Pierwsze wrażenia

fluor: Jest w tym pewien paradoks, że “The Cage” i wydarzenia, które opisuje są najbliższe najnowszemu serialowi “Discovery” (biorąc pod uwagę chronologię zdarzeń w uniwersum). W ten sposób najstarszy i najbardziej niedofinansowany Star Trek spotyka się z tym najbliższym naszym współczesnym standardom telewizyjnym i kinowym.
Moim zdaniem nie da się tak “po prostu” obejrzeć tego odcinka, bez odniesienia do historii całego Treka. Widzimy narodziny naszej ulubionej franczyzy, wiele elementów, które tutaj zostaje poruszonych, stanie się wkrótce stałymi motywami odcinków lub seriali. Jednocześnie jest to wycieczka do „muzeum telewizji” - “The Cage” jest odległy i, po części, niezrozumiały dla współczesnego widza. Oglądanie go to swoista podróż w czasie do zupełnie innych realiów.

Piotr: Warto pamiętać, że do tych narodzin o mało by nie doszło. “The Cage” odrzucono, bo oceniono go jako zbyt intelektualny i za wolny. Fani obejrzeli go w oryginalnej formie dopiero w czasach emisji TNG, gdy z powodu strajku scenarzystów trzeba było czymś zastąpić brakujący epizod. Wcześniej zobaczyć można było tylko część scen, wykorzystano je w dwuodcinkowej historii “The Menagerie” Gdyby to było dziś, nikt by nawet nie rozważał nakręcenia drugiego pilota. Serialu by nie było.
Wcześniej TOS znałem wybiórczo. Obejrzałem część bardziej znanych odcinków na tyle dawno, iż mogę powiedzieć, że oglądam na świeżo, bo mało co pamiętam. Ale mimo żywych wspomnień z zakończonego dopiero Discovery, który jest nowoczesny i dynamiczny, według mnie przesadą jest mówienie o tym, że “The Cage” może być dziś niezrozumiały. Współczesny widz może cierpieć z powodu warstwy audiowizualnej, ale pod nią dostaje całkiem zgrabną, choć chwilami ciągnącą się historię i niezłe postacie.
To, co mi przeszkadzało przy oglądaniu, to świadomość, jak niewiele z tego, co widzę, pojawi się później. Klimat podobny do klasycznej “Forbidden Planet” przypadł mi do gustu, a bohaterowie, spośród których powróci tylko jeden, wydawali się być na swoim miejscu.

Kasia: Do wczoraj nie doceniałam tego odcinka tak jak powinnam. “The Cage” oglądałam będąc na haju Spocka i McCoya i dopiero wsiąkając w Star Treka 10 lat temu. Wtedy to było dla mnie kuriozum - fajnie, że zrobili, ale przejdźmy nad tym do klaty kapitana Kirka.
Dzisiaj, kiedy wiem już więcej o historii stworzenia, nie mogę przejść obok “The Cage” obojętnie. I to nie tylko dlatego, że to jedyny słuszny kanon. (#TylkoTheCage #ResztaToFanFiction).
Gdy pominie się braki finansowe (a na kurtki drużyny wypadowej to był hajs!), i przyjrzy się historii, jaką przedstawił Roddenberry, widzimy oto kapitana z wieloletnim doświadczeniem, którego dotknął kryzys dowódczy (teraz widzę to urocze mrugnięcie w kierunku widza z “Beyond”). Gene, sam służąc w armii, wiedział czego dotknąć i jak pokazać, by zimny z pozoru kapitan stał się bardziej ludzki.
Do tego mamy typową, klasyczną misję wypadową, gdzie „ci źli obcy” krzywdzą ludzi, ale mają ku temu bardzo ważny powód. Nie dziwię się, że oceniono odcinek jako „zbyt intelektualny”. Rozważania na temat niewolnictwa i wymuszonej prokreacji, by inny gatunek przetrwał, nie są bajką do kawy i ciasteczek.
I smaczek w postaci Boyce’a. Zmarnowany potencjał i choć wielbię McCoya, tutaj było bardzo dużo miejsca do popisu.

fluor: Dodajmy może jeszcze, że Talosianie na samym końcu oceniają ludzi jako zbyt agresywnych i niebezpiecznych, aby mogli się nadawać na służących/niewolników, bo przecież to jest powód, dla którego wypuścili Pike’a na wolność. Myślę, że ciekawym paradoksem jest fakt, że aby się wyzwolić, Pike musiał odwoływać się do swoich najniższych instynktów, podczas gdy w pilocie innej serii – The Next Generation – kapitan Picard udowadniał, że ludzkość nie jest już dzika i nieokrzesana, i że nie stanowi zagrożenia dla innych cywilizacji.

