Forum › Fantastyka › Inne sci-fi i pozostałe gatunki › Pohl, Fryderyk
Było o nim?
Czytam właśnie Geteway Brama do Gwiazd.
Człowiek Plus był ciekawy. Recka wkrótce.
Wspominałem o nim parę razy, głównie jeszcze na Phoenixie:
http://www.startrek.pl/forum/index.php?phrase=Pohl&searchType=0&where=0&posterName=Q__&action=search&searchGo=1
http://trek.pl/forum/topic/jacek-dukaj/#post-244198
Ale zasadniczo od niechcenia, choć chwaląc. A w istocie zasługuje na więcej uwagi, bo - przynajmniej w swoich najlepszych dokonaniach - wybitny. Zwą go amerykańskim Lemem, co jednak na wyrost, ale do ścisłej tamtejszej czołówki należy (swojego kumpla, Asimova, np. zjadając na śniadanie). "Gateway...", "Człowiek plus", "Dzień milionowy" (będę uparcie przypominał o tym opowiadaniu) - wszystko to perełki.
Niech ma zatem wątek o sobie. Lem o nim pisał?
Gateway postrzegam przez pryzmat chłamu którym zostaliśmy zasypani przez te wszystkie lata. Czy grafomany od Another Life nie mogły się na tym wzorować?
Ale ad rem:
1. Nie ma wampirów w kosmosie i w czaszkach złom nie grzechocze.
2. Autor stara się przedstawić kompletną i spójną wersję świata przedstawionego. Co teraz jest rzadkością.
3. Jest seks i romans, Horubała będzie zadowolony.
4. Ciężko nie walić spoilerami ale:
Sama koncepcja resztek obcej cywilizacji z których możemy korzystać ale ich nie rozumiemy jest ciekawa. Dodatkowo eksploracji dokonują jakieś ignoranty za pieniądze. U nas by byli profesorowie, akademicy by byli. Dysertacje, konferencje naukowe a tam pełna komercha. Inne spojrzenie.
5. Nie wiem czy gościu ogarniał że możemy przyswajać białka, cukry, węglowodany witaminy i inne badziewie organiczne a przekształcanie ropy czy komety w odpowiednie związki to skomplikowana sprawa. Ale niech ma.
Jestem po pierwszym tomie dopiero i tu jest problem Pohla podstawowy, ze następne pozycje cyklu są już słabsze. Czy na pewno ogarnął problematykę zachowania w pobliżu czarnej dziury? Promieniowanie i grawitacja? Przez pół miliona lat położenie obiektów w kosmosie zmieni się więc trafienie jest obarczone błędem pewnym. To się może wyjaśnić.
Premiera to rok 1977 i trzyma się to dobrze, jak już pisałem w porównaniu z badziewiem którym jesteśmy zasypywani teraz jest OK.
Lem o nim pisał?
Tak, acz o jego starociach, słabszych niż utwory, o których wspominamy (ale miejscami prognostycznie dość aktualnych). Zacytuję z "Fantastyki i futurologii":
"W tematyce robotowo–androidycznej znów spotykamy się ze zjawiskiem dla Science–Fiction typowym: nazwałbym je dominowaniem gospodarki ekstensywnej nad intensywną. Gdy działającymi postaciami utworu są ludzie, jakoś — jeśli tylko pisarz nie nazbyt przeszkadza — można sobie w końcu dośpiewać rozliczne ich cechy. Ale kiedy okazują się robotami, jesteśmy już zdani na informację, jakiej nam tekst dostarczy. Otóż ilość historii o robotach i androidach jest ogromna; jednakowoż osobliwości ich życia psychicznego pozostają tajemnicą. Po czym bowiem poznaje się w fantastyce androida? Po tym, że gdy mu palec utną, krew nie płynie, a zamiast kości i mięśni widać nylonowe ścięgna i teflonowe troczki stawowe. Psychicznie android od człowieka nie różni się niczym, do tego stopnia, iż sam może nawet nie wiedzieć o tym, że nie jest człowiekiem (jak np. narrator w Tunnel Under the World F. Pohla, który nie ma pojęcia, że jest kilkucalowym stworzonkiem, żyjącym w mieście z domków o lalkowych proporcjach, zbudowanym na laboratoryjnym stole dla badania skuteczności kampanii reklamowych)."
