Pierwsze wrażenia

kotek: Nowy Eden. Nowy Star Trek garściami czerpiący z klasyki, wracający do swoich korzeni, w odświeżonej odsłonie. Podoba mi się to, co zobaczyłam. Zwłaszcza autentyzm i spójność postaci w stosunku do tego, co poznaliśmy w pierwszym sezonie. Mam na myśli Michael przyznającą się do zatajenia przed kapitanem informacji o anielskiej postaci.
Cały wątek mistyczny był niezwykle intrygujący. W moim odczuciu mocno inspirowany na Battlestar Galactica. Czyżby Disco podążało w stronę filozoficznej odysei kosmicznej?

Abstrahując od wątku istot nadprzyrodzonych, dość nienaturalnym wydaje mi się całkowite porzucenie tematu wojny, która była przecież motywem przewodnim pierwszego sezonu. Discovery, które znajdowało się w centrum walk, nagle zostało przez Gwiezdną Flotę zupełnie zapomniane. Pokój z Klingonami zawarty tylko dzięki udaremnieniu zamachu na Kronosa, nie może trwać długo. Czy zatajenie przed Klingonami nowego, potężnego źródła energii badanego przez Discovery nie stanie się pretekstem do wznowienia walk?

Piotr: Ten odcinek wydaje mi się powrotem do równowagi po tym, jak początek sezonu miał wyraźnie zaakcentować, zbyt wyraźnie według mnie, że DSC się zmienił. Tutaj zmiany też widać, ale są subtelniejsze i cały odcinek wyraźnie zyskuje. Mamy bardzo trekową historię, która radzi sobie bez zbędnych wybuchów i akrobacji w kosmosie. A z racji tego, że naszych bohaterów zaniosło gdzieś do sąsiedniego kwadrantu, to brak tematu minionej wojny wydaje się uzasadniony.

Finka: Poza tym to też powrót do klasycznego technobełkotu, tym razem w przerysowanym (ale wyjątkowo mi odpowiadającym) wykonaniu Tilly, która teatralnie wbiega na mostek w piżamce i ratuje dzień. Wyczułam tu mrugnięcie do widza, że to tak miało być.

Mistycyzm

kotek: Michael widzi czerwonego anioła na asteroidzie. Potem nowe światło na te tajemnicze byty pojawia się na Nowym Edenie. Stamets opowiada o Hugh istniejącym w tamtym wymiarze. Tilly widzi May. Przypadek? Te motywy muszą się ze sobą łączyć. Niesamowicie jestem ciekawa, czy twórcy serialu uderzą w mistyczne tony i uznają, że to boski plan, a zatem będziemy mieli BSG 2.0, czy przedstawiają w ten sposób swoją wizję na kontakt z obcą cywilizacją? Zastanawiam się również nad możliwością trzeciej opcji - czy coś nie przeniknęło z Mirror Universe? Parafrazując Pike’a, potrzebujemy więcej kontekstu, żeby zmienić swoją perspektywę.

Finka: Mnie ten mistycyzm trochę martwi, bo Czerwony Anioł brzmi naprawdę… no, zbyt bajkowo, zbyt sensacyjnie, zbyt mistycznie właśnie. Ale cieszę się, że ten mistycyzm podają na talerzu ze sporą porcją meta - mam na myśli dialogi o religii i o nadprzyrodzonych siłach, które podkreślają dystans, wiarę w naukę, sceptycyzm bardziej typowy dla treka. Jestem ciekawa, co się zadzieje z tym wątkiem - dla mnie jest to już trochę niebezpieczne stąpanie po takim magiczno-fantastycznym gruncie, który do treka mi zupełnie nie pasuje. Gdyby to jeszcze była jakaś niewytłumaczalna anomalia… Ale anioł? No, trochę siara. Zobaczymy, co się stanie dalej.

Piotr: Nie, nie, bez obaw. Boskie istoty czy scenariusz BSG w ST nam nie grożą. Może i nie pokładam wielkiej wiary (nomen omen) w scenarzystów DSC, ale jednak nie uważam, że to jest ich cel. Star Trek zazwyczaj nie unikał tematów religii i wiary, ostatecznie jednak wszelkiego rodzaju bogowie okazywali się istotami zbyt zaawansowanymi lub zbyt odmiennymi, by wierzący w nich mogli ich postrzegać inaczej niż jako zjawisko nadprzyrodzone. I tu będzie podobnie. Zresztą to widać. W każdej z tych wizji, mimo że są one mało wyraźne, pokazano ‘skrzydła’ tych aniołów. To jest coś technologicznego, a nie naturalnego.
Nie zmienia to mojego odbioru odcinka, wątek religii bardzo mi przypadł do gustu - i ten na planecie, który pewnie już nie wróci, i ten, który będziemy śledzić z perspektywy wierzącego Pike’a. To, co stworzono na Nowym Edenie, ma bardzo trekowy wydźwięk. Różne wierzenia, nierzadko ze sobą walczące, nawet w naszych czasach, połączone w jedno i do tego nie traktujące nauki jako wroga. To wizja, którą trudno urzeczywistnić - o ile w ogóle to możliwe - ale w okolicznościach przedstawionych w Discovery mi się podoba. Co mi się nie podobało to zrównanie nauki i religii, którego w pewnym stopniu dokonała Michael. Tędy to iść nie możemy.
Wątek czerwonych aniołów jest ciekawy z jeszcze jednego powodu. Gdy powstał DS9, zobaczyliśmy całą, dość złożoną, ale jednak fikcyjną religię opierającą się na wierze w nadprzyrodzone istoty, których istnienie można wyjaśnić naukowo. W Discovery mamy zagadkowe istoty, które dokonują “cudów” na przestrzeni wieków - bo można podejrzewać, że New Eden nie był jedyną ich ingerencją - których wizerunek, również według bohaterów, budzi jednoznaczne skojarzenia. Jeśli scenarzyści pójdą wystarczająco daleko, ich anioły dla części widzów mogą stać się kontrowersyjne.

Najlepsza scena

kotek: Dla mnie zdecydowanie wygrywa scena, w której Pike objawia się Jacobowi w stroju kapitana rozwiewając jego wątpliwości dotyczące dalszych losów ludzi i Ziemi. Bardzo wzruszająca i podniosła scena. Zwłaszcza w kontekście walki Pike’a o przestrzeganie pierwszej dyrektywy. Jego sumienność w przestrzeganiu przepisów Gwiezdnej Floty i subtelność w ich naginaniu są dla mnie mistrzostwem świata!

Finka: Mnie też ta scena ruszyła. A dodatkowo całkiem dobry był moment, kiedy Disco zbiera spadające meteoryty w pączkowym manewrze. Podobały mi się te ujęcia, trzęsący się obraz. Poza tym, nie wiem, czy wiecie, ale mój ciałopozytywny i feministyczny wall zalały zdjęcia Self Care Saru z różnymi wykraczającymi poza swoją kwestię “zanim zadbasz o innych, musisz zadbać o siebie” podpisami. Kto by pomyślał, że ten odcinek wyprodukuje tak memogeniczny kontent!

Piotr: Scena zamykająca wątek Jacoba była rzeczywiście dobra i potrzebna. Ale to, że Pike zostawił w rękach słabo rozwiniętej społeczności urządzenie pewnie o mocy małej bomby, a może i atomówki… Choć w sumie, jak już łamać Pierwszą Dyrektywę, to z hukiem.
Mnie podobało się wiele rzeczy, trudno mi ocenić, co bardziej, bo ogólnie cały odcinek był udany. Pierwsza scena w kościele, gdy załoga bada nieznaną kulturę, postacie drugiego planu biorące czynny udział w wydarzeniach (Owosekun na planecie, Detmer za sterami, również Jacob), Tilly wpadająca na mostek w piżamce i najprawdopodobniej pod wpływem czegoś znieczulającego, manewr pączka (niewątpliwie inspirowany manewrem z pilota The Orville), wolkański żart Michael... było po prostu fajnie. Dawniej w Star Treku tej fajności nie brakowało, w Discovery to trochę nowość.

Najgorsza scena

kotek: Tilly robi naukę. W zasadzie nie wiedziałam czego oczekiwałam od tej sceny, ale na pewno nie tego, że oficer naukowy samotnie zabiera się za pobranie próbek nieznanej materii. Rozumiem, że poszukuje sposobu na alternatywny do sporowego napęd, ale dlaczego robi to bez głowy i bez planu? W ten sposób nie pomoże nikomu, co słusznie zauważa Saru.

Finka: W sumie to mnie nie dziwi jakoś, że się za to zabrała sama, bo to akurat dla wielu trekowych bohaterów i bohaterek typowe. Chyba bardziej mnie dziwiło, że wykonanie tego eksperymentu było rzeczywiście bardzo niebezpieczne i że nie odezwały się wtedy żadne statkowe zabezpieczenia. To było mało wiarygodne.

Piotr: Wypadku w hangarze nic nie przebije, ale ja znowu, oprócz zwyczajowych buraczków takich jak nadajnik skonfigurowany tak, by nadawać wiecznie bez baterii, przytoczę sceny ze Stametsem. Zupełnie jak w poprzednim odcinku, najpierw wzdycha za Hugh, tym razem w kontekście jazdy na grzybkach, a potem pojawia się w centrum wydarzeń ze słowami w stylu “Co robicie? To ja pomogę”. Na szczęście nie wspomniał opery.

Powrócił Star Trek Discovery, fani się radują! Czy nie? Serial od początku miał zwolenników i przeciwników, ale nowy sezon to szansa na nowe otwarcie. Czy sprawi, że przybędzie więcej tych pierwszych, czy tych drugich? Sprawdźmy.

Pierwsze wrażenia

Piotr: Deja vu. To najsilniejsze wrażenie jakie mam po pierwszym odcinku sezonu. Trochę ponad rok temu zobaczyliśmy nowy serial i dziś znów oglądamy nowy serial. Nosi ten sam tytuł. Widzimy fragmenty przeszłości Burnham, poznajemy część załogi, oglądamy sceny akcji wprowadzone tylko po to, by popisać się efektami… Zupełnie jak wtedy. Gdyby zdecydowano “robimy Discovery od nowa, tylko lepiej” to pewnie rezultat byłby podobny. Szkoda, że w paru miejscach wygląda jakby “lepiej” pomylono z “bardziej”. W efekcie sporo dobrych momentów przeplata się z naprawdę złymi pomysłami, przez co uczucia mam mocno mieszane. Niby znajduję rzeczy, które polubiłem rok temu, ale mam też wrażenie, że twórcy powiedzieli sobie: “Co tam Abrams, my umiemy jeszcze lepiej!”

kotek: Mnie przeraża myśl, że twórcy chcą nam zaserwować psychoanalizę Wolkanina! Star Trek zawsze podążał tam, gdzie człowiek/ludzkość jeszcze nie dotarła, ale szukanie “emocji” u kogoś, kto ich nie posiada i je odrzuca apriori, sprawia, że bardziej realistycznie wypadło przypadkowe spotkanie Discovery z Enterprisem.

Cieszę się, że serial wrócił. Brakowało mi go. Jednak nie mogę się pozbyć wrażenia, że chyba nie na to czekałam. Nie jestem rozczarowana. Bardziej zaskoczona. Nie mogę się jednak zdecydować czy to pozytywne zaskoczenie. Bardzo jestem ciekawa jak twórcy poradzą sobie z wątkiem relacji Spocka i Michael. Być może podjęcie karkołomnego tematu wyjdzie im i serialowi na dobre, stworzą perełkę. Trzymam za to kciuki.

Pisząc o pierwszym wrażeniu nie mogę pominąć nowego kapitana. Bałam się, że tak wyrazistego kapitana jak Lorca już im się nie uda znaleźć, a tu proszę.

fluor: Ad rem – Spock i jego emocje to temat moim zdaniem bardzo często eksplorowany w treku, więc nie jestem specjalnie zaszokowany. Cieszę się szalenie, że Discovery wraca i że… pojawia się z zupełnie nowym nastawieniem. To już nie jest intensywny “Mrok Trek”, wciąż mamy tajemnice, ale wszystko ugruntowane zostało lepszymi, ciekawszymi relacjami pomiędzy załogą i humorem… Chociaż poziom i zagęszczenie żartów pasowałby raczej do filmu kinowego J.J. Abramsa niż do serialu.

Nadiru: Każdy dobry serialowy showrunner wie, że kluczem do sukcesu każdego serialu są postacie. Fabuła może być super oryginalna, dekoracje przyćmiewać najlepsze blockbustery, ale bez bohaterów, do których chcemy ciągle wracać serial, kolokwialnie mówiąc, leży i kwiczy. Nie ukrywam, na początku pierwszego sezonu trochę kręciłem nosem na widok co najmniej kilku głównych bohaterów, by na sam koniec polubić ich niemal wszystkich. Drugi sezon daje mi to samo, tylko więcej – i takie jest moje pierwsze, jak najbardziej pozytywne wrażenie. Zresztą scena z poznawaniem przez Pike’a załogi mostka USS Discovery jest pod tym względem niezwykle wymowna. Poza tym uważam, że Pike w wykonaniu Anselma, który świetnie się spisał w „Hell on Wheels”, jest doskonały.

Discovery rok temu i dziś

Piotr: Nie do końca wiem, czego się spodziewałem po powrocie Discovery. To, co pokazywały nam zwiastuny, sugerowało spore zmiany, ale po premierze mam wrażenie, że nie przemyślano, jaki ma być kierunek tych zmian. Obejrzałem odcinek serialu, który powinienem znać dość dobrze, a tak nie jest. Początek sezonu czerpie garściami - jeśli nie łopatą - ze swojego najstarszego poprzednika (TOS) i wprowadza elementy humorystyczne z produkcji wg wielu będącej jego największą konkurencją (Orville). Dość ciężki klimat ustąpił miejsca lżejszej, pozytywnej atmosferze. Nie mam wątpliwości, że stało się z powodu krytyki fanów, ale coś w ten sposób utracono.

kotek: Piotrze, czy pisząc o czerpaniu z Orville masz na myśli dziwaczne wręcz zachowanie Tilly? Moim zdaniem ona wypadła tragicznie, nie komicznie. A szkoda, bo ta postać miała (mam nadzieję, że dalej ma) potencjał.

Rok temu motorem napędowym scenariusza był Stamets i jego niesporczak. Niesporczak cieszy się kosmosem, a Stamets ucieka ze statku. Nie jestem pewna, co twórcy będą chcieli dać nam w zamian. Z drugiej strony rozumiem, że po śmierci doktora Culbera postać Stametsa staje się snującym się z kąta w kąt jęczymordą i może to i lepiej, że zniknie. Pozostaje pytanie, co dalej?

Piotr: Nie chodzi o Tilly. W mojej ocenie ona jakoś szczególnie się nie zmieniła. Od początku była tą istotą nie do końca pasującą do otaczającego ją świata i myślę, że nią pozostanie. Zresztą powinna, taki jej urok. Miałem na myśli sceny jak kichnięcie w windzie, sarkazm Saru, gdy wyczuł zagrożenie czy mającą być zabawną dla widza wymianę zdań między Detmer a Owosekun, gdy ratują kapitana. Humor w Star Treku nigdy nie był niepożądany, ale warto go odpowiednio dobrać.

Przypadkiem pokazałem inną zmianę. Ta jest bardzo pozytywna - wreszcie będziemy wiedzieć, jak nazywają się oficerowie mostka. Nie to, że nie było okazji się dowiedzieć, ale teraz jest szansa, że będą powody, by to zapamiętać. Sprowadzenie ich do roli wyposażenia mostka było jednym z większych grzechów DSC.

A Stamets, no cóż… W pierwszym sezonie był jednym z najbardziej wyrazistych bohaterów. Niby naturalne jest, że śmierć Culbera go zmieniła, ale przygnębiony Stamets to najmniej interesująca wersja tej postaci. A kolejne wspominki ulubionej opery to już fuszerka scenarzystów. Jak można opierać ich związek tylko na tej jednej rzeczy?

fluor: Dajmy czas i powód, żeby Stamets miał okazję odnaleźć siebie. Myślę, że nikt się nie spodziewa widzieć go smutnego przez najbliższy sezon, natomiast wydarzenia z końcówki pierwszego sezonu i ich skala sprawiły, że Paul nie miał kiedy odbyć takiej prawdziwej żałoby. Poniósł olbrzymią stratę osobistą, jego wynalazek został zablokowany przez Gwiezdną Flotę, więc nie dziwne, że jest zagubiony.

Zastanawiam się, i to z pewnym niepokojem, w jaki sposób zostanie poruszony wątek klingoński. W pierwszym odcinku zostało to bezpiecznie pominięte, ale póki co dla mnie sposób zakończenia wojny (kapitulacja zwycięskiej klingońskiej floty z powodu bomby na Kronosie) jest słaby i wymaga jakiegoś przemyślanego ogarnięcia.

Nadiru: Drugi sezon zaczyna się w tej samej sekundzie, w której kończy pierwszy, więc podejrzewam, że reperkusje wszelkich wydarzeń dopiero przed nami: zarówno żałoby Stametsa, jak i nieoczekiwanej zmiany władzy na Qo’noS. Tak jak pisze fluor, dajmy im czas. Ogólnie DSC to w drugim sezonie inny serial, bo musi nim być. Tam mieliśmy wojnę, tu wracamy do „business as usual”... przynajmniej w pewnym względzie. Osobiście się cieszę, bo to wciąż Star Trek diametralnie inny niż pozostałe, ale zarazem wraca na stare tory bycia serialem o odkrywaniu i poznawaniu zarówno nowego, jak i starego (w tym wypadku: samych siebie). Bardzo jestem ciekaw, jak to się sprawdzi na dłuższą metę. Co do humoru – znacznie preferuję ten z DSC, niż to, co w dość siermiężny sposób i zdecydowanie zbyt współczesny robi Seth McFarlane w „Orvillu”.

Nowy kapitan

kotek: No Christopher jest najlepszą jak dotąd postacią tego sezonu! Spokojny, opanowany, pełen kapitańskiej charyzmy, a przy okazji zdaje się, że z poczuciem humoru. Wojna się skończyła, nie są potrzebni przywódcy w stylu Lorki, wracają ideały Gwiezdnej Floty.

Duży plus należy się twórcom, którzy w pierwszej scenie pokazują Pike’a i jego załogę odzianych w tradycyjne TOS-owe stroje, później dopiero zmieniając je na granatowe stroje Disco.

Piotr: Właśnie, mundury! Były cudne. Szkoda, że zamiast zmieniać je na te z Disco, nie zrobiono odwrotnie.

