Forum Fandom Opowiadania Nowy Świat - rozdział 1

Nowy Świat - rozdział 1

Viewing 1 post (of 1 total)
  • Author
    Posts
  • Zarathos
    Participant
    #2325

    TYTUL: Nowy Świat

    AUTOR: Jerzy ‘Zarathos’ Jabłoński

    KONTAKT: zarathos1@poczta.onet.pl

    GG: 5433939

    OCENA: PG-13

    PRAWA WLASNOSCI: TA HISTORIA MOZE BYC DYSTRYBUOWANA BEZ ZGODY AUTORA TAK DLUGO, JAK DLUGO NIE WIAZE SIE TO Z UZYSKIWANIEM KORZYSCI MAJATKOWYCH W ZADNEJ FORMIE.


    Copyright/Disclaimer Notice


    Chcę zaznaczyć, że nie jestem właścicielem żadnej rzeczy umieszczonej w tym opowiadaniu, a będącej pod ochrona praw autorskich któregokolwiek ze studiów. Tylko część postaci oraz technologii należą do mnie i biorę za nie pełną odpowiedzialność. Opowiadanie niniejsze zostało stworzone dla rozrywki autora i czytelników i nie ma na celu uzyskania korzyści majątkowych.

    TO STWIERDZENIE MUSI POZOSTAC W NIEZMIENIONEJ FORMIE PODCZAS DYSTRYBUCJI OPOWIADANIA.


    Rozdział 1

    - Całą przyjemność po mojej stronie – odpowiedział Mollari z uśmiechem. – A teraz, panowie, może powiecie mi, z jakiego powodu zaaranżowaliście to spotkanie?

    - Oczywiście. Generale?

    Generał Lefcourt wstał i podszedł do planszetu przedstawiającego sytuację w najbliższym otoczeniu Ziemi.

    - Po naszym zwycięstwie nad Dilgarem, korzystając z dobrej woli innych światów, rozpoczęliśmy sukcesywne rozszerzanie naszej strefy wpływów. Mamy teraz traktaty handlowe oraz sojusze obronne z Ligą Światów Niestowarzyszonych. Większość ras była w stosunku do na bardzo przyjacielska, część reagowała z wrogością, a parę… nadal jest dla nas zagadką. – generał usiadł i popatrzył na Mollariego – Co pan wie o rasie nazywanej… Minbari?

    Przez chwilę na twarzy Londa gościł szok, jednak dyplomata szybko opanował się.

    - Cóż, mieliśmy z nimi trochę kontaktów w przeszłości, jednak żadnych w ostatnich latach. Dlaczego pan pyta?

    - Chcemy wysłać ekspedycję do ich granic. Musimy wiedzieć, czy będą stanowić zagrożenie dla naszych planów ekspansji.

    - Słyszeliśmy, że jedna trzecia ich populacji żyje tylko po to, by prowadzić wojny.

    - Oh, mają kastę wojowników, to nie zupełnie to samo, nieprawdaż?

    - Semantyka. Musimy wiedzieć o nich wszystko co możliwe.

    Mollari popatrzył na generała zdegustowany.

    - Więc wyślijcie jeden okręt. Tylko jeden okręt – podkreślił dyplomata – Więcej może być uznane jako zagrożenie. A jeżeli tak się stanie, zapewniam pana, że nigdy nie wrócą do domu.

    - Moi ludzie potrafią o siebie zadbać – Lefcourt zirytowany podniósł głos – Zajęliśmy się Dilgarem, możemy zrobić to samo z Minbari.

    - Ach, arogancja i głupota w jednym opakowaniu. Jakże efektywnie z waszej strony.

    - Chwileczkę…

    - Słuchajcie. Minbari to jedna z najstarszych latających w kosmosie ras. Nawet my, będąc na szczycie naszej potęgi, ekspandując we wszystkich kierunkach, nigdy nie przeciwstawialiśmy się Minbari. Jeżeli ty nie będziesz im przeszkadzał, oni nie będą przeszkadzali tobie.

    - Decyzje już zostały podjęte. Wszystkiego, czego oczekujemy od Centauri, to informacje o rozmieszczeniu ich ił, tak abyśmy mogli uniknąć kontaktu.

    - Nie! To głupota – Londo zaprotestował – to..

    - Przepraszam, ale wydaje mi się, że jedyne czym Centauri są zainteresowani to utrzymanie monopolu na nasze sprawy.

