W ostatniej chwili kapsuła z mostka szybko oddaliła się od ostrzelanego okrętu. Zaraz po tym, zrozpaczona załoga oglądała wybuchający okręt... Swój okręt. Po policzkach Trillki doradcy popłynęły łzy. Wokoło było pełno kapsuł ratunkowych z USS Livingston.Nagle kapitan poczuł charakterystyczne uczucie. Znał je bardzo dobrze, wiele razy. Obraz ciasnej kapsuły ratunkowej i własnych oficerów rozmazał się. Zastąpiony został widokiem malutkiej hali transportera USS Asimov i znajomego oficera operacyjnego. - Ależ Jacques. Skąd ty tutaj? Myślałem, że... - powiedział kapitan Seldon. - Miałbym się zabić? Miałem więcej szcześcia niż wy. - odpowiedział porucznik.Wkazał na ekran. Tam też widniał tragiczny widok. Szczątki okrętu, kolorowe pasemka plazmy i ognia. Wszystko w morderczym tańcu, który pochłonął wiele ludzkich istnień. - Ilu się uratowało? - zapytał Seldon. - W kapsułach naliczyłem 187 osób. Część kapsuł niestety zbyt późno odczepiła się od kadłuba i eksplozja je dosięgnęła. Dodatkowo 80 osób przetransportowały klingońskie okręty. W sumie 267 z 392 osób... - powiedział ze smutkiem w głosie operacyjny. - O Boże... - mruknął kapitan wyraźnie cierpiąc. - Nie traćmy czasu. Bierz kurs na tamto zagęszczenie asteriod. - Tam? - zapytał zdziwiony porucznik Almaigne. - Ale tam nic nie ma. - Uwierz mi, że jest. Kapitan Krusty udał się do dowództwa Floty po posiłki i nie chciał oddać dowództwa swojemu niekompetentnemu Pierwszemu, więc umówiliśmy się, że ja przejmę dowództwo w takim momencie. - Kapitanie, przecież nawet źle dowodzony Sovereign mógłby przesądzić o przeżyciu Livingston'a! - Przecież wiem, Jacques, przecież wiem. - odpowiedział kapitan Seldon zmartwiony. - Zacznij nadawać na kodowanym paśmie, że przejmuję dowództwo nad "J. T. Kirk"... Nie, tylko do Sovereign'a.Po chwili oczom dwóch ludzi ukazał się najnowocześniejszy okręt Federacji w pełnej krasie. USS James T. Kirk oczekiwał na to, żeby stać się narzędziem pomszczenia załogi USS Livingston, która mężnie broniła Federacji przed agresorem. Silniejszym agresorem.