ORP

Viewing 15 posts - 76 through 90 (of 95 total)
  • Author
    Posts
  • Zarathos
    Participant
    #21676

    Super. Wreszcie cos milego w serii ORP. Czytaj - brak totalnej rozwalki wszystkiego co lata i nie jest made in orp 😀 . Chociaz te dwa galory i keldon to malutka przesada 🙂

    KaThArN
    Participant
    #21680

    Chociaz te dwa galory i keldon to malutka przesada 🙂

    [post="18386"]<{POST_SNAPBACK}>[/post]

    Już się tłumaczę. Pierwszy Galor nie wytrzymał skoncentrowanego ataku z zaskoczenia. Drugi został zniszczony przez połówkę pierwszego - Polacy szczęście mieli. Zaś Keldon.... tutaj nie mam uzasadnienia 😀 Może troszkę mnie poniosło.... Pamiętaj, że to moje w ogóle pierwsze opowiadanie. Nigdy dotąd nic nie napisałem... 😀

    Coen
    Participant
    #21684

    Nie przejmuj się Zarathosem, on kazdą walke którą nie on napisał uważa za przegiętą:)

    Zarathos
    Participant
    #21689

    Coen, nie narazaj sie swojemu kapitanowi 😛 - poza tym jakby ludzie chociaz troche mysleli o taktyce to zniszczenie takiej armady nie byloby niczym zdroznym. ale takie siedzenie i strzelanie i niszczenie jednym lekkim okretem (bo podobno ciezkich orp nie ma) trzech krazownikow jest lekkim przegieciem. Co nie zmienia faktu, ze opowiadanie mi sie podobalo

    Coen
    Participant
    #21698
    Ambassador, Nebula, Galaxy, Vor'Cha, D'Tai, Warbird...tak, faktycznie same lekkie okrety:)

    Arecki
    Participant
    #21755

    Gratulacje :ok: Aż się nie chce wierzyć, że to był debiut. Opowiadanie czytało się nadzwyczaj przyjemnie. Mnie bardzo wciągnęło. Masz talent.Z niecierpliwością czekam na dalsze opowiadania.

    Zeal
    Participant
    #21756

    Coen widzial te opowiadanie jako pierwszy; druga osoba, która je czytała, to zapewne ja... Cóż, mnie się podobało.

    Aha...

    Super. Wreszcie cos milego w serii ORP. Czytaj - brak totalnej rozwalki wszystkiego co lata i nie jest made in orp

    Elveńskie niszczyciele nie były produkowane w ORP, ale łomotu za bardzo nie zbierały jak dotąd...:) Przynajmniej nie totalnego 😛

    KaThArN
    Participant
    #23986

    CYKL: ORP

    TYTUL: Upiory przeszłości...

    AUTOR: Piotr ”KaTHArN” Kępski

    KONTAKT: weber80@interia.pl

    PRAWA WLASNOSCI: TA HISTORIA MOZE BYC ROZPOWSZECHNIANA BEZ ZGODY AUTORA TAK DLUGO, JAK DLUGO NIE WIAZE SIE TO Z UZYSKIWANIEM KORZYSCI MAJATKOWYCH W ZADNEJ FORMIE.


    Copyright/Disclaimer Notice


    Chcę zaznaczyć, że nie jestem właścicielem żadnej rzeczy umieszczonej w tym opowiadaniu, a będącej pod ochrona praw autorskich któregokolwiek ze studiów. Tylko część postaci oraz technologii należą do mnie i biorę za nie pełną odpowiedzialność. Opowiadanie niniejsze zostało stworzone dla rozrywki autora i czytelników i nie ma na celu uzyskania korzyści majątkowych.

    TO STWIERDZENIE MUSI POZOSTAC W NIEZMIENIONEJ FORMIE PODCZAS DYSTRYBUCJI OPOWIADANIA.


    Upiory przeszłości...

    Część 1

    Biegła potykając się przez mroczny zaułek. Ciężki oddech odbijał się echem od pionowych ścian w kolorach ciemnego brązu. Zatrzymała się na chwilkę, by nabrać oddechu. Jej głowa, niczym piłeczka osadzona na sprężynie, gwałtownie odwróciła się do tyłu, nasłuchując.

    "Może już mnie nie ścigają, może ich zgubiłam..." – beznadziejna myśl pojawiła się szybko i równie szybko została wyparta przez odgłos wielu ciężkich, podkutych buciorów walących o bruk.

    Pogoń nie straciła tropu swej zwierzyny. Grupę pościgową prowadził młody Kardazianin. Na pierwszy rzut oka nie odznaczał się on od pozostałych sześciu, jednak z bliska, od razu rzucała się w oczy paskudna blizna, biegnąca niczym głęboki kanion, w poprzek twarzy. Drugą niezwykłą rzeczą, w tej wysokiej postaci były błękitne oczy. Niejednokrotnie ich lodowaty błysk przyprawiał podwładnych o drżenie łydek.

    Poderwała się do dalszego biegu. Wiedziała każdą komórką i nerwem swego ciała, iż musi zebrać wszystkie siły, by uciec pogoni.