Pike to postać idealna. Po prostu. Nawet to, że nie jest idealny, sprawia, że jest idealny - mam na myśli jego mały wybuch, po którym się elegancko wycofał i jeszcze wyraźniej pokazał, jak dobrym jest dowódcą - bo słucha podwładnych. Nawet aktor perfekcyjnie pasuje do roli. To spełnienie marzeń fanów. Z miejsca go polubiłem. I wiecie co? Taka postać nie ma prawa istnieć w serialu, jakim jest Discovery. A właściwie jakim był, bo jakim jest teraz, naprawdę trudno ocenić. Nie zrozumcie mnie źle. Uważam, że dzięki nowemu kapitanowi DSC będzie się dużo przyjemniej oglądało. Ale niekoniecznie lepiej.

kotek: To był dopiero pierwszy odcinek…. Nigdy nie wiesz, co z niego wyjdzie w połowie sezonu. Lorca też był “idealny” 😉 OK, bywał idealny. Miał takie momenty.

fluor: Nowy sezon, nowy kapitan. Zgadzam się z Piotrem, że kapitan Pike raczej nie zostanie na dłużej. W końcu wszyscy wiemy, że skończy na Enterprise, więc prędzej czy później zostanie wycofany. Tylko kto go zastąpi? Błagam tylko nie Philippa Georgiou z sekcji 31.

Nadiru: Nie bardzo widzę, jak przyjemniejsze oglądanie nie jest równoznaczne z lepszym oglądaniem, w każdym razie zgadzam się z tym, że Pike w pierwszym odcinku jest perfekcyjny. I szkoda, że może być kapitanem NCC-1031 tylko ten jeden sezon… O Georgiou bym się nie martwił, dostała własny serial 😉 Przewiduję, że kapitanem zostanie Saru, jako że to jedyny logiczny kandydat.

Tajemniczy Spock

kotek: Spock? Spocka nie ma. Pewnie kontempluje zamknięty w jakiejś wolkańskiej świątyni.

Ciągle mam wątpliwości czy wątek jego zerwania relacji z Michael będzie w stanie przyciągnąć widzów do końca sezonu. Na pewno nie zrobi tego Tilly 😉

Piotr: Odcinek nosi tytuł “Brother”, a brat nie gra prawie żadnej roli w odcinku. To dopiero twist. 😉

Spock to wielka postać tego uniwersum. Być może najważniejsza. Nie da się go wprowadzić do serialu i nie przyćmić wszystkich innych, nieważne jak to zostanie zrobione. Bardzo mi się to nie podoba, bo przyciągając widzów dzięki Spockowi, łatwo zaszkodzić reszcie.

fluor: Podoba mi się sposób w jaki Spock jest subtelnie wplatany do serialu – czy to przez Sareka, czy to przez wspomnienia z dzieciństwa. Dostajemy nowe spojrzenia na tę postać, rzeczy, których do tej pory nie wiedzieliśmy, ale to wszystko wg mnie pasuje do tego, co już znamy. Czekam na więcej.

Najlepsza scena

kotek: Bardzo podobały mi się rozmowy Michael z Sarekiem i scena wejścia nowego kapitana. Ma w sobie klasę. Brakowało mi tego elementu w pierwszym sezonie. Brakowało mi też misji polegającej na odkrywaniu niezbadanego. Pokazuje to, że będziemy mieli powrót do tego, co Trek ma do zaoferowania najlepszego, czyli moim zdaniem do zgłębiania odmętów kosmosu i odkrywaniu nieodkrytego 🙂

Trudno wybrać mi najlepszą scenę, gdyż cały odcinek był na podobnym poziomie. W moim odczuciu nic wybitnego i może właśnie na tym polega jego największy urok? Po przeładowanym akcją pierwszym sezonie, możemy wziąć głęboki oddech i cieszyć się Trekiem.

Piotr: Poziom odcinka dla mnie tak równy nie był. Może i przeładowania akcją nie było, ale większość scen akcji niczemu nie służyła. Dobre było to, co w pierwszym sezonie - interakcje postaci.  Tilly i Stamets, Michael i Sarek, a teraz też kapitan i załoga.

Bardzo trekowe były sceny z komandor Reno. Inżynier “naprawiająca” swoich kolegów i utrzymująca ich przy życiu? Tu nawet Geordie La Forge się chowa.

fluor: Pike proszący oficerów o przedstawienie się. Podoba mi się ten ukłon w kierunku fanów, a także fakt, że Pike faktycznie słuchał i zapamiętał wszystkie imiona. 🙂 Więcej czasu dla załogi, please.

Nadiru: Jak wyżej 😉 Ta scena jest dla mnie kwintesencją tego, jaki powinien być ten serial w drugim sezonie. Mógłbym do tego dorzucić jeszcze scenkę rozmowy Michael z Pikem z samego końca odcinka i jego słowa o tym, by po drodze po prostu mieć nieco więcej, cóż, zabawy.

Najgorsza scena

kotek: Pisałam, że cały odcinek miał bardzo równy poziom i bardzo trudno wybrać również najgorszą scenę. Kiedy oglądałam go wczoraj wieczorem po raz pierwszy, zachwyciła mnie scena Stametsa zasłuchanego w kassiliańską arię. Jednak im więcej o tej scenie myślę, sądzę, że symboliczne pożegnanie Stametsa z Discovery wypada zbyt patetycznie i nie oceniam już tej sceny pozytywnie.

fluor: Scena jak Michael ucieka przed wybuchami na planetoidzie, co kończy się kontuzją i utratą przytomności. Dużo wspaniałych efektów i dużo przepalonego budżetu. Rozumiem, że Michael musi błyszczeć na tle reszty, ale to było dla mnie trochę za wiele.

Piotr: We mnie obudził się chyba “prawdziwy treker”, bo najbardziej przeszkadzają mi nieścisłości i inne buraczki. Np. dowiadujemy się, że Enterprise jest w opłakanym stanie, ale chwilę wcześniej (w scenie kończącej sezon) elegancko podleciał i zaparkował przed Discovery. Pike przejmuje dowództwo z powodu wielkiego zagrożenia wiszącego nad Federacją, a okazuje się ono “czymś” niezrozumiałym, co dopiero trzeba zbadać i co najwyraźniej działa lokalnie. Takie to wszystko niezbyt dobrze poukładane.

Nadiru: Okręty Federacji mają to do siebie, że jak zaczyna być po nich widać uszkodzenia, to sytuacja jest już krytyczna 😉 Taki urok niskich budżetów poprzednich seriali. Akurat DSC nie idzie tym tropem, bo w odcinku jest informacja, że padły systemy wewnętrzne Enterprise’a. Ze słów Pike’a wydedukowałem, że wymaga to pewnie wymiany całej elektroniki okrętu; z zewnątrz wszystko jest OK. Tak czy inaczej najgorszą sceną – może przez brak innych kandydatów? – jest lot między asteroidami. Troszkę za bardzo mi to przypomina bardzo podobną scenkę z „Into Darkness”, ba, nawet motyw z pękającą „szybką” i popsutym autopilotem jest niemal identyczny.

Pierwsze wrażenia

fluor: Jestem prostym fanem, jak widzę Enterprise i słyszę znajomą melodię to się wzruszam. Bez względu na to, co się działo wcześniej w trakcie odcinka, a działy się różne rzeczy, które nie powinny mieć miejsca…

Finka: Oj, ja też. Kiedy Discovery odlatuje i otrzymuje distress call, zaczęłam coś od razu podejrzewać… a i tak się wzruszyłam, a kopara opadła 🙂 I muzyka! To było śliczne rozwiązanie. A samym odcinkiem (oglądałam finał i dwa poprzednie z rzędu) jestem zachwycona.

Waterhouse: Dla mnie kluczowymi scenami odcinka, a może i sezonu były te, w których okazuje się, że wartości Federacji są ważniejsze niż wygranie wojny za wszelką cenę. Postawa Burnham w kontrze do podejścia dowództwa Gwiezdnej Floty przypomina w jakimś sensie mowę Sisko z “In The Pale Moonlight”. Ale samym odcinkiem jestem nieco rozczarowany. Bo chociaż zgodne z zasadami Federacji, to zakończenie wojny z Klingonami było jednak za szybkie, a przez to całość sprawia dziwne wrażenie w stylu..”To już?”.

fluor: Jednak nie sposób kryć uśmiechu, gdy Michael wspomniała o buncie podczas rozmowy z admirał. Well played 🙂

Piotr: “To już” towarzyszy nam od kilku epizodów. Odcinek pozostawia wrażenie pośpiechu, a jako finał sprawia, że cały sezon wygląda jakby go tworzono bez dokładniejszego planu. O całości pewnie będziemy jeszcze debatować, ale zakończenie serii pozostawia, przynajmniej dla mnie, wiele do życzenia. Nie to, że nie miał dobrych momentów, przeciwnie, nawet wyłączając ostatnią scenę, która i u mnie wywołała szeroki uśmiech, trochę ich jest, ale to, że upchnięto je w jeden odcinek, bardzo psuje efekt.

Kasia: Gdy Enterprise pojawiła się w ostatnich scenach reakcja “My baby!!!” była aż zbyt oczywista w moim przypadku. Natomiast zgodzę się z Waterhouse’em: finał tej wojny był mało spektakularny. Tak mniej więcej do sceny z L’Rell na Kronosie miałam takie małe “meh” siedzące mi na ramieniu. Pomimo zabiegów estetycznych, wprowadzenia konkretnych postaci, to jednak brakuje mi w tym wszystkim… czegoś “wow”. Wcześniej odcinek 13 miał być finałowym i to widać aż nadto gdy przeanalizuje się całość sezonu.

kotek: A ja przewrotnie twierdzę, że wojna się jeszcze nie skończyła. To by było zbyt proste. Ja chcę wierzyć, że to jednak tak proste się nie okaże. Zaskoczenie Klingonów i oddanie przywództwa L’Rell może być tylko chwilowe. Cały drugi sezon przed nami, a bunt w klingońskim imperium mógłby być ciekawym motywem przewodnim.

Podobnie jak Waterhouse, uśmiechnęłam się widząc tryumf człowieczeństwa nad ślepą pogonią za zmiażdżeniem wroga. Podzielam też zdanie Kasi, widać, że zaplanowano 13-odcinkowy sezon, natomiast pięknie, optymistyczne i bajkowe zakończenie zdecydowanie bardziej mi odpowiada niż pozostawienie mnie z informacją, że Federacja przestała istnieć.

Piotr: Michael w swoim monologu tuż przed spotkaniem z Amandą mówiła wprost, że wojna się skończyła. Oczywiście wrogość będzie trwała, wiemy, jak długo - przez cały TOS i sześć filmów.

“How does this war end? It doesn’t”

fluor: ...and it’s gone. Szok i niedowierzanie, a przede wszystkim zakończenie walk nie jest satysfakcjonujące fabularnie. Wygląda to tak, jakby zabrakło czasu na logiczne zamknięcie wojny (to zadanie na więcej niż jeden odcinek) i zdecydowano o takim kursie w zasadzie w ostatniej chwili.

Finka: Ach, teraz już rozumiem, skąd narzekania na ten fragment fabuły. Ja to zrozumiałam inaczej! Ja nie załapałam, że wojna się skończyła. Ja uznałam, że Klingoni zaczynają ledwo ledwo się jednoczyć, przez co ustają te rozproszone ataki. Tylko tyle…

Waterhouse: To zdecydowanie najsłabszy punkt odcinka, a może i sezonu. Tu Deep Space 9 lepiej pokazało, jak taki konflikt zaczyna się i jak kończy.

Piotr: Bo DS9 nie pokazało tylko początku i końca wojny, a DSC w sumie do tego się ograniczyło. Ta wojna nie ma list ofiar, cierpienia załogi po stracie znajomych lub bliskich, ona dzieje się gdzieś daleko. Największą traumę widzimy u Tylera, który cierpiał z wyboru, bo był klingońskim szpiegiem. Załoga wznosi toast za ofiary. Kiedy? W przerwie imprezy. Przez kilka odcinków wojny nawet nie było, a po powrocie z Mirror Universe mamy sytuację tak dramatyczną, że stoimy o krok od ludobójstwa. Pewne rzeczy widz może przyjąć na wiarę, ale gdy najważniejsza i symboliczna dla tego uniwersum organizacja decyduje się łamać swoje podstawowe zasady, to pewne rzeczy i przeżycia trzeba pokazać. Gdy Sisko mówił “I can live with that”, to go rozumiałem, nawet miałem podstawy sądzić, że na jego miejscu zachowałbym się tak samo. Gdy Michael pouczała admirał Cornwell, to niemal widziałem scenarzystę mówiącego “a teraz damy scenę, która pokaże, że ideały Federacji są najważniejsze i nie należy ich porzucać”. Gdyby ten finał rozłożono na 2-3 części, dałoby się pokazać to, co założyli twórcy w dobry sposób. To, co wyszło, jest niewiarygodne.

Finka: DS9 świadomie pokazywała listy strat wojennych, czytanie nazwisk itp. Discovery też to zrobiło, wielokrotnie wymieniając, ile osób zginęło w czasie jakiegośtam ataku na kolejną kolonię. Moim zdaniem akurat środek wojny DSC też pokazuje, i to całkiem zadowalająco.

fluor: Być może jest właśnie tak, jak pisze Finka, że to tylko zaniechanie ataków, a nie koniec wrogości. Twórcy Discovery pokazali nam już parę razy podobną “zmyłkę”, np. gdy po powrocie z lustrzanego wszechświata Saru obwieścił całkowitą porażkę Federacji w wojnie i dopiero w kolejnym odcinku objaśniono, że może nie jest najlepiej, ale nie wszystko jeszcze stracone.

Kasia: Początkowo ten sezon miał mieć 13 odcinków. Gdyby zakończenie wojny przeniesiono na drugi sezon, to wydaje mi się, że byłoby spokojnie dużo miejsca na zrobienie tego z polotem tak jak mamy w DS9. Chociaż do niego też mam zarzuty, bo finałowy sezon był robiony “na szybko” i brak uwidocznienia jaki efekt wojna miała na Kardasję cywilną jest nie do zniesienia. Tam zginęło 800 milionów! Ograniczono się do wzdeszków Garaka i niezrozumienia Martoka. Nie było beczki krwawego wina.
Tutaj też nie ma czego odszpuntowywać. Było, cierpiało, minęło… o Pike!
Tak to odbieram.

"I see people living their lives”

Kasia: W tym całym zamieszaniu chyba umknęło nam to, co najbardziej “startrekowe”, a mianowicie ludzie na powierzchni Kronosa żyjący swoim życiem. Trafiamy w sumie do slumsów/dzielnic rozpusty/niższych warstw społecznych. Tam Michael ma moment oświecenia, tam Ash zaczyna rozumieć, gdzie może się przydać, tam się dowiadujemy, że Klingoni lubią mieć pod bokiem grupkę poganiaczy niewolników (tak na zaś). Widzimy, jak prostytucja kwitnie, handel bronią ma się dobrze, a street food karmi ludzi gormaganderem! I to jest… takie kolorowe i żywe. Zawsze lubiłam, gdy moje kochane flotowe barany, co nie potrafią się trzymać z daleka od anomalii temporalnych, trafiają w miejsce “brudne”, niezgodne z ich ideałami. Od razu znajduje się jeden głośny piewca idei Federacji i zaczyna nawracać tubylców. Przekonywać do swoich racji. Jak w życiu.

Jestem bardzo zadowolona ze scen w “podbrzuszu” Kronosa. Nadało to autentyczności wielu postaciom. Nigdy nie jest tak, że żyjemy jak “Ci wspaniali mężczyźni w swych latających maszynach” i przemierzamy kosmos w czystych dresach, by szerzyć pokój. Nie zawsze spotkamy planetę pełną niebieskich i przyjaznych żyjątek (o których chyba postanowiono zapomnieć?). Czasem natkniemy się na kogoś takiego jak Harcourt Fenton Mudd, Lorca czy Klingoni z rodu D’Ghor.

Za takie momenty właśnie lubię ”Star Trek”. Chcemy bezpieczeństwa i czystych prześcieradeł, ale nie zapominamy o tej... drugiej stronie lustra.

fluor: Nie pamiętam, który dokładnie był to odcinek, ale skojarzyło mi się TNG i wojna domowa Gowrona z Durasem, kiedy to Worf był bardzo oburzony, że Klingoni walczący w armiach obu pretendentów pili i bawili się razem w jakimś barze na Kronosie.

Tu mamy coś podobnego – wojownicy gdzieś tam w kosmosie walczą i plądrują Federację, ale na powierzchni planety ludzie mają swoje własne sprawy, nie traktują przybyszów jako wrogów. Wojna totalna, której zwolennikiem prawdopodobnie byłby T’Kuvma, nie doszła do skutku. Społeczeństwo nie zamknęło się na obce wpływy całkowicie.

Piotr: Kronos to kolejny dowód na to, że Discovery ma świetnych scenografów. Każda lokacja w serialu robiła wrażenie, ale ta przebiła wszystkie. Wykonanie, klimat, w ogóle skala całości - to naprawdę im wyszło. A przy tym dało sposobność do pokazania bohaterów w środowisku, w którym nie ograniczał ich mundur. W przenośni i dosłownie.

Wielkie nadzieje

fluor: Sama końcówka odcinka (medale, przemowy) zamyka klamrą pierwszy sezon i kojarzy mi się z mocno trekowymi (w klasycznym rozumieniu) scenami z pierwszego odcinka. W ten sposób ekipa Discovery daje do zrozumienia, że wie, jakie elementy fani dobrze znają i kojarzą, natomiast szukają własnej, nowej ścieżki.

Kasia: Spodziewałam się finału finałów czyli Sarek wraca na Wulkan, a tu pół planety nie ma… aaalbo jest zaraza... czy coś takiego.
Sarek wchodzi na mostek, mówi, że ma nadzieję nie przeszkadzać, wszystko takie radosne, i tutaj jest moment, kiedy robimy rzeczy szokujące! Niespodziewane!
Z drugiej strony… Spock is coming. : >

kotek: Spock będzie na pewno dobrym urozmaiceniem, jest tylko jeden problem, on jest bratem Michael. W drugim sezonie nie będzie Asha, nie będzie Lorki. Czuję pustkę.

Kasia: Muszą dołożyć jakąś silną postać i z dużym prawdopodobieństwem będzie to wolkański kapitan. Mają go w końcu zgarnąć z Wolkana. #liczęNaTo

Piotr: Ash będzie w drugim sezonie, już to zapowiedziano. I mówiąc szczerze, mnie to martwi. Bo jeśli znów będziemy musieli oglądać jego romans z Michael… Nie, to będzie już męczące. A co do wolkańskiego kapitana - to już było. Epizodycznie, tu i tam, ale było. Co bym wolał? Wolkańską kapitan. To byłoby coś.

