Mirror Mirror

Piotr: Intensywny epizod. Od początku serialu towarzyszy nam dość ciężki klimat, ale odkąd trafiliśmy do Mirror Universe, widać to jeszcze wyraźniej. I mimo to, a może dzięki temu, odwołania do trekowych wartości tak dobrze tu pasują. Ten kontrast mi się podoba. Często zarzuca się twórcom, że zapomnieli, że kręcą Star Treka, ale tu właśnie widać, że tak nie jest. Łatwo było pisać trekowe historie w świecie TNG, gdzie każdy był chodzącym ideałem. Tak samo w DS9, w którym moralność części postaci, podobnie jak niektóre oblicza, miały różne odcienie szarości, ale cały czas oczywiste było, że walczą o to, co słuszne. W Discovery może i nie od początku było to jasne, ale czy nadal można mieć wątpliwości, kim są i jakie wartości wyznają bohaterowie? Zwłaszcza teraz, gdy trafili do tego mrocznego świata. Michael starająca się zachować swoje człowieczeństwo w nowej, jakże trudnej roli, ruch oporu z klingońskim wodzem wierzącym w pokojową egzystencję z innymi gatunkami, Saru mówiący o potrzebie przestrzegania praw Gwiezdnej Floty. A to wszystko ładnie wplecione pomiędzy pełne emocji wątki postaci. Bardzo udana historia.

Kasia: Po zeszłotygodniowym rozczarowaniu to doświadczenie było bardzo przyjemne. Sceny miały znaczenie. A niewolnictwo Saru było wyjątkowo symboliczne. “A slave has no name”. Niewolnik nie ma imienia. Odebranie resztek tożsamości poprzez anonimizację jest bardzo skutecznym zagraniem, gdy chce się uzyskać posłuszeństwo ras poddanych. Bez godności, bez nadziei, bez… honoru. I to z kolei dodaje autentyczności Klingonom w ruchu oporu. Walczą o wolność, a tym samym o zachowanie tego, co jest dla nich najdroższe.

Finka: Mirror wydobywa z tych historii to, co najlepsze, ale jeszcze lepiej, niż robił to TOS czy DS9. Dopiero teraz naprawdę potrafię się wczuć w bohaterów na ekranie. Muszę przyznać, że scena, kiedy Saru myje Burnham wywarła na mnie ogromne wrażenie - nie mogłam przestać myśleć o tym, jak musiała się czuć Burnham, aby z jednej strony się nie zdradzić, a z drugiej zachować resztki godności w tym koszmarnym świecie. To był znakomity moment i rewelacyjne aktorstwo. Wydaje mi się, że dopiero DSC naprawdę pozwala uzmysłowić sobie, jak to wygląda - przetrwanie w świecie Terran. Paskudne dyktatury mają to do siebie, że w sumie wszystkim jest źle - i ofiarom, bo spotykają się z niewiarygodną przemocą, i oprawcom, którzy w każdej sekundzie spodziewają się ataku. Zachowanie ideałów i moralnego kompasu w takich warunkach to prawdziwy wyznacznik tego, czy ktoś się nadaje do GF i do UFP.

fluor: Koalicjanci Ognistego Wilka, czyli Andorianie, Wolkanie, Tellaryci w jakiś sposób przypominają powstanie Federacji Zjednoczonych Planet w naszym uniwersum. Najskuteczniejszym spoiwem tych osobników (a być może i ich społeczeństw) była wspólnota interesów – chęć obrony lub pokonania groźnego nieprzyjaciela. W lustrzanym wszechświecie tym arcywrogiem są ludzie, zaś w oryginalnym uniwersum koalicja planet jest umocniona przez zagrożenie ze strony Romulan.
Wniosek z tego taki, że odrębne społeczności otwierają się na współpracę z innymi (często wrogimi) dopiero, gdy uznają to za absolutnie konieczne dla przetrwania. W zasadzie Michael Burnham nie dowiedziała się od Voqa w tym temacie niczego nowego, może poza tym, że jest możliwa nieszowinistyczna interpretacja klingońskiego honoru.
W tym właśnie punkcie scenarzyści zaoferowali nam prawdziwy rarytas – podczas gdy tolerancyjny klingoński Voq prezentował, w jaki sposób Kahless wspiera koalicję nadziei, Ash-Voq przeżył prawdziwy szok, widząc… w zasadzie swoje odbicie lustrzane, dokonujące herezji i przeczące naukom mesjasza T’Kuvmy.