    Znała bardzo dokładnie swego prześladowcę, aż zbyt dokładnie... Przez ostatnie pół roku, podczas organizowania siatki agenturalnej i później, gdy ich działalność zaczęła już przynosić owoce, zawsze czuła na plecach oddech tego młodego i zdolnego funkcjonariusza Obsydianowej Kasty, pełniącej funkcję wywiadu i kontrwywiadu. To właśnie jemu podlegał cały personel bezpieczeństwa głównego ośrodka badawczego na Kardaz 1.

    Biegnąc starała się nie wywoływać zbyt dużego hałasu, jednak w pewnym momencie nadepnięty kamień wydał z siebie potępieńczy zgrzyt, po czym rozpadł się w proch pod naciskiem podeszwy. Postać uciekinierki zamarła na mgnienie oka nieruchomo w powietrzu, lecz momentalnie poderwała się do dalszego biegu.

    Młody gilnn Tawak uśmiechnął się pogardliwie.

    "Cóż za amatorka..." – pomyślał, przez ramię zaś rzucił:

    - Chcę ją mieć w celi przed zmrokiem. I lepiej nie sprawcie mi zawodu – dodał.

    Funkcjonariusze ochrony skulili się gwałtownie, jakby spojrzenie błękitnych oczu kładło im na karki ogromny ciężar. Pogardliwy gest młodego oficera podziałał na nich jak smagnięcie bicza – rzucili się z ogromną szybkością w kierunku uliczki, którą niedawno uciekała agentka... Tawak patrzył na ginące w mroku plecy swoich podwładnych, a na ustach trwał pogardliwy uśmiech.

    - Pora na odrobinę rozrywki – mruknął pod nosem sam do siebie z tajemniczym uśmiechem...

    Odwrócił się i wyszeptał coś do komunikatora. Blask pobliskiej lampy padł na metalowe insygnia glinn'a widniejące na kołnierzyku czarnego munduru, rzucając refleksy na ciemne kamienne ściany. Postać nagle rozmyła się i znikła.

    ***

    Obudziła się zlana potem. Płuca z trudem łapały powietrze. Uniosła się na łóżku i wyszeptała:

    - Komputer, światło.

    Kwaterę zalał blask.

    - Przyciemnij.

    Światło przygasło. Rozejrzała się po kwaterze nieprzytomnym wzrokiem. Jej umysł nie obudził się jeszcze całkowicie. Przez głowę przelatywał wartki potok myśli.

    "Dlaczego wciąż śni mi się tamta noc?"

    "Co poszło nie tak?"

    "Kto mi pomógł?"

    Potrząsnęła gwałtownie głową. Na te trzy pytania nie umiała sobie odpowiedzieć. Usiadła na łóżku. To wszystko nie miało sensu. Przez pół roku z trudem organizowała siatkę agenturalną, właściwie nie niepokojona. Potem, gdy siatka zaczęła działać i zdobywać ważne informacje, nagłe odkrycie. To nie mógł być przypadek, ktoś zdradził. Na samą myśl o tym przebiegł ją dreszcz. Gryzło ją to od chwili wyjścia ze szpitala bazy, nie dawało jej spokoju nawet w nocy.

    Wstała i weszła do łazienki. Może zimny prysznic pozwoli jej na zebranie myśli.

    ***

    Myśli przebiegały przez jej umysł w szaleńczym tempie...

    "Jak im uciec? Dokąd biec? Nie znam tej części miasta..."

    Nagle odgłosy pogoni ucichły. Ścigana zatrzymała się prawie zawisając nieruchomo w powietrzu. Po chwili rozległ się śmiech. Pogardliwy, pełen triumfu, pochodzący z wielu gardeł. Napełnił uliczkę dudniącym echem, zdawał się dochodzić z dwóch kierunków...

    Rozejrzała się przerażona...

    "Okrążyli mnie..." - błyskawicznie przemknęło przez zdesperowany umysł.

    Nagle zobaczyła po prawej stronie małą ciemną szczelinę w monolicie ścian. Rzuciła się w jej kierunku. Niepohamowana wola ucieczki dodała jej sił. Po kilkunastu krokach - kiedy minęła zakręt - siły opuściły ją... Przed sobą zobaczyła litą ścianę i zaspawane drzwi. Upadła na kolana...

    "Trudno" - pomyślała - "to koniec..."

    Językiem wyłuskała kapsułkę tkwiąca między zębami... Oficer na szkoleniu zapewniał, że śmierć nadchodzi błyskawicznie - w końcu kapsułka zawierała najbardziej śmiercionośną toksynę pochodzenia roślinnego znaną człowiekowi...

    Zwiększyła nacisk na kruchą powierzchnię kapsułki... Nagle poczuła dziwny bezwład i świat zawirował - upadła na lodowaty bruk.

    Pierwszą myślą, jaka pojawiła się w jej skołowanym umyśle było:

    "Kłamał! Śmierć nie nadchodzi natychmiast..."

    Jednak już po chwili została wyprowadzona z błędu... Padł na nią cień - ktoś pochylił się nad jej ciałem... Poczuła między zębami zimną stal ostrza noża, a potem palce w swoich ustach...

    - Nie udało się szpiegu! - zabrzmiało zdanie pełne triumfu - tak łatwo nie umrzesz. Najpierw nam wszystko wyśpiewasz.

