Federacyjną przestrzeń przemierzają liczne okręty nienależące organizacyjnie do Gwiezdnej Floty. Promy, frachtowce, transportowce, jednostki patrolowe, kurierskie, naukowe czy górnicze wykonują różnorodne zadania i słyszymy o nich sporadycznie – najczęściej gdy są w opresji i wzywają pomocy. Okręty mogą należeć do instytutów naukowych, konsorcjów handlowych, a także prawdopodobnie do osób prywatnych.
Wrak cywilnego frachtowca Odin zostaje odnaleziony przez Enterprise ponad siedem lat po tym, jak doznał poważnych uszkodzeń po zderzeniu z asteroidą. Nie znamy wyników śledztwa wyjaśniających przyczyny wypadku, ale można przyjąć, że były typowe dla cywilnych jednostek – gdyby zdarzyło się coś niezwykłego, to byłoby to przedmiotem dalszego dochodzenia ze strony Gwiezdnej Floty.
Zderzenie statku z asteroidą nie powinno się zdarzyć w normalnych okolicznościach, ponieważ obiekty te są dość przewidywalne i wyliczenie bezpiecznego kursu powinno być relatywnie proste dla doświadczonych pilotów. Możemy założyć jednak, że Odin był wyposażony w systemy detekcji zagrożeń o wiele słabsze niż te istniejące na Enterprise i że podczas długiego lotu mogło dojść do usterki systemów nawigacyjnych. Ryzykowna misja (handlowa?) z daleka od znanych szlaków oznaczała brak możliwości naprawy albo diagnozy usterki, co w rezultacie skończyło się wypadkiem.
Okręty cywilne i nieuzbrojone (lub uzbrojone słabo, wyposażone w przestarzałe systemy obronne) mogły także paść łatwym łupem piratów, Ferengich albo kosmicznych istot (jak np. istota kryształowa z TNG 1x13 Datalore), jednak w przypadku Odina nie uzyskujemy żadnych tego typu informacji.
Jeśli rozpatrzymy skalę grożących w odległym kosmosie niebezpieczeństw, to okaże się, że załogi okrętów cywilnych i badawczych są w o wiele trudniejszej sytuacji niż personel USS Enterprise. Jak nazwać odwagę ludzi, którzy lecą w nieznane na bezbronnym okręcie, często pozostawieni sami sobie, gdyby coś poszło nie tak?
Każde wezwanie pomocy jest traktowane przez Enterprise priorytetowo, dlatego można bezpiecznie założyć, że załoga Odina po zderzeniu z asteroidą nie była w stanie nadać żadnego sygnału. Prawdopodobnie rodziny załogi albo instytucja odpowiedzialna (jeśli taka była) zgłaszały Federacji zaginięcie okrętu, jednak obszar poszukiwań był zbyt rozległy lub oddalony od bieżących tras, aby rutynowe działania odniosły jakiś skutek.
Wrak Odina był opuszczony (w końcu od katastrofy minęło wiele lat), natomiast okazało się, że brakowało trzech kapsuł ratunkowych – to bardzo słaby trop, ale kapitan Picard zdecydował się nim podążyć i przeszukać okoliczne planety w poszukiwaniu ewentualnych śladów po rozbitkach.
Rutynowe czynności doprowadziły Enterprise do odległej planety Angel One, z którą ostatnie kontakty dyplomatyczne Federacja odnotowała ponad 60 lat temu. Świadczy to zarówno o olbrzymim oddaleniu sektora od obszarów znajdujących się w centrum zainteresowania ludzi, ale także o niekompetencji urzędników odpowiedzialnych za dyplomację i kontakty międzyplanetarne. Co gorsza, Picard nie wspomina ani słowem o tym, że posiadane informacje mogą być przestarzałe, co może sugerować, że uznaje 60 lat za wcale niezły wynik w tym rejonie i kontakty z wieloma innymi światami są jeszcze bardziej zaniedbane. Dodatkowo zwierzchnicy Picarda proszą o szczególną ostrożność w relacjach z mieszkańcami Angel One, ponieważ według ostatnich ocen mogą stać się w przyszłości kandydatami do dołączenia do Zjednoczonej Federacji Planet.
Według informacji pozyskanych wiele lat temu (i zapewne w znacznym stopniu nieaktualnych – wystarczy spojrzeć, jak zmienił się nasz świat od czasów, kiedy kręcono pierwszy serial Star Trek) na planecie panuje oligarchiczny matriarchat.
To społeczeństwo, w którym tradycja przypisuje odpowiedzialność za sprawy publiczne, rządzenie państwem, a prawdopodobnie i wyżywienie rodziny kobietom, podczas gdy mężczyźni dbają o strefę prywatną, opiekując się domem i potomstwem. Uważani za słabszych i mniej inteligentnych, nie są postrzegani jako pełnoprawni obywatele – raczej jako beztroskie lekkoduchy, którzy mogą osiągnąć coś tylko, jeśli pięknie wyglądają i uwiodą wpływową lub bogatą kobietę.
BEATA: Well, in our society, it is the men who are the fortunate ones, enjoying all life has to offer while we women devote ourselves to the obligation of making life work.
(W naszym społeczeństwie to mężczyźni są szczęściarzami, ponieważ mogą cieszyć się wszelkimi urokami życia, podczas gdy kobiety poświęcają się obowiązkowi pracy na nie).RIKER: In our society, we share the responsibilities and the pleasures equally. Which is why I am able to be here with you while the women of the away team go to find Ramsey.
(W naszym społeczeństwie dzielimy się obowiązkami i przyjemnościami porówno. Dlatego właśnie mogę być tu z tobą, podczas gdy moje koleżanki z drużyny wypadowej szukają Ramseya).
BEATA: You'll have to remind me to thank them when they come back for giving us this time.
(Będziesz musiał mi przypomnieć, abym im podziękowała za to, że dały nam ten czas).
Nie przywiązuje się tu specjalnie wielkiej wagi do wykształcenia mężczyzn, bo przecież i tak ich ograniczone zdolności uczynią wszelki wysiłek daremnym. W budynku rządowym polityczkami i strażniczkami są kobiety, natomiast płeć męska pełni funkcje służących i hostów. Jest niemal pewne, że mężczyźni nie mają praw publicznych i wyborczych, zresztą w tym układzie społecznym byłoby nieodpowiedzialnością, gdyby głos mądrej i wykształconej kobiety znaczył tyle samo, co głosy znacznie bardziej ograniczonych facetów (to oczywiście nie ich wina i nie powinni czuć się z tym źle, po prostu tak już jest).
Oficerowie Gwiezdnej Floty oczywiście starają się nie ingerować w wewnętrzne sprawy na planecie, natomiast są zadeklarowanymi rzecznikami równości płci i dają sygnały, że dyskryminacja nie jest jedynym rozwiązaniem, a współpraca mężczyzn i kobiet jest możliwa.
RIKER: You don't believe me? (Nie wierzysz mi?)
ARIEL: Not yet. I hear the words, but not the sincerity. (Jeszcze nie. Słyszę słowa, ale nie szczerość).
Jak jednak w praktyce wygląda równouprawnienie w Gwiezdnej Flocie? Jeszcze przed przesłaniem ekipy zwiadowczej na Angel One, po tym gdy zostało powiedziane, że na planecie panuje matriarchat, kapitan Picard zasugerował, że lepiej będzie, jeśli to kobieta z jego załogi nawiąże pierwszy kontakt (po ponad 60 latach przerwy). Poprosił o to doradcę Troi, ale tak naprawdę nie miał specjalnie dużego wyboru. Gdyby zaś chciał wysłać drużynę zwiadowczą pod dowództwem kobiety (aby złagodzić potencjalne tarcia w kontaktach z Angelanami), to okazałoby się to zupełnie niemożliwe
Doradca Deanna Troi jest przede wszystkim specjalistką – psycholożką i dystansuje się od pozostałego personelu, chociażby przez fakt, że nie nosi standardowego munduru. Nie ma żadnego doświadczenia w dowodzeniu czy w kierowaniu zespołem.
Bardzo podobnie można powiedzieć o Beverly Crusher – pomimo że obie kobiety mają wysoką rangę oficerską, to ścieżka kariery nie pozwoliła na rozwinięcie ich zdolności przywódczych. Trzecią i chyba ostatnią rozpatrywaną kandydaturą na szefową takiej drużyny zwiadowczej byłaby Tasha Yar, która jak najbardziej odnajduje się w hierarchii służbowej i kieruje całym wydziałem ochrony na okręcie. Niestety, jej szans na dowodzenie misją nie zwiększa historia jej licznych niekompetencji – wspomnijmy chociażby, że to właśnie ona ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za zagrożenie życia Wesleya w TNG 1x08 Justice.
Czy jednak w społeczeństwie, w którym panuje pełne równouprawnienie, nie powinniśmy mieć więcej oficerek na kluczowych pozycjach?
Tymczasem rozbitkowie z Odina przebywają na planecie od sześciu lat i się już całkiem zadomowili, więc po tym, gdy załoga Enterprise ich odnajduje wcale nie są chętni do opuszczenia planety i “ponownego dołączenia do swoich rodzin”. Przez ten czas zdążyli stracić nadzieję na ratunek i założyć nowe rodziny z lokalnymi kobietami. Możliwe, że podczas starań o uzyskanie jakiejkolwiek podmiotowości prawnej spotkali się jako przybysze z zewnątrz, ale także jako mężczyźni, z takim oporem ze strony władzy, że mimo woli stali się symbolami ruchu emancypacyjnego.
Rządzące Angel One przywitały Enterprise z pewnym niepokojem, ponieważ mogły postrzegać wizytę okrętu jako przygotowanie do pełnowymiarowej inwazji. Przecież rozbitkowie, którzy pojawili się wiele lat temu, aktywnie zaangażowani byli w zmianę ustroju społecznego i swoimi działaniami podważali legitymizację aktualnego rządu. Gdy komandorowi Rikerowi udaje się z dyplomatycznym wdziękiem wyjaśnić, jaka jest prawdziwa natura ich misji (chodzi o odzyskanie rozbitków), Angelanie z radością przystają na współpracę. Przywódczyni grupy trzymającej władzę, Beata, cieszy się, że element wywrotowy zostanie usunięty ze społeczeństwa – w ten czy inny sposób.
Jak się jednak okazuje, Ramsey i jego koledzy będący obywatelami Federacji nie mogą zostać zmuszeni przez Gwiezdną Flotę do opuszczenia planety.
DATA: The Odin was not a starship, which means her crew is not bound by the Prime Directive. If he and the others wish to stay here, there is absolutely nothing we can do about it. (Odyn nie był okrętem, a więc jego załogi nie obowiązuje Pierwsza Dyrektywa. On i pozostali mają prawo tu pozostać i nie możemy nic z tym zrobić).
Gdy rozbitkowie zostają pochwyceni przez lokalne organy ścigania i grozi im kara śmierci, komandor Riker uznaje, że jest gotowy zaryzykować swoją karierę, aby ich zabrać nawet wbrew ich woli. Zapewne spodziewa się, że komisja dyscyplinarna Gwiezdnej Floty zwolni go z odpowiedzialności w sytuacji, gdy działał w celu ratowania życia obywateli Federacji. Dopiero obiektywne okoliczności (Enterprise nie wyraża zgody na transport na pokład z powodu szalejącej na okręcie epidemii) udaremniają ten plan.
W jaki sposób możliwe jest wyłączenie obywateli Federacji spod przestrzegania Pierwszej Dyrektywy i innych pokrewnych przepisów o nieingerencji? Czy to oznacza, że cywile mogą wynajmować frachtowce i robić wszystko to, czego zabrania się Gwiezdnej Flocie? Handlować bronią i technologią z zupełnie innego poziomu rozwoju technologicznego, podawać się za bogów i domagać się czci i danin, modyfikować ustrój społeczny i polityczny prymitywnych światów wedle własnego uznania?
Jakże proste byłoby życie oficerów Gwiezdnej Floty, gdyby za Enterprise leciał jakiś cywilny frachtowiec, gotowy do działania w sytuacji, gdy naszą załogę zaczynają krępować zasady Pierwszej Dyrektywy lub ogólne rozkazy z dowództwa. Zastanówmy się także, czy dopuszczalne byłyby ingerencje w obce, mniej rozwinięte społeczeństwa, gdyby cywile byli na przykład Ferengimi lub Klingonami.
Proste konsekwencje powyższej zasady są tak doniosłe, że możemy śmiało zinterpretować to jako poważny błąd scenariusza i spuścić na to zasłonę milczenia.
Pisząc o matriarchacie trudno nie wspomnieć jeszcze o niesławnym klasycznym odcinku TOS 3x06 Spock’s Brain, w którym przedstawiona jest podziemna baza zamieszkana przez kobiety korzystające z nowoczesnej technologii, podczas gdy mężczyźni żyją w ciężkich warunkach na powierzchni. Jednym z absurdów wspomnianego epizodu jest fakt, że przedstawicielki obcego gatunku muszą ukraść mózg Spocka, aby zapewnić moc obliczeniową komputerowi sterującemu ich placówką.
Angel One natomiast to pierwsze tak wyraziste podejście do tematu matriarchatu i jednocześnie praktyczna konfrontacja z ideą równouprawnienia płci w The Next Generation. Nie mamy tu do czynienia z bezlitosnym, feministycznym reżimem brutalnie uciskającym mężczyzn – wszystko jest zorganizowane subtelnie i na tyle wiarygodnie, że jesteśmy w stanie uwierzyć w stabilność przedstawionych stosunków społecznych, gdzie większość obywatelek i obywateli świadomie popiera lub tylko akceptuje tradycję. Beata, jako przywódczyni swojego ludu, zachowuje się racjonalnie, nie jest głucha na humanitarne argumenty i nie domaga się śmierci Ramseya za wszelką cenę.
Obserwujemy, jak Riker uwodzi przywódczynię Angelan (albo jest przez nią uwodzony), trochę na zasadzie odwróconych ról, bo to kobieta komplementuje piękne oczy komandora i to, jak współgrają kolorystycznie z jego strojem.
Warto zauważyć, że Angel One traktuje temat matriarchatu taktownie i ze zrozumieniem, nie popadając w nadmierne moralizowanie ani śmieszność. Odcinek nie jest zbyt dynamiczny, ale stabilnie opowiada historię, nabiera tempa zwłaszcza pod koniec, gdy Riker musi lawirować, aby ocalić życie Ramseya i jego zwolenników. Gdy porównamy przedstawienia kobiecych rządów w “Angel One” i “Spock’s Brain”, to dostrzeżemy, jak bardzo widoczna jest różnica między nimi i jak w ciągu dwudziestu lat zmienił się nasz świat oraz postrzeganie płci – zauważalny krok w kierunku równości, o której mówił Beacie komandor Riker.
Autor tekstu jest członkiem stowarzyszenia TrekSfera.
To pierwszy odcinek, w którym główną rolę odgrywa Data; mamy go nawet w podwójnej ilości, bo scenarzyści sięgnęli do prastarej kliszy serialowej, znanej z oper mydlanych – złego brata bliźniaka. Mieliśmy już to w Star Treku wcześniej – można tak kwalifikować odcinek ze światem lustrzanym, a także klasyczny The Enemy Within (TOS 1x04 - kapitan Kirk na skutek awarii transportera pojawia się na okręcie w dwóch przeciwstawnych postaciach - jedna symbolizuje jego pasywne, rozważne cechy charakteru, natomiast druga jest uosobieniem akcji i najniższych instynktów). Chyba nigdy jednak nie pojawia się ten wątek w tak klasycznej formie - dwóch braci, jeden dobry a drugi zły.
Już sam początek odcinka pokazuje, że Data będzie najważniejszy – Enterprise jest w trakcie wykonywania innych zadań, ale niejako przy okazji kapitan decyduje o tym, że warto odwiedzić miejsce, z którego pochodzi jeden z jego najważniejszych oficerów. Z planetą Omikron Theta wiążą się dwie zagadki: pierwsza to odkrycie, skąd tam się wziął Data, a druga to tajemnicze zniknięcie ziemskich kolonistów, którzy ją zamieszkiwali.
