W ostatnim wywiadzie Leonard Nimoy mówił o wojnach, mających miejsce w okresie pomiędzy produkcją pierwszego serialu z pod znaku Star Trek a tegorocznym filmem kinowym oraz jak serial odnosił się do wojny. Nimoy poruszył też temat udziału Eddie Murphy'ego w Star Trek IV: The Voyage Home.[more]
Oryginalną serię produkowano podczas wojny w Wietnamie, a Star Trek XI w czasie, gdy Amerykanie walczą w Afganistanie i Iraku. Oryginalna seria okazjonalnie napomykała o wojnie i o tym, kiedy interwencja jest dopuszczalna.
Pierwotne założenia Star Treka zawierały klauzulę nieinterwencji, ale kilkakrotnie mimo to interweniowano - powiedział Nimoy. Myślę, że to był dobry pomysł, ale moim zdaniem nierealny.
W tych czasach snuje się rozważania o tym, kiedy dopuszczalna jest kowbojska dyplomacja, i kiedy dopuszczalne jest użycie siły na terenie innego, suwerennego państwa. Mamy z tym dużo zamieszania. Myślę, że Star Trek próbuje być po właściwej stronie, po stronie ludzi. Były jednak czasy, gdy kwestionowałem zasadność naszych interwencji.
Przykładem tego może być odcinek "A Private Little War", w którym Klingoni reprezentują ZSRR, a Federacja - Stany Zjednoczone. Gdy Klingoni dozbrajają jedno z walczących plemion, Federacja dostarcza broń ich przeciwnikom. W efekcie obie strony dysponują taką samą siłą ognia.
Nimoy wspomniał też o Star Trek IV: The Voyage Home i jak próbowano znaleźć w nim miejsce dla Eddie Murphy'ego - fana Star Trek:
Próbowaliśmy zbudować historię, w której mógłby się znaleźć. Był wielkim fanem Star Trek i traktował całe to przedsięwzięcie bardzo poważnie. Miałem z nim dwa spotkania. Za pierwszym razem powiedziałem: "My podziwiamy Ciebie, Ty podziwiasz nas. Nie chcemy ranić się nawzajem. Jeśli znajdziemy historię, która zadziała, zrobimy to".
Spędziliśmy trochę czasu budując historię, w której załoga przybywa na dwudziestowieczną Ziemię, tak jak ostatecznie pokazaliśmy. Eddie miał grać faceta prowadzącego radiowy talk-show o tematyce zjawisk paranormalnych i wizytach Obcych. Zaczyna on podejrzewać bohaterów o przybycie z kosmosu. To dopiero byłaby gra - on próbujący odkryć, kim jesteśmy i co robimy. Historia w końcu nie powstała i musieliśmy go sobie odpuścić.
Źródło: Trektoday[/more]
W "A Private Little War" najbardziej dosłownie to pokazano, bo Kirk wspomina o wojnach wybuchających w tle Zimnej Wojny. Ale moim zdaniem lepiej widać to w "The City on the Edge of Forever" - Zazwyczaj wojna nie jest rozwiązaniem. Ale czasami jest. Jak wiadomo potem nawiązano do tego w DS9.
Czasami po prostu nie ma innego wyjścia, a czasami... Popatrz na II wojnę. Kilka państw wygodnie stało z boku. Ile istnień by ocalało, gdy nie ich obojętność na ludzkie cierpienie?
A ile dodatkowo by zginęło, gdyby się włączyły? Pytania pozostają pytaniami.Dodam, że były to takie "potęgi" jak Tybet, Afganistan, Portugalia, Angola, Hiszpania, Szwecja, Szwajcaria i Mozambik.
A ile by te państwa straciły? W dwudziestowiecznej historii Turcji nie było lepszej decyzji niż nie przystępowanie do tej wojny, mimo wielu zachęt, tak obiektywnych, jak i subiektywnych (tj. działań dyplomacji niemieckiej). Podobnie z Hiszpanią. Szwecja czy Irlandia to inna historia, bo w sumie wszystkim na rękę była ich neutralność (trochę jak z przypadkiem Bajor w Wojnie z Dominium ;)).