    - Minbari nie są zainteresowani kontaktami, czy sprawami innych ras. – Mollari wstał, wyraźnie wzburzony – Zaprezentowałem wam implikacje waszych działań, chciałem was ostrzec. Nie słuchacie. Dobrze. Zbiorę dla was te informacje. I nic więcej. Powodzenia z waszą misją, panowie. – podszedł do drzwi jednak zatrzymał się przed wyjściem – Mam tylko nadzieję, że to wasze tupanie nie obudzi smoka. Do widzenia, panowie.

    Parę tygodni później, komandor Jerzy Styczyński obserwował na głównym monitorze mostka niewielką flotę okrętów nieznanej. Dwa okręty liniowe i paręnaście okrętów towarzyszących, w tym niewielkie jednostki oznaczonych jako myśliwce. Obce okręty był olbrzymie, porównywalne ogromem z jednostkami Dominium z końca wojny albo z okrętami Romulan. Komandor musiał jednak oddać sprawiedliwość Romulanom – ich okręty wyglądały na znacznie bardziej wredne, niż te niebieskie płaszczki.

    - Sir, mamy coś ciekawego na skanerach.

    - Tak?

    - Formują się kolejne anomalie nadprzestrzenne.

    - Pokażcie je – Jurek wpatrzył się w monitor. Z czterech ciemno-pomarańczowych tuneli nadprzestrzennych wylatywała flota okrętów. W porównaniu do błękitnych okrętów wyglądały na znacznie bardziej prymitywne, jednak znacznie groźniej. Szczególnie olbrzymie działa na największych jednostkach.

    - Fix?

    - Niewiele. Bez aktywnych skanerów – niezbyt młody oficer w stopniu porucznika rozłożył ręce. Nazywał się Gary Mitchell i pełnił rolę oficera operacyjnego na Feniksie. Wszyscy nazywali go jednakże Fix – jako że potrafił naprawić chyba wszystko na okręcie – co było przedmiotem nieustającej rywalizacji między nim a głównym mechanikiem.

    - Postaraj się.

    - Ta jest, szefie. W porównaniu do niebieskich, to kamień łupany. Reaktory fuzyjne, duże i potężne. Podobnie jak niebiescy mają problemy z efektywnym zarządzaniem energią. Olbrzymie jej ilości są po prostu marnowane.

    - Widzą nas?

    - Nie sądzę. I oni i niebiescy używają sensorów elektromagnetycznych. Mieliby spore problemy z wykryciem nas nawet na bliższe odległości. 5 sekund świetlnych… nie sądzę sir. Przynajmniej nie bez aktywnego skanowania.

    - W porządku, trzymamy się tej pozycji. Jestem ciekaw, co będzie dalej.

    - Aye.

    Załoga mostka z zaciekawieniem wpatrywała się w zbliżające się do siebie okręty. Nie było wątpliwości, że brzydale próbują podejść niebieskich. Dla załogi okrętu Federacji była to głupota. Nawet oni, mający po raz pierwszy kontakt z technologią tego świata, wiedzieli, że niebiescy byli o stulecia bardziej zaawansowani niż brzydale. Jednak to co stało się parę chwil potem, zadziwiło nawet ich. Brzydale otworzyły ogień do niebieskich. Ci odpowiedzieli, i sądząc po skuteczności i precyzji ich uzbrojenia, nie spodziewali się ataku brzydali. Gdyby tak było, ci już dawno byliby wrakami.

    Parę sekund później brzydale weszli w nadprzestrzeń. Niebiescy pozostali na miejscu, jakby zszokowani tym, co się stało.

    - Fix, co tam się u diabła stało?

    - Nie wiem sir. Wygląda na to, jakby brzydalom nagle coś odbiło. Zaczęli strzelać na oślep, uszkodzili jeden z okrętów niebieskich i uciekli.

    - A czemu zaczęli strzelać? Tak sobie?

    - Wiem, że to głupio zabrzmi, ale chyba tak. Nie wykryłem niczego, mogącego świadczyć o wrogich krokach ze strony niebieskich. Tylko standardowy skan, podobny do tego, jakich próbowali brzydale.

    - Pięknie. Jednej nacji nagle odbija i zaczynają strzelać do drugiej. Piękny światek, nie ma co. - Spotkanie Romulan i Klingonów. – dorzucił Zed Ciolkovsky, oficer taktyczny.