Tuż przed wysłaniem misji zwiadowczej jesteśmy świadkami dyskusji Picarda i Rikera, w której kapitan nieco droczy się ze swoim pierwszym oficerem – przyznaje, że chciałby bardzo sam uczestniczyć w wyprawie na powierzchnię, ale zdaje sobie sprawę, że to niebezpieczna sytuacja i w rezultacie wysyła Pierwszego. Riker dobiera sobie całkiem solidny skład, bierze szefową ochrony, a także Geordiego i Worfa.
Obserwowanie scenografii i malowanego tła może współczesnego widza męczyć (a głowa androida wcale nie jest podobna… czy nie mogli się chociaż nieco postarać?), ale sam odcinek – fabuła, sposób w jaki odkrywamy poszczególne etapy zagadki, tempo prowadzenia - jest całkiem fajny i nie ma mowy o zbędnych dłużyznach. Gdy akcja zwalnia w jakiś sposób, to właśnie po to, by znów skupić się na Dacie – naszym głównym bohaterze – i jest to wykonane umiejętnie.
Podobała mi się scena składania androida, gdzie podczas operacji współpracowały zespoły lekarzy i inżynierów. Wrócił także na chwilę komandor porucznik Argyle, pełniący obowiązki szefa maszynowni, który prosi Datę o dość niezwykłą pomoc – aby złożyć odnalezionego androida w jedną całość inżynierowie potrzebują zajrzeć do “wnętrza” działającej jednostki. Przyznaję, że to zaskakujące – w jaki sposób nieatestowany, działający na niespotykanych nigdzie indziej zasadach Data, został dopuszczony do służby w Gwiezdnej Flocie, na flagowym okręcie. Czy dla odkrywców i naukowców z Enterprise Data nie wydał się na tyle ciekawym przypadkiem, aby chociaż rozważyć dokładniejsze zbadanie go? A co jeśli Data z jakiegoś powodu przestałby działać, zepsuł się albo zbuntował? Lore nie mógł się nadziwić głupocie albo naiwności ludzi i w jakimś stopniu go rozumiem.
Załoga szybko, zdecydowanie zbyt szybko przyjmuje Lore’a jako swojego. Pamiętamy, ile musiał się nacierpieć i nawysilać Wesley, żeby wywalczyć sobie prawo do wstępu na mostek. Lore zostaje zaproszony do zajęcia miejsca za konsolą steru i Geordi z Wesleyem tłumaczą mu zasadę wyznaczania kursu w kosmosie. Riker zezwala na to spoufalanie się, ale jest bardziej podejrzliwy, bo zadaje podchwytliwe pytanie, na które Lore zbyt pospiesznie odpowiada. Gdy android orientuje się, że to była pułapka, z odsieczą przychodzi Data, zmieniając temat konwersacji. Gdyby był człowiekiem, mógłby zapytać “Co tu się właśnie... dzieje”, ale grzecznie zwraca uwagę, że na prawo pobytu na mostku trzeba zasłużyć. To uwaga do Lore’a, ale myślę, że to pozostali obecni na mostku powinni wziąć ją do siebie, bo Enterprise jest ich odpowiedzialnością.
Ludzie reagują jednak jak zauroczeni widząc alter ego swojego znajomego androida, które w tak doskonały sposób wchodzi w interakcje z człowiekiem. Szczególną umiejętnością Lore’a była chęć prawienia komplementów i ogólnie bycia miłym dla ludzi - coś, co było bardzo daleko na liście priorytetów, a także kompetencji Daty. Jak to możliwe, że ktoś tak uprzejmy mógłby zachowywać się niegodziwie?
Lore jest bardzo dobrze dostosowany do kontaktów z ludźmi, być może aż za dobrze. Tuż po reaktywacji, jeszcze zanim zdążył się porządnie przedstawić, sprzedał wszystkim kłamstwo. Stwierdził, że został stworzony po Dacie, jako swego rodzaju upgrade. Było odwrotnie oczywiście, a jego psychotyczna (czy może po prostu nieludzka) megalomania sugeruje, że historia o tym, że koloniści kazali go wyłączyć z zazdrości o to jaki jest wspaniały, także mija się z prawdą.
W rozmowie sam na sam z Datą Lore jest bardzo zdziwiony, że android może chcieć dążyć do człowieczeństwa, stawiać sobie niepotrzebne ograniczenia, takie jak na przykład wieloletnie studiowanie w Akademii Floty, służba na okrętach…
Wiemy doskonale, że androidy uczą się bardzo szybko, więc podstawy teoretyczne z pewnością opanował szybciej niż jakikolwiek organiczny student. W przypadku Daty mógł zadziałać mechanizm naśladownictwa. Odkryli i “uratowali” go oficerowie Gwiezdnej Floty, więc chciał się stać taki jak oni. Nie ma specjalnej ścieżki rekrutacyjnej dla androidów albo istot nadludzkich, więc musiał przejść całą ścieżkę kariery tak jak wszyscy inni.
Zaufanie ze strony załogi ma jak widać swoje granice, bo podejrzliwa Tasha Yar śledzi każdy krok nowego androida na pokładzie. Zadaje także dość niezręczne pytanie kapitanowi, w obecności większości obsady mostka, o to, czy mogą ufać Dacie (drugiemu oficerowi na okręcie, czyli trzeciemu pod względem starszeństwa). Picard jest absolutnie pewien swojego podwładnego, ale komplementuje szefową ochrony za czujność – tak jakby w zachowaniu szczególnej ostrożności w podobnej sytuacji mogło być coś złego. Po reakcji Tashy możemy wnioskować, że ona sama nie do końca czuła się pewnie i wsparcie Picarda było potrzebne.
To, czego kapitan nie wie, to że Data nie ma wbudowanego mechanizmu ostrożnościowego i z łatwością zostaje oszukany przez Lore’a. Dzięki temu zwrotowi akcji dowiadujemy się, że Lore poza umilaniem ludziom czasu konwersacją ma także inne hobby – uwielbia istotę krystaliczną i z radością nakarmi ją załogą Enterprise. Najwyraźniej kryształ jest o wiele lepszym kompanem dla androida niż nudni i biologicznie ograniczeni ludzie. Zresztą ten sposób wywyższania się jest u niego bardzo wyraźny. Możliwe, że w dotychczasowych interakcjach z trudem się hamuje. Oczywiście jest androidem i jest po prostu lepszy od ludzi w wielu aspektach – posiada większą wiedzę, jest silniejszy, prawie niezniszczalny, nie wymaga snu, nie musi oddychać…
Lore do zdradzenia swojego brata wykorzystuje bardzo sztampową technikę – zatruty drink – i następnie robi to, co każdy zły brat bliźniak, czyli przybiera tożsamość tego drugiego.
Picard (i nie tylko) daje popis swoich ograniczeń i krótkiej pamięci, gdy lekceważy Wesleya, który stara się im objaśnić, że coś jest nie tak. Kolejny raz chłopiec widzi więcej niż inni i zostaje zignorowany. Najpierw jego podejrzenia zostają odrzucone, później Riker daje się nabrać Lore’owi; w znanej scenie kapitan każe Wesleyowi się zamknąć, a w końcu to samo robi jego matka. Zdenerwowany całą sytuacją Wesley prosi o możliwość opuszczenia mostka i udania się do kwater, na co kapitan bardzo chętnie się zgadza, przy okazji odsyłając z nim Beverly. Bardzo się jej nie podoba sposób, w jaki syn jest traktowany, ale chyba jeszcze bardziej to, że Picard ją odsyła ze stanowiska. Oczywiście to młody Crusher jest mądrzejszy i szybko pojmuje, że dorośli (i dość ograniczeni) oficerowie nie wezmą go na poważnie, dopóki nie rozwiąże za nich całej sytuacji.
Rozwiązanie akcji jest nad wyraz dynamiczne; Lore daje popis swoich skłonności i jak prawdziwy czarny bohater pozostaje groźny aż do samego końca. Tak naprawdę nie zostało wyjaśnione, co się z nim stało po tym, jak został odesłany z okrętu, ale załoga Enterprise jest przekonana, że to już koniec (oczywiście kiedyś wróci, jak przystało na złego brata bliźniaka).
Odcinek poza zajmującą i całkiem zgrabnie zrealizowaną fabułą porusza kilka ciekawych zagadnień. Po tym, jak części Lore’a zostały zabrane na Enterprise, starsi oficerowie naradzają się na temat tego, co dalej z tym zrobić i dochodzi do intrygującego dualizmu. Kiedy mówią o “duplikacie”, odnoszą się do niego jak do przedmiotu, rzeczy nieożywionej i w jakiś sposób mniej wartościowej. Zresztą sam Picard rozpoczyna w tym tonie: “Bringing it up here was the right thing to do, Number One” - sprowadzenie tego na okręt było dobrym pomysłem.
Jest jakaś mocna niezręczność i niestosowność w tym, że traktuje się jednego androida jako przyjaciela, zasłużonego i sprawdzonego członka załogi, natomiast drugiego androida, praktycznie identycznego, widzi się jako rzecz, a nie osobę (możliwe, że ta rozmowa sprawiła później, że Lore otrzymał tak ciepłe powitanie od znacznej części załogi). Kapitan sam zauważa ten zgrzyt i w końcu reaguje, tłumacząc, że pomijając pewne różnice, wszyscy jesteśmy maszynami, tylko trochę inaczej zbudowanymi.
Druga sprawa, na którą chciałbym zwrócić uwagę, to pokazanie dwóch bliźniaczych androidów oraz ekstremalnie różnych dróg, które wybrali. Lore został stworzony jako pierwszy i najwyraźniej miał być androidem doskonałym. Wiemy, że potrafi być miły dla ludzi, ale wydaje się, że robi to tylko w sytuacjach, kiedy może na tym skorzystać. Jest doskonałym manipulatorem i nie zamierza narzucać sobie organicznych ograniczeń. Czuje się lepszy niemal pod każdym względem i faktycznie tak jest, więc myślę, że nie był zbyt dużą pomocą dla kolonistów z Omikron Theta. Z nieludzką logiką realizuje swoją zemstę na kolonistach, sprowadzając kryształową istotę, która miała ich zgładzić.
W porównaniu z Lore’em widzimy, na czym polegało usprawnienie w konstrukcji Daty. Data nie posiada negatywnych cech charakteru, nie potrafi kłamać, nie ma ambicji, nie posiada kompleksu wyższości. Wygląda trochę tak, jakby Lore był jednostką wyzwoloną, w zasadzie pozbawioną ograniczeń (w tym – moralnych), a Data był konstrukcją roboczą, jego funkcją było bycie przydatnym dla innych. Społeczność kolonistów Omikron Theta wykorzystuje Datę jako bank pamięci i wgrywa w niego swoje badania naukowe tuż przed atakiem kryształowej istoty. Data zostaje wyłączony i dzięki temu udaje mu się przetrwać katastrofę. Gdy zostaje po pewnym czasie reaktywowany przez oficerów Gwiezdnej Floty z USS Tripoli, przyjmuje ich za swoją nową rodzinę i wstępuje do Akademii, kontynuując przy tym swoją wielką misję – odkrywanie, w jaki sposób może stać się bardziej ludzkim.
Autor tekstu jest członkiem stowarzyszenia TrekSfera.
Dlaczego obcy w Star Treku wyglądają jak ludzie? W większości wypadków chodzi o względy budżetowe – środki na charakteryzację były na tyle ograniczone, że stworzenie wiarygodnych niehumanoidalnych istot było praktycznie niemożliwe. Tak też dzieje się w tym odcinku i o ile słyszymy o owadzich obcych, o tyle nie zobaczymy ich na ekranie.
Enterprise zostaje wysłany na misję dyplomatyczną, która polega jedynie na nawiązaniu pokojowej relacji z rasą Jaradan (wym. Haradan). Wiemy o nich, że są insektopodobnym wyizolowanym społeczeństwem, które przykłada ogromną wagę do protokołu dyplomatycznego. Najmniejsze uchybienie nawet w symbolicznej kwestii może doprowadzić do poważnych konsekwencji.
Bolesną lekcję dotyczącą wagi nieporozumień w kulturze Jaradan odebrał pewien kapitan Gwiezdnej Floty, który podczas pierwszego kontaktu pomylił się przy wygłaszaniu formuły powitania. Cała trudność polegała na tym, że kwestia musiała być wypowiedziana w języku gospodarzy, który należy do dość skomplikowanych – z racji owadziej anatomii. Dyplomatyczna wpadka niewymienionego z nazwiska kapitana doprowadziła do dwudziestoletniej przerwy w relacjach obcych z Federacją. Strategiczne znaczenie Jaradan sprawiło, że Gwiezdna Flota ponowiła próbę kontaktu, gdy tylko nadarzyła się kolejna okazja.
Do tego odpowiedzialnego zadania wysłano jednego z najbardziej doświadczonych oficerów – Jean-Luca Picarda. Kapitan Enterprise podchodzi do misji z wielkim zaangażowaniem, decyduje się nie tylko nauczyć na pamięć formuły powitalnej, ale także poznać zasady fonetyki i pisowni języka jaradańskiego. Aktywną pomoc w nauce egzotycznego języka przyniosła doradca Deanna Troi.
W ramach odpoczynku po okresie intensywnej nauki Picard udaje się za namową doradcy na holodek. Tam ma okazję zapoznać się z nowymi, ulepszonymi funkcjami rozrywkowymi, które zostały niedawno zainstalowane. Technologia holograficzna została pokazana po raz pierwszy dopiero w tym serialu – na samym początku widzimy dżunglę, po której wędrują Wesley, Riker i Data (TNG 1x01-02 Encounter at Farpoint), a w jednym z kolejnych odcinków Tasha Yar demonstruje, w jaki sposób holograficzny trener może pomagać przy doskonaleniu sztuk walki (TNG 1x03 The Naked Now).
Picard decyduje się sprawdzić program rozrywkowy o przygodach prywatnego detektywa Dixona Hilla – jego ulubionego bohatera już od czasów dzieciństwa. Geordi La Forge podsumowuje tę postać bez większego zachwytu w rozmowie z Datą: “to tylko dwudziestowieczny Sherlock Holmes”. Dixon Hill to fikcyjna postać wzorowana na twórczości Raymonda Chandlera. W holopowieść wpleciono także motywy znane z filmów gangsterskich i kina noir.
Zachwycony zadziwiająco wiernym oddaniem rzeczywistości Picard zaprasza Beverly Crusher, by mu towarzyszyła podczas kolejnej wizyty. Lekarka traktuje to zaproszenie jako randkę i okazję do spędzenia czasu sam na sam. W czasie odprawy Jean-Luc ma na ustach ślady kobiecej szminki, więc mogła mieć pewne przypuszczenia co do romantycznego charakteru wyprawy.
Chwilę później kapitan sugeruje, żeby zaprosić historyka specjalizującego się w dwudziestym wieku, pana Whalena, który jako ekspert będzie mógł ocenić i w pełni docenić oddany realizm. W ten sposób Picard chce się podzielić swoimi wrażeniami zarówno z osobami najbliższymi (Crusher) jak i uzyskać obiektywną opinię od kolegi naukowca.
Jako niedoszły historyk mam poważne zastrzeżenia co do tego, w jaki sposób postaci tej profesji są pokazywane w serialu. Pan Whalen jest przedstawiany jako specjalista od fikcji, co odbieram jako być może nieświadome deprecjonowanie tego zawodu, ponieważ historia w najczęściej używanym pojęciu to badanie i krytyczne interpretowanie faktów. Fikcją (w znaczeniu literaturą, a nie fałszem) może się zajmować historia literatury albo kultury, natomiast wciąż jest to dość niefortunne i mylące ujęcie sprawy.
Niezależnie od tego czy pan Whalen jest ekspertem od powieści albo kina gangsterskiego, jako znawca dwudziestego wieku mógłby docenić wierność przedstawienia postaci, używanego przez nich języka, wykorzystanych kostiumów i rekwizytów.
