hercules-2014-01.jpg

Chyba żadna z greckich legend nie może poszczycić się takim powodzeniem w świecie zachodu jak ta o półbogu muszącym dokonać tuzina heroicznych czynów. Filmy, seriale, komiksy, gry – Herakles (jak brzmi prawidłowa grecka wersja jego imienia) pojawiał się w nich w różnych wersjach i inkarnacjach.
Na przestrzeni lat na dużym i małym ekranie w herosa wcielała się plejada aktorów. Od gigantów kulturystyki jak Arnold Schwarzenegger i Lou Ferrigno, przez zawsze epickiego i bliskiego wszystkim fanom Kevina Sorbo, po mniej znanych, jak rewelacyjny w tej roli Paul Telfer.
 

hercules-2014-04.jpg

Teraz za bary z tą rolą wziął się najbardziej kasowy aktor amerykańskiego kina i dawna ikona zapasów Dwayne The Rock Johnson.
Jak sobie z tym poradził? Zobaczmy.

Fabuła (czyli na ile sposobów można opowiedzieć to samo?)
 
Akcja filmu toczy się w okresie po słynnych dwunastu pracach, w IV wieku p.n.e. Opowieści o Herkulesie są już znane w całej Grecji. Po części odpowiada za to Jolaos, bratanek Herkulesa i główny piewca jego legendy. Obaj nalezą do niewielkiej grupy najemników, wynajmujących się różnym władcom aby rozwiązywać ich problemy. Korsarze, bandyci, rabusie, takie sprawy.
Ich marzeniem jest zebrać dość złota, aby przez resztę życia móc żyć jak im się podoba. Czy to jak król – w przypadku Autolykosa, czy na dzikich brzegach Morza Czarnego – jak planuje sam Herkules.
Wcześniej jednak muszą popracować, a okazja odnajduje ich sama. Przybiera postać Ergenii, córki lorda Cotysa, władcy Tracji. Potrzebuje on usług Herkulesa i jego ludzi, aby wyszkolili przetrzebioną w wojnie domowej armię królestwa i stanęli na jej czele. Dodatkową zachętą jest opowieść o magicznej i demonicznej naturze zła, któremu oddała się druga strona konfliktu.
Głównym argumentem jest jednak gotowość zapłacenia za pracę złotem w wadze Herkulesa. A więcej najemnikowi nie trzeba.
 

hercules-2014-02.jpg

 
Fabuła nie jest niestety mocną stroną tego filmu. Nie odczytajcie tego źle – nie jest ona słaba, co biorąc pod uwagę obecne megaprodukcje jest chyba sporym osiągnięciem. Nie zachwyca jednak, jest przewidywalna, choć pozbawiona większych nieścisłości czy błędów. Jeden czy dwa motywy wydają się mocno naciągane, ale da się przymknąć na to oko.
Dodatkowo początek jest w zasadzie kopią tego co mieliśmy w Królu Skorpionie, jest to jednak w mojej ocenie zaletą – pozwala zobrazować różnice między postaciami z obu filmów. Tam gdzie Mathayus był jednoosobową armią, tu Herc jest przywódcą oddziału.
Tak naprawdę jest ona dobrze zorganizowanym pretekstem prowadzącym nas od jednej dynamicznej sekwencji do drugiej i dających Rockowi odpowiednią ilość miejsca do prężenia muskułów.

Aktorstwo (czyli jak Król Skorpion zapragnął zostać Conanem... i Johnem Ceną?)
 

hercules-2014-03.jpg

The Rock jaki jest każdy widzi. Niektórym jego sposób grania przypada do gustu, innym nie. Tym czego nie można mu odmówić to gotowość do poświęceń oraz zaangażowanie w odgrywane role. Czy to w scenach dramatycznych, czy budujących nastrój jest on solidny, błyszczy natomiast w scenach walki.
Budowa fabuły pozwala mu wykorzystać te zalety. Jednocześnie da się odczuć, że Hercules mógł nie być pierwszym wyborem The Rocka jeśli idzie o odgrywanie postaci. Zapewne prawdziwe są plotki, że starał się w 2011-stym o rolę Conana (którą przegrał z Jasonem Momooą, znanym wtedy głównie z Stargate Atlantis). Tutaj jakby próbował powetować sobie straty.
Wielbiciele amerykańskich zapasów mogą też dopatrzyć się jeszcze jednej próby podbudowania się. W tym to sporcie wieloletnim rywalem The Rocka był John Cena, znany z ogromnego zaangażowania w akcje charytatywne (w tym posiadania rekordu jeśli idzie o ilość spełnionych życzeń w fundacji Make a Wish), jak i bycia wzorem i bohaterem dla dzieci. Podobny rodzaj uwielbienia odbiera w filmie Hercules ze strony syna Ergenii.

