielony okręt z wymalowanym na spodzie kadłuba stylizowanym drapieżnym ptakiem minął obojętnie swoją ofiarę. Uszkodzonym transportowcem zajmą się jednostki abordażowe, a parę tysięcy kilometrów przed nim majaczyły jasnoszare sylwetki pozostałych transportowców konwoju S25-21. Czerwony silnik błysnął energią i Drapieżny Ptak rzucił się na swoje ofiary.
Podobne sceny rozgrywały się na całym pograniczu. To, co początkowo wzięto za pojedyncze utarczki, jakich od paru lat było pełno, szybko przerodziło się w regularne bitwy, gdy obie strony wysyłały na granicę coraz więcej okrętów. Federacyjne niszczyciele i fregaty spieszyły na pomoc konwojom, a klingońskie rajdery wspierane były przez coraz to nowe Drapieżne Ptaki.
Wojna wisiała na włosku.
* * *
Admirał Che, starszy Azjata o zmęczonej twarzy przetarł oczy i odwrócił się od mapy.
- Jak to wygląda, Jim?
- Kiepsko, admirale. Baza 25 już prosi o posiłki, wysłała większość swoich okrętów do ochrony tras konwojów, a i tak to za mało.
- A reszta granicy?
- Wszędzie jest tak samo. Nasze bazy i kolonie ledwo dyszą. A ich zapasy topnieją błyskawicznie. Straty, przynajmniej w okrętach wojennych, mamy niewielkie, ale bez zapasów długo nie dadzą rady tak intensywnie działać. - Komandor James Hart wzruszył ramionami. Admirał zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji pewnie lepiej od niego.
Imperium systematycznie pozbawiało zaopatrzenia nadgraniczne bazy i posterunki. Co prawda Siły Obronne ponosiły olbrzymie straty – lekki Drapieżne Ptaki niespecjalnie nadawały się do walk z okrętami wojennymi Federacji, ale było ich tyle, że na miejsce każdego zniszczonego przylatywały dwa nowe. A Federacja nie było w stanie uzupełniać strat nawet w stosunku jeden do jednego. Poza tym co z tego, że jedna fregata mogła zniszczyć dwóch rajderów, skoro niedługo nie będzie miała czym strzelać?
- Barbarzyńcy u bram, - Che wrócił spojrzeniem do mapy. - Bardzo sprytni barbarzyńcy. - Przez chwilę się zastanawiał, po czym westchnął ciężko. - Wstrzymać wysyłanie konwojów.
- Admirale?
- Oskubią nas, Jim. Opalą nad ogniem i oskubią. Konwoje muszą zacząć dolatywać, inaczej nie będziemy mieli czym walczyć.
- Bez konwojów bazy szybko zostaną bez zapasów. Bezbronne.
- Bezbronne. - Potwierdził admirał. - Wstrzymać wysyłanie konwojów. I ograniczyć patrole.
- Przechodzimy do defensywy, - ostrzegł komandor.
- Wiem. Ale nie mamy wyjścia. - Admirał puknął palcem w mapę, gdzie jarzył się duży czerwony punkt. - Zniszczenie tej bazy rozwiązało by nasze problemy.
- Nie dostaniemy zgody na atak.
- Wiem. Ale ten atak mógłby zapobiec wojnie, Jim. Albo ją opóźnić i dać nam szansę na przygotowanie się.
Hart przyjrzał się uważnie mapie. Admirał miał rację. Klingońska stacja zaopatrzeniowa leżała na skrzyżowaniu dwóch „autostrad” warp – biegnącej z Ziemi na Kronos i drugiej wiodącej z Sha Ka Re wzdłuż granicy. Była to idealna pozycja do zaopatrywania wszystkich okrętów i posterunków wzdłuż granicy. Federacja wykorzystywała części korytarza po swojej stronie granicy dokładnie do tego samego, ale Federacja miała wzdłuż granicy parę mniejszych stacji. Imperium tylko tą jedną, chociaż odpowiednio większą. I niemal niebronioną. Wysoka Rada dobrze sobie zdawała sprawę, że Federacja pierwsza nie zaatakuje i póki nie zdecydowali się na rozpoczęcie wojny, mogli zostawić swoje posterunki bez obrony.
- Mógłby.
- Przygotuj plan ataku. Na wszelki wypadek.
- Jakie założenia?
- Jesteśmy w stanie wojny, a baza ma odpowiednią ochronę.
- Tak jest, admirale.