Dla Beverly i Jean-Luca wizyta na holodeku to doskonała okazja, żeby pobyć razem; widzimy, że jest między nimi jakieś przyciąganie. Nawet towarzystwo Daty i Whalena nie jest w stanie rozwiać romantycznej atmosfery, ale z pewnością ich obecność studzi trochę nastroje pary. Być może po zakończeniu tej misji kapitan mógłby znów zaprosić Beverly na sesję, tylko tym razem bez tego całego tłumu? O ile oczywiście minie szok i trauma spowodowane wypadkiem Whalena, który omal nie został zabity w trakcie symulacji.
Whalen posłuży w trakcie misji jako klasyczny “redshirt”, czyli członek załogi, który jest na tyle nieistotny z punktu widzenia serialu, że może być zraniony albo zabity dla podkreślenia dramatyzmu odcinka. Nie mógł wiedzieć o awarii holodeku, ale jego beztroskie zachowanie (kłócenie się z uzbrojonym gangsterem) i tak nie miało zbyt wiele sensu. Gdyby zabezpieczenia programu zadziałały poprawnie, to kula przeszłaby przez niego na wylot, nie robiąc mu żadnej szkody, co zrujnowałoby dalszą narrację.
Zastanawiam się, czy Whalen miał wcześniej kontakt z holograficznymi programami szkoleniowymi, podobnymi do tych, z którymi Tasha Yar ćwiczyła aikido. Komputerowi przeciwnicy zachowywali się co prawda bardzo sztucznie i skupiali się tylko na zaprogramowanych czynnościach (tj. na walce), ale efekty ich działań były jak najbardziej realne – zadawane ciosy i rzuty na matę musiały sprawiać trochę bólu.
W momencie gdy komandor Riker dowiaduje się o awarii holodeku, posyła do niej swoich najlepszych ludzi. Akcją naprawczą kieruje La Forge, ale niedługo później dołączy do niego niezawodny Wesley Crusher.
Wesley: Commander? I've studied all the technical manuals on the holodecks, sir. I think I can be of some help down there. (Komandorze, przestudiowałem całą dokumentację dotyczącą holodeków. Myślę, że mógłbym pomóc z naprawą.)
Riker: Geordi's well equipped to deal with the situation, Wes. Right now, your duty's here on the Bridge. (Geordi ma sytuację pod kontrolą, Wes. W tej chwili potrzebuję Ciebie na mostku.)
Za radą Deanny Troi komandor zmienia jednak zdanie i pozwala chorążemu dołączyć do grupy ratunkowej. O ile Riker mógł mieć pewne wątpliwości co do przydatności Wesleya (ciekawe na jakiej podstawie), o tyle Geordi nie ma żadnych i wygląda na to, że gdy tylko widzi chłopca, przydziela go do najbardziej skomplikowanego zadania. Sam w tym czasie zamierza nadzorować proces oraz konsultować się z komandorem Rikerem.
Uwięzieni na holodeku bohaterowie znajdują się dosłownie w potrzasku, gdy zostają odnalezieni przez szefa gangu Cyrusa Redblocka i jego ludzi. W tym momencie nie tylko chcą się wydostać na zewnątrz, by pomóc rannemu Whalenowi, ale też ratować siebie, bo podobny los grozi im wszystkim.
Próby pokojowego złagodzenia sprawy są daremne w tych okolicznościach, ale mimo wszystko Picard je podejmuje. Niestety program jest napisany w taki sposób, że gangsterzy są gotowi zabijać postaci jedna po drugiej, dopóki nie dostaną poszukiwanego przez nich obiektu. Ostatnią deską ratunku jest wyjawienie prawdy – kapitan robi to delikatnie i w taki sposób, aby mimo wszystko postaci odgrywające dwudziestowiecznych gangsterów były w stanie pojąć cokolwiek. Jest inny świat obok naszego, świat ogromnych bogactw i skarbów… my pochodzimy z niego, a nie stąd, i z radością przyniesiemy przedmiot, którego szukacie, o ile pozwolicie nam ocalić życie pana Whalena.
Postaci holograficzne traktują tę historię jako bajkę, ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności Wesley w tym momencie otwiera wyjście z holodeku. W ten sposób opowieść Picarda o innym świecie znajduje dopełnienie – bramę do innego wymiaru.
Odcinek ogląda się bardzo przyjemnie, pomimo pewnych drobnych potknięć, o których wspominałem. Akcja jest dynamiczna, a stawka, o jaką walczą bohaterowie, najwyższa – chodzi przecież o zagrożenie życia. Wątek jaradański jest zarysowany w odpowiednim stopniu, to tylko tło dla głównej historii, czyli przygody Picarda jako Dixona Hilla.Flirt Beverly z Jean-Lukiem jest także subtelny, ale trzeba przyznać, że ta para dobrze się prezentuje na ekranie razem.
To pierwsze tak złożone pokazanie holodeku w serialu i w przyszłości różnego rodzaju usterki holodeków staną się popularnym leitmotivem scenariuszy wielu odcinków.
Autor tekstu jest członkiem stowarzyszenia TrekSfera.
Lwaxana Troi jest idealna w skupianiu na sobie uwagi wszystkich wokół. Egocentryczna i niemożliwie ekspresyjna wprowadza na pokładzie okrętu zamęt porównywalny z tym, który towarzyszy wizytom Q. Kapitan Picard zapomina języka w gębie, plącze się jak uczniak, z trudem odnajduje się w tej nowej sytuacji.
Wizyta Lwaxany jest najmocniejszym wątkiem tego odcinka - to wspaniały przykład na to, że scenariusz nie musi stawiać załogi naprzeciw groźnym przeciwnikom, żeby wywołać ciekawe interakcje.
Główny wątek odcinka to historia miłosna, z pewnym dość nieoczekiwanym zwrotem. Na początku poznajemy zaaranżowane małżeństwo – Deannę Troi i Wyatta Millera. Obietnicę ślubu złożyli wiele lat temu rodzice narzeczonych, co było związane z betazoidzką tradycją genetycznego wiązania (genetic bonding). Zwyczaj ten był dowodem przyjaźni pomiędzy rodzinami i w momencie składania przysięgi wszyscy uczestnicy prawdopodobnie spodziewali się, że to tylko symboliczna ceremonia, bez realnych konsekwencji.
Doradca była szczególnie zaskoczona faktem, że Millerowie przypomnieli sobie o złożonej przysiędze. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek będzie musiała ją wypełnić, ponieważ miała w planach karierę w Gwiezdnej Flocie, z dala od domu. Do tego była zaangażowana w relację z komandorem Rikerem, którego nazywała czule “Imzadi” (ukochanym). Z tego wszystkiego musiałaby zrezygnować, podążając za zwyczajem, który kapitan Picard określił w swoim dzienniku osobistym jako “niemądry, niepraktyczny i nieprzystający do XXIV wieku”.
Wyatt żył w przekonaniu, że Deanna Troi jest mu przeznaczona i że jako telepatka wielokrotnie nawiązywała z nim kontakt. Jest tak pewny swego, że nakłania swoich rodziców, aby skorzystali z prawa, jakie dawała im przysięga przyjaźni pomiędzy rodzinami, by wymusić małżeństwo.
Inicjatywa związana ze ślubem prawdopodobnie wychodziła od samego Wyatta, chociaż możliwe, że zauroczony wizją spędzenia życia z kobietą ze snów nie zastanawiał się zbyt wiele nad praktycznymi aspektami. Gdy rodzice podchwycili temat, byli zachwyceni – mimo wszystko rodziny Troi i Millerów cieszyły się swojego czasu wzajemnym szacunkiem. Myślę, że to właśnie Lwaxana mogła z całej tej grupy najsilniej nalegać na to, by przeprowadzić całe zaręczyny i ślub na sposób betazoidzki. W ten sposób stawia swoją córkę w sytuacji niewygodnego wyboru pomiędzy poszanowaniem tradycji a zachowaniem samodzielności i prawa decydowania o swoim losie.
Pośpiech, z jakim dokonywane są wszystkie czynności, jest zaskakujący i niezrozumiały. Gdy Wyatt pojawia się na okręcie, żeby wreszcie poznać swoją wybrankę, uznaje, że jest już za późno, by cokolwiek odwoływać. Chłopak jest zaskoczony tym, że Deanna nie wygląda jak jego dziewczyna ze snów, ale mimo wszystko decyduje, że warto kontynuować całą ceremonię. Dlaczego?
Jeśli chciałby rozwijać relację z Deanną, to mógłby to robić w inny sposób. Myślę, że nie ma wątpliwości, że doradca mu się podobała, ale jednak nie była tą jedyną wyśnioną. Mimo wszystko ona chciała poświęcić swoją karierę na okręcie, by zrealizować tradycyjny rytuał, na którym w zasadzie nikomu specjalnie nie zależało. W tym wariancie Wyatt powinien przewidzieć, że przymuszanie do ślubu kogokolwiek nie jest najlepszym pomysłem i być może powinni najpierw poznać się lepiej, zanim zdecydują się na ten krok.
Nie mogę znaleźć w fabule żadnych wskazówek, które by sugerowały, że rodzice mogliby go przymuszać do wypełnienia przysięgi. Owszem, widać, że są dumni ze swojego syna i cieszą się jego szczęściem, natomiast konieczność przebywania w jednym miejscu z Lwaxaną Troi (a także ostatecznie – włączenie jej do rodziny jako teściowej) na pewno nie jest ich pomysłem. Gdyby ich motywacja wynikała z mniej szlachetnych przesłanek – na przykład by się wżenić w poważany i bogaty betazoidzki ród dla korzyści materialnych – zostałoby to wykryte przez telepatki.
Lwaxana wydaje się być najbardziej zachwycona całą ceremonią – być może dlatego, że jest to okazja tak dobra jak i pozostałe do tego, by olśniewać wszystkich swoją wspaniałością oraz wyższością kultury betazoidzkiej nad innymi. W pewien pokrętny sposób można też znaleźć tutaj chęć uczczenia pamięci zmarłego męża, który był przecież jednym z uczestników rytuału wiele lat temu.
Panna młoda ryzykuje najwięcej – pozostawia w tyle karierę na najlepszym okręcie Gwiezdnej Floty, a także swój związek z Rikerem. Gdy dowiaduje się o ślubnym prezencie, jest wzburzona i zasmucona, ale też zdecydowana uszanować przysięgę, którą w jej imieniu złożyli przed laty jej rodzice.
Relacja Willa i Deanny nie jest zarysowana zbyt jasno. Wiemy z pierwszego odcinka (Encounter at Farpoint), że kiedyś byli parą i że Riker nauczył się komunikować z nią telepatycznie. Widzieliśmy także, że zależy im na sobie, chociaż troskę było widać bardziej po stronie Troi, podczas gdy Riker zachowywał służbowy dystans (być może tylko wynikający z tego, że nie chciał mieszać spraw prywatnych z zawodowymi). Później nie mamy zbyt wielu przykładów, które mogłyby sugerować, że ci dwoje umawiają się na spotkania albo wrócili do siebie. Być może chodzi o to, że są głównymi oficerami na jednym okręcie i to mogłoby być źle widziane (lub nieregulaminowe), a może ich randki nie są specjalnie ciekawe i mają miejsce pomiędzy odcinkami.
Z pewnym wyrzutem Troi mówi do Rikera – przecież to, czego pragniesz najbardziej, to być kapitanem okrętu. To stwierdzenie rozumiem jako zarzut z przeszłości, który pokazuje, dlaczego w ogóle się rozstali – Will podążył ścieżką kariery, został awansowany w inne miejsce. Ta rozłąka miała być ostateczna, ale los sprawił, że spotkali się znów, tym razem na pokładzie Enterprise.
Zamieszanie, jakie powstaje na poszczególnych etapach przygotowań do ślubu, oraz kolejne spory pomiędzy matkami, odwracają uwagę widzów, a także załogi od realnego problemu, jakim jest zbliżający się do planety Haven nieznany okręt. Obiekt nie odpowiada na próby nawiązania łączności, jednak nie wiadomo, czy ma wrogie zamiary. Data i Picard ustalają, że intruzi to Tarellianie i że stanowią oni śmiertelne zagrożenie dla mieszkańców planety oraz załogi Enterprise.
Tarellianie to obcy, którzy na skutek eksperymentów z bronią biologiczną sprowadzili na swój świat i swoją cywilizację zagładę. Nie wyginęli jednak całkowicie – części z nich udało się uciec w kosmos, w poszukiwaniu lekarstwa albo nowego domu. Każda społeczność, która przyjmowała tarelliańskich rozbitków do siebie, szybko ginęła od wirusa, toteż gdy wieści się rozniosły, Tarellianie byli bardzo niemile widzianymi gośćmi. Dochodziło nawet do sytuacji, w której urządzano specjalne poszukiwania po to, by znaleźć i zniszczyć wszystkich chorych i w ten sposób ostatecznie wytępić plagę.
Przedstawiciele władz planety Haven, świadomi zagrożenia, jakie stwarza wizyta Tarellian, proszą Enterprise o zdecydowaną interwencję. Powołują się na traktat obronny podpisany z Federacją. Kapitan Picard obiecuje zająć się sprawą, ale robi to na swój sposób. Nie zamierza wykonywać wrogich działań wobec przybyszów. Zamiast tego czeka tak długo, jak to możliwe, i powtarza daremne próby skontaktowania się z obcymi, mimo uzasadnionych podejrzeń, że jego komunikaty są celowo ignorowane przez Tarellian. Dopiero w ostatnim momencie, gdy okręt ze śmiertelnym wirusem znajduje się już na orbicie planety i teoretycznie mógłby skazić całą populację, Enterprise podejmuje działanie – biorąc ich na hol wiązką trakcyjną.
Czy jeśli taki miał być pierwotny plan Picarda, to nie powinien go wdrożyć nieco wcześniej zamiast czekać do ostatniej chwili? Myślę, że mieszkańcy Haven mogą mieć za złe kapitanowi, że jego niechęć do zdecydowanego działania mogła sprowadzić na nich zagładę. Co więcej, tuż po chwyceniu na hol Tarellianie nagle uznają, że warto porozmawiać z Enterprise. To dodatkowy argument, który pokazuje, że należało działać wcześniej.
Z obowiązku obrony planety przed intruzami kapitan wywiązywał się dość opieszale, a jak wygląda pomoc, którą Gwiezdna Flota zaoferowała Tarellianom? Ich statek poruszał się powoli, prawdopodobnie na skutek awarii silników, jednak załoga nie badała tego tropu bardziej wnikliwie. Gdyby okazało się to prawdą, obcy po opuszczeniu Haven staliby się łatwym celem dla kosmicznych piratów. Picard sam przyznał, że cywilizacja Tarellian była uważana za wymarłą po tym, jak ostatni znany okręt został zniszczony przez Alcyonów. Ciężko w jego słowach znaleźć jednak tony, które sugerowałyby współczucie lub chęć niesienia realnej pomocy, zupełnie jakby ofiary wirusa były przeklęte albo skazane na swój los.
Haven na pewno powiadomi wszystkich swoich sąsiadów o swoim niezadowoleniu wobec poczynań Gwiezdnej Floty, a także o tym, że okręt z plagą znajduje się w okolicy. To może zachęcić bardziej wojownicze społeczeństwa z sąsiednich sektorów do wzięcia spraw we własne ręce i wysłania ekspedycji mającej na celu wytropienie i zniszczenie zagrożenia. No dobrze, ale co Enterprise mógłby zrobić, żeby pomóc?
Pojawienie się na tarelliańskim okręcie blondynki ze snów Wyatta (Ariany) sprawia, że przygotowania do ślubu, które zajęły niemal cały odcinek, są już niepotrzebne. Mężczyzna żegna się ze swoją rodziną, a także niedoszłą małżonką i nie pytając nikogo o pozwolenie przesyła siebie na okręt z plagą.
Czy przybycie wyśnionej kobiety nie jest w jakiś sposób podejrzane? Przecież to może być pułapka albo iluzja. Dowódca Enterprise odnotował w dzienniku pokładowym to niezwykłe zdarzenie:
Picard: Captain's log, stardate 41294.6. Orbiting Haven with the Tarellian vessel locked in our tractor beam. Question. What strange of circumstances has caused a woman out of someone's imagination to appear on the plague ship?
