Forum › Fandom › Opowiadania › Cykle opowiadań › dział tymczasowy › FATALNE POMYŁKI 2 - Rozdział 5
Star Trek; Babylon 5; Kosh; Styczyński
TYTUŁ: Fatalne pomyłki II
AUTOR: Jerzy ?Zarathos? Jabłoński
KONTAKT: zarathos1@poczta.onet.pl
OCENA: ŻÓŁTA ? PG-13
PRAWA WŁASNOŚCI: TA HISTORIA MOŻE BYĆ DYSTRYBUOWANA BEZ ZGODY AUTORA TAK DŁUGO, JAK DŁUGO NIE WIĄŻE SIĘ TO Z UZYSKIWANIEM KORZYSCI MAJĄTKOWYCH W ŻADNEJ FORMIE.
Pełen spis praw własności nie należących do autora zostanie umieszczony na końcu opowiadania. Chciałbym tylko zaznaczyć, że nie jestem właścicielem żadnej rzeczy umieszczonej w tym opowiadaniu, a będącej pod ochroną praw autorskich któregokolwiek ze studiów. Tylko część postaci oraz technologii należą do mnie i biorę za nie pełną odpowiedzialność.
TO STWIERDZENIE MUSI POZOSTAĆ W NIEZMIENIONEJ FORMIE PODCZAS DYSTRYBUCJI OPOWIADANIA.
Rozdział 5
Widziałem rzeczy, które wam, ludziom, nawet się nie śniły.
Okręty sunące ku ramionom Oriona.
Oglądałem strumienie elektronów skrzące w wiecznym mroku bramy Tennhausera.
Wszystkie te chwile
rozpłyną się w wieczności
Jak łzy wśród deszczu.
Dwa miesiące po ustanowieniu prezencji Federacji po drugiej stronie korytarza
Zha?illyhyd uniósł łeb w górę. To było coś nowego. Coś, czego nie czół od tysiąca lat. Okręt. Okręt nienależący do Mistrzów. Cichy skowyt obudził leżącą obok niego samicę. Ta również poczuła obecność obcych. Obecność nieznanej rasy. Nieznanego mięsa. Zha?illyhydy powoli wstał i rozwinęły potężne, pół błoniaste, pół energetyczne skrzydła. Obce mięso było tutaj, niedaleko. Niedaleko znanego mięsa. Dostało się tu bez zwracania uwagi zabójców. Będzie wartościową ofiarą?
Dwaj Romulanie ubrani w bojowe pancerze chroniące ich przed wpływem zanieczyszczonego środowiska ze skwaszoną miną spoglądali na kłębiący się u podnóża góry tłum. Gadopodobne istoty zamieszkiwały planetę, która wydawała im się idealna do założenia bazy. A cholerna Federacja zabroniła im się mieszać w życie innych cywilizacji? Popatrzyli na siebie krótko po czym dowódca wzruszył ramionami. Ostatecznie teoretycznie przylecieli tu badać. Więc mogą zapewnić sobie parę próbek. Zielone smugi disruptorów musnęły dwie gadopodobne istoty które z jękiem bólu zwinęły się na ziemi. Pozostałe rozpierzchły się, nawet nie próbując stawiać oporu. Romulanie ponownie wzruszyli ramionami. Jeden z nich podszedł do ofiar i przypiął im systemy łączności. Po sekundzie dwaj Romulanie rozpłynęli się w energii transporterów. Zostawiając tłum oniemiałych ze zdumienia obcych. I jeszcze bardziej zdumionych Zabójców, którym ofiary nagle zniknęły z planety. Zha?illychyd przestał wyczuwać obecność żywego mięsa. A więc odlecieli. Odlecieli zabierając ze sobą mięso. Ich mięso. Wściekły Zabójca poszybował w stronę najbliższej grupki obcych. Potężne pazury odcięły głowę jednemu i wrzuciły do wielkiej paszczęki. Widzący to obcy rozpierzchli się jednak Zabójca zdążył wyrwać niewielkie zawiniątko z rąk obcego. Istota wrzasnęła przeraźliwie i rzuciła się na Zabójcę. Partnerka Zha?illyhyda przechwyciła biegnącego obcego w locie i przydeptawszy go do ziemi, zaczęła obgryzać mu rękę, wsłuchując się z rozkoszą w krzyki ofiary?
