Pierwsze wrażenia

fluor: Przyznam, że tego się nie spodziewałem. Po przyjemnie odmiennym psychologicznym odcinku i kąpieli w mirrorowym mroku, wątki drugiej połowy pierwszego sezonu spotykają się w kulminacji i rozwiązaniu – tak prostym, przewidywalnym i banalnym, że aż trudno mi w to uwierzyć.
Bijatyka, strzelanina, czemu nie? Ale chciałbym widzieć jakąś logikę działania, uwierzyć, że żołnierze Lorki czy imperatorki w rzeczywistości chociaż trochę znają się na swoim fachu. Niestety gdzieś pomiędzy scenami znika ta wielkość pałacowego okrętu i batalionów wojska na służbie Imperium, w zasadzie widzimy dwa pokoje i korytarz, a w akcji co najwyżej kilku walczących na raz.
Nie mówię, że wszystko było źle, znajdzie się parę jasnych punktów odcinka, ale dla mnie twórcy pokazali, że nie potrafią zrobić finału wieloodcinkowca z odpowiednim rozmachem w stylu Gwiezdnych Wojen. Tak, pomimo technobełkotu, to właśnie taka inspiracja – plan na pokonanie złych to było typowe: zdejmij osłonę, strzel torpedę w środek i uciekaj. Wciąż nie byłoby tak źle, gdyby dało się odczuć trochę epickości.

kotek: Plan typowy i skutecznie powielany w każdym szanującym się serialu scifi od 1977 roku (premiera "SW: A New Hope"). Mnie aż tak bardzo nie mierziła jego płytkość. Podobały mi się ujęcia, zwłaszcza sceny walki w ciasnym korytarzu filmowane również z góry. Czyżby kolejna inspiracja, tym razem "Equilibrium"? Fakt, brakowało im rozmachu. Czyżby budżet się skurczył pod koniec sezonu? Może twórcy chcieli uzyskać więcej autentyzmu? W przestrzeni kosmicznej trudno o wielkie, batalistyczne sceny wewnątrz statku kosmicznego, gdzie każdy centymetr powinien być zaplanowany ściśle użytkowo, a ogromne sale istnieją tylko jako fanaberia imperatora.

Kasia: Tak samo jak po “Ostatnim Jedi” tak i tutaj miałam dwie fale doznań. Pierwsze, to “wow, kulminacja, strzelają, intrygi pałacowe, mordunki, miecze, lubię to”, a potem na napisach końcowych “Co ja właściwie obejrzałam i dlaczego?”.
To było zbyt… oczywiste i proste (ST, nie SW). Jakbym oglądała program na “Discovery” (See what I did there?) gdzie z 50 minut emisji 20 to powtarzanie tego co było przed reklamą. Czuję, że twórcy potraktowali nas jak idiotów, którzy nie potrafią zrozumieć subtelniejszej intrygi. A to co jest “subtelne” wyjaśniają w “After Trek”, żeby widz nie miał wątpliwości.
Właściwie wszystko co się rozegrało na pokładzie Charona można było w tym samym czasie zrobić subtelniej z większą dawką napięcia, z ciekawie rozwijającą się historią. Ja wiem, że najprostsze rozwiązania są najlepsze, ale wyszło to co najmniej nienaturalnie.

Wylorcowany Lorca

Piotr: Dobrze napisany i zagrany czarny charakter to nie jest może rzadkie zjawisko w Star Treku, ale miło było myśleć, że grono takich postaci jak Khan, Chang, Dukat, Winn, Moset czy Ransom powiększy się o kogoś nowego. Po finale historii Lorki mam jednak wątpliwości czy tak można powiedzieć. Mam uczucie jakby ten balon napięcia, knucia i intrygi, który twórcy stopniowo pompowali - i robili to z całkiem fajnym efektem - na koniec zamiast efektownie wybuchnąć, przedziurawił się i wypuścił powietrze z mało eleganckim odgłosem. Lorca dotąd był kimś intrygującym, kto ma mniej lub bardziej improwizowany plan, kto musiał wykazać się sporym sprytem i umiejętnością szybkiego dostosowywania się do zaskakujących sytuacji. Udawanie cenionego kapitana z wszechświata, do którego trafił przypadkiem, wymaga pewnych unikalnych talentów. I te talenty widywaliśmy we wcześniejszych odcinkach. Nic z tego tutaj się nie pojawiło. Na koniec widzimy Lorkę jako mało rozgarniętego złoczyńcę, który wierzy, że kieruje nim los i ma obsesję na punkcie Michael. Duże rozczarowanie. Jedno z kilku w tym odcinku.