Tak naprawdę mam nadzieję, że zdarzą się dwie rzeczy - że scenarzyści nauczą się mniej chaotycznie pisać i że zadbają o te prawie anonimowe osoby z mostka. W innych serach mieliśmy po prostu statystów. Ktoś stał przy konsoli, ktoś potwierdzał rozkaz, przejmował stanowisko sternika, itd. Tu mamy stałą obsadę. Na tym można budować wartościowe rzeczy.

Najgorsza scena odcinka

Finka: Rozmowa Burnham i Tylera. Wkurza mnie, kiedy dla w miarę hepi endu jedna osoba z pary zakochanych tak szybko wybacza. Wcześniej Burnham nie może patrzeć na Tylera. Chwilę później oznajmia mu, że już nie widzi w nim Voqa. Bardzo naciągane.

fluor: I to wszystko po tym jak Ash korzysta z językowych i kulturowych wspomnień Voqa…

Kasia: I zachowuje się jak tru klingon gangsta… A przy okazji Burnham mu opowie jak zamordowali jej ojca i zgwałcili jej matkę. A potem zjedli ich kolację. Normalnie, wspomnień czar.

kotek: Burnham to Wolkanka. Miała przeprowadzić akcję decydującą o losach wojny razem z Ashem. Odsunęła od siebie emocje, chociaż nie było to łatwe. Ten moment, kiedy idą na akcję, Michael ramię w ramię z Ashem spoglądającym na nią tęsknie, jej mina jakby szła pod topór i Tilly wchodząca między nich, żeby ulżyć Michael. Jej wolkańskie wychowanie nauczyło ją wyciszać emocje, zwłaszcza kiedy zdała sobie sprawę, że widzi Tylera ostatni raz. Nie chciała tego mocno okaleczonego emocjonalnie człowieka dodatkowo obarczać winą za czyny Voqa.

Przewrotnie nie była to na pewno najgorsza scena tego odcinka. Dla mnie najgorszą sceną była scena uroczystości odznaczenia w kwaterze głównej Gwiezdnej Floty. Miało wyjść podniośle, patetycznie, a jakoś na mnie nie zrobiło takiego wrażenia. Było kiczowato.

Piotr: Też największe, ale i jedyne rozczarowanie pojedynczą sceną przyniosło mi odznaczenie załogi i towarzyszący mu monolog Michael. Zbyt patetycznie nawet dla mnie i dziwnie zmontowane. Taki przerost formy nad treścią.

Reszta odcinka według mnie nie ma złych scen. Są istotne, świetnie zrealizowane, zwłaszcza te na Kronos. Problemem jest tylko to, o czym już pisałem - brak czasu pomiędzy nimi. Dlatego tak źle wygląda, gdy w jednej chwili Michael z trudem znosi klingońskie zachowania Asha, a zaraz potem mu się zwierza i czule się z nim żegna. Nie dano nam nawet nacieszyć się Imperatorką w naszym wszechświecie.

Najlepsza scena odcinka

Kasia: Space whale sashimi. Chociaż nie, tam był grill...

fluor: Scena, w której przerażona Tilly salutuje cesarzowej. Genialnie zagrana, taki typ humoru bardzo mi się podoba.
Voq grający w “klingońskie scrabble” z kolegami. I jakaś taka kameralność-zwyczajność Kronosa. Niby gdzieś tam trwa wojna, ale tutaj jest spokój, a ludzie żyją własnym życiem.

Finka: Oprócz wspomnianej sceny z Tilly - również jej pobyt na Kronosie, gdy na haju (do czego zresztą się szczerze przyznaje) próbuje brzmieć przekonująco. Tilly w ogóle wygrywa cały pierwszy sezon. Kocham ją.

kotek: Kilka scen zasługuje na miano najlepszej. Zgadzam się z przedmówcami o Tilly oddającej honory cesarzowej i zupełnie nowym obliczu Asha na Kronosie, jeszcze fajniejszy z niego chłopak w tym wydaniu! Zapadła mi w pamięć scena, kiedy Michael powstrzymuje cesarzową przed zniszczeniem Kronosa i oddaje sterownik w ręce L’Rell. Kwintesencja Federacji.

Piotr: Sceny na Kronosie - pisałem już, dlaczego - i oczywiście Tilly. Mimo, że na aktorstwo w DSC narzekać nie można, to dla mnie jej postać jest grana najlepiej, bo najnaturalniej. I nie chodzi mi o zabawne sytuacje, które są wisienką na torcie. Przez sceny takie, jaką wspomina kotek, gdy Sylvia wchodzi między Michael i Asha, ona nie jest tylko częścią wątku. Jest częścią załogi. W moim odczuciu nie można tego powiedzieć o każdym.

Pierwsze wrażenia

Piotr: Wróciliśmy do takiego Discovery, jakie znamy. Po wyjątkowo nielogicznym zakończeniu mirrorowej historii Lorki i powrocie do naszego wszechświata poczułem lekką ulgę. To znów jest ten serial, który dotąd oglądałem. Nie każdy wątek był tak samo ciekawy, ale wszystko było na swoim miejscu. Nowa sytuacja na froncie najwyraźniej nie została wymyślona przez scenarzystów po to, by zaraz ją naprawić skokiem w czasie, powróciły postacie, które lubię, mieliśmy kilka wyjątkowo udanych scen – jest dobrze. Trochę się obawiam o kolejny odcinek, bo to finał już ostateczny i może się znów okazać, że scenarzyści postawili na akcję kosztem logiki i postaci. Liczę jednak, że te dwa epizody, które dokręcono później, po lorcageddonie, są lepiej przemyślane.

fluor: Tak, ja też odczułem wyraźną różnicę w konstrukcji tych odcinków. Być może finał mirrora wymagał odpowiedniej ilości fajerwerków i teraz wracamy do normy.
Saru wykazał się jako kapitan i lider załogi, a teraz wraca do swojej standardowej roli pierwszego oficera. Nie wiem czy to świadomy zabieg, czy tylko przypadek, ale jak obserwuję zachowanie admirał Katriny Cornwell, to widzę w jej gestach, w jej minach i odzywkach kapitana Lorkę. Myślę też, że to nie jest przypadek, że to właśnie ona siedzi w fotelu kapitańskim, a nie Saru. Już wkrótce czeka nas bardzo trudny wybór, który może zatrzeć moralną wyższość Federacji nad Imperium Terrańskim.

kotek: Po pełnych emocji epizodach w mirror universe ten odcinek był, nie bójmy się tego określenia, nudny. Nie mogła tego zmienić żadna z nielicznych niespodzianek przygotowanych dla nas przez scenarzystów. Nie oczekiwałam fajerwerków. Przynajmniej się bardzo nie zawiodłam. Admirał jakaś niewyraźna, Michael uwikłana w dziwną relację z Ashem, najlepiej w tym świecie radzi sobie ta, która jest w nim najkrócej - pani imperator. Zobaczycie, że jeszcze niejedno kolano się przed nią ugnie i to w obu światach.

Piotr: Fakt, że akcji jako takiej tu jest niewiele, dla mnie nie jest równoznaczny z nudą. Kontrast, jaki widzimy w porównaniu z poprzednim odcinkiem, jest oczywiście ogromny, ale zwolnienie tempa było potrzebne. Pewne rzeczy trzeba było poukładać i w lepszy czy gorszy sposób to się udało. Niedawno sam narzekałem, że te intensywne mirrorowe epizody nie dają nam się przyjrzeć postaciom w warunkach innych niż skrajne. Ten dał.

Kasia: Fluor, jeśli w Katrinie widzisz Lorkę, to ja w Stametsie prima balerinę… Oh wait!
Tak zupełnie szczerze to być może jedna czwarta naszej pani admirał gdzieś tam ma jakieś wskazania w kierunku niedawnego kapitana Discovery, natomiast to wynika jedynie z tego, że jej duch upada i sama ma pewnie coś w stylu PTSD. Poza tym… Kiedy nie czuje się pokonana, zachowuje sporo rozsądku, słucha swoich podwładnych oraz podejmuje takie decyzje, jakie są najlepsze w danej chwili. I to nie dlatego, że musi udawać!
Gdzie w tym Lorca, ja się pytam?
Poza tym zaskoczyła mnie uznaniem zasług Michael, gdzie właściwie mogła ją wtrącić do brygu.

fluor: Ależ Lorca też kierował się jakąś logiką… przynajmniej zanim władza uderzyła mu do głowy. A podobieństw będzie więcej, bo coś mi mówi, że Rada Federacji zatwierdziła ludobójstwo lub inne nieprzyjemne rzeczy na Kronosie i admirałka będzie skłonna wykonać rozkaz.

“There are klingons on the starboard bow”

fluor: Tempo wojny może się wydawać zaskakujące – minęło aż 9 miesięcy od zniknięcia Discovery i dodatkowe 6 miesięcy od bitwy przy gwieździe podwójnej, a Klingoni, pomimo technologicznej przewagi, zdobyli jedynie 20 procent terytorium. Gwiezdna Flota na pewno zmobilizowała wszystkie swoje rezerwy i stawia zacięty opór, ale wciąż wydaje się to być zaskakująco powolne tempo.
Myślę, że dobrym wyjaśnieniem tej pozornej sprzeczności jest fakt, że klingońskie klany walczą przede wszystkim ze sobą o dominację, a wojnę z Federacją traktują drugorzędnie – jako źródło surowców podczas rajdów lub dla korzyści wizerunkowych, gdy dokonują masakr na obcych planetach, zapewniając sobie w ten sposób uznanie rodaków.
Ogólny poziom nieufności i wewnętrzne podziały nie pozwalają na zorganizowanie wielkiej ofensywy, ponieważ klany muszą myśleć przede wszystkim o swoim własnym bezpieczeństwie. Co z tego, że splądrują Wolkana czy Andorię, kiedy ich własne ziemie mogą być zajęte przez sąsiadów zza miedzy.

kotek: Przez cały sezon wątek był traktowany po macoszemu. Wojna toczyła się gdzieś w tle, wiele o niej nie wiedzieliśmy. Te kilka scen wyjaśnienia sytuacji na placu boju było bardzo potrzebne. Dowiedzieliśmy się o nierównej walce z przeciwnikiem targanym wewnętrznymi sporami o władzę, gdzie łupy Federacji stanowiły fanty i kartę przetargową w klanowych potyczkach. Nie takiej wojny chciał T’Kuvma. Nie po to tę wojnę rozpętali. Czyżby teraz ci, którzy ją wywołali, mieli stać się orędownikami pokoju?
Podobało mi się niezmiernie, że Federacja nie traci wiary (w zwycięstwo). Po obejrzeniu poprzedniego odcinka byłam przekonana, że wojna się skończyła, przegrali, nie ma już nadziei. Ten optymizm, walka do końca i niepoddawanie się to esencja Gwiezdnej Floty.

Kasia: Wydaje się to być może naciągane, jednak Federacja jest otoczona ogromem adwersarzy, gdzie każdy wyrywa jej kawałek na swój unikalny sposób. 20 procent w dziewięć miesięcy to i tak bardzo dużo, biorąc pod uwagę chaos, w jakim toczą się starcia. Hitler nie dał rady na dwa fronty, Flota da na 24?
Dlatego pomysł “uderzmy tam, gdzie najbardziej boli” jest jak najbardziej na miejscu. Szkoda, że dopiero teraz się na to odważyli. Te ich ideały kiedyś ich zgubią doszczętnie. Sekcja 31 wie coś o tym.

Piotr: Zabawne, że kilka odcinków temu spodziewałem się końca wątków typowo wojennych, a zanosi się na coś zupełnie odwrotnego. Najpewniej sprawdzą się słowa Georgiou, atak na Qo’noS nie zakończy wojny, ale informacje o kamuflażu sprawią, że będzie bardziej wyrównana. Przynajmniej taką mam nadzieję, bo nie wyobrażam sobie, że finał sezonu pokaże nam jej koniec. Byłoby to zbyt nagłe i naciągane.

Specialist Michael & Mr Ash

kotek: Zamotane emocje między tym dwojgiem były dla mnie elementem zupełnie nie na miejscu, niepasującym do konwencji serialu. Ash płacze w każdej scenie, Michael zapomniała już, że wychowała się na Wolkanie. Hiszpańskie telenowele mają w sobie mniej dramatyzmu, słowo!

Kasia: Ja tam jestem zadowolona z tej sceny, chociaż przyznam, że spodziewałam się innego finału… do momentu, gdy Michael wspomniała o rękach Asha zaciskających się na jej szyi. Wtedy wiedziałam, że od rozpadu nie ma odwrotu. Ona nie jest w stanie na niego patrzeć, bo pamięta wszystko. I to, co w tym momencie czuje, to że jej pierwsza i jedyna miłość była rozrywająco bolesna. Chciałaby być teraz Wolkanką bardziej niż kiedykolwiek.
Nie na miejscu to jest brak pytań Saru odnośnie tego jak smakują jego ludzie… Ale to nie ten serial chyba. 😀

Piotr: Oj, ja jestem pewien, że żarty w stylu “You look tasty today, Saru” są normą na planie.
Mnie płaczliwość Asha nie razi. Bycie ofiarą eksperymentów, tortur, świadkiem morderstwa dokonanego własnymi rękami, prawie dwóch i ostatecznie świadomość bycia kimś innym, resztką istoty, która kiedyś żyła… Są mniej dramatyczne rzeczy, które potrafią doprowadzić człowieka do załamania nerwowego. Ale jest coś, co mi w tym pożegnaniu nie odpowiada. Fajnie, że Ash i Michael potrafią sobie powiedzieć, co czują i są świadomi swoich emocji, ale my nie oglądamy TNG, a to nie jest scena w gabinecie doradcy Troi. Tutaj jedno z nich o mało nie zabiło drugiego, przy okazji okazując się obcym szpiegiem i mordercą. Michael ma rację, za to nie odpowiada tylko Voq. Tyler obiecał jej powiedzieć, gdy coś będzie nie tak, a mimo że wiedział i rozumiał coraz więcej, milczał. Voq chciał ją zabić, ale to Ash ją naraził. Mimo to widzimy w niej tylko smutek i żal. Skoro na tyle pozwala jej wolkańskie wychowanie, to na gniew i wściekłość też. I tu byłyby one na miejscu.

fluor: Ci, którzy zostali najmocniej skrzywdzeni, mają największe kłopoty z przejściem nad tym do porządku dziennego i wybaczeniu Ashowi. Dotyczy to zarówno Michael, jak i Stametsa.
Pożegnanie Michael i jej słowa, że jest jej naprawdę ciężko zostawiać go w takich okolicznościach można traktować dwuznacznie: jako wymówkę albo jako prawdziwy żal. W tym drugim przypadku Michael uważa, że daje Ashowi szansę pozbierać się i poukładać sprawy. Przemyśleć kim jest i kim chce zostać.

“Do not regret loving someone, Michael”

Kasia: Kocham tego wolkańskiego hipokrytę najbardziej na świecie. To, co jest cudowne w tej postaci, to nieważne który serial, który “verse”, który reżyser, to cały czas jest to ten sam Sarek. Od “Journey to Babel” (TOS 2x15) napisanego przez D.C. Fontanę do ostatniego odcinka DSC cały czas jest trzymany w tym samym tonie. My wiemy, że kocha Spocka i swoją żonę, ale jak go operują i przetaczają mu krew, ratując życie to i tak zostanie zimny jak lód. Wiemy, że nie kłamał w JJverse co do swoich uczuć. Już nie wspomnę odcinków “Sarek” (TNG 3x23) i “Unification” (TNG 5x7 5x8). Jeśli ktoś uważa, iż rada, by nie żałować kochania innych, nie pasuje do niego, to nie wie jak bardzo jest w błędzie.

Piotr: Sarek nie tylko kocha córkę, jest też z niej dumny. Chwila, w której pokazał Georgiou, że jego Michael jest lepsza od tej, którą ona wychowała, była bezcenna.

Kasia: A później Philippa sprowadziła go do parteru, bo sama widzi w jaką spiralę destrukcji Burnham potrafi się wkręcić niezależnie od świata. Znają swoje dzieci. To ważne.

“Long live the Empress!”

kotek: Imperatorka jest najmocniejszą postacią tego serialu po stracie Lorki. Idealnie wypełnia pustkę po ciemnym charakterze, którego motywacji nie znamy. Philippa jest znacznie silniejsza niż admirał Cornwell. Cornwell była totalnie załamała, widząc zajętą bazę Federacji. Nie była w stanie wydać poleceń ratujących okręt, na którego fotelu kapitańskim siedziała i który przeszedłby do historii, gdyby nie szybka reakcja załogi. Czy w ten sposób powinna zachowywać się najwyższa rangą dowódczyni tego, co zostało z Federacji? Imperatorka na chłodno analizuje sytuację, bardzo mocno akcentuje swoją pozycję, ze zbędnego elementu w tym świecie, z pozycji niechcianego gościa, którego najchętniej zamknęłoby się w celi, staje się czynnikiem, dzięki któremu Federacja może przerwać brutalne ataki Klingonów i przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę.

Piotr: Georgiou to też ciekawy zabieg scenarzystów niezwiązany bezpośrednio z fabułą. Dzięki niej Burnham i do pewnego stopnia załoga Discovery zatoczyli koło. Michael znów radzi się “rodzica” w kwestii pokonania Klingonów, zapewne znów znajdzie się gdzieś u boku “matki”, bo nie sądzę, że Philippa uzna “coś”, co uważała za element wystroju tudzież zawartość talerza, za kompetentnego oficera. Natomiast załoga ma nad sobą surową i doświadczoną kapitan, która pochodzi z Mirror Universe i chce wrócić do domu - zupełnie jak Lorca.

fluor: Ciekawe, że zarówno metoda Sareka “wolkańskie hello” jak i Georgiou “totalne zniszczenie” Klingonów opierają się na użyciu siły, więc mają w sobie coś wspólnego, a jednocześnie nieakceptowanego przez Federację.

Stamets - The Good, The Bad, The Science!

kotek: Stamets robi naukę rozsiewając grzybki w kosmosie. I wszystko jest fajnie, tak ładnie pachnie dawnym, tradycyjnym Trekiem, jest tylko jedno ale. Gdyby to był którykolwiek z dawnych ST, połowa odcinka byłaby przeznaczona na rozważania etyczne czy te grzybki nie wyprą czegoś, co dopiero się na tej planecie rodzi albo już tam kiełkuje. Zabrakło mi tej refleksji w Disco. Lub chociaż zaznaczenia, że to jest wojna i w związku z tym wszystkie chwyty dozwolone.