Na pokładzie RSS Shezad, okrętu badawczego klasy Shadow, romulański lekarz z ciekawością pochylał się nad monitorem. Narządy wewnętrzne jednego z obcych były nad wyraz interesujące, ale to i tak było nic, w porównaniu z jego sekwencją genetyczną. Po przyjrzeniu się jej z bliska, było widać, że ktoś manipulował tą rasą. W jakim celu ? nie wiadomo. Wyglądało iż ktoś chciał wytworzyć telepatię wśród tej rasy, ale u obu obiektów odpowiednie ośrodku w mózgu były całkowicie nieaktywne. Wręcz zablokowane.
Doktor przełączył obraz na skan cząsteczkowy i zaczął analizę krwi. Sądząc po wyspecjalizowaniu ciałek krwi, te istoty spędziły w warunkach takich jak te długi czas, co najmniej pięćset lat. Jednak co doktora bardziej interesowało, to struktury zupełnie nie przystosowanych do radzenia sobie z tego typu środowiskiem. A to oznaczało, że nie jest normalna sytuacja, inaczej ewolucja przebiegłaby zupełnie inaczej? nawet w tak krótkim czasie.
- I co? ? zapytał komandor dowodzący jednostką. Oboje byli naukowcami, mimo iż komandor wybrał bardziej militarną stronę tego zawodu.
- Ciekawy przypadek. Ich świat nie był taki jak teraz jeszcze jakieś osiemset do tysiąca lat temu.
- Mhm? naukowy mówi to samo? co więcej, mówi iż te zniszczenia są wynikiem bombardowania orbitalnego. Najwyraźniej ktoś cofnął ich do czasów kamienia łupanego.
- Zgadza się. Ale nie zabrało im to inteligencji. Jeżeli wierzyć temu, co widziałem na zapisach z misji, te istoty zachowały inteligencję, być te warunki trochę ją stłamsiły, ale?
- Tak. Co z tym ? wskazał na żywy ?obiekt? ? możemy z nimi porozmawiać?
- Owszem. ? lekarz podszedł do stołu na którym leżał obiekt i wstrzyknął mu dawkę środka pobudzającego. Po paru chwilach istota otworzyła oczy i spojrzała na Romulan ze strachem
- Kim jesteś? ? zapytał komandor.
- Ja? - istota zawahała się, jakby usiłowała przypomnieć sobie znaczenie słów ? ja? G?Kar. Jestem G?Kar.
Układ Parsaci, przestrzeń w pobliżu granicy EA z Republiką Centauri
Układ Parsaci był jednym z niewielu, jakie Republika Centauri zaanektowała gdy Ziemia została zniszczona. Ludzie żyjący w kolonii nie byli zadowoleni ze swojej nowej pozycji ? niewolników Republiki, ale ani oni, ani ich nieistniejący już rząd nie mogli wiele zrobić. Nawet nowe okręty Sojuszu nie byłyby w stanie pokonać stacjonującej tu floty. Jednak ktoś był?
Kapitan Ronk obserwował okręty Centauri. Pięć ciężkich okrętów prawie piętnaście razy większych od jego B?Rela było eskortowanych przez osiemnaście lżejszych okrętów. Ronk wiedział, co to oznacza. Takie siły były zbyt duże do osłony jednej kolonii. Szczególnie tak małej, jak ta. Czyli jego ?gospodarze? chcą kogoś zaatakować. Ciekawe kogo.