    Podoficer grupy pościgowej uśmiechnął się do Miriell szyderczo, demonstrując wyjętą z jej ust kapsułkę. Po czym wciąż z tym samym zjadliwym uśmiechem wymierzył jej kopniaka w żołądek. Popatrzyła na niego z wściekłością.

    - Grupa pościgowa gotowa do transportu - rzucił w kierunku komunikatora - Mamy naszego ptaszka – dodał, po czym znowu uśmiechnął się do niej.

    Nie zauważyła nogi zmierzającej z ogromną prędkością w kierunku jej głowy. Poczuła tylko obezwładniający ból i straciła przytomność.

    Leżąca kobieta i sześć postaci zamigotało, rozświetlając zaułek, po czym wszyscy rozpłynęli się w powietrzu.

    ***

    Siedziała na ławce otoczona zielenią.

    Kopuła zastępująca dach prezentowała zapierającą dech w piersiach pobliską mgławicę. Olbrzymie skupisko różnych gazów, kawałków rozerwanych potężnymi siłami gwiazd i planet, wisiało na pozór nieruchomo w pustce przestrzeni, rozjaśniając ją blaskiem w promieniu wielu lat świetlnych. Światło w wielu barwach, od jasnej żółci, poprzez odcienie pomarańczu i czerwieni, a na ciemnym fiolecie kończąc, płynęło we wszystkich kierunkach, trafiając także i tu – na promenadę widokową gigantycznej Fortecy.

    Miriell jednak nie zwracała uwagi na mgławicę Feniksa, ani na otaczającą zieleń. Cały czas intensywnie myślała i analizowała swoje ostatnie dni na Kardaz 1. Nie mogła jednak, pomimo olbrzymich starań, odkryć jakiejkolwiek nieprawidłowości. Do tego ten niespodziewany ratunek...

    ***

    Przebudzenie nadeszło dość gwałtownie. Świadomość powróciła natychmiast, gdy jej ciało spotkało się z twardą ścianą. To odprowadzający ją strażnicy przy pomocy kopniaków wepchnęli ją do malutkiej celi. Z trudem usiadła. Bolało ją całe ciało. Liczne sińce zdobiły miejsca trafień podkutych buciorów jej eskorty. Poruszyła głową by rozejrzeć się po swoim małym więzieniu. Syknęła. Obrót głowy spowodował uderzenie hydraulicznej prasy wprost w potylicę. Zalała ją fala nieopisanego bólu...

    - Przynajmniej wiem, że żyję... – wymamrotała pod nosem.

    Obróciła głowę jeszcze troszkę... Prasa zaatakowała ze zdwojoną siłą. Przed oczami zaległa ciemność, zastąpiona wkrótce przez czerwone pierścienie.

    „Szkoda, że tym kopniakiem w głowę mnie nie zabił” – pomyślała...

    Gdy ból troszkę osłabł przekręciła się tak, by widzieć lewą ścianę pomieszczenia. Ktoś nad samą podłoga brunatnej, metalowej płyty wydrapał: „Za wolność!”, obok ktoś inny dopisał „nogami do przodu”.

    Wyprostowała się i troszeczkę uniosła. Siedziała teraz opierając się o metal dokładnie naprzeciwko wejścia do celi. Patrzyła poprzez bursztynową mgłę na korytarz. Właśnie prowadzono innych więźniów. Wśród nich rozpoznała kilka twarzy z jej siatki. Jeńcy szli powłócząc nogami, poganiani kopniakami i uderzeniami kolb. Zemdlała...

    Ocknęła się na odgłos kroków. Korytarzem podążali właśnie dwaj strażnicy, dźwigając jakiś worek. Gdy mijali jej celę worek zsunął się odrobinę do tyłu i ujrzała zmasakrowaną twarz człowieka... Znała go... Zacisnęła pięści w bezsilnej wściekłości...

    Ron Ford – wysoki, zawsze uśmiechnięty blondyn, teraz jego twarz przypominała raczej krwawy płat mięsa... Przez pół roku był jej prawą ręką, a teraz nie żyje... Strażnicy znikli z jej pola widzenia. Pojawiła się w nim natomiast dość dziwna postać.

    Kardazianin, bo wzrost nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do pochodzenia przybysza, okryty był luźnym czarnym płaszczem. Kaptur zasłaniał skutecznie twarz, uniemożliwiając rozpoznanie jej rysów.

    Pole ochronne zamigotało i znikło. Przybysz wszedł do celi. Popatrzyła na niego wzrokiem pełnym wściekłości. On pochylił się nad Miriell i poczuła małe ukłucie w okolicy prawego ucha...

    „Będzie mnie przesłuchiwał” – przemknęło Miriell przez głowę – „Zabiję go...” – pojawiło się postanowienie. Posłuszne rozkazom mózgu ciało kobiety skuliło się magazynując energię potrzebną do zadania ciosu. Jednak cios nie został zadany. Poczuła coś dziwnego – ból odpłynął, czuła się znowu dobrze – w pełni sił.

    Obcy gestem nakazał jej opuszczenie celi. Wyszła na korytarz i zobaczyła w rogu korytarza strażnika śpiącego w najlepsze. Odwróciła się. Ujrzała, jak wysoka postać pochyla się i kładzie coś w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą leżała. Przybysz wyszedł z celi i włączył pole.