(Dziennik kapitański, data gwiezdna 41294.6. Orbitujemy planetę Haven z okrętem Tarellian na wiązce trakcyjnej. Pytanie: jakie dziwne okoliczności sprawiły, że kobieta z czyichś snów pojawia się na zakażonym okręcie?)
Kapitan w swoim wpisie służbowym zauważa, że pojawienie się Ariany jest przedziwne, jednak nie podchodzi do tego problemu jako badacz, nie zleca też nikomu przeprowadzenia analizy. W zasadzie nie widzimy żadnych prób wyjaśnienia tego fenomenu, co może sprawiać wrażenie zupełnej bezradności w obliczu tej nietypowej sytuacji.
Jedyne objaśnienie, jakiego podejmuje się ktokolwiek na okręcie, zostaje nam zaserwowane przez Lwaxanę. Dla niej to oczywiste, że wszystkie żywe organizmy są powiązane ze sobą i czasem mają zdolność do tego rodzaju zachowań. Matka Deanny nie jest naukowcem, więc jej teoria nie musi spełniać racjonalnych kryteriów, wystarczy jedynie, że ona w nią bezgranicznie wierzy.
Ja nie podzielam tej wiary, ponieważ zaproponowane rozwiązanie ma poważne wady – przede wszystkim jest jednorazowe. Jeśli to prawda, że wszystkie organizmy są w jakiś sposób połączone, to powinniśmy widzieć w kolejnych odcinkach więcej przykładów tego zjawiska. Mamy przecież w galaktyce więcej zakochanych par. Gdyby zaś nie chodziło o miłość tylko o inne wielkie dzieła, jakich mają razem dokonać, to powinny być one na tyle doniosłe, że usłyszelibyśmy o nich przy innej okazji.
Pewnym racjonalnym (wewnątrz uniwersum) objaśnieniem tej zagadki może być odwołanie się do mechaniki temporalnej, czyli podróży w czasie. Wyatt i Ariana przemierzając kosmos na tarelliańskim okręcie napotykają na planetę lub stację, na której dostępna jest technologia pozwalająca przesyłać obrazy w przeszłość za pomocą snów. Pamiętając o niesamowitym przypadku związanym ze spotkaniem na Haven, muszą zaszczepić w swojej przeszłości wizje, które doprowadzą do ich zjednoczenia.
Odcinek mocno skupia się na wątkach obyczajowych; mamy tu przede wszystkim naświetlenie dotychczasowej relacji Troi i Rikera, a także wgląd w betazoidzką kulturę. Lwaxana dominuje siłą swojej osobowości i ekscentrycznością, zarysowując komiczne tło dla przygotowań do ślubu. Wątek Tarellian wygląda na dodany na szybko i nie do końca przemyślany, ponieważ ich pojawienie się wywołuje więcej pytań niż odpowiedzi.
Dodatkowo sposób, w jaki załoga zajmuje się kryzysem związanym z zagrożeniem tarelliańską plagą, pozostawia bardzo wiele do życzenia wygląda trochę tak, jakby temat zbliżającego się małżeństwa Deanny i Wyatta przyćmił wszelki zdrowy rozsądek na okręcie.
Picard: Our destiny is elsewhere. But I'm happy that yours is here with us, Counsellor. (Nasze przeznaczenie jest gdzie indziej. Ale jestem szczęśliwy, że pani, doradco, jest razem z nami.)
Nie do końca jasne jest dla mnie, czy Jean-Luc faktycznie wierzy w przeznaczenie, czy po prostu cieszy się, że całe zamieszanie związane z pobytem Lwaxany się zakończyło. Ucieczka Wyatta do Tarellian w praktyce zwolniła Deannę z przysięgi, umożliwiając jej wzięcie losu w swoje ręce.
Autor tekstu jest członkiem stowarzyszenia TrekSfera.
W tle kryzysu na jednej z federacyjnych kolonii Riker poddawany jest próbie przez Q. Czy uda mu się zachować człowieczeństwo?
Na federacyjnej kolonii Quadra Sigma III dochodzi do katastrofy w części odpowiedzialnej za operacje górnicze. Awaria jest na tyle poważna, że liczbę potencjalnych rannych szacuje się całą ludność placówki – 504 osoby.
Życie na kolonii jest bardzo niebezpieczne. Nie wiemy, ile osób pracowało bezpośrednio przy kopalni oraz w jej otoczeniu, ale ta liczba zapewne jest bliska całej populacji planety, skoro oficerowie Gwiezdnej Floty przygotowują się na przyjęcie tylu pacjentów.
Symboliczna staje się śmierć małej dziewczynki, ale jej obecność w miejscu wybuchu (dzieci raczej nie powinny być wpuszczane do kopalni czy do stref zagrożenia) sugeruje, że siła eksplozji dosięgnęła także tereny mieszkalne lub rekreacyjne. Także demografia grupy ocalałych (bardzo zróżnicowana: mamy kobiety i mężczyzn, osoby starsze i dzieci) pokazuje, że wszyscy zostali dotknięci przez katastrofę.
Gdyby przyjąć liczbę widocznych ocalałych (około 9 osób) jako jedynych, którzy przeżyli, to by oznaczało, że zginęło 98% populacji. Możliwe, że przy dokładniejszym przeszukaniu i dotarciu do miejsc odciętych przez gruzowisko odnaleziono by więcej żyjących, ale wciąż skala wypadku jest ogromna i będzie oznaczała likwidację kolonii lub potrzebę założenia jej na nowo.
Dlaczego właściwie ludzie (to, że nie widzimy przedstawicieli innych ras wśród kolonistów nie oznacza, że ich tam nie ma, ale można przypuszczać, że ludzie są tam dominującym gatunkiem) godzą się na życie na koloniach, w warunkach niebezpiecznych i z dala od cywilizacji? Przecież mogliby żyć na jednej z wielu rozbudowanych i zaawansowanych technologicznie planet należących do Federacji. Picard podpowiada, jaka może być motywacja kolonistów przy okazji rozmowy z bogiem-stacją Edo (w odcinku TNG 1x08 Justice):
“We found that world uninhabited. The life forms we left there had, had sought the challenge. At least, that is the basic reason. Had sought the challenge of creating a new lifestyle, a new society there. Life on our world is driven to protect itself by seeding itself as widely as possible.”
– Świat ten był niezamieszkały. Formy życia (koloniści), których tam zostawiliśmy, szukali wyzwania… Przynajmniej taki był podstawowy powód. Podjęli je, by stworzyć nową społeczność i kulturę. Istoty żywe na naszym świecie chronią się poprzez rozprzestrzenianie się tak szeroko, jak to możliwe.
W świecie, w którym nie rządzi pogoń za łatwym zarobkiem (bo jak wiemy z wielu źródeł, pieniądze nie są obecne w ówczesnym społeczeństwie członków Federacji) to właśnie poszukiwanie odmiany i przygody w życiu mogło być największym motywatorem do szukania kariery w Gwiezdnej Flocie lub – dla mniej uzdolnionych – do ciężkiej pracy na koloniach, z dala od cywilizacyjnych wygód.
To właśnie ta energia i chęć pokonywania wyzwań sprawiły, że ludzkość ponownie znalazła się w polu zainteresowań Q, czemu daje dowód w rozmowie z Rikerem:
Q: We discovered instead that you are unusual creatures in your own limited ways. Ways which in time will not be so limited. (Odkryliśmy natomiast, że jesteście niezwykłymi stworzeniami, na swój ograniczony sposób. Ograniczenia te z czasem będą zanikać.)
Riker: We're growing. Something about us compels us to learn, explore. (Rozwijamy się. Nasza natura każe nam uczyć się i odkrywać nowe.)
Q: Yes, the human compulsion. And unfortunately for us, it is a power which will grow stronger century after century, aeon after aeon. (Tak, to ludzkie dążenie… Niestety dla nas, ta siła będzie wzrastać stulecie po stuleciu, eon po eonie.)
Wnioski z obserwacji ludzkiej natury i dążenia do rozwoju skłaniają Q do ponownego poddania ludzi próbie. Tym razem to nie jest przytłaczający proces sądowy w opresyjnym środowisku, lecz zachęta pozytywna. Riker otrzyma od Q nadludzką moc i wyzwaniem będzie to, w jaki sposób ten niespodziewany talent zostanie wykorzystany.
Picard zostaje wykluczony z eksperymentu Q i śledzi jego efekty tylko dzięki relacjom pozostałych członków załogi oraz własnej interpretacji zdarzeń. W jakiś pokrętny sposób Jean-Luc zostaje mimo wszystko powiązany z wydarzeniami rozgrywającymi się na fikcyjnej planecie stworzonej do gry, ponieważ wiele elementów scenograficznych zostało zainspirowanych jego wspomnieniami. Kapitanowi zdarzało się już przejawiać delikatne nuty patriotyzmu, gdy jest mowa o Francji lub języku francuskim, więc wybrany okres historyczny wojen napoleońskich, gdy naród ten kontrolował niemal całą Europę, wydaje się nieprzypadkowy. To jeden z wielu przykładów przewrotności Q.
Kapitan Picard jest postrzegany przez Q jako osoba o ograniczonym potencjale, ponieważ jego przekonania są już mocno ugruntowane. O wiele lepszym obiektem badania jest Riker, który może mieć bardziej otwarty umysł i być podatnym na pokusy korzystania z dodatkowych zdolności. Pierwszy oficer potwierdza te przypuszczenia, gdy podczas rozmowy w namiocie sztabowym przysiada się do Q ubranego w mundur marszałka i razem piją lemoniadę. Podejrzewam, że Picard nie pozwoliłby sobie na tego rodzaju spoufalanie się z oponentem (a na pewno nie tak chętnie).
Cała symulacja, jaką aranżuje Q na planecie, ma na celu jedno: doprowadzić do sytuacji, w której Riker samodzielnie podejmie decyzję o użyciu specjalnej mocy. Nie chodzi tylko o odesłanie załogi z powrotem na okręt, ale o sprawę większego kalibru: ocalenie życia Worfa i Wesleya. Dopiero ten gest pokazuje wszystkim, że pierwszy oficer nie jest do końca człowiekiem. To nie przypadek, że Q zaprosił także Picarda, by był świadkiem tej dramatycznej sceny.
Po powrocie na mostek Picard namawia Rikera do odpowiedzialnego korzystania z nadludzkich możliwości, co oznacza w praktyce – powstrzymywanie się od wszelkiej ingerencji. To dodatkowe zobowiązanie jest konieczne, aby umożliwić pierwszemu oficerowi dalszą służbę w ramach załogi.
Dla wszystkich jest jasne, że Willa nie można do niczego zmusić – wciąż pozostaje człowiekiem, tyle że z dodatkowymi mocami, których zgodnie z obowiązującymi w Gwiezdnej Flocie zasadami nie powinien używać. Mimo wszystko godząc się na niesprawiedliwość (np. śmierć niewinnych) dokonuje świadomego wyboru, żeby temu nie zapobiegać, a więc bierze część odpowiedzialności za świat taki, jakim jest.
W krytycznej chwili okazuje się, że to zbyt dużo do zniesienia, nawet dla tak dojrzałego i doświadczonego oficera. Pojawiają się wątpliwości co do tego, w jaki sposób uratowanie dziecka mogłoby być złe. Także z drugiej strony: czy świadomie rezygnując z wykorzystania swoich zdolności, nie staje się jeszcze gorszy. Picardowi łatwo mówić, że tak należy działać, ale kapitan nie miał szans na uratowanie dziewczynki, natomiast Riker – jak najbardziej.
Czy podejście kapitana w stosunku do mocy Q było jedynym możliwym? Jeżeli Picard faktycznie wierzy w ludzkość, w dążenie do dobra i doskonałości, to czy nie powinien pokładać więcej zaufania w kręgosłup moralny i etyczne zasady wykształconego i sprawdzonego oficera Gwiezdnej Floty? Któż lepiej by się nadawał na promocję do roli istoty nadprzyrodzonej niż komandor Riker.
Wydaje się jasne, że komandor Riker nie mógłby funkcjonować wśród załogi przy zachowaniu swojej mocy. Dlaczego Enterprise miałby spędzać kilka godzin lecąc prędkością nadświetlną z misją ratunkową na planetę, kiedy Will mógłby jednym pstryknięciem przenieść okręt w odpowiednie miejsce? Po co ratować ofiary katastrofy, jeżeli można je ożywić – a może nawet lepiej: cofnąć czas i nie dopuścić do wypadku?
Wyzwania i życie, jakie toczy istota o możliwościach Q, muszą być zupełnie innego rodzaju niż te, które są pisane śmiertelnikom, ale na pewno znalazłby sobie coś do roboty, chociażby bronienie Enterprise przed efektami działania innych wszechmocnych. Riker mógłby być także czymś w rodzaju ambasadora ludzi przy Kontinuum - w końcu Q otwarcie poprosił go, by pomógł im zrozumieć naturę ludzkości. Kapitan Picard zdaje się nie dostrzegać żadnych szans i możliwości związanych z przemianą swojego pierwszego oficera, widzi jedynie zagrożenie, jakie może przynieść galaktyce kolejny wszechmocny.
Riker dostaje zgodę, by obdarować każdego ze swoich przyjaciół z załogi, spełniając ich najskrytsze, nawet niemożliwe do realizacji w innych okolicznościach, życzenia. Mimo wszystko zdecydowana postawa dowódcy sprawia, że oficerowie kolejno odmawiają ich przyjęcia.
Na przykład największą bolączką Wesleya jest fakt, że dorośli nie traktują go poważnie, nawet jeśli ma rację. Nieważne w jaki sposób chłopak nie zasłuży się dla uratowania sytuacji, po pewnym czasie znów jest lekceważony. Słynna scena z dialogiem “Shut up, Wesley!” (Wesley, zamknij się!) jeszcze przed nami. Riker uznaje, że najprostszym sposobem rozwiązania tego problemu jest przemiana go w dorosłego. Niestety, w ten sposób chłopak traci istotną część swojego życia, przeskakuje przez fazę wchodzenia w dorosłość i kształtowania charakteru. Kwestia nietraktowania Wesleya na poważnie mogła być rozwiązana w sposób nieodwołujący się do nadprzyrodzonych zdolności – na przykład poprzez zorganizowanie serii szkoleń dla oficerów Gwiezdnej Floty, w wyniku których mogliby dostrzec faktyczną wartość wkładu intelektualnego chłopaka.
Data jest pierwszym, który stanowczo odmawia przyjęcia daru od Q. Potwierdza, że jego pragnieniem jest stać się człowiekiem, ale jednocześnie zastrzega, że taka sytuacja byłaby dla niego czymś sztucznym. Wygląda na to, że najważniejszą wartością dla niego jest być sobą, a więc androidem w nieustannej pogoni za zrozumieniem człowieka.
Życzenie Geordiego nie jest specjalną tajemnicą – jest niewidomy i pragnie znów widzieć tak jak wszyscy. Dla Rikera spełnienie tego pragnienia to żaden problem. La Forge dość szybko odmawia i prosi, by przemienić go na powrót, gdyż twierdzi, że cena, jaką należałoby zapłacić, jest zbyt wysoka. O ile w przypadku Wesleya i Daty spełnione życzenie nie realizowało w istocie ich celu (Wesley – dążenie do dorosłości i szacunku; Data – chęć poznania natury ludzi) tak Geordi po prostu chce widzieć, więc jego rezygnacja jest najbardziej kosztowna. Uznaje jednak, że ponad własne dobro liczy się opinia kapitana, który – jak można się domyślać – spodziewa się takiego, a nie innego zachowania swoich ludzi.