"Zresztą koszmar rozpanoszonej reklamy jest tematem niemałej ilości utworów (do nich należy też Tunnel Under the World F. Pohla)."
"W Science Fiction można rozróżniać przy tym szereg rozmaitych rodzajów piekła społecznego. Odmianą jak gdyby najniewinniejszą, ale tylko przez formę prezentacji, okazuje się „inferno komiczne”, w rodzaju „utopii tranajskiej”, lub inne humorystyczne i groteskowe postaci państw (jakie maluje np. The Midas Plague albo The Space Merchants — obie pozycje pióra F. Pohla i C. Kornblutha)."
"The Midas Plague F. Pohla to powieść już nie aż tak „starożytna” w Science Fiction, jak wspominane wyżej dzieła Heinleina, lecz jednak dość wiekowa — liczy sobie kilkanaście lat, a to w fantastyce nieraz sporo. Przyszłe Stany Zjednoczone toną w nadmiarach dóbr. Ponieważ monstrualna jest produkcja, pierwszy obowiązek obywatelski stanowi konsumpcja odpowiednio wytężona. Wybiera się też jako społecznie zasłużonego — Konsumenta Roku, który zjadł, wypił, sfatygował, zużył możliwie najwięcej najróżniejszych wytworów. Trzeba ucztować jak Lukullus, używać automatów gimnastycznych jak olimpijczyk, otaczać się tłumami sług–robotów; dobre maniery wykazuje ten. kto w restauracji pozwala płacić za siebie, a być nędzarzem to znaczy — być zmuszonym do konsumowania więcej od sąsiadów. Odpowiednie instancje kontrolują jakość konsumpcji i nie przepuszczają żadnego wymigiwania się; korzystać należy ze wszystkich udogodnień cywilizacyjnych, więc bohater, gdy udaje się na seans terapii psychoanalitycznej, poddany jest zabiegom przez „czterech freudystów, dwu reichistów, dwu jungowców, jednego gestaltystę, jednego psychoszokowca oraz starego, milczącego sulliwanitę”.
Groteskowość przesady czyni wydarzenia powieści — farsowymi; fantastyczna farsa to ma do siebie, że zwykle — jako Science Fiction — nie ma wymowy krytyki socjalnej czy politycznej systemu; wszelki pokaz tonie bowiem w oparach humorystycznie, z dezynwolturą traktowanego absurdu. Zresztą i w Tunnel Under the World pokazał Pohl reklamę jako molocha, dla którego wszystkie środki są dobre, jeśli zwiększają popyt i umożliwiają przez to korzystną sprzedaż produktu. Ten temat — reklamy, wszystkimi możliwymi technikami atakującej i osaczającej jednostkę, wygrywa Science Fiction w rozmaitych właśnie tonacjach, od groteskowej po skrajnie ponurą. Lecz wówczas idzie zwykle o „jednoparametryczne” prognozy — pewnego wycinka życia — które tu nas mniej zajmują.
