Forum › Fantastyka › Inne sci-fi i pozostałe gatunki › Bond, James Bond
Znów kontynuacja tematu z Phoenixa:
http://www.startrek.pl/forum/index.php?action=vthread&forum=5&topic=992
Założona z myślą o miłośnikach postaci/serii (powieściowej czy filmowej, bez różnicy), w oczekiwaniu na opóźniającą się premierę kolejnej produkcji o 007 - "No Time to Die".
Na początek o potencjalnych następcach Craiga (jednych z wielu, dodajmy):
https://www.cbr.com/tom-hiddleston-address-james-bond-casting/
https://www.cbr.com/luke-evans-wants-to-be-james-bond/
Ciekawe czy to się samo tak poukładało, czy ktoś (Bay? Connery? scenarzyści? producenci? wszyscy razem?) minimum część nawiazań wsadził tam celowo?
W każdym razie przekonaliście mnie z autorem filmiku, że w jednej z odnóg Multiversum Mason jest Bondem 😉 .
Na początek o potencjalnych następcach Craiga
Zupełnie nie wiem jak to możliwe, żeby do roli Bonda w ogóle brać pod uwagę wymoczkowatych, pozbawionych tzw. "męskiego uroku" aktorów? 🙁
Tom Hiddleston, Harry Styles i Tom Holland to w przypadku tej roli oczywista pomyłka przyrody. 😉
Natomiast Idris Elba, choć to spore chłopisko, jest po prostu brzydki jak Paskuda Zegrzyńska. 😉
Trzech pozostałych aktorów to już całkiem inna historia. 🙂
Za Lukiem Evansem nie przepadam, ale myślę że pasuje do tej roli.
Ma, co prawda, 42 lata, ale Roger Moore, grając Bonda po raz ostatni, miał 58.
Więc przed Evansem szansa na co najmniej 3 filmy.
Kolejnych dwóch potencjalnych następców Craiga mogę oceniać tylko ze zdjęć.
Nie wiem, jak wypadają na ekranie.
Charlie Hunnam byłby pewnie pierwszym Bondem z zarostem.
I raczej by mi to nie przeszkadzało. Ale chyba bez błysku.
Za to Rege-Jean Page, choć ma niemożliwe imię, ma też, jak się wydaje, to "coś", czego potrzeba by zagrać Bonda.
To według mnie faworyt do tej roli, zwłaszcza w obecnym czasie, gdy tak liczy się tzw. poprawność.
No i lista jego nagród też robi wrażenie.
A teraz - z innej beczki 😉 , ale kontynuując phoenixową wyliczankę 😉 sprzed lat - wspomnę kolejnego bohatera bondopodobnego, który zwie się Mack Bolan, "The Executioner":
https://en.wikipedia.org/wiki/Mack_Bolan
Przedpremierowa recenzja "No Time to Die":
https://www.filmweb.pl/reviews/recenzja-filmu-Nie+czas+umierać-24019
I pożegnanie z Craigiem według "GW":
https://wyborcza.pl/7,75410,27629174,daniel-craig-w-zyciowej-formie-ani-mysli-umierac.html
Oraz fabuła "No Time to Die", jak kto ciekaw:
https://en.wikipedia.org/wiki/No_Time_to_Die#Plot
Doomcock hejtuje finalną decyzję z "No Time to Die" (i w efekcie - cały film):
https://www.youtube.com/watch?v=qbB1-XgJna4
The Critical Drinker ma względem w/w produkcji bardziej ambiwalentne odczucia:
https://www.youtube.com/watch?v=eqSkvWrcBzo
https://www.youtube.com/watch?v=3eBU98w7PGI
Natomiast Craig - pewnie nieświadom ich wypowiedzi nawet - ma rady dla następcy:
A takie zdanie o "No Time to Die" ma Josh Edelglass:
http://www.motionpicturescomics.com/2021/10/11/josh-reviews-no-time-to-die/
ps. Znajdą się i jego recki wcześniejszych filmów o 007:
http://www.motionpicturescomics.com/2011/03/21/48-years-of-007-josh-reviews-dr-no-1962/
http://www.motionpicturescomics.com/2011/05/23/almost-fifty-years-of-007-josh-reviews-from-russia-with-love-1963/
http://www.motionpicturescomics.com/2011/07/01/almost-fifty-years-of-007-josh-reviews-goldfinger-1964/
