Forum › Fandom › Sesje RPG, PBF i inne › Star Trek: PBF PL › PBF - Chorąży Winter
Wiedziałem, że trzeba to zrobić szybko. Najgorsze, że nie mogliśmy być pewni czy to zadziała. Nie było tez jednak czasu na testy. Poleciłem operacyjnemu żeby się nie zastanawiał i wystrzelił torpedy. Martwić będziemy się później o ile będzie się jeszcze czym martwić.
Wszystko zadziałało tak jak było zaplanowane. Torpeda wyskoczyła z wyrzutni i na zaprogramowanej odległości eksplodowała. Istota nie wyglądała na pozbawioną przytomności, ale więzy utrzymujące okręt w miejscu nagle znikły. Okręt był wolny..... przynajmniej na razie.
Natychmiast poleciłem oddalić się od istoty. Trzeba było też dowiedzieć się czegoś o tajemniczym zadaniu Betazoidek. Może najlepiej byłoby wyrzucić je za burte, ale przecież trzeba dostarczyć je na miejsce. Niecałe 30 minut później nasi goście byli gotowi do opuszczenia okrętu kiedy znowu zaczęło się dziać coś dziwnego. Moja załoga zaczęła usypiać. Najpierw maszynownia, potem coraz więcej i więcj ludzi padało nieprzytomnie na pokład. Nie mogłem dłużej czekać. Kazałem Betazoidki wsadzić do promu (transporter wciąż nie działał) i pozwolić im odlecieć. Może chociaż to coś zostawi statek w spokoju. Wtedy zaczne martwić się o ich los.
Grupa trzech Betazoidek w eskorcie oficerów szybko podążała do hangaru. Po drodze kilku konwojentów nagle zasnęło. W końcu grupka dotarła do promu.
Prom po minucie był juz na zewnątrz. Zaraz po oddaleniu sie od okrętu skierował się prosto w kierunku planety.
Ty patrzyłeś na ich odlot i słuchałeś raporty o kolejnych "zaśnieciach". Po chwili zauważyłeś że ta dziwna przypadłość coraz wolniej rozprzestrzenia sie po okręcie...
To dało nam chwilę wytchnienia. Chociaż bardzo ciekawym zjawiskiem było to, że kiedy betazoidki oddalały się coraz bardziej od mojego statku wszystko zaczynało wracać do normy. Moja załoga wreszcie mogła się skupić na naprawach. No i na rozwiązaniu zagadki, która nas dotknęła. Kazałem przeszukać dokładnie statek. Może zdołamy dowiedzieć się czegoś więcej a przy okazji może znajdziemy jeszcze kogoś z załogi. Sprzęt ciągle nie działał. Na szczęście nikt w tej chwili nam nie zagrażał. Czułem to z pełną świadomością. Szkoda tylko że tak późno dotarło do mnie że to jeszcze nie koniec. Raporty o zniszc zeniach wbrew temu co myślałem nie były aż tak złe. Istota, która nam zagrażała zaraz po tym jak tylko puściła statek zniknęła mi z umysłu. Nie mam pojęcia czy jeszcze wróci. Na szczęście nie niszczy już niczego na pokłądzie.Pierwszy oficer twierdzi, że za godzinę będziemy mogli ruszyć z miejsca a to już dobra wiadomość
Z kazdą chwilą raportów z napraw było coraz mniej, a to oznaczało że świerza złoga doskonale sobie radzi. Stan morale załogi takze znacznie sie poprawił gdy silniki powróciły do życia.
Teraz pozostało zdecydować co robić. Czy lecieć za Betazoidkami?? Czy też zawiadomić admiralicjei czekać na pomoc. Trudna decyzja, a musiała być podjeta jak najszybciej.
Uznałem, że nie ma chwili do stracenia. Ciekawość oraz możliwe niebezpieczeństwo jakie groziło Betazoidkom sprawiło, że udaliśmy się za nimi. Cichy pomruk silników uspokajał załogę. Teraz kiedy już nic nam nie zagrażało należało postępować szybko i sprawnie. W ciągu paru minut byliśmy gotowi do przechwycenia Betazoidek.
USS Alvarez z poczatku przyspieszał tak jakby z oporami. Gdy dzielił cie jeszcze spory dystans od pormu, ten zaczła sie jażyć intensywnie jasnym światłem. Po chwili efekt sie powiększył trwał tak kilka sekund. Po czym powoli zaczał "gasnąć".
Prom był w tym samym miejscu co wcześniej, nietknięty. Lecz gdy Alvarez wykonał skan, okazało sie ze prom jest całkowicie pusty. Do tego w środku panowała próżnia.
Nie było wyboru. Należało jaknajszybciej przeszukać prom. Po kilku nieudanych próbach pochwyciliśmy go wiążką holowniczą i oficer taktyczny wolno sprowadził jednostke do hangaru.Niestety zaraz po tym jak prom znalazł się na pokładzie funkcje komputera pokładowego zostały zablokowane. Z niewielką ilością energii rezerwowej nie udałoby nam się długo utrzymać statku w jednym kawałku. Rozwiązanie musiało być na pokładzie promu.Dopiero wtedy doceniłem entuzjazm mojego oficera naukowego, który po raz pierwszy od dłuższej chwili zabrał głos.-Nie mam pojęcia co się dzieje, ale wiem że nic złego nam nie grozi -powiedział głośno i stracił przytomność.Po chwili wszyscy prędzej czy później tracili przytomność. Trikorder nie potrafił podać przyczyny. Nie tracąc czasu do stracenia pobiegłem do promu.
Już prawie spiąc dotarłeś do promu. Jak przez mgłe włączyłes automatyczny system lotu. Który to wyprowadził prom poza okret. Tam a odległosci okolo 10 km. zaczęła powracać ci świadomość i pytanie.
- Co dalej zrobić?
Bez specjalnego zastanowienia zaczerpnąłem kilka większych oddechów. Chwilę później przytomność powróciła. Zwróciłem uwagę na leżące wszędzie ciała. Jeden z załogantów wyglądał na martwego. Był cały siny i zimny. Na szczęście nie wszyscy byli w takim stanie. Szybko pobiegłem do ambulatorium.