Jest to wycinek z opowiadania, które piszę, a którego pierwsza część powinna zostać opublikowana w maju, jeżeli dobrze pójdzie. Tekst jest nieoczyszczony i nie edytowany, więc mogą być w nim błędy. Opowiadanie toczy się w światku wymyślonym przeze mnie, więc wszystko co pisane etc. jest moją prywatną własności ;)Ew. komentarze można umieszczać tutaj, nie ma sensu tworzyć kolejnego tematu.
Ważąca półtorej tony uranowa igła,pokryta dwuborkiem renu dla nadania jej odpowiedniej twardościuderzyła w pancerną płytę. Gruby na ponad pięć metrówmolibdenowo-tytanowy pancerz pękł z trzaskiem który rozerwałbębenki załodze znajdującej się w najbliższym otoczeniu ioszołomił wszystkich pozostałych na okręcie, których uszu niechroniły specjalne tłumiki. Igła rozleciała się na miliardyniewielkich, ostrych jak brzytwy metalowych fragmentów siejącychspustoszenie w najbliższym otoczeniu. Po sekundzie kolejny pocisk uderzył wkadłub, powodując pęknięcie pancernej płyty w kolejnym miejscu.Trzeci pocisk przebił się przez nadwątlony pancerz i przeleciałprzez wnętrze okrętu rozbijając się dopiero na pancerzu z drugiejstrony okrętu. Odłamki pancerza i fragmenty pocisku spustoszyłynajbliższe okolice, rozrywając linie energetyczne, niszcząc kablesieciowe i masakrując załogę. Z pęknięć w pancerzu zaczęływydobywać się płomienie podsycane przez uciekające powietrze –znak, że ten okręt nie jest już wart marnowania na niegodrogocennej amunicji. Majaczący w oddali szarozielony okrętskierował swoje działa elektromagnetyczne na kolejny cel.- Tak, Franz, co teraz sobiezniszczymy? - Stojący na mostu szarego kolosa otyły mężczyzna wmundurze nawiązyjącym do najlepszych tradycji Krigsmarine pogładziłbujną brodę i z zadowoleniem zerknął na wiszący na honorowymmiejscu obraz jego ekscelencji Arnolda Drugiego, cesarza WielkiejRzeszy Niemieckiej.Jego ekscelencja z całą pewnościąbędzie zadowolona z jego działań. W końcu udało mu się dopaśćeskadrę tych przeklętych Polaczków, która tyle zamieszaniaczyniła na zapleczu wojsk Rzeszy. Może teraz wojska jego cesarskiejmości będą mogły w spokoju zebrać siły, przegrupować się iodepchnąć przeklętych francuzów poza linię Marsa. - Co pan admirał sobie zażyczy. - To może ten niszczyciel, co Franz.Te jego drony chyba już dość napsuły krwi naszym myśliwcom.- Tak jest panie admirale. Słusznadecyzja. Oficer taktyczny, nakierować działa na cel 12. Otworzyćogień na rozkaz.Oficer taktyczny w niczym nieprzypominał admirała, ani jego adiutanta. Był wysoki, szczupły, az jego sylwetki biła siła fizyczna i zdrowie. Jeszcze dwa miesiącetemu był dowódcą eskadry myśliwskiej, ale w jednej z potyczekuszkodzono mu część mózgu. Cybrewszczepy pozwalały mu normalnieżyć, ale o lataniu myśliwcami mógł zapomnieć. Teraz z pogardąobserwował dwoje zadufanych w sobie oficerów. Ani admirał, ani tenszczurek w adiutanckim mundurze nie byli dla niego warci złamanejmarki. Taktyka tarana, jaką przyjęli sprawdzała się tylkodlatego, że najgroźniejsze okręty polskiej eskadry – dwakrążowniki rakietowe – były akurat gdzie indziej. Gdyby nie to,to teraz pancernik i jego eskorta walczyłby o życie, a niemasakrowały te parę fregat i niszczycieli.Posłuszny rozkazowi skierowałartylerię kolosa na kolejny cel i zameldował gotowość do strzału.Był ciekaw, czy działom pancernika pójdzie tak dobrze zniszczycielem, jak z fregatami. Polaków nie stać było na okrętywielkości pancernika, czy nawet ciężkie krążowniki – mielitylko dwa – ale braki w tonażu nadrabiali niekonwencjonalnympodejściem do walki i piekielnie zaawansowaną technologią obronną.- No, Franz. To co, strzelamy?- Tak jest, panie admirale. Oficertaktyczny. Ognia.Mostek polskiego niszczyciela wyglądał,jakby przeszło przez niego tornado. Niemieckie bombowce, zanim BALezdążyły się z nimi rozprawić, wyrwały sporą dziurę w poszyciuokrętu i załatwiły dwa z czterech minidoków. Eksplozja jednego zzatankowanych BALi uszkodziła serię przekaźników energetycznych iwywołała pożar na mostku. Nad pożarem udało się zapanować, alei tak nie wyglądało to dobrze.- Stefan, włącz ten cholerny hologramtaktyczny. - Kapitan wściekle warczał ze swojego fotela. Zmuszonyobserwować sytuację taktyczną na maleńkim monitorze nie był wstanie ogarnąć wszystkiego, co się działo. - Nie da rady szefie. Emitery szlagtrafił. Mamy tylko to, co mamy. I tak dobrze, że w ogóle cośdziała.- Twój optymizm mnie powala. Co zpancernikiem?- Siedzi sekundę świetlną stąd iani drgnie. Nie ma szans, żeby wszedł w zasięg naszych dział.Zresztą... - młody oficer nie musiał kończyć. Niszczycielprzeciwko pancernikowi to samobójstwo dla niszczyciela. W takiejsytuacji trzeba było wiać. Problemem była eskorta olbrzyma, któraskutecznie blokowała drogę polskim jednostkom. - Srali muchy, będzie wiosna. Andrzej,nekrofilu, nie gap się na cycki Ali, tylko łap za konsolę od BALii niech zaatakują główną wieżę tego monstrum.- Przecież niemieckie myśliwcewykończą je w parę sekund.- I co z tego. Może się przestraszy iściągnie choć trochę tej eskorty. - Oficerowie popatrzyli nakapitana z powątpiewaniem. - Szwaby głupie są, więc może sięnabiorą. I niech torpedowce wezmą kurs na to badziewie. Majązamarkować atak po minięciu bydlaka wiać ile wlezie.Oficerowie skinęli głowami i zaczęliwydawać rozkazy. Polskie okręty torpedowe byłyjedynymi w swoim rodzaju. Niewiele mniejsze od korwet byłynajmniejszymi okrętami marynarki RP mającymi załogi. Co prawdaliczące tylko osiem osób, ale zawsze. Budowano je doprzeprowadzania ataków na lekkie okręty wroga, nie do szturmowaniapancerników, ale tym razem mogło im to wyjść na zdrowie. Byływystarczająco szybkie, żeby uniknąć ognia z ciężkich dział iwystarczająco zwrotne, żeby mieć szansę uniknąć ognia zlżejszych dział i miotaczy cząsteczkowych.Ich załogi w milczeniu obserwowałyzbliżającego się kolosa. Gdy w pobliżu jednej z pancernych wieżzaobserwowali wybuchy, ich twarze pojaśniały. BALe z Burzyzaabsorbowały myśliwce, więc przynajmniej z tej strony nie groziim niebezpieczeństwo. Przez parę sekund mogli podziwiać jakbłękitne linie będące resztkami plazmy z silników BALi rysowałyna tle mrocznego kosmosu surrealistyczne malowidło. A potem weszli wzasięg dział pancernika.