http://www.motionpicturescomics.com/2012/05/04/fifty-years-of-007-josh-reviews-thunderball-1965/
http://www.motionpicturescomics.com/2012/11/02/fifty-years-of-007-josh-reviews-casino-royale-2006/
http://www.motionpicturescomics.com/2008/11/17/quantum-of-solace-watchmen-and-star-trek/
http://www.motionpicturescomics.com/2012/11/09/fifty-years-of-007-josh-reviews-quantum-of-solace-2008/
http://www.motionpicturescomics.com/2012/11/12/50-years-of-007-josh-reviews-skyfall/
http://www.motionpicturescomics.com/2015/11/09/josh-reviews-spectre/
I produkcji z bratniej serii o OSS 117:
http://www.motionpicturescomics.com/2010/06/04/from-the-dvd-shelf-josh-reviews-0ss-117-cairo-nest-of-spies-2006/
http://www.motionpicturescomics.com/2011/03/07/from-the-dvd-shelf-josh-reviews-oss-117-lost-in-rio/
Zwiastuny tych ostatnich:
Oraz ich (świeżego) następcy:
Przy czym trzeba przypomnieć, że jest to cykl starszy od bondowskiego(!), który zaczynał się całkiem poważnie, zanim skręcił w autopastisz:
Choć zaczął tam skręcać dość szybko:
Parę archiwalnych (więc nie wszystkie tytuły obejmujących - im starsze, tym mniej) rankingów filmów z Bondem:
https://ew.com/article/1992/06/19/james-bond-films-stood-test-time/
https://www.ign.com/articles/2006/11/17/james-bonds-top-20
https://ew.com/article/2008/07/01/best-and-worst-bond-films/
https://ew.com/article/2006/12/01/countdown-ranking-bond-films/
http://movies.sympatico.msn.ca/features/ArticleNormanWilner.aspx?cp-documentid=436189
https://www.msn.com/en-us/movies/news/ranking-every-james-bond-movie-from-worst-reviewed-to-best/ss-BB18ykhl
https://www.msn.com/en-au/entertainment/movies/the-names-bond-james-bond-the-most-successful-007-films-ranked/ss-AAOCErW
https://esensja.pl/film/publicystyka/tekst.html?id=6363
I jeden świeży:
https://www.imdb.com/list/ls006405458/
Sięgnąłem sobie powtórkowo po najbardziej dochodowe, acz nie najlepsze (ale i nie najgorsze) filmy z najlepszymi ekranowymi Bondami, które łączy w dodatku motyw jachtu i prrzechodzącej na stronę bohatera dziewczyny antagonisty, czyli "Thunderball" i "Skyfall".
Pierwszy z nich to chyba najbardziej blockbusterowa z produkcji bazujących ściśle na utworze Fleminga - operacje plastyczne, władze SPECTRE w całej krasie, bomby atomowe, multimilionerskie jachty i rezydencje, płetwonurkowie i podwodne bitwy, a przy tym jest to wszystko nakręcone tradycyjnymi metodami i zasadniczo - jak twierdzą stosowne źródła - mieszczące się w granicach prawdopodobieństwa.
Drugi znów - twórcy jakby chcieli dać nam na raz współczesny film sensacyjny typu "Bourne'ów" czy produkcji Tony'ego Scotta i klasycznego "Bonda" zarazem, ale nie zgrzyta to, obie konwencje się uzupełniają i ogląda się dobrze. (Nieco gorzej, że twórcy sami nie wiedzą czy chcą nam dać nam uwspółcześniony prequel produkcji z Connery'm, na co wskazuje wprowadzenie originowej historii Moneypenny, pokazującej też genezę jej specyficznych relacji z 007, i zastąpienie żeńskiej M bardziej tradycyjnym, męskim następcą; czy też sequel - co znów sugeruje nowy Q podkpiwający sobie z wynalazków poprzednika, klasyczny uzbrojony Aston Martin z lamusa i podkreślanie wieku-i-zmęczenia Bonda.*)
* Acz to, co nie broni się potraktowane dosłownie, lepiej sprawdza się jako swoiste podsumowanie 50 lat cyklu.
Przy czym stary przebój wygrywa z nowym w minimum trzech miejscach.
