Forum › Fantastyka › Komiksowe światy i ich ekranizacje › He-Man and the Masters of the Universe
Pisaliśmy o tym He-Manie (z kolegami), pisaliśmy, niechże ma własny temat (TU, bo z zabawkami w parze szły mini-komiksy) 😉 .
Zacznę od aktualności, czyli od paru zdań więcej o pierwszym segmencie Masters of the Universe: Revelation.
Cóż... Pewne postacie zyskały nowy kolor skóry (Andra, król Greyskull), inne - radykalnie nowe osobowości (przerobiona na buntowniczkę Teela, ale i uczyniony z nagła samozwańczym arcykapłanem ekspansywnego kultu cyborgów Tri-Klops). Można zadawać - na tym etapie (może jeszcze doczekają się +/- sensownych odpowiedzi) - niewygodne pytania co właściwie stało się z heroicznie poświęcającymi się Orkiem i Roboto (czemu nie widać ich w tamtejszym Niebie, i jakim cudem w ogóle w zaświatach można zginąć?). Można się czepiać, że Skeletor nie dość, że okazał się incelowaty 😉 , to jeszcze w boskim trybie prezentuje się jak Starscream z Transformers: Combiner Wars. Można narzekać na transformację a la Sailor Moon. Można opłakiwać Adama (choć już wiadomo, że to jeszcze nie koniec jego losów). Można - uznając za duży plus - chwalić styl animacji i przemycenie na ekranie wielu designów klasycznych zabawek MotU.
Ale ogólnie - może dlatego, że nie jestem He-Mana i Masters... fanem tak zdeklarowanym jak Treka - mam wrażenie, że to wszystko burza w szklance wody. Czym bowiem jest w sumie smithowa kreskówka? To, wbrew głosom o jej rzekomej dorosłości, typowa animacja dla dzieciaków, mająca reklamować kolorowe figurki i ich pojazdy; bardzo taka sobie, błaha, historyjka od wielbionego oryginału różniąca się tylko ciut lepszym maskowaniem fabularnej naiwności, continuity zamiast epizodycznych fabuł (obawiam się, że skończy się jak zwykle - głupawym, rozpierduchowatym finałem i niesatysfakcjonującym domknięciem wątków), i raczej pozorowaną (prawie jak w DISCO 😉 ) domieszką dojrzałości (czasem ktoś się na kogoś - mniejsza o to, że nastoletnio i idiotycznie - obrazi, czasem ktoś zginie* - pewnie po to by zmartwychwstać, albo robić za ducha spokojnie bytującego w zaświatach - więc groza śmierci umiarkowana). Zatem niezbyt jest o czym gadać.
Aha: pochwalę zrobienie z Duncana wymiatacza i swego rodzaju superbohatera przybywającego na pomoc córci (i reszcie) kiedy trzeba, bo mi się spodobało, choć nie wiem czy ma sens...
I pobawię się w proroka - tj. obstawię, że Teela w finale odkryje swój boski potencjał.
* Co nie stanowi dla tej franczyzy kompletnej nowinki, kłania się odcinek "The Problem with Power" z roku '85.
ps. Hemanowaty 😉 topic z ST.pl:
http://www.startrek.pl/forum/index.php?action=vthread&forum=5&topic=1835
A tu ekstaza:
Niepoważna trochę.
Tymczasem Smith się broni, cokolwiek przez atak:
https://variety.com/2021/tv/news/he-man-masters-of-the-universe-revelation-kevin-smith-netflix-1235026831/
Czytam to. Jakiś bełkot. Nie lubił He Mana, ma na niego wytrąbione i taki efekt jest. Dobrze że ta Talia się nie drze "oddaj mój telefon".
Nie lubił He Mana, ma na niego wytrąbione
Kiedy Adam (a więc He-Man w jego wydaniu) wypada dość sympatycznie, przyznać trzeba...
ta Talia
Talia to miesza w życiorysie Batmana. Teela. Skądinąd Smith ma rację, że oglądaliśmy i w przeszłości jej solowe występy, kłania się "Teela's Quest":
https://he-man.fandom.com/wiki/Teela's_Quest
Dostępny zresztą online, chyba legalnie:
(Przy czym jest pewna ironia w tym, że tam boh. tytułowa dowiedziawszy się jak wiele - o niej samej - jest przed nią skrywane, a są to sprawy - subiektywnie i chyba nawet obiektywnie - istotniejsze niż sekret wiadomego księcia*, nie obraża się na cały świat**.)
* Tak, Wielkie Przeznaczenie(TM) Teeli to kanon najkanoniczniejszy, a nie żadne nadpisywanie jak w DSC i Sequelach SW.
** Aczkolwiek na miejscu K.S. gładko bym z tego wybrnął, zasugerował, że wiadomy wybuch i bunt to swoista reakcja umysłu na nieświadome noszenie w sobie blokady wspomnień nałożonej w w/w odcinku.
ps. Jeszcze dwie drobne impresje, dot. kolejnych inkarnacji Masters... 1. Skoro cały czas przy Teeli jesteśmy, mam wrażenie, że jej obecna wersja charakterologicznie lepiej przystaje do wariantu z roku 2002, niż do klasycznego, czyniącego wrażenie dojrzalszego (ale i bardziej nijakiego). 2. Graficznie tegoroczna seria góruje nad poprzednią (najsprawniej - z kolei - z nich wszystkich napisaną), lepiej - pod tym jednym względem - konweniując z klasyką (która znów przebija wszystkie nowsze produkcje naiwnym, lecz urokliwym, monumentalizmem).