Piotr: Kiepska to byłaby fantastyka, gdyby nie można jej odnieść do współczesnych problemów. A Star Trek zawsze próbował to robić. Co prawda powstawaniu Discovery towarzyszyły głosy, że konflikt z klingońskimi izolacjonalistami pod przywództwem T’Kuvmy to komentarz do sytuacji w USA, ale obraz wodza głoszącego o zagrożeniu z zewnątrz, wrogu bez honoru, chcącym zniszczyć kulturę i tradycję i nam nie jest obcy. Wspólny interes to dobra motywacja i zazwyczaj działa; wspólny wróg, prawdziwy czy zmyślony, działa zawsze.

Finka: DSC jak żaden po TOS-ie Star Trek jest aktualny. To, w jaki sposób są zbudowane oba uniwersa - i “nasz”, i Mirror - to świetne przedstawienie mechanizmów powodujących wojny i sojusze, zwłaszcza że te pierwsze są związane z ksenofobią (dla ST “kseno-” jest oczywistym przedrostkiem, a w obecnej sytuacji w “kseno-” można upchnąć wszystkie “rasisto-”, “mizogino-”, “islamo-” itp.). Poza tym rozdzielenie tej historii na wiele odcinków jeszcze dobitniej zarysowuje tę sytuację - mam na myśli odwołanie się w tym odcinku w końcu do tych początkowych.

“Przybywamy w pokoju”

Piotr: W Discovery mam duży niedosyt scen poza pokładem okrętów. Oczywiście zdaję sobie sprawę, jak wiele pracy i funduszy pochłaniają zdjęcia w lokacjach, ale gdy już się trafiają, to robią świetne wrażenie. Spotkanie z ruchem oporu też nie rozczarowało. Miło było zobaczyć Andorianina po tylu latach. Ale przypomnijcie mi, czy wcześniej telewizyjny Star Trek pokazywał Tellarytów? Może w Enterprise? Bo wydaje mi się, że to pierwszy raz.
To były dobre sceny. Mirrorowy Sarek miło zaskoczył swoim image’em, a spotkanie Tylera z Voqiem było świetnym pomysłem na zakończenie maskarady. Co prawda Tyler jeszcze chwilę walczył podczas późniejszej rozmowy z Michael, ale już wiedział, kim jest. A raczej kim nie jest.

fluor: Tellaryci i Andorianie to kosztowna sprawa, jeśli mają wyglądać dobrze. W ENT pojawiają się kilka razy, a wcześniej raczej unikano ich wizerunków. Wydaje mi się, że nie wykonano tak radykalnych zmian, jak w przypadku Klingonów, a jednak widzimy nowe akcenty.
Sarek z brodą zero zaskoczeń, mi wciąż ciężko przywyknąć, że Sarek jest młody.

Finka: Haha, w ogóle nie załapałam tego śmieszka z Sarekiem z brodą 😀

Kasia: Sceny pełne kontrastów. Zawołanie “Przybywamy w pokoju” tak pogardzane po “naszej stronie”, tak ważne po tej. W lustrze wszechświata to ludzie zamienili się miejscami z Klingonami. Pomyślcie tylko: pragnienie dominacji, czystości rasy. Wszystko składa się w całość. A także pokazuje, że to nie jest ten sam Mirror (a przynajmniej jeszcze nie), z którym mieliśmy do czynienia w DS9.

PS. Zarówno Tellaryci jak i Andorianie pojawili się w “Journey To Babel” (TOS, 2x15) by potem zniknąć aż chyba do ENT, więc miło, że do nich wracamy. Ach, ten Shran… 

Piotr: Jeszcze nie jest to ten Mirror, ale musi nim się stać. Inaczej nie będzie Intendanki Kiry, a tego bym nie wybaczył. 😉 To dość ciekawe, że dotąd lustrzany wszechświat odbijał i przeinaczał głównie to, co u nas dobre. Teraz, gdy nasi Klingoni prezentują to, co złe, to ich lustrzana wersja uczy, że siła i zachowanie kultury nie wymaga walki z innymi. “Klingons stand together, and strong. It is only with our own houses in order that we can begin to invite others in.” Zagrożenie kultury nie bierze się z wewnątrz. To wewnętrzne waśnie ją niszczą. Współpraca i opieranie się na innych nie zagraża jej integralności.