- mongHom, wchodzimy w nadprzestrzeń i czekamy. Jak tylko ta flota się ruszy, będziemy ją śledzić.
- Tak ? skinął głową młody sternik. Młody, ale Ronk wiedział, że potrafi wyczyniać z jego małym okrętem prawdziwe cuda.
Nie musieli czekać długo. Pięć godzin później flota Centauri wystartowała. Jeżeli sensory pracowały dobrze a Vorlońskie mapy nie kłamały, kierowali się do przestrzeni Drazi.
- Wojownicza galaktyka ? mruknął do siebie Ronk. ? Poinformować generała Kerona. I kontynuować lot.
Układ New Hope, granice systemu
Niewielki, zaledwie pięciuset metrowy okręt zmaterializował się na obrzeżach systemu. Ch?ef?Gorayhlowie byli ciekawi nowej rasy. Ich okręt, połączenie czterech trójkątnych wzmacniaczy psychicznych niemal natychmiast przyprawił o ból głowy wszystkich telepatów we flocie Federacji. Na przechwycenie okrętu natychmiast wyruszyły dwa okręty Federacji ? Miranda i New Orleans, ale okręt Ch?ef wszedł w nadprzestrzeń i wynurzył się po drugiej stronie systemu. Jego pilot wykrywał obecność ludzi na pokładach tych dziwnych okrętów, i był ciekaw ich reakcji. Badał ich, jak naukowiec badający myszy. Jednak te myszy miały ograniczony zasób cierpliwości. Gdy okręt po raz czwarty wyłonił się z nadprzestrzeni, zaraz po nim z warp wyskoczył okręt klasy Sovereign. Potężne promienie trakcyjne chwyciły okręt Ch?ef i unieruchomiły go ? na tyle skutecznie, że maszyna nie była w stanie wskoczyć w nadprzestrzeń.
- Tu USS Denver do nieznanego okrętu. Znajdujesz się na terytorium Federacji Zjednoczonych Planet. Wyłącz napęd i wyjaśnij swoje działania, albo zostaniesz odholowany do bazy i aresztowany.
- Zuchwały ? Ch?ef byli jedna z młodszych ras pośród Pierwszych. Podobnie jak Vorlonowie. I podobnie jak oni, byli bardzo pewni siebie. Czasami aż zbyt pewni?
Seria impulsów energetycznych uderzyła w pola Denver przeładowując je. Emiter wiązki trakcyjnej eksplodował uwalniając uwięziony okręt. Ch?ef odlecieli i tuż przed wejściem w nadprzestrzeń odwrócili się, aby móc ostrzelać zuchwały ludzki okręcik. Ludzie musza nauczyć się, gdzie jest ich? Pomarańczowe wiązki fazerów uderzyły w nano-pancerz okrętu Ch?ef anihilując błyskawicznie. Zrozpaczony pilot próbował wejść w nadprzestrzeń, ale uszkodzona maszyna już go nie słuchała? eksplozja oznajmiła śmierć jednej z najstarszych istot wśród Ch?ef. Pierwszą śmierć od tysiąca lat.
Enaid Akord, nadprzestrzeń
Głęboko wśród czerwono-czarnej pustki nadprzestrzeni spoczywała planeta. A w zasadzie coś, co Młode Rasy nazwałyby planetą. W rzeczywistości był to sztuczny twór. Strażnica zbudowana tysiące miliardów lat temu przez rasę, o której nie pamiętali nawet najstarsi. Zbudowana, aby strzec czegoś, nasłuchiwać i wyglądać w pustkę. Szukać zagrożenia z innego świata. Zbudowana przez rasę z innego świata służyła od dawna jako punkt spotkań dla starszyzny tego świata. W chwilach, gdy ci uznawali, że warto w ogóle ze sobą rozmawiać.