Ostatnim życzeniem, jakie Riker spełnia, jest to niewypowiedziane przez Worfa. Klingon na pokładzie okrętu cierpi na samotność, dlatego remedium ma być partnerka, specjalnie dla niego stworzona. Klingońska kobieta jest zupełnie inna od tych, które go otaczają, ponieważ seks po klingońsku zawiera elementy walki fizycznej i wymaga większej siły i wytrzymałości. Odrzucenie tego prezentu przez Worfa jest o tyle proste, że widzimy przy wielu okazjach nienawiść, jaką Klingon okazuje Q – by daleko nie szukać, to właśnie on wylał napój otrzymany od wszechmocnego w prezencie i rozbił kieliszek podczas pobytu na fikcyjnej planecie. O ile w przypadku Geordiego chodzi o poparcie swoich kolegów z załogi, tak tutaj powodów do rezygnacji z realizacji marzenia jest aż za wiele.
Wspominałem już pewnie o tym, ale być może warto powtórzyć – nie za bardzo przepadam za odcinkami z udziałem Q, ponieważ zazwyczaj obecność i interwencje istoty nadprzyrodzonej przybliżają całokształt odcinka do fantasy, a nie science-fiction. Wystarczy zamiast Q wstawić potężnego czarodzieja Merlina i efekt będzie w zasadzie bardzo podobny.
Mimo wszystko uważam, że ta historia jest całkiem udana, chociaż mam pewne zastrzeżenia dotyczące realizacji pierwszej części związanej z akcją na planecie. Bestie w mundurach wyglądają bardzo tanio pod względem wykonania, a zachowanie i taktyka walki oficerów Gwiezdnej Floty sprawiają naprawdę żałosne wrażenie. Wspomnę tylko o scenie, gdy Riker testuje, czy działają fazery, i strzela w głaz znajdujący się w okolicy Worfa. Powinien go uprzedzić przed wykonaniem strzału, a przede wszystkim nie strzelać w okolicy, gdzie może znajdować się ktoś z jego ludzi. Słowne potyczki Picarda i Q, czy to przekomarzanie się, czy zażarte dyskusje o naturze ludzkości, wynagradzają jednak te niedociągnięcia.
Autor tekstu jest członkiem stowarzyszenia TrekSfera.
Stare klingońskie powiedzenie mówi, że zemsta najlepiej smakuje na zimno – tak przynajmniej twierdził opętany żądzą zemsty na kapitanie Kirku Khan w “Star Trek II: The Wrath of Khan” (filmie kinowym o przygodach załogi klasycznego Enterprise nakręconym 5 lat przed omawianym odcinkiem).
DaiMon Bok, prominentny przedstawiciel rasy Ferengi, decyduje się porzucić największe cnoty własnej cywilizacji – czyli chciwość i pogoń za zyskiem – po to, żeby wziąć odwet na zabójcy swojego syna. Minęło już 9 lat od tego wydarzenia, ale Bok wciąż żyje przeszłością i zamierza zemścić się okrutnie na kapitanie Picardzie, którego bezpośrednio obwinia o śmierć potomka. W tamtym momencie (bitwy pod Maxia Zeta) Picard był tylko jednym z członków załogi na pokładzie USS Stargazer. Jaki mógł mieć więc wpływ na przebieg bitwy pod Maxia Zeta? Dokonajmy zatem porównania i zastanówmy się, jaką odpowiedzialność i jaki wpływ na bieg wydarzeń mają sternicy na Enterprise – czy to Geordi, czy Worf, czy inni oficerowie. Dość ograniczony, trzeba przyznać, ponieważ wszystko, co robią, wynika z otrzymywanych od dowódcy rozkazów.
Przez ostatnie lata kariera Picarda rozwijała się bardzo dynamicznie; na Stargazerze był tylko sternikiem (zwykle jest to funkcja obejmowana przez niższych rangą oficerów), natomiast w chwili obecnej jest samodzielnym dowódcą flagowego okrętu klasy Galaxy. Całkiem możliwe, że jego zachowanie podczas starcia z Ferengi i okazana przez niego inicjatywa znacząco wpłynęły na przyspieszenie awansu – tym większy ból i żal odczuwa Bok obserwując, jak dobrze sobie radzi zabójca jego syna.
W całej zemście nie chodzi o to, by kapitan Picard po prostu zginął – są łatwiejsze i skuteczniejsze sposoby, by tego dokonać. Picard powinien się skompromitować w możliwie największym stopniu. Ferengi wydaje więc całe zgromadzone przez siebie bogactwa na zakup dwóch urządzeń do kontroli umysłu zwanych thought makers (kreatorami myśli), aby za ich pomocą sprowadzić swojego przeciwnika na samo dno.
Podrobione przyznanie się do winy, w którym słyszymy głos kapitana wyznającego, że doszło do pomyłki i wziął anteny komunikacyjne okrętu Ferengich za systemy uzbrojenia, nie mogły przejść próby autentyczności w dłuższej perspektywie, ale też nie takie było jego zadanie. Bok nie chciał skazania Picarda jako zbrodniarza wojennego (pytanie na ile taki proces mógłby się odbyć, nawet gdyby faktycznie były ku temu podstawy), ale zamierzał podmyć fundamenty jego pewności siebie. Resztę miały zrobić sugestie wysyłane za pomocą thought makera.
Bardzo niewiele brakowało, żeby odwet Boka stał się rzeczywistością – jego oponent zaczął wierzyć, że w istocie jest przestępcą, stracił także kontakt z rzeczywistością i omal nie zginął w bratobójczym starciu z Enterprise. Gdyby nie wsparcie załogi, historia mogłaby się skończyć tragicznie.
Warto zauważyć, że oficerowie Gwiezdnej Floty zaczęli reagować o wiele szybciej na wszelkie podejrzenia, że ktoś może wpływać lub kontrolować ich dowódcę. To naprawdę budujące, że wyciągnięto konstruktywne wnioski z wydarzeń z poprzednich odcinków i widzimy wyraźną poprawę.
Beverly Crusher informuje o dokonaniach federacyjnych naukowców, którzy kiedyś zbadali naturę mózgu i przyczynili się do poznania, w jaki sposób ten organ działa. Oceniając jej zachowanie oraz stawiane diagnozy, śmiem twierdzić, że ich praca nie została doprowadzona do końca, ponieważ nie jest ona w stanie wykryć, że myśli Picarda są pod silnym wpływem zewnętrznego urządzenia.
W przypadku złamania kończyny lekarz z łatwością ustala, co należy zrobić, żeby pomóc pacjentowi wrócić do zdrowia – tu faktycznie możemy powiedzieć, że coś zostało dobrze zbadane i zrozumiane. W przypadku mózgu daleko do podobnej pewności.
Troi jest bardziej pomocna, ponieważ przez moment wyczuła silną falę myśli o raczej mechanicznym pochodzeniu, ale nie jest w stanie powiedzieć nic konkretnego.
Proces przejęcia Stargazera przez Gwiezdną Flotę nie wystawia niestety dobrej oceny skuteczności oficerów dokonujących zabezpieczenia okrętu. W tak nietypowym przypadku pokład powinien być bardzo dokładnie przeszukany pod kątem wszelkiego rodzaju modyfikacji, a także pułapek. Bezpieczeństwo załogi zostaje narażone dwukrotnie z powodu tych zaniedbań – najpierw w momencie wyrażenia zgody na przebywanie na Stargazerze, a później w momencie gdy Worf wnosi na pokład Enterprise skrzynię z osobistymi rzeczami kapitana, zawierającą dodatkowo dość duże urządzenie nieznanego pochodzenia. To mogła być bomba albo inne zagrożenie. Na szczęście plan Boka przewidywał zemstę innego rodzaju.
Wspomnijmy też kto z wykwalifikowanych oficerów jako pierwszy zauważa dziwnego rodzaju transmisje, które nadawali Ferengi w kierunku Enterprise, co naprowadziło później do odkrycia urządzeń zmieniających myśli. To mogła być tylko jedna osoba, ktoś myślący nieszablonowo i nieskupiający się na swoim wąskim polu specjalizacji. Chodzi oczywiście o Wesleya, który był w stanie połączyć schemat fal mózgowych Picarda z medycznych odczytów z danymi uzyskanymi z zewnętrznych sensorów okrętu. Acting ensign (tymczasowy chorąży) to za niska ranga dla takiej postaci, która co chwilę wykazuje się nadzwyczajną inicjatywą i inteligencją.
W jaki sposób udaje się psychicznie skrzywdzić Picarda, skoro oskarżenia Boka to nonsens? Na pierwszym etapie mamy do czynienia z prostym torturowaniem kapitana – ból i zakłócanie snu sprawiają, że jego sprawność jest znacznie niższa. Oto powód, dla którego Enterprise miał czekać trzy dni w sąsiedztwie okrętu Ferengi. Przez ten czas Bok stopniowo zwiększał dawki bólu, dbając o to, by kapitan nie zaznał spokoju. Początkowo Beverly udaje się zredukować ataki migreny, ale to tylko tymczasowe rozwiązanie.
Dramatyczny wpis z przyznaniem się do winy jest dobrą pożywką do przejścia do kolejnego etapu – to zasiana wątpliwość, wskazówka dla Picarda, by interpretować ataki bólu głowy oraz dziwne sny jako przejawy budzącego się poczucia winy. Umęczony kapitan ma coraz większe kłopoty z rozróżnianiem snu od jawy, przeżywa niemal nieustannie potyczkę pod Maxia Zeta, w czasie odprawy ze swoimi oficerami traci koncentrację i woła swojego dawnego oficera ze Stargazera.
Troi: Which confirms the feeling of duality that I sensed earlier in both of them. (Co potwierdza uczucie dwoistości, które wcześniej u nich wyczułam)
Picard: Why didn't you report it? (Dlaczego Pani tego nie zameldowała wcześniej?)
Troi: Because, sir, I assumed at first it was the kind of duality we Betazeds feel in all of you. Even you, sir. When you approach a decision and ask yourself which way to go, who are you talking to? (Sir, ponieważ na początku myślałam, że to ten rodzaj dwoistości, który my Betazoidzi wyczuwamy w każdym z Was. Nawet w Panu, sir. Gdy musimy podjąć jakąś decyzję i zastanawiamy się jak ją rozstrzygnąć, to z kim się wtedy naradzamy?)
Troi w (TNG 1x07) Lonely Among Us objaśnia złożoną strukturę ludzkiej świadomości. Mówi o tym dość skrótowo, ale ogólnie chodzi jej o to, że proces decyzyjny w mózgu jest dość skomplikowany.
Nie chcę wchodzić zbyt głęboko w zagadnienia, na których się nie znam, ale rzecz w tym, że podczas podejmowania decyzji w mózgu zachodzi jednocześnie wiele procesów, które można nazwać głosami-myślami. Wyrażają one często sprzeczne potrzeby albo podejścia. Z jednej strony najbardziej pierwotna reakcja “walcz lub uciekaj”, z innej chęć postępowania według przepisów Gwiezdnej Floty i etycznego zachowania, instynkt samozachowawczy, empatia wobec czyjegoś cierpienia lub lęk przed własnym itp.
Dopiero przy takim ujęciu sprawy widać dobrze mechanizm działania thought makera – urządzenie dodaje nowy głos do naszych procesów albo nasila lęki, które już tam kiedyś były (np. przed spowodowaniem wypadku, zranieniem niewinnej osoby) w taki sposób, że ofiara nie czuje tego jako ingerencji z zewnątrz, a raczej jako rezultat własnej refleksji.
Po zakończeniu pełnego procesu Jean-Luc Picard doznaje tymczasowej zmiany w percepcji rzeczywistości. Czuje, że musi wrócić na pokład Stargazera, ale realizuje swój plan, korzystając ze zdolności do improwizacji, a także stanowczego tonu – gdy odsyła swoich oficerów do stanowisk, pomimo protestów dr Crusher. Także rozkaz zwolnienia wiązki holowniczej wydany pierwszemu oficerowi musiał zostać powtórzony dość nieprzyjemnym tonem.
Szczęśliwie w tym stanie Picard był na tyle przytomny, żeby w kluczowym momencie bitwy się opanować i wysłuchać głosu Rikera, który przebił się jakoś do jego świadomości i podpowiedział rozwiązanie kryzysu – zniszczenie wrogiego urządzenia.
Morałem odcinka mają być zapewne ostatnie zdania, które podsumowują osiągnięcia Boka:
Riker: Removed from command, sir. Placed under guard for his act of personal vengeance. Seems there was no profit in it. (Odsunięto go od dowodzenia, sir, i aresztowano za prowadzenie osobistej wendety. Wygląda na to, że nie ma w tym żadnego zysku.)
Picard: In revenge, there never is. Let the dead rest. And the past remain the past. (Nigdy nie ma, gdy chodzi o zemstę. Niech zmarli spoczywają w pokoju, a to co było pozostanie za nami.)
Tylko czy Bok jest tak naprawdę dużym przegranym? Przecież jego bardzo zmyślny plan zemsty niemal się powiódł…
Oglądałem ten odcinek w ostatnim czasie kilka razy i za każdym razem było to doświadczenie dość męczące. Owszem, cierpimy obserwując tortury, jakim poddawany jest Picard, ale dramatyczny szczyt odcinka – odtworzenie bitwy z kapitanem na pokładzie Stargazera – pomimo starań twórców wygląda dość biednie i sztucznie. W negatywnym świetle ukazuje nam się stan wyszkolenia załogi, która przez bardzo długi czas nie zorientuje się, że kapitan jest atakowany bronią o działaniu psychologicznym.
Historia dość dobrze wpisuje się w średnią z pierwszego sezonu, gdzie sporo odcinków jest – delikatnie mówiąc – niezbyt wybitna.
Autor tekstu jest członkiem stowarzyszenia TrekSfera.
Po zakończeniu misji związanej z zaopatrywaniem nowej kolonii, załoga Enterprise szuka okazji, aby zregenerować swoje siły. Trafiają na sielankową planetę Rubicun III zamieszkiwaną przez pokojową i przyjazną społeczność Edo.
Sielankową atmosferę psuje incydent – Wesley Crusher podczas zabawy z rówieśnikami nieświadomie łamie przepisy prawa, wkraczając w strefę zakazu wstępu. Ku zdziwieniu wszystkich okazuje się, że tubylcy przewidują wyłącznie jeden rodzaj kary za jakiekolwiek przewinienia – śmierć.
Kapitan Picard musi zdecydować, co jest dla niego ważniejsze – uszanowanie lokalnych zwyczajów czy życie jednego z członków załogi.
Bardzo lubię ten odcinek. Załodze nie zagraża żadne wielkie niebezpieczeństwo ze strony nadprzyrodzonej istoty ani katastrofy naturalnej, właściwie nic nie odwraca uwagi od zasadniczego problemu, jaki jest poruszany – czy i w jakim stopniu oficerowie Gwiezdnej Floty podlegają lokalnemu prawu światów (nawet jeśli ich normy nie są kompatybilne z tymi obowiązującymi w Federacji). Pierwsza Dyrektywa w swojej czystej postaci.
Ktoś może się dziwić, dlaczego piszę o odpowiedzialności prawnej oficerów Gwiezdnej Floty, podczas gdy przestępcą był Wesley Crusher – ponadprzeciętnie uzdolniony, ale jednak piętnastoletni chłopak. Przypomnę, że w Where No One Has Gone Before (TNG 1x06) Wesley otrzymał promocję na tymczasowego chorążego (acting ensign), więc powinniśmy traktować go jako pełnoprawnego członka załogi okrętu. Co więcej, Wesley otrzymał indywidualne rozkazy od swojego kapitana, a więc jego pobyt na planecie miał charakter czysto służbowy.
Podczas wstępnej odprawy Tasha informuje o tym, że stworzyła raport o zwyczajach i prawach panujących na planecie i, jak sama to podsumowuje, “fairly simple, common sense things” (proste, zdroworozsądkowe rzeczy). Także Riker potwierdza, że nie napotkał niczego podejrzanego.
Jest to o tyle dziwne, że Edo (mieszkańcy planety) w późniejszej rozmowie z Tashą nie ukrywają w żaden sposób tego, jakie panują u nich zasady i jaka kara grozi za ich złamanie. To prawda, że nie mówią tego wprost przy pierwszym spotkaniu (“Nie wchodźcie w strefę śmierci, bo czapa”), ale być może jest to dla nich mimo wszystko dość nieprzyjemna rzecz i nie chcą nadmiernie straszyć swoich gości.