Q:
Talia to miesza w życiorysie Batmana. Teela.
Jeden pies.
W każdym bądź razie jeden odcinek to jest nic. Jeśli coś sie pojawiła w 1 odcinku tasiemca to nie ma znaczenia w ogóle.
Chyba żeby jakoś nawiązali do tego teraz. Że odkleili pamięć czy coś.
jeden odcinek to jest nic. Jeśli coś sie pojawiła w 1 odcinku tasiemca to nie ma znaczenia w ogóle.
Czy ja wiem? Przywykliśmy już, że przez obecne metaploty to, co kiedyś zamykano w jednym odcinku, dziś bywa rozwleczone na sezon...
Chyba żeby jakoś nawiązali do tego teraz. Że odkleili pamięć czy coś.
Sądzę, że w finale coś podobnego zrobią (idealnie pasuje do girlpowera w końcu), tylko nie wiem, czy powiążą to z jej wcześniejszym gniewem, jak sugeruję...
ps. Recenzentka jakby znajoma 😉 :
https://paradoks.net.pl/read/42067-wladcy-wszechswiata-objawienie-recenzja
Jeszcze jeden przykład girlpowerowego epizodu klasycznego He-Mana - "The Rainbow Warrior", w którym całą istotną fabularnie robotę wykonuje królowa-mamuśka (a jej syn, w obu postaciach, robi za tło):
https://he-man.fandom.com/wiki/The_Rainbow_Warrior
I retrospekcyjna analiza starszych (niż obecna) inkarnacji tytułowej franczyzy (zakończona pochwałą wersji 2002):
https://www.youtube.com/watch?v=Q7VUkNTeaeg
https://www.youtube.com/watch?v=NFqWw2Jmg_4
https://www.youtube.com/watch?v=sHpYUmkNjqg
Oraz - z tego samego kanału - podobny filmik o siostrzanej serii She-Ra:
https://www.youtube.com/watch?v=lzslgkr70rg&pp=sAQA
I - przywoływana w he-manowej - analiza Thundercats:
https://www.youtube.com/watch?v=XRbguWZK9pw
https://www.youtube.com/watch?v=RFIfvstfgGo
https://www.youtube.com/watch?v=XTPlfUIYZ1I
Jak masz tasiemiec to co jakiś czas dajesz jakiś inny odcinek dla odmiany. A nie to co teraz.
Odwracając - jak masz w ramach franczyzy ileś serii o He-Manie, w tym jedną o nim samym, bez tradycyjnego zaplecza, to możesz dla odmiany zrobić jedną o samym zapleczu z He-Mana udziałem (względnie) śladowym.
(Co do zasady, bo w praktyce szkoda mi czasu na obronę konfekcyjnej serii Smitha, która wcelowana była w zagorzałych - jak fanfilmy ST, czy niektóre serie direct-to-YouTube, nie przymierzając - a jednak zdołała się rozminąć z ich gustami.)
Jest zwiastun drugiej połowy Revelation:
Dobrze obstawiałem - Teela idzie w ślady mamusi, Adam powraca do żywych (przy okazji okazuje się, że moc zawsze była w nim, a z mieczem, to jak z pierścieniem w "SpaceBalls" - co chyba stanowi najbardziej kontrowersyjny wątek całości teraz*), Orko chyba też. I tak oto jedna burza w szklance wody się zakończy, a druga może zacząć.
* Choć nie da się zaprzeczyć, że da się też uznać za formę dowartościowania go.
Nawet to wygląda. Ale z tym mieczem to... e... średnio.
Ale z tym mieczem to... e... średnio.
No, takie kompletnie niepotrzebne proszenie się o hejt. Dość typowe zresztą dla Revelation (serii nienawidzonej znacznie bardziej, niż na to zasługuje, bo jakoś tak bez pomyślunku sprzedanej przesadnie reagującej widowni*).
* Kiedyś, w czasach TNG, był czas na to, by przekonać publiczność do swojej wizji, nawet gdy ta na starcie niechęć budziła. Dziś, jak się na wejściu widza nie chwyci za gardło, trudno potem odrobić straty. (To zresztą błędne koło. Nieudane eksperymenty wywołały klimat, w którym jakimkolwiek eksperymentom ze znanymi franczyzami trudno się przebić. Nie tylko tym jawnie nietrafionym. Poziom zaufania do twórców mocno spadł.)
Nie nie nie. Kolejne rezurekcje i inne takie obniżają wiarygodność świata przedstawionegoi
Wiarygodność świata przedstawionego to tam w zasadzie nigdy wielka nie była. Gorzej, że to jest b. wyraźnie nastawione na puste szokowanie, a zarazem - wbrew pozorom - b. zachowawcze: uśmiercamy tego i owego, żeby widzem wstrząsnąć, ale zaraz przywracamy status quo, bo fan lubi to, co zna.