* * * Dwa lata wcześniej * * *
Świadomość wracała powoli, dźwięcząc w głowie niczym dzwony katedry Notre Dam. Cisze szepty, które słyszała przez ostatnie chwile zaczęły przeradzać się w coraz lepiej rozpoznawalne ludzkie głosy, dyskutujące o tym, co zrobić z jej twarzą.
Nic!, chciała krzyczeć, ale usta nie chciały się otworzyć, a gardło było jak wypełnione watą. Nic! krzyknęła jeszcze raz w myślach, a potem świadomość znowu zaczęła uciekać. Głosy odpłynęły i ostatnie co usłyszała, to prośba o skalpel laserowy. Czyżby Klingonie chcieli ją oszpecić...?
- Pani kapitan, mamy wezwanie o pomoc.
- Na głośniki.
- Tu frachtowiec Nostromo, tu frachtowiec Nostromo. Jesteśmy atakowani przez piratów. Prosimy o pomoc. Powtarzam, jesteśmy atako... - głos w głośnikach zniknął w statycznym szumie.
- Co się stało?
- Mamy nadal sygnał, jednak zniekształcony poza możliwości naszej aparatury.
- Zakłócenia.
- Tak jest, pani kapitan.
Młoda porucznik pochyliła się do przodu i zamyślona patrzyła na ekran taktyczny. Odkąd przejęła dowodzenie LP-453, policyjnym okrętem który był zbyt mały, by mieć własną nazwę, nakazała stałe wyświetlanie na monitorze widoku taktycznego. Gwiazdy ją nudziły. Taktyka nigdy.
- Czerwony alarm. Sternik, kurs na ostatnią pozycję Nostromo. Cała naprzód.
- Ale oni są w romulańskiej strefie neutralnej.
- Wiem, lecimy. To my wygraliśmy tamtą wojnę, nie Romulanie.
- Tak jest, pani kapitan.
Mapa, do tej pory stojąca nieruchomo w miejscu nagle drgnęła, gdy okręt wszedł w warp. W miarę, jak zbliżali się do celu, rozdzielczość zwiększała się, a szczegóły były coraz czytelniejsze. Niebieska plamka frachtowca otoczona była przez dwa czerwone symbole oriońskie. Symbole wskazywały na niszczyciele, a raczej kadłuby identyfikowane jako niszczyciele. Co niewiele mówiło, bo Orioni mogli napchać na niego tyle uzbrojenia, że bez krążownika nie podchodź.
- Nie wygląda to wesoło. Mam odczyt uzbrojenia tych drani. Żadnych torped i disruptorów, ale każdy ma działo fazerowe. A frachtowiec już długo się nie utrzyma.
Alynna wiedziała, co chce jej powiedzieć. Ich okręt miał co prawda wyrzutnię torped, ale tylko dwa lekkie fazery. A na dwa okręty z działami to mogło być za mało.
- Czy ktoś jeszcze odpowiedział na wezwanie o pomoc?
- USS Dauntless, ale będzie tu dopiero za godzinę.
- Świetnie. Tu kapitan. - Włączyła system nagłaśniający. - Lecimy na pomoc frachtowcowi atakowanemu przez dwa oriońskie niszczyciele. Nikogo innego nie ma w pobliżu, jesteśmy zdani tylko na siebie. Dziękuję.
Uznała, że nie ma potrzeby mówić nic więcej. Patrolowali wspólnie ten sektor od prawie roku i znali się na wylot. Tak samo jak sektor oraz swoją służbę. Policyjny patrolowiec miał mizerne szanse na wyjście z tej przygody cało. Ale może chociaż uda im się ocalić frachtowiec i jego załogę. Po to w końcu tu byli.
- Jesteśmy w zasięgu wizji.
- Nadać sygnał o nakazie poddania się do tych Orionów.
- Brak odpowiedzi.
- Ponawiać. Taktyczny, namiar ogniowy na cel Alfa. Atakujemy tylko torpedami. Sternik, trzymaj nas na stu tysiącach kilometrów. Powinno nas uchronić od ich fazerów.
- Tak jest, pani kapitan.
- Jesteśmy w zasięgu. Wychodzę z warp! - zameldował po paru minutach sternik i okręt nagle zwolnił, a monitor taktyczny przełączył się na tryb trójwymiarowy. Alynna z fascynacją obserwowała, jak dwa czerwone ogniki przesuwają się między jej białym okręcikiem, a dwoma zielonymi okrętami piratów. Błysk na kadłubie niszczyciela oznaczonego alfą oznajmił trafienie. Oba okręty, wiszące do tej pory nieruchomo w pobliżu swojego łupu zaczęły przyspieszać i zawracać w stronę federacyjnego patrolowca.