    - Właśnie, Z. Właśnie. Fix, przekaż dane dowództwu, niech zadecydują, co z tym pasztetem zrobić.

    - Aye… dane przesłane. – Kapitan skinął głową i w milczeniu przypatrywał się płonącej jednostce błękitnych.

    - Z, co mamy o ich broni?

    - Brzydale strzelały wysokoenergetyczną plazmą, czymś na podobę romulańskich torped, ale stopień wzbudzenia plazmy był nieporównywalnie mniejszy. Coś jak plazma z EPS, maksimum. Poza jakiś rodzaj dział cząsteczkowych, miotające pakunki helowe, utrzymywane w skupieniu czymś w rodzaju generatora pola EM. Prymitywniejsza wersja dział plazmowych, ale dzięki generatorowi, o znacznie większym zasięgu.

    - A niebiescy?

    - Zupełnie inna sprawa. Miotacze neutronowe. Skupione wiązki neutronów w pakunku plazmowym służącym za stabilizator. Mizerny zasięg, jednak spora moc. Przynajmniej w porównaniu do broni brzydali.

    - Jaka skuteczność?

    - Taka sobie – Zed nawet nie pytał przeciwko komu. Ostatecznie skuteczność przeciwko brzydalom mieli okazję oglądać – są mniej lub bardziej na poziomie fazerów typ VIII, no typ IX, żeby uniknąć niespodzianek. Brak zdolności fazowych, jednak przy tym skupieniu ładunku działają jak skalpel. Przeciwko polom mizerna broń, jednak uderzenie w pancerz to już zupełnie inna bajka.

    - Tak… nic dziwnego, ostatecznie oni nie używają pól osłonnych…

    - Właśnie sir. To broń to walki z grubym, bardzo gęstym pancerzem, nie polami osłonnymi.

    - A my?

    - Cóż… - oficer taktyczny zamyślił się. – Jeżeli miałbym zgadywać, to powiedziałbym fifty-fifty. Ich pancerze są znacznie grubsze niż nasze, a materiały znacznie bardziej skupione. Z drugiej strony, nie sądzę, żeby wiązania cząsteczkowe były dodatkowo utrwalane do radzenia sobie z bronią fazową. Dopóki nie sprawdzimy, nie będziemy wiedzieli, jednak stawiałbym na nas.

    -Ok., cóż, zbierz dane i prześlij dowództwu, będą bardziej niż zainteresowani. Szczególnie Maxwell.

    - Aye sir, już…

    - Sir, mamy odpowiedź z dowództwa. – wtrącił się Fix

    - I?

    - Mamy nawiązać pierwszy kontakt z niebieskimi. I udzielić im pomocy humanitarnej, jeżeli będą jej potrzebowali.

    - No to się zaczyna. Sternik, kurs na niebieskich, przeskok przez nadprzestrzeń.

    - Sir?

    - Nie chcę wyskakiwać na nich z warp, nadprzestrzeń znają, poczują się pewniej.

    - Aye, obliczam punkt wyjściowy korytarza… uruchamiam sekwencję.

    Z nosa niewielkiego okrętu wystrzeliła smużka błękitnej energii. Dwadzieścia metrów od okrętu zaczęła się gwałtownie rozpraszać i po chwili uformowała błękitny wir. Podobny pojawił się półtora miliona kilometrów dalej, dwieście metrów nad okrętami niebieskich. Feniks wleciał w wir, wylatując z drugiej strony, w pobliży olbrzymich niebieskich okrętów. W porównaniu do nich wyglądał jak karzełek, jednak niebiescy nie mieli zamiaru ryzykować. Grupa dziewięciu okrętów niebieskich, wielkości promów z otoczyła jednostkę. Nie strzelali bez rozkazu, jednak ich systemy namierzyły obcego.

    - Fix, nawiąż kontakt.

    - Aye sir, uruchamiam nadajnik EM. Wysyłam standardowe potwierdzenie na wszystkich pasmach, we wszystkich znanych językach… odpowiadają, ale nasz translator ma problemy z ich mową. To chwilę potrwa.

    - Ok., przesyłaj nadal standardowy sygnał. Prześlij też podstawowe kody językowe.