Teraz było warto. Otworzyła się granica do innego świata. Co gorsza, nowy świat nie był taki jak ten. I nie będzie mógł stać się zabawką dla spragnionych nowości Starszych. Część z nich przypuszczała, że to ich świat mógł się stać zabawkę dla tych z drugiej strony. Vorlonowie byli tego pewni. Poznali siłę ras z drugiej strony. Pozostali mogli zgadywać. Jednak zniszczenie rodzinnego świata Vorlonów mówiło dużo. Przebiegłe i niezwykle agresywne głowonogi nie były lubiane wśród Starszych, ale nikt nie kwestionował ich możliwości. Dlatego to, co stało się tak niedawno, było tak niepokojące.
Oni pamiętali. Pamiętali ostatni raz, gdy Vorlonowie w swojej pysze postanowili najechać inny świat. Gdy szukali miejsca, które dałoby im boskość. Oni pamiętali chaos i zniszczenia, gdy Śmierć zawitała do ich świata. Vorlonowie także pamiętali. Ale nie pojęli lekcji. I znów najechali obcy świat. Tyle że obcy świat odgryzł się. I to w sposób, jaki wielu uważało za niemożliwy. Oni widzieli. Ich Okręty, ich Oczy, oni sami byli nad Vorlonem i widzieli zniszczenia. Widzieli martwe, odsłonięte jądro planety, które jeszcze niedawno pokrywała gruba warstwa atmosfery ? dom i studnia życia Vorlonów.
Obcy byli groźni. Obcy posiadali technologię, jaka w tym świecie nie miała prawa istnieć. Obcy ni bali się ich. Nie czcili ich. Nie mówili o nich w swoich legendach. Obcy byli groźni. A teraz byli tu. Pilnowali swojego świata. Pilnowali przejścia i pozwalali swoim okrętom latać po Ich świecie. To nie mogło być tolerowane. Musieli znaleźć rozwiązanie. Wszyscy razem. Inaczej staną się dla obcych tym, czym Dzieci były dla nich. Marionetkami. Zabawkami. Musieli znaleźć rozwiązanie.
Dlatego zgromadzili się na Enaid Akord. Pierwszy raz od dziesięciu tysięcy lat?
Baza Gwiezdna 1, orbita New Hope
Aiien wcisnęła dzwonek i uśmiechnęła się słysząc ponury dźwięki mszy żałobnej Mozarta. Drzwi otworzyły się i rozległ się ponury głos: Porzućcie wszelką nadzieję wy, którzy tu wchodzicie. Kobieta nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Lekko zataczając się weszła do gabinetu admirała Styczyńskiego.
- A więc porzuciłaś wszelką nadzieję ? usłyszała za sobą. Z cichym krzykiem podskoczyła i obróciła się. Widząc Jurka skoczyła mu na szyję. Po chwili zreflektowała się i odsunęła od niego.
- Sir, komodor Aiien Teer melduje powrót z misji zwiadowczej.
- Spocznij, pani komodor. Napijesz się czegoś?
- Chętnie. Masz jeszcze tą orzechówkę?
- Myślałem raczej o soczku owocowym, mała pijaczko ? Jurek podszedł do barku i wyciągnął dębową beczułkę oraz dwa kieliszki. Nalał alkoholu i podał Aiien
- To za co się napijemy?
- Może ? kobieta zastanowiła się ? Może za tą część uniwersum. Ostatecznie w waszej jest dość spokojnie.
- Niech będzie. Za świat w którym żyjemy ? wypili i usiedli na szerokiej kanapie.
- Jak tam twoja misja? Znalazłaś kogoś?
- Nadal jestem biedną starą panną ? widząc spojrzenie Jurka parsknęła śmiechem ? Żartuje. ? admirał musiał zrobić jeszcze głupszą minę. Aiien tylko pogłaskała go po głowie, nie mogąc opanować śmiechu. ? Biedny chłopczyk.
Jurek tylko uśmiechnął się, nie bardzo wiedząc co odpowiedzieć.