Wyobraźmy sobie hipotetyczną pierwszą rozmowę Tashy i Rikera z Edo:
Tasha: Czy nasza załoga może u was odpocząć? Jakie zasady panują na waszej planecie?
Edo: Uwielbiamy bieganie, kulturę fizyczną i uprawianie miłości w każdych możliwych okolicznościach.
Riker: … (ten uśmiech)
Chcę zwrócić uwagę na fakt, że research zrobiony przez szefa ochrony i pierwszego oficera jest wyraźnie niekompletny. Kwestia zbadania, czy system prawny planety jest kompatybilny w mniejszym lub większym stopniu z wartościami uznawanymi w Federacji wydaje się na tyle istotna, że oficerowie nie powinni poprzestać na zapoznaniu się z marketingowymi sloganami “Our rules are simple. No one does anything uncomfortable to them”* (Nasze prawa są proste. Nikt nie robi nic, co byłoby dla niego niekomfortowe*), tylko wykonać swoją robotę sumiennie. Odpowiedzialność za to spada przede wszystkim na szefową ochrony, która osobiście ręczyła za bezpieczeństwo załogi.
Właściwa drużyna wypadowa, którą obserwujemy na początku odcinka, tuż po przybyciu i pierwszej rozmowie dołączyłaby do orgii (czy jak to Edo określają “dzielenia miłością”), gdyby nie obecność Wesleya. Tubylcy nie do końca wiedzą, jakie są zasady dotyczące seksualności młodych, dlatego wolą o to zapytać wprost (godna podziwu zapobiegliwość), niż narazić kogokolwiek na dyskomfort. W końcu decydują, że lepiej, żeby wszyscy udali się do budynku rady, gdzie Wesley spotka swoich rówieśników, a dorośli będą mogli w spokoju oddać się innym rozrywkom.
Nie ma tu w zasadzie żadnych wątpliwości, o jakie rozrywki chodzi – dla Edo seks jest czymś w rodzaju sportu narodowego i główną formą spędzania czasu. Widzimy pary obejmujące i całujące się publicznie, wszyscy są ubrani w stroje, które więcej odsłaniają niż zasłaniają. W budynku rady jest podobnie, tylko jeszcze bardziej intensywnie: hipnotyczna muzyka grana na żywo przez dwóch instrumentalistów, ludzie wijący się w ekstatycznych tańcach na środku parkietu lub dzielący się sobą na sofach i łóżkach poustawianych w głównej hali.
No dobrze, może nie do końca taki obraz widzimy, ale to serial rodzinny i w związku z tym producenci musieli liczyć się z pewnymi ograniczeniami.
System prawny Edo poznajemy bardzo pobieżnie. Bóg za pomocą objawień ustanawia zasady, które kończą czas kłótni i przemocy, i od tej pory na planecie panuje pokój i radość. Tak przynajmniej wynika z oficjalnej wersji historii, którą poznajemy.
Istnieje grupa osób zwanych mediatorami, których funkcją jest pilnowanie przestrzegania porządku w społeczeństwie – ustanawiają oni specjalne strefy, w których obowiązuje całkowity zakaz wstępu (w jedną z nich wpada nieświadomie Wesley).
Boska sprawiedliwość nie uznaje żadnych ustępstw i dowolne naruszenie prawa, poważne czy zupełnie błahe, karane jest w taki sam sposób – śmiercią.
Stróże prawa nakłaniają przestępcę do współpracy za pomocą łagodnej perswazji, widać wyraźnie, że nie są gotowi do walki – w starciu z oficerami Gwiezdnej Floty są bezsilni, łatwo dają się rozbroić. Można podejrzewać, że szerokie poparcie społeczne dla panującego systemu sprawia, że w zasadzie nigdy nie muszą korzystać z siły czy przymuszać kogokolwiek do przyjęcia kary. Ich zadaniem jest ustalić stan faktyczny, czyli kto dopuścił się przestępstwa, a następnie współczująco i ze szczerym smutkiem administrują winnemu śmiertelny zastrzyk. Martwią się o dobrostan Wesleya, nie chcieli straszyć go i niepokoić tym, że grozi mu śmierć.
Wesley oczywiście przyznaje się do winy, jeszcze nieświadomy konsekwencji, i tutaj widzimy jedną z największych różnic pomiędzy Edo i Federacją. Mediatorów nie interesuje, czy wykroczenie było umyślne, czy chłopiec celowo wkroczył w zakazaną strefę – czy może został tam zwabiony albo nawet wrzucony. Zasady są proste i nie uznają żadnych wyjątków – boskie prawo dotyczy wszystkich i przewiduje tylko jeden sposób postępowania.
Dzieci Edo, z którymi Wesley grał w piłkę, starają się go usprawiedliwić – mówią, że on nie zna zasad, bo jest pozaświatowcem. Chłopiec, który rzucił mu piłkę, przyznaje nawet: “But it was my fault. I threw the ball past him” (To była moja wina, to ja rzuciłem mu piłkę), chociaż musi być świadomy, że uznanie go za winnego naruszenia może mieć śmiertelny rezultat.
Mediatorów zupełnie nie interesuje rola rzucającego piłkę w całej sprawie. Ciekawe, czy gdyby Wesley nie skoczył, a sama piłka wpadłaby w strefę śmierci, to kto byłby uznany za winnego? Rzucający? Cała grupa dzieci? Sama piłka? A może nikt?
Niestety załoga Enterprise nie zbadała systemu prawnego – ani w ogółach, ani w jego niuansach. Jest to o tyle zaskakujące, że po tym, gdy Wesley został uznany za przestępcę i uzyskano odroczenie wykonania wyroku do wieczora, był naturalny czas, żeby przeanalizować miejscowe zwyczaje i tradycje, by znaleźć jakiś nietypowy sposób na ocalenie skazańca, z poszanowaniem lokalnego prawa.
Nic nie wskazuje na fakt, że ktoś pomyślał i zajął się takim rozwiązaniem. Nic poza pozorami – zarówno komandor Riker jak i kapitan Picard pouczają Edo o istnieniu Pierwszej Dyrektywy, która nakazuje uszanować im lokalne zwyczaje, a także o tym, jak duże znaczenie ma dla nich ten przepis.
Uwaga kapitana jest skierowana w zupełnie inną stronę – poświęca wiele energii i czasu, żeby upewnić się, że naruszenie zasady nieingerencji ujdzie mu na sucho i nie spotka się z groźbą ze strony boga Edo.
Równolegle z pobytem części załogi na planecie, Enterprise odkrywa zagadkę tajemniczej stacji kosmicznej znajdującej się na orbicie. Konstrukcja jest olbrzymia i nieporównywalnie bardziej zaawansowana technologicznie, niż cokolwiek, co znają. Już na powitaniu obcy grzmiącym głosem nakazuje, aby Gwiezdna Flota nie ingerowała w życie Edo.
Aby potwierdzić swoje przypuszczenia dotyczące natury obiektu znajdującego się na orbicie planety, kapitan decyduje się na zabranie Rivan (jednej z Edo) na okręt, co ma w zasadzie jeden praktyczny rezultat – wywołuje boski gniew. Masywna stacja orbitalna zachowuje się konfrontacyjnie i tylko szybkie odesłanie kobiety z powrotem do jej ludzi ratuje Enterprise przed zniszczeniem.
Ryzykowne działanie Picarda pokazuje jednak, że bóg Edo nie stosuje absolutnej sprawiedliwości wszędzie i w każdym przypadku, bo przecież zezwolił na złamanie przykazania “Do not interfere with my children below” (Nie ingeruj w życie moich dzieci poniżej) i nie spotkała go żadna kara.
Później kapitan z Datą rozważają, w jaki sposób istoty ze stacji pojmują sprawiedliwość i czy pozwolą im na naruszenie Pierwszej Dyrektywy. To, co pomyślą sobie Edo, w najmniejszym stopniu się nie liczy – tak jak mediatorzy z wielkim smutkiem wykonują swoje obowiązki na planecie i aplikują śmiertelne zastrzyki przestępcom, tak Picardowi będzie żal, ale może postąpić tylko w jeden sposób – myśleć o sobie i swojej załodze.
Picard: We are all sworn not to interfere with other lives in the galaxy. If I save this boy, I break that law. (Nie wolno nam ingerować w życia innych ludów. Jeśli ocalę chłopca, złamię to prawo.)
Mediator: And you should be executed if you do so! (I powinieneś także zapłacić życiem, jeśli to zrobisz!)
Picard: I may suffer almost as much. Starfleet takes the Prime Directive very seriously. (Mogę na tym ucierpieć prawie tak mocno, bo Gwiezdna Flota traktuje Pierwszą Dyrektywę bardzo poważnie)
Mediator 2: No, it is God who will punish you. (Nie, to bóg Ciebie ukaże)
Edo nie wierzą w to, że Picard będzie miał nieprzyjemności z powodu złamania Pierwszej Dyrektywy. A nawet gdyby wierzyli, to i tak nie ma znaczenia, bo boska sprawiedliwość – w ich pojmowaniu – jest absolutna i nie przyjmuje żadnych wyjątków.
Czy gdyby kara grożąca za przestępstwo Wesleya była inna, to czy wtedy Picard rozważałby uszanowanie lokalnego prawa? Na przykład gdyby to miało być tylko dziesięć lat w karcerze albo obcięcie kończyny, albo nawet trzy lata uwięzienia? Mam poważne wątpliwości.
Warto zastanowić się nad jeszcze jedną, dość podstawową kwestią: na jakiej podstawie załoga Enterprise w ogóle pojawiła się na planecie i rozpoczęła kontakty z ludem Edo. Wyraźnie widać, że mieszkańcy nie są zaawansowani technologicznie. Praktycznie nie używają żadnych urządzeń, boją się transportera, czczą obiekty przebywające na orbicie, ponieważ uważają, że to boska strefa. Wszystko wskazuje, że pierwszy kontakt został zainicjowany przez załogę, która szukała po prostu spokojnego i ładnego miejsca na odpoczynek po ciężkiej misji (ustanawiania kolonii w sąsiednim systemie, o czym mówi Picard na samym początku odcinka).
To właśnie było podstawowe naruszenie Pierwszej Dyrektywy i za to wszyscy powinni mieć poważne nieprzyjemności. O ile Pierwsza Dyrektywa nie została stworzona z myślą o poświęcaniu życia i zdrowia załogi (jak twierdzi Picard), tak na pewno nie powinna być zawieszana tylko dlatego, że ktoś jest zmęczony i chce wykorzystać urlop na pięknej planecie.
Bardzo mi się podoba samo przedstawienie boga Edo, czyli zaawansowanej technologicznie stacji kosmicznej zamieszkiwanej przez istoty, które kiedyś były podobne do ludzi, ale w wyniku ewolucji przekształciły się w ponadwymiarowe byty o niemal niepojętych możliwościach. To jest sposób, w jaki science fiction, za jaki się uważa Star Trek, powinno obrazować podobne zjawiska. Widzimy wyraźny kontrast w stosunku do boskiego Q i myślę, że mimo wszystko to właśnie ci obcy są bardziej transcendentni (a także wiarygodni) niż płatający psikusy znudzony mąciciel Continuum.
Autor tekstu jest członkiem stowarzyszenia TrekSfera.
USS Enterprise otrzymuje zadanie transportu delegacji z dwóch sąsiadujących światów na konferencję dyplomatyczną. W trakcie wykonywania misji napotykają naukowy fenomen, który pobieżnie badają, nieświadomie porywając energetyczną istotę na okręt. Bezcielesna forma życia zakłóca pracę okrętowych systemów, potrafi także zawładnąć człowiekiem. W odcinku zobaczymy, jak załoga traci kontrolę nad wykonywaną misją, okrętem, a w końcu i swoim kapitanem.
System gwiezdny Beta Renner posiada aż dwie planety zdolne do podtrzymywania życia, na których, niezależnie od siebie, rozwijają się sąsiadujące cywilizacje – Selay i Antican. Różnice anatomiczne (pierwsi są wężopodobni, ci drudzy raczej psowaci) oraz w stylu życia powodowały narastanie nieufności i wzajemnej wrogości. Skłonność do przemocy i łatwość w atakowaniu przeciwnika, jaką przejawiają delegacje podczas pobytu na Enterprise, sugerują, że w historii tych narodów mogło dochodzić do wielu krwawych walk.
We wcześniejszych wojnach żadnej ze stron nie udało się uzyskać znaczącej przewagi i zdominować oponentów, natomiast w wyniku nieznanych okoliczności przedstawiciele jednego gatunku złożyli wniosek o dołączenie do Federacji Zjednoczonych Planet.
Włączenie większego organizmu politycznego do konfliktu zakłóciłoby równowagę sił w systemie, dlatego adwersarze powinni zareagować odpowiednio i zaprosić inny sojusz międzyplanetarny, np. Klingonów albo Romulan. Najwyraźniej nie było to możliwe i w rezultacie oba światy kandydują do tej samej organizacji.
Państwo-kandydat do członkostwa musi spełnić szereg kryteriów i przejść przez długi proces negocjacji, w czasie którego dopasowuje swoje prawo do wspólnych standardów. Jednym z podstawowych wymagań jest stabilność polityczna, a intensywna wrogość, jaką żywią do siebie sąsiedzi, jest zdecydowaną przeszkodą.
Już od pierwszego spotkania z delegacjami Picard i Tasha Yar nie wierzą specjalnie w to, że zwaśnione społeczeństwa mają szansę na dołączenie do Federacji w najbliższej przyszłości. Mimo wszystko decyduje się kontynuować misję. Nawet jeżeli akces Selay i Antican nie zostałby na razie rozstrzygnięty, to może udałoby się zakończyć lub załagodzić konflikt – i chociaż w ten sposób mogliby skorzystać na pokojowej konferencji.
Przynajmniej w teorii… bo w praktyce wspólny pobyt na Enterprise to lawinowo rosnąca liczba incydentów i wzajemnej agresji delegatów. Wygląda na to, że obecność oficerów Gwiezdnej Floty wcale im w tym nie przeszkadza, a przecież takim zachowaniem pogarszają swoją sytuację negocjacyjną.
Zachowanie przedstawicieli obu planet pokazuje, że chodzi im przede wszystkim o to, by uniemożliwić wstąpienie do sojuszu swoim konkurentom, nawet jeśli ma to oznaczać ich fizyczną eliminację. Co gorsza, opóźnione reagowanie i nieudolność ze strony ochrony okrętu prowokuje i zachęca oponentów do podejmowania jeszcze bardziej gwałtownych działań. Eskalacja zdarzeń doprowadza pod koniec odcinka do śmierci jednego z Selay.
Czy nie dało się nic zrobić? To prawda, że jednostka klasy Galaxy jest bardzo przestronna i gęsto zaludniona, ale mówimy o pilnowaniu kilku osób. W zasadzie na okręcie przez długi czas nie działo się nic innego, co mogłoby odwracać uwagę oficerów ochrony od chronionych dyplomatów. To jak najgorsze świadectwo kompetencji odpowiedzialnej za bezpieczeństwo Tashy Yar, która nie radzi sobie zupełnie z powierzonym zadaniem.
Obecność delegacji Antican była także okazją do pokazania, jak bardzo ludzie XXIV wieku różnią się od tych XX-wiecznych. To być może kolejne echo zarzutów Q z “Encounter at Farpoint” – gdzie słyszeliśmy, że w naturze ludzkiej jest dzielić się na plemiona i walczyć ze sobą o rzeczy trywialne. Antican i Selay doskonale ilustrują tę postawę swoją nieuzasadnioną nienawiścią, co dla naszej załogi (która przecież wyewoluowała i porzuciła drogę przemocy) jest zupełnie niezrozumiałe.
Przywódca Antican (jego imię Badar N'D'D znamy ze scenariusza odcinka i nie padło ono na ekranie) ku swojej wielkiej radości wywołuje wstręt u Tashy, gdy informuje ją, że sam zamierza zabić zwierzę, które planuje później zjeść. Uwaga Rikera, że ludzie już nie hodują (użył słowa “zniewalają”) zwierząt dla mięsa i zamiast tego zdobywają je za pomocą replikatorów, powoduje z kolei zniesmaczenie Antican i oskarżenia o barbarzyństwo.
