WIĘCEJ STAR TREKA W STAR TREKU?

Piotr: Zwykle unikam zwiastunów kolejnych epizodów. Teraz trailer też ominąłem, ale w After Trek trafiłem na urywek sceny na planecie. Pomyślałem wtedy "O, typowy odcinek Star Treka". I rzeczywiście trochę tak było. Owszem, zaczęło się z hukiem, ale dobrych kosmicznych bitew poza pilotem nie widzieliśmy, więc najwyższy czas. W końcu jest wojna. Potem jednak miałem silne skojarzenia z dawniejszymi seriami. Obca planeta, nieznana forma życia, pierwszy kontakt - to zdecydowanie klimaty bliskie trekkerom.

Kasia: A potem… dostaliśmy chaotyczny odcinek pełen niedopowiedzeń, urywków, zabitej bez sensu Cornwell, niedopracowanego wątku z L’Rell i pocałunku Asha i Michael, który… był tylko przerywnikiem w bardzo dziwnej historii z Saru. I ci kosmici, którzy wyglądają jak spory, tylko mają mniejsze natężenie koloru. No serio?
Pomysły na rzeczy - dobre. Wykonanie - meh.

fluor: Kameralny wątek odcinka, związany z przemianą Saru, zupełnie mnie nie kupił. Zaginął w swojej subtelności przytłoczony przez inne wątki, odwracające uwagę i bardziej… związane z akcją – dlaczego Stamets zachowuje się dziwnie? Czy admirałka ucieknie z więzienia? Czy Tyler naprawdę jest Klingonem? Co knuje L’Rell? Początek odcinka był niczego sobie, ale zabrakło rozwinięcia tej historii. Niestety bez odpowiedniego pogłębienia widz nie ma czasu, żeby zauważyć co się dzieje z Saru – a przynajmniej nie zobaczy tego inaczej niż tylko proste stwierdzenie “Saru zwariował albo dostał się pod obcy wpływ”.

Finka: Ja się kompletnie pogubiłam w kwestii Klingonów. Ale tak całkowicie. Mam nadzieję, że nie tylko ja tak mam, bo nie chcę wyjść na tępaka. Ale ja serio nie ogarniam, kim jest L’Rell, kim jest ten Uruk-hai z czerwoną łapą Sarumana na twarzy, co się stało z tymi Klingonami, których imion i tak nie mogę rozpoznać, czemu ta Klingonka chce się zbratać, tudzież zsiostrzyć z Cornwell, a potem ją ukatrupia.

A wątek Saru jest dla mnie nieprzekonujący. Wydawał mi się formalistą, a nagle staje przeciwko swoim rozkazom. Nie było żadnego przekonującego wytłumaczenia, tylko nagle koleś postanawia zniszczyć komunikatory Tylerowi i Burnham i topić się w tej błyszczącej pajęczynie.

Kasia: Co do Saru to akurat mam tutaj sporo empatii, mimo że każdy wątek w tym odcinku został zmiażdżony realizacją. Wyobraź sobie, że całe życie żyjesz w strachu. Ale to tak całe. Jesteś jak kanarek w kopalni, ostrzegasz przed niebezpieczeństwem. I nagle... doświadczasz nirwany, która dla niego jest Spokojem. Świętym spokojem, którego nigdy wcześniej nie było dane mu doświadczyć. Saru, mówiąc kolokwialnie, przyćpał tranquilité i już nie chciał wracać do tego co było kiedyś. Przyznam, że pewnie zrobiłabym to samo… Odkopytkowałabym w siną dal (ha, ha… siną… bo kosmici niebiescy…) zapominając o poprzednim życiu.
Natomiast to co pokazano do tej pory w DSC faktycznie nie pasuje do charakteru postaci w pełni. Tak brakuje mi 20%.

Piotr: Wątek Saru, pomijając dobre skojarzenia ze scen na planecie, odpowiadał mi, bo  jest wiarygodny. Jest dokładnie tak jak, Kasiu, mówisz. Jeśli boisz się ciągle, to brak strachu jest czymś prawie niewyobrażalnym, do czego nawet nie próbujesz dążyć, bo to mrzonka. Więc gdy taki stan się pojawi, jesteś w innym świecie. Problem z tym wątkiem jest taki, że zdaje egzamin tylko w obrębie tego odcinka, bo wziął się z kosmosu. Nie znamy Saru długo, przez osiem odcinków grał pierwsze skrzypce w sumie tylko raz, a tego, żeby żył w ciągłym strachu nie widzieliśmy. Przeciwnie, widzieliśmy, że jego zdolność wyczuwania zagrożeń pozwala mu nie czuć strachu, gdy zagrożenie nie jest prawdziwe. Przykładem niech będzie Ripper. Czyli mamy sporą niespójność. To dałoby się naprawić, ograniczając odcinek do scen na okręcie i planecie, a wyrzucając wątek klingoński. Byłoby wiele czasu na rozwinięcie historii i dopowiedzenie kilku rzeczy, a scenarzyści mogliby poświęcić więcej czasu na rozważenie, o co im chodzi z L’Rell i resztą.