    Deleen klęczała nad ciałem swojego nauczyciela, menotra i przyjaciela. Dukhat nie żyje – powtarzała w myślach. Widziała jak umierał, broniła jego duszy przed Łowcą Dusz. Była sama, znów była sama. Dukhat nie…

    - Deleen, musimy zdecydować, czy mamy lecieć za nimi, do ich bazy i pomścić atak, czy też czekać i odkryć co się naprawdę stało. Rada jest podzielona, nie może zdecydować. Twój głos jest decydujący. Twój głos…

    - Był największym, najlepszym spośród nas. Uderzyli bez prowokacji, nie było żadnego powodu… zwierzęta, barbarzyńcy… nie zasługują na litość. Uderzcie na nich! Lećcie za nimi do ich bazy i zabijcie ich! Zabijcie ich wszystkich! Wszystkich! Wszystkich!

    Wojownik odwrócił się i odszedł. Będą walczyć, radowało się jego serce.

    - Bez litości! Bez litości… - dobiegł go jeszcze krzyk Deleen.

    Wszedł na mostek Valen’zha, uszkodzony, jednak nadal ukazujący dumę i potęgę okrętu flagowego jego rasy. Uśmiechnął się pod nosem, chcąc wydać rozkaz zabrania myśliwców na pokład i skoku w nadprzestrzeń gdy jeden z oficerów zameldował o otwierającym się punkcie skokowym. Czyżby obcy byli na tyle głupi, aby wrócić z własnej woli w miejsce, gdzie zabili Dukhata? Tym lepiej, nie będą musieli ich gonić.

    - Pokaż – nakazał oficerowi i na kryształowym monitorze pokazała się sylwetka dziwnego okrętu. W niczym nie przypominał okrętu obcych… ludzi. Ani okręty Shagh’tot. Najdziwaczniejsza konstrukcja, jaką kiedykolwiek widział, jednak musiał przyznać, nawet ładna. Długi, wąski kadłub i dwa błyszczące silniki, bo taką chyba rolę pełniły błyszczące błękitem gondole. Z zadowolenie zaobserwował otaczające okręt myśliwce. Przynajmniej nie ucieknie.

    - Mamy sygnały od nich, usiłują się z nami porozumieć.

    - Co mówią?

    - Nie wiemy, nie rozumiemy żadnego z języków.

    - Żadnego? – Neroon, kapitan okrętu spojrzał zdziwiony na oficera

    - Tak. Nadają w ponad osiemnastu milionach różnych języków.

    Neroon zastanowił się i odwrócił do satai z kasty wojowników

    - Wyślemy jeden z krążowników, żeby ukarał ludzi, a my tu zostaniemy, dowiemy się czego ci nowi obcy chcą.

    - Zgoda. Prześlijcie im podstawowe kody językowe.

    Styczyński czekał na wynik wymiany sygnałów, oglądając uszkodzony okręt. Jak na tak prymitywną broń, brzydale wyrządzili całkiem sporo szkód.

    - Sir – zameldował Fix – przesyłają kody językowe.

    - Wprowadź do translatora i wywołaj ich.

    - Aye… mam odpowiedź.

    - Na ekran – na monitorze pojawił się zniszczony mostek niebieskiego okrętu. Na samym czele stał wysoki, rosły mężczyzna, sądząc po wyglądzie, ubrany w czarny mundur.

    - Jestem Alyt Neroon, dowódca Valen’zha, okrętu Federacji Minbarskiej.

    - Kapitan Jerzy Styczyński, dowódca Federacyjnego okrętu Feniks. Obserwowaliśmy wasze… spotkanie z tymi szarymi okrętami, i zgodnie z rozkazami naszego dowództwa, przybyliśmy zaproponować pomoc medyczną, oraz w ewentualnych naprawach.

    - Medyczną? – obcy najwyraźniej był zdziwiony.

    - Owszem, Feniks jest okrętem badawczym dalekiego zasięgu, mamy na pokładzie najnowszą aparaturę medyczną. Być może będziemy mogli pomóc…

    - Nie potrzebujemy… - przed kamerą pojawiła się inna istota, niższa i delikatniej zbudowana, najwyraźniej kobieta

    - Dziękujemy, i przyjmujemy waszą pomoc z wdzięcznością.

    - Proszę bardzo. Jeżeli nie macie nic przeciwko, moi ludzie zaczną transportować waszych do naszego szpitala.