Kasia: To co mnie zastanawia, to jak Mirror z DSC może przeistoczyć się w Mirror z TOS, gdzie mamy Spocka (Wolkanina na pokładzie), a potem takiego gdzie Klingoni przewodzą imperium i mają do pomocy Kardasjan i Kirę w DS9. Chyba nadal będę obstawać za zupełnie innym światem alternatywnym niż nam do tej pory znany.
Niezbadane są ścieżki Kosmicznego Grzyba.

 

Starzy przyjaciele… i starzy znajomi

Piotr: Stwierdzenie, że Michael trafiła do piekła, byłoby chyba sporym niedopowiedzeniem. Po tym odcinku zaczynam myśleć, że sposobem scenarzystów na przekonanie widzów do jej postaci od początku było zrzucanie na jej barki każdej możliwej katastrofy i pokazywanie, jak sobie z tym radzi. Dowodzi lustrzaną wersją okrętu, który zawsze miał być jej, ma pod sobą ludzi, za których śmierć nadal się obwinia, a którzy tylko czekają, aż okaże słabość i popełni błąd; jedyna osoba, której zdecydowała się w pełni zaufać, okazała się być częścią szpiegowskiej intrygi i próbowała ją zabić, a na koniec spotyka swoją mentorkę w najgorszej możliwej wersji. Ileż można?

Finka: To pytanie “ileż można” zadałam sobie właśnie w tym momencie, gdy odcinek się skończył. Poczułam, że większego ładunku bez zapauzowania po prostu nie zniosę. Czasem mam wrażenie, że scenarzyści mają jakiś kripi wgląd w mój mózg.

fluor: To naprawdę wiele i pokazuje pewną zmianę w podejściu do tego, jak ma wyglądać ten nowy Star Trek. W klasycznych wciąż moglibyśmy mieć te wszystkie wydarzenia, ale wątki zostałyby rozdzielone sprawiedliwiej pomiędzy Lorkę, Saru, Stametsa, Tilly. Być może nawet Airiam, Keyla lub inne postaci z mostka dostałyby jakiś development.
Tu zaś wszystkie linie fabularne oplatają Michael Burnham niczym pajęczyna.

Kasia: W trakcie emisji Discovery udało mi się polubić Michael jeszcze bardziej niż na początku, zwłaszcza po “Dance with me for Science”. Wiadomo, pierwsze wrażenie potrafi zmylić, a w jej przypadku nie zapowiadało tego, do czego jest zdolna. Jej postać pnie się do góry, by ciągle być spychaną w dół. Bądźmy szczerzy, tańczyła z diabłem przy świetle księżyca. Jej serce było wielokrotnie łamane. A jednak cały czas stoi prosto i czeka na to, co los jeszcze rzuci jej w twarz. Myślała, że buntem przegrała życie. Chyba nikt tak bardzo nie mylił się w tym serialu jak ona. 😉
A co do starych znajomych - omijamy ciągle wątek Tylera. Nawet nie wiem, od czego zacząć, bo tyle się wydarzyło. Tyle emocji, tyle gniewu, tyle… No właśnie czego? Ujęcia były dobre, sceny przemyślane, a jednak czegoś mi w tym wszystkim brakuje.