Eneid Akord
Młodzi już byli. Wiedząc jak ważne będzie to spotkanie, przysłali swoich najważniejszych reprezentantów. Kosh Naranek, Vorlończyk, unoszący się parę centymetrów nad podłoga na błyszczących energią mackach i z uwagę wpatrujący się w olbrzymi czarny stół pełen znaków wykreślonych przez nieznaną rasę. Przez miliardy lat Vorlonowie zdołali rozszyfrować tylko jeden znak, oznaczający śmierć.
Se?v?ebah z Sab?a. Dwumetrowa istota o trzech nogach i potężnych łapach zaopatrzonych w pazury równie potężne co moc umysłu istoty. Wpatrywał się swoimi klepsydrowatymi oczami w Kosha pragnąc zanurzyć swoje pazury w silikonowym ciele Vorloni, a macki umysłu w mózgu pełnym pokręconych i zdradliwych myśli świetlistej istoty.
Thee?n?Venn?Fger. Ithnaanin górujący nad zgromadzeniem. Wężowate cielsko o tysiącach oczu i setkach dłoni ignorowały wszystkich zgromadzonych w Sali. Ithnaanin był drugim pod względem wieku ze zgromadzonych tutaj i nie zależało mu na konwersacji z dziećmi. Ani na ich uwadze.
Tousalen, najstarszy ze Toralusów unosił się nad podłogą. Płaskie, ślimacze ciało błyszczało energią wypełniającą tą istotę. Oprócz Sab?a Torvalusi byli jedynymi z Pierwszych, którzy nie ewoluowali poza swe cielesne formy. Jednak w przeciwieństwie do Sab?a nie stanowiło to dla nich problemu. Zmysły Tousalena zbadały przestrzeń dookoła Eneid Akord i istota zadrżała. Zbliżali się. Niedługo tu będą.
On. Nie miał imienia, tak jak nie miał go nikt w jego ludzie. Ich zmysły pozwalały im rozróżniać się bez potrzeby prymitywnych imion, porozumiewać się bez potrzeby werbalnej komunikacji. Chmura ognia, jaką się stali gdy ewolucja zmieniła ich ciała w energię Wędrowiec z Sigmy 957 krążył po całej Sali badając każdy szczegół. Od miliardów lat jakie upłynęły od wyruszenia jego rasy w kosmos, Eneid Akord był jedyną rzeczą, jakiej Oni nie zdołali poznać? zawahał się i ?odwrócił w stronę olbrzymich, mających prawie sześć kilometrów wysokości i dwa szerokości, drzwi.
- Już tu są ? zadudnił jego głos i w tej samej chwili drzwi otworzyły się.
Baza Gwiezdna 1
Jurek leżał na boku i wpatrywał się w błyszczące od potu ciało Aiien. Nigdy nie spodziewał się, że sprawy zajdą aż tak daleko. Bogowie chrońcie, nie żałował tego co się stało, ale? cóż, romans między nim a Aiien był bardziej niż niepożądany. Jak Flota Gwiezdna się dowie, zrobi mu? Aiien westchnęła i obróciła się na bok.
- Jurek?- mruknęła nieprzytomnie szukając ręką jego ciała. Gdy je znalazła objęła go i zasnęła, szepcząc jeszcze pod nosem ? kocham cię, draniu?
? a do diabła z Flotą pomyślał i pocałował czoło kobiety. Uśmiechnął się lekko i ostrożnie opadł na poduszki. Co by nie mówić miał ciężki dzień i musiał trochę odpocząć.
Enaid Akord
Przez chwilę zgromadzone w Sali istoty nie zauważyły tego, jednak cichy głos Tousalena zwrócił ich uwagę na nadchodzące istoty
- Nadchodzą?