They had no guide for putting me back together.

fluor: Chciałbym, żebyśmy zwrócili jeszcze uwagę na fakt, że fabuła odcinka bardzo okrutnie i pobieżnie potraktowała postać Viny. Jak się dowiadujemy w ostatnim akcie, spotkała ją podwójna tragedia. Nie dość, że jej okręt (SS Columbia) rozbił się na powierzchni Talos IV i straciła wszystkich swoich przyjaciół i znajomych z załogi, bo tylko ona się uratowała, to jeszcze okazało się, że Talosianie nie byli w stanie odpowiednio zrekonstruować jej wyglądu. W efekcie jej ciało jest widocznie zdeformowane, natomiast nie wygląda na to, aby była niezdolna do funkcjonowania poza obszarem wpływu telepatycznych mocy gospodarzy. Przeżyła w nowym świecie około 18 lat, po czym Talosianie zmuszają ją do współudziału w porwaniu kapitana Pike’a, a później zabieganiu o jego łaski.
Gdy już poznajemy całą jej historię, Pike ani nikt inny nie oferuje współczucia ani żadnej pomocy kobiecie, która przecież jest prawdopodobnie obywatelką Federacji. Wypadałoby chociaż, aby obejrzał ją lekarz, zobaczył, czy coś da się zrobić.
Ostatecznie Vina sama decyduje o swoim losie i chce żyć dalej w iluzji piękna, ale tak naprawdę nikt nie zaproponował jej żadnej alternatywy. Tak jakby w świecie lepszej przyszłości nie było miejsca na Ziemi lub na licznych skolonizowanych planetach dla człowieka z poważnymi fizycznymi defektami. Czyli Pike-hipokryta sam za wszelką cenę chce uciec z niewoli, ale nie myśli zupełnie o swojej towarzyszce, która wycierpiała o wiele więcej od niego, i nie stara się także jej przywrócić jakiejś godności i życia wśród swoich.

Co ten Spock

fluor: Spock się uśmiecha, Spock krzyczy... To, co widzimy, jest sprzeczne z tym, co wiemy o Wolkanach i/lub o samym Spocku, natomiast wiele jego zdroworozsądkowych zachowań widzimy w osobie Number One, pierwszej oficer Enterprise.

Piotr: Chociaż jestem ciekaw, jak wyglądałaby scena, w której Spock mówi swoje “live long and prosper”, śmiejąc się wesoło, to cieszę się, że jego postać tak się zmieni od drugiego pilota. W “The Cage” to po prostu gość z dziwnymi uszami i brwiami.

Kasia: “THE WOMEN!” Prawie spadłam z krzesełka. Jest tak robotycznie śmieszny i tak mocno akcentuje swoje wypowiedzi, że nic tylko umrzeć ze śmiechu. A scena z rezonującą rośliną jest już w sumie ikoniczna dla nas.

Znak czasów

Kasia: Porozmawiajmy o mrugających gwiazdkach jako wejściu w warp, cichutkim red alercie, tanim welurze i pulsującym zadogłowiu!

fluor: Teraz wyobraźcie sobie, że jesteście początkującą fanką lub fanem Star Treka, która wchłonęła Discovery, filmy XI-XIII (JJ-verse) i pragnie poznać więcej. Jeżeli chce oglądać treki w kolejności powstawania, to zaczyna właśnie od “The Cage”. Czy macie jakieś porady, żeby zmniejszyć... szok poznawczy?

Kasia: Według mnie nie da się za bardzo zmniejszyć tego uczucia. TOS to stare SF, które skończy w tym roku 52 lata (54 jeśli liczyć od copyrightu pierwszego pilota).
TOS w całości to pewien koncept, powrót do przeszłości, smak zimnej wojny, próby kolejnych stopni emancypacji i wyzwolenia, walki z rasizmem, czasy prezydenta Kennedy’ego. Jeśli ktoś ma duże oczekiwania odnośnie do wykonania, to się zawiedzie, bo ledwie im starczało środków na dekoracje. Na pewno też będzie trudno wychwycić te smaczki i mrugnięcia do widza, które scenarzyści i Gene (jak jeszcze mógł) wstawiali, gdzie się dało. Jedyne, co mogę powiedzieć, to miejcie otwarty umysł i dajcie oldschoolowemu Trekowi szansę. Warto. Dla historii. Dla uroku Kirka. Dla szarmanckości McCoya. Dla całokształtu Spocka.
Przyznam, że nie wiem, czy nie lepiej byłoby zacząć od “Where No Man Has Gone Before” (TOS 1x03), a do The Cage wrócić później. Jak do ciekawostki.

fluor: Myślę, że faktycznie może lepiej warto potraktować “The Cage” jako ciekawostkę i najpierw polecić oglądanie reszty TOS (dla tych, którzy mają ochotę oglądać w kolejności produkcyjnej). Wszystkie smaczki z pilota można docenić dopiero wtedy, kiedy mamy materiał porównawczy, bo w innym przypadku pozostaną niezauważone. Pilot jest też na tyle odseparowany od reszty serialu (np. Spock jest zupełnie inny, praktycznie wszystkie pozostałe postaci są nowe), że można go obejrzeć na końcu.