Piotr: A ja niestety ciągle z Michael mam kłopot, bo jednak współczucie czy nawet podziw dla kogoś, kto mimo przeciwności brnie dalej i robi to, co trzeba, nie ma wiele wspólnego z lubieniem. By poczuć sympatię do ekranowej postaci, potrzebuję w niej widzieć więcej niż zmaganie się z kłodami rzucanymi jej pod nogi przez scenarzystów. Michael od początku jest postacią, która reaguje i dostosowuje się do zaistniałej sytuacji. I prawdę mówiąc, robi to bardzo dobrze. Ale ktoś, kto ciągle musi odnajdywać siebie w nowych sytuacjach, to ktoś, kto nie ma czasu być sobą. A widz powinien mieć chwilę oddechu, by zobaczyć, z kim ma do czynienia. Ja wiem, kim jest Stamets. Wiedziałem to, gdy tańczył z Michael, czyli w kolejnej sytuacji, w której ona musiała się odnaleźć, coś zrozumieć - on wtedy był sobą. Wiedziałem też, kim jest Tilly. Każda jej niezręczna interakcja z Michael to było zderzenie kogoś, kto wie, kim jest, z kimś, kto napotkał nową sytuację. Michael to postać, która ciągle gdzieś dąży, musi godzić swoje dwie natury, czegoś się uczyć. A ponieważ Discovery to serial, który nie daje głównej bohaterce wielu chwil wytchnienia, to trudno jest ocenić, jakie efekty daje to, co ją spotyka. Jej losy są ciekawe. Jest wytrwała i twarda, co cenię. Ale gdy zadaję sobie pytanie, z którą z pierwszoplanowych postaci najłatwiej byłoby mi się rozstać, to odpowiedź jest oczywista.
A Tyler… A raczej Voq, bo okazało się, że prawdziwego Tylera prawdopodobnie już od dawna nie ma. To właśnie czyni te retrospekcje jeszcze bardziej makabrycznymi. Oglądamy w nich ostatnie chwile Tylera, gdy Klingoni wykorzystują go do zmiany Voqa w człowieka. Trzeba przyznać, że przy tym sceny tortur Picarda przez Kardasjan są jak wspomnienia z wczasów na Risie. Trudno zrozumieć, jak osobowość Tylera też przenieśli, ale to po prostu jedna z tych rzeczy w sci-fi, które trzeba uznać za prawdziwe dla dobra historii.
Nie mam większych problemów z tym wątkiem, mimo że był przewidywalny do bólu. W sumie nadal jest. Jestem całkowicie pewien, że następne, co zobaczymy, to osobowość Tylera walczącą z Voqiem. Ale jest w tym mnóstwo fajnych scen i dużo emocji. Od traumy Tylera, przez spotkania z L’Rell, stopniowe przebudzanie się Voqa, aż do finału na planecie i w kajucie Michael. Mnie to dało sporo satysfakcji.

Finka: Chyba jestem jakaś serialowo tępa, ale ja bym się nigdy nie domyśliła, że Tyler to Voq. Niestety, pewien ktoś (dzięki Ausir, dzięki) zepsuł mi tę niespodziewankę, sprzedając mi po bodajże drugim czy trzecim odcinku fanowską teorię, która okazała się być totalnie prawdą… A mimo to oglądałam, zapominając o oddychaniu. Te flashbacki były świetnie nakręcone, a moment, w którym Tyler odzyskuje w sobie Voqa, był też aktorsko znakomity.
Przyznam jeszcze, że mam inne odczucia do Burnham. Mam wrażenie, że udało nam się ją bardzo dobrze poznać, ponieważ jest postacią, która jest szczera - co uwielbiam. Ja wiem, że ludzie tak z natury wiele rzeczy o sobie ukrywają, ale w serialach jest to dla mnie zwykle męczące i nieprzekonujące, gdy nagle ktoś wywala komuś innemu swoje najskrytsze sekrety w jednej scenie. Najskrytszy sekret Burnham poznaliśmy kilka odcinków temu, a teraz widzimy postać, która jest w moim odczuciu spójna, jasna i, pozwolę sobie użyć angielskiego słowa, relatable. W tym kontekście przypomniał mi się odcinek z Saru na tej planecie drzew - z perspektywy jego tzw. backstory wydaje mi się kiczowy w przestawieniu i na siłę, w przeciwieństwie do backstory Burnham i przedstawienia tejże backstory.

Kapitan Killy i Kapitan Saru

Piotr: Pierwsze sceny przyniosły podejrzenia, że to Stamets zabił doktora. Bardzo nie lubię, gdy tego typu zagadki w serialach się ciągną przez kilka odcinków. Owszem, można na tym zbudować niezłą intrygę, ale zwykle irytuje mnie, gdy “ten zły” knuje u boku nieświadomych niczego bohaterów przez nie wiadomo jak długi czas. Wiedząc, że Tyler jest na pokładzie Shenzhou, obawiałem się, że odkrycie prawdy trochę potrwa. Na szczęście tak nie było, ale do końca nie było pewne, czy na Discovery wszystko wiedzą.

fluor: Dobrze, że nie odwracali za bardzo uwagi widza od tego, co się dzieje na ISS Shenzhou. Jeżeli chcą budować emocjonalny thriller i podkreślać dylematy bohaterów, to poboczny wątek śledztwa albo pościgu za mordercą na Discovery sabotowałby te wysiłki.