W prawodawstwie istnieje takie przestępstwo jak nieudzielenie pomocy. Jasne, że lepiej chronić własny tyłek niż pomóc komuś bestialsko mordowanemu... bardzo trekowo.
Nie bez kozery. Nie pamiętam już, kto, ale ktoś znany powiedział tak:
"Nie bójmy się wrogów. Oni mogą nas tylko zabić. Nie bójmy sie przyjaciół. Oni mogą nas tylko zdradzić. Bójmy się ludzi obojętnych, bo za ich przyzwoleniem dzieje się wszelkie zło na świecie."
W prawie międzynarodowy publicznym nie ma przestępstw (ewentualnie tzw. delikty jako quasi-przestępstwa). Jeżeli zaś chcesz przenosić pojęcia z relacji międzyludzkich w materię stosunków między państwami... Potępiłabyś kogoś, kto odmawia oddania komuś obcemu swojej wątroby, serca czy nerki? Taki ktoś nie był by ścigany przez prawo, to oczywiste. Ale czy Ty byś kogoś takiego potępiła?
Przykład nie jest adekwatny. Potępiłabym kogoś, kto stoi i patrzy spokojnie, jak ktoś drugi katuje na śmierć swą ofiarę, a to jest właśnie tak. Neutralność w pewnych sytuacjach staje się zbrodnią przeciw ludzkości. Gdyby cały świat zachował neutralność, a Hitler był na tyle cwany, by nie zaczepiać Stalina, nie wymądrzabyś się tu teraz, bo by Cię po prostu nie było. Ani mnie. W najlepszym razie, gdybyśmy oboje urodzili się jakimś zbiegiem okoliczności, tyralibyśmy w jakiejś niemieckiej fabryce za kromke chleba i miskę zupy.
Dlaczego przykład nie jest adekwatny? Państwo, które ryzykuje śmierć setek tysięcy swoich obywateli jest Twoim zdaniem bardziej podobne do kogoś, kto stoi obok, czy do kogoś odmawiającego oddania nerki?Hitler nie mógłby być na tyle cwany, by nie zaczepiać ZSRR, bo jego celem było przecież od początku zdobycie przestrzeni życiowej dla Wielkiego Narodu Niemieckiego na wschodzie. To pojęcie ("przestrzeń życiowa") zna chyba każdy, kto choćby troszeńke interesował się historią ostatnich stu lat. Podobnie każdy kto się nią interesował wie, że nie szukał i nie mógł szukać owej przestrzeni we Francji, Wielkiej Brytanii czy Włoszech, czy gdziekolwiek w tym labiryncie półwyspów zwanym Europą. I podobnie wie, że USA nie interweniowały w wojnie z dobrego serca, z pobudek altruistycznych, tylko broniąc swoich interesów. Z egoizmu narodowego.Co ciekawe, ten problem (zasługi a interesy) wypłynął, jak wiadomo, bardzo niedawno, bo raptem trochę ponad rok temu. W debacie na temat niepodległości Kosowa pojawiały się z rzadka takie właśnie, oparte na historycznych pobudkach głosy - "Były w Europie tylko trzy narody, które nie dały Hitlerowi ani żołnierza - Polacy, Grecy i Serbowie. Więc coś im się do diaska za to należy". Czy ktoś to wtedy brał na poważnie? Trochę śmiechu warte rozważania...
Widzisz, Barusz, logika pt "Przeżyć za wszelką cenę" może być wybaczalna, gdy chodzi o zwierzęta. My, ludzie, mamy podobno etykę, a etyka to nie jest coś, co można mieć wtedy, gdy sie farci, a co odrzuca się, gdy tak wygodniej. Jeśli zaczniemy tak myśleć, to nasza cywilizacja i moralność będzie warta, wiesz co? Nie powiem co, żeby forum nie bezcześcić.Co my dziś mamy z tego, że przeciiwstawiliśmy się tak zdecydowanie? To, że nie musimy wstydzić się za swych przodków, a to dość dużo. Jeszcze jedno: jeśli współpraca międzynarodowa będzie oznaczała współpracę jedynie w czasach pokoju, a w razie wojny "każdy sobie rzepkę skrobie", to o żadnej wspólnocie międzynarodowej nie może być mowy. Taki oportunizm nie jest godny istoty podobno cywilizowanej, bo dopuszcza prawo pięści i rację silniejszego, czyli staczamy się z powrotem w bagno, z którego wyewoluowaliśmy miliony lat temu.