    - Dziękuję bardzo. – kobieta ukłoniła się – Może później będziemy mogli spotkać się i porozmawiać.

    - Chętnie…

    - Deleen, satai Deleen.

    - Satai Deleen – Styczyński lekko skłonił głowę. – Musimy brać się do roboty, Styczyński, koniec.

    Monitor zgasł a Jurek skinął na swoich oficerów

    – Zabierajcie się do roboty. Bierzcie tez ilu się da zabitych, ale nie ciężko uszkodzonych, może uda się chociaż część ożywić.

    - Tak sir, rozumiem że to nie jest priorytet.

    - Rzecz jasna, że nie. Priorytet to ratowanie żywych.

    - Aye, sir…

    - Boli… - cichy szept dobiegł doktor Stephanie Franklin. Podeszła do leżącego na stole Minbarczyka. Sprawdziła odczyty konsoli medycznej i uśmiechnęła się. Pacjent był stabilny. Na razie.

    - Wiem, ale nic na to nie poradzimy. Nanosondy muszą poradzić sobie z uszkodzeniami tkanki nerwowej. Nie mogę im przeszkadzać, inaczej znów nam pan umrze. – uśmiechnęła się ponownie i poklepała pacjenta pocieszająco po ramieniu. Przeszła do kolejnego łóżka i westchnęła – ten Minbari miał znacznie mniej szczęścia. Uszkodzenia układu nerwowego były zbyt duże, aby mogli go ożywić. Nawet technologia Borg niewiele pomogła.

    Tymczasem Minbarczyk wpatrywał się w sufit tłumiąc jęk. Czuł się, jakby armia owadów wędrowała w jego wnętrzu rozkładając go na części a potem składając z powrotem. Pamiętał ludzkie okręty otwierające ogień. Pamiętał jak próbował przedostać się na mostek, żeby zapobiec masakrze. A potem ból i głos Deleen wołającej o pomoc… ciemność... „znów nam pan umrze” powiedziała ta dziwna lekarka. Kim ona była, z jakiej rasy pochodziła, bo nie była Minbarką … „znów nam pan umrze” Shagh’tot! Naprężył mięśnie chcąc się podnieść, ale coś go trzymało na miejscu. Nie mógł niczym poruszać, z trudem oddychał. Shagh’tot. Czy tak czuje się pojmana przez Łowców dusza?

    - Kim… - wyszeptał zerkając w stronę lekarki.

    - Jestem lekarzem. Za parę godzin będę mogła zwolnić pole stabilizacyjne, ale jeszcze trochę czasu upłynie, zanim będę mogła pana zwolnić ze szpitala. W tej chwili oddycha za pana holo-płuco, pana własne zostały uszkodzone poza możliwości naprawy. – zerknęła na stół z martwym Minbarczykiem – ale chyba znalazłam dla pana nowe. Niech pan odpoczywa. Spróbuje zasnąć. Nic już panu nie grozi…

    - Sir, Valen’zha nas wywołuje – zameldował Fix.

    - Na monitor. – na ekranie pojawiła się twarz Minbarskiej kobiety. Deleen, przypomniał sobie jej imię Styczyński

    - Satai, co możemy dla was zrobić.

    - Gdzie jest Dukhat!

    - Słucham – kapitan był autentycznie zdziwiony.

    - Dukhat! Nasz przywódca. Jego ciało zniknęło razem z rannymi. Zabraliście je do siebie. Chcemy je z powrotem. Teraz!

    - Kazałem zabierać wszystkich rannych z pokładu, więc pewnie jest w ambulatorium, albo…

    - Był martwy!

    - A jaka różnica? – spokojnie zapytał Styczyński, jednocześnie wdzięczny Voyagerowi za jego technologię Borg jaką ze sobą przywiózł z Delty. Jeżeli uratują przywódcę tych ludzi, kontakty między nimi a Federacją będą znacznie łatwiejsze.

    - Jak to jaka różnice? Był martwy… po co go leczyć?