Także problemom reklamy — ale już „uniwersalistycznie” rozpanoszonej — poświęcona jest powieść tegoż Pohla, napisana przy współudziale C. Kornblutha — The Space Merchants. Mamy przed sobą Amerykę nadmiaru współistniejącego z niedoborami. Je się sztuczne hamburgery z soi, pije się syntetyczną kawę i inne chemicznie wytwarzane odżywki, dla braku benzyny jeździ się cadillacami na rowerowe pedały, lecz istnieją luksusy, o które łatwiej niż o podstawowe środki utrzymania. Ludzie gnieżdżą się w ciasnocie — klatki schodowe drapaczy na noc zamienia się w klitki mieszkalne, opuszczając serie prowizorycznych ścianek, rano się je podnosi i wszyscy spieszą do pracy. Między potężnymi koncernami toczą się prawdziwe, krwawe bitwy (do dziś zostały plamy krwi na schodach centralnej administracji poczty, pamiątka po bitwie, jaką wydała Western Union, walcząc o wyłączność używania kurierów — American Railway Express). W tej Ameryce o 800000000 obywateli bohater, M.Courtenay, jest jednym z kierowników potężnej reklamowej korporacji i ma „sprzedać” społeczeństwu projekt kolonizacji Wenery, która naprawdę jest jednym bagnem i pustynią, lecz reklama przyda jej uwodzicielskich cech, aby można było skutecznie rekrutować kandydatów na kolonistów. Rolę podziemnej opozycji, zwalczającej establishment, pełnią Consies, szczuci i więzieni konserwatyści, organizacja tajna, ponieważ nielegalna, mająca swych członków nawet w policji, posługująca się techniką „sekretnych znaków rozpoznawczych”. W świecie tej Ameryki prezydent jest pozbawionym realnej władzy figurantem; życzliwi mówią za jego plecami: „Na co mu zeszło”; senat składa się z senatorów wytypowanych przez największe korporacje, podległe tylko zwyczajowym prawom jako „kodeksowi komercjalnej etyki”, zgodnie z którym dozwolone są zamachy mordercze, o ile poprzedzą je odpowiednie powiadomienia (oczywiście w praktyce nikogo się nie ostrzega). W owej potężnej Ameryce, która chce już kolonizować Wenus, szczęśliwy jest ten, kto ma babcię hodującą w ogródku na dachu drapacza chmur grządkę prawdziwej kawy; powietrze miejskie tak jest pełne brudu i kurzu, że trzeba, wychodząc na ulicę, przywdziewać odpowiednią maseczkę.
Dodajmy — przypominając sobie o obowiązku recenzentów literackich — że powieść nie jest mimo pozorów — satyrą polityczną, a to ponieważ z nazwanych szczegółów jest zbudowane tylko tło dla akcji sensacyjno—awanturniczej. Mitchell Courtenay, szef reklamy Fowler Schocken Corporation, staje się, po mianowaniu go zwierzchnikiem nazwanej kampanii reklamowej, obiektem ataków konkurencji (symulując nieszczęśliwy wypadek, rzucają nań ładunki z helikoptera na lotnisku, porywają go na Antarktydzie, umieszczają w obozie pracy, który jest „fabryką” pewnej korporacji, a gdy udaje mu się umknąć dzięki pomocy Consies, bo wchodzi do ich organizacji, wpada w ręce głównego przeciwnika Fowlera; blada psychopatka na usługach owego konkurenta grozi mu torturami, jeśli nie zdradzi sekretów swego przedsiębiorstwa, Courtenay dusi ją, ucieka na Księżyc, ukrywa się tam, jego sekretarka ginie od otrucia, gonią go — itp.). W aferę tę wplątane są nadto inne osoby — więc pilot pierwszej kosmicznej rakiety — karzełek (wybrano go, by oszczędzić na wadze żywności i tlenu), żona Courtenaya, która kocha go, lecz jako Consie z przekonania nie chce żyć z człowiekiem będącym jednym z filarów porządku panującego — itd. Jest rzeczą zrozumiałą, że osoby, które gonią i na przemian są gonione, które strzelają, kiedy się do nich strzela, które do tajnych organizacji politycznych przystępują mając nóż na karku, wiec takie, co wszystko to czynią w najwyższym pośpiechu, nie mogą mieć czasu na jakąkolwiek refleksję; tak wiec wszelka wymowa głębsza zostaje utworowi odjęta. Pozostaje tylko dramaturgicznie i dynamicznie sprawna awantura. Niemniej, jeśli nawet literacko odwartościowana, powieść jest nie bez wartości dla namysłu prognostycznego.