Po pierwsze - na płaszczyźnie villainów. Largo jest psychologicznie płytki jak kałuża, ale, choć niepotrzebnie - na swoją zgubę - cacka się z protagonistą (jeden Goldfinger tak nie miał), wypada przekonująco w roli szemranego biznesmena - roztacza wokół siebie aurę jaką czuć wokół ludzi posiadających sporą władzę, jest zdecydowany, bezwzględny, także odważny. Silva z kolei... ma dużo cech inteligentnego antagonisty, kilka ruchów przed bohaterami, ale jest też niespójny - oscyluje pomiędzy bezwzględnym zabójcą, upadłym superagentem, a wykazującym skłonności autodestrukcyjne szaleńcem, nie radzącym sobie z wewnętrznymi demonami, uboższym bratem nolanowego Jokera, mającym b. dziwny, miłosno-nienawistny stosunek do M; to co miało mu dodać głębi czyni go niewiarygodnym*.
Po drugie - w kategorii występu groźnych zwierząt. Rekiny wyszły jak trzeba; szanghajskie warany to wątek przegięty i nierealistyczny.
Po trzecie - finalna walka. Przybycie na miejsce konfrontacji z zapleczem w postaci małej armii nurków CIA ma znacznie więcej sensu niż trzyosobowe zastawianie pułapki na oddział zabójców wyposażony w broń automatyczną i helikopter.
Jest też "Thunderball" filmem bardziej jednolitym narracyjnie od swojego jubileuszowego następcy, co w moich oczach czyni go - mimo niższych ambicji - także lepszym całościowo.
* Pewną przesadę, z jaką Raoul S., czy raczej Tiago Rodriguez, pcha się w sam środek akcji (w tym - w paszczę przeciwnika) wytłumaczyć łatwiej, na gruncie konwencji; w końcu to poprzednik, mającego podobne nawyki, bohatera gł. No i wpisuje się to w jego samobójcze ciągoty.
Choć z drugiej strony w "Skyfallu" można zauważyć podkreślanie psychopatii pracowników wywiadu - James nie przejmuje się życiem postronnych - dwakroć pozwala wrogom wykończyć ofiary, by zaatakować ich w chwili, gdy poczucie tryumfu uczyni ich nieuważnymi; jego szefowa znów wydaje Chińczykom swojego agenta, nie ewakuuje się też zawczasu z sali przesłuchań, by narażając ministrów na udział w strzelaninie, przekonać ich o ważności MI6. Nie wiem na ile to wiarygodne, ale dodaje fabule gorzkawego, na swój sposób szlachetnego, smaczku. (I wpisuje się w tradycję "Goldfingera", w którym mister Bond potrafił zasłonić się przed ciosem... kochanką.)
Podkreślanie znaczenia technologii komputerowych i cyberprzestępczości, choć dość ograne, również tu liczy się na plus.
Dodam jednak, że - jak widać - nie wszyscy by się ze mną zgodzili co do takiego a nie innego uszeregowania w/w filmów:
https://www.gamesradar.com/best-james-bond-movies/
I szwarccharakterów z nich:
https://www.gamesradar.com/best-james-bond-villains/
Parę - b. różnych - rankingów ekranowych Bondów:
https://www.insider.com/james-bond-actors-ranked-from-worst-to-best-daniel-craig-2021-9
https://www.esquire.com/entertainment/movies/g26633373/james-bond-actors-ranked/
https://www.thegentlemansjournal.com/bond-actors-ranking/
https://www.smoothradio.com/news/entertainment/james-bond/film-actors-ranking-list/
https://www.denofgeek.com/movies/james-bond-actors-ranked-worst-to-best/
ps. Tymczasem - skoro o bestach mowa 😉 - sięgnąłem po "Bondy" uważane za najlepsze - "Goldfinger" i "Casino Royale".