W drodze na konferencję pokojową Enterprise mija chmurę czystej energii i załoga decyduje się na pobieżne przeskanowanie tego zjawiska. Niestety, nieświadomie ściąga w ten sposób na pokład bezcielesną formę życia, która przenika przez okrętowe systemy i ląduje w ciele Worfa. Istota jest zdezorientowana ciągłymi zmianami otoczenia, a być może także i dość złożoną klingońsko-ludzką świadomością swojego gospodarza (Worf żył na krawędzi dwóch kultur), dlatego w miarę szybko uwalnia go, przejmując kontrolę nad Beverly Crusher. Pani doktor jest doskonałym nośnikiem i to właśnie z jej pomocą obcy zbiera podstawowe informacje o funkcjonowaniu okrętu.
Warto zauważyć, że opanowany przez energetyczną formę życia człowiek dawał jej dostęp do swojej wiedzy, doświadczenia i talentów, co powodowało, że jego zachowanie i wypowiadane słowa nie budziły podejrzeń załogi. Właśnie dzięki temu doktor była w stanie podać zaimprowizowany opis stanu zdrowia Worfa, fałszywie tłumaczący zanik pamięci i utratę przytomności.
Po rozpoznaniu sytuacji obcy przejmuje inicjatywę – wyłącza silniki, powoduje szereg usterek, a także zabija podporucznika Singha, jednego z mechaników pracujących nad przywróceniem napędu. Wszystko po to, aby powstrzymać Enterprise przed oddaleniem się od kosmicznej chmury. Wkrótce istota zrozumie, że najpewniejszym sposobem powrotu do swojego domu jest przemówienie do załogi głosem jej kapitana.
Komandor Riker, zaalarmowany przez Troi o niezwykłym zachowaniu kapitana, zwołuje nieoficjalną naradę starszych oficerów, aby przedyskutować kryzysową sytuację. Picard bez podawania żadnego sensownego powodu zarządził zmianę kursu na przeciwny – oddalając Enterprise od miejsca konferencji pokojowej, czyli od celu ich misji. Jego wyjaśnienia, że chodzi o ponowne zbadanie kosmicznej chmury, są bardzo słabe, jednak Picard sięga do argumentu ostatecznego (tzn. zachowuje się jak buc) i stwierdza, że ma prawo robić to, co uważa za stosowne na swoim okręcie.
Troi wyczuwa w kapitanie niebezpieczeństwo, ponieważ część jego umysłu nagle zamknęła się na jej skanowanie. Obcy kontrolujący kapitana w ten sposób się przed nią ukrywa, dlatego też doradca nie jest pewna i informuje swoich kolegów tylko o prawdopodobnym zagrożeniu.
Riker ma możliwość tymczasowo zwolnić z obowiązków swojego dowódcę, ale potrzebuje do tego poparcia wszystkich starszych oficerów. Jak zauważył Data, obecne działania Picarda można interpretować na wiele sposobów i jest to jeszcze za mało, aby uzasadnić bunt.
Z Beverly sytuacja jest trochę prostsza. Jako główny oficer medyczny może stwierdzić niedyspozycję kapitana z powodów zdrowotnych i nie potrzebuje do tego niczyjego wsparcia… o ile oczywiście podda się on testom medycznym.
Beverly i Riker udają się zatem do kapitańskiego gabinetu z prostym żądaniem – aby poddał się badaniom. Mówią mu zupełnie otwarcie o podejrzeniu, że znajduje się on pod obcym wpływem. Tu jednak włącza się charyzma Picarda, który w bardzo nieprzyjemnych słowach najpierw sugeruje oficerom, że sami są przepracowani i być może doświadczają halucynacji, a później wysyła ich na badania i straszy ochroną, jeśli natychmiast nie odejdą. Ton jego głosu i zachowanie mają na celu upokorzenie swoich rozmówców i pokazanie im swojej wyższości (skutecznie).
Argumenty kapitana są częściowo słuszne, ponieważ faktycznie Beverly i Worf (można podejrzewać, że ktoś jeszcze) znajdowali się pod obcym wpływem wcześniej, ale to właśnie w tym momencie starsi oficerowie powinni stanąć murem za Rikerem i wymóc na kapitanie, aby wszyscy solidarnie poddali się testom medycznym. Niestety pierwszy oficer nie znajduje w sobie tej siły i decyduje się czekać na dalszy rozwój wydarzeń.
Energetyczny obcy z chmury jest tajemniczy - początkowo działa chaotycznie, robiąc wiele zamieszania na okręcie, ale szybko uczy się, w jaki sposób wpływać na rozwój wydarzeń. W końcu, gdy przedstawia się załodze, opowiada historię swojego pobytu na Enterprise, ukazuje siebie jako zagubioną formę życia, nie będącą w stanie skutecznie skontaktować się z “nosicielami” (jako pierwszy trafił do umysłu Worfa, co mogło dodatkowo powodować szok ;)).
Istota walczyła o przetrwanie w niesprzyjających okolicznościach. Osaczona, reagowała instynktownie i bardzo żałuje śmiertelnego porażenia oficera maszynowni. Chodziło jej tylko o to, by unieruchomić silniki okrętu i nie oddalać się jeszcze bardziej od domu (czyli chmury).
Obcy stara się kolejny raz manipulować załogą za pomocą słów, przekonując ich, że kapitan Picard dobrowolnie rezygnuje ze stanowiska i udaje się z nim na odkrywanie zupełnie nowego świata. To już za wiele dla Rikera, ale obcy oprócz dyplomacji ma też w zanadrzu argument siły – unieruchamia całą załogę (a mógł zabić! Możliwe, że połączenie z Picardem faktycznie w jakiś sposób wpływało na postępowanie tej istoty albo jego sądy etyczne) i niepowstrzymany realizuje swój plan.
Chciałbym zwrócić jeszcze uwagę na postać Deanny Troi, która w tym odcinku odegrała rolę nie do przecenienia. Nie była biernym uczestnikiem zdarzeń, tylko prowadziła kompetentnie śledztwo i reagowała w istotnych momentach (chociaż nie zawsze udawało się jej zmienić tok wydarzeń). Jako pierwsza zauważyła nietypowe objawy u swoich kolegów – Worfa i Beverly, którzy tymczasowo “gościli” w swoim ciele energetyczną formę życia, a następnie potwierdziła swoje przeczucia, przeprowadzając z nimi seans hipnozy.
W scenie finałowej, gdy energetyczna istota przebywająca w ciele Picarda ujawnia się załodze i przedstawia swoje pochodzenie i agendę, to właśnie Troi jako pierwsza zgaduje, że kapitan chce się przesłać bezpośrednio w chmurę. Chociaż stara się być pomocna dla załogi, to atak błyskawic sprawia, że oficerowie nie są w stanie powstrzymać obcego przed realizacją planu.
Doradca jest także niezastąpiona w procesie odzyskiwania kapitana z chmury – Riker już chciał odlecieć, żeby kontynuować przerwaną misję dyplomatyczną (pamiętacie jeszcze Selay i Antican?), natomiast to właśnie ona zatrzymała go “wyczuwając”, że kapitan jest obecny i gotowy do powrotu do swojego ciała.
Odcinek uważam za średnio udany. Wątek dyplomatyczny Antican z Selay jest przerysowany; zapewne dla uzyskania komicznego efektu załoga zupełnie sobie nie radzi z delegatami buszującymi po pokładzie. Jest to zabawne powierzchownie, ale nie świadczy dobrze o kompetencjach Tashy Yar i jej ludzi.
Widać także słabość załogi,która nie potrafi w skuteczny sposób obronić się w sytuacji, gdy ich kapitan nie działa racjonalnie. Olbrzymie zaufanie, jakim darzy się kapitański autorytet, to efekt szkolenia z Akademii Gwiezdnej Floty, a także dotychczasowych doświadczeń całej grupy. Niestety, w tym przypadku działa to na ich niekorzyść, ponieważ nie potrafią odnaleźć właściwej metody, by przeciwstawić się bezsensownym rozkazom, a także by uwolnić swojego dowódcę od obcego wpływu.
To cenna lekcja, z której oficerowie mogą wyciągnąć wnioski na przyszłość, ponieważ sytuacja z nieracjonalnymi poleceniami (z różnych powodów) będzie się jeszcze pojawiała.
Autor tekstu jest członkiem stowarzyszenia TrekSfera.
Gwiezdna Flota przysyła specjalistę od silników z zadaniem poprawienia wydajności napędu warp. Oficerowie z Enterprise witają go dość chłodno, ponieważ sceptycznie podchodzą do jego ekspertyzy – dokumentacja testów, jakie planuje przeprowadzić, jest nierzetelna i wątpliwa, a wobec załogi zachowuje się opryskliwie.
Ich obawy związane z dopuszczeniem szarlatana do eksperymentowania na najnowszym okręcie Federacji są bardzo silne, jednak rozkazy z dowództwa nakazują podporządkowanie się. Dodatkowo wygląda na to, że wprowadzane zmiany w konfiguracji okrętu są nieszkodliwe i nie powinny odnieść żadnego skutku, dlatego ostatecznie pozwalają na ich zastosowanie, licząc zapewne na to, że oszust ośmieszy się brakiem efektu.
Ku zdumieniu wszystkich, włącznie z koordynującym badanie panem Kosinskim, USS Enterprise osiąga podczas lotu prędkość nieprawdopodobną i opuszcza naszą galaktykę. Okręt udaje się wyhamować dwie galaktyki dalej. Jak się później okaże, skutek eksperymentu nie jest zasługą eksperta od silników...
Pan Kosinski - jego nazwisko konsekwentnie wymawiano fonetycznie jako “Kozinski”, i choć nie ma cienia dowodu, by podejrzewać go o polskie pochodzenie, to od razu, jak o nim usłyszałem i gdy go zobaczyłem, pomyślałem: jeden z naszych.
Deanna Troi zbadała go tuż po pojawieniu się na pokładzie i nie wyczuła w nim żadnego fałszu ani manipulacji, z czego możemy wnioskować, że Kosinski naprawdę wierzy, że wykonywane przez niego obliczenia oraz czynności przynoszą niespodziewane i genialne rezultaty. Niestety nie świadczy to najlepiej o jego spostrzegawczości.
Wezwany na mostek po “wpadce”, jaką było przeniesienie okrętu dwie galaktyki dalej (zdarzenie nieprawdopodobne i niemające uzasadnienia w teorii), Kosinski wciąż jest zdumiony rezultatem testów napędu, którym przewodził.
Nigdy nie wyjaśniono dokładniej, czy jest cywilnym ekspertem Gwiezdnej Floty, czy może ma jakiś stopień (jego oznaczenie rangi na mundurze wskazywałoby raczej na to pierwsze). Tak czy inaczej powinien charakteryzować się znajomością praw fizyki oraz teorii działania napędu warp. Dlaczego więc wykształcony człowiek decyduje się porzucić swoją wiedzę i w sposób dość frywolny dopasowuje naukowe teorie do aktualnie uzyskiwanych wyników?
Kosinski: The truth is, Captain, I made a mistake. A wonderful, incredible mistake. (Po prawdzie, kapitanie, pomyliłem się. To była cudowna, niewiarygodna pomyłka.)
Picard: Just explain what brought us here. (Proszę wyjaśnić w jaki sposób się tu znaleźliśmy)
Kosinski: As the power grew, I applied the energy asymtotically. I anticipated some tiling, but it didn't occur. Now that was my error, using the Bessel functions at the beginning. (Wraz ze wzrostem poboru mocy przydzielałem energię asymptotycznie. Spodziewałem się pewnych odchyłów, ale nie wystąpiły. Teraz widzę, że moim błędem było użycie na początku funkcji Bessela)
Picard: What is he saying, Number One? (O czym on mówi, pierwszy?)
Riker: To tell the truth, sir, it sounds like nonsense to me. (Szczerze mówiąc, to dla mnie nonsens)
Ja i Picard nie jesteśmy oczywiście ekspertami od napędów warp. Przyznaję jednak, że od kapitana spodziewałbym się trochę więcej zaangażowania w dociekaniu, na czym polega problem, bo przecież był przez pewien czas sternikiem okrętowym i musiał znać podstawy działania systemu. Niemniej Riker oraz komandor porucznik Argyle, jeden z czołowych inżynierów na okręcie, mają odpowiednią wiedzę i mówią jasno – to nie ma żadnego sensu. Powtarzają to zresztą od początku i faktycznie mają rację, natomiast nie są w stanie wyjaśnić, dlaczego z pozoru niewinne czynności wykonane przez Kosinskiego umożliwiły ten niewiarygodny skok. Gdyby tylko zechcieli porozmawiać z Wesleyem Crusherem, to sytuacja mogłaby wyglądać inaczej.
Jak oceniać Kosinskiego? Już od początku wizyty na Enterprise był przekonany o swojej wielkości – pytał, dlaczego wita go tylko pierwszy oficer, a nie kapitan osobiście. Zbywał także oficerów wykonujących swoją pracę (Rikera i Argyle’a), którzy mieli do niego wiele zasadnych pytań dotyczących metod jego pracy, zarzucał im ignorancję oraz marnowanie jego cennego czasu. Swoje wpadki (właściwie to nawet nie swoje, bo on sam nic istotnego nie zrobił) tłumaczył kapitanowi w sposób obłędny, mówiąc o cudownych pomyłkach i epokowych odkryciach. Chętnie podchwycił złośliwą sugestię Argyle’a, żeby nowy wymiar prędkości międzygwiezdnych nazwać po osobie odkrywcy – skalą prędkości Kosinskiego.
Co zadziwiające, nawet w chwili gdy Traveller (Podróżnik) ujawnił swoją prawdziwą naturę i powiedział wszystkim, że niesamowite podróże są możliwe dzięki jego zabiegom i potędze myśli, to właśnie Kosinski pozostaje największym sceptykiem. Z oburzeniem zżyma się, że to nienaukowe, że to jak wiara w magię – jakby zapomniał, że podobne zarzuty stawiali mu wcześniej oficerowie z Enterprise, a on sam nie był w stanie uzasadnić swoich teorii w ramach obowiązującego paradygmatu.
Czy może istnieć człowiek tak ignorancki i jednocześnie tak głęboko wierzący w swoje (genialne?) zdolności? Wydaje się to mało możliwe, ale jeszcze mniej prawdopodobne, że Gwiezdna Flota powierza okręty do testowania takim egocentrykom. Przecież oni zatrudniają legiony inżynierów i naukowców! Czy nie było nikogo, kto wcześniej przyjrzał się dokładniej temu, co wyczynia Kosinski?
No, ale dość o Kosinskim, przyjrzyjmy się jego asystentowi, czyli – jak się później przedstawia – Travellerowi. Jest przedstawicielem rasy wędrowców, którzy poznają wszechświat poprzez wspólne podróżowanie z załogami okrętów kosmicznych. Jako asystent Kosinskiego pomógł ulepszyć silniki dwóch jednostek i teraz zabierał się za trzecią. Dlaczego wybrał swojego towarzysza w taki sposób?
Ciężko zgadywać, ale właściwie jako jedyny udowodnił, że widzi jakąś wartość w pracy Kosinskiego – załoga statku traktowała go jak szarlatana. Osobowość tego człowieka sprawiała, że skupiał on na sobie uwagę innych, co dawało Travellerowi swobodę działania bez patrzenia mu na ręce.
Podróżnik i inni przedstawiciele jego gatunku przemierzają wszechświat w poszukiwaniu wybitnych jednostek. Zalążek geniuszu odnalazł w osobie Wesleya Crushera i dlatego porwał Enterprise do wymiaru myśli. W długiej rozmowie zobowiązał Picarda do troski o chłopca – by dbać o jego stopniowy i naturalny rozwój, dający szansę na rozwinięcie wielkości.