Kasia: Zderzenie Stametsa z Ashem było bardzo potrzebne. Szczerze, to spodziewałam się oczyszczenia atmosfery w miarę zgrabnie, dlatego miło zaskoczyła mnie reakcja naukowca, gdy zamiast oprzeć się na logice i faktach, po prostu emocje wzięły górę. I nie jest to dziwne. Anthony Rapp pięknie pokazał przepływ emocji – zaskoczenie, strach, niedowierzanie i gniew. Polecam przyjrzeć się tym ułamkom sekundy, kiedy Stamets próbuje się opanować.
A poza tym Stamets ma teraz dziecko! Dla mnie scena z terraformowaniem planety była wyjątkowo symboliczna. Ostatni zarodek, ostatnia szansa na uratowanie Federacji. Piękna animacja. Zawsze poruszają mnie sceny, gdy natura pokazuje swoją siłę. Osobiście uważam, że jeśli chodzi o nas, ludzi, to Ziemia sobie z nami poradzi prędzej czy później.
A, nie zdziwię się, jeśli Tilly nazwie księżyc Vedy “Hugh”. 😉

fluor: W scenie eksperymentu naukowego jest coś z projektu Genesis, znanego z klasycznych filmów (ST2: “Gniew Khana” i ST3: “W poszukiwaniu Spocka”) – widzimy jałową planetę lub księżyc, zupełnie pozbawione życia, i za pomocą najnowszej technologii zostaje dokonana całkowita przemiana.

Najlepsza scena odcinka

fluor: Admirał Cornwell dezintegrująca miskę z ciasteczkami kapitana Lorki oraz mina Michael. Widzimy i czujemy, że admirałka czuje się bardzo źle z faktem, że dała się oszukać, być może współczucie sprawiło, że nie powstrzymała Gabriela wcześniej.
Druga równie dobra scena to wkroczenie Georgiou na mostek. Była w tym jakaś moc, zwłaszcza jak się widziało spojrzenie pełne radości od sterniczki Detmer.

kotek: Ja też postawię na sceny z Georgiou. To ona ciągnie cały ten odcinek.
Świetną sceną było też pożegnanie Sareka z Michael i rozmowa Michael z Tilly o Ashu.

Kasia: Terraformowanie. Radość Stametsa bezsprzecznie.

Piotr: Zderzenie Saru z Imperatorką. Oburzenie Georgiou było cudne. No kotlet jej zaczął pyskować, też coś.
Druga, niekoniecznie najlepsza, ale istotna - scena rozmowy Cornwell z L'Rell. Odcinek, w którym obie panie się spotkały, był jednym z najgorzej napisanych i/lub nakręconych, ale ta relacja była wyjątkowo udana. Miło zobaczyć, że coś z niej zostało.

Najgorsza scena odcinka

fluor: Nie ma. Poziom jest bardzo wyrównany i przyzwoity, ciężko się przyczepić do czegoś konkretnego.

kotek: Rozmowa Asha i Michael. Dla mnie totalnie nie na miejscu. Emocje, które między nimi buzowały musiały znaleźć ujście. Tylko dlaczego w taki sposób? Tę scenę można było napisać lepiej, przynajmniej na tyle, żeby widz nie tracił szacunku do głównych bohaterów.

Kasia: Spotkanie Saru z Philippą. Głównie dlatego, że wątek kolacji nie został pociągnięty dalej. Zmarnowany potencjał.

fluor: To było tylko kilka sekund, które pokazało, że Saru stał się pełnokrwistym kapitanem. Bez czasu na zbędne pyskówki wysłał niespodziewanego gościa do celi i nałożył areszt domowy. Nie spanikował, nie protestował, nie gniewał się na Michael.


Pierwsze wrażenia

fluor: Przyznam, że tego się nie spodziewałem. Po przyjemnie odmiennym psychologicznym odcinku i kąpieli w mirrorowym mroku, wątki drugiej połowy pierwszego sezonu spotykają się w kulminacji i rozwiązaniu – tak prostym, przewidywalnym i banalnym, że aż trudno mi w to uwierzyć.
Bijatyka, strzelanina, czemu nie? Ale chciałbym widzieć jakąś logikę działania, uwierzyć, że żołnierze Lorki czy imperatorki w rzeczywistości chociaż trochę znają się na swoim fachu. Niestety gdzieś pomiędzy scenami znika ta wielkość pałacowego okrętu i batalionów wojska na służbie Imperium, w zasadzie widzimy dwa pokoje i korytarz, a w akcji co najwyżej kilku walczących na raz.
Nie mówię, że wszystko było źle, znajdzie się parę jasnych punktów odcinka, ale dla mnie twórcy pokazali, że nie potrafią zrobić finału wieloodcinkowca z odpowiednim rozmachem w stylu Gwiezdnych Wojen. Tak, pomimo technobełkotu, to właśnie taka inspiracja – plan na pokonanie złych to było typowe: zdejmij osłonę, strzel torpedę w środek i uciekaj. Wciąż nie byłoby tak źle, gdyby dało się odczuć trochę epickości.

kotek: Plan typowy i skutecznie powielany w każdym szanującym się serialu scifi od 1977 roku (premiera "SW: A New Hope"). Mnie aż tak bardzo nie mierziła jego płytkość. Podobały mi się ujęcia, zwłaszcza sceny walki w ciasnym korytarzu filmowane również z góry. Czyżby kolejna inspiracja, tym razem "Equilibrium"? Fakt, brakowało im rozmachu. Czyżby budżet się skurczył pod koniec sezonu? Może twórcy chcieli uzyskać więcej autentyzmu? W przestrzeni kosmicznej trudno o wielkie, batalistyczne sceny wewnątrz statku kosmicznego, gdzie każdy centymetr powinien być zaplanowany ściśle użytkowo, a ogromne sale istnieją tylko jako fanaberia imperatora.

Kasia: Tak samo jak po “Ostatnim Jedi” tak i tutaj miałam dwie fale doznań. Pierwsze, to “wow, kulminacja, strzelają, intrygi pałacowe, mordunki, miecze, lubię to”, a potem na napisach końcowych “Co ja właściwie obejrzałam i dlaczego?”.
To było zbyt… oczywiste i proste (ST, nie SW). Jakbym oglądała program na “Discovery” (See what I did there?) gdzie z 50 minut emisji 20 to powtarzanie tego co było przed reklamą. Czuję, że twórcy potraktowali nas jak idiotów, którzy nie potrafią zrozumieć subtelniejszej intrygi. A to co jest “subtelne” wyjaśniają w “After Trek”, żeby widz nie miał wątpliwości.
Właściwie wszystko co się rozegrało na pokładzie Charona można było w tym samym czasie zrobić subtelniej z większą dawką napięcia, z ciekawie rozwijającą się historią. Ja wiem, że najprostsze rozwiązania są najlepsze, ale wyszło to co najmniej nienaturalnie.

Wylorcowany Lorca

Piotr: Dobrze napisany i zagrany czarny charakter to nie jest może rzadkie zjawisko w Star Treku, ale miło było myśleć, że grono takich postaci jak Khan, Chang, Dukat, Winn, Moset czy Ransom powiększy się o kogoś nowego. Po finale historii Lorki mam jednak wątpliwości czy tak można powiedzieć. Mam uczucie jakby ten balon napięcia, knucia i intrygi, który twórcy stopniowo pompowali - i robili to z całkiem fajnym efektem - na koniec zamiast efektownie wybuchnąć, przedziurawił się i wypuścił powietrze z mało eleganckim odgłosem. Lorca dotąd był kimś intrygującym, kto ma mniej lub bardziej improwizowany plan, kto musiał wykazać się sporym sprytem i umiejętnością szybkiego dostosowywania się do zaskakujących sytuacji. Udawanie cenionego kapitana z wszechświata, do którego trafił przypadkiem, wymaga pewnych unikalnych talentów. I te talenty widywaliśmy we wcześniejszych odcinkach. Nic z tego tutaj się nie pojawiło. Na koniec widzimy Lorkę jako mało rozgarniętego złoczyńcę, który wierzy, że kieruje nim los i ma obsesję na punkcie Michael. Duże rozczarowanie. Jedno z kilku w tym odcinku.


kotek: Mnie jego obsesja na punkcie Michael zaintrygowała. Nie mogę zrozumieć tylko dlaczego przez cały sezon traktował ją jak powietrze i nagle objawienie: “Michael Burnham is not to be touched!” i chyba najbardziej spektakularne “don’t make me have to kill you”. Nie mam pojęcia co między tą dwójką zaszło (a chętnie bym się tego dowiedziała!) ale dla mnie to “uczucie” jest zupełnie nieautentyczne. Nawet jeśli przyjmiemy, że obojętność Lorci wobec Michael w naszym uniwersum wynikała z głębokiej konspiracji, a po znalezieniu się w pałacu poczuł się pewnie i mógł sobie pozwolić na wyrażanie uczuć, w dalszym ciągu tej sytuacji brakuje autentyzmu i logiki. Kolejny raz Lorca stawia na szali swoich ludzi i powodzenie misji dla zaspokojenia własnych fanaberii, w tym przypadku - oszczędzenia Michael. Siląc się na wyszukiwanie kolejnych inspiracji, czyżby twórcy sięgnęli po klasykę i zaadaptowali "Romea i Julię"?

fluor: Lorca nigdy nie był obojętny wobec Michael. Uratował ją z więzienia w trzecim odcinku, zaintrygował i pokierował tak, żeby dołączyła do załogi (to była jej decyzja, on tylko pomógł). Gdy Michael leciała z Tylerem na misję ratowania Sareka (1x06 "Lethe"), to Lorca wyraźnie nakazał swojemu szefowi ochrony, że ma chronić ją za wszelką cenę. Kapitan miał też poważne wątpliwości przed wysłaniem swojej podopiecznej na klingoński okręt-sarkofag (1x09 "Into the Forest I Go") z sensorami, które miały pomóc przy rozpracowaniu sekretów klingońskiego kamuflażu. Teraz już wiemy dlaczego – uważał to za skrajnie niebezpieczne.

kotek: OK, miłość w czasach wojny z Klingonami jest inna od tej w czasach, kiedy jeszcze nie mamy z nimi kontaktu 😉

Kasia: Ech, od czego by tu zacząć. Może od tego, że jak dla mnie te niuanse, które wychwycił fluor mogłyby dotyczyć naszej protagonistki, gdyby Lorca miał wobec niej jakieś więzi rodzinne (typu "zaginiona córka"), a nie celowo nakierowane na romantyzm. Do tego tak się “trzymał roli”, że nie podjął ŻADNEGO kroku wobec Michael, by ją w sobie rozkochać. Bardzo Ważny Lorca z Mirrorverse nie zrobił NIC by, jak już się znajdzie w domu, mieć ją po swojej stronie. Czego on się spodziewał? Alienował się od załogi i do tego pozwolił, żeby Burnham poszła za Tylerem.  Miał taką szansę przyciągnąć ją do siebie, znając jej skłonności do podążania za autorytetami, a do tego “You have never been in love”. JAK MOŻNA COŚ TAKIEGO PRZEGAPIĆ?
I finał historii… Wyciągnięte łapki w kierunku wybranki i twarz zbitego psa. Jakby Phillipa go nie nadziała na miecz to ja bym to zrobiła za odstawianie miłosnej fuszerki.
Ten wątek mógł być tak dobry, tak przemyślany, pełen niedopowiedzeń…

fluor: “Pamiętniki kapitana Lorki” to dobry temat na fanfika. Wszystkie te historie, kiedy mógł pogadać z Michael, ale tego nie zrobił.

Kasia: Jestem pewna, że to się już gdzieś pisze.

You have failed me for the last time, Gabe.

Imperatorka Georgiou

fluor: Ciężko mi ocenić na ile jest to wina scenariusza, ale imperatorka jawi mi się jako jeden z tragicznie najgorszych władców terrańskiego imperium. Lorca zdecydował się powiedzieć o tym na głos i niestety muszę się z nim zgodzić. Jej zachowanie jest tak dwuznaczne i niejasne, zupełnie jakby znalazła się w tej roli wbrew swojej woli. Po tym jak dostała Lorkę w swoje ręce na samym początku, zamyka go w agonizerze. Nie do końca wiadomo, dlaczego Gabriel ma spędzać tam czas i cierpieć za swoją zdradę. W końcu szybka śmierć to gest łaski – przynajmniej tak jest to przedstawiane.
W ten sam sposób trzymani są w komorach agonii poplecznicy Lorki, którzy rok temu poparli jego bunt. Jak się okazuje, nie są trzymani pod strażą, a wielomiesięczne nieludzkie tortury nie mają w zasadzie żadnego efektu na ich kondycji psycho-fizycznej.
Taktyka walki jest tragiczna, cesarzowa idzie na czele pochodu tak, że w każdym momencie może ją dosięgnąć przypadkowy strzał. Jej ratunkowa komenda “emergency transport” też jest wyjątkowo długa.

kotek: Salwowanie się ucieczką wydaje mi się niehonorowe. Ukrywanie się w jej sanktuarium, gdzie Michael odnajduje ją bez przeszkód, też zbyt mądre nie było. Straciła cenny czas, który powinna wykorzystać na znalezienie szalupy ratunkowej i wejście w warp w kierunku swojej najbliższej bazy. To ona jest przywódcą Terran. Zdobycie pałacu o niczym nie świadczy, a już na pewno nie o wygraniu wojny. Dlaczego więc pozwala oddać się w ręce Lorki? Plan Michael był szalony i niebezpieczny. Próbuję zrozumieć motywację Georgiou i jej emocje, przychodzi mi to z trudem. Dlaczego pomaga Michael? Dlaczego jej zaufała, skoro tyle razy podkreśla “You are not my Michael”.
Osobną kwestią będzie jej rola w naszym uniwersum. Obstawiam, że przyrządzi smakowitą potrawkę z jednego z ostatnich kapitanów Gwiezdnej Floty.

fluor: Imperium Terrańskie jest większą fasadą niż Federacja, bo jak się okazuje obok pałacowego ISS Charona nie ma żadnych okrętów eskorty. Po przejęciu kontroli przez Lorkę, imperatorka ma tylko jedno wyjście – może zginąć, zadając jak najwięcej szkód.
W swoim azylu siedzi przy stole i analizuje, co jej zostało. Ma przed sobą plakietkę, która należała do jej Michael, utraconej córki.

Landry

Piotr: A zauważyliście, że pojawiła się mirrorowa komandor Landry? Nie? Oczywiście, że nie. Bo była dokładnie taka, jak w naszym wszechświecie. Cóż za zmarnowana okazja. Po trzecim i czwartym epizodzie podejrzewałem, nie ja jeden zresztą, że tak jak Lorca, Landry, którą poznaliśmy, była wersją z lustra. I mam wrażenie, że taki był plan. Nie była typowym oficerem Gwiezdnej Floty, jej zachowanie i skrawki relacji z Lorcą, jakie widzieliśmy, pasowały idealnie do Imperium Terran. Tylko ktoś pod koniec kręcenia sezonu powiedział: “Nie mamy już na to czasu, zapomnijmy o tym, i tak musimy zamknąć kilka wątków w finale”. Ile by to ciekawych wątków mogło przynieść.

fluor: Moim zdaniem mirrorowa Landry była znacznie bardziej miła niż jej odpowiednik. Oczywiście poza tą jedną sceną, w której morduje Stametsa. Pierwsza Landry wsławiła się tekstami o karmieniu zwierząt i porównywaniu więźniów, znajdujących się pod jej kuratelą, do śmieci.

Kasia: Piotr, nie zgodzę się, że była dokładnie taka jak po stronie Federacji. Była nijaka. Można zwalać na czas spędzony w agonizerze, albo można uznać że jej wprowadzenie to tylko mrugnięcie okiem do widza i nic więcej, bo ta kreacja (czy też jej brak) to kolejny efekt przedłożenia strzelania się nad fabułę.

Najlepsza scena odcinka

kotek: Może pominę wszystkie wyznania miłości Lorki i skupię się na powrocie do domu, uświadomieniu sobie, że wojna się skończyła, a Gwiezdna Flota przestała istnieć. Miny członków załogi mówią wszystko.

fluor: Myślę, że Mirror Stamets i jego reakcje na historię Lorki to najciekawszy moment odcinka, dodający też trochę humoru. Podobała mi się też przemiana Saru w pełnowymiarowego kapitana i jego narada z załogą, natomiast wciąż pozostaje niedosyt. Zbyt duży akcent położono moim zdaniem na strzelaninę i bijatyki, a za mało na Discovery i to jak załoga zaczyna działać razem.

kotek: Mnie akurat moment kiedy Saru zaczął być kapitanem niespecjalnie przypadł do gustu. “I do not accept no-win scenario” było żywcem wyjęte z korpo-pogadanek.

Kasia: Chyba faktycznie ostatnie sceny poza Mirror Universe. Nie wiem tylko czy dlatego, bo byłe dobre, czy dlatego że wyjęto nas z tej “poor excuse of a one-sided love story” na pokładzie Charona.

fluor: Kapitan Kirk też nie wierzył w no-win scenario. Myślę, że to miało być bezpośrednie nawiązanie do legendarnego kapitana Gwiezdnej Floty, mające pokazać widzom, że Saru staje się samodzielnym i dojrzałym dowódcą.

Kasia: Solidne pięć minut Kapitana Saru.

Pierwsze wrażenia

Piotr: Są takie odcinki, które się zapamiętuje z powodu jednej sceny, nawet jeśli nie jest ona kluczowa. Parę tygodni temu mieliśmy “ten epizod, w którym zginął Culber”, a najnowszy zapamiętam jako “ten, w którym Michael zjadła Kelpianina. I jej smakował”. Wiele się działo w tym odcinku, ale o tym jednym na pewno nie zapomnę. Po tym wszystkim admirał Cornwell nie będzie chciała jej zamykać w więzieniu, weźmie ją na terapię.

kotek: Mieliśmy w tym odcinku też sporo kontrowersji obyczajowych, ot choćby namiętny gejowski pocałunek albo mina Michael, kiedy dowiedziała się o romansie swojego mirror alter ego z Lorcą. Nie mogę zdecydować, która scena zrobiła na mnie większe wrażenie. Chyba jednak Michael i Lorca. Ich zależność służbowa w naszym uniwersum, a przede wszystkim ich zawiłe relacje w mirrorze.