Piotr: Zgadzam się. “The Cage” chyba lepiej spisze się jako osobny twór niż jak część całości. Zabawne, że gdy pisałem, jak oglądać Star Treka, radziłem, by w razie trudności z odbiorem pierwszą serię potraktować jako ciekawostkę i zostawić na później. Gdy polecamy TOS, to samo robimy z pierwszym pilotem.
Zachęcając do TOS najłatwiej chyba powiedzieć - nie oceniaj książki po okładce. Wiesz, co oglądasz, wiesz, kiedy powstało. Dawna fantastyka może czasem śmieszyć, ale niewątpliwie ma ona swój urok. I ten urok trafia do współczesnych widzów. Tylko trzeba dać mu szansę.

Kasia: Nie wiem czy dotarła do was krytyka obecnego pokolenia dotyczącego serialu “Friends”. TOS walczył ze stereotypami, ale mimo wszystko większość silnych ról to role męskie, bo tylko tyle dało się zrobić w tamtym okresie.
Trzeba było kręcić drugiego pilota, bo kazali Roddenberry’emu wywalić kobietę z mostka. Majel Barrett musiała więc oszukać producentów zakładając blond perukę i „zadowalając się” rolą pielęgniarki nieszczęśliwie zakochanej w Spocku.
A gdy dochodziło nawet do silnych postaci kobiecych (“Elaan of Troyius” 3x13 czy romulańska komandor, której nawet nie nadali imienia, z “The Enterprise Incident” 3x04) to ich postać zawsze “łamała się” pod urokiem oficerów Gwiezdnej Floty.
W “The Cage” wszystko jest w powijakach. Teksty o „przyzwyczajeniu się” do kobiety na mostku, a do tego czytanie im w myślach, że właściwie to by wszystkie tylko chciały kapitanowi do łóżka wskoczyć. Pierwsza Oficer boi się podejmować decyzji sama (co widać aż nadto). No i mamy mamy jednolitą kulturowo białą załogę z wyłączeniem Spocka. Jego też chcieli wywalić z serialu „z powodów”.
Na szczęście Nichelle Nichols i George Takei dołączyli do obsady w kolejnych odcinkach.
Jak wspominałam, ten serial trzeba oglądać z minimalną świadomością okresu, w jakim był stworzony, oraz sytuacji społecznej i politycznej w USA. Inaczej można wysnuć bardzo nietrafione wnioski.

fluor: Tekst o kobiecie na mostku jest nie do obronienia bez dodania dodatkowego objaśnienia, że epoka, w której kręcono ten odcinek, jest tak odmienna od naszej. Dla mnie to dobry argument za tym, że “The Cage” jak i całemu TOS-owi, reboot wcale by nie zaszkodził.

Kasia: Reboot zrobił trochę dobrego, szkoda tylko, że trafił w ręce człowieka, który na oku miał siódmy epizod “Gwiezdnych Wojen” i wcale ST bardzo nie lubił. Latający R2D2 w przestrzeni to jeden z wielu dowodów na to.

fluor: No tak, ale film i serial to zupełnie różne media i sposoby opowiadania historii. Być może Discovery w swojej kontynuacji będzie czymś w rodzaju neo-TOS-a. Zastanawiam się nad tym, ile osób zacznie rzucać gromy za samą sugestię takiego pomysłu. 🙂

Kasia: No wiesz, sezon kończy się wezwaniem pomocy przez Enterprise, więc... Dowiemy się, mam nadzieję, jeszcze w tym roku :>