    - Potrafimy ożywiać zmarłych. Rzecz jasna jeżeli spełnione są pewne warunki a śmierć nie nastąpiła dawniej niż 24 godziny przed rozpoczęciem procedury. Ale…

    - To niemożliwe. Nikt nie potrafi tworzyć życia. – Styczyński spojrzał zdziwiony na satai. Kiedyś może to i było prawda. Ale od czasów M-5, a potem Genesis, ludzie przekroczyli tą granicę. Potem już było z górki. Fotoniczne, mechaniczne, komputerowe, energetyczne formy życia wychodziły z laboratoriów Federacji niemal nieprzerwanym strumieniem. Nie sądził, że ci Minbari nie znają chociażby komputerowych, najłatwiejszych do stworzenia, form życia. Zresztą ożywianie to co innego.

    - My go nie tworzymy. Po prostu przedłużamy. To trochę inna sprawa. Wracając do waszego przywódcy. Nie wiemy nawet jak wygląda, więc nie możemy wam powiedzieć, co się z nim dzieje. Może przyślecie kogoś na pokład, będzie mógł go poszukać.

    Deleen zastanowiła się przez moment

    - Sama przylecę. – monitor zgasł.

    - Miejmy nadzieję, że nie mają jakiegoś tabu w temacie ożywiania zmarłych.

    - Tak, Fix, bo inaczej może się to zmienić w katastrofę.

    Deleen z zaciekawieniem obserwowała niewielki, jasno-szary okręt. Z całą pewnością był inny, niż okręty które widziała wcześniej. Był taki, delikatny, wyglądał jak latająca w kosmosie zabawka, a nie okręt wojenny. Chociaż jak oni go nazwali? A, badawczy. Okręt badawczy mogący ożywiać zmarłych… zastanowiła się. Jeżeli to prawda, jeżeli uda im się ożywić Dukhata… ale jego dusza…

    Niebieskie promienie uchwyciły prom i powoli wciągnęły go do wnętrza hangaru. Stosunkowo niewielkiego, jednak wygląd i rozmiary paru stojących na czarnej płycie promów świadczył, że nie potrzebują większego. Lekkie szarpnięcie gdy wleciała w obręb hangaru świadczyło, że te istoty posiadły tajemnice sztucznej grawitacji.

    Wysiadła jak tylko prom osiadł na czarnej, błyszczącej płycie hangaru. Przywitał ją jakiś humanoid.

    - Satai Deleen, witam na pokładzie Feniksa. Jestem kapitan Styczyński, to mój pierwszy oficer, Xivia – wskazał na wysoką, pozbawioną włosów kobietę.

    - Kapitanie, Xivia – Deleen ukłoniła się. – Jeżeli moglibyśmy…

    - Oczywiście, Xivia, zaprowadź satai do wszystkich pomieszczeń gdzie trzymamy rannych.

    - Aye, sir. Satai?

    Deleen skinęła głową, gdy odezwał się komunikator kapitana

    - Sir, jeden z Minbarskich ciężkich okrętów wszedł w nadprzestrzeń.

    - Gdzie lecą?

    - Na kursie pościgowym za okrętami brzydali. – Deleen uśmiechnęła się lekko słysząc to określenie

    - Satai?

    - Pewnie lecą pomścić atak…

    - Pomścić? – na twarzy Styczyńskiego pojawił się wyraz zdumienia. Poza Klingonami chyba, żadna rasa nie mściłaby się za atak, nawet tak brutalny i nie sprowokowany.

    - Zaatakowali nas. Minbari! Zabili Dukhata. Zasługują na śmierć.

    Styczyński popatrzył na Xivię i pokiwał smutno głową.

    - Zaprowadź satai do pomieszczeń medycznych.

    - Aye. Satai, proszę za mną – Kapitan patrzył na odchodzące kobiety. Agresja Minbari była dla niego czymś dziwnym i niezrozumiały. Atak odwetowy bez poznania przyczyn… miał tylko nadzieję, że jeżeli udało im się uratować ich przywódcę, ten będzie trochę bardziej rozsądny.

    Trigati wyszedł z nadprzestrzeni tuż koło ludzkiej bazy gwiezdnej. Alyt Sinoval parsknął śmiechem na widok czegoś, co miało być bazą gwiezdną, a było kręcącym się kółkiem.

    - Alytcie, ludzie wywołują nas.

    - Nie znamy przecież ich języka. Zresztą, co mówią te zwierzęta i tak nie ma znaczenia. Namierzyć najbliższy okręt.

    - Namierzony.