    Miriell przetarła dłonią oczy... Trudno jej było uwierzyć w to, co nimi oglądała. Oto patrzyła na samą siebie w celi, leżącą i obolałą. Zwróciła głowę w kierunku wybawcy próbując zadać pytanie cisnące się na usta. Ten zauważył jej zamiar, jednak pokręcił głową w przeczeniu. Mieli ważniejsze sprawy na głowie.

    Kardazianin podał jej taki sam płaszcz. Założyła go natychmiast. Był miły w dotyku, niczym czarny aksamit, i dość dobrze grzał. Dopiero teraz dostrzegła na kołnierzu obu płaszczy insygnia gul’a. Obcy skinął na nią ręką, by szła za nim i skierował się ku wyjściu.

    Szli razem przez wiele korytarzy, całkiem nie niepokojeni. Dotarli w końcu do doków. Czarna postać poprowadziła ją w kierunku ostatniej śluzy. Gdy zatrzymali się przed nią, obcy podał jej PADD i wymownie wskazał w kierunku śluzy. Dalej miała udać się sama. Skinęła głową i szepnęła

    - Dziękuję...

    Okręt okazał się klingońskim wahadłowcem pochodzącym z ORP Jaskółka.

    „Jak się tu znalazł???” – Miriell zadała sobie pytanie, lecz bardzo szybko o nim zapomniała, gdy tylko zerknęła na konsolę wahadłowca. Na monitorach nie było widać klingońskiego statku... Widniał na nich kardaziański wahadłowiec dalekiego zasięgu...

    Otrząsnęła się błyskawicznie ze zdumienia...

    - Będzie czas by się nad tym zastanowić – zamruczała...

    Usiadła za sterami. Dotknęła ich...

    W tym momencie miało miejsce kilka powiązanych ze sobą wydarzeń. Konsola sterownicza rozbłysła różnokolorową poświatą. To po kolei budziły się wszystkie systemy stateczku. Komputer przeprowadził samodzielnie diagnostykę i wprowadził wektory odlotu z obszaru doków. W systemie dalekosiężnej nawigacji pojawiły się nagle koordynaty punktu docelowego. Autopilot pisnął i przejął kontrolę nad wahadłowcem. Jednocześnie z aktywacją systemów tuż za fotelem rozległa się mała eksplozja, podobna do wystrzału korka z butelki pełnej szampana..

    Miriell usłyszała syk. Kabina zawirowała jej przed oczyma... Straciła przytomność...

    Wahadłowiec z nieprzytomną Miriell West za sterami, pod kontrolą autopilota, oddalił się powoli od potężnej stacji i wskoczył w Warp.

    ***

    Centum kontroli Fortecy tętniło zazwyczaj życiem. Teraz jednak nic szczególnego się nie działo. Piętnaście minut temu odleciał ostatni konwój zaplanowany na dziś, natomiast grafik nie przewidywał przybycia żadnych jednostek. Siedzący przy konsoli chorąży John Andrews rozluźnił mięśnie, po czym rozparł się na fotelu wygodnie. Przeciągnął się leniwie. Objął wachtę jakieś pół godziny temu i wcale nie przeszkadzało mu to, że nic się nie dzieje.

    "Nareszcie jakaś spokojna wachta..." - pomyślał - "ostatnio rzadko takie się zdarzają..."

    Wstał, podszedł do replikatora, stojącego w kącie centrum i zamówił kawę. Ta pojawiła się po chwili z cichym szumem. Wrócił z nią do swojego stanowiska i ponownie usiadł. Wypił łyk słodkiego płynu. Na twarz wypełzł mu wyraz zadowolenia.

    ***

    Przestrzeń pomiędzy stacją a mgławicą Feniksa rozbłysła na ułamek sekundy oślepiającym światłem. Z Warp wyskoczył statek, a właściwie pół-wrak. Ślady trafień torped oraz desruptorów ziały dymiącymi i iskrzącymi dziurami wzdłuż całego kadłuba. Brakowało całej sekcji rufy. Jedna gondola Warp wisiała prawie oderwana od wspornika, druga, również uszkodzona, zostawiała za sobą długi ślad w postaci wyciekającej plazmy...

    Ugodzony okręt dryfował w kierunku Fortecy... Ożyły systemy komunikacyjne...

    Na przedniej sekcji kadłuba widniała nazwa rozorana teraz dwoma wypalonymi, iskrzącymi kanionami... Ledwo dało się ją odczytać... Napis brzmiał "ORP Kruk".

    ***

    Równocześnie z białym rozbłyskiem konsola Andrewsa rozświetliła się różnokolorowymi światełkami. W chwilę potem rozległ się sygnał alarmowy oraz beznamiętny głos komputera.

    "Uwaga. Sygnał na kanale alarmowym."

    Andrews akurat poszedł po drugą kawę i właśnie niósł ją trzymając za spodek. Dźwięk alarmowy zaskoczył go. Wykonał gwałtowny skok w kierunku konsoli, zupełnie zapominając o filiżance, która upadła na podłogę roztrzaskując się w drobny mak. Nie zwrócił na to wcale uwagi, ani na rosnąca na podłodze brązową plamę. Zdawał się już nie słyszeć dźwięku alarmu. Jak urzeczony wpatrywał się jednak w ekran ukazujący w dużym zbliżeniu Kruka.