THE BEST OF THE WORST WORLDS

Piotr: Czy wy też widzieliście nie tylko zdziwienie, ale także radość i nadzieję w oczach Tilly, gdy Stamets nazwał ją kapitanem?  To jej "Did you just call me captain?" było dla mnie przeurocze. A jeśli Stamets ma wgląd w Mirror Universe, jak gdybamy, to nie mogę się doczekać tamtejszej wersji Tilly.

Kasia: Jak myślę o tym odcinku to dla mnie najlepszym momentem było, gdy Lorca postanowił “własną klatą” osłonić Gagarina. Rehabilituje go to w moich oczach.

fluor: Paradoksalnie odcinek miał bardzo dużo dobrych momentów i smaczków, natomiast położył zupełnie główną historię.

  1. Klingoński kamuflaż w końcu jest game changerem. Zapomnijmy na razie, że Gwiezdna Flota przez pół roku nie przechwyciła okrętu T’Kuvmy, na którym znajdowało się prototypowe urządzenie kamuflujące.
  2. Michael poucza Tylera o różnicy pomiędzy Pierwszą Dyrektywą a protokołem Pierwszego Kontaktu. W końcu była długo pierwszym oficerem na USS Shenzhou. Podoba mi się ta dbałość o detale, zwłaszcza w kontekście chaosu pojęciowego dotyczącego Pierwszej Dyrektywy ogólnie, panującego zwłaszcza w TNG.
  3. Pahvanie, czyli niehumanoidalni bezcieleśni obcy zamieszkujący planetę.
  4. Kol nie dał się nabrać jak głupek na kłamstwa L’Rell.
  5. Wzmianka o Tilly jako kapitanie okrętu.
  6. Pogłębienie postaci Saru i wiedzy o jego gatunku. Okazuje się, że tchórzliwy osobnik jest w istocie bardzo silny i superszybki, ciekawe jak wyglądają drapieżnicy z jego świata.

Finka: A mnie się w sumie nic nie podobało 🙁 Pomysły, jak powiedziała Kasia wcześniej - bardzo udane, ale wykonanie bardzo meh. Najwięcej nadziei pokładałam w rozmowie Tilly i Stametsa, ale została właściwie urwana bez żadnych wniosków. Nie czuję, by wątek Saru został jakoś szczególnie pogłębiony. Jak wspomniałam, wątek Klingonów to już w ogóle dla mnie bajka. Pahvanie - świetlista siateczka, o której wiemy z górnolotnych deklaracji Saru, co nie pozwoliło mi się z nimi jakoś połączyć. Przynajmniej ładnie wyglądają. Lubię świecidełka.

Kasia: Tak patrząc po tym wszystkim można odnieść wrażenie, że hajs poszedł w efekty, a na scenariusz zabrakło. I to scenariusz taki ze spojrzeniem w przyszłość. Udało im się zbudować sporo dobrych charakterów w trakcie sytuacji z niesporczakiem i imprezki w mesie. Niestety, i to muszę przyznać z bólem, bo Ripper FTW, to nie wystarcza.

Ktoś na grupie wspominał, że autorką scenariusza jest kobieta, która wcześniej pisała książki do Voyagera. I faktycznie, sprawdziłam, jest to Kirsten Beyer.
Nie znam literackiej twórczości tej pani, ale wg. IMDb nie ma innych scenariuszy na koncie, więc najwyraźniej stworzenie takiego przerosło ją. Zmieszczenie się w 40 minutach z dobrą historią wymaga doświadczenia albo talentu. A najlepiej jednego i drugiego.

Piotr: Mam wrażenie, że scenariusz to nie jedyny problem odcinka. Właściwie samego wątku klingońskiego. Końcowe sceny wydają się tak nieskładne, że mam wątpliwości, czy nakręcono je zgodnie z planem. No bo co tak naprawdę tam mamy? L’Rell zabija admirał - nie mam pewności czy na śmierć - i ma pozbyć się ciała. Kol udaje, że jej wierzy, ale gdy L’Rell dociera do… no nie wiemy gdzie, znajduje ciała ziomków. Zostawia admirał i idzie do Kola złożyć przysięgę. Po co? Udawać, że nie znalazła ciał? Skoro wie, że ją przejrzał? Ja czegoś nie zrozumiałem, scenarzysta dał ciała czy montażysta pomylił materiał?

Kasia: Ktoś tu jest na grzybach...