kotek: Mnie jego obsesja na punkcie Michael zaintrygowała. Nie mogę zrozumieć tylko dlaczego przez cały sezon traktował ją jak powietrze i nagle objawienie: “Michael Burnham is not to be touched!” i chyba najbardziej spektakularne “don’t make me have to kill you”. Nie mam pojęcia co między tą dwójką zaszło (a chętnie bym się tego dowiedziała!) ale dla mnie to “uczucie” jest zupełnie nieautentyczne. Nawet jeśli przyjmiemy, że obojętność Lorci wobec Michael w naszym uniwersum wynikała z głębokiej konspiracji, a po znalezieniu się w pałacu poczuł się pewnie i mógł sobie pozwolić na wyrażanie uczuć, w dalszym ciągu tej sytuacji brakuje autentyzmu i logiki. Kolejny raz Lorca stawia na szali swoich ludzi i powodzenie misji dla zaspokojenia własnych fanaberii, w tym przypadku - oszczędzenia Michael. Siląc się na wyszukiwanie kolejnych inspiracji, czyżby twórcy sięgnęli po klasykę i zaadaptowali "Romea i Julię"?

fluor: Lorca nigdy nie był obojętny wobec Michael. Uratował ją z więzienia w trzecim odcinku, zaintrygował i pokierował tak, żeby dołączyła do załogi (to była jej decyzja, on tylko pomógł). Gdy Michael leciała z Tylerem na misję ratowania Sareka (1x06 "Lethe"), to Lorca wyraźnie nakazał swojemu szefowi ochrony, że ma chronić ją za wszelką cenę. Kapitan miał też poważne wątpliwości przed wysłaniem swojej podopiecznej na klingoński okręt-sarkofag (1x09 "Into the Forest I Go") z sensorami, które miały pomóc przy rozpracowaniu sekretów klingońskiego kamuflażu. Teraz już wiemy dlaczego – uważał to za skrajnie niebezpieczne.

kotek: OK, miłość w czasach wojny z Klingonami jest inna od tej w czasach, kiedy jeszcze nie mamy z nimi kontaktu 😉

Kasia: Ech, od czego by tu zacząć. Może od tego, że jak dla mnie te niuanse, które wychwycił fluor mogłyby dotyczyć naszej protagonistki, gdyby Lorca miał wobec niej jakieś więzi rodzinne (typu "zaginiona córka"), a nie celowo nakierowane na romantyzm. Do tego tak się “trzymał roli”, że nie podjął ŻADNEGO kroku wobec Michael, by ją w sobie rozkochać. Bardzo Ważny Lorca z Mirrorverse nie zrobił NIC by, jak już się znajdzie w domu, mieć ją po swojej stronie. Czego on się spodziewał? Alienował się od załogi i do tego pozwolił, żeby Burnham poszła za Tylerem.  Miał taką szansę przyciągnąć ją do siebie, znając jej skłonności do podążania za autorytetami, a do tego “You have never been in love”. JAK MOŻNA COŚ TAKIEGO PRZEGAPIĆ?
I finał historii… Wyciągnięte łapki w kierunku wybranki i twarz zbitego psa. Jakby Phillipa go nie nadziała na miecz to ja bym to zrobiła za odstawianie miłosnej fuszerki.
Ten wątek mógł być tak dobry, tak przemyślany, pełen niedopowiedzeń…

fluor: “Pamiętniki kapitana Lorki” to dobry temat na fanfika. Wszystkie te historie, kiedy mógł pogadać z Michael, ale tego nie zrobił.

Kasia: Jestem pewna, że to się już gdzieś pisze.

You have failed me for the last time, Gabe.

Imperatorka Georgiou

fluor: Ciężko mi ocenić na ile jest to wina scenariusza, ale imperatorka jawi mi się jako jeden z tragicznie najgorszych władców terrańskiego imperium. Lorca zdecydował się powiedzieć o tym na głos i niestety muszę się z nim zgodzić. Jej zachowanie jest tak dwuznaczne i niejasne, zupełnie jakby znalazła się w tej roli wbrew swojej woli. Po tym jak dostała Lorkę w swoje ręce na samym początku, zamyka go w agonizerze. Nie do końca wiadomo, dlaczego Gabriel ma spędzać tam czas i cierpieć za swoją zdradę. W końcu szybka śmierć to gest łaski – przynajmniej tak jest to przedstawiane.
W ten sam sposób trzymani są w komorach agonii poplecznicy Lorki, którzy rok temu poparli jego bunt. Jak się okazuje, nie są trzymani pod strażą, a wielomiesięczne nieludzkie tortury nie mają w zasadzie żadnego efektu na ich kondycji psycho-fizycznej.
Taktyka walki jest tragiczna, cesarzowa idzie na czele pochodu tak, że w każdym momencie może ją dosięgnąć przypadkowy strzał. Jej ratunkowa komenda “emergency transport” też jest wyjątkowo długa.