    "Jakim cudem taki wrak może latać z prędkością Warp???" - przemknęło mu przez głowę...

    Otrząsnął się gwałtownie i zaczął mechanicznie inicjować przewidziane na taką sytuację protokoły. Doki naprawcze, szpital zostały natychmiast powiadomione i postawione w stan najwyższej gotowości. Podobnie zresztą jak pełniące rolę ochrony stacji okręty. Jeden z nich - Vor'cha ORP Koliber natychmiast ruszył w kierunku przybysza, by ustalić lub ewentualnie potwierdzić tożsamość przybysza.

    Andrews tymczasem otworzył kanał alarmowy.

    - For..ca... Tu O.. Kr... Potrzebujemy ..atych.... ......cy. Jesteśmy po.... uszk.... ..... .el.. ciężko rann.... - trzaski zakłóceń sprawiły, iż wiadomość była prawie niezrozumiała, jednak wskazania sensorów i wizualna ocena kadłuba Kruka nie pozostawiała wątpliwości co do jej treści.

    "Kruk? Co on tu robi? Co się stało?" - pytania przemknęły szeroką strugą przez głowę chorążego. Nie przeszkodziły mu jednak w dokładnym sprawdzeniu dryfującego okrętu. Po chwili otrzymał wyniki analizy. Nie były one zbyt optymistyczne. Przesłał je natychmiast do doków i oddziałów szpitalnych, po czym otworzył kanał łączności.

    - ORP Kruk, tu Forteca. Wiadomość przyjęta, pomoc w drodze - prawie wykrzyczał - trzymajcie się, już nie długo - dodał ciszej.

    ***

    Miriell została wyrwana ze swoich rozmyślań przez oślepiający rozbłysk. Cała promenada widokowa została na ułamek sekundy zalana potokami oślepiającego światła. Blask zniknął bardzo szybko, a u jego źródła pozostał mały czarny punkcik widoczny doskonale na tle mgławicy. Skoncentrowała wzrok na tej czarnej plamce. Coś było z nią nie tak... Nawet z tej odległości widoczny był wąż tworzony przez wyciekającą plazmę - wyglądał niczym cienka, odrobinę postrzępiona, atłasowa wstążka, przyczepiona do ciemnej kropki wielkości orzecha włoskiego.

    Tknięta złym przeczuciem poderwała się z ławki i ruszyła szybkim krokiem wzdłuż alejki prowadzącej do wyjścia z promenady. Idąc rzuciła w kierunku komunikatora:

    - Miriell West do chorążego Jana Koszka.

    Po chwili z głośniczka popłynęły słowa.

    - Tu Koszk. Słuchaj Miriell to nie jest najlepszy moment na rozmowę. Mamy tutaj niezły burdel...

    - Co to za okręt? - przerwała mu Miriell gwałtownie.

    - Ekhm... - Koszk kaszlnął, próbując w ten sposób ukryć zakłopotanie.

    - Powiedz mi, co to za okręt!!! - krzyknęła zdenerwowana. W głębi serca już jednak wiedziała. Strach wkradł się ze swoimi oślizłymi mackami wprost do jej duszy. Spowodował, iż zaczęła się wahać – "czy na pewno chce usłyszeć to, czego się domyśla?"

    - Wygląda na to, że Kruk... – choć Koszk starannie ważył słowa, zabrzmiało to niczym wyrok - jest poważnie uszkodzony i mają rannych. To wszystko, co wiemy. Miriell??? Miriell?? Odpowie.... - Przerwała połączenie przyspieszając kroku.

    Odcinek pomiędzy promenadą a dokami pokonała prawie biegiem. Mijane korytarze, pomieszczenia zlały się jej w jeden szary tunel prowadzący w kierunku doków. Potrąciła kilkanaście osób, kilka przewróciła. Nie zwracała uwagi na krzyki mijanych postaci, obelgi kierowane pod jej adresem. Mijając ostatni zakręt znowu wpadła na kogoś. Tym razem sama utraciła równowagę i upadła. Spotkanie najpierw z podłogą, a następnie z twardą ścianą korytarza, było dość bolesne, ale nie zwróciła na to uwagi. Podniosła się dość szybko mamrocząc jakieś przeprosiny.

    W końcu dotarła do doków. Zobaczyła prawdziwe mrowie ludzi. Wszyscy uwijali się jak w ukropie. Technicy przygotowywali promy medyczne i naprawcze. Lekarze i sanitariusze wsiadali do nich, ustawiali polowe punkty sanitarne. Chaos okazał się na szczęście jedynie pozorny.

    Miriell stanęła pod ścianą - tylko to mogła zrobić - stanąć i czekać... Czekać na najgorsze... Zachwiała się nagle i powoli osunęła się na zimną podłogę. Przywarła plecami do ściany w pozycji siedzącej, ukryła twarz w dłoniach... Czekać na najgorsze...