- Torpedy w celu. Wykrywam fluktuację osłon.
- Powtórzyć jak tylko będziemy gotowi. - Trzy sekundy później kolejne dwa pociski opuściły wyrzutnie i niecałą sekundę później uderzyły w cel.
- Osłony celu na 54 procentach. Namierzają nas.
- Sternik, uniki, wedle uznania, tylko nie daj nas trafić.
Trójwymiarowa projekcja była fascynująca. Wiszące w czarnej kuli okręty wydawały się jak prawdziwe, dwa zielone okręty pędzące w trop za niewielkim białym patrolowcem, tańczącym między czerwonymi smugami. Na rozkaz kapitan biały okręcik zakręcił się dookoła swojej osi nie zmieniając kierunku lotu. Manewr trwał niecałe dwie sekundy, ale to wystarczyło, żeby odpalić kolejne torpedy.
I zarobić trafienie.
- Status! - Nie słysząc odpowiedzi Alynna odwróciła się i zakrztusiła wymiocinami. Głowa jej oficera taktycznego toczyła się po podłodze w rytm wstrząsów okrętu, a bezgłowy kadłub Vulcanina zwisał bezwładnie z konsoli taktycznej.
Opanowawszy się młoda kapitan odsunęła martwego przyjaciela i stanęła za konsolą. Nie wyglądało to dobrze. Impuls z ciężkiego działa co prawda nie zniszczył osłon, ale wystarczyła energia która przedostała się przez pola, by poważnie uszkodzić pokład pierwszy i tylną sekcją mostka.
Jednak ofiara nie poszła na marne. Jedna z torped przedostała się przez uszkodzone pola pirackiego niszczyciela i rozerwała gondolę warp. Gubiący plazmę i jakieś śmieci okręt zostawał coraz bardziej z tyłu. Tyle, że drugi nadal był sprawny i nie miał zamiaru rezygnować z pościgu. A Im zostały jeszcze tylko cztery torpedy.
- Tommy, zwrot bojowy. Lecimy na tego drania. Trzymaj nas tak blisko jak się da i poza przednią półsferą. I na bogów, nie daj się trafić przy dolocie.
Nagły zwrot zmylił obsługę dział na niszczycielu i zanim zdążyli zareagować mały okręt minął znacznie od siebie większą jednostkę. Ukryty przed zamontowanym na dziobie ciężkim działem musiał już tylko uważać na lekkie działka fazerowe. Zbyt lekkie aby wyrządzić wielką szkodę nawet tak małemu okrętowi. Rozpaczliwa walka i ucieczka zmieniał się nagle we w miarę wyrównany pojedynek.
Krążący wokół celu patrolowiec nie miał szans na wycelowanie wyrzutni torped, tak samo jak niszczyciel nie mógł wziąć na cel zwinnego okrętu Federacji. Przestrzeń między maszynami skurczyła się do parunastu kilometrów i wypełniła czerwonopomarańczowymi iskrami fazerowego ognia. Błękitny bąbel energii zamknął w swoim wnętrzu patrolowiec, chroniąc przez ciosami.
Piraci nie mieli zaawansowanego systemu pól, ale ciężki kadłub i konforemne pola także spełniały swoją rolę.
- Bez torped nie damy draniowi rady. - Zauważył sternik.
- Z torpedami też. - Odpowiedziała Alynna, chociaż dobrze wiedziała, że sternik ma rację. Ich fazery nie miały szans na przebicie osłon niszczyciela. Ale w drugą stronę to nie wyglądało tak wesoło. W końcu ile mogą wytrzymać pola patrolowca.
- Pani kapitan!
- Widzę. - Kapitan stała się jeszcze bardziej ponura. Orzechowe oczy nagle błysnęły zimnym ogniem. Powrót na pole bitwy uszkodzonego okrętu piratów oznaczał dla federacyjnego okrętu śmierć. Mogli już tylko drogo sprzedać skórę. I może pomóc marynarzom z frachtowców.
- Tommy, odchodzimy. Wyprowadź nas na dwadzieścia tysięcy i ustaw tak, żebyśmy mogli ostrzelać ich gondole.
- Tak jest.. - Sternik wstukał komendę w konsole i odwrócił się do przełożonej. - Miło się z panią latało, pani kapitan.
- Z tobą także, Tommy. Z tobą także.