Owszem, można tu - w obu wypadkach - narzekać na pewne zmiany w stosunku do oryginału: Le Chiffre z Niemco-Polako-Żyda i Aleistera Crowley'a zmienia się w znacznie bardziej urodziwego Albańczyka-bezpaństwowca, a jego zasięg oddziaływania rośnie z lokalnego na globalny (bo nie jest już skarbnikiem związków zawodowych, a światowego terroryzmu); gdy zaś mowa o Goldfingerze wypada istotna informacja, że był słupem radzieckich służb; Pussy Galore z kolei awansuje z włamywaczki na pilotkę. Owszem, Vesper Lynd umiera znacznie bardziej efekciarsko, niż w powieści. Owszem, stanowi pewien zgrzyt, że bezwzględny Auric G. zaczyna od pewnego momentu cackać się z 007 (w książce było to wyjaśnione b. prosto, pozorowaną zdradą Bonda; wyjaśnienie filmowe, które ma chyba pozwolić bohaterowi gł. zachować pokazową wręcz niezłomność, nie przekonuje). Ale... w obu wypadkach mamy zasadniczo zachowane najistotniejsze zalety flemingowskiej prozy, a zwł. flemingowskich fabuł, wzbogacone o - zwykle mieszczące się w granicach dobrego smaku - efekciarstwo (w starszym filmie będzie to w pierwszym rzędzie malownicza scena odprawy u tytułowego antagonisty, w nowszym - Bond - jak to ktoś słusznie nazwał - zabijający jak Terminator). W obu też produkcjach 007 dostaje ciekawe partnerki - silne, inteligentne, rozdarte między dobrem a złem, nie dające wejść sobie na głowę, i trudne do zdobycia. Przeciwnicy zaś - mimo zasygnalizowanych zmian - należą do najciekawszych w całej serii; bardzo różniąc się od siebie (jeden jest elegancikiem o kamiennej twarzy psychopaty, drugi - wręcz archetypicznym czerstwym nowobogackim chamem) obaj przekonują jako zarazem dość wysoko postawione i b. szemrane figury (choć nie jest jasne na jakich kalkulacjach Goldfinger opiera nadzieję, że nie zostanie odstrzelony przez CIA czy MI6, choćby z zemsty, gdy przeprowadzi swój plan; w powieści było to oczywiste - planował nawiać do CCCP, choć tam znów zgrzytało, że człowiek tak zakochany w złocie musiałby tym sposobem porzucić blichtr kapitalistycznego życia, a zgromadzone sztaby - najprawdopodobniej - oddać mocodawcom). Do tego w wypadku "C.R." dochodzi wysmakowana elegancja wielu scen, zaś w przypadku "G." - pierwszy występ ikonicznego białego smokinga i niemniej ikonicznego Astona Martina. Jednak jakoś tak jest, że łatwiej wytykać wady nędznych filmów, niż chwalić dobre, więc skończę na tym i przejdę już do konkluzji, że mamy do czynienia z dwoma klasykami w swojej klasie 😉 , których raczej nie da się nie lubić lubiąc Bonda.
BTW. Jak już casinach jesteśmy - wszystkie twarze Jamesa-hazardzisty:
A teraz biorę się za "The Spy Who Loved Me" (w którym już zdążyłem docenić dostojny demonizm Stromberga oraz sparodiowany w "Austinie Powersie" sławetny skok spadochronowy) i "GoldenEye", czyli "Bondy" pozytywnie komiksowe.
Edit: No więc właśnie... "The Spy...". Schemat fabularny nieoryginalny, bo w dużej mierze jest to podwodna kalka wcześniejszego "You Only Live Twice", a znów główny antagonista to bardziej ludobójcza wersja kapitana Nemo (powielająca w dodatku cechy wielu bondowskich przeciwników od doktora No począwszy), ale... nemowska charyzma i miłość do morskich głębin bije - w roli światła odbitego - od Stromberga w dostatecznym stopniu by - choć pojawia się w niewielu scenach - robił za jednego z najciekawszych bondowskich villainów. Do tego dochodzi niezła, choć schematyczna, walka finałowa. Jaws - wtedy jeszcze nie zredukowany do roli comic reliefu. I - last but not lest - wątek romansowy, bo większa część tego filmu to, w ramach realizacji zapowiedzi Moore'a, że woli grać kochanka, nie - zabójcę - zgodna z harlequinowymi schematami (rozwój wzajemnych uczuć-ujawnienie informacji wywołującej konflikt zakochanych-pogodzenie) - opowieść miłosna o 007 i atrakcyjnej major Amasovej (której poprzedniego amanta James ledwo co sprzątnął w samoobronie). Opowieść przesycona lekkim humorem, podszyta - b. fajnie pokazaną - szpiegowską, fachową, rywalizacją (mówiłem: najlepsze "Bondy" to te, w których boh. tyt. dostaje godną siebie partnerkę) i - bijącą z ekranu - atmosferą chwilowego odprężenia między Wschodem a Zachodem. Przegięta (pływający samochód i inne, coraz bardziej fantastyczne, wynalazki Q, oraz sceny ich testowania; szefowie chwilowo pogodzonych wywiadów urządzający sobie biuro w piramidzie), ale pełna wyjątkowego, nieco baśniowego, uroku. W dodatku pozwalająca nam oglądać Bonda w mundurze Royal Navy (co antycypuje podobny występ Jacka Ryana w "Polowaniu na Czerwony Październik"). Jednym słowem - godna pamięci odsłona cyklu.