    - Tu’hel – nakazał Sinoval i potężny krążownik otworzył ogień ze wszystkich dział. Zielone wiązki dział neutronowych cięły grube pancerze ludzkich okrętów bez najmniejszego trudu. Parę chwil później cztery ludzkie okręty były zniszczone, a Trigati ruszył naprzód.

    - Baza nas wywołuje.

    - Zignorować ich. Celujcie w systemy podtrzymywania życia i komunikację. Niech zdychają powoli.

    - Tak jest – Trigati znów plunęła ogniem. Precyzyjne ciosy padły na ludzką stację wytrącając ją równowagi. Systemy podtrzymujące życie oraz anteny komunikacyjne wyparowały. Stacja była głucha i ślepa, a za dwie i pół godziny miała zmienić się z lodowaty grób dla dwóch tysięcy ludzi.

    - Dukhat! – krzyknęła Deleen widząc leżącą na łóżku postać. Podbiegła do niej i wyciągnęła rękę. Błękitne pole siłowe odepchnęło ją delikatnie – Co z nim robicie!? – satai odwróciła się do swojej przewodniczki, dlaczego jest uwięziony?

    - Satai – Xivia niewzruszona gniewem swojego gościa wskazała na krzątającą się obok sąsiedniego łóżka kobietę – to doktor Franklin, ona wyjaśni pani wszystko. Pani doktor?

    - Moment – burknęła Stephany i pochyliła się nad swoim pacjentem – wyreplikujcie mu tą nogę i połączcie z ciałem, co z implantami wizyjnymi?

    - Nadal usiłujemy je dopasować, ale sekcja bioinżynieryjna sądzi, że w ciągu godziny będą mieli prototyp.

    - Znakomicie. Dokończcie procedurę i połączcie rdzeń kręgowy z mózgiem.

    - Aye, m’am.

    Doktor Franklin odwróciła się do Xivi

    - O co chodzi?

    - Satai Deleen chce się dowiedzieć o zdrowie.. Dukhata. – wskazała na leżącą na łóżku postać – To przywódca Minbari.

    - Ach tak? – Stephany obrzuciła uważnym wzrokiem Deleen – Cóż, jego stan jest stabilny. Co prawda uszkodzenia w czasie wypadku i uszkodzenia nerwów po obumarciu głównych części mózgu były dość poważne, jednak nanosondy sobie poradziły z tym. Mózg został naprawiony i nanity pracują nad odbudową zniszczonych nerwów. Aby uniknąć obciążenia systemu nerwowego odcięliśmy rdzeń kręgowy od mózgu, jednak przy tym tempie napraw, w ciągu następnej godziny będziemy mogli ponownie go podłączyć. Ze względu na obumarcie nerwów wewnątrz płuc uznałam, że lepiej będzie je wymienić, dlatego teraz za pacjenta oddycha holo-płuco, po podłączeniu rdzenia wszczepimy normalne płuco. Poza tym lekkie uszkodzenia pozostałych narządów wewnętrznych, w tym serca, ale to nic groźnego. Zostały już naprawione. W ciągu czternastu godzin pacjent zostanie odłączony od aparatury utrzymującej go przy życiu i będzie mógł opuścić ambulatorium, jednak przez następne dwadzieścia cztery dni będzie musiał dostawać regularne iniekcje nanosąd, aby utrzymać ich poziom w organizmie. Po 24 dniach będzie mógł opuścić okręt. Coś jeszcze?

    - Nie pani doktor, dziękuję. – odpowiedziała Xivia.

    - On żyje? – z niedowierzaniem spytała Deleen. – Ale jak? Umarł na moich rękach.

    - Nasze pojęcie śmierci różni się najwidoczniej od waszego. Obecnie śmierć następuje dla nas po 24 godzinach od ustania funkcji mózgu. Jeżeli rozwój technologii medycznej się utrzyma, to za paręnaście lat może to być nieskończoność – tak długo, jak długo ciało pozostanie nietknięte, rzecz jasna. Teraz przepraszam, ale mam innych pacjentów. – doktor odwróciła się i przeszła na drugi koniec Sali pozostawiając pierwszą oficer i Deleen nad łóżkiem ze spowitą w biel postacią przywódcy Minbari.

    Tu można komentować opowiadanie.

Viewing 1 post (of 1 total)
  • You must be logged in to reply to this topic.
searchclosebars linkedin facebook pinterest youtube rss twitter instagram facebook-blank rss-blank linkedin-blank pinterest youtube twitter instagram