Nieprawda, z tego co my się przeciwstawiliśmy mamy całkiem dużo, mianowicie najlepsze granice w dziejach. Granicę zachodnią opartą o linię Odry i Nysy Łóżyckiej, coś, o czym nasi przodkowie mogli tylko marzyć. Przeciwstaweinie się Hitlerowi i Stalinowi w 1939r. leżało w naszym najlepiej pojętym interesie, było najwłasciwszym, co mogliśmy zrobić. Każdy inny wybór byłby znacznie, znacznie gorszy.Nie ma czegoś takiego jak "współpraca międzynarodowa" sama w sobie, są interesy narodowe i różne ich pojmowanie, które to pojmowanie przekłada się na współdziałanie. Gdyby istniało coś takiego jak "Współpraca międzynarodowa" sama w sobie, to w 1939 r. nie moglibyśmy odmówić współdziałania z Hitlerem, bo przecież "Jeszcze jedno: jeśli współpraca międzynarodowa będzie oznaczała współpracę jedynie w czasach pokoju, a w razie wojny "każdy sobie rzepkę skrobie", to o żadnej wspólnocie międzynarodowej nie może być mowy" i tak dalej. Jeżeli to Ci nie uzmysławia do jakiego stopnia nieprzemyślane jest to, co tu piszesz, to nic Ci tego nie uświadomi.
Popełniasz podstawowy błąd: mylisz współpracę ze ślepym posłuszeństwem. Przykład: współpracą w rodzinie będzie pomoc w razie gdy ktoś z jej członków zostanie napadnięty, a ślepym posłuszeństwem - pójście na rabunek z kuzynem. Jeśli tego nie rozumiesz, to wybacz, ale nie ma po co z Tobą rozmawiać.
Moim zdaniem jest na odwrót. Ty piszesz o jakiejś tajemnej "współpracy międzynarodowej", ja o pobudkach i interesach. To, że te ostatnie wykluczają ślepe posłuszeństwo, a te pierwsza zdaje się właśnie je wymuszać, to moim zdaniem nie wymaga jakiegoś specjalnego dowodzenia, to oczywiste.
Współpraca to współpraca. Przykład jak dla dzieci - masz dobrego znajomego, zawsze sobie pomagacie, ale gdy on zostaje napadnięty, ty go zostawiasz na pastwę losu uwazając w dodatku, że jesteś w porządku. Jak to o Tobie swiadczy? Jak o zwierzęciu, a nawet gorzej. Dopiero gdy mu pomagasz, możesz powiedzieć, że wiąże was współpraca. W przeciwnym razie to jedynie interes, a interesy mozna robić bez bawienia się w układy międzynarodowe czy międzyludzkie. Każdy, kto ma mózg, powinien to pojąć bez problemu.
Absolutnie nie, "współpraca" istniała przecież już wcześniej ("zawsze sobie pomagacie"). Podobnie, jak w oczywisty sposób jest nieprawdziwą teza, że " W przeciwnym razie to jedynie interes, a interesy mozna robić bez bawienia się w układy międzynarodowe czy międzyludzkie". Umowy (bo to są przecież te, jak to ujęłaś, "układy") zawiera się przecież właśnie po to, by zrobić interes, interesy to to, co jest wyrażone przez różnego rodzaju umowy. Wszystko to to podstawowe zupełnie pojęcia, jak można ich nie znać.Oczywiście jest jeszcze głębszy błąd w tym, co piszesz, w relacjach międzypaństwowych nie ma miejsca na coś takiego jak sympatia itd. I nigdy nie było.