Piotr: Reboot TOS już powstał, nazywa się The Orville. Dla jednych fanów to może być oburzające stwierdzenie, ale inni, a jest ich niemało, widzą w The Orville spełnienie marzeń o tym, jaki Star Trek powinien dziś być. Bo pod powłoczką mniej lub bardziej wyszukanych żartów są historie żywcem wyjęte ze świata Roddenberry’ego - takiego, jakim by był bez wpływów wytwórni, o jakich tu wspominamy - w dodatku inspirowane m.in. epizodami TOS. Czy to znaczy, że reboot to dobry pomysł? Nie według mnie. Nowy TOS musiałby być dokładnie tym, czym oryginał, uwzględniając jedynie zmiany, jakie zaszły w naszym świecie. Gdyby od tego zbytnio odbiegał, zderzyłby się z taką samą reakcją jak Discovery i filmy Abramsa.
Trzeba zadać pytanie: czy serial, który na rzecz nostalgii trzymałby się schematów i nie szedł do przodu, to byłby Star Trek, czy trekowy fanfilm? Albo inne - czy wady TOS, które widać po latach, to dobry powód, by go robić od nowa? Wspomniana przez Kasię krytyka “Friends”, podobnie jak krytyka TOS, którą nieraz tu jeszcze będziemy uskuteczniać, nie wynika przecież z tego, że twórcy mieli złe intencje czy chcieli kogoś dyskryminować tudzież ośmieszać. TOS nie tylko pokazuje nam, jaka była telewizja i jakie wymagania miała widownia, przynajmniej według wytwórni. Oglądając go, widzimy też, co się zmieniło. Bo mimo dobrych chęci Roddenberry’ego oryginalny Star Trek pełen jest dyskryminacji i nierównego traktowania. Współczesną widownię może to dziwić, śmieszyć, a nawet oburzać - i powinno. Ale nie będzie, jeśli TOS się nakręci na nowo. Trekowa wizja przyszłości, jak każda dobra fantastyka, miała czegoś uczyć. Przez upływ czasu może uczyć więcej niż założył jego twórca. Ale tylko jeśli jej nie będziemy ulepszać.

fluor: Pisząc o rebootach nie mam na myśli ulepszania i nadpisywania historii (remasterowania), tylko opowiedzenia ich jeszcze raz, innymi środkami. To mogą być zupełnie nowe interpretacje i motywy, wzbogacone o współczesne kulturowe i społeczne problemy. Nostalgia jest ważna, ale kiedy ja zaczynałem oglądać TNG, to nie czułem nostalgii, tylko świeżość.

Najlepsza scena

Kasia: Myślę, że transformacja Viny w jej prawdziwą wersję i zakończenie jej wątku. Zarówno wizualnie jak i pod względem treści to trafiło do mnie najmocniej. Nie ukrywam, że Bones albo Boyce prawdopodobnie poradziliby sobie ze zniekształceniami, natomiast prawdopodobnie serial nie zakładał jeszcze wszechmocy lekarza pokładowego (“Elaan of Troyius” 3x13), mimo nieograniczonych barmańskich umiejętności.
Do tego fakt, że Talosianie godzą się ze swoim losem (w pewnym stopniu) i uszczęśliwiają Vinę na tyle, na ile są w stanie. Ten odcinek ma w sobie więcej głębi niż jedna czwarta całego TOSa (ale do tego jeszcze dojdziemy).

fluor: Odcinek ma wiele dobrych scen, ale nie jestem w stanie wskazać jednej, która podobałaby mi się najbardziej. To zadziwiające jak wiele pomysłów zawarto w tym krótkim epizodzie, wiele z nich będzie rozwiniętych w kolejnych odcinkach i serialach. Mimo że to pilot, czyli pierwszy odcinek w serii, nie znajdziemy tutaj typowych dla kolejnych treków scen, w których poznajemy naszą załogę po kolei. Jedynym głównym bohaterem jest tutaj kapitan Pike, a cała reszta postaci pojawia się tylko na zasadzie relacji z nim – zjawisko podobne do tego, które oglądamy w Discovery.

fluor: To pierwszy, ale nie ostatni raz, gdy widzimy jak postaci w Star Treku oglądają na ekranie Star Treka. Będziemy świadkami podobnej "incepcji" nie raz, w tym – w pilocie serialu The Next Generation.

 

Najgorsza scena

fluor: Spock przejmujący dowodzenie na mostku postanawia w obliczu zagrożenia o trudnej do pojęcia skali opuścić kapitana i pierwszą oficer na planecie i uciec z okrętem poza zasięg Talosian. Próba jak najbardziej logiczna, ale po załodze nie widać było, aby się przejęła w jakiś sposób tym, że zostawiają swoich w opresji.

Piotr: Pomimo tego, że nie zniechęcają mnie efekty specjalne w starych filmach sci-fi, to jednak scena podróży w warp... Te gwiazdki przelatujące przez ekran, załoga w skupieniu obserwująca przyrządy, sternik pokazujący kapitanowi prędkość na palcach, bo przecież gra muzyka... No nie z zachwytu wtedy westchnąłem.

fluor: Czy ja wiem, dla mnie to było urocze. Trochę na kształt teatru telewizji albo takie mrugnięcie do widza „ok, tutaj nam się skończyły środki budżetowe na przygotowanie sceny przelotu”.

Kasia: Dla mnie krzyk w transporterze. Ugh, Spock...