Ameryka teraźniejszości przedstawia się pod wieloma względami całkiem inaczej niż ta z The Space Merchanls. Władza prezydencka nie tylko w niej nie osłabła — jak to przewidywali autorzy niemal dwadzieścia lat temu — lecz na odwrót — właśnie się spotęgowała jeszcze, ingerencja państwa w ekonomikę nie zmalała, nie doszło tedy do zanarchizowania międzykorporacyjnych stosunków, lecz, znów odwrotnie, państwo, stosując Keynesowskie wskazania, kontrolę swoją nad ekonomiką powiększyło, a także armia, w powieści nieobecna, w rzeczywistości gra centralną rolę na arenie tak wewnętrznopolitycznej, jak i międzynarodowej Stanów — itp. Otóż owo rozejście się trendów — przewidywanych i realnych — nastąpiło dlatego, ponieważ powieść wykreśla a priori z pola uwzględnianych parametrów jeden bardzo istotny, a nawet decydujący o głównym kierunku historycznego rozwoju: przedstawiony jest tutaj świat zamerykanizowany, w którym blok socjalistyczny w ogóle nie istnieje. Jasne jest, że tendencja USA do objęcia roli „żandarma globu”, co tak zaszkodziła „obrazowi Stanów” w ostatnich dekadach, że interwencje zbrojne w Dominikanie czy Wietnamie, że podtrzymywanie skorumpowanych reżymów kolonialnych, że koncentracja władzy w ręku prezydenta, że zatajanie informacji przed środkami masowego przekazu, że instytucjonalizacja nauki i ściąganie europejskich uczonych do USA i wreszcie rozbudowa aparatu militarnego oraz częściowa militaryzacja kosmicznych projektów — że wszystko to są konsekwencje podziału świata, tzn. antagonizmu, w którym, będąc stroną, Ameryka usiłuje zostać — silą dominującą.
Kiedy Courtenay, bohater powieści Pohla i Kornblutha, uchodzi cało z zamachu wyborowych strzelców i alarmuje policję, ta, dowiedziawszy się, z kim rzecz, odmawia interwencji: już nie śmie się wtrącać w zbrojne konflikty potężnych korporacji. Takie słabnięcie aparatu władzy porządkowoadministracyjnej oraz politycznej jako straży konstytucji mogłoby postępować daleko, gdyby USA stanowiły jedyną i wyłączną potęgę ziemską. W tym to sensie programy melioracji społecznej, w rodzaju planu „Great Society” administracji Johnsonowskiej, usiłowanie wyjścia z rasowego impasu oraz innych dramatycznych sprzeczności właściwych Stanom Zjednoczonym (bez względu na to, czy są wykonalne, czy nie), wszystkie one razem — jako koncepcje popularne a przechwytywane przez każdorazową administrację — są współwarunkowane przez fakt podziału świata, przez obecność w nim państw socjalistycznych, przez próby eksportu w trzeci świat — modelu „american way of life”, który powinien być jakoś atrakcyjny, skoro w oku trzecich państw istnieje alternatywa jako model socjalistyczny. A więc istnieniu przeciwwagi na arenie międzynarodowej zawdzięczają USA supremację aparatu państwowego nad wielkimi odłamami ekonomiki kapitalistycznej, która pod nieobecność takiego zewnętrznego ciśnienia mogłaby w samej rzeczy wykazać odśrodkowe tendencje, jakie obrazuje The Space Merchants. Ale tak samo alternatywny kierunek rozwoju, jaki Heinlein sugerował pod postacią powstania wstecznej dyktatury religijnego typu, zamrażającej badania naukowe razem z postępem technicznym, nie jest do urzeczywistnienia — ze względu na zewnętrzną sytuację Stanów, na to środowisko, w jakim przychodzi im istnieć. Mamy tu do czynienia z efektami wewnętrznopaństwowymi tego, co by nazwać można „ekologią polityczną” w obrębie świata złożonego z państw silnie sprzężonych zależnościami, wyznaczającymi ich stany w sposób wynikający z sytuacji „zwarcia”. Gdyż podobne do „zwarcia” (rozumianego jako „clinch” w boksie, gdy zawodnicy przestają walczyć, ponieważ sczepili się ze sobą) są te relacje międzypaństwowe: a nieuwzględnienie ich sfalsyfikowało prognozy obu rodzajów, jakieśmy wymienili. Jakkolwiek jednak są fałszywe względem warunków realnych, nie wyglądają na fantastyczne o tyle, że przy innych warunkach mogłyby się realizować."
Gateway co prawda czytałem dawno, ale ciekawa pozycja.
Wracając jeszcze do:
U nas by byli profesorowie, akademicy by byli. Dysertacje, konferencje naukowe a tam pełna komercha. Inne spojrzenie.
Albo i nie. "Piknik..." Strugackich, gdzie - owszem - Instytut był, ale więcej dokonywali komercjusze z półświatka, powstał przecież po naszej stronie kurtyny, i to 5 lat wcześniej...