Pozostali aktorzy to w większości wieloletni weterani rozmaitych ról i większość z nich odgrywa swoje postacie nader dobrze. Jedynie John Hurt zawodzi jako Kotys, zwłaszcza w drugiej połowie filmu. Jego gra zbyt przypomina przesadnego krzykacza z filmu V jak Vendetta.

hercules-2014-07.jpg

Wygląd

Wizualnie film prezentuje się świetnie. Tak w aspekcie scenografii, kostiumów, rekwizytów, charakteryzacji czy efektów komputerowych. Na szczególną uwagę zasługuję wygląd Tracji, która ma ten dla nas egzotyczny charakter.
Osobną parą kaloszy i największą zaletą filmu jest wygląd scen akcji. Te zorganizowane i napisane są świetnie. Czuć wagę działań bohaterów, uderzeń Herkulesa, latających strzał, konfrontacji wyszkolenia i karności z bezładną agresją.
Dla samych tych aspektów warto zobaczyć ten film.

hercules-2014-05.jpg

Dźwięk

Wszystkie tego typu filmy nie mogą się obejść bez odpowiedniej oprawy dźwiękowej i muzycznej. Ta pierwsza jest poprawna, odgłosy uderzeń, jazdy koni, dzikich zwierząt wydają się naturalne i na miejscu. Druga niestety nie wybija się ponad poziom przeciętności. Podniosłe, epickie kawałki, które towarzyszą potyczkom komplementują akcję, ale same z siebie nie zapadają w ucho. Tym samym są troszkę lepsze niż we wspomnianym Conanie z roku 2011, ale daleko, daleko za gigantami jak Władca Pierścieni, 13-sty wojownik, czy Ostatni Samuraj. A już wybitnie nie dorównują oryginalnym Conanom z Arnoldem Schwarzeneggerem.

Klimat

W filmach tego typu to on decyduje czy dane dzieło zapadnie w pamięć, czy zostanie pogrążone w mrokach konkurencji. I w tym przypadku Hercules natrafia na dziwaczny rozdźwięk. Brutalność i podejście do tematu czyni to jedną z mroczniejszych, ciekawych adaptacji. Jednocześnie w samych scenach walk pojawiają się rozwiązania typowe dla lekkich opowiastek przygodowych. Zupełnie jakby elementy te zostały dokręcone później i dołożone przez wymóg studia w celu uczynienia obrazu lżejszym i bardziej przyjaznym młodzieży.

hercules-2014-06.jpg

W efekcie unosimy jednak tylko brew (i to nie jest „Brew Ludu”...) zastanawiając się co to tu robi. Podobną reakcję wywołuje nagle rzucony przez Herculesa „fu*k”, bynajmniej nie podyktowany okolicznościami (po żałośnie prostym zwycięstwie).
Tym samym klimat filmu jest nierówny. Usunięcie kilku scen znacząco by go poprawiło, w tej jednak formie film nie wyróżnia się na tle innych.

Podsumowanie:
 
HerculesDwaynea The Rocka Johnsona jest filmem niezłym, zdecydowanie wartym aby przynajmniej raz go obejrzeć. Nie stanie się raczej pozycją kultową, ani nikt go nie wprowadzi do grona dziesięciu najlepszych filmów fantasy (w tym zestawieniu przegra raczej ze wspomnianym Królem Skorpionem), nikt nie powinien jednak żałować wydanych nań pieniędzy ani poświęconego czasu.
Jeśli chodzi o inne produkcje o Herculesie, to uplasowałbym go na trzecim miejscu (razem z Herculesem ze świata Marvela) za chyba nienaruszalnym serialem i filmami telewizyjny z Kevinem Sorbo, oraz zaskakująco dobrą produkcją telewizyjną z 2005 roku z Paulem Telferem.
 
Hercules anno domini 2014 oceniam na Warp 6 (7, jeśli ktoś jest fanem Rocka)