    ***

    Mostek Kruka nie odbiegał wyglądem od reszty okrętu. Z sufitu wisiały kable odbijając się rytmicznie od powyginanych ścian. Iskry sypały się z rozbitych konsol na podłogę nieprzerwanym potokiem. W powietrzu unosił się swąd spalenizny. Jedyne źródło światła znajdowało się przy fotelu kapitańskim, który w przedziwny sposób oparł się zabójczym naprężeniom. Było ono jednak zbyt słabe by w rozproszyć mrok. Tworzyło niewielki żółty krąg na podłodze, pogłębiając tym samym mrok panujący w pomieszczeniu.

    W fotelu siedział człowiek... Sprawiał wrażenie martwego... Głowa opadła na klatkę piersiową... Ze skroni po policzku ściekała wąskim strumyczkiem krew, by spaść potem kropla za kroplą na osmalony mundur.

    Na mostku panowała cisza. Co jakiś czas przerywały ją zgrzyty metalu – to targana ogromnymi naprężeniami konstrukcja okrętu śpiewała swoją ostatnią pieśń, swój łabędzi śpiew.

    Nieruchoma dotąd sylwetka poruszyła się... Siedzący człowiek podniósł powieki... Uczynił to powoli, tak, jakby ważyły tony... Rozejrzał się po zniszczonym pomieszczeniu...

    "To nie był sen..." – pomyślał – "to nie był sen..."

    Jego wzrok padł na jedyną ocalałą konsolę – jego konsolę kapitańską. Powoli sięgnął ręka w jej kierunku... Palce z trudem nacisnęły kilka przycisków. Cisza na mostku została przerwana gwałtownie.

    - Wiadomość przyjęta, pomoc w drodze. Trzymajcie się, już nie długo...

    "Wiedzą i może zdołają uratować tych, którzy przeżyli..." – myśl sprowadziła na krótką chwilę uśmiech na twarz komandora Webera. Jednak niemal natychmiast pojawiła się kolejna... Wzrok komandora padł na kilka brunatnych plam na podłodze.

    "Tak wielu zginęło..." – rezygnacja, smutek, cierpienie i dzika wściekłość – obrazy uczuć targających Piotrem przewijały się przez jego twarz niczym w kalejdoskopie.

    Nagle poczuł wstrząs. Drżenie przebiegło przez całą konstrukcję okrętu powodując kolejny zgrzyt. Po chwili wszystko uspokoiło się...

    Mostek na moment rozbłysnął światłem. Weber zmrużył oczy chroniąc je przed nim. Trzy metry od fotela kapitańskiego zmaterializował się wysoki, siwiejący mężczyzna w mundurze oficerskim. Miał wpięty w kołnierzyk znaczek przedstawiający węża Eskulapa.

    - Proszę się nie ruszać komandorze.

    Wprawnie przystąpił do badania obrażeń Piotra, gdy skończył powiedział:

    - Nie odniósł pan poważnych obrażeń, zaraz pana przeniesiemy na Kolibra.

    - Ale ja muszę....

    - Przykro mi komandorze – medyk przerwał Weberowi – otrzymałem ścisłe rozkazy. Mam pana natychmiast przetransportować na stację. – Zaś w kierunku komunikatora rzucił – Dwóch do transportu na mostek Kolibra.

    Postacie zamigotały i rozpłynęły się w powietrzu.

    Mostek Kruka opustoszał. Pozostał jedynie niewielki krąg żółtego światła tuż obok fotela kapitańskiego i potoki iskier spadające na podłogę. Zapadła cisza. Kadłub uchwycony w wiązki trakcyjne już nie zawodził. Z dala słychać było jedynie ciche buczenie i syk – to inżynierowie i technicy prowadzili akcję ratunkową wydobywając załogę z odciętych sekcji...

    ***

    Miriell wciąż siedziała na podłodze, opierając się o ścianę doku... Jej oczy wpatrzone były w punkt odległy o miliony lat świetlnych.. Wydawała się nieobecna duchem... W rzeczywistości jej myśli biegły do obiektu znajdującego się o wiele bliżej... Do Kruka...

    Odleciał on około miesiąc temu, w dość tajemniczych okolicznościach.... Piotr nie powiedział jej gdzie lecą, było to zresztą powodem ich kłótni. Chciała lecieć z nim... On nie zgodził się... Powiedzieli sobie wiele złych i nie potrzebnych rzeczy...

    Westchnięcie wypłynęło z ust Miriell – ileż oddałaby za możliwość cofnięcia czasu... Piotr mógł już nie żyć, a ona pozostanie znowu samotna, bez nikogo...

    Ukryła twarz w dłoniach, wielkie łzy powoli zaczęły spływać po jej policzkach... Kap, kap, kap – słone krople kapały cichutko na podłogę...

    Nagle pisnął komunikator. Nie zwróciła na niego uwagi. Komunikator pisnął drugi raz, trzeci, czwarty... W końcu otrząsnęła się i odebrała połączenie;

    - Tu Koszk – padło z głośniczka – mam dla Ciebie dobre wieści... – głos wprost ociekał nieukrywaną radością - ... komandor Weber żyje, ma się dobrze i właśnie został przywieziony na pokład stacji. Poszli do admirała....