Patrolowiec nagle wyprostował swój lot i przemknął wzdłuż kadłuba niszczyciela, wychodząc szerokim łukiem przed dziób, minimalnie poza zasięgiem ciężkiego fazera. Na dwudziestu tysiącach kilometrów nagle zwrócił. Torpedy pognały do celu i w milisekundowych odstępach uderzyły w pola wrogiej jednostki. Zielone wyładowana otoczyły trafioną gondolę warp, która zamigotała i zgasła. Alynna uśmiechnęła się tryumfująco i zacisnęła dłonie na krawędzi konsoli.
- Niech się pani uspokoi, pani komandor. Nic pani nie grozi. - Miły, spokojny głos przebił się przez zasłonę ognia i bólu. Zdezorientowana Alynna starała się podnieść, ale wspornik który przygniatał jej pierś nie pozwalał.
- Środki przeciwbólowe przestają działać, ale nie możemy pani ciągle trzymać pod narkozą. Ból mini jak tylko przyjmie się nowa tkanka.
Komandor starała się skoncentrować myśli na głosie. Walczyli z Orionami. Zostali trafieni, mostek ogarnął pożar, gdy eksplodowało jedno z łączy EPS. Pamiętała jak zawalił się na nią fragment sufitu i błyszczące pole SIF chroniące ją przed próżnią. A potem ból gdy ogień zaczął palić jej twarz.
- Jak ja...
- Nic pani nie będzie. Miała pani poparzoną twarz, ale udało się bez komplikacji wszczepić sztuczną skórę. Za parę tygodni nie będzie nawet blizn.
- A oczy? - Odpowiedziało jej milczenie.
- Będę ślepa?
- Nie, tylko...
- Tylko?
- Straciła pani... straciłaś oba. Będziemy musieli je przeszczepić. A na pokładzie nie mamy możliwości wytworzenia gałek ocznych. Więc...
* * * Teraźniejszość * * *
Kwatera główna Floty Gwiezdnej była dokładnie taka sama, jak sześć lat wcześniej, gdy odbierał dowództwo Mao. I pewnie taka sama, gdy Kirkowi przyznawano Enterprise. Styczyński nie wiedział, czy przebudowywano ją od czasów Archera. Zresztą, lubił ten budynek, przypominający trochę bunkier.
Wrażenie łagodziły otaczające go ogrody, wysokie drzewa porastające nie tylko okoliczne parki, ale także sadzone w olbrzymich donicach rozmieszczonych na poszczególnych kondygnacjach.
Uniósł głowę, słysząc kopter i uśmiechnął się. Naprawdę niewiele się zmieniło. Zerknął na zegarek. Do spotkania z Jurijem zostało mu jeszcze pół godziny.
- Mogę w czymś pomóc, sir? - Styczyński spojrzał na pytającego. Dziwaczny akcent i to nieszczęsne „sir” zdradzało Amerykanina.
- Dziękuję, kadecie.
- Tak jest, sir.
„Tak jest, sir?” Styczyński patrzył za oddalającym się kadetem. Czerwona eskadra. Najbardziej uprzywilejowany, snobistyczny i zarozumiały klub kadecki w całej akademii. Nigdy nie rozumiał co takiego widziano w tych paniczykach. Sam podejrzewał, że chodziło o bezwzględne oddanie Federacji, swoisty fanatyzm. A każdym władcom, od czasu do czasu, fanatycy się przydają. Więc trzeba o nich dbać. Chyba, że zaczną kąsać karmiącą ich rękę, jak to było, gdy sam uczęszczał do Akademii. Czerwona eskadra usiłowała pozbyć się z Floty kandydatów o niewystarczająco „antyklingońskim” nastawieniu. Może i mieli rację, ale nie takie są metody Floty. I kto wie, czy to nie przez podobnych im fanatyków musiałem skrócić urlop.
Drzwi do admiralskiego biura rozsunęły się i kapitan wszedł do środka pewnym krokiem.
- Kapitan Styczyński melduje się na rozkaz.
- Witaj, Jurek. Przepraszam, że musiałem odwołać Cię z urlopu, ale sam wiesz, jaka jest sytuacja.
- Trudno, admirale. Odbiorę sobie następnym razem.
Jurij Józefowicz Noworski skinął głową. Za to lubił młodego oficera. Nie udawał, że mu pewne rzeczy nie przeszkadzają. Nie mówił „nie szkodzi”. Bo przecież szkodzi. Tylko idiota wolałby latać w kosmosie, zamiast bawić się na urlopie.