Załoga ma wyraźne kłopoty z zaakceptowaniem znaczącej roli Wesleya oraz jego kompetencji, tak jakby zupełnie odrzucali niedawne wydarzenia, w czasie których chłopiec przejął kontrolę nad Enterprise za pomocą kilku prostych sztuczek (1x03 The Naked Now - pamiętamy…). Picard w końcu nie ma wyjścia i nadaje Wesleyowi tymczasową rangę chorążego wraz z prawem obecności na mostku i nawet pewnym zakresem obowiązków, chociaż głównie skupionych wokół szkolenia.
Tytuł odcinka “Where No One Has Gone Before” jest łudząco podobny do jednego z pierwszych TOS-owych epizodów “Where No Man Has Gone Before” (TOS 1x01). Jednak tym razem uściślono poprzednią dwuznaczność – nie mam za bardzo pomysłu, jak oddać to w przekładzie na polski, ale chodzi o wymianę frazy no man (“żaden człowiek” – rzeczownik o dwóch znaczeniach: człowiek albo mężczyzna) na no one (“nikt” – formę, która może sugerować płeć żeńską lub męską, bez żadnej preferencji, a nawet bez precyzowania gatunku).
Fabularnie nie jest to na szczęście zrzynka z TOS-owego odpowiednika, tylko faktycznie oryginalna historia, która ukazuje w zupełnie inny sposób podróż poza granice poznanej rzeczywistości.
Mam osobiście pewien problem z tym odcinkiem, bo zbyt duży akcent znów kładzie się na Wesleya i na to, jakim jest wspaniałym człowiekiem, co może sprawiać wrażenie, że pozostali dorośli oficerowie nie do końca ogarniają swoje działki. Podoba mi się ostrożność, z jaką załoga reaguje na odkrycie zupełnie nowego, niepojętego dla nich wymiaru, a także dość niecodzienne wizje, jakim ulegają w krainie marzeń.
Polskie pochodzenie jednego z głównych bohaterów odcinka, czyli pana Kosinskiego, jest czystą spekulacją; w żadnym momencie nie odnosi się do swojego pochodzenia, a tym bardziej nie wyraża niczego podobnego narodowej dumie... Obserwujemy jednak w Star Treku przykłady patriotyzmu lub narodowej dumy nawet w XXIII i XXIV wieku.
Najbardziej znanym przypadkiem jest Pavel Chekov, członek załogi USS Enterprise w TOS, który wielokrotnie wygłaszał wątpliwe sądy na temat rosyjskiego pochodzenia różnych odkryć (np. twierdził, że szkocką whisky zawdzięczamy staruszce z Leningradu). Wygląda na to, że podobne sentymenty pielęgnuje (chociaż nie w takim stopniu) kapitan Picard, wyrażając się bardzo ciepło o francuskiej kulturze i języku. Także Worf jest rzecznikiem swojej nacji, ale w jego przypadku sytuacja jest bardziej skomplikowana – jako jedyny Klingon służący w Gwiezdnej Flocie jest wyraźnym outsiderem i stara się wykorzystywać swoją unikalność jako atut.
Autor tekstu jest członkiem stowarzyszenia TrekSfera.
Czy nie byłoby wspaniale zaprzyjaźnić się ze złodziejem, który nas przed chwilą okradł? Wymienić uścisk dłoni i wyrazy szacunku, a jeszcze lepiej – serdecznie poprosić o zwrot skradzionego sprzętu? Najlepiej w taki sposób, żeby nikt nie poczuł się urażony, bo przecież nie chcemy pozostawić złego wrażenia po naszym pierwszym spotkaniu.
Podstawowym zadaniem Gwiezdnej Floty jest odkrywanie nowych form życia i cywilizacji oraz nawiązywanie pokojowego kontaktu z nimi. Spotkanie z przedstawicielami nieznanego wcześniej gatunku rozpoczynające oficjalne relacje dyplomatyczne określa się mianem pierwszego kontaktu. W wielu przypadkach jest to zdarzenie o kluczowym znaczeniu, decydujące o tym, czy stosunki pomiędzy zaangażowanymi stronami będą pokojowe czy może od razu dojdzie do eskalacji wrogości.
W sytuacji idealnej do spotkania dyplomatycznego dochodzi we wcześniej zaaranżowanym otoczeniu. Oficerowie Gwiezdnej Floty zakładają wtedy specjalne galowe mundury, by nawet swoim wyglądem przypominać o tej wyjątkowej okazji. Niezależnie czy to wizyta na planecie, stacji kosmicznej czy okręcie, obie delegacje uczestniczą w ceremoniach powitania, wymieniają się symbolicznymi prezentami i negocjują warunki przyszłej współpracy.
W takich rozmowach Federację Zjednoczonych Planet reprezentuje zazwyczaj kapitan okrętu, jako najwyższy rangą oficjalny przedstawiciel rządu. Czasami zdarza się, że do rozmów dyplomatycznych wysyłany jest specjalny urzędnik w randze ambasadora – jeżeli poruszane kwestie mają wyjątkową złożoność albo nadzwyczajne znaczenie dla państwa.
To oczywiście tylko modelowy zarys takiego wydarzenia, natomiast rzeczywistość potrafi być zupełnie odmienna. Niełatwo nieść federacyjne przesłanie pokojowej koegzystencji i naukowej ciekawości w sytuacji, kiedy druga strona nie wykazuje dobrej woli. Albo gdy mamy do czynienia z kapryśną i wszechmocną istotą pokroju Q, niezainteresowaną racjonalnymi argumentami.
Pacyfistyczna wymowa przekazywanych komunikatów oraz chęć unikania konfrontacji mogą być postrzegane przez agresywnych oponentów jako oznaki strachu i słabości, a nawet prowokować do ataku.
O cywilizacji Ferengich nie wiemy zbyt wiele na początku. Ich nazwę wspomniano w Encounter at Farpoint (TNG 1x01-02), gdy zarządca stacji usiłował blefem zmusić Gwiezdną Flotę do współpracy i dodał, że gdyby Federacja nie odkupiła stacji, to Ferengi są kolejnymi zainteresowanymi.
Szczątkowe dane, jakimi dysponowała Gwiezdna Flota o obcych, charakteryzują ich jako “yankee traders” – chodzi o przebiegłych i chciwych kupców, którzy nie brzydzili się handlowaniem czymkolwiek (w tym zakazanymi substancjami czy niewolnikami). Kłamstwo, agresja, kradzież – to wszystko przydatne narzędzia, jeżeli prowadzą do maksymalizacji zakładanego zysku.
Porównanie Ferengich do najgorszego sortu kapitalistów (“worst quality of capitalists”) ma według mnie dwie konsekwencje.
Przede wszystkim podkreśla, jak bardzo obca dla naszej załogi jest ich cała filozofia. W XXIV wieku ludzie nie muszą pracować, ponieważ ich podstawowe potrzeby są zaspokajane dzięki replikatorom – oznacza to w praktyce nieograniczony dostęp do pożywienia i dóbr codziennego użytku.
Niewiele wiemy o tym, jak wygląda system ekonomiczny na Ziemi, ale obserwując zachowanie ludzi możemy ocenić, że motywacja do gromadzenia majątku praktycznie u nich nie występuje.
O ile zasady Ferengich mogą się wydawać śmieszne czy niepraktyczne dla ówczesnych ludzi, tak dla nas są całkiem zrozumiałe, chociaż oczywiście nie musimy ich pochwalać. Nadmierne przywiązanie do dóbr materialnych, a przede wszystkim gotowość do uczynienia krzywdy innym, aby je zdobyć, to przestroga przed drapieżnym obliczem kapitalizmu.
W jaki sposób kapitan Picard chce podjąć próbę nawiązania pierwszego kontaktu pomiędzy cywilizacjami Federacji i Ferengich? Przede wszystkim najpierw musi złapać złodzieja albo przynajmniej zbliżyć się do nich na tyle, by nawiązać dialog.
Kapitan powinien postępować bardzo rozważnie, ponieważ nie chce przypadkiem rozpętać wojny, ale jednocześnie na tyle zdecydowanie, by obcy zrozumieli, że podobne incydenty nie powinny mieć miejsca.
Ryzyko eskalacji incydentu jest ciągle bardzo namacalne, wystarczy że zaangażowane strony będą zdecydowanie reagować nawzajem na swoje działania: kradzież, pościg, ucieczka, wymiana ognia, wzajemne wyniszczenie, wojna. Tasha Yar, szefowa ochrony Enterprise, przez cały czas stara się trzymać palec na spuście, będąc w gotowości do odpalenia torped. Okoliczności dostarczają odpowiedniego usprawiedliwienia dla użycia siły, ponieważ wszystko wskazuje na fakt, że zostali ostrzelani uzbrojeniem nieznanego typu, które unieruchamia okręt i stopniowo wysysa z niego energię.
Bojowo nastawieni oficerowie tacy jak Tasha Yar czy Worf zapewniają o gotowości do przeprowadzenia wariantu siłowego – przecież unieruchomienie albo wyeliminowanie Ferengich rozwiąże problem związanym z polem wysysającym energię. Mimo wszystko kapitan uważa, że ryzyko jest zbyt duże – chodzi zarówno o życia załogi, ich członków rodzin czy cywilnych współpracowników, ale także konsekwencje w skali globalnej. Pierwszy kontakt zakończony bitwą to katastrofa dyplomatyczna i wizerunkowa Federacji.
Pomysł na wydostanie się z tarapatów podrzuca Riker, a Geordi dokonuje wszelkich obliczeń i przygotowań – nagłe przyspieszenie w warp ma wyrzucić okręt poza działanie pola absorbującego energię, zanim to zdąży odpowiednio zareagować.
Tuż przed wykonaniem manewru Picard z zadowoleniem cytuje pierwszemu oficerowi Sun Tzu: “Sometimes, Riker, the best way to win a fight is not to be there.” (Riker, czasem najlepszym sposobem na walkę jest jej uniknięcie). To jest właśnie sposób, w jaki Gwiezdna Flota radzi sobie z problemami – analiza naukowa i odpowiednie wykorzystanie technologii. Komandor Riker bezbłędnie podchwycił temat i odpowiada również cytatem z klasyka: “He will triumph who knows when to fight and when not to fight.” (Ten zwycięży, kto wie kiedy podjąć walkę, a kiedy jej poniechać.).
Niestety manewr nie udaje się, a jedynym efektem jest tylko dodatkowy drenaż zasobów energetycznych okrętu. Worf mógłby spytać: “Kapitanie, czy teraz mogę wystrzelić torpedę?”, natomiast kapitan wyraźnie nie był w humorze. Rzucił pod nosem przekleństwo (“Merde”).
Konwencjonalna metoda rozwiązania problemu nie przyniosła skutku, walka nie wchodzi w grę, więc Picardowi pozostaje już tylko jedno – ogłosić kapitulację. To na pewno cios dla morale załogi, bo w ten sposób oddają swój los w cudze ręce. Nie zmienia to drastycznie ich sytuacji, ponieważ wszyscy i tak czują, że są w beznadziejnej sytuacji, ale kapitulacja jest przyznaniem się do całkowitej bezsilności.
Kapitan gest poddania się wykorzystuje jako kolejny sposób, aby wykonać swoją misję – zmusić Ferengi do jakiejkolwiek rozmowy i nawiązać znaczący kontakt dyplomatyczny. Znając charakterystykę obcych (doskonali kupcy i negocjatorzy) mógł się spodziewać, że Federacja będzie w stanie “wykupić” ich za odpowiednią cenę.
Dowódca Enterprise jest początkowo zdumiony faktem, że Ferengi chcą mu się poddać, ale bardzo szybko dostosowuje się do sytuacji. Jak rasowy dyplomata szuka okazji, żeby pogłębić współpracę i udaje mu się namówić oponentów do wspólnego działania – odkrycia zagadki planety i uwolnienia okrętów z potrzasku.
Drużyny zwiadowcze trafiają na planetę z jasnym zadaniem i wiedzą, że od ich sukcesu zależy przetrwanie ich załóg oraz własne, ponieważ powierzchnia jest jałowa i mało przyjazna dla życia.
Test na współpracę przypomina nieco klasyczny dylemat więźnia. Jeżeli oba zespoły będą pracować razem, to w najszybszy sposób dojdą do rozwiązania problemu. W przypadku braku zaufania uczestnicy zajmują się zwalczaniem siebie nawzajem, a nie dążeniem do wyjścia z sytuacji.
Personel Ferengi nie ufa Gwiezdnej Flocie w najmniejszym stopniu, dlatego postępuje według bezpiecznej strategii (maksymalizacji korzyści), atakując i starając się pojmać swoich przeciwników. Całkiem możliwe, że takie działanie jest uwarunkowane przez kulturę obcych, nakazującą szukać przewagi w każdej sytuacji.
Wzajemna wrogość drużyn doprowadza do walki, którą przerywa pojawienie się Portala – strażnika planety i obrońcy nieistniejącego już Imperium Tkon. Komiczni, ale także niesamowicie skuteczni Ferengi wmanewrowują komandora Rikera w starcie z przybyszem. Nie chodzi jednak o zwykły pojedynek, bo ma miejsce kolejny sąd nad ludzkością (dla potrzeb procesowych uznawanej za tożsamą z Gwiezdną Flotą).
W roli oskarżycieli występują Ferengi, wymieniając szereg zarzutów i przewin jakich mieli się dopuszczać przeciwnicy. Ich słowa brzmią jednak tak karykaturalnie i niewiarygodnie, że są raczej argumentem za niewinnością podsądnych.
Sędzia wydaje się być w pełni stabilny emocjonalnie, a także podziela racjonalny system wartości, co jest miłą odmianą po Q. Wszystkie oskarżenia zostają anulowane, a okręty – uwolnione.
Ferengi w zamyśle mieli być antytezą ludzi przyszłości, punktem odniesienia, który ilustruje, jak daleką drogę przeszedł człowiek od “wieków ciemnych” do XXIV-wiecznego oświecenia. Wszystko co dla nich wydaje się cenne, dla naszych oficerów jest bezwartościowe. Gwiezdna Flota nie szuka okazji, żeby się wzbogacić czyimś kosztem, w ogóle środki materialne niewiele ich interesują. Ludzie pracują z chęci doskonalenia siebie, a nie w pogoni za zyskiem. Niestety tak duże nagromadzenie negatywnych cech w Ferengich zamienia ich w czystą karykaturę. Spróbujmy podsumować: chciwi, agresywni, głupi, porywczy, zdradzieccy, kłamliwi, mizoginistyczni…
Finał odcinka i zupełnie niezrozumiałe, wręcz głupawe podskakiwanie przez Ferengich, starających się zwrócić na siebie uwagę Portala to już zdecydowanie za wiele. Twórcy tego odcinka starali się bardzo mocno, żeby uczynić tę rasę niewiarygodną. Podobno wcześniejsze plany, aby uczynić z nich głównych antagonistów serialu, musiały upaść, ponieważ ta cywilizacja mogła nadawać się tylko wyłącznie jako coś w rodzaju komediowego akcentu.
Przyznaję, że miałem z tym odcinkiem niemały problem, ponieważ przez pewien czas nie byłem w stanie pojąć skrajnie pacyfistycznej postawy kapitana Picarda. Jego kolejne działania zdawały się prowadzić do nieuchronnej przegranej.
Dopiero spojrzenie na całą przygodę jako starcie dyplomatyczne pokazuje, że Picard konsekwentnie zmierza do jasno ustalonego celu i nie daje się namówić na bezsensowną walkę.
Pod względem realizacyjnym odcinek nie należy do moich ulubionych, chociaż myślę, że winę za to ponoszą solidarnie Ferengi (zbyt sztuczni, wręcz niedorzeczni) jak i Portal, którego z kolei jest bardzo mało i tak naprawdę jego pojawienie się nie powoduje zbyt wielkiego przełomu.
Samo Imperium Tkon nie pojawia się już nigdy więcej w Star Treku, pomimo faktu, że było niegdyś bardzo rozległe (o czym mówił Data na odprawie). O skali zatarcia pamięci o tym olbrzymim państwie może świadczyć, że nawet kapitan Picard, który przecież był oddanym archeologiem i badaczem dawnych kultur, nie kojarzył jego nazwy.
Autor tekstu jest członkiem stowarzyszenia TrekSfera.