Piotr: Do pocałunków Discovery nas już przyzwyczaił, ale to w sumie dobry moment na ciekawostkę, którą przeoczyliśmy, komentując wcześniejsze epizody. Pierwszy homoseksualny pocałunek w Star Treku miał miejsce w DS9, zbiegiem okoliczności też w Mirror Universe. Intendentka Kira i Ezri wyprzedziły Stametsa i Culbera.

Wracając jednak do meritum, niczym mnie nie zachwyciły wątki nie związane z Michael i Lorką. Przy całej intensywności scen w pałacu reszta odcinka wypada dla mnie trochę blado, choć nie można powiedzieć, że nic nie wnosi.

fluor: Nie wiem czy zauważyliście albo odczuliście to, ale to był (do tej pory) najkrótszy odcinek. Trwał tylko 37 minut, podczas gdy przeciętnie odcinki w tym sezonie mają 10 minut więcej. Ciekawy jestem z czego to wynika, bo w praktyce wygląda to tak, jakby twórcy wyrzucili jeden akt z odcinka – być może przenieśli go do kolejnego.

To już trzeci epizod rozgrywający się w całości w Mirror Universe, wszechświata lustrzanego, w którym (tradycyjnie) nasi bohaterowie spotykają swoje odpowiedniki, podejmujące najczęściej zupełnie inne decyzje życiowe. Myślę, że Discovery jako pierwszy serial (Mirror Universe odwiedzano także w TOS, DS9 i ENT) daje nam wgląd w psychologię ludzi żyjących w tej alternatywnej rzeczywistości. Dotychczasowe wizyty były raczej pretekstem do pokazania bohaterów w innym świetle, często karykaturalnym – np. Spock z brodą, kapitan Kirk żyjący jawnie z nałożnicą i mordujący niepokornych członków załogi, zepsuta moralnie Kira jako Intendentka, Sisko i Archer w rolach zupełnie nieprzystających do ich szlachetnych pierwowzorów.

Tutaj nie mamy prostego “wypaczenia” charakterów, Michael Burnham z własnej, niegodnej pozazdroszczenia, perspektywy wprowadza nas w codzienność życia w rzeczywistości totalitarnej. Dobrzy ludzie już nie żyją, zabici dawno temu, albo są poddawani torturom w agonizerach. Ci, którzy przetrwali, wiedzą, że wymaga się od nich zaprzeczenia człowieczeństwa: aplauzu dla zabójców, fanatycznego oddania, nieliczenia się z życiem innych istot. To cena, jaką muszą zapłacić, będąc trybikami w wielkim dziele szerzenia terrańskiej supremacji w galaktyce.

Dla Lorki to codzienność, do której przywykł tak bardzo, że nie robi to na nim żadnego wrażenia. Michael ma poważne trudności z zaakceptowaniem tych zasad, ale mimo wszystko robi to. Z pełną świadomością, że to proces nieodwracalny, bo nieistotne, czy ona czyni zło “ideowo”, będąc przekonana o wyższości ludzi, czy może tylko udaje wiernego funkcjonariusza reżimu. Jak po zjedzeniu potrawki z Kelpianina spojrzy kiedykolwiek w oczy komandorowi Saru?

"Her name was Ava"

Piotr: Cóż za niespodzianka! Co za zwrot akcji! Niestety kolejny, który część z nas przewidywała od bardzo dawna, a pewność dał wszystkim jesienny finał. Wszystkim, którzy zrozumieli, co zrobił Lorca, a, co mnie zdziwiło, sporo osób to przeoczyło. Ale podobnie jak z wątkiem Tylera, którego rozwiązanie też było widoczne od dawna, przewidywalność nie psuje mocno efektu, bo scenarzyści dali nam całkiem rozbudowaną intrygę. A wszyscy lubimy, gdy intrygi mają warstwy.

Wyjawienie Lorki jako lustrzanej postaci nie daje nam szczególnie dużo informacji. Owszem, wiemy, że omotał swoją Burnham i z nia spiskował przeciw imperatorce, ale co się stało z jego Michael? Zginęła? On ją zabił? Po co? Przecież była po jego stronie. Jak Lorca w ogóle trafił do naszego wszechświata i kiedy? Czy jest typowym knującym czarnym charakterem, czy wgląd w naszą rzeczywistość dał mu inną perspektywę. Chciałbym, by okazało się, że scenarzyści wzięli pod uwagę różnice, jakie dzielą ich mirror z tym z TOS i wykorzystali to, by co nieco zmienić. Ale może to nie Lorca ma wygrać w tym wszechświecie

kotek: Lorca zyskał w moich oczach po tym odcinku. Lubię dobrze napisane czarne charaktery. Możemy wieszać psy na scenarzystach, może nie potrafią stworzyć intrygi, której fani nie przejrzą na wskroś, a może “inspirują się” mądrościami z forów? Efekt jednak mnie zadowala. Mamy dobrze napisaną postać. Wszystko jest spójne, może oprócz jednego szczegółu, o którym wspomniałeś Piotrze. Tajemnicą pozostaje w jaki sposób Lorca przeniósł się do naszego świata oraz dlaczego podjął trochę bezsensowną próbę powrotu za pomocą zmuszania Stametsa do ciągłych skoków aż znajdzie się tam, gdzie chciał. Zastanawiam się czy miał alternatywę na wypadek gdyby grzybkowy napęd zepsuł się zanim osiągnie cel?

Nie, pewnie nie miał. To urodzony hazardzista. Wszystko na jedną kartę i improwizacja. Bardzo chciałabym wierzyć, że się mylę i Lorca mnie jeszcze zaskoczy. Tak jak było w scenie jego przesłuchania, kiedy pojawił się wątek Avy. Kim jest Ava? W mirrorze każdy ma swoje odbicie, kim ona jest/była w naszym uniwersum? Równie interesujący może być wątek odpowiednika jedynego jakiego znamy mirrorowego Lorci w naszym uniwersum, o ile się taki odnajdzie.

fluor: Myślę, że niewykluczone, że Lorca zna sekrety transferów pomiędzy światami, które mają znajdować się w archiwach USS Defiant. Tak, wiem, że powiedział Burnham, że muszą odnaleźć je w pałacu, ale… przypomnijcie, kto może mieć tą tytułową Vaulting Ambition (wygórowaną ambicję)? Fakt, że Lorca w jakiś sposób przeniknął z mirrora do naszej rzeczywistości nie wymaga dowodów, więc dlaczego nie miałby znać drogi powrotnej? Pytanie oczywiście o to jaka jest jego motywacja w tym momencie – odkrywać nowe światy i dotrzeć tam, gdzie nie dotarł żaden człowiek czy może obalić cesarzową i zostać faktycznym panem świata.

kotek: To ostatnie. Lorca i jego wielka ambicja chcą obalić Georgiou. Nie jestem przekonana czy koniecznie rządzić czy jedynie obalić imperatorkę prowadząc swoje własne gierki, których motywacji jestem bardzo ciekawa.

Intrygi pałacowe

Piotr: Okrutna imperatorka Georgiou gardzi ideałami Federacji naprawdę czy może niezupełnie? Rządzi Imperium twardą ręką, a jednak przygarnęła i wychowała sierotę. Czy to nie oznaka słabości w świecie Terran? Michael wydaje się jej ufać, co pewnie źle się skończy, ale daje też potencjał na ciekawe zamknięcie historii.

kotek: Georgiou się boi. Pod płaszczykiem tej okrutnej, rządzącej twardą ręką i wyzutej z uczuć baby, jest przerażona kobieta. Nie wiadomo jak doszła do tego co ma ale nie wygląda jakby było to spełnienie jej marzeń. Ona gra. Nie ma wyjścia. Wie, że każdy kto ją zastąpi będzie bezwzględny i bez skrupułów. Jej bezwzględność to poza. Trzyma twardą ręką swoją część galaktyki, chciałabym wierzyć, że tylko po to, żeby nie dopuścić do jeszcze większego rozlewu krwi. Wracając do jej strachu, ona jest przerażona samą świadomością, że Lorca mógłby zająć jej miejsce. To jego się boi. Co takiego zmajstrował Lorca, że Georgiou byłaby w stanie poświęcić swoją przybraną córkę za kolaborację z nim?

fluor: Nawet cesarzowa potrzebuje następcy/następczyni. Nie ma lepszego kandydata niż sierota, niemal rodzona córka, która zawdzięcza dosłownie wszystko swojej patronce.

Przyjmujemy też, że słowa Philippy o tym, że Lorca i Michael spiskowali przeciw niej są prawdą, a przecież to może być tylko objaw paranoi. Na tak wysokim stanowisku (Matki Ojczyzny, Dominusa Kronosa itp) to wcale nie musi być takie rzadkie.

Podoba mi się sposób, w jaki odgrywane są przejścia pomiędzy intymnymi, matczynymi odruchami Georgiou, a władczymi gestami pani życia i śmierci.

Stamets i Stamets

kotek: Spacery w odmiennych stanach świadomości Stametsa, spotkanie mirror Stametsa i ducha Culbera było dziwne, ale potrzebne z punktu widzenia fabuły. Oglądanie kolejnego odcinka dramatycznej walki o życie Stametsa bez wglądu w jego świadomość byłoby dużo mniej atrakcyjne. Interesujące spojrzenie na ludzką świadomość, duszę czy jakkolwiek to nazwiemy. Disco znowu wykonał krok w kierunku tradycyjnego Treka.

Zastanawia mnie obecność mirror Stametsa. Skoro poznał napęd grzybkowy, to dlaczego Georgiou zdaje się o nim nie wiedzieć? Po co jej schematy napędu z Discovery?

Piotr: Nigdy nie przepadałem za odcinkami, w żadnym serialu, w których akcja rozgrywa się w wizji, we śnie, w śpiączce itp., czyli w głowie bohatera. Mieliśmy tu istotne spotkanie z lustrzanym sobą, ale poza tym to była jakaś projekcja świadomości Stametsa na grzybkach, która pozwoliła mu się pożegnać z Culberem. Może i było to jego postaci potrzebne, ale mnie to nie satysfakcjonuje. Wyglądało jakby scenarzyści dali mu tę scenę tak przy okazji spotkania z drugim sobą.

A lustrzany Stamets to zapewne sojusznik Lorki, i to on odpowiada zarówno za obecność kapitana w naszym wszechświecie jak i za umieranie zarodników. Co więcej, myślę, że to, co on nabroił ostatecznie sprawi, że napęd Discovery nie będzie działał. Wrócimy do kanonicznego napędu warp.

fluor: Nie mamy podstaw podejrzewać, że lustrzane alter ego Paula Stametsa żyjące w tym zepsutym świecie ma czyste sumienie. Owszem jest naukowcem, ale myślę, że nie wykonał przełomu z użyciem niesporczaka, niezbędnego (o ile możemy sobie spekulować oczywiście) do działania napędu sporowego. Gdyby było inaczej, to Lorca pomógłby im dokonać przełomu wcześniej, ale on po prostu chciał wykorzystać Rippera jako jeszcze jednej zabójczej broni w kolekcji.

"Today is a good day to die"

kotek: “That is war” tak powinien być zatytułowany ten odcinek. Saru proszący L’Rell o ulżenie cierpieniom Tylera, który jak się dowiedzieliśmy, jest następcą T’Kuvmy, jej drwiący komentarz o losie żołnierza i wojnie. To było mocne i bardzo na miejscu. Tylko dlaczego chwilę później nie ma ochoty drwiąco odpowiadać zostając z Ashem sama i sama prosząc o możliwość jego wyleczenia? Coś wrażliwi się ci Klingoni zrobili, labilni emocjonalnie i zmieniający zdanie. Może to tylko domena Klingonek? Tracę szacunek do takiego wroga Federacji. Za mało Klingonów w Klingonach. Mogłam się zgodzić na wręcz barokowy przepych ich pojazdów, zamiast surowości Bird of Prey, mogłam zaakceptować przepychanki między klanami, chociaż wolałabym gdyby takie sprawy załatwiali za pomocą bat’leth, a nie przydługich pogaduch, ale dlaczego ograbili Klingonów ze wszystkiego co było ich? Stworzono nową rasę, która nieco przypomina wyglądem Klingonów i mówi ich językiem. To nie są Klingoni, których znam.

Piotr: Klingońskie wątki od początku przynoszą sporo niekonsekwencji, ale akurat tu bym nie powiedział, że zachowanie L’Rell jest niewiarygodne. Łatwiej jej było odmówić, być tą prawdziwą Klingonką, gdy Voq znajdował się gdzieś w ambulatorium. Ale wiemy, że jej na nim zależy, więc gdy Saru jej go oddał, trudno było spodziewać się czegoś innego. Saru umiejętnie zagrał na jej emocjach. A akurat ich Klingonom nigdy nie brakowało.

Nie mogę powiedzieć, że wątek Tylera był dla mnie szczególnie interesujący wcześniej, a teraz jest jeszcze mniej. Jednak ciekawe jest, co zrobiła L’Rell podczas operacji. Obserwujemy kilka retrospekcji z Voqiem, a potem jej okrzyk, jaki zazwyczaj towarzyszy śmierci Klingona. Mimo to Tyler dalej kontynuuje swoje majaczenie, tylko już po angielsku. Czyżby połączyła obie osobowości w jedną?

fluor: Hegh’bat, czyli rytualne samobójstwo. O to prosił Worf w TNG 5x16 Ethics, gdy po nieszczęśliwym wypadku został sparaliżowany i nie był w stanie kontynuować swojej służby. Czyny L’Rell nie odbiegają tak bardzo od tej klingońskiej etyki. Jaki honor, jaka chwała czekała na Voqa-Tylera przywiązanego do łóżka i szprycowanego środkami na uspokojenie?

Najlepszy moment odcinka

fluor: To moment, w którym Lorca wydostaje się z agonizera. W końcu zaczną się dziać Rzeczy 🙂

kotek: Kilka tych momentów było, trudno się zdecydować. Postawię na rozmowę Michael z Georgiou. Wzajemne relacje między nimi i Lorcą będą pewnie motywem przewodnim kolejnego epizodu.

Piotr: Nie powiem, że to najlepszy moment, ale zdecydowanie najmocniejszy. Oczywiście mowa o kolacji. To, do czego posuwają się twórcy serialu, jest szokujące, ale robi wrażenie też fakt, że takie zabiegi są spójne z wizją tego świata. Gdy dziesięć lat temu spece od reklamy wymyślili Abramsowi hasło “to nie jest Star Trek twojego ojca”, nie mieli pojęcia, o czym mówią.

Mirror Mirror

Piotr: Intensywny epizod. Od początku serialu towarzyszy nam dość ciężki klimat, ale odkąd trafiliśmy do Mirror Universe, widać to jeszcze wyraźniej. I mimo to, a może dzięki temu, odwołania do trekowych wartości tak dobrze tu pasują. Ten kontrast mi się podoba. Często zarzuca się twórcom, że zapomnieli, że kręcą Star Treka, ale tu właśnie widać, że tak nie jest. Łatwo było pisać trekowe historie w świecie TNG, gdzie każdy był chodzącym ideałem. Tak samo w DS9, w którym moralność części postaci, podobnie jak niektóre oblicza, miały różne odcienie szarości, ale cały czas oczywiste było, że walczą o to, co słuszne. W Discovery może i nie od początku było to jasne, ale czy nadal można mieć wątpliwości, kim są i jakie wartości wyznają bohaterowie? Zwłaszcza teraz, gdy trafili do tego mrocznego świata. Michael starająca się zachować swoje człowieczeństwo w nowej, jakże trudnej roli, ruch oporu z klingońskim wodzem wierzącym w pokojową egzystencję z innymi gatunkami, Saru mówiący o potrzebie przestrzegania praw Gwiezdnej Floty. A to wszystko ładnie wplecione pomiędzy pełne emocji wątki postaci. Bardzo udana historia.

Kasia: Po zeszłotygodniowym rozczarowaniu to doświadczenie było bardzo przyjemne. Sceny miały znaczenie. A niewolnictwo Saru było wyjątkowo symboliczne. “A slave has no name”. Niewolnik nie ma imienia. Odebranie resztek tożsamości poprzez anonimizację jest bardzo skutecznym zagraniem, gdy chce się uzyskać posłuszeństwo ras poddanych. Bez godności, bez nadziei, bez… honoru. I to z kolei dodaje autentyczności Klingonom w ruchu oporu. Walczą o wolność, a tym samym o zachowanie tego, co jest dla nich najdroższe.

Finka: Mirror wydobywa z tych historii to, co najlepsze, ale jeszcze lepiej, niż robił to TOS czy DS9. Dopiero teraz naprawdę potrafię się wczuć w bohaterów na ekranie. Muszę przyznać, że scena, kiedy Saru myje Burnham wywarła na mnie ogromne wrażenie - nie mogłam przestać myśleć o tym, jak musiała się czuć Burnham, aby z jednej strony się nie zdradzić, a z drugiej zachować resztki godności w tym koszmarnym świecie. To był znakomity moment i rewelacyjne aktorstwo. Wydaje mi się, że dopiero DSC naprawdę pozwala uzmysłowić sobie, jak to wygląda - przetrwanie w świecie Terran. Paskudne dyktatury mają to do siebie, że w sumie wszystkim jest źle - i ofiarom, bo spotykają się z niewiarygodną przemocą, i oprawcom, którzy w każdej sekundzie spodziewają się ataku. Zachowanie ideałów i moralnego kompasu w takich warunkach to prawdziwy wyznacznik tego, czy ktoś się nadaje do GF i do UFP.

fluor: Koalicjanci Ognistego Wilka, czyli Andorianie, Wolkanie, Tellaryci w jakiś sposób przypominają powstanie Federacji Zjednoczonych Planet w naszym uniwersum. Najskuteczniejszym spoiwem tych osobników (a być może i ich społeczeństw) była wspólnota interesów – chęć obrony lub pokonania groźnego nieprzyjaciela. W lustrzanym wszechświecie tym arcywrogiem są ludzie, zaś w oryginalnym uniwersum koalicja planet jest umocniona przez zagrożenie ze strony Romulan.
Wniosek z tego taki, że odrębne społeczności otwierają się na współpracę z innymi (często wrogimi) dopiero, gdy uznają to za absolutnie konieczne dla przetrwania. W zasadzie Michael Burnham nie dowiedziała się od Voqa w tym temacie niczego nowego, może poza tym, że jest możliwa nieszowinistyczna interpretacja klingońskiego honoru.
W tym właśnie punkcie scenarzyści zaoferowali nam prawdziwy rarytas – podczas gdy tolerancyjny klingoński Voq prezentował, w jaki sposób Kahless wspiera koalicję nadziei, Ash-Voq przeżył prawdziwy szok, widząc… w zasadzie swoje odbicie lustrzane, dokonujące herezji i przeczące naukom mesjasza T’Kuvmy.