kotek: Salwowanie się ucieczką wydaje mi się niehonorowe. Ukrywanie się w jej sanktuarium, gdzie Michael odnajduje ją bez przeszkód, też zbyt mądre nie było. Straciła cenny czas, który powinna wykorzystać na znalezienie szalupy ratunkowej i wejście w warp w kierunku swojej najbliższej bazy. To ona jest przywódcą Terran. Zdobycie pałacu o niczym nie świadczy, a już na pewno nie o wygraniu wojny. Dlaczego więc pozwala oddać się w ręce Lorki? Plan Michael był szalony i niebezpieczny. Próbuję zrozumieć motywację Georgiou i jej emocje, przychodzi mi to z trudem. Dlaczego pomaga Michael? Dlaczego jej zaufała, skoro tyle razy podkreśla “You are not my Michael”.
Osobną kwestią będzie jej rola w naszym uniwersum. Obstawiam, że przyrządzi smakowitą potrawkę z jednego z ostatnich kapitanów Gwiezdnej Floty.

fluor: Imperium Terrańskie jest większą fasadą niż Federacja, bo jak się okazuje obok pałacowego ISS Charona nie ma żadnych okrętów eskorty. Po przejęciu kontroli przez Lorkę, imperatorka ma tylko jedno wyjście – może zginąć, zadając jak najwięcej szkód.
W swoim azylu siedzi przy stole i analizuje, co jej zostało. Ma przed sobą plakietkę, która należała do jej Michael, utraconej córki.

Landry

Piotr: A zauważyliście, że pojawiła się mirrorowa komandor Landry? Nie? Oczywiście, że nie. Bo była dokładnie taka, jak w naszym wszechświecie. Cóż za zmarnowana okazja. Po trzecim i czwartym epizodzie podejrzewałem, nie ja jeden zresztą, że tak jak Lorca, Landry, którą poznaliśmy, była wersją z lustra. I mam wrażenie, że taki był plan. Nie była typowym oficerem Gwiezdnej Floty, jej zachowanie i skrawki relacji z Lorcą, jakie widzieliśmy, pasowały idealnie do Imperium Terran. Tylko ktoś pod koniec kręcenia sezonu powiedział: “Nie mamy już na to czasu, zapomnijmy o tym, i tak musimy zamknąć kilka wątków w finale”. Ile by to ciekawych wątków mogło przynieść.

fluor: Moim zdaniem mirrorowa Landry była znacznie bardziej miła niż jej odpowiednik. Oczywiście poza tą jedną sceną, w której morduje Stametsa. Pierwsza Landry wsławiła się tekstami o karmieniu zwierząt i porównywaniu więźniów, znajdujących się pod jej kuratelą, do śmieci.

Kasia: Piotr, nie zgodzę się, że była dokładnie taka jak po stronie Federacji. Była nijaka. Można zwalać na czas spędzony w agonizerze, albo można uznać że jej wprowadzenie to tylko mrugnięcie okiem do widza i nic więcej, bo ta kreacja (czy też jej brak) to kolejny efekt przedłożenia strzelania się nad fabułę.

Najlepsza scena odcinka

kotek: Może pominę wszystkie wyznania miłości Lorki i skupię się na powrocie do domu, uświadomieniu sobie, że wojna się skończyła, a Gwiezdna Flota przestała istnieć. Miny członków załogi mówią wszystko.

fluor: Myślę, że Mirror Stamets i jego reakcje na historię Lorki to najciekawszy moment odcinka, dodający też trochę humoru. Podobała mi się też przemiana Saru w pełnowymiarowego kapitana i jego narada z załogą, natomiast wciąż pozostaje niedosyt. Zbyt duży akcent położono moim zdaniem na strzelaninę i bijatyki, a za mało na Discovery i to jak załoga zaczyna działać razem.

kotek: Mnie akurat moment kiedy Saru zaczął być kapitanem niespecjalnie przypadł do gustu. “I do not accept no-win scenario” było żywcem wyjęte z korpo-pogadanek.

Kasia: Chyba faktycznie ostatnie sceny poza Mirror Universe. Nie wiem tylko czy dlatego, bo byłe dobre, czy dlatego że wyjęto nas z tej “poor excuse of a one-sided love story” na pokładzie Charona.

fluor: Kapitan Kirk też nie wierzył w no-win scenario. Myślę, że to miało być bezpośrednie nawiązanie do legendarnego kapitana Gwiezdnej Floty, mające pokazać widzom, że Saru staje się samodzielnym i dojrzałym dowódcą.

Kasia: Solidne pięć minut Kapitana Saru.