Może chodzi o to, że to było takie na siłę podpinanie się pod sukces Matrixa - główny bohater też żyje na pograniczu dwóch światów, też "za dużo wie", też umiera i nie umiera. No, to bierzemy Reeves'a. Ale też nie jestem pewien.A aktorstwo w nowych Gwiezdnych Wojnach wcale nie było takie najgorsze, chyba po prostu wszyscy ulegli temu wrażeniu przez Christensena, który istotnie zabijał każdą swoją scenę ;] Ale reszta sobie radziła.