Piotr: Kiepska to byłaby fantastyka, gdyby nie można jej odnieść do współczesnych problemów. A Star Trek zawsze próbował to robić. Co prawda powstawaniu Discovery towarzyszyły głosy, że konflikt z klingońskimi izolacjonalistami pod przywództwem T’Kuvmy to komentarz do sytuacji w USA, ale obraz wodza głoszącego o zagrożeniu z zewnątrz, wrogu bez honoru, chcącym zniszczyć kulturę i tradycję i nam nie jest obcy. Wspólny interes to dobra motywacja i zazwyczaj działa; wspólny wróg, prawdziwy czy zmyślony, działa zawsze.

Finka: DSC jak żaden po TOS-ie Star Trek jest aktualny. To, w jaki sposób są zbudowane oba uniwersa - i “nasz”, i Mirror - to świetne przedstawienie mechanizmów powodujących wojny i sojusze, zwłaszcza że te pierwsze są związane z ksenofobią (dla ST “kseno-” jest oczywistym przedrostkiem, a w obecnej sytuacji w “kseno-” można upchnąć wszystkie “rasisto-”, “mizogino-”, “islamo-” itp.). Poza tym rozdzielenie tej historii na wiele odcinków jeszcze dobitniej zarysowuje tę sytuację - mam na myśli odwołanie się w tym odcinku w końcu do tych początkowych.

“Przybywamy w pokoju”

Piotr: W Discovery mam duży niedosyt scen poza pokładem okrętów. Oczywiście zdaję sobie sprawę, jak wiele pracy i funduszy pochłaniają zdjęcia w lokacjach, ale gdy już się trafiają, to robią świetne wrażenie. Spotkanie z ruchem oporu też nie rozczarowało. Miło było zobaczyć Andorianina po tylu latach. Ale przypomnijcie mi, czy wcześniej telewizyjny Star Trek pokazywał Tellarytów? Może w Enterprise? Bo wydaje mi się, że to pierwszy raz.
To były dobre sceny. Mirrorowy Sarek miło zaskoczył swoim image’em, a spotkanie Tylera z Voqiem było świetnym pomysłem na zakończenie maskarady. Co prawda Tyler jeszcze chwilę walczył podczas późniejszej rozmowy z Michael, ale już wiedział, kim jest. A raczej kim nie jest.

fluor: Tellaryci i Andorianie to kosztowna sprawa, jeśli mają wyglądać dobrze. W ENT pojawiają się kilka razy, a wcześniej raczej unikano ich wizerunków. Wydaje mi się, że nie wykonano tak radykalnych zmian, jak w przypadku Klingonów, a jednak widzimy nowe akcenty.
Sarek z brodą zero zaskoczeń, mi wciąż ciężko przywyknąć, że Sarek jest młody.

Finka: Haha, w ogóle nie załapałam tego śmieszka z Sarekiem z brodą 😀

Kasia: Sceny pełne kontrastów. Zawołanie “Przybywamy w pokoju” tak pogardzane po “naszej stronie”, tak ważne po tej. W lustrze wszechświata to ludzie zamienili się miejscami z Klingonami. Pomyślcie tylko: pragnienie dominacji, czystości rasy. Wszystko składa się w całość. A także pokazuje, że to nie jest ten sam Mirror (a przynajmniej jeszcze nie), z którym mieliśmy do czynienia w DS9.

PS. Zarówno Tellaryci jak i Andorianie pojawili się w “Journey To Babel” (TOS, 2x15) by potem zniknąć aż chyba do ENT, więc miło, że do nich wracamy. Ach, ten Shran… 

Piotr: Jeszcze nie jest to ten Mirror, ale musi nim się stać. Inaczej nie będzie Intendanki Kiry, a tego bym nie wybaczył. 😉 To dość ciekawe, że dotąd lustrzany wszechświat odbijał i przeinaczał głównie to, co u nas dobre. Teraz, gdy nasi Klingoni prezentują to, co złe, to ich lustrzana wersja uczy, że siła i zachowanie kultury nie wymaga walki z innymi. “Klingons stand together, and strong. It is only with our own houses in order that we can begin to invite others in.” Zagrożenie kultury nie bierze się z wewnątrz. To wewnętrzne waśnie ją niszczą. Współpraca i opieranie się na innych nie zagraża jej integralności.

Kasia: To co mnie zastanawia, to jak Mirror z DSC może przeistoczyć się w Mirror z TOS, gdzie mamy Spocka (Wolkanina na pokładzie), a potem takiego gdzie Klingoni przewodzą imperium i mają do pomocy Kardasjan i Kirę w DS9. Chyba nadal będę obstawać za zupełnie innym światem alternatywnym niż nam do tej pory znany.
Niezbadane są ścieżki Kosmicznego Grzyba.

 

Starzy przyjaciele… i starzy znajomi

Piotr: Stwierdzenie, że Michael trafiła do piekła, byłoby chyba sporym niedopowiedzeniem. Po tym odcinku zaczynam myśleć, że sposobem scenarzystów na przekonanie widzów do jej postaci od początku było zrzucanie na jej barki każdej możliwej katastrofy i pokazywanie, jak sobie z tym radzi. Dowodzi lustrzaną wersją okrętu, który zawsze miał być jej, ma pod sobą ludzi, za których śmierć nadal się obwinia, a którzy tylko czekają, aż okaże słabość i popełni błąd; jedyna osoba, której zdecydowała się w pełni zaufać, okazała się być częścią szpiegowskiej intrygi i próbowała ją zabić, a na koniec spotyka swoją mentorkę w najgorszej możliwej wersji. Ileż można?

Finka: To pytanie “ileż można” zadałam sobie właśnie w tym momencie, gdy odcinek się skończył. Poczułam, że większego ładunku bez zapauzowania po prostu nie zniosę. Czasem mam wrażenie, że scenarzyści mają jakiś kripi wgląd w mój mózg.

fluor: To naprawdę wiele i pokazuje pewną zmianę w podejściu do tego, jak ma wyglądać ten nowy Star Trek. W klasycznych wciąż moglibyśmy mieć te wszystkie wydarzenia, ale wątki zostałyby rozdzielone sprawiedliwiej pomiędzy Lorkę, Saru, Stametsa, Tilly. Być może nawet Airiam, Keyla lub inne postaci z mostka dostałyby jakiś development.
Tu zaś wszystkie linie fabularne oplatają Michael Burnham niczym pajęczyna.

Kasia: W trakcie emisji Discovery udało mi się polubić Michael jeszcze bardziej niż na początku, zwłaszcza po “Dance with me for Science”. Wiadomo, pierwsze wrażenie potrafi zmylić, a w jej przypadku nie zapowiadało tego, do czego jest zdolna. Jej postać pnie się do góry, by ciągle być spychaną w dół. Bądźmy szczerzy, tańczyła z diabłem przy świetle księżyca. Jej serce było wielokrotnie łamane. A jednak cały czas stoi prosto i czeka na to, co los jeszcze rzuci jej w twarz. Myślała, że buntem przegrała życie. Chyba nikt tak bardzo nie mylił się w tym serialu jak ona. 😉
A co do starych znajomych - omijamy ciągle wątek Tylera. Nawet nie wiem, od czego zacząć, bo tyle się wydarzyło. Tyle emocji, tyle gniewu, tyle… No właśnie czego? Ujęcia były dobre, sceny przemyślane, a jednak czegoś mi w tym wszystkim brakuje.

Piotr: A ja niestety ciągle z Michael mam kłopot, bo jednak współczucie czy nawet podziw dla kogoś, kto mimo przeciwności brnie dalej i robi to, co trzeba, nie ma wiele wspólnego z lubieniem. By poczuć sympatię do ekranowej postaci, potrzebuję w niej widzieć więcej niż zmaganie się z kłodami rzucanymi jej pod nogi przez scenarzystów. Michael od początku jest postacią, która reaguje i dostosowuje się do zaistniałej sytuacji. I prawdę mówiąc, robi to bardzo dobrze. Ale ktoś, kto ciągle musi odnajdywać siebie w nowych sytuacjach, to ktoś, kto nie ma czasu być sobą. A widz powinien mieć chwilę oddechu, by zobaczyć, z kim ma do czynienia. Ja wiem, kim jest Stamets. Wiedziałem to, gdy tańczył z Michael, czyli w kolejnej sytuacji, w której ona musiała się odnaleźć, coś zrozumieć - on wtedy był sobą. Wiedziałem też, kim jest Tilly. Każda jej niezręczna interakcja z Michael to było zderzenie kogoś, kto wie, kim jest, z kimś, kto napotkał nową sytuację. Michael to postać, która ciągle gdzieś dąży, musi godzić swoje dwie natury, czegoś się uczyć. A ponieważ Discovery to serial, który nie daje głównej bohaterce wielu chwil wytchnienia, to trudno jest ocenić, jakie efekty daje to, co ją spotyka. Jej losy są ciekawe. Jest wytrwała i twarda, co cenię. Ale gdy zadaję sobie pytanie, z którą z pierwszoplanowych postaci najłatwiej byłoby mi się rozstać, to odpowiedź jest oczywista.
A Tyler… A raczej Voq, bo okazało się, że prawdziwego Tylera prawdopodobnie już od dawna nie ma. To właśnie czyni te retrospekcje jeszcze bardziej makabrycznymi. Oglądamy w nich ostatnie chwile Tylera, gdy Klingoni wykorzystują go do zmiany Voqa w człowieka. Trzeba przyznać, że przy tym sceny tortur Picarda przez Kardasjan są jak wspomnienia z wczasów na Risie. Trudno zrozumieć, jak osobowość Tylera też przenieśli, ale to po prostu jedna z tych rzeczy w sci-fi, które trzeba uznać za prawdziwe dla dobra historii.
Nie mam większych problemów z tym wątkiem, mimo że był przewidywalny do bólu. W sumie nadal jest. Jestem całkowicie pewien, że następne, co zobaczymy, to osobowość Tylera walczącą z Voqiem. Ale jest w tym mnóstwo fajnych scen i dużo emocji. Od traumy Tylera, przez spotkania z L’Rell, stopniowe przebudzanie się Voqa, aż do finału na planecie i w kajucie Michael. Mnie to dało sporo satysfakcji.

Finka: Chyba jestem jakaś serialowo tępa, ale ja bym się nigdy nie domyśliła, że Tyler to Voq. Niestety, pewien ktoś (dzięki Ausir, dzięki) zepsuł mi tę niespodziewankę, sprzedając mi po bodajże drugim czy trzecim odcinku fanowską teorię, która okazała się być totalnie prawdą… A mimo to oglądałam, zapominając o oddychaniu. Te flashbacki były świetnie nakręcone, a moment, w którym Tyler odzyskuje w sobie Voqa, był też aktorsko znakomity.
Przyznam jeszcze, że mam inne odczucia do Burnham. Mam wrażenie, że udało nam się ją bardzo dobrze poznać, ponieważ jest postacią, która jest szczera - co uwielbiam. Ja wiem, że ludzie tak z natury wiele rzeczy o sobie ukrywają, ale w serialach jest to dla mnie zwykle męczące i nieprzekonujące, gdy nagle ktoś wywala komuś innemu swoje najskrytsze sekrety w jednej scenie. Najskrytszy sekret Burnham poznaliśmy kilka odcinków temu, a teraz widzimy postać, która jest w moim odczuciu spójna, jasna i, pozwolę sobie użyć angielskiego słowa, relatable. W tym kontekście przypomniał mi się odcinek z Saru na tej planecie drzew - z perspektywy jego tzw. backstory wydaje mi się kiczowy w przestawieniu i na siłę, w przeciwieństwie do backstory Burnham i przedstawienia tejże backstory.

Kapitan Killy i Kapitan Saru

Piotr: Pierwsze sceny przyniosły podejrzenia, że to Stamets zabił doktora. Bardzo nie lubię, gdy tego typu zagadki w serialach się ciągną przez kilka odcinków. Owszem, można na tym zbudować niezłą intrygę, ale zwykle irytuje mnie, gdy “ten zły” knuje u boku nieświadomych niczego bohaterów przez nie wiadomo jak długi czas. Wiedząc, że Tyler jest na pokładzie Shenzhou, obawiałem się, że odkrycie prawdy trochę potrwa. Na szczęście tak nie było, ale do końca nie było pewne, czy na Discovery wszystko wiedzą.

fluor: Dobrze, że nie odwracali za bardzo uwagi widza od tego, co się dzieje na ISS Shenzhou. Jeżeli chcą budować emocjonalny thriller i podkreślać dylematy bohaterów, to poboczny wątek śledztwa albo pościgu za mordercą na Discovery sabotowałby te wysiłki.

Kasia: Ale czy wy jesteście totalnie przekonani odnośnie do tego, co się wydarzyło potem? Tilly mówi, że ona jest teraz najbardziej wykwalifikowana, Saru się zgadza i bam, zabijamy drugiego członka załogi. Tak bez lekarza. Wiem, do czego dążyli twórcy, ogólna dynamika na piątkę, ale znowu niedoróbki i “nierozsądki” mnie rażą.

Piotr: Rozumiem, o czym mówisz, ale gdy przeanalizować sytuację, to te niedorzeczności nie są takie wielkie. Problem bierze się chyba głównie z tego, jak trudno ocenić, ile czasu mija pomiędzy kolejnymi wydarzeniami. Ukazanie upływu czasu w serialu to coś, z czym twórcy niezbyt dobrze sobie radzą. A może to ja tego nie widzę. Na Discovery wygląda to, jakby sceny rozdzielały najwyżej minuty, na Shenzhou można założyć upływ godzin, nawet dni.
Zawsze napęd zarodnikowy był priorytetem z powodu wojny. Dowódca Discovery, niezależnie czy był nim Lorca czy Saru, dopuszczał się łamania zasad moralnych, by osiągnąć cel misji i zapewnić bezpieczeństwo okrętu. Najpierw był niesporczak, potem skoki Stametsa. Teraz mamy to samo, a decyzje są o tyle łatwiejsze, że medycyna nie jest w stanie pomóc Stametsowi, którego stan się pogarsza. Wiemy, że poza Michael to właśnie Tilly z nim pracowała przy zarodnikach, więc prawdą jest, że jeśli ktoś może pomóc, to ona. Wszystko jest ułożone tak, jak trzeba, tylko wygląda jakoś tak… zrobione na szybko.

Finka: Mnie się ten wątek Stametsa bardzo podoba; to była też wspaniałą okazja, aby pokazać, że udawanie Killy dobrze robi Tilly. Moment, gdy z ogromną stanowczością przekonuje Saru, aby jej powierzyć Stametsa, był naprawdę mocny (ale Tilly nie byłaby sobą, gdyby nie dodała niepewnego “Proszę?...” na koniec ^^). Podoba mi się, że płacze, gdy Stamets wydaje się był umarnąć. Tilly to mój najulubieńszy podmuch przyziemności, szczerości i realności w DSC.

Piotr: Od początku mamy podobne odczucia co do Tilly. Fajnie widzieć, że jej postać nie stoi w miejscu. Nie tylko stanowczo mówiła o swoich kwalifikacjach, jeszcze poprosiła o skierowanie jej na kurs dowodzenia. Bo Tilly będzie kapitanem. Okrętu klasy Constitution, tak obstawiam. 😉

Kasia: Jej kwalifikacje są wysokie, ale na pewno nie takie, by wykluczyć obecność zespołu medycznego na miejscu, łącznie z lekarzem prowadzącym, który monitorowałby stan zdrowia członka załogi podczas sporowych eskperymentów. A już na pewno nie powierzyłabym Tilly podjęcia decyzji dot. życia i śmierci. Mykologia nie uprawnia cię do praktykowania medycyny, nawet jeśli pacjent jest już półgrzybem. Nie i koniec.
Co do samej postaci, to potrzebowałam sporo czasu by do niej przywyknąć. Niektórych, jak widać w naszych rozmowach, kupiła od razu, a ja się ciągle zastanawiałam, po co ona tam jest i jak się w ogóle dostała na okręt o takim przeznaczeniu. Jej wady, brak opanowania i wyczucia. Coś mi tu nie grało. Pomijając fakt społecznego komentarza, jaki Star Trek miał zwykle stanowić, to jednak powoli udało się scenarzystom pokazać jej znaczenie dla fabuły, dla rozwoju napędu oraz, w przypadku Wiedźmy z Wurna Minor, jak szybko potrafi się opanować i stanąć na wysokości zadania, gdy sytuacja tego wymaga. Kudos, Captain Killy. Kudos.

We're baaack...

“Terrans live in constant fear”

Piotr: Naprawdę trudno mi wybrać, co o nowym odcinku powiedzieć najpierw. Czy odnieść się do Mirror Universe, którego od dawna się spodziewaliśmy, a które mi się w tym serialu dość mocno spodobało, czy do kwestii prawdziwej, a przy tym oczywistej ukrytej osobowości Tylera, czy też do TEJ sceny, która u większości z nas wywołała bardziej lub mniej cenzuralny okrzyk.
Po prostu w tym odcinku działo się wiele ciekawych i fajnych rzeczy, a ta jedna… nie to, że mi go psuje, ale na pewno o dobry humor mnie nie przyprawiła. Uśmiercenie doktora Culbera było zaskakujące, nagłe i to akurat jest dobre, bo wywołuje zamierzony szok, jednak nie do końca pozwala mi się cieszyć resztą.

Kasia: Tak jak Terran tak i nas postanowiono trzymać w ciągłym strachu. Szkoda tylko, że w tak barbarzyński sposób. Znowu nie budujemy dobrze scen, a z nimi całego odcinka, tylko rzucamy “momentami”.
Serio, jak Culber został zabity to ja prawie spadłam z krzesła na którym siedziałam. I to bez metafor. Szok był idealnie wymierzony. Więc siedzę, na spauzowanym odcinku, przeżywam… a potem After Trek zdradza, Culber nie jest “martwy na 100%”. No to już mi “macki opadły”. Po pierwsze dlatego, że nie w taki sposób zabija się ludzi, którzy i tak mają zmartwychwstać (patrz Jon Snow), a po drugie co to w ogóle za motyw, żeby zdradzać jak się rozwinie shocker/heartbreaker/cliffhanger przed emisją następnego odcinka. W co oni pogrywają?

fluor: Ja nie przyjąłem śmierci Culbera tak mocno, być może dlatego, że współczułem mocniej Tylerowi i jego rozszczepionej osobowości, współdzielonej z potworem Voqiem. Śmierć Culbera była mocno przedwczesna, ten bohater nie miał według mnie zbyt wiele do pokazania jeszcze. W zasadzie wszystko, co o nim wiemy, odnosi się do jego relacji ze Stametsem albo wykonywanych na okręcie obowiązków.