- Gdzie moje maniery. Pozwól, że przedstawię. Kapitan Jerzy Styczyński, komandor Alynna Nechayew.
- Kapitanie.
- Pani komandor. - Styczyński ukłonił się lekko. Alynna wstała.
- Będę panu jeszcze potrzebna?
- Nie, może pani odejść. - Mężczyźni poczekali, aż drzwi się zasuną.
- Siadaj. Napijesz się.
- Jasne. Kto to był?
- Przecież słyszałeś.
- Słyszałem. Starczy. - Unieśli wypełnione wódką kieliszki. - Co by się nam wiodło.
- Co by się nam wiodło.
- No. - Styczyński otrząsnął się. - Świństwo straszne. To kim ona jest.
- Masz. - Admirał podał Styczyńskiemu akta Nechayew. Kapitan błyskawicznie przejrzał dane.
- Niezły pistolet. Komandor i dowódca patrolowca po 12 latach we Flocie. Rzadko się zdarza.
- Ty byłeś już kapitanem.
- Ale ja trafiłem na taki sektor i takie czasy, na jakie trafiłem. - Styczyński wzruszył ramionami i uniósł kieliszek. - Za krwawe wojny i wielkie zarazy.
Stary toast brytyjskiej armii był najlepszym wyjaśnieniem jego błyskawicznej kariery. Krótka graniczna wojenka z Gornami nie warta była wzmianki w annałach Floty. Ale ci, którzy w niej walczyli pamiętali piekło walk z olbrzymimi okrętami Gornów. I krwawe starcia, gdy jaszczury chciały wykazać swoją odwagę podczas abordaży.
- No więc kim ona jest.
- Jeszcze tego nie wie, ale będzie Twoją zastępczynią na Steamrunnerze.
- Moją zastępczynią. Wydawało mi się, że kapitanowi sami dobierają sobie pierwszych oficerów.
- Kiedyś tak było. Ale po pierwsze jestem admirałem, więc Ci ją przydzielam, a poza tym jest wojna, a my nie mamy czasu na pokojowe procedury.
- Wojna?
- Nieoficjalnie, ale sam najlepiej wiesz, jak to się skończy.
- Nie wiem, bo jakoś nie miałem ostatnio dostępów do informacji.
Admirał skinął głową i włączył mapę. Kapitan gwizdnął widząc strzałki pokazujące ruchy okrętów i Flot po obu stronach granicy. Widać było, że Federacja i Imperium szykują się do wojny. Ilość okrętów na granicach rosła, a obie strony podciągały coraz to nowe jednostki. No i te klingońskie rajdy.
- Chcę mieć Steamrunnera na granicy jak szybko się da. A Alynna jest świetnym oficerem. Przyda Ci się.
- Była świetnym oficerem. Z tego – uniósł PADDa – wynika, że przez półtora roku siedziała na rekonwalescencji, a pół roku w sztabie przekładając papierki. Była dwa lata poza okrętem, na co mi ona?
- Potrzebujesz pierwszego oficera. A ona jest na miejscu.
- Nie chce jej. Daj mi kogoś, kto nie stracił wyczucia, kto nadal wie, co to jest kosmos i walka.
- Skąd wiesz, że ona nie wie.
- Dwa lata.
- Dwa lata. Ale i tak ją dostaniesz. Potrzebujesz pierwszego oficera, a Alynna potrzebuje kogoś, kto z powrotem wprowadzi ją do sekcji obronnej.
- Mam robić za nauczyciela?
- Mentora.
- Dwa lata. I na dodatek boi się służby, że nie da rady czy jak to tam było. - Styczyński wrócił do raportu. Sekcja psychologiczna Floty kwitowała stan psychiczny Alynny Nechayew jednym zdaniem: niedoleczona trauma pourazowa.
- Potrzebuje Cię. - Admirał odstawił wódkę i spojrzał uważnie na Styczyńskiego. - Ona potrzebuje Cię.
- Znajdź jej kogoś innego. Przydziel ją na jakiegoś Obertha czy Ambassadora. Tam niech ją niańczą.
- Była jednym z najlepszych oficerów dowodzących patrolowcami. Co ty byś zrobił na jej miejscy, gdyby z obrony przenieśli cię po czymś takim do badań?
- Że się nie nadaję na oficera i Flota chce się nie pozbyć z miejsc, gdzie mógłbym narobić szkód.
- Właśnie. Ona Cię potrzebuje. A ja potrzebuję dobrych oficerów.
- Niech Ci będzie. - Mruknął w końcu Styczyński. - A teraz polej, zanim się rozmyśle.