"GoldenEye"? Film pełen sprzeczności i Bond pełen sprzeczności. Z jednej strony Brosnan jest chyba takim Jamesem, o jakiego chodziło Flemingowi - eleganckim, nonszalanckim, zdystansowanym, z drugiej był 007 - w momencie premiery - najbardziej realistycznym pod pewnymi względami - zamiast stale obnosić eleganckie stroje przebierał się stosownie do okoliczności w bardziej praktyczne ciuchy, z trzeciej - jest też Bondem najbardziej komiksowym, który superbohaterską niezwyciężonością przebija nawet "Terminatora" Craiga. A opowieść o nim - niby sili się na komentarz społeczny dot. upadku ZSRR, niby w wielu ujęciach wypada - jak wcześniejsze produkcje z Daltonem zresztą - jakoś kameralnie, telewizyjnie wręcz, w innych momentach jednak odpływa b. daleko w blockbuster z czołgowym pościgiem po ulicach Petersburga oraz b. stereotypowymi, przerysowanymi, Rosjanami, Amerykaninem i (też Ruskim, ale w inny stereotyp się wpisuje) hakerem. Najlepszym zaś tej dwoistości symbolem jest chyba Eurocopter Tiger - autentyczna konstrukcja (wtedy prototyp):
https://en.wikipedia.org/wiki/Eurocopter_Tiger
...ukazana jak maszynka rodem z komiksu. (Skądinąd nie jest to tam jedyny łatwo dający się przeoczyć przejaw troski o realizm - sprzęt, wnętrza siedziby MI6 - wszystko to prawdziwe i z pietyzmem dobrane.) Innym ciekawym paradoksem jest też, że 007 mogący w końcu do woli walczyć z krasnoarmiejcami, to Bond zwycięski (a zarazem posądzany o nieprzydatność), bo pochodzący z produkcji powstałej po zakończeniu Zimnej Wojny. Albo Xenia - chwilami charyzmatyczna, kradnąca show, chwilami w swoich morderczo-seksualnych ciągotach przerysowana poza granice tandety (dostaje też bodaj więcej scen erotycznych z protagonistą, niż pozostałe dwie dziewczyny, ale zarazem chyba... nie odbywa z nim w końcu stosunku). (Skądinąd, gdy przy paniach jesteśmy, warto odnotować i to, że zarówno Natalia, jak i psycholog z jednej z pierwszych scen, choć ładne, ubrane i ucharakteryzowane są tak, by wykraczać poza stereotyp typowej bondowskiej seksbomby.) Szef Xenii, Alec, też dwoisty - upadły agent, prototyp Silvy, ze znacznie lepszą motywacją i wiarygodniejszą prezencją profesjonalisty, ale zarazem kompletnie nijaki.
Dostajemy więc nietypową, mimo wpisania się w większość schematów* cyklu, odsłoną tegoż. Bardziej amerykańską, hollywoodzką, niż brytyjską, w klimacie. Ale czy złą? Niekoniecznie, jedną z ciekawszych. Choć to, co w chwili jej powstania miało być nowoczesnością, jawi się dziś staroświeckim campem.
* Pojawia się np. ikoniczny Aston Martin (co prawda po to, by być zastąpionym przez BMW), a scena z laboratorium Q to jeszcze podkręcona kopia tych z czasów Moore'a.
ps. Jeszcze kilka rankingów bondowskich filmów:
https://editorial.rottentomatoes.com/guide/james-bond-movies/
https://www.vulture.com/article/best-james-bond-movies-ranked-worst-best.html
https://www.independent.co.uk/arts-entertainment/films/features/james-bond-best-films-ranked-b1928210.html
https://www.cnet.com/news/james-bond-movies-ranked-the-best-and-worst-of-007-dr-no-no-time-to-die/
https://screenrant.com/james-bond-movies-ranked-worst-best/
https://nypost.com/article/best-james-bond-movies-ranked/
I żartobliwy crossover bazujący na tym, że historie o 007, podobnie jak serial o Carringtonach, opierają się w dużej mierze na epatowaniu luksusrm, czyli Bon-Dynasty:
https://www.youtube.com/watch?v=oEC1UlFVRts