Piotr: Ale kiedy, nie licząc DS9, po 10 odcinkach serialu oglądaliśmy drugoplanową postać z czymś więcej niż jej profesja i parę relacji? Culber coś zdążył pokazać, zarówno w aferze z niesporczakiem, jak i gdy spierał się z kapitanem o udział Stametsa. Kto inny z załogi próbował się stawiać Lorce? Nie twierdzę, że to dużo, ale nie można powiedzieć, że był nijaki. Mnie to wystarczyło, by stratę odczuć.
Nie wierzę jednak, że go wskrzeszą. To, co twórcy mówili w wywiadzie, raczej o tym nie świadczy. Przywołano tam książkę Paula Stametsa, tego realnego, i sieć zarodników, jej powiązanie z rzeczywistością itd. Myślę, że po prostu dostaniemy jakąś scenę pożegnania, którą nasze wszędobylskie grzybki umożliwią.

Kasia: Albo Stamets sobie ukradnie nowego doktora z innego świata. Np, hmm, z tego?

Piotr: Nie będzie mirrorowego Culbera. Taką decyzję podjęto. A nawet przymierzał już mundur, są zdjęcia.

Kasia: No to niestety, patrząc po tym jak historie się układają w tym serialu, mam złe przeczucia. Muszą zrobić coś, co będzie miało znaczący wpływ na historię lub postaci np. Stametsa. Inaczej Culber zostanie taką wydmuszką, na którą w sumie to nie było już pomysłu, więc usuniemy ją i będzie po problemie. Syndrom Tashy Yar. Chociaż doktor miał jakiś potencjał :P.

fluor: Producenci obiecywali, że to będzie dobre, więc poczekajmy i zobaczymy, co wymyślili.

“There’s me hoping I’d find a better version of myself here.”

Kasia: Oh, the Mirror Universe… Jeden z wielu światów połączonych kosmiczną grzybnią. Tak cudowny, tak zdradziecki, tak dobrze uszyty.
Ogólnie, jeśli jest coś czego w Star Treku nie znoszę (poza kilkoma wyjątkami) to są to podróże w czasie. Światów alternatywnych też bardzo długo nie lubiłam. I choć Mirror Spock jest postacią, której się nie zapomina, to dopiero DS9 przywróciło moją wiarę w to, że da się takie historie robić dobrze i nie korzystać ze schematów (Wszyscy fani Mirror Kiry ręce w górę!).
Mieliśmy już przecieki wcześniej, że trafimy na drugą stronę lustra (np. sesja zdjęciowa Jasona Isaacsa), więc starałam się zachować otwarty umysł i z pewną dozą ekscytacji czekałam na ten odcinek. Gdy dwa światy zderzą się, a kosmiczny grzyb zatriumfuje!!! No, może przesadzam, ale wiecie co mam na myśli.
I… dostaliśmy w sumie dosyć bezpieczną sytuację. Taką czystą, bezproblemową wręcz. Do tego jednostkę komputera, która powiedziała nam prawie wszystko, bo po co męczyć bohaterów.
Dodatkowo drewnianą Michael, którą można było o wiele lepiej poprowadzić przez ISS Shenzhou. Z radością powitałabym wolkańskie szkolenie i opanowanie emocji po scenie walki na noże, a smutek i rozpacz dopiero we własnej kajucie. Niestety scenarzyści uznali, że Burnham to teraz “stoprohumano” i musi być przerażona. Opanowała się szybko, ale mnie to nie przekonało.
Na szczęście pojawiła się Killy, Wiedźma z Wurna Minor, która wreszcie miała dla mnie więcej sensu i zrobiła coś bardzo znaczącego dla fabuły i to z dużą dozą werwy. Tak trzymać!
Na sam koniec myślę, że sporo osób chętnie zobaczyło Lorcę w agonizerze, aczkolwiek z poprzedniej sceny według mnie wynikało, że ma do niego jednak nie trafić. Czułam się w tym Mirrorverse bardziej zagubiona niż w najgorszych temporalnych zawirowaniach do tej pory. Czy oni tak na serio?

fluor: Ona od zawsze była ludzka i emocjonalna, tylko starała się jakoś trzymać pod kontrolą. Mylące mogło być na początku (świetnie zagrane) wolkańskie wychowanie, nieco inna maniera mówienia, np. niechęć do zaokrąglania liczb.
Co do Lorki to nie wiem czy zauważyliście, ale wydaje mi się, że wydawał się bardzo dobrze zaznajomiony z lustrzanym uniwersum, poinstruował i pokierował załogą, aby możliwie szybko i płynnie przeszli przemianę na ISS. Mówiąc krótko, Lorca ma plan i prawdopodobnie nie spodoba się on naszej załodze.

Piotr: Lorca jest z Mirror Universe. Od dawna tak podejrzewamy i ten odcinek dla mnie tego nie zmienia. On po prostu dobrze gra przed załogą, a gdy trzeba, ukrywa istotne sprawy. Jak w momencie, gdy odciągnął uwagę Michael i Saru od danych nawigacyjnych, bo wydałoby się, że to on zmienił współrzędne skoku. Można gdybać, czy Lorca pochodzi z tego Mirror Universe czy z jeszcze innego, jakiegoś przypadkowego, ale najciekawiej by było, gdyby to on był tym poszukiwanym zbiegiem. Buntownik Lorca uwalnia buntowniczkę Burnham i chce wrócić do domu, by dokończyć dzieła - to się fajnie układa. To też by wyjaśniło tę niejednoznaczność jego postaci. Kapitan, który uzyskał swoją pozycję w “złym” wszechświecie na pewno jest przesiąknięty jego wartościami, ale jednak ryzykował, by obalić władcę Imperium, zakładam, że nie po to, by zasiąść na tronie i rządzić tak samo. Dokładnie czegoś takiego chciałem od postaci Lorki od czasu “Context is for Kings”. Jeśli tędy poszli scenarzyści, to będę bardzo zadowolony.
Co do samego ujęcia Mirror Universe, to jednak Discovery wprowadza coś nowego. Dotąd mieliśmy wypadki z transporterem tudzież porwania i po drugiej stronie lądowała garstka bohaterów. Teraz mamy cały okręt i załogę. To mocno zmienia skalę wydarzeń. Tak, jednostka komputera była trochę zbyt wygodnym wprowadzeniem załogi w tajniki nowej rzeczywistości, ale gdyby nie to, historię trzeba by solidnie rozciągnąć, a przy tym teatrzyk odgrywany przez Lorcę stałby się nieznośny.
A Burnham… może załóżmy, że jest niezrównoważona emocjonalnie i dajmy sobie spokój. Przy tak traumatycznym dzieciństwie to bezpieczne założenie. A tak całkiem serio - jestem gdzieś pomiędzy Waszymi poglądami. Trochę mniej emocji w tej chwili by nie zaszkodziło i byłoby wiarygodne dla jej postaci. Ale cała ta scena w windzie była świetna.

“You have another name, say it.”

Kasia: I byłoby to tak cudowne, tak wspaniałe, tak wzniosłe i tak budujące napięcie… gdybyśmy nie wiedzieli tego od dawna. Aczkolwiek, zaskoczenie L’Rell - bezcenne.

fluor: Ucieszyło mnie, gdy Voq/Tyler swoim bardzo charakterystycznym głosem odpowiadał na pytania L’Rell z klingońskiej rymowanki (zaczynam się zastanawiać czy to na pewno ten sam aktor robił wersję klingońską jego głosu), pomyślałem “ha! mamy Cię klingoński szpiegu!”.

Piotr: No dobra, mamy najbardziej przewidywalną intrygę od dekady albo i dłużej. Ale czy do końca? Właśnie to, że plan L’Rell nie zadziałał, mocno to komplikuje i nie tylko nie wiemy, co teraz się wydarzy, ale też niezupełnie wiadomo, co się dzieje. Czy Tyler to przerobiony Voq? Prawdziwy Tyler przecież istniał, inaczej nie zostałby przyjęty do załogi. Voq to osobowość nadpisana na Tylera? Więc Voq fizycznie już nie istnieje? To skąd i po co zmiany w ciele? Myślę, że wyszło lepiej niż się spodziewaliśmy. Niedużo, ale jednak.

fluor: To prawda, punkt dla scenarzystów za ten wątek 🙂

Najlepszy moment odcinka

Piotr: Chyba oczywiste jest, że tu znajdzie się kapitan Killy, ale nie tylko chodzi mi o występ Sylvii w tej roli. Drobnostki takie jak Lorca z wymownym spojrzeniem “złaź z mojego fotela” czy Saru komentujący pseudonim lustrzanej Tilly - humor był całkiem udany w tym odcinku.
Scenę pojedynku w windzie też trzeba wspomnieć - świetnie wykonana. Dobre ujęcia, choreografia, pomysł z grawitacją.

Kasia: Bezsprzecznie Killy. I starcie w windzie.

fluor: Aktywacja Voqa. Nie do końca udana, ale widok buzi Tylera wypowiadającej klingońskie słowa, potwierdzający intrygę z początku sezonu, był bardzo przyjemny. To, że doszły komplikacje – tym lepiej dla fabuły. Możemy spodziewać się wszystkiego.
Najlepsza kwestia dla mnie to moment kiedy kapitan Killy wczuła się już w swoją rolę i powiedziała: "If you greeted me that way, I'd cut out your tongue and use it to lick my boots." (gdybyś powitał mnie w taki sposób, odcięłabym Twój język i użyła ich do wylizania moich butów). Energia i emocje na odpowiednim poziomie, świetne to było.

Najgorszy moment odcinka

Piotr: Co robisz, gdy członek załogi okazuje się być potencjalnym szpiegiem, być może ofiarą prania mózgu i może stanowić zagrożenie dla okrętu? No przecież wiadomo, że rozmawiasz z nim w cztery oczy bez świadków. Cóż złego może się stać? To była szokująca scena. I niestety głupia.

Kasia: I bolesna. Źle zrobiona. Daleko zaszliśmy w DSC jeśli chodzi o brutalność (jak np. rozmawialiśmy w Shawshank Redemption), natomiast jeśli już bierzemy się za śmierć kogoś istotnego, robimy to inaczej. Jeśli chcemy zostawić chociaż cień niedopowiedzenia, robimy to inaczej. Scena skupiła się na Tylerze i zostawiła doktora gdzieś głęboko w cieniu. Szkoda.

fluor: To, na co zwróciłeś uwagę Piotr, to trochę taka klasyka. Nie pamiętam teraz, ale czy Tyler spytał doktorka “Ile osób o tym wie?” – to by dopełniło schemat.

Piotr: Nie, to by już była przesada. Doktor mówił tylko o zawieszeniu go w obowiązkach. Z tego naprawdę nietrudno było zrobić wiarygodną scenę, wystarczyło sprawić, że Tyler się zjawia, gdy doktor analizuje wyniki, mógłby to nawet robić przy nim, nie podejrzewając, że jest powód do obaw. Naiwność jest lepsza od głupoty.

OGÓLNE WRAŻENIA

fluor: Podobało mi się. Poboczne historie i detale nie odwracały uwagi od głównego wątku. Odcinek dowiózł zarówno sceny dramatyczne i emocjonalne, jak rozmowa Asha z Burnham o jego traumie, jak i duże momenty akcji w czasie bitwy.

Piotr: Pamiętacie, że ten odcinek pierwotnie miał się ukazać w styczniu? Jak dobrze, że zmieniono plany, bo to byłby ogromny błąd. Dostaliśmy dobrze poukładane zamknięcie rozdziału. Po poprzednim odcinku, gdyby był ostatni przed przerwą, miałbym chyba nie tylko niedosyt, ale i niesmak przez te chaotycznie złożone sceny. Tutaj umiejętnie zmieszczono wszystko, co chciano pokazać. Nie miałem wrażenia, że treści jest za duże mimo tego, że po rozprawieniu się z Klingonami raz czy dwa pomyślałem “Co, to jeszcze nie koniec?”. Dobrze się oglądało.

Michał Kolanko: Jednym ze znaków rozpoznawczych “Discovery” jest to, że jego twórcy potrafią łączyć bardzo dynamiczną akcję z budowaniem postaci i pogłębianiem ich historii. Tym razem nie było inaczej. Zdobycie informacji o urządzeniach maskujących Klingonów było tylko jedną z warstw tego znakomitego odcinka. Nie tylko dowiedzieliśmy się więcej o Ashu, ale też kapitan Lorca ponownie pokazał się ze swojej nietypowej jak na Gwiezdną Flotę strony. To, co robi, odbiega chyba najbardziej od trekowej normy ze wszystkich poznanych do tej pory dowódców. Nawet gdy Ben Sisko łamał zasady jak w słynnym “In the Pale Moonlight” (DS9 6x19), jego agenda była związana zawsze z przetrwaniem Federacji. Agenda Lorki jest chyba związana tylko z nim, chociaż czuję że w tej postaci drzemie coś, czego zupełnie jeszcze nie przewidujemy.

Piotr: Nie do końca się zgadzam co do tego znaku rozpoznawczego. Budowanie postaci wyraźniej zobaczyłem dopiero w odcinku czwartym. Wcześniej nie było zbyt różowo, głównie przez taką a nie inną formę pilota. Postacie poza Burnham i Saru miały dużo mniej czasu, by się nam pokazać w pełnej krasie. Dopiero teraz, po jesiennym finale mogę stwierdzić, że większość zaległości nadrobiono. Ciągle nie mogę się przekonać do Michael, ale gdy pomyślę, że ciąg dalszy losów Stametsa, Tilly czy knującego Lorki zobaczę za dwa miesiące, to mi niezbyt wesoło.

fluor: Wierzę i chcę wierzyć, że Lorca naprawdę ma jakąś agendę, która uzasadnia jego postępowanie. Mam nadzieję, że scenarzyści Discovery nie zawiodą… Mamy kilka elementów układanki: admirał Katrina Cornwell, czyli osoba, która zna go najlepiej zauważyła nietypowe zachowanie i wzięła to prawdopodobnie za objawy PTSD, sprawa z chorymi oczami, których nie chce wyleczyć, zbieranie ogromnej kolekcji broni.
Dalsze losy wojny będą ciekawe – Gwiezdna Flota zabiła głównodowodzącego Klingonów, który jednocześnie starał się pozyskiwać lojalność dla swojej sprawy. Teraz klingońskie rody posiadają technologię maskowania, ale nie mają już żadnych zobowiązań, co do lidera i mogą w spokoju walczyć o władzę w koalicji. Symboliczne przywództwo Kola skończyło się.

Kasia: Druga połowa odcinka była bardzo dobrze poprowadzona i też wytknęła jak szybko Klingonów da się strącić z pantałyku gdy wsiada się na ich honor. Gdyby Kol nie dał się rozproszyć i wrzucił Michael do “brygu” byłoby pozamiatane. Ale Burnham wiedziała jak Kol się zachowa, gdy zabójczyni T’Kuvmy rzuci mu publiczne wyzwanie. I dzięki temu misja zakończyła się sukcesem.
A przynajmniej ten kawałek pozyskiwania algorytmu. Swoją drogą… Jak Klingoni się zorientują, co się stało to nie będą w stanie zmienić częstotliwości maskowania? To taka straszna i trudna rzecz?

Piotr: Możliwe, że tak. Jeśli wierzyć twórcom, że to prime timeline, to Klingoni “prawdziwy” kamuflaż powinni uzyskać od Romulan. Więc obecny z jakichś powodów musi przestać być użyteczny. Może to ten moment.

WOJNA, WOJNA I PO WOJNIE

Piotr: Czy tylko mnie się wydaje, że skończyliśmy wątek wojny z Klingonami? Pomijam skok do innego wszechświata, nie podejrzewam, że okręt tam długo zostanie. Chodzi mi o to, że po zabiciu Kola Klingonami nikt nie dowodzi, a sam Kol lojalność innych zdobył tylko tym, że rozdawał technologię kamuflażu. Okręt “mesjasza” zniszczony, główny antagonista nie żyje, reszta znanych z imienia Klingonów jest na pokładzie Discovery ( 😉 ), przewaga w postaci kamuflażu znika… Wojna chyba już nie będzie długo trwać, a nawet jeśli, to ze scenariuszowego punktu widzenia nie wydaje się ciekawa na tyle, by się na niej skupiać.

Michał Kolanko: Sądzę, że jednak zobaczymy ciąg dalszy wojny. Likwidacja przewagi okrętów z urządzeniem maskującym nie likwiduje jeszcze całego zagrożenia. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że dla Lorci koniec wojny to też koniec dowództwa na USS Discovery. A to pewnie showrunnerzy szykują na koniec sezonu. To druga wojna na pełną skalę pokazywana w Treku (poza Dominium) i szkoda trochę, że widzimy ją tylko z perspektywy okrętu eksperymentalnego. Nie ma - jak w DS9 - “frontu domowego”.

fluor: Co do pełnej skali, to nie jestem taki pewien. Wiemy, że w pierwszej bitwie zginęło ponad 8 tysięcy ludzi, natomiast po pół roku działań licznik strat sięga 10 tysięcy? Coś się tu nie zgadza albo po prostu wojna była raczej szeregiem rajdów przygranicznych lub badaniem przewagi z pominięciem bezpośredniego starcia (co raczej do Klingonów nie pasuje).
Wojnę, a może raczej bitwę, bardziej konwencjonalną widzieliśmy w pilocie. Były strzały, eksplozje, ludzie ginęli…

Kasia: Poza tym ja nie wiem czy Lorca “przypadkiem” nie wprowadził złych współrzędnych. Zastanówcie się, przypomnijcie sobie jego wyraz twarzy, gdy Stamets powiedział, że to jego OSTATNI skok. W momencie kiedy krzyczałam do ekranu, żeby nie skakał, kretyn jeden, bo nie będzie żadnej opery i spacerków na księżycu, uświadomiłam sobie, że to może być to. Po pierwsze nie robi się ujęcia na wprowadzanie współrzędnych jeśli nie jest to istotne (zasada strzelby nad kominkiem, która musi wypalić w ostatnim akcie). Do tego sam je wprowadził zamiast zostawić to nawigatorowi. Po drugie bez Stametsa Discovery zostaje “uziemione” od razu, bo nie mogą z tą technologią sobie latać tak bez możliwości ratowania własnej rufy. A po trzecie… Lorca idzie pod sąd polowy, a Burnham wraca na dożywocie, bo tylko Lorca jest jej zabezpieczeniem przed powrotem do kolonii karnej. Teraz, skoro Cornwell żyje, podważyłaby każdą decyzję kapitana. Każde “rougelike” posunięcie (właśnie takie jak wciągnięcie Michael na pokład) byłoby przeciwko niemu. I w zamian za, być może, uratowanie Federacji, zostałby tylko po cichu relegowany z Floty. Chyba, że pani admirał naprawdę będzie go chciała pogrążyć.
Podsumowując, skok do, i mogę to chyba spokojnie napisać, Mirror Universe było ratowaniem siebie. Jeśli… mam rację co do współrzędnych.