    - Dzięki – krzyknęła Miriell rozłączając w biegu Koszka. Miała tym razem do pokonania większą odległość. Poczuła jednak w sobie magiczny przypływ sił. Biegła o wiele szybciej przez kolejne korytarze. Towarzyszyło jej uczucie euforii.

    Dotarła w końcu do sektora zawierającego biura admirała. Pokazała strażnikowi przepustkę wydaną przez wydział kontrwywiadu i skierowała swe kroki ku masywnym drzwiom na końcu korytarza.

    Była w jego połowie, gdy drzwi otworzyły się. Na korytarz wyszło czterech funkcjonariuszy ochrony i człowiek w zniszczonym mundurze komandorskim. Jak przystało na profesjonalistów ochrona otoczyła podopiecznego i razem skierowali się ku wyjściu... Na ich drodze stała jednak Miriell, choć określenie to momentalnie przestało opisywać jej stan.

    W ułamku sekundy po wyjściu pięciu mężczyzn z gabinetu admirała jej oczy zlokalizowały Piotra, o czym nie omieszkały powiadomić żyjącego w ciągłym napięciu mózgu. Ten, ku swej radości widząc ukochaną osobę, wysłał rozkaz nogom – „do roboty”. One zaś nie kazały sobie dwa razy powtarzać i w ułamku sekundy Miriell za ich sprawą osiągnęła całkiem niezłą prędkość.

    Reakcja ochrony okazała się nieco powolna. Chorąży idący jako pierwszy krzyknął, co prawda, coś w jej kierunku i nawet próbował ją zatrzymać, jednak finał tego postępowania był dość żałosny. Zadziałały lata treningu... Oczy i uszy Miriell wykryły wrogą działalność i oczywiście powiadomiły mózg, a ten stwierdził w ułamku sekundy, że tak być nie może i poczynił odpowiednie kroki... W ich wyniku ręka chorążego trzymająca fazer wygięła się pod nienaturalnym kątem, wydając jednocześnie chrupnięcie towarzyszące zazwyczaj złamaniom. Miriell wykonała wdzięczny piruet, po czym jej noga wylądowała precyzyjnie miedzy nogami chorążego, posyłając go wprost w objęcia pobliskiej ściany. Tam zadziałała, sztuczna - co prawda - ale miłująca wszystkich, siła grawitacji i biedny chorąży osunął się na podłogę. Tym samym przeszkoda została usunięta i Miriell rzuciła się na Piotra. Złapała go w morderczy uścisk i... Przytuliła się do niego ze wszystkich sił... Łzy szczęścia popłynęły same...

    Pozostali ochroniarze stali niczym wykuci z marmuru... Nie wiedzieli co robić w takiej sytuacji... Z kłopotów wybawił ich ochrypły głos Piotra:

    - Zaczekajcie na nas przy wyjściu i na Boga wezwijcie pomoc dla tego nieszczęśnika.... – na jego usta wkradł się ironiczny uśmieszek – ... i powiedzcie mu, jak już dojdzie do siebie, że ma u mnie kilka kolejek u Pirxa, za tak bohaterską postawę...

    Piotr mówiąc te słowa zachwiał się lekko... Miriell natychmiast podtrzymała go.

    - Idziemy do twojej kwatery. Musisz odpocząć. – jej ton był wyraźnie rozkazujący – Potem oczywiście wszystko mi opowiesz – dodała stwierdzając najbardziej oczywisty fakt.

    Sześć postaci oddaliło się powoli w kierunku kwater oficerskich pozostawiając za sobą dwóch sanitariuszy podnoszących z podłogi poturbowanego chorążego...

    ***

    Miriell powolutku wstała z łóżka, gdzie jeszcze przed chwilą siedziała przytulona do Piotra. Starała się stąpać bezszelestnie – tak, by nie obudzić śpiącego Webera, choć biorąc pod uwagę jego stan, równie dobrze mogłaby iść krokiem defiladowym. Skierowała się powoli do wyjścia. W progu zawahała się... Zlustrowała wzrokiem pokój. Oczy zatrzymały się na głowie Piotra leżącej na poduszce. Stała tak tuż przy drzwiach i patrzyła... Przez jej ciało nagle przebiegł zimny dreszcz – niczym zimny prysznic, przywrócił ją do pełnej przytomności...

    „Ktoś właśnie przeszedł po moim grobie...” – przypomniała sobie XX wieczne powiedzenie...

    Uśmiechnęła się smutno do siebie.

    Drzwi otworzyły się z cichym sykiem. Wyszła bezszelestnie z pokoju...

    Na korytarzu dwóch funkcjonariuszy ochrony pełniło wartę pod kwaterą Piotra. Na jej widok nie odezwali się słowem...

    To zadziwiające, jak szybko rozchodzi się poczta pantoflowa... Nie ważne gdzie, na statku, bazie gwiezdnej, czy w więzieniu, zawsze dociera ona błyskawicznie do wszystkich zakamarków... Tym razem wieść niosła – niech się strzeże ten kto stanie między piękną Mieriell West a Piotrem Weberem.

    Miriell nawet nie spojrzała na strażników. Czuła się bardzo zmęczona, potrzebowała odpoczynku. Ruszyła korytarzem w kierunku swojej kwatery, jednak nagle w pół kroku zmieniła zdanie. Stanęła na środku korytarza...