Z mroku wyłoniły się trzy sylwetki. Stanęły na granicy światła i ciemności i przez chwilę obserwowały zgromadzonych. To były ich dzieci. Ich dziedzictwo. Lorien, najstarszy spośród Pierwszych był tak samo zdumiony tym miejscem teraz, jak za pierwszym razem, gdy je odwiedził. Zbudowane z materii, którą tylko myśl mogła przeniknąć, było tajemnicą nawet dla niego, najstarszej inteligentnej istoty tej galaktyki.
Xin?xtah, król Cieni, dzielił zdumienie Loriena. Był niewiele od niego młodszy, i tak jak dla niego, Enaid Akord było jednym z niewielu miejsc kryjących jakąś tajemnicę.
Triada nie była zainteresowana ani tym miejscem, ani zgromadzeniem, ale Lorien zaprosił ich tutaj, więc przybyli. Jedyni przedstawiciele swojej rasy, jacy kiedykolwiek się narodzili mieli za zadanie strzec równowagi w galaktyce. Miliardy lat temu tworzący triadę Tri walczyli między sobą. Teraz walczyli z innymi strzegąc równowagi. Ich miejsce było wśród gwiazd. Rozmowy dzieci i Starszych nie interesowały ich.
Baza Gwiezdna 1
Przestrzeń wewnątrz kwatery admirała Styczyńskiego zapadła się, pozostawiając tylko jego, wiszącego w ciemnościach. I pojedyncze, pomarańczowe oko wpatrujące się w delikatne, ludzki ciało.
- Obudź się. ? zażądało oko i Styczyński otworzył oczy. Zdumiony przez chwilę rozglądał się dookoła
- O cholera, ale sen ? odezwał się w końcu do siebie. Nigdy tego nie rozumiał, ale zawsze z jakiegoś powodu wiedział, że śni.
- To sen, ale to co zobaczysz będzie prawdziwe.
- Tia, pewnie. I co jeszcze? ? odparł raczej sceptyczny Jurek. Co prawda w jego świecie istniały istoty mogące odstawić taką szopkę, z Q na czele, ale to raczej nie w ich stylu.
Oko, jakby rozumiejąc jego myśli skurczyło się aż stało się tylko fragmentem diademu na czole humanoidy ubranego w dziwne, skórzane szaty.
- To sen, ale to, co ci pokażę, dziecko innego świata, będzie prawdziwe? - przestrzeń eksplodowała i zanim Jurek mógł zareagować, znajdowali się w Eneid Akord.
- Ale szopka? za dużo wina, jasny gwint ? mruknął Jurek? - hej, ciebie znam! ? wskazał na Vorlona ? Ty jesteś Ver?lann.
- Tak, to Kosh Naranek, najstarszy ze swojej rasy. Pozostali to przedstawicie wszystkich pozostałych w tej galaktyce Pierwszych. Wędrowcy, Ithnaan, Sab?a, Torvalus, Ci którzy są Cieniem Światła, Triada i Lorien, pierwsza inteligentna istota tej galaktyki.
- Niezłe zebranie. A ty? Czemu tam ciebie nie ma?
- My nie jesteśmy mile widziani. Zabraliśmy zbyt wiele życia, zbyt wiele dusz, aby być mile widzianymi pośród Pierwszych.
- Więc?
- Jakim cudem jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. To studnia dusz nas tu przeniosła.
- Studnia dusz? Nie przesadzasz z tymi bajkami.
- Jesteśmy dziećmi Loriena. Najstarszymi pośród starych. Patrz, obserwuj. To co usłyszysz, zaważy na losach tego świata.
- Tego? A mój świat?
- Twój jest bezpieczny. Oni będą się bali Śmierci czekającej po drugiej stronie. Nie przejdą przez korytarz. Patrz ? istota wskazała na Kosha.
Enaid Akord
Kosh wskazał jedną z macek na Loriena
- Z drugiej strony nadeszło zagrożenie. Ludzie, sprzymierzeni ze Śmiercią?