Kasia: Ale czy wy jesteście totalnie przekonani odnośnie do tego, co się wydarzyło potem? Tilly mówi, że ona jest teraz najbardziej wykwalifikowana, Saru się zgadza i bam, zabijamy drugiego członka załogi. Tak bez lekarza. Wiem, do czego dążyli twórcy, ogólna dynamika na piątkę, ale znowu niedoróbki i “nierozsądki” mnie rażą.

Piotr: Rozumiem, o czym mówisz, ale gdy przeanalizować sytuację, to te niedorzeczności nie są takie wielkie. Problem bierze się chyba głównie z tego, jak trudno ocenić, ile czasu mija pomiędzy kolejnymi wydarzeniami. Ukazanie upływu czasu w serialu to coś, z czym twórcy niezbyt dobrze sobie radzą. A może to ja tego nie widzę. Na Discovery wygląda to, jakby sceny rozdzielały najwyżej minuty, na Shenzhou można założyć upływ godzin, nawet dni.
Zawsze napęd zarodnikowy był priorytetem z powodu wojny. Dowódca Discovery, niezależnie czy był nim Lorca czy Saru, dopuszczał się łamania zasad moralnych, by osiągnąć cel misji i zapewnić bezpieczeństwo okrętu. Najpierw był niesporczak, potem skoki Stametsa. Teraz mamy to samo, a decyzje są o tyle łatwiejsze, że medycyna nie jest w stanie pomóc Stametsowi, którego stan się pogarsza. Wiemy, że poza Michael to właśnie Tilly z nim pracowała przy zarodnikach, więc prawdą jest, że jeśli ktoś może pomóc, to ona. Wszystko jest ułożone tak, jak trzeba, tylko wygląda jakoś tak… zrobione na szybko.

Finka: Mnie się ten wątek Stametsa bardzo podoba; to była też wspaniałą okazja, aby pokazać, że udawanie Killy dobrze robi Tilly. Moment, gdy z ogromną stanowczością przekonuje Saru, aby jej powierzyć Stametsa, był naprawdę mocny (ale Tilly nie byłaby sobą, gdyby nie dodała niepewnego “Proszę?...” na koniec ^^). Podoba mi się, że płacze, gdy Stamets wydaje się był umarnąć. Tilly to mój najulubieńszy podmuch przyziemności, szczerości i realności w DSC.

Piotr: Od początku mamy podobne odczucia co do Tilly. Fajnie widzieć, że jej postać nie stoi w miejscu. Nie tylko stanowczo mówiła o swoich kwalifikacjach, jeszcze poprosiła o skierowanie jej na kurs dowodzenia. Bo Tilly będzie kapitanem. Okrętu klasy Constitution, tak obstawiam. 😉

Kasia: Jej kwalifikacje są wysokie, ale na pewno nie takie, by wykluczyć obecność zespołu medycznego na miejscu, łącznie z lekarzem prowadzącym, który monitorowałby stan zdrowia członka załogi podczas sporowych eskperymentów. A już na pewno nie powierzyłabym Tilly podjęcia decyzji dot. życia i śmierci. Mykologia nie uprawnia cię do praktykowania medycyny, nawet jeśli pacjent jest już półgrzybem. Nie i koniec.
Co do samej postaci, to potrzebowałam sporo czasu by do niej przywyknąć. Niektórych, jak widać w naszych rozmowach, kupiła od razu, a ja się ciągle zastanawiałam, po co ona tam jest i jak się w ogóle dostała na okręt o takim przeznaczeniu. Jej wady, brak opanowania i wyczucia. Coś mi tu nie grało. Pomijając fakt społecznego komentarza, jaki Star Trek miał zwykle stanowić, to jednak powoli udało się scenarzystom pokazać jej znaczenie dla fabuły, dla rozwoju napędu oraz, w przypadku Wiedźmy z Wurna Minor, jak szybko potrafi się opanować i stanąć na wysokości zadania, gdy sytuacja tego wymaga. Kudos, Captain Killy. Kudos.