Piotr: Masz, Masz. Za pierwszym razem nie zauważyłem tego komunikatu na ekranie, ale "Override - Lorca G." nie pozostawia miejsca na wiele wątpliwości. Już gdy omawialiśmy tu trzeci odcinek, mieliśmy wrażenie, że ani Lorca, ani Landry nie pasują do tego wszechświata. Najpierw dowiadujemy się, że w danych z wcześniejszych skoków wypatrywał wszechświatów równoległych, potem, gdy okazuje się, że to ostatni skok Stametsa, decyduje, że zmieni współrzędne. A co robi tuż przed zmianą? Mówi “Let’s go home”. Corwell miała rację, to nie jest Lorca, którego znała.

Kasia: Druga połowa sezonu zapowiada się baaardzo ciekawie. Kto z załogi zorientuje się, że Lorca zrobił to specjalnie? Osobiście stawiam na Burnham albo Tilly. Do tego przecież w ich świecie wojna się nie skończyła. A Paul nie da rady skoczyć. Przynajmniej nie bez ogromnego ryzyka. I tutaj… przytaczam internetową teorię.
Czy Paul Stamets zostanie Podróżnikiem?

fluor: Moim zdaniem Stamets nie powinien zostawać Podróżnikiem, ponieważ podobieństwa (w wyglądzie i sposobie mówienia) są tylko powierzchowne. Podróżnik miał być przedstawicielem gatunku, który podróżuje w czasie i przestrzeni poszukując wybitnych jednostek – tak odnalazł Wesleya Crushera. Metodą podróży była potęga myśli, nie było w tym nawet wzmianki o podprzestrzennej grzybni. Wciąż jest możliwe przejście Stametsa w Podróżnika, ale wg mnie to mocno naciągane i niepotrzebne.

Kasia: W momencie kiedy Stamets zaczyna istnieć poza jednym czasem i przestrzenią to dla mnie równie dobrze może być początkiem nowego gatunku. Ale dobrze, pozostawię akurat tę hipotezę w aktach i wrócę do niej na koniec sezonu. 😉

TRAUMA TYLERA

fluor: Przyznaję, że rozmowa Asha z Michael na temat jego traumy zrobiła na mnie wrażenie. Scena została przygotowana z ogromnym wyczuciem i z rzadko spotykaną (można by rzec nietrekową) powagą. Zazwyczaj motywy tego rodzaju były w Treku banalizowane lub traktowane powierzchownie, podobne ekspozycje zdarzały się, ale były raczej rzadkie. Cieszę się ogromnie, że Tyler nie jest po prostu przemalowanym na człowieka Klingonem, a cały motyw jest o wiele bardziej złożony niż prosta maskarada.

Kasia: Oooj jakbym chciała, żeby to, co mówisz było prawdą, to L’Rell i jej “Soon” wskazują na co innego.
Piękna scena, wątek dobrze dopracowany… prowadzący do celi jego oprawczyni. I niestety, dało mi to tylko potwierdzenie, że Tyler to zakamuflowany Voq. Mo’Kai nie tylko zmienili mu wygląd fizyczny, ale także wgrali odpowiednie wspomnienia, żeby podstęp wyglądał i zachowywał się autentycznie. A L’Rell ma zapewne tak prosty mechanizm jak “trigger-word” czyli słowo-klucz lub też całe zdanie (“Najlepsze krwawe wino serwują na Placu Targa”), które zresetuje mu nadane wcześniej ustawienia. To takie… dołujące. Nabrałam do postaci Tylera wiele szacunku (dodatkowo jestem nim zauroczona), ale znam Fullera z “Hannibala” i wiem do czego ten człowiek jest zdolny. Ta historia zaszła już za daleko żeby skończyła się inaczej. A szkoda. Bardzo szkoda.

fluor: Nie tyle zakamuflowany Klingon, co raczej coś w rodzaju dodatkowej osobowości ukrytej w ciele. Dr Jekyll i Mr Hide.

Piotr: Ja z Tylerem mam problem, bo od początku go nie kupiłem. Nie przez teorię, że jest szpiegiem, ale przez najważniejszą scenę w jego pierwszym odcinku, czyli gdy mówił Lorce, jak przeżył tyle czasu. Dla mnie aktor nie dał rady tego sprzedać i mimowolnie patrzę na Tylera przez pryzmat właśnie tej sceny. Ukazanie traumy jest dla mnie wiarygodne, ale ta jedna rzecz trochę utrudnia mi odbiór postaci.

NAJLEPSZY MOMENT ODCINKA

fluor: Bardzo podobał mi się moment, w którym Burnham jest na mostku klingońskiego okrętu, zainstalowała już nadajnik i uświadamia sobie z podsłuchanej rozmowy, że jeśli nie zrobi czegoś, to okręt ucieknie. Rozmowa z Klingonami dzięki dobrodziejstwom uniwersalnego tłumacza odbywa się po angielsku, ale lubię zdziwienie i zmieszanie Klingonów spowodowane istnieniem tej technologii. Na pewno też aktorzy mieli chwilę oddechu od języka klingońskiego.

Michał Kolanko: Dla mnie dwie najmocniejsze chwile odcinka to pokazanie skali traumy Asha - w formie do tej pory w Star Treku niespotykanej. Oraz wyznanie miłości i pocałunek między Stametsem a dr. Culberem. Dla Treka ten wątek to rzeczywiście coś nowego. Ale najważniejsze, że zrobiony w sposób, który nie tylko nie sprawia wrażenia zrobionego na siłę, ale też sporo wnosi do całej historii.

fluor: Zgadzam się. W kwestii pary homoseksualnej Star Trek dotarł tam, gdzie dawno już powinien być. Misja społeczna i przełamywanie tabu było od zawsze wpisane w krwiobieg Star Treka, tutaj to raczej potwierdzenie pewnej przemiany obyczajowej niż jej wspieranie.

Kasia: Paul & Hugh. Nie można ich shipować, bo są już razem. W jak najbardziej naturalny dla serialu sposób. I tak to się powinno kręcić.
I tak, zgodzę się z Michałem, trauma Asha pobiła wszystkie do tej pory przedstawione w Star Treku sceny. PTSD Noga było bardziej na poziomie leczenia się z urazu. Tutaj realizm Discovery pozwolił na o wiele więcej.

Piotr: Dla mnie wygrywa Stamets. I to już od dawna. W tym odcinku było wiele dobrych momentów - od tych dużych jak Tyler przeżywający traumę czy Burnham na mostku Klingonów, przez mniejsze, np. bardzo trekowe przemowy kapitana inspirujące załogę, aż po te drobne, jak choćby Lorca zakrapiający oczy, by móc patrzeć na wybuchający okręt wroga - ale na mnie największe wrażenie zrobiły sceny w maszynowni. Paul nawigujący z coraz większym trudem, Hugh utrzymujący go przy życiu i naciskający na kapitana, Tilly z przejęciem odliczająca skoki. Bardzo fajne emocje. No i muzyka dla mnie zaczęła istnieć. Uważam to za bardzo ważny element, a z jakiegoś powodu we wcześniejszych odcinkach prawie nie zwracałem na nią uwagi.

NAJSŁABSZY MOMENT ODCINKA

Piotr: Tu nie mam wątpliwości. Te dwa nadajniki, które instalowała Burnham, wygrałyby każdy konkurs na najgłupszy design. No na bogów Kobolu! Nawet współczesne komórki mają tryb cichy. Równie dobrze mogłyby nadawać komunikat “Tu jestem! Znajdźcie mnie!”

fluor: To był zdecydowanie najzabawniejszy motyw odcinka.

Michał Kolanko: Discovery różni się nieco od poprzednich treków, ale dobrze wiedzieć, że takie motywy pozostają. Widać jest to zakodowane w DNA.

Kasia: No tak, ale pamiętajcie, że jakby nie były takie duże i ciężkie to przecież efekt byłby słaby! A małe to pewnie można by było teleportować na miejsce bez ryzyka straty w ludziach. DO CZEGO BY TO DOPROWADZIŁO?!

fluor: Zakładając racjonalność naszej załogi, czujniki musiały być takie duże. Być może te dźwięki były konieczne i w jakiś sposób poprawiały jakość odczytu?

Kasia: To znaczy możemy nie być aż tacy surowi, bo to jest wiele lat przed TNG i DS9, więc to jeszcze nie ta miniaturyzacja. Natomiast efekt jest komiczny.

 

I tak dotarliśmy do półmetka pierwszego sezonu “Star Trek: Discovery”. Serialu, który oprócz kilku kontrowersji, dostarczył nam sporo dobrej zabawy i wzbudził także nadzieję na powrót Treka na salony srebrnego ekranu.
Nasza wesoła ekipa powróci na Trek.pl ze swoimi rozmowami wraz z dziesiątym odcinkiem DSC, którego emisja zaplanowana została na 7 stycznia 2018 r.

Live long and prosper
Finka
fluor
Kasia
Michał
Piotr

WIĘCEJ STAR TREKA W STAR TREKU?

Piotr: Zwykle unikam zwiastunów kolejnych epizodów. Teraz trailer też ominąłem, ale w After Trek trafiłem na urywek sceny na planecie. Pomyślałem wtedy "O, typowy odcinek Star Treka". I rzeczywiście trochę tak było. Owszem, zaczęło się z hukiem, ale dobrych kosmicznych bitew poza pilotem nie widzieliśmy, więc najwyższy czas. W końcu jest wojna. Potem jednak miałem silne skojarzenia z dawniejszymi seriami. Obca planeta, nieznana forma życia, pierwszy kontakt - to zdecydowanie klimaty bliskie trekkerom.

Kasia: A potem… dostaliśmy chaotyczny odcinek pełen niedopowiedzeń, urywków, zabitej bez sensu Cornwell, niedopracowanego wątku z L’Rell i pocałunku Asha i Michael, który… był tylko przerywnikiem w bardzo dziwnej historii z Saru. I ci kosmici, którzy wyglądają jak spory, tylko mają mniejsze natężenie koloru. No serio?
Pomysły na rzeczy - dobre. Wykonanie - meh.

fluor: Kameralny wątek odcinka, związany z przemianą Saru, zupełnie mnie nie kupił. Zaginął w swojej subtelności przytłoczony przez inne wątki, odwracające uwagę i bardziej… związane z akcją – dlaczego Stamets zachowuje się dziwnie? Czy admirałka ucieknie z więzienia? Czy Tyler naprawdę jest Klingonem? Co knuje L’Rell? Początek odcinka był niczego sobie, ale zabrakło rozwinięcia tej historii. Niestety bez odpowiedniego pogłębienia widz nie ma czasu, żeby zauważyć co się dzieje z Saru – a przynajmniej nie zobaczy tego inaczej niż tylko proste stwierdzenie “Saru zwariował albo dostał się pod obcy wpływ”.

Finka: Ja się kompletnie pogubiłam w kwestii Klingonów. Ale tak całkowicie. Mam nadzieję, że nie tylko ja tak mam, bo nie chcę wyjść na tępaka. Ale ja serio nie ogarniam, kim jest L’Rell, kim jest ten Uruk-hai z czerwoną łapą Sarumana na twarzy, co się stało z tymi Klingonami, których imion i tak nie mogę rozpoznać, czemu ta Klingonka chce się zbratać, tudzież zsiostrzyć z Cornwell, a potem ją ukatrupia.

A wątek Saru jest dla mnie nieprzekonujący. Wydawał mi się formalistą, a nagle staje przeciwko swoim rozkazom. Nie było żadnego przekonującego wytłumaczenia, tylko nagle koleś postanawia zniszczyć komunikatory Tylerowi i Burnham i topić się w tej błyszczącej pajęczynie.

Kasia: Co do Saru to akurat mam tutaj sporo empatii, mimo że każdy wątek w tym odcinku został zmiażdżony realizacją. Wyobraź sobie, że całe życie żyjesz w strachu. Ale to tak całe. Jesteś jak kanarek w kopalni, ostrzegasz przed niebezpieczeństwem. I nagle... doświadczasz nirwany, która dla niego jest Spokojem. Świętym spokojem, którego nigdy wcześniej nie było dane mu doświadczyć. Saru, mówiąc kolokwialnie, przyćpał tranquilité i już nie chciał wracać do tego co było kiedyś. Przyznam, że pewnie zrobiłabym to samo… Odkopytkowałabym w siną dal (ha, ha… siną… bo kosmici niebiescy…) zapominając o poprzednim życiu.
Natomiast to co pokazano do tej pory w DSC faktycznie nie pasuje do charakteru postaci w pełni. Tak brakuje mi 20%.

Piotr: Wątek Saru, pomijając dobre skojarzenia ze scen na planecie, odpowiadał mi, bo  jest wiarygodny. Jest dokładnie tak jak, Kasiu, mówisz. Jeśli boisz się ciągle, to brak strachu jest czymś prawie niewyobrażalnym, do czego nawet nie próbujesz dążyć, bo to mrzonka. Więc gdy taki stan się pojawi, jesteś w innym świecie. Problem z tym wątkiem jest taki, że zdaje egzamin tylko w obrębie tego odcinka, bo wziął się z kosmosu. Nie znamy Saru długo, przez osiem odcinków grał pierwsze skrzypce w sumie tylko raz, a tego, żeby żył w ciągłym strachu nie widzieliśmy. Przeciwnie, widzieliśmy, że jego zdolność wyczuwania zagrożeń pozwala mu nie czuć strachu, gdy zagrożenie nie jest prawdziwe. Przykładem niech będzie Ripper. Czyli mamy sporą niespójność. To dałoby się naprawić, ograniczając odcinek do scen na okręcie i planecie, a wyrzucając wątek klingoński. Byłoby wiele czasu na rozwinięcie historii i dopowiedzenie kilku rzeczy, a scenarzyści mogliby poświęcić więcej czasu na rozważenie, o co im chodzi z L’Rell i resztą.

THE BEST OF THE WORST WORLDS

Piotr: Czy wy też widzieliście nie tylko zdziwienie, ale także radość i nadzieję w oczach Tilly, gdy Stamets nazwał ją kapitanem?  To jej "Did you just call me captain?" było dla mnie przeurocze. A jeśli Stamets ma wgląd w Mirror Universe, jak gdybamy, to nie mogę się doczekać tamtejszej wersji Tilly.

Kasia: Jak myślę o tym odcinku to dla mnie najlepszym momentem było, gdy Lorca postanowił “własną klatą” osłonić Gagarina. Rehabilituje go to w moich oczach.

fluor: Paradoksalnie odcinek miał bardzo dużo dobrych momentów i smaczków, natomiast położył zupełnie główną historię.

  1. Klingoński kamuflaż w końcu jest game changerem. Zapomnijmy na razie, że Gwiezdna Flota przez pół roku nie przechwyciła okrętu T’Kuvmy, na którym znajdowało się prototypowe urządzenie kamuflujące.
  2. Michael poucza Tylera o różnicy pomiędzy Pierwszą Dyrektywą a protokołem Pierwszego Kontaktu. W końcu była długo pierwszym oficerem na USS Shenzhou. Podoba mi się ta dbałość o detale, zwłaszcza w kontekście chaosu pojęciowego dotyczącego Pierwszej Dyrektywy ogólnie, panującego zwłaszcza w TNG.
  3. Pahvanie, czyli niehumanoidalni bezcieleśni obcy zamieszkujący planetę.
  4. Kol nie dał się nabrać jak głupek na kłamstwa L’Rell.
  5. Wzmianka o Tilly jako kapitanie okrętu.
  6. Pogłębienie postaci Saru i wiedzy o jego gatunku. Okazuje się, że tchórzliwy osobnik jest w istocie bardzo silny i superszybki, ciekawe jak wyglądają drapieżnicy z jego świata.

Finka: A mnie się w sumie nic nie podobało 🙁 Pomysły, jak powiedziała Kasia wcześniej - bardzo udane, ale wykonanie bardzo meh. Najwięcej nadziei pokładałam w rozmowie Tilly i Stametsa, ale została właściwie urwana bez żadnych wniosków. Nie czuję, by wątek Saru został jakoś szczególnie pogłębiony. Jak wspomniałam, wątek Klingonów to już w ogóle dla mnie bajka. Pahvanie - świetlista siateczka, o której wiemy z górnolotnych deklaracji Saru, co nie pozwoliło mi się z nimi jakoś połączyć. Przynajmniej ładnie wyglądają. Lubię świecidełka.

Kasia: Tak patrząc po tym wszystkim można odnieść wrażenie, że hajs poszedł w efekty, a na scenariusz zabrakło. I to scenariusz taki ze spojrzeniem w przyszłość. Udało im się zbudować sporo dobrych charakterów w trakcie sytuacji z niesporczakiem i imprezki w mesie. Niestety, i to muszę przyznać z bólem, bo Ripper FTW, to nie wystarcza.

Ktoś na grupie wspominał, że autorką scenariusza jest kobieta, która wcześniej pisała książki do Voyagera. I faktycznie, sprawdziłam, jest to Kirsten Beyer.
Nie znam literackiej twórczości tej pani, ale wg. IMDb nie ma innych scenariuszy na koncie, więc najwyraźniej stworzenie takiego przerosło ją. Zmieszczenie się w 40 minutach z dobrą historią wymaga doświadczenia albo talentu. A najlepiej jednego i drugiego.

Piotr: Mam wrażenie, że scenariusz to nie jedyny problem odcinka. Właściwie samego wątku klingońskiego. Końcowe sceny wydają się tak nieskładne, że mam wątpliwości, czy nakręcono je zgodnie z planem. No bo co tak naprawdę tam mamy? L’Rell zabija admirał - nie mam pewności czy na śmierć - i ma pozbyć się ciała. Kol udaje, że jej wierzy, ale gdy L’Rell dociera do… no nie wiemy gdzie, znajduje ciała ziomków. Zostawia admirał i idzie do Kola złożyć przysięgę. Po co? Udawać, że nie znalazła ciał? Skoro wie, że ją przejrzał? Ja czegoś nie zrozumiałem, scenarzysta dał ciała czy montażysta pomylił materiał?

Kasia: Ktoś tu jest na grzybach...

searchclosebars linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram