lyranin, zapewne myslac, ze ma nade mna przewage, rzucil sie od razu przed siebie. trzymal topor przed soba. dopiegajac do mnie, wzial duzy zamach i... trafil w moja bron. juz nie takie walki mialem za soba. jednak impet odrzucil mnie do tylu... lyranin wykorzystal sytuacje i po raz kolejny wzial zamach. tym razem zrezygnowalem z parowania ciosu i wykonalem przewrot do przodu, z latwoscia omijajac ostrze topora. bedac jeszcze na ziemi, wykonalem maly obrot swoja bronia, zadajac glebokie ciecie wrogowi. lyranin wrzasnal z bolu, jednak nie poddal sie. ponownie wzial zamach bronia, uzywajac jej jak kosy. dzieki swojemu refleksowi udalo mi sie sparowac kolejny ios, jednak sam polecialem na pobliska sciane... podnioslem sie...- skubaniec silny jest...lyranin, wyraznie juz zmeczony swoimi zamachami, ruszyl po raz kolejny do ataku. tym razem, trzymajac topor przed soba, z impetem chcial uderzyc we mnie. szybki manewr unikajacy i lyranin przelecial kolo mnie, nie wiedzac, czemu sie nie zatrzymal na mnie. wykorzystalem sytuacje i wbilem mu betleH'a w plecy. szybko odskoczylem, zlapalem za swoj sztylet, doskoczylem do zaskoczonego wroga i jednym poteznym cieciem od tylu rozprulem mu caly zoladek wraz z kawalkiem piersi. moj przeciwnik upadl na ziemie i, caly w konwulsjach, wyzional ducha.- taa... to nie bylo zbyt trudne... mam nadzieje, ze ten ferengi sie nastepnym razem lepiej spisze. komputer, drugi przeciwnik...i po raz kolejny podnioslem betleH'a, wyczekujac swojego wroga...