    „Najpierw muszę podziękować Koszkowi...” – pomyślała – „swoją droga ciekawe co porabia, o tej godzinie już powinien być u siebie...”

    Nogi niosły ją szybko w kierunku kwatery Koszka. Minęła kilka skrzyżowań, zjechała windą na niższy poziom. Korytarze coraz bardziej wyludniały się, ze względu na późną porę.

    Stanęła w końcu u wejścia do sali przylotów na poziomie 34. Musiała przez nią przejść, by dostać się do kwater mechaników. Wielka sala w odróżnieniu od mijanych korytarzy tętniła życiem. Funkcjonariusze różnych służb przygotowywali wszystko na przyjęcie podróżnych.

    Miriell zerknęła na zewnątrz przez jedno z wielkich okien. Do stacji właśnie zbliżał się dość duży statek pasażerski. Na kadłubie przez moment, w świetle silnych reflektorów zamontowanych na konstrukcji doku, błysnęło logo Federacji Zjednoczonych Planet.

    Po chwili procedura dokowania została zakończona i z otworu śluzy wysypali się podróżni. Był to bardzo kolorowy tłum. Przedstawiciele różnych ras, kultur. Biznesmeni, turyści, wojskowi, dziennikarze, przygodni podróżni, imigranci, poszukiwacze przygód, awanturnicy – wszyscy ciągnęli nieprzerwanym potopem na polskie ziemie. Wszak tam gdzie trwa wojna, drzemią potężne zasoby gotówki, wspaniałe pole do różnych interesów.

    Miriell właśnie dotarła do przeciwległego końca sali i zatrzymała się w cieniu dość potężnej palmy, rosnącej tutaj w ogromnej donicy. Przy wyjściu panował straszny ścisk. Przepychanie nie miałoby sensu, lepiej było poczekać, aż zator sam się rozładuje.

    Nagle kątem oka zobaczyła cos, co sprawiło że mimowolnie cofnęła się głębiej w cień rzucany przez palmę. Cofała się aż natrafiła na chłodny metal ściany... To ją troszkę otrzeźwiło. Nerwowo przetarła dłonią oczy.

    „Świetnie, zaczynam mieć omamy ze zmęczenia...” – rozbrzmiała gorzka myśl.

    Jednak widmo nie znikło sprzed jej oczu. Piętnaście metrów od Miriell stał wysoki, uśmiechnięty blondyn. Miał kręcone włosy, układające się w naturalne fale, krótko przystrzyżone blond wąsy. Pogrążony był w rozmowie z niskim, korpulentnym, czarnowłosym mężczyzną, odzianym w federacyjny mundur kapitański.

    Miriell jeszcze raz przetarła oczy... Spojrzała po raz trzeci na upiora wyłaniającego się z przeszłości... Nie... Nie było wątpliwości... Nie mogła się pomylić, w końcu przebywała z tym człowiekiem przez pół roku...

    Piętnaście metrów od niej stał i rozmawiał sobie w najlepsze potwór, wielokrotny morderca i najgorszy zdrajca... Piętnaście metrów od niej stał pogrążony w rozmowie Ron Ford...

    Tu możesz komentować to opowiadanie.

    KaThArN
    Participant
    #23987

    W wasze ręce kolejne opowiadanko. Już zabieram sie za część 2 😀

    Zarathos
    Participant
    #23988

    Coz, tak jak poprzednie, te tez bylo niezle. Nawet bardziej niz niezle. Z niecierpliwoscia czekam na czesc II. Swoja droga moze ktos wreszcie troche wytarza w blocie ORP, bo az sie mdlo robi czytajac jaka to ona nie jest wspaniala 😛

    Coen
    Participant
    #23995

    Opowiadanie dobre, nawet bardzo. Z niecierpliwością czekam na kontynuacje:) Zaś co do czytania jaka to ORP nie jest wspaniała to daleko jej do poziomu 'doskonałosci' jaki serwujesz Federacji w swoich opowiadaniach Zar 😉

    Zarathos
    Participant
    #23996

    Doskonala Federacje to ja serwuje w Bitwie PBF'owej 😛

    Coen
    Participant
    #24010

    Na szczęście nie gram

    Zeal
    Participant
    #24013

    Swoja droga moze ktos wreszcie troche wytarza w blocie ORP, bo az sie mdlo robi czytajac jaka to ona nie jest wspaniala 😛

    Znaczy trzeba będzie ten niesmak pogłębić.

    Dobrze wiedzieć, że zawsze jest ktoś, kto mi 'zorganizuje' wolny czas.

    😛

    PS. Katharn: jak na kogoś, kto 'debiutuje' ....

    Aby tak dalej.

    Sai
    Participant
    #24021

    Katharn cóż ja mogę powiedzieć ? Opowiadanie jest naprawdę napisane z głową, przyjemnie się czyta, najważniejsze że jest ciekawe. Jako były recenzent mogę powiedzieć, że masz bardzo dojrzały styl. Wygląda jakbyś pisał już dobrych kilka lat. Trzymaj tak dalej.

Viewing 15 posts - 76 through 90 (of 95 total)
  • You must be logged in to reply